czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział 23

Otaczająca ich ciemność wiła się długim korytarzem i zdawała się nie mieć końca. Śliskie kamienie utrudniały swobodny marsz. Wszechobecny smród pleśni drażnił nos Drake'a, nie pozwalając się skupić. Mimo wszystko chłód i wilgoć był miłą odmianą od parzącego słońca i skwaru panującego na zewnątrz.  
- Skąd w ogóle wiedziałeś, że mają tajny tunel, którym można wejść? - odezwał się Rusty
- Nie jest aż tak tajny jakby chcieli, żeby był. - odpowiedział wymijająco, mrużąc oczy by dostrzec coś w ciemnościach. Wzmocniony wzrok był przydatny by widzieć nierówne podłoże i zaokrąglone ściany, ale nie pomagał zobaczyć tego czego nie było. Przed nimi rozpościerał się korytarz i nie wyglądało by kiedyś miał się skończyć. Kiedy ostatnio tędy szedł droga wydawała się o wiele krótsza. Czy istniała możliwość, że pomylił zakręty? Nie – zaprzeczył sam sobie. Przecież on nigdy się nie myli.
- Dlaczego Chris nie poszedł z tobą?
- Nie wie, że tu jestem.
Drake lubił Rusty'ego. Na Boga, sam go tutaj zaprosił, ale jego słowa zaczynały go irytować. Potrzebował teraz ciszy by nie przegapić najcichszego dźwięku. Musiał znaleźć się w Rezydencji jak najszybciej. Wolał zjawić się przed Alison. Z jego obliczeń wynikało, że jeśli całą drogę pokonała pieszo to na miejscu będzie dopiero za dwadzieścia minut. Tyle powinno mu wystarczyć o ile nie będzie dłużej błądził w zawiłych, podziemnych tunelach niczym szczur.
- Więc kogo ratujemy?
Drake stanął i obrócił się na pięcie spoglądając na chłopca.
- Nie mówiłem w jakim celu tam idziemy.
- Wiem, ale skoro Chris nie wie, że tu jesteś to oznacza, że masz szlachetne zamiary i przybywasz w słusznej sprawie albo jest to coś tak osobistego, że nawet on o tym nie wie. Strzelam, że chodzi o połączenie obu faktów.
Nie krył, że zaskoczyła go taka interpretacja. Nie sądził, że jest tak znany Rusty'iemu. Spędzili ze sobą sporo czasu, ale nigdy nie odsłaniał się przed nim. Łączyła ich zwyczajna, nie za bliska znajomość. Więc na jakiej podstawie to wszystko poskładał?
Nie podobało mu się, że rozszyfrował go piętnastoletni chłopiec. By nie zdradzać nic więcej powrócił do marszu nie odpowiadając na zadane pytanie. Przemilczenie podziałało bo nie usłyszał już żadnego słowa wychodzącego z jego ust. Na początku go to cieszyło, ale kiedy milczenie się przedłużało, zaczął czuć się nieswojo. Często pracował razem z Chrisem, a wtedy rzadko ze sobą rozmawiali, pogrążeni w skupieniu. Chris nie lubił gadać kiedy nie miał nic do powiedzenia, w odróżnieniu od Rusty'iego, który często niepotrzebnie analizował wszystkie słowa, zaszczycając wszystkich niekończącym się monologiem. W miarę jak rósł i doroślał ta cecha zanikała, zastąpiona przez zamknięcie w sobie i odizolowanie od reszty. Drake wiedział, że powodem była jego sytuacja rodzinna, a przede wszystkim niewyżyty brat. Ciężko było wtedy do niego dotrzeć. Nigdy z nikim nie rozmawiał, unikając wszystkich. Teraz kiedy tak ochoczo zadawał pytania, Drake powinien się cieszyć, że chłopak ma ten okres za sobą, podtrzymując konwersacje, a nie zbywać jego pytania wymownym milczeniem.
Właśnie miał o coś spytać idącego za nim Rusty'iego kiedy usłyszał podniesiony męski głos, dochodzący z końca korytarza. Zamrugał kilkakrotnie powiekami i w końcu je ujrzał. Podwójne, okrągłe drzwiczki, tak małe, że trzeba się przez nie przeciskać w pozycji na wpół skulonej. Przyspieszył kroku, nadal uważając by nie wydawać przy tym hałasu, aż w końcu głos stał się wyraźny.
- Przecież wiesz, że Bruno nie należy do cierpliwych osób. Nie zależy ci na życiu, Samanto?
Drake nie rozpoznał głosu, ale ton wiele mu mówił o jego właścicielu. Zdecydowanie stał wysoko w hierarchii. Świadczyła o tym słyszalna arogancja i wyższość, a nawet nuta pogardy.
Dotarł do drzwiczek i oparł o nie głowę, wsłuchując się w rozmowę.
- Nie chciałem ci o tym mówić, bo liczyłem, że jesteś mądrzejsza. Uznano cię za zdrajcę. Nie masz co liczyć na ułaskawienie, ale możesz oszczędzić tego samego losu własnej córce.
Drake napiął mięśnie. Czuł na sobie spojrzenie Rusty'iego, ale wolał nie widzieć jego twarzy. Skoro tak szybko go rozpracował, na pewno już wie, po kogo tutaj przyszedł.
- Wierz lub nie... - kontynuował mężczyzna, po drugiej stronie – ale chronię Alison.
Sposób w jaki wypowiedział jej imię, jakby sprawiało mu to przyjemność, spowodował, że Drake'a przeszedł dreszcz.
- Nie pozwolę mu jej skrzywdzić, ale tobie nie należy się ten przywilej. Być może jesteście podobne z wyglądu, ale nie dorównujesz jej niczym więcej. Jesteś słaba i bezużyteczna. Mimo to jesteś w posiadaniu kilku ważnych informacji. Nie będę tracił czasu na groźby, bo jak widzę już pogodziłaś się ze śmiercią. Nie jestem jednak pewien, jak Alison zniesie widowisko jakie przygotował dla ciebie Bruno. Myślisz, że powstrzyma się przed publiczną napaścią, kiedy zobaczy jak podrzyna ci gardło. Nie. Obawiam się, że wtedy srogo za to zapłaci.
Nastała krótka cisza. Drake z trudem hamował się przed wyważeniem drzwi. Krew mu buzowała, gotowała się do walki. Nienawidził się powstrzymywać, zwłaszcza, kiedy jakiś drań w okrutny sposób wykorzystywał swoją przewagę.
- Sam mówiłeś, że nie pozwolisz by coś jej zrobili. - przemówiła Samanta. Drake nie widział w jakim jest stanie, ale głos miała silny i pewny – Zawsze się nią interesowałeś. Myślisz, że tego nie wiem. Jak wodziłeś za nią wzrokiem pełnym podziwu i fascynacji. Jak odgrażałeś się tym, którzy ją obrażali. Starałeś się być dyskretny, ale ja i tak wszystko widziałam. Podoba ci się, ale ona nigdy cię nie zechce. Wiesz skąd to wiem? Bo jest zupełnie taka jak ja. Kiedy ją do czegoś zmuszasz, nie zrobi tego nawet jeśliby się z tym zgadzała. Sprzeciwi się sama sobie byle tylko nie robić tego co jej karzą. Nigdy nie będzie twoja. - ostatnie zdanie niemal wykrzyknęła.
Drake spodziewał się jakiegoś odgłosu uderzenia, albo krzyku bólu, ale usłyszał tylko śmiech. Krótki, pełen rozbawienia.
- Twój wybór, Samanto. Nie chcesz to nie mów. Widzimy się na ceremonii.
Ciche kroki, a potem brzęk metalu i zardzewiałych zawiasów. Mężczyzna wyszedł z celi. Potem kolejne kroki i następny odgłos zamykanych drzwi, po których nastąpiła cisza. Piwnica była pusta. Drake odczekał jeszcze chwilę, po czym wszedł do środka. Rusty przemknął się za nim, cicho zamykając drzwi. Przed nimi pojawił się kolejny korytarz z celami po lewej stronie. Ruszyli przed siebie, dokładnie oglądając każdą z nich. Dotarli do przedostatniej. W rogu siedziała kobieta o ciemnych, poskręcanych włosach. Drake od razu ją rozpoznał. Co prawda nie spodziewał się tutaj nikogo innego, ale ostre rysy twarzy za bardzo przypominały mu Chrisa, by mógł je przeoczyć.
Samanta od razu go dostrzegła, jak tylko przekroczył próg celi. Zmierzyła go lodowatym spojrzeniem, a potem nieco łagodniejszym potraktowała Rusty'iego.
- Mówiłem, że się jeszcze spotkamy. - wzruszył ramionami i ukucnął przed nią.
Była przykuta do ściany, ale na szczęście kajdany nie były srebrne. Drake poczuł nieprzyjemne pieczenie na nadgarstkach. Już prawie się wygoiły, ale wspomnienie tej celi, przypomniało mu przeszywający ból. Czuł jak srebro wżyna się w jego kości, przepala przez skórę. Niemal całkowicie stracił czucie w palcach. Potrząsnął głową by przywrócić się do teraźniejszości. Napotkał pytające spojrzenie błękitnych oczu.
- Jestem tutaj by pomóc. - wyjaśnił
- Alison. - wyszeptała
- Jestem sam. - spojrzał na Rusty'iego – To znaczy prawie sam.
Samancie wyraźnie ulżyło. Wypuściła powietrze i nieco rozluźniła plecy. Drake uznał, że nie obniosła poważnych obrażeń. Ręce miała trochę posiniaczone, ale poza tym wszystko było w porządku. Przynajmniej na zewnątrz.
- Ty... - zawahała się – Już nic nie rozumiem.
- Nie czas na wyjaśnienia.
Sięgnął do łańcuchów i mocno pociągnął. Z lekkim oporem, ale w końcu ustąpiły. Chciał pomóc jej wstać, ale powstrzymała go, zaciskając palce wokół jego przedramienia.
- Znałeś Williama? - spytała z nadzieją. Oczy jej się zaszkliły, kiedy westchnął i odpowiedział.
- Wychował mnie.
Zaśmiała się, powstrzymując od łez.
- Wiedziałeś o naszyjniku. Dałeś go Alison.
- Naprawdę nie ma czasu, na... - chciał ją podnieść, ale znowu przyciągnęła go na dół.
- Dziękuję. - powiedziała patrząc prosto w jego oczy. - Alison jest wszystkim co po mnie pozostanie. To ją powinieneś chronić. Nie mnie.
Poczuł silny skurcz w żołądku. Przeraził go fakt, że to wcale nie był kolejny atak, tylko ukłucie żalu. Kobieta przed nim była matką jego przyjaciela, kogoś kto był dla niego jak brat. Co gorsza wcale nie wiedziała, o jego istnieniu. Chciał jej to powiedzieć, ale spodziewał się reakcji. Nie było czasu na kolejne pytania. Musieli stąd wyjść.
- Wynosimy się. - oznajmił twardo
- Tak jak twój towarzysz? - jej wzrok powędrował za jego plecy.
Odwrócił się na pięcie i napotkał pustą ścianę. Rusty gdzieś zniknął. Zaklął pod nosem i skierował się z powrotem do Samanty.
- Idziemy. - ponaglił
- Nie pójdę. - zaprzeczyła machając głową – Jak zobaczą, że mnie nie ma od razu pójdą do Alison. Będą pewni, że to ona mnie uratowała. Nie mogę jej tak narażać. Przykro mi, ale ja zostaję.
Drake nie wierzył w to co usłyszał. Z jednej strony, nawet ją rozumiał, ale i tak nie miał zamiaru jej tutaj zostawiać.
- Posłuchaj, Alison...- urwał raptownie na odgłos otwieranych drzwi.
Ktoś schodził do piwnicy. Po ciężkich krokach domyślił się, że to nie Rusty. Szybko wstał i przyległ do ściany, gotowy do ataku. Jak tylko mężczyzna wyszedł zza rogu, wchodząc do celi, wykonał skok w jego stronę, odpychając się od ściany. Ku jego zaskoczeniu facet prawie w ogóle nie drgnął, więc wycelował pięścią w jego szczękę, ale został popchnięty, chybiając.
- To znowu ty! - warknął
Drake też go rozpoznał. Był to jeden z braci, którzy pojmali go pierwszej nocy, kiedy tutaj był. Zorientował się, że był to ten wyższy i potężniejszy, niemal dwa razy większy od niego.
- Narobiłeś nam samych problemów. - warknął
- Uznam to za komplement. - uśmiechnął się wyzywająco
Mężczyzna wysyczał coś co brzmiało jak groźba przerobienia na sieczkę, po czym jego oczy zalśniły, kły się wydłużyły, a z palców wyrosły pazury. Drake skrzywił się nieco. Sam nie mógł sobie pozwolić na coś podobnego. Kolejna sytuacja, w której nie mógł w pełni wykorzystać swoich wilkołackich zdolności. Posiadał jednak siłę, zwinności i szybkość. Miał zamiar zrobić z nich użytek. Nie czekając na zaproszenie, rzucił się do ataku. Przeciwnik mimo rozmiarów, okazał się równie zręczny. Odparowywał ciosy z gracją i zadawał z siłą rozpędzonego samochodu. Niewiele czasu minęło i oboje byli zlani potem. Drake zdał sobie sprawę, że nie ma szans z tak wielkim przeciwnikiem. Mimo to nie rezygnował. Wykorzystując moment chwilowego ogłuszenia, jaki mu zagwarantował ciosem w głowę, wyskoczył do góry, podciągnął się na stalowym pręcie podtrzymującym sufit i mocnym kopniakiem zepchnął przeciwnika na ścianę. Nawet jeśli było to dla niego bolesne, to nie okazał tego w żaden sposób. Odbił się od kamieni i łapiąc Drake'a, za koszulkę, przerzucił go na drugą stronę. Siła uderzenia, sprawiła, że musiał łapczywie nabrać powietrza. Przeszył go potworny ból w klatce piersiowej. Czuł jak jego płuca płoną.
Tylko nie teraz.
Upadł na posadzkę, opierając dłonie na ziemi. Starał się panować nad sobą, ale jego ciało zaczęło drżeć. Nie potrafił powstrzymać bólu. Tego jednego nie mógł zrobić. Zakręciło mu się w głowie od paraliżującego pieczenia.
Usłyszał głośne prychnięcie pełne pogardy.
- Taki z ciebie wojownik. Wróć kiedy zdołasz utrzymać się na nogach przez pięć sekund.
Głos nieco rozjaśnił mu w głowie, ale obraz nadal był rozmazany. Trząsł głową, chcąc przywrócić ostrość widzenia. Coś głośno zabrzęczało, następnie do jego uszu dotarł dziwny charkot. Uniósł głowę. Widział jak Samanta zaciska łańcuch na szyi mężczyzny, pozbawiając go tchu. Wiedział, że musi wstać, ale mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Przerośnięty facet przy drobnej kobiecie wyglądał jak tankowiec przy łódce. Szansa na wygraną była krótka. Mężczyzna nie mogąc dosięgnąć Samanty, skoczył do tyłu, przygniatając ją do ściany. Poluźniła uścisk i wyrzuciła łańcuchy. Sięgnął po nią nienaturalnie wielką dłonią i chwycił za gardło. Bezradnie machała nogami w powietrzu, starając się wyrwać.
To był moment, w którym Drake mógł zakończyć pojedynek. Przechylić szalę. Ignorując ból, na trzęsących się kolanach powoli wstał. Ręce mu drżały, ale pewnie ścisnął za łańcuch leżący na ziemi. Zbierając siły, rzucił się do ataku. Skoczył na plecy mężczyzny i oplótł, łańcuch dookoła jego gardła. Zdezorientowany, zamachnął się rzucając Samantą o podłogę. Zaczął się cofać w stronę ściany. Popełnił błąd wykorzystując tą samą technikę co wcześniej. Drake zaparł się stopami o nierówne kamienie, uginając nogi w kolanach. Napinając wszystkie mięśnie wykonał obrót, nad głową przeciwnika, przerzucając go na drugą stronę. Mężczyzna uderzył głową o kamienie i bezwładnie zsunął się na podłogę.
Drake odetchnął dwa razy, widząc niegroźnego już przeciwnika. Ramiona bolały go od wysiłku. Jednak zapomniał o bólu widząc Samantę, leżącą na podłodze. W mgnieniu oka pokonał dzieląca ich odległość, upadając na kolana. Oczy miała szeroko otwarte i przerażone. Wszędzie pełno było jej krwi, wypływającej strumieniami z rozerwanej szyi. Drake dokładnie widział ślady pazurów przebijających skórę i rozcinających ją niczym żyletki. Spojrzała na niego ciężko oddychając. Drżącą ręką sięgnęła do łańcuszka. Mocnym pociągnięciem zerwała go i włożyła w jego dłonie.
- Alison... - wycharczała.
Usta wypełniły się krwią, oczy wykonały szaleńczy obrót i momentalnie zastygły. Jej ręka bezwładnie opadła na podłogę.
Drake znowu znalazł się w ciemnym lesie, otoczony przez smród dymu, krwi i ziemi. Widział zakrwawioną postać starającą się złapać ostatni oddech. Słowa prośby by zaopiekował się bratem. Blada, silna dłoń wkładająca srebrnego wilka w jego małe, drżące palce. Miał wtedy zaledwie siedem lat. Bał się jak nigdy dotąd, bo wiedział co nastąpi. Śmierć przyszła szybko i zabrała jego przyszywanego ojca na zawsze.
Skazany na powtórzenie historii, nie zdołał wydobyć z siebie nic więcej poza głośnym krzykiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz