sobota, 24 maja 2014

Rozdział 5

Drake siedział na kamiennej, lodowatej podłodze, przymocowany srebrnymi łańcuchami do ściany. Jego nadgarstki wyglądały coraz gorzej. Silne oparzenia i kajdany wżerające się w skórę sprawiały ogromny ból, który był coraz cięższy do ignorowania. Rany na ciele nie goiły się, ale do tego był już przyzwyczajony.  
Cela była niewielka i cuchnąca. Źródłem światła był blask księżyca wpadający do środka przez zakratowane okienko przy suficie. Jedyne co słyszał to równomierne bicie własnego serca i ciężki oddech. Kiedy jego powieki niemal się zamknęły chcąc odpocząć, ciszę przerwał ledwo słyszalny szelest dobiegający z zewnątrz. Uniósł głowę, wytężając zmysły. Krótkie napięcie minęło, kiedy za oknem dostrzegł znajome, jasnoszare oczy przyjaciela.
- Skąd ja to wiedziałem? - zakpił, szeroko się uśmiechając.
- Lepiej stąd wiej, Chris. Wszyscy cię szukają. - ostrzegł, nie bawiąc się w wesołe powitania.
Otwór był przy samej ziemi, więc Chris musiał kucnąć, by cokolwiek dostrzec.  
- Zdążyłem się domyśleć.
- Mówię serio. Poradzę sobie, a ty wracaj.
- Nie przyszedłem, żeby ci pomóc. - oznajmił wprost.
Wyciągnął z kieszeni telefon i zaczął coś w nim szperać.
- Chcesz mi zrobić zdjęcie? - zdenerwował się Drake
- Nie. - odwrócił ekran urządzenia pokazując wiadomość. - „Kiepsko”? Serio, tylko na tyle cię było stać?
-Wybacz. Mogłem napisać więcej, kiedy okładali mnie pięściami. - syknął
- Mniejsza o to. Musiałem sprawdzić, jak wygląda to „kiepsko”. Powiem szczerze, że już dawno nie widziałem cię w lochu. Zawsze to jakaś odmiana.
- Jestem wielce rozradowany, że fascynuje cię moja niewola. Zaklaskał bym, ale jak widzisz nie mam jak. - potrząsnął łańcuchami, unosząc ręce w górę.
- Nie goisz się. - nagle spoważniał, przybliżając się do krat.
- Serio? Dobrze, że mi powiedziałeś, bo nie zdążyłem zauważyć.
- A już zamierzałem zmienić zdanie odnośnie twojego uwolnienia. - pokiwał zrezygnowany głową
- Wynoś się stąd, zanim ktoś cię zobaczy. - rozkazał stanowczo.
- Wiesz, że to niemożliwe. - powiedział, ostentacyjnie poprawiając kołnierz kurtki.
Gdzieś daleko rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś schodził do piwnicy. Chris też to usłyszał.
- Trzymaj się i nie daj zabić. - powiedział na odchodne, rzucając czymś metalowym w stronę przyjaciela.
Drake zdążył chwycić to w trzęsącą się dłoń, kiedy otworzyły się drzwi celi.

* * *

- Trochę czasu tutaj powinno cię utemperować. - warknął jeden z prowadzących, przypinając Alison kajdanami do ściany.  
- Przecież cela jest zamknięta. Po co jeszcze kajdany, idioto?
- Powiedz coś jeszcze, to nogi też ci zakuję. - odgryzł się, zmuszając siłą mięśni ramion by usiadła na podłodze. - Miłej nocy.
Metalowe zawiasy zaskrzypiały, zdradzając swój wiek. Krótki dźwięk przekręcanego klucza, a potem cisza. Alison rozejrzała się po pomieszczeniu. Na pierwszy rzut oka niczego nie dostrzegła, dopóki naprzeciwko niej ktoś się nie poruszył. Zamrugała kilka razy, żeby oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Po chwili rozpoznała twarz mężczyzny, którego wcześniej broniła.  
- Stalowe kajdany. - oznajmił – Widzę, że kary dla kobiet są u was łagodniejsze.
- Możliwe, ale mnie ulgi nie dotyczą. - odpowiedziała nadal zdenerwowana
W celi było zimno. Podkuliła nogi pod sukienkę, by nie dotykać gołymi stopami posadzki.
- Nie jesteś wilkołakiem? - spytał zaskoczony
- A ty?
- Mnie przykuli srebrem.
- Ale nie goisz się.
- Nie.
- To trochę nietypowe.
- Człowiek w stadzie wilkołaków też nie jest czymś normalnym.
- Nie jestem człowiekiem, po prostu jeszcze się nie przemieniłam. - wymsknęło jej się zanim zdążyła się powstrzymać.
- Ciekawe.
- Wcale nie. - rzuciła
Podniosła ręce, szukając wsuwki we włosach. Przy odrobinie szczęścia uda jej się otworzyć kajdany. Wyciągnęła je wszystkie, wiedząc, że jedna nie wystarczy. Nie przy tak starym zamku. Uporczywie zaczęła grzebać jedną ręką, w dużym otworze. Było to tak trudne jak myślała. Po kilkunastu minutach nieudanych prób kręcenia i dłubania, krzyknęła z rezygnacją, i rzuciła wsuwkami o ścianę.
- Co właściwie chciałaś osiągnąć? - spytał znudzonym głosem
- To chyba oczywiste.
Otuliła się ramionami. Robiło się naprawdę zimno. Rzadko kiedy temperatura w nocy była tak niska jak dziś. Półodkryte plecy oparte o lodowatą ścianę, dawały się we znaki. Na skórze pojawiła się gęsia skórka i powoli zaczęły nachodzić ją dreszcze.
- Chcesz wymknąć się z, tak ap-ropo zamkniętej celi i jak gdyby nigdy nic wyjść z domu, licząc, że nikt nie zauważy twojego zniknięcia jutro rano?
W głowie Alison ten plan wyglądał lepiej, choć przebiegał dokładnie tak samo jak powiedział Drake.
- To co? Mam siedzieć i nic nie robić? Zamarznę tutaj.
- Nie jest tak zimno.
- Powiedział wilkołak w ciepłej, skórzanej kurtce. - krótka chwila ciszy – A ty? Co zrobisz? Chcesz tutaj zostać, aż skarzą cię na śmierć?
Nie odpowiedział.
Odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy. Powieki jej ciążyły. Chciała odpłynąć w błogi sen. Coś jej jednak mówiło, że nie skończy się to dla niej dobrze, skoro jest tak zimno.
- Tylko jedna rzecz mnie zastanawia. - zaczął
- Domyślam się co. - mruknęła pod nosem, obserwując niebo za oknem. Księżyc świecił jasno, mimo, że przykrywały go chmury. Na podłodze utworzony prostokąt z światła, tak daleki od niej, wydawał się ciepły. Jakby emanowała od niego fala gorącej energii. Alison niemal widziała powietrze unoszące się do góry. Odwróciła wzrok. - Chcesz wiedzieć dlaczego stanęłam w twojej obronie? Otóż nie zrobiłam tego. Bruno to drań, który lubi udowadniać swoją siłę. Wykorzystał cię by zrobić przedstawienie. Publiczne ceremonie są w jego stylu. Dopóki żył jego ojciec, udawało się utrzymać go w ryzach, ale teraz... Teraz nie ma już nikogo, kto by się na to odważył.
- Oprócz ciebie. - wtrącił
- Nie jestem nikim ważnym w stadzie. Moje zdanie się nie liczy, ale wiem, że nikt inny by nie zareagował. Pobiłby cię na śmierć, a nie udowodniono ci winy.
Niezupełnie widziała jego twarz, ale wydawało się, że jego oczy nieznacznie się zwiększyły.
- Znaleziono mnie na miejscu zbrodni. Nie było tam nikogo innego. Nie sądzisz, że to mówi samo za siebie?
- Nie dla mnie. Nie jesteś z naszego stada, nie znam cię, ale nie widzę w tym sensu. Erica była niczym światło w ciemności. Dlaczego ktokolwiek miałby chcieć jej śmierci?
- Może właśnie dlatego, że była takim światłem. Teraz kiedy stadem będzie rządzić, ktoś taki jak ten cały Bruno, stado osłabnie. Zwłaszcza jeśli jest taki jak mówisz.
- Nie bronisz się. - zauważyła – To dla mnie kolejny powód by sądzić, że to nie ty jesteś sprawcą.
- Jesteś pokręcona. - prychnął – Z chęcią poznałbym te inne powody.
- Zatrzymam je dla siebie, gdybym jednak się myliła.
- Wiedziałem, że nie masz pewności.
- Nigdy niczego nie można być pewnym w stu procentach. - stwierdziła cicho.
Spojrzała na pustą ścianę po prawej. Coraz ciężej było jej utrzymać świadomość. Sen wydawał się niczym wybawienie. Nie mogło być tak późno, co było oznaką, że coś jest nie w porządku. Zwykle potrafiła spędzić całą noc na nic nierobieniu, a teraz jakby opuściły ją wszystkie siły. Nie mogła pozwolić sobie na sen, ale co można robić, kiedy siedzi się w wilgotnej, śmierdzącej celi, być może z zabójcą, ciało wchodzi w drgawki i wydaje się, że tylko zamknięcie powiek może przynieść ukojenie. Uporczywie wpatrywała się w cegły, miała nawet ochotę zacząć je liczyć, ale bała się, że popadnie przez to w obłęd. Nawet nie wiedziała kiedy wszystko powoli zaczęło się zaciemniać.

niedziela, 11 maja 2014

Rozdział 4

Alison pchana z tyłu przez Kevina, szła szybkim krokiem za własną matką. Wiedziała, że to nie skończy się dobrze. Napięte plecy Samanty i wyprostowana sylwetka, twierdziły o jej złym humorze. Alison wcale jej się nie dziwiła. Ona po prostu nie mogła się powstrzymać przed tym by po raz kolejny wyjść przed szereg.  
Po znalezieniu pustego pomieszczenia na spokojny ochrzan, Alison umiejscowiła się w rogu opierając o blat stołu. Pokój niczym nie wyróżniał się od innych pomieszczeń. Ciemna, drewniana podłoga, ściany wyłożone boazerią o nieco jaśniejszym odcieniu, wielkie okna i mnóstwo starych, zabytkowych mebli.  
Kevin stał przy drzwiach, w każdej chwili gotowy by zostawić je same. Alison była wdzięczna, że dopóki Samanta nie poprosi go by wyszedł, ten zostanie przy niej. Zawsze tak robił. Nie raz udawało mu się załagodzić sytuacje i wybłagać o mniejszą karę, posługując się przy tym odpowiednimi słowami.
Teraz jednak nawet on nie mógł pomóc. Alison wiedziała, że przekroczyła granicę cierpliwości, której miejsce tak często podkreślała jej matka. Nie było w niej gniewu czy nienawiści, na którą liczyła. Samanta stała na środku z pochmurną twarzą, oczy miała zaszklone, jakby powstrzymywała się od płaczu, prawą ręką bawiła się obrączką z białego złota zawieszoną na szyi – jedyną pamiątką jaka pozostała po zmarłym ojcu Alison. Była to oznaka, że nie jest zadowolona, a wręcz rozżalona. A to było gorsze niż złość. Wtedy po prostu mogły zwyczajnie się pokłócić i pogodzić po kilku dniach kiedy opadały emocje. Alison nie wiedziała jak długo będzie trwał smutek matki. Zbyt rzadko widziała ją w takim stanie by móc to ocenić. Miała wrażenie, że zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji mimo, że nie padło jeszcze żadne słowo.  
- Powiedz coś. - poprosiła zachrypniętym głosem.
- Co mam powiedzieć? Jakich słów mam użyć, byś w końcu zmądrzała? Po tych wszystkich latach , wątpię by jakiekolwiek istniały. Podpowiedz mi. - głos jej się załamywał – Nie wiem. Nie mam już siły, Alison. Wiem, że nie jest ci łatwo, ale ty nie robisz nic by temu zaradzić. Szczególnie powinnaś uważać na każdy swój krok, zważywszy na to, że jeszcze się nie przemieniłaś. To nie jest oznaką słabości. Bo jeśli tak jest, to na świecie mało jest odważnych ludzi. Problem polega w tym, że ty źle wykorzystujesz swoje zalety. Nie ważne co myślisz, ale nie wolno ci podnieść ręki na Alfę. Nie, jeśli wiesz, że go nie pokonasz. Nie, jeśli nie masz poparcia wśród stada. A nie masz i obie o tym wiemy. Z takim zachowaniem jesteś tylko problemem i w końcu ktoś nie wytrzyma, i pozbędzie się ciebie. A ja wolałabym umrzeć, niż patrzeć jak moja córka zostaje wygnana. Nie karz mnie w ten sposób. - nerwowo machała głową. Z jej oczu popłynęły powstrzymywane łzy. - Jeśli nie chcesz tego zmienić dla siebie, to zrób to dla mnie. Tylko o to cie proszę.  
- Mamo...
Samanta przerwała jej machnięciem ręki i ocierając twarz dłonią, wyszła z pokoju. To był koniec jeśli chodzi o pewność faktu, że się pogodzą. Takie rozmowy były gorsze od szlabanów. Miały wzbudzać poczucie winy, które Alison zawsze starała się uciszyć. Zawsze działała pod wpływem chwili, krótkiego impulsu. Nie myślała o konsekwencjach bo żadne z nich nie były dla niej jakoś specjalnie bolesne. Czy to fizycznie, czy psychicznie. Robiła coś źle, dostawała karę i kilka cichych dni z matką, ale potem wszystko wracało do normy. Teraz w oczach matki dostrzegła coś czego nigdy wcześniej u niej nie widziała. Wstyd i być może nawet pogardę.
- Mógłbyś proszę odwieść ją do domu? Nie chcę żeby jechała sama taksówką. Lepiej żeby po drodze nigdzie się nie zatrzymała.
- A ty?
- Lepiej będzie jak nie będę jej się pokazywać przez jakiś czas.
- Nie o to pytam.
Podszedł bliżej. W dłoni miał białą, wilgotną chusteczkę. Ostrożnie zaczął przemywać zadrapania na jej policzku. Cicho syknęła kiedy mocniej przetarł ranę.
- Sama mogę to zrobić. - przyznała patrząc jak marszczy brwi i wykrzywia usta w grymasie rozbawienia.
- Chcesz poszerzyć zadrapanie?
- Potrafię oczyszczać rany. - oburzyła się
- Wiesz, że to nie prawda. - powiedział ignorując zaczepkę – To co powiedział Bruno.
- Yhm. - mruknęła odwracając głowę
- Hej. - podniósł jej podbródek tak by mógł spojrzeć prosto w jej oczy – Nie jesteś nic nie warta. Pamiętaj o tym.
Uśmiechnęła się nieznacznie i mocno przytuliła do przyjaciela. Objął ją ramionami i położył policzek na jej włosach. Była od niego akurat tyle niższa, że nie musiał się przy tym pochylać. Mimo, że rzadko to przyznawała, to lubiła spędzać czas w jego ramionach. Czuła się wtedy bezpiecznie, wiedziała, że jest ktoś na kim może polegać, którego zaufania nigdy by nie podważyła.
- Żałowałem, że nie powaliłem cię na ziemie, kiedy przepychałaś się przez tłum, ale teraz to uczucie w dziwny sposób zniknęło. - przyznał już mniej poważnym tonem
Zaśmiała się z twarzą ukrytą pod jego ramieniem.
- Może trzeba było to zrobić.
Alison wcześniej nie żałowała tego co zrobiła. Nie miała momentów, w których chciałaby cofnąć czas. Słowa matki dotarły do jej wnętrza, przynosząc ze sobą straszne uczucie, którego wcześniej nie znała, ale które już zaczęła nienawidzić.
- Nie udawaj, że masz brata sumienie bo i tak ci nie uwierzę.
Wypuściła powietrze z płuc i niechętnie odsunęła się od Kevina.
- Pójdę już. Odwiozę twoją mamę. - odpowiedział na niezadane pytanie.
- Dziękuję. - powiedziała kiedy wychodził.
Wbrew słowom Kevina, Alison miała sumienie, ale i tym razem nie zamierzała go posłuchać, planując być może kolejne głupstwo. Postanowiła to zrobić jeszcze zanim weszła do tego pokoju i nawet teraz po bolących słowach od matki nie zamierzała nic zmieniać. Musiała się dowiedzieć kto zabił Ericę i utwierdzić się w przekonaniu, że to nie był niejaki Drake Rooker.

* * *

Weszła między ludzi powoli opuszczających salę. Każdy kierował się w innym kierunku. Niektórzy szli do lasu, inni krążyli dookoła posiadłości lub przeszukiwali rezydencję. Szukali „tego drugiego”, jak to określił Bruno. Mogło się to okazać trudne, skoro nawet nie wiedzieli jak dokładnie wygląda.
Alison bez wahania ruszyła w stronę Gaju Zmarłych. Ericę znaleziono gdzieś na tej drodze. Bracia Mayers twierdzili, że nie było tam żadnych śladów morderstwa poza martwym ciałem. To było podejrzane. Nie minęło wiele czasu od momentu jej wyjścia z domu, aż do powiadomienia o napaści na nią. Morderca musiał dokładnie wiedzieć kiedy będzie w Gaju, a to nie było jakoś odgórnie ustalone. To oznaczało, że morderca śledził ofiarę jeszcze na przyjęciu. Musiał to być ktoś ze stada. Te wszystkie teorie kłębiły się w głowie Alison, nie dając jej spokoju. Była tak zamyślona, że omal nie minęła ogromnej plamy krwi przy kamieniu. Niebo było zachmurzone, więc blask księżyca nie oświetlał lasu w niektórych miejscach. Alison musiała się pochylić i ukucnąć by dokładnie zbadać podłoże. Dostrzegła liczne odciski butów i ślady walki. Zapewne żaden z nich nie należał do sprawcy. Skoro znaleźli Drake'a przy ciele, to musieli potem go jakoś złapać. Jak było widać, nie poszedł z nimi dobrowolnie.  
- Przyczyniasz się do poszukiwań? - rozległo się pytanie
Alison lekko uniosła głowę. Przed nią stała Olivia. Wysoka, ciemnowłosa blondynka o zielonych oczach. Miała na sobie krótką, obcisłą, kremową suknię i wysokie szpilki o tym samym kolorze. Rozpuszczone fale włosów sięgały połowy pleców. Alison zawsze zazdrościła jej wyglądu i był to jeden z licznych powodów dlaczego za nią nie przepadała. Kiedyś była skazana na jej towarzystwo przez to, że umawiała się z Kevinem. Oczywiście ich burzowy związek nie trwał długo. Być może była piękna, ale nie miała za grosz rozumu, ani poczucia humoru. Była wypicowaną paniusią, która zupełnie nie pasowała do często niechlujnego żartownisia, jakim był Kevin.
- Mam już dosyć tego lasu. - westchnęła – Moje buty źle znoszą spotkanie z miękką i wilgotną nawierzchnią.
- Możesz wrócić do domu. Wątpię by ktokolwiek się zorientował. - mruknęła Alison, mając nadzieję, że pozbędzie się wścibskiej towarzyszki.
- Przyczaję się na trochę, a oni niech sobie penetrują las. Nie sądziłam, że ty też się do nich zaliczasz.
- I taka jest prawda. - odparła stanowczo
- To czego tutaj szukasz? - spytała z zupełnym brakiem zainteresowana.
- Odpowiedzi. - stwierdziła krótko
- Na jakie pytanie? Na prawdę muszę wszystko z ciebie wyciągać?
- Możesz sobie pójść. - burknęła
- Jak zawsze przemiła.
Zrezygnowana brakiem wskazówek Alison, usiadła na kamieniu obok i podwinęła falbany sukni. Nogi zaczynały ją boleć od niewygodnych butów. Z ulgą rozpięła cienkie paski sandałków, uwalniając nadwyrężone stopy.
- Ładne. - przyznała Olivia – Eleganckie a zarazem delikatne. Zupełnie nie w twoim stylu. - odgryzła się.
- Mnie się taka podoba. - przyznał wychodzący z zarośli Juan.
Juan Cooper był starszym bratem Olivii. Łatwo było dostrzec pokrewieństwo między nimi. Ten sam kolor włosów i oczu, identyczne rysy twarzy i podobne charaktery. To skreślało go z listy tolerowanych przez Alison osób.
- Rodzice na ciebie czekają. - skierował się w stronę siostry
- Dzięki Bogu. A co z tobą?
- Ja wrócę później.
- Jak chcesz i tak mnie to nie obchodzi.
Zadarła wysoko głowę, poprawiła włosy i dumnym krokiem odmaszerowała. To był znak dla Alison by również szybko opuścić to miejsce. Tutaj nie chodziło już tylko o lubienie kogoś czy nie. Juan był człowiekiem, który przerażał Alison częściej niż inni. W odróżnieniu od wszystkich, on nigdy nie powiedział na nią złego słowa, ale nie był również miły. Porywczy charakter sprawiał, że rzadko się kontrolował.  
- Publiczny sprzeciw Alfie, a teraz przeszukiwania miejsca zbrodni. Masz tupet. - przyznał
Był jeszcze jeden fakt, który sprawiał, że za nim nie przepadała. Rodzina Cooperów zawsze miała dobrą pozycje w stadzie, ale Juan był najlepszym przyjacielem Bruna. Skoro on teraz był przywódcą, Alison musiała uważać na słowa, a nie była w tym za dobra.
Podniosła się z kamienia, sięgnęła po buty i boso ruszyła w stronę głównej rezydencji. Zwyczajne odejście było najłatwiejszym rozwiązaniem by uniknąć kolejnych kłopotów. Kiedy mijała Juana, chwycił ją za ramię i odwrócił z powrotem do siebie.  
- Już idziesz? - spytał z udawanym rozczarowaniem
- Skończyłam co planowałam. Poza tym nie mam zamiaru siedzieć tutaj z tobą.
- Wielka szkoda, bo ja wolałbym abyś została.
Wyciągnął dłoń by pogładzić ją po policzku, ale odsunęła się na tyle ile mogła. Na ten widok, krótko się zaśmiał.
- Zawsze cię lubiłem. Nie jesteś jak inne dziewczyny.
- Puść mnie. - powiedziała zaciskając zęby.
Przyciągnął ją bliżej do siebie, kładąc drugą rękę na biodrach.
- Ta suknia leży na tobie idealnie. - ściszył głos
Alison zorientowała się co zamierza, kiedy jego dłoń powędrowała na tył pleców, gdzie znajdowało się sznurowanie gorsetu. Tego było już dla niej za wiele. Prawą rękę miała unieruchomioną, a nie była leworęczna. Słaby cios nie wiele mógł zdziałać. Pozostały jej tylko nogi. Zamachnęła się i wbiła kolano w jego brzuch. Zabolało na tyle by ją puścił. Szybko wykorzystała okazję, puszczając się biegiem w stronę drogi. Przez liczne krzaki i ostre gałęzie, nie poruszała się tak szybko jakby mogła. Suknia co chwilę o coś zaczepiała, spowalniając ją. W duchu skarciła sie za źle obrany kierunek. Mogła pobiec w tą samą stronę co poszła Olivia. Może przy siostrze Juan by się opamiętał.
Udało jej się przebiec połowę drogi, kiedy mocne uderzenie w plecy zwaliło ją z nóg. Uderzyła całym ciałem o ziemię i na moment straciła oddech. Silne pociągnięcie przewróciło ją na plecy. Juan usiadł na niej okrakiem, unieruchamiając ramiona kolanami.
- Więc na czym stanęło? - spytał odgarniając włosy z twarzy.
- Puszczaj ty zboczona świnio! - krzyknęła
- Uważaj! Nie chcesz chyba stracić tak pięknej twarzy. - szepnął przejeżdżając palcem po zadrapaniu na jej twarzy.
Splunęła mu w twarz, kiedy niżej się nachylił. Szybko wytarł ją rękawem marynarki, śmiejąc przy tym.
- Zapomniałem do kogo mówię. Jednak na twoim miejscu, nie próbowałbym tego ponownie.
Mówił ściszonym, groźnym tonem, przesuwając palcem niżej wzdłuż jej szyi.
Alison zaczęła szybko myśleć. Musiała coś wykombinować, bo nie chciała mu na nic pozwalać. Ręce miała unieruchomione, więc ponownie nie mogła ich wykorzystać. Nie wiedziała, czy jest na tyle silna by ściągnąć go z siebie za pomocą nóg.
- Miałaś dzisiaj ciężki wieczór. Przydałaby ci się odrobina rozrywki. Szczerze to mnie też.
- Głodny wrażeń? - syknęła – Ja też.
Całe życie sporo ryzykowała i tym razem też nie zamierzała poddać się bez walki. Napięła każdy mięsień w swoim ciele i zamachnęła się nogami, oplatając nimi jego szyję. Zapewne wyglądałoby to lepiej gdyby nie fakt, że była w sukience. Udało jej się odchylić jego ciało na tyle by uwolnić rękę. Nie myśląc dłużej, chwyciła to co miała pod ręką, czyli buty i wbiła obcas w jego brzuch. Usłyszała głośny krzyk. Puścił jej ramiona i przeturlał się na ziemię. Wstała najszybciej jak umiała, ale on zrobił to samo. Prowizoryczna broń nie była ze srebra więc rana szybko się goiła.
 - Nie ujdzie ci to na sucho. - warknął patrząc na zakrwawioną koszulę.
Ruszył w jej stronę. Zamachnęła się pięścią, celując w twarz. Tak jak przewidywała wykonał unik, więc zrobiła to samo z drugą. Złapał za jej nadgarstek i obrócił tyłem do siebie. Odchyliła głowę mocno do tyłu. Usłyszała przyjemny chrzęst roztrzaskanego nosa. Juan zachwiał się, odsuwając o krok do tyłu. Nie czekając na oklaski, wymierzyła mu kopniaka w brzuch. Zgiął się w pół, ale nie na długo. Kiedy chciała zaatakować ponownie, zablokował jej rękę i sam wymierzył cios w głowę. Siła uderzenia sprawiła, że zaciemniło jej się przed oczami.  
- Co tutaj się dzieje? - zawołał ktoś wybiegający zza drzew.
- Zaatakowała mnie. - szybko odpowiedział Juan – To wariatka
Słowa wyjaśnienia, które potem mówił ledwo co do niej docierały. Kręciło jej się w głowie. Jedyne co jeszcze zapamiętała, to dwóch mężczyzn prowadzących ją przez las, trzymając za ramiona.
- Skończy za to w lochu. - warknął któryś z nich.
 - Będzie miała okazję zapoznać się z tym, którego tak uporczywie broniła. - zaśmiał się drugi

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 3

Ręce mu drżały kiedy sprawdzał palcami puls dziewczyny. Jej serce nie biło. Była martwa, choć ciepło jeszcze nie opuściło jej ciała. Usłyszał za plecami przyspieszone kroki. Odwrócił się. Nie zamierzał uciekać. Zdążył tylko jeszcze wysłać krótkiego SMS-a, kiedy dobiegł go dźwięk ostrych słów.
- Ktoś ty?
- Coś ty zrobił?
Dwóch mocno przerośniętych mężczyzn patrzyło prosto na niego.
- Wow! Po kolei, panowie. Zdecydujcie się na jedno pytanie. Może potrzebujecie chwili by uzgodnić to między sobą? - spytał przekornie.
- Zamordowałeś ją. - powiedział niższy z nich. - Zabiłeś naszego przywódcę.
- To była wasza Alfa? - zdziwił się, patrząc na niewielką, rudowłosą kobietę, leżącą u jego stóp. - Nie chcę was dołować, ale nie najlepiej wygląda.
- Będziesz się za to smażył w piekle. - warknął drugi.
- Mało kusząca propozycja. Będę musiał odmówić. - skwitował
Bracia, jak zdążył zauważyć po niemal identycznym, mało przyjemnym spojrzeniu i mocnych podbródkach, wyszczerzyli zęby, które już zdążyły zmienić się w kły. Z dłoni wyrosły im długie pazury. Równocześnie się na niego rzucili. Gotowy do ataku, pchnął mniejszego z nich, gdy ten chciał go uderzyć, tak że upadł na ziemię. Miał trochę czasu by zająć się większym, który wyglądał groźniej od brata. I takim też się okazał. Uderzał z siłą rozpędzonej lokomotywy, ale był wolniejszy. Łatwo było go ominąć i zaatakować. Jednak on przyjmował ciosy jak lekkie klepnięcia. Wydawało się, że ich nie odczuwa. Krótki pojedynek stał się przesądzonym, kiedy drugi zdążył się pozbierać i zaatakował, pozbawiając wroga przytomności.
Błoga ciemność nie trwała długo. Rzeczywistość wróciła w nieostrych kształtach. Zorientował się, że jego nogi są ciągnięte po ziemi. Bracia trzymali go za ramiona i gdzieś prowadzili. Bolała go głowa, zaczął odczuwać mdłości. Poczuł ostre pieczenie na nadgarstkach. Spojrzał w dół. Ręce miał skute w srebrne łańcuchy. Metal wżerał się w skórę, parzył jakby był rozpalony. Nie wytrzymał już dłużej i zwymiotował.
- Ohyda. - powiedzieli jednocześnie i upuścili go na zimną, twardą ziemię.
- Dla mnie to też nie jest przyjemne. - przyznał wycierając usta rękawem skórzanej kurtki.
- Poczekaj aż Bruno cię zobaczy. - zaśmiał się niewesoło jeden z nich, nie wiedział który – Zamordowałeś jego siostrę, a naszego przywódce. Będziesz miał szczęście jeśli dożyjesz świtu.
- Już nie mogę się doczekać. - zakpił
- To dobrze, bo już na ciebie czekają. W środku. Będziesz miał widownie.
Uniósł głowę. Klęczał na kamiennym chodniku tuż przed ogromnym budynkiem. Drzwi były otwarte. Ze środka dochodziły liczne głosy. Niektóre głośniejsze pochodzące głównie od mężczyzn. Okrzyki i wyzwania, a nawet groźby. Wszyscy już wiedzieli co się stało. Ich ton świadczył, że nie są zadowoleni.
- Wstawaj. - rozkazał
Powoli podniósł się i stanął na prostych nogach. Popchnięty w plecy wszedł do środka. Wszyscy nagle ucichli kiedy stanął w wielkiej sali. Spojrzenie każdego z nich skierowało się właśnie na niego. Ubrani w eleganckie stroje, groźnie spoglądali, ale żaden się nie odezwał.
Nie mógł się powstrzymać od lekkiego uśmiechu, za co dostał pięścią w twarz. Nawet nie zdążył zobaczyć od kogo, bo bracia idący za nim szybko go odciągnęli, być może ratując przed kolejnymi ciosami.
Doszedł do środka sali. Naprzeciwko niego stał wyprostowany, potężny mężczyzna, z rękami założonymi za plecy. Ludzie zaczęli ustawiać się dookoła, zaciekawieni obrotem wydarzeń. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. W końcu mężczyzna przed nim przerwał ciszę.
- Zostałeś znaleziony, przy ciele mojej siostry. Co masz na swoją obronę?
Nie odpowiedział.
- Czy przyznajesz się do tego, że ją zamordowałeś? - kontynuował poważnym tonem.
Nadal milczał.
Podszedł bliżej i zatrzymał się tuż przed nim. Wpatrywał się w niego taksującym spojrzeniem, ale ten nie zamierzał odwrócić wzroku. Stał lekko pochylony, ale głowę trzymał wysoko.
- Dlaczego to zrobiłeś? - wydawał się na skraju wybuchu.
Cisza sprawiła, że stracił cierpliwość.
- Odpowiedz! - krzyknął uderzając go pięścią w szczękę.
Głowa odchyliła mu się na bok. Poczuł w ustach smak krwi.
- Zaraz. - powiedział mężczyzna, łapiąc go za brodę i odwracając ponownie w swoją stronę. - Ja cię znam. Jesteś Drake Rooker. - zaszydził
Na te słowa ponownie się uśmiechnął. Nie mógł udawać, że nie ucieszyła go jego własna reputacja.
- Gdzie ten drugi? - spytał – Zawsze chodzicie we dwóch. Gdzie on jest?
Jeszcze szerszy uśmiech i kolejny cios w twarz. Splunął krwią na podłogę.
Mężczyzna szarpnął go za koszulkę i podniósł do góry.
- Zaczniesz gadać, albo skonasz w męczarniach.
Rzadko kiedy milczał tak długo, ale tym razem wydawało mu się to zabawne. Chyba jeszcze nikt nigdy tak desperacko chciał by ten coś powiedział. Zazwyczaj ludzie kazali mu się zamknąć, albo wyjść jeśli nie mógł się powstrzymać od złośliwych uwag. Zdarzały się również sytuacje gdzie siłą go wyprowadzano. Na to wspomnienie uśmiech sam pojawił się na jego twarzy i mimo zaciemnionego wzroku i lekkich zawrotów, widział jak mężczyzna szykuje się do kolejnego ciosu.
- Stop! - rozległ się kobiecy głos.
Z tłumu wyszła niewysoka, ciemnowłosa dziewczyna w granatowo-srebrnej sukni.
- Wracaj do szeregu! - rozkazał nawet na nią nie patrząc.
- Nie widzisz, że on się nie goi. - podeszła bliżej. - Jego rany się nie zasklepiają.
Mężczyzna upuścił Drakea na ziemię i odwrócił się do dziewczyny.
- Wracaj do szeregu. - powtórzył ostro. - To rozkaz!
- Takim chcesz być przywódcą. - napierała – Katującym tych, co nie mają szansy sami się obronić?
Drake nie wiedział czy ta dziewczyna jest głupia, czy szalona. Jednego był pewien. Była niesamowicie odważna. Znał tylko jedną osobę, która odważyłaby się na takie słowa wobec własnego Alfy. On sam.  
- Wracaj do szeregu, bo podzielisz jego los. - zagroził
Jej szare oczy na moment zrównały się z jego. Miała delikatną twarz. Zupełnie nie pasującą do słów, które wychodziły z jej ust. Odniósł dziwne wrażenie, że skądś ją zna. Odwróciła głowę z powrotem do Alfy i zbliżyła się o kolejne kilka kroków, stając tuż przed nim.
- Nie możesz tak postępować.
Głośny śmiech.
- I mówi to ktoś taki jak ty. Nic nie warty odmieniec. Jestem Alfą i mogę wszystko.
- Nie zasługujesz na to by nim być. - powiedziała głośno.
Mężczyzna zamachnął się i uderzył ją w twarz. Upadła na podłogę. Na jej policzku zostały zadrapania po pazurach.
Z tłumu wybiegły dwie osoby. Wysoki i chudy, jasnowłosy chłopak i starsza kobieta. Drake był pewny, że jest matką dziewczyny. Miał dziwne przeczucie, że gdzieś już ją widział   Może ich wygląd nie był identyczny, ale miały w sobie coś co je łączyło. Jeszcze do końca nie wiedział co. Pomogli jej wstać. Dziewczyna nie płakała, nie była nawet zaskoczona, że została uderzona. W przeciwieństwie do Drake'a, którego przeraził taki obrót wydarzeń. On sam nie należał do kulturalnych i wyrafinowanych osób, ale nawet dla niego bicie kobiet było poniżej godności. Co zdziwiło go bardziej, jasnowłosy chłopak nie objął ramieniem dziewczyny, nie pocieszał jej. On ją przytrzymywał. Złapał jej ramiona, kiedy ona wyrywała się by zaatakować Alfę.  
- Na ciebie też nadejdzie czas. - krzyknął Alfa – Lepiej uważaj na słowa, bo wylecisz ze stada.
Już miała coś do niego krzyknąć, ale chłopak zatkał jej usta dłonią i szepnął jakieś słowa do jej ucha. Jeszcze trochę się wyrywała, ale w końcu ustąpiła i pozwoliła wyprowadzić się z sali.
 - Zabierzcie go na dół. - zwrócił się do braci – Może nocka w celi otworzy mu usta. Reszta niech przeszuka dom i pobliską okolicę. Gdzieś tutaj musi być ten drugi. Łapcie każdego wilkołaka, którego nie znacie.