niedziela, 26 października 2014

Rozdział 45

Kelly w pośpiechu przekazała Drake'owi klucz do drzwi i bez słowa zbiegła schodami w dół. Z gardła Alison wyrwało się ciche wycie. Chciała pobiec za nią i porozmawiać. Zupełnie zapomniała, że nadal jest w swojej zwierzęcej postaci. Nie mieli czasu. Drake sprawnie otworzył zamek i oboje wbiegli na oświetlony dach. Nigdy nie sądziła, że tak się ucieszy na widok słońca. Natychmiast zatrzasnął drzwi. Kilka sekund później rozległ się łomot. Wampiry tłukły o drzwi po drugiej stronie z taką siłą, że ze ścian obsypywał się tynk.  
- Oby wytrzymały. - wydyszał Drake
Alison była równie zmęczona. Łapy trzęsły jej się od nadmiaru adrenaliny. Miała krew na całym swoim ciele. Może okoliczności nie były przyjemne, ale czuła się idealnie w ciele wilka. To było niezwykłe przeżycie. Spojrzała na miasto. Mogła dostrzec i usłyszeć znacznie więcej, niż jako człowiek. Wszystko zdawało się mieć wewnętrzny blask, kształty były wyraźne, a kolory mocno przesycone. Myślała, że będzie widzieć na czarno biało, ale tak nie było. Podbiegła do krawędzi dachu i spojrzała w dół. Gdzieś dalej słyszała kroki przechodnia. Czuła jego zapach. Mężczyzna zdecydowanie nadużywał wody kolońskiej. To było cudownie niezwykłe jak zupełnie inaczej wygląda świat kiedy dostrzega się go dokładniej i mocniej pod każdym względem. Była tak szczęśliwa, że miała ochotę zawyć, ale w miarę się opanowała. Wilk na dachu kościoła mógł przyciągnąć uwagę nieproszonych gości. Biorąc pod uwagę niedawną bijatykę wnętrze budowli wcale nie było lepsze.
- Musimy się wynosić. - stwierdził Drake – Nie jesteśmy tutaj bezpieczni. Lada chwila mogą otworzyć drzwi. Wyskakuj z sierści i schodzimy drabiną na dół.
Gwałtownie odwróciła głowę w jego stronę. To, że udało jej się zmienić w wilka nie oznaczało, że potrafi wrócić do ludzkiej postaci. Drake musiał wyczytać to z jej oczu bo nagle zmęczony przetarł twarz, głośno przy tym wzdychając.
- Po prostu to zrób. To nie jest trudne. Nie myśl za dużo. Zmiana przyjdzie sama.
Sięgnął za plecy i zaczął grzebać w plecaku. Wyciągnął duży, cienki koc i rzucił go na ziemie przed nią. Następnie to samo zrobił z ubraniami.
- Musisz się pospieszyć. - nakazał z niepokojem patrząc na wrota, za którymi nadal rozbrzmiewały odgłosy walenia. -Nie jestem pewien czy wszystkie wampiry wrażliwie reagują na słońce. W końcu dałem im ten krem ochronny, nie?
Nawet w obliczu śmierci mógłby żartować. Gdyby była człowiekiem już dawno wywróciłaby oczami. Zamiast jednak tracić na to czas po prostu spróbowała wrócić do siebie. Stała w bezruchu starając się nie myśleć zbytnio o zmianie tak jak nakazał. Widząc, że nie bardzo jej idzie westchnął i odwrócił się do niej plecami.
- Nie będę patrzył, obiecuję. Nauczysz tu taką się zmieniać to nie będzie się potem umiała odmienić.
Coś tam jeszcze narzekał na jej temat, ale jego słowa zlały się ze sobą. Otoczyła ją błoga cisza i spokój, po którym nastąpił ból. Nie było łatwiej niż wcześniej. Cierpienie było nie do wytrzymania, ale na szczęście nie trwało długo. Odgłos gruchotanych kości wcale nie pomagał w przebrnięciu do końca. Mocno zacisnęła szczęki, starając się nie krzyczeć. W końcu ból odpłynął i zostawił ją zupełnie nagą na ciepłym, betonowym dachu. Spojrzała na swoje dłonie nadal nie dowierzając. Sierść zniknęła, została tylko blada skóra.
Rozległ się głośny huk Drzwi w każdej chwili mogły puścić. Nie tracąc czasu szybko włożyła to co miała przed sobą i podbiegła do krawędzi dachu gdzie stał Drake.
- Schodź. - polecił wskazując drabinkę.
Chwyciła się metalowych poręczy i zaczęła schodzić w dół. Drake był tuż nad nią. W momencie, w którym jej stopy dotknęły ziemi, usłyszała odgłos pękającego drewna, a potem odgłosy kroków.
- Gazu! - krzyknął popychając ją przed sobą.
Ruszyli przed siebie co sił w nogach, głośno się przy tym śmiejąc. Alison nie potrafiła opisać jak bardzo była szczęśliwa. W końcu jej się udało. Już nie była dziwadłem tylko potężnym zmiennokształtnym. Radość dodawała jej energii. Mogłaby biec cały dzień, ani razu się nie zatrzymując. Nie wiedziała jak daleko uciekli, kiedy to Drake zarządził przerwę. Zdyszany pochylił się do przodu ciężko łapiąc oddech. Już chciała skomentować jaki jest słaby, ale przypomniała sobie o jego płucach. Nagle zesztywniała.
Jakby wyczuł jej niepokój, od razu zapewnił.
- W porządku. Płuca trzymają się kupy. Tymczasowy brak sił. Zaraz z powrotem mogę walczyć z wampirami.
Nie mogła powstrzymać śmiechu. Od dawna nie była w tak dobrym nastroju.
Po kilku głębokich wdechach wyprostował się i spojrzał na nią zadowolony.
- To jak Alison Stevenson? Mówiłem, że ci się uda.
- Dziękuję. - krzyknęła i w szale nieopisanej radości zarzuciła mu ręce na szyję. Trochę go to zaskoczyło, bo na moment się zawahał. Po chwili jednak odwzajemnił uścisk. - To było samobójcze i w życiu bym się na to nie zgodziła, ale miałeś rację. Całkowitą rację. Udało mi się.
Jej śmiech przeszedł w płacz, ale nie było jej smutno. Płakała z radości. Była mu tak nieopisanie wdzięczna. Każdy powód, dla którego się na niego złościła w jednej chwili wyparował. W końcu czuła się sobą. Silna i mogąca znieść wszystko. Powoli się odsunęła. Podniosła głowę by spojrzeć mu w oczy.
- Dziękuję. - szepnęła nadal płacząc
Jego dłoń powędrowała do jej policzka. Delikatnie otarł jej łzy. Widziała radość w jego oczach oraz jej własne szczęście odbijające się od ich szklistej powierzchni. Uniósł jej podbródek jednocześnie pochylając się do przodu. Ich usta się zetknęły. Przez dosłownie sekundę, w głowie Alison pojawiły się wątpliwości, ale kiedy poczuła jego ciepłe dłonie na jej plecach mocno ją obejmujące wszystkie natychmiast zniknęły. Przyciągnęła go bliżej oddając w pocałunek całą radość. Zakręciło jej się w głowie od przypływu żaru. Miała wrażenie, że jej skóra płonie w każdym miejscu, gdzie jej dotknął. Oddał wszystko co mu przekazała, ale i tak nie potrafiła się nasycić. Czuła jego zapach jeszcze wyraźniej niż wcześniej. Jej zmysły całkowicie oszalały. Wszystko było wzmocnione.
Niechętnie się odsunęła nabierając powietrza. Jego błękitne oczy wpatrywały się w nią z uwagą. Zniknęło całe rozbawienie, które zawsze się w nich skrywało. Jego twarz wyglądała inaczej. Nie potrafiła określić pod jakim względem.
- Gdyby nie fakt, że sam zaprowadziłem cie do tego kościoła, można było by powiedzieć, że tym razem to ty posłużyłaś się mną. - uśmiechnął się
Zdała sobie sprawę jak bardzo była zmęczona złoszczeniem się na niego. Teraz kiedy wszystko rozpłynęło się lub ukryło w najciemniejszym i najdalszym skrawku jej umysłu czuła się lekko. Jakby ktoś zdjął ciężar z jej pleców. Była gotowa by mu powiedzieć. Nie chciała więcej ukrywać tego co wcześniej widziała. Pamiętała jak zależało mu na tej informacji, dlatego wcześniej przysięgła milczeć. Jednak poprosił ją o to tylko raz. Nie nalegał, ani nie naciskał jakby rozumiał dlaczego nie chciała nic mu wyjawiać. Czekał aż sama zmieni zdanie. Nadszedł właśnie ten moment.
Schyliła głowę i powoli odsunęła się od niego. Opuścił ramiona, pozwalając jej na to.
- To był twój dom, prawda? - spytała ściszonym głosem
Doskonale rozumiał co miała na myśli. Mimowolnie pokiwał głową. Blask w jego oczach minimalnie przygasł.
- Moi rodzice zginęli tamtej nocy. - wyznał
- Widziałam twojego ojca i pożar i... - urwała – Możemy gdzieś pójść. Nie chcę tak stać na ulicy.
- Nie wyglądamy najlepiej. - przyznał z lekkim, pozbawionym radości uśmiechem
Spojrzała na niego, a potem na siebie. Oboje byli brudni i pokryci krwią. O dziwo, że jeszcze nikt nie zwrócił na nich uwagi. Nadal znajdowali się na przedmieściach, gdzie nie często spotyka się przechodniów, zwłaszcza w porze obiadowej.
- Park? - zaproponowała. Nie miała ochoty wracać do hotelu. Mimo siniaków i zadrapań czuła się dobrze. Lepiej było jej na zewnątrz z Drake'iem niż w smutnym, zniszczonym budynku, który za bardzo mógłby przypominać jej wnętrze kościoła, z którego niedawno uciekli. Poza tym wolała trzymać się tej chwili niczym tonący brzytwy. Nie wiadomo co będzie jak wrócą do domu. Wszystko może z powrotem się skomplikować. Stanie obok niego całemu w brudzie i krwi było proste i dosyć zabawne, kiedy nie patrzyło się na to z innej perspektywy.

* * *

Właściwie w centrum Jacksonville nie znalazłoby się miejsca, które dobrze spełniałoby definicje parku. Były jedynie niezabudowane place obrośnięte suchą trawą i nielicznymi drzewami. Chodniki wyglądały jakby wykonano je z odpadów budowlanych, nigdzie nie było żadnych ławek ani latarni. Nie wykluczone, że niedługo nawet takie miejsca zostaną zapełnione budynkami.
Mimo, że okolica nie należała do najpiękniejszych, Alison była zbyt szczęśliwa by się tym przejmować. Wyglądała już nieco lepiej. Zanim wkroczyli do tak zwanego parku, zaszli do jednej z ulicznych knajp i zamówili coś na wynos. Zanim odebrali zamówienie Alison zdążyła trochę się oczyścić w łazience. Nie była to najdokładniejsza kąpiel, ale przynajmniej udało jej się zetrzeć większość krwi. Drake za to nie tracił czasu na poprawienie wyglądu. Wydawał się nie przejmować tłumami gapiów obserwujących go z niepokojem. Na ich miejscu zareagowałaby zapewne tak samo. Facet poturbowany i brudny w środku lokalu zdecydowanie się wyróżnia. Zwłaszcza kiedy wygląda jakby nie zdawał sobie sprawy dlaczego wszyscy się na niego patrzą. Nie ważne jak bardzo był umorusany i obity, dla Alison i tak wyglądał bosko. Niechlujnie oparty o ladę w oczekiwaniu na jedzenie, przeglądał menu.
Byli tak głodni, że zdążyli zjeść wszystko co kupili zanim dotarli do granicy parku. Wyrzucając puste opakowania po kurczaku do śmietnika, trzymając się za ręce wkroczyli na zielony trawnik. Wybrali jedno z bardziej zacienionych miejsc, siadając na brzegu wąskiej rzeki Hogans Creek.
- Wiesz, że jak tylko cię zobaczyłam wiedziałam, że sprawiasz kłopoty. - zaśmiała się pod nosem, przypominając sobie tamten wieczór. Od tamtego czasu wszystko się zmieniło. Teraz wydawało się jakby to było kilka lat temu. - Wszyscy patrzyli na ciebie morderczym spojrzeniem, popychali i wyzywali, a z twojej twarzy nie schodził uśmiech.
- Nie tylko ja przykułem ich uwagę tamtego wieczoru. - zauważył
Odwróciła się w jego stronę z powagą.
- Wiedziałeś wtedy, że jestem siostrą Chrisa?
- Nie od razu. Wiedziałem, że tam będziesz razem z matką, ale nie jesteś do niego podobna, a zdjęcie twojej matki widziałem tylko raz w dodatku była wtedy młoda.
- Ty za to wyglądasz dokładnie jak ojciec. - przyznała.
- Nigdy nikt mi tego nie powiedział. Nie pamiętam żadnego z rodziców zbyt dobrze. Nie było mnie w domu w momencie gdy wybuchł pożar. Nie miałem pojęcia co się stało, ale wiedziałem, że to nie był wypadek. Nikt mi nie wierzył, więc zacząłem szukać odpowiedzi na własną rękę. - urwał na moment – Przepraszam za to, że tak cię potraktowałem. Nie byłem pewien czy cokolwiek zobaczysz, dlatego wolałem nie wyprzedzać faktów. Myślałem, że mi nie uwierzysz jeśli powiem wprost o umiejętnościach jakie możesz posiadać.
- Powinieneś był to zrobić. - odparła – Nawet jeśli bym ci nie uwierzyła, chciałabym się przekonać na własnej skórze.
Nic więcej nie powiedział. Wiedziała, że to ona powinna mówić, ale ciężko było jej wydobyć z siebie choćby słowo. Sama nie rozumiała tego co widziała. Może powinna była to jeszcze przemyśleć. Jednak kiedy tak na niego patrzyła. Zgarbionego i przygnębionego, bezradnie wyrywającego źdźbła trawy, pomyślała, że jest mu to winna. Zasługiwał na to by poznać prawdę. Kim była by mu tego zabronić?
- Widziałam pożar i twojego ojca w pokoju. Wołał kogoś. Myślę, że szukał twojej matki. Wtedy z płomieni wyszła kobieta. Cała ubrana na czarno z długimi ciemnymi włosami. Płomienie jej nie zagrażały. Twój ojciec wyglądał na tak bezsilnego kiedy ją ujrzał, jakby już pogodził się ze swoim losem. Jedynie czego pragnął to dowiedzieć się kto kazał jej zabić jego rodzinę. - przerwała.
Spojrzał na nią wyczekująco. Wiedziała, że to właśnie tego chce się dowiedzieć. Nie potrafiła tego wykrztusić. Nie znała własnego ojca, ale ze słów jej matki naprawdę wierzyła, że był dobrym człowiekiem. Od momentu kiedy zobaczyła ten dom stojący w płomieniach, zupełnie nie wiedziała w co ma wierzyć.
- Ona powiedziała, że cię potrzebował, a oni byli tylko przeszkodą.
- Kto, Alison? Kto ją nasłał? - ponaglał
Wypuściła powietrze.
- Powiedziała, że był to William Stevenson.
Nie wiedziała jakiej reakcji się spodziewała z jego strony. Myślała, że będzie zły, albo smutny, ale ku jej zaskoczeniu jego usta wygięły się w uśmiechu, a oczy zaszkliły jak u szaleńca. Zaczął się śmiać. Nie był to radosny śmiech. Bardziej desperacki chichot osoby, która właściwie nie ma pojęcia z czego się śmieje.
- Naprawdę nie wiem czy chociaż przez jedną sekundę ta kobieta nie pogrywa z innymi. - powiedział w końcu
- O czym ty mówisz? - Była lekko zdezorientowana. Nie miała bladego pojęcia co go tak rozbawiło.
- O tym, że kobieta, która zamordowała moich rodziców to podstępna, manipulatorska żmija nastawiająca najlepszych przyjaciół przeciwko sobie. Nawet w obliczu śmierci nie mogła powiedzieć mojemu ojcu prawdy.
- Skąd wiesz, że kłamała? - Naprawdę ja zaciekawił.
- Bo doskonale ją znam. Lepiej niż ktokolwiek inny.
- Drake ja rozpoznałam ten głos. To ona rozmawiała ze mną przez telefon. - powiedziała zaniepokojona
- Wiem. - odparł otwarcie – Ona stoi za wszystkim co się teraz dzieje, a ja nadal nie wiem czego chce. Nie pokonam jej jeśli się tego nie dowiem. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Wiedziała, że będę chciał się dowiedzieć czegoś o śmierci rodziców. Dlatego nie mówiła szczerze, ani przez moment. Robi co tylko może by utajnić informację, której najbardziej potrzebuję.
- Mówimy o Aeirin, prawda?
Nie musiał odpowiadać. Znała odpowiedź.
- W jej umyśle kryją się rzeczy tak chore i poplątane jakich świat nigdy nie widział. Nawet diabły zazdrościłyby jej umiejętności kłamania.
- Ale skąd to wszystko wiesz? - spytała gwałtownie
Spojrzał na nią z takim wyrazem twarzy, jakby żałował, że to wszystko powiedział. Potrwało dłuższą chwilę zanim pozbierał się by odpowiedzieć.
- Kiedy odkryłem, że sam nie dam rady się dowiedzieć nic więcej o śmierci rodziców, szukałem każdej możliwej drogi do otrzymania informacji. Dużo siedziałem przy książkach. Czasami całe noce. Pewnego razu usłyszałem jakiś hałas. Zajrzałem do pokoju Chrisa by się upewnić czy z nim wszystko w porządku. Spał jak zawsze twardo. Zbiegłem schodami na dół. Odgłosy dobiegały z salonu. Ojciec Chrisa kłócił się z jakąś kobietą. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak wściekłego. Z trudem hamował się przed rzuceniem się na nią. Natomiast ona wyglądała na zadowoloną z tego powodu. Pociągała za odpowiednie sznurki wyzwalając u niego konkretne emocje. Coś chciała od niego uzyskać, ale nigdy nie określiła tego wprost. W tamtej chwili naprawdę mnie urzekła. To jak potrafiła kierować słowami by zrównać człowieka z ziemią. Dla siedmiolatka była niezwykłym zjawiskiem. Zauważyła mnie, kryjącego się za szafką kiedy wychodziła. Przez moment spojrzała mi prosto w oczy, czułem jak dociera do mojej duszy. Budziła we mnie podziw. Nie odrywając ode mnie wzroku odezwała się. „Możesz się do mnie zwrócić w każdej sprawie”. Mówiła do niego, ale byłem przekonany, że słowa były skierowane do mnie. Tamtej nocy nie zmrużyłem oka, cały czas myśląc o niej. Postanowiłem, że ją odnajdę. Przeszukiwałem miasto wypatrując w tłumie jej twarzy. Zajęło mi to kilka tygodni. Kiedy się z nią spotkałem oznajmiła, że od początku wiedziała, że jej szukam, tylko chciała sprawdzić jak bardzo zmotywowany jestem. Wiedziała jak zależy mi na informacjach. Zaoferowała pomoc. Zapewniła, że zrobi wszystko co w jej mocy, że ma dostęp do wielu źródeł. Pomyślałem, że trafiłem na żyłę złota. Pierwszą odpowiedź otrzymałem po tygodniu. Potwierdziła, że śmierć moich rodziców nie była wypadkiem. Myślałem, że powie coś jeszcze, ale to było wszystko. Zdenerwowałem się, że nie dowiedziała się niczego więcej. Odparła, że nie będzie robić nic za darmo. Byłem gotów oddać jej wszystko, ale ona chciała tylko jednego. Świetlistego kryształu należącego do ojca Chrisa. Dużego jak jej pięść i przezroczystego niczym szkło. Nie pytałem po co. Zacząłem poszukiwania. Wywróciłem cały dom do góry nogami, ale nic nie znalazłem. Traciłem nadzieję. W końcu jednak postanowiłem spytać wprost. Udawałem, że interesuję się minerałami, pokazywałem się z odpowiednimi książkami. Po tygodniu zacząłem wypytywać ojca Chrisa. Dzięki poprzedniemu przygotowaniu nie był tym faktem zaskoczony. Napomknąłem coś o świetlistym krysztale i, że widziałem go gdzieś w domu. Dzięki mojemu urokowi zgodził się go pokazać. Kamień robił wrażenie. Pominę część historii jak udało mi się go potem ukraść. Nie jestem z tego dumny. Następnego dnia spotkałem się z nią w jakiejś spelunie by dobić targu. Tym razem jednak postanowiłem być sprytniejszy. Ukryłem kamień w worku w jednym ze śmietników niedaleko miejsca spotkania. Zażądałem wpierw informacji. Zagroziła, że jeśli ją oszukam zmieni moje życie w piekło. Zapewniłem, że mam to czego jej trzeba. Tamtej nocy przyznała się, że to ona stoi za zamordowaniem moich rodziców, ale powiedziała, że zrobiła to na zlecenie kogoś innego. Opowiedziała, że nigdy nie ustawia się po jednej ze stron. Za odpowiednią zapłatę jest gotowa zabić każdego. Byłem w szoku. Chciałem by powiedziała, kto kazał jej to zrobić, ale oczywiście taka informacja znowu wymagała zapłaty. Nie miałem wyboru. Zaprowadziłem ja do śmietnika i przekazałem kryształ. Jak tylko go dotknęła, omal nie straciłem głowy, kiedy rzuciła nim prosto w moją twarz. Była wściekła, że ją oszukałem. To nie był kamień, którego szukała. Jej oczy zaświeciły się jak u jakiegoś demona. Myślałem, że mnie zabije. Jednak jej złość szybko przeminęła. Powiedziała tylko, że będę żałował tego do końca własnego życia. Powiedziała, że już nigdy nie będę mógł spokojnie zasnąć. Będę cierpiał i tylko śmierć mnie od tego wybawi. Potem znikła i nie widziałam jej przez kolejny miesiąc. Zdążyłem już zapomnieć o wszystkim. Potem umarł ojciec Chrisa. Tamtego dnia pojąłem lekcję. Nie miałem wątpliwości, że to ona za tym stoi. Nie wiedziałem do czego jeszcze jest zdolna. Bałem się o Chrisa. Postanowiłem ją odszukać i przeprosić. Nigdy nie sądziłem, że tak długo można chować urazę. Przecież ona nic nie straciła. Powiedziała tylko jedno zdanie, za które z premedytacją zabiła niewinnego człowieka. Nie chciała iść na ugodę. Zapewniła, że zaatakuje znowu, a do tego czasu będę żył w niepewności. Nie będę znał dnia, ani godziny. Odseparowałem się od innych by nie narażać ich na niebezpieczeństwo. Próbowałem to samo zrobić z Chrisem, ale oczywiście nie opuszczał mnie na krok i z łatwością wybaczał każdą krzywdę. Był przyjacielem, na którego nie zasługiwałem. Postanowiłem, że zamiast go do siebie zniechęcać będę go chronić i pilnować by nic się mu nie przytrafiło.
- Dlatego go uratowałeś. - dopowiedziała szeptem
To była straszna historia. A wróg z jakim mają do czynienia jest gorszy niż myślała.
- Nigdy się do tego nie przyznałem. Nawet jemu. Przeze mnie stracił ojca.
- To nie prawda. - odpowiedziała z pewnością
Westchnął, przygotowany na takie słowa.
- Nie pokonasz Aeirin jeśli nie zrozumiesz jej myślenia. Jeśli ją zdradzisz poświęci wszystko by zamienić twoje życie w piekło. Zabija nie dla przyjemności cierpienia swojej ofiary lecz osoby, której najbardziej na niej zależy. Zaatakowała Kevina bo nie udało jej się złapać ciebie. Skoro nigdy wcześniej jej nie spotkałaś musiała zostać oszukana przez osobę, która ceniła ciebie. To cholerny łańcuszek, który nigdy się nie kończy.
- Co zrobiłeś, że zostawiła cię w spokoju?
- Może uznała, że srebro w płucach to wystarczająco wieczna tortura. - zaśmiał się bez cienia wesołości.
Alison nie wiedziała co ma powiedzieć. Nigdy nie przypuszczała przez co przeszedł Drake. Nie była odosobniona w cierpieniu i nigdy nie powinna była tak uważać. Czuła się głupio. Dotarły do niej wyrzuty sumienia za to jak go traktowała.
- Powinniśmy wracać. - powiedział wstając – Byłbym zapomniał.
Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął jakiś zwitek papieru. Pomógł wstać Alison z ziemi i wręczył jej kartkę.
- Co to?
- Dostałem tą kartkę razem z kluczem. Domyślam się, że jest dla ciebie.
- Kelly ci to dała?
W pośpiechu rozłożyła papier. Od razu rozpoznała pismo przyjaciółki.

Spotkajmy się jutro o północy przy Fontannie Przyjaźni.

Drake wychylił się czytając notkę.
 - O północy? Jak romantycznie.

sobota, 25 października 2014

Rozdział 44

Nie miała pojęcia jak prawie półgodzinny marsz w samo południe przez miasto miał jej jakkolwiek pomóc w przemianie. Drake znowu ją gdzieś prowadził, ale tym razem przynajmniej nie jechali motorem i nie opuszczali centrum. W razie co łatwiej jej będzie wrócić do domu, chociaż musiała przyznać, że po czwartym zakręcie straciła orientacje. Odpuściła sobie też pytanie gdzie właściwie zmierzają, przewidując, że pewnie i tak nie uzyska odpowiedzi. Nadal nie potrafiła zrozumieć dlaczego Drake był w tak dobrym nastroju. Żwawo maszerował, co jakiś czas pogwizdując. Ciekawiło ją również co takiego niesie ze sobą w plecaku.  
Po jakimś czasie zostawili za sobą wysokie budynki, docierając na przedmieścia. Gdzieś w oddali słyszała odgłosy samochodów dobiegające z autostrady. Musiała przyznać, że okolica była urocza. Jak na część miasta było tutaj całkiem zielono. Chodniki otoczone gęstym trawnikiem, liczne wysokie krzewy oraz drzewa rosnące w równej odległości. Wszystkie dokładnie ostrzyżone i zadbane. Miła odmiana od ulicznego zgiełku i smrodu. Alison jako osoba od zawsze mieszkająca na uboczu miasta zdecydowanie była przyzwyczajona do takich okolic. Czuła się w nich bezpieczniej. Może to przez brak zawsze śpieszących się gdzieś ludzi, przepychających się chodnikami. Tutaj panował spokój jakby miejsce było wyrwane z czasu i przestrzeni. Nie ważne było gdzie idą byle tylko pozostali w podobnym otoczeniu.
Mina trochę jej zrzedła kiedy nagle zatrzymali się przed wyższą budowlą przypominająca już nieco zaniedbany kościół. Drzwi i okna były pozabijane deskami, a ceglany mur popękany i obrośnięty mchem.
- Dobra, możesz mi powiedzieć co tutaj robimy? - spytała patrząc w górę na wierzę i mrużąc oczy przed wysoko widniejącym słońcem. Musiał to być kościół chrześcijański bo na jednej z frontowych ścian widniał krzyż wyrzeźbiony w cegle i wypełniony białymi luksferami.
- Jeśli ci powiem cały plan pójdzie na marne. - odpowiedział przyglądając się z uwagą jednej z płyt, która najpewniej zakrywała kiedyś znajdujące się w tym miejscu drzwi. - Uwierz mi, to najprawdopodobniej najgłupszy pomysł na jaki wpadłem w ciągu ostatniego tygodnia, ale mogę przysiąc, że okaże się równie skuteczny.
- Wcale mnie to nie zachęca.
- Zmienisz zdanie. - stwierdził z pewnością.
Oparł dłoń na płycie i zaczął ją obstukiwać, jakby szukał ukrytego wejścia. Odsunęła się trochę, dając mu miejsce do tego cokolwiek robił i korzystając z okazji rozejrzała się trochę. Tuż nad wejściem widniała zakurzona i ledwo czytelna tabliczka. Jednak kiedy uważniej się przyjrzała była w stanie odszyfrować litery.
- Metodystyczny Kościół Episkopatów Afryki? Co to w ogóle znaczy?
Drake odsunął się trochę by spojrzeć na tabliczkę. Zmarszczył brwi po czym z powrotem skoncentrował się na drzwiach. Spojrzał do góry na wieżę i zawołał.
- Hej ciemniaki! Pobudka! Słońce już dawno wstało!
Po tych słowach kopniakiem wyważył płytę. Spojrzał zadowolony na Alison i skinieniem głowy nakazał jej iść za nim. Coraz mniej jej się to podobało, ale co innego mogła zrobić? Budynek był tak samo zapuszczony w środku jak i na zewnątrz. Dzięki strumieniu światła ze zrobionej przez Drake'a dziury można było ujrzeć kłęby kurzu unoszące się w powietrzu. Przez to, że każde z okien było zasłonięte, kiedy oddalili się od prowizorycznych drzwi pochłonął ich półmrok. Ciężko było cokolwiek dostrzec. W końcu jednak przeszli do jednej z głównych naw, gdzie z sufitu wpadał kolejny strumień światła. Dach musiał być uszkodzony.
- Przyniosłem nawet trochę kremu z filtrem. - mówił głośno – Ach, no tak! Nawet on nie jest w stanie pomóc waszej wrażliwej skórze.
Już miała zapytać, co on do cholery wyprawia, kiedy coś śmignęło tuż przed ich oczami. Coraz mniej jej się to podobało, ale kiedy ujrzała przed sobą znajomą postać była całkowicie przerażona. W cieniu tuż przed nimi skrywał się wysoki mężczyzna. Ten sam, który można powiedzieć całkiem niedawno chciał pozbawić Alison czerwonych krwinek.
- Jesteś bardzo głupi przychodząc tutaj. - powiedział takim głosem, że Alison stanęły włoski na karku – Jeśli wyważanie naszych drzwi jest twoją wersją przeprosin, to jestem zmuszony ich nie przyjąć.
Drake odwrócił się w stronę, z której przyszli z udawaną niewinnością.
- To były wasze drzwi? Wybacz, ale nie znalazłem klamki.
Czarne oczy zmierzyły go z jawną nienawiścią. Jak na zawołanie zza jego pleców, zaczęło wyłaniać się więcej wampirów. Wszystkie z tym samym wkurzonym wyrazem twarzy. Robiło się gorąco. Dlaczego w ogóle tutaj przyszli?
- Drake? - szepnęła obracając się dookoła. Nie była w stanie ich wszystkich zliczyć. Na prawdę sytuacja wyglądała fatalnie.
Ten jednak wydawał się nie przejęty i ciągnął swoje dalej.
- Szczerze to nie uważałem cię za osobnika tak dumnego, że kilka ciosów w twarz mogłoby być ujmą na twoim honorze. Skoro dałeś się pokonać to chyba nie jesteś za potężnym przywódcą klanu.
- Zdechniesz w męczarniach, psie. - syknęła jakaś kobieta. Alison pamiętała ją z tamtej nocy.
- Na pewno nie w walce jeden na jednego. - odparował
Nie miała pojęcia skąd on ma tyle odwagi. Alison ledwo powstrzymywała swoje kolana przed dygotaniem. Mało kiedy była tak przestraszona jak przy styczności z wampirami. Serce biło o jej żebra jak szalone i była święcie przekonana, że każdy z nich wsłuchuje się w nie z nieodpartym pragnieniem.
- Musi istnieć poważny powód, dla którego przychodzisz do nas wiedząc, że nie skończy się to dla ciebie dobrze. Naruszyłeś nasz teren w środku dnia. Lepiej żebyś poparł swój czyn dobrymi argumentami.
- Naturalnie nie wpadłem z przyjacielską wizytą. Jest milion innych miejsc, w których można napawać się zapachem stęchlizny oraz popodziwiać tak namacalny kurz. Myślę, że doskonale wiesz dlaczego przybyliśmy. - Cofnął się kilka kroków tak by stanąć tuż obok Alison – Zdaje się, że masz kogoś kto należy do nas.
Nagle Alison zrozumiała. Musiał mówić o Kelly. Czyżby jednak od początku wiedział, że ona żyje? Dlaczego wcześniej jej nie powiedział. W sumie co ona mogłaby zrobić, co byłoby bardziej rozsądne niż przyjście do siedziby pełnej wampirów?
Czarnowłosy lider głośno się roześmiał.
- O kimkolwiek mówisz już dłużej nie należy do was.
- Co zrobiłeś Kelly? - Teraz to Alison wyszła przed szereg. Jej strach na ułamek sekundy zniknął, zastąpiony czystym gniewem.
- Pozwólcie, że coś wam naświetlę, bo najwyraźniej jesteście zbyt głupi by to zauważyć. Jesteście na moim terenie. Nie macie żadnej przewagi. Nie muszę odpowiadać na żadne z waszych pytań. Co więcej teraz to ja zdecyduję co wam się stanie. Zapewniam, że nie będzie to przyjemne. - Z szerokim uśmiech wyszczerzył parę długich, lśniąco białych kłów, dając znak do ataku. - Zabić ich!
W jednej chwili każdy ze stojących wampirów skierował się do środka. Nawet fakt, że stali w słońcu nie był w stanie im pomóc. Wampiry były szybkie. Bez problemu były wstanie rozerwać ich oboje na strzępy. Drake jednak nie był tym specjalnie przerażony. Wręcz przeciwnie z jego twarzy nie schodził uśmiech. Z pełnym satysfakcji okrzykiem wbił się w wir walki, tłukąc pięściami i kopiąc na wszystkie strony. Z początku wyglądało to imponująco, ale nie ważne jak dobrym byłby wojownikiem nie mógł pokonać ich wszystkich. Alison nie miała czasu by dłużej się mu przyglądać, bo któryś z wampirów skoczył na nią, rozrywając paznokciami wierzch jej koszulki. Odskoczyła do tyłu, ale nie na tyle szybko. Jej ręka odruchowo powędrowała w stronę uda, gdzie zawsze miała przypięty nóż. Jednak dłoń napotkała pustą przestrzeń. Już od dawna nie nosiła przy sobie sztyletów. Desperacko starała się coś wymyślić. Na szczęście lub nie większość z wampirów skoncentrowała się na Drake'u. W jej stronę zmierzało jedynie czworo z nich. Co w powiązaniu z tym, że nie miała żadnej broni i tak przechylało szalę na ich stronę. Kiedy jeden z przeciwników doskoczył bliżej była w stanie tylko się cofnąć, na co wampirzyca natychmiast się roześmiała. To sprawiło, że Alison poczuła wzbierającą w niej energię i złość dodającą odwagi oraz siły. Z krzykiem rzuciła się na nią powalając na ziemię. Natychmiast wycelowała pięść w jej brzuch, a następnie w twarz. Może cios i był silny, ale i tak niewiele wyrządził szkody. Okręciła się do tyłu jednocześnie wstając. Zamachnęła się nogą, zadając potężnego kopniaka. Ból był ogromny. Zgięła się w pół walcząc o oddech. Pozostała trójka otworzyła wokół nich coś w stylu okręgu, zachęcając do walki. Alison starała się dostrzec coś poza nimi. W oddali znajdowało się kłębowisko wampirów, a gdzieś w samym jego centrum znajdował się Drake. Nie miał szans na przeżycie. Nie był nawet w pełni wilkołakiem. Za to Alison była czymś więcej. Musiał to wiedzieć przychodząc tutaj. Liczył na jej przemianę. Cholernie dużo zaryzykował, a wszystko dlatego by mogła się zmienić. Gniew jaki poczuła na samą siebie był miażdżący. Nie potrafiła się zmienić. Nawet nie wiedziała jak zacząć.
Wampirzyca przed nią ponownie zaatakowała. Alison udało się uniknąć ciosu, ale to wcale nie zwiększało jej szans. Sekundę później leżała już na ziemi powalona przez serię szybki i mocnych ciosów. Nie zamierzała się poddać. Jeśli tak miała zginąć, to zrobi wszystko by pociągnąć ją za sobą. Wampirzyca była piękna, a wyraz pogardy na jej twarzy tylko zachęcał Alison do dalszej walki. Nie ważne kim stojąca przed nią kobieta była wcześniej. Na pewno zasłużyła na śmierć. Zmotywowana Alison podniosła się na nogi. Rozległ się gwizd podziwu, a okrzyki zachęcające je obie do pojedynku tylko się wzmogły. Nie tracąc czasu zaatakowała. Waliła pięściami z siłą na jaką było ją stać. W każdy cios wkładała energię i gniew, który płynął przez jej żyły. Przeciwniczka była nieodparta. Kilka razy udało się Alison zbić ją z nóg, ale nie trwało to na tyle długo by mogła kontynuować atak. Zdała sobie sprawę, że właściwie nie jest w stanie jej zabić. Inną sprawą była zbyt szybka utrata sił, ale ona zwyczajnie nie miała broni, która mogłaby uśmiercić wampira. Potrzebny byłby drewniany kołek, którym przebiłaby jej serce. Ponieważ wątpiła by była na tyle silna by urwać jej głowę, musiała szybko znaleźć coś drewnianego. Nie miała czasu by się rozejrzeć. Przeciwniczka nie dawała jej chwili odpoczynku. Jej atak był nieprzerwany. W końcu Alison nie dała rady utrzymać się na nogach. Opadła na zimną podłogę pochłonięta agonalnym bólem. Czy naprawdę musiała ginąć w tak okropnym miejscu, otoczona przez krwiożercze pijawki? Przechyliła głowę na bok i wtedy ją zobaczyła. Blask złotych loków w ciemności. Stała na balkonie wyżej i szarpała się z jakimś wampirem.
- Kelly. - szepnęła tracąc siły
Nie wierzyła, że przyjaciółka mogła ją usłyszeć, ale nagle odwróciła się w jej stronę. Ich wzrok przez moment zrównał się ze sobą. Nie słyszała co mówi. Jednak rozpoznała słowa po ruchu jej warg.
- Proszę, nie poddawaj się.
Była wściekła, że tak łatwo upadła. Była zmiennokształtnym! Czymś rzadszym i silniejszym. Była wyjątkowa i nie mogła pozwolić sobie na śmierć. Musiała żyć. W miarę jak utwierdzała się w tych słowach, jej ciało zdawało się wypełniać energią. Zupełnie jakby ktoś przekazał jej siły by mogła walczyć dalej. Słowa Kelly zawisły w powietrzu i zakotwiczyły się w umyśle Alison. „Nie poddawaj się”. Podparła się dłońmi i zebrała się z podłogi. W duchu uśmiechnęła się na zaskoczony wyraz twarzy pojawiający się u czterech wampirów. Z szeroko otworzonymi oczami powoli zaczęły się cofać. Alison spojrzała na swoje dłonie. Jej skora lśniła białym światłem, tak jasnym i kojącym jakiego wcześniej nie widziała. Ciepło ogarnęło jej ciało. Była jak w euforii. Przepełniona szczęściem, pozbawiona bólu i wyczerpania. Chwila mogłaby trwać wiecznie. Tak się jednak nie stało. Rozległ się trzask, a wraz z nim przez jej klatkę piersiową przepłynął paraliżujący ból. Zgięła się w pół, zaciskając dłoń na żebrach. Potem to samo stało się z jej nogą. Straciła równowagę i ponownie upadła na ziemię. Ból był nie do opisania. Nie była w stanie robić nic więcej poza krzyczeniem i miotaniem się po podłodze. Słyszała jak kolejne jej kości pękają. Nie rozpoznawała już poszczególnych części swojego ciała. Wszystko było tak samo ogarnięte nie możliwym do wytrzymania bólem. Czas się zatrzymał. Istniał tylko ból. Ale mimo wszystko miała przeczucie, głęboko zakorzenione w jej duszy, że to co się dzieje jest dobre. Taka jest kolej rzeczy. Cierp, a będziesz niepokonana. Wytrzymaj, a już nie będziesz musiała upadać. Walcz, a zwyciężysz.
Nagle wszystko nabrało wyraźniejszych kształtów oraz intensywniejszych zapachów. Była w stanie wyczuć woń każdego z wampirów, a co ważniejsze rozróżnić ją. Budynek faktycznie śmierdział zgnilizną i starością, ale był w nim też zapach, który najbardziej ją przeraził. Był najmocniejszy i dochodził ze środka sali. Krew. Jej metaliczny zapach dochodził do jej nozdrzy wskazując kierunek. Podniosła się z podłogi, ale nie była już tak wysoka. Spojrzała w dół i zamiast stóp napotkała pokryte śnieżnobiałą sierścią łapy z pazurami ostrymi jak żyletki.
Z poza całego tego zamieszania do jej uszu dobiegł rytmiczny stukot. Dźwięk jedynego poza jej bijącego serca. Mimo woli z jej gardła wydarło się warknięcie. Puszczając się w wir walki czuła się niezwyciężona. Po kolei naskakiwała na każdego wampira, którego napotkała. Orała pazurami ich skórę, wgryzała się w ich pozbawione ciepła ciała. Nie miała skrupułów, ani ograniczeń. Potrafiła myśleć jedynie o zabijaniu.
Nie trwało to długo kiedy przedzierając się przez tłum, w końcu dotarła do Drake'a. Wyglądał tak źle jak przewidywała. Cały pokryty krwią, jakby ktoś oblał go czerwoną farbą. Alison była wstanie wyczuć, że nie należy jedynie do jego wrogów. Ledwo trzymał się na nogach, ale uderzał z taką pasją i wytrwałością jakiej pozazdrościłby nie jeden bokser. Jak ją zobaczył jego usta wygięły się w krzywym uśmiechu, a oczy wypełniła iskra dumy i podziwu. Szybko jednak wrócił do walki. Alison podbiegła do niego i stanęła tuż przy jego boku. Otaczających ich wampirów było więcej niż myślała. Ich rany goiły się szybko więc walka mogła trwać wieki. Męczyli się również wolniej niż ona i Drake.
- Dach. - krzyknął – Nie wyjdą na słońce.
Natychmiast obejrzała się za siebie, gdzie znajdowały się strome schody. Nie musiała nic mówić, ani dawać znaku. Drake ostatni raz uderzył pięścią wampira, który był najbliżej po czym pociągając ją za sierść, ruszył biegiem w stronę schodów. Może i był zmęczony, ale nadal dorównywał jej szybkością. Pokonując po trzy stopnie naraz w kilka sekund znaleźli się na ostatnim piętrze. Przed nimi znajdowały się ostatnie drzwi, prowadzące na oświetlony dach. Drake z impetem rzucił się na nie i zaklął kiedy nie ustąpiły. Powtórzył tą czynność jeszcze kilka razy kiedy rozległ się dźwięk z dołu świadczący, że wampiry są coraz bliżej.
- Cholera! - warknął gniewnie, trzymając się za bark. Spojrzał na nią z góry. Po raz pierwszy dostrzegła w jego oczach niepokój. - Na trzy. - oznajmił.
Nie zdążył doliczyć do dwóch kiedy jeden z wampirów szarpnął go za plecy, odpychając na bok. Zamachnął się by wymierzyć cios, sprawną ręką, ale Alison zdążyła zareagować. Stanęła między nim, powstrzymując go od ataku. Przed nimi stała Kelly. Wyglądała tak samo, ale był jeden szczegół, który sprawił, że nie była już sobą. Jej serce nie biło.

czwartek, 23 października 2014

Rozdział 43

Obudzenie się tego ranka było dla Alison tak samo trudne jak zaśnięcie w ciągu ostatnich kilku dni. Z trudem rozkleiła powieki, przecierając twarz dłonią. Głowa niemiłosiernie jej pulsowała jakby od środka coś ją rozsadzało. Cicho jęknęła wtulając się w poduszkę. Najchętniej jeszcze raz odpłynęłaby w błogi sen, ale w ustach miała tak sucho, że z trudem przełykała. Pusty żołądek też w końcu dał o sobie poznać. Chcąc nie chcąc musiała wstać i jakoś się ogarnąć.  
Nie pamiętała jak z powrotem dotarła do hotelu. W ogóle nie wiele sobie przypominała z poprzedniej nocy. Z kompletną pustką w głowie wyszła do łazienki, która była połączona z jej tymczasowym pokojem. Ze zdziwieniem stwierdziła, że ktoś przyniósł jej czyste ubranie. Zdecydowanie nie należało do niej, ale przynajmniej było czyste. W pół śnie wskoczyła pod prysznic i zaczęła porządnie się szorować. Chłodny prysznic trochę ją orzeźwił. Nadal nie do końca dobrze się czując nałożyła nowe ciuchy. Postanowiła sprawdzić czy ktoś jeszcze jest w budynku. Biorąc pod uwagę, że zawsze ktoś się szwendał udając, że jej nie pilnuje podczas gdy ona ponuro egzystowała przykuta do łóżka. Ostatnie dni były straszne. Strata Kevina była bolesna i nadal do końca się z nią nie pogodziła. Tego dnia było lepiej. Nie było idealnie, ale z takim bagażem złych przeżyć nie miała co liczyć na sielskie życie.
Kierując się zapachem od razu weszła do hali służącej za salon. Nos jej nie zmylił. Na szklanej ławie stało białe pudełko pełne pączków oraz croissantów. Miała ochotę się na nie rzucić i pożreć wszystkie, ale zawahała się widząc Chrisa siedzącego na kanapie. Zamiast tego wydukała krótkie „cześć” i dyskretnie poczęstowała się jednym z wypieków. Starając się nie patrzeć w stronę brata usiadła na krześle naprzeciwko. Zastanawiała się czy jest na nią zły.
- Słyszałem, że dobrze się wczoraj bawiłaś. - zaczął neutralnym tonem
Nie odpowiedziała. Ciężko było określić czy jest zdenerwowany. W ciągu tych kilku tygodni zdążyła poznać go na tyle by wiedzieć, że zawsze wydaje się spokojny. Nie okazuje tego poprzez ton głosu, postawę czy mimikę. Chciałaby potrafić zachować spokój i dusić w sobie gniew tak jak on. Przynajmniej w niektórych sytuacjach.
- Uwierz mi, że kiedy poprosiłem Rusty'iego by przyjechał nie spodziewałem się, że tak szybko wyciągnie cię z łóżka. Chyba powinienem mu za to podziękować. Myślisz, że kartka „Dziękuję za szprycowanie mojej siostry dragami” byłaby odpowiednia?
I rozwiały się wątpliwości.
- Byłem w stanie uszanować twoje milczenie, zamknięcie w pokoju i zagładzanie się, ale to już jest przesada.
- Wiem. - odpowiedziała twardo – Wiem, że to złe. Byłam w takiej sytuacji więcej razy niż możesz zliczyć.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Wiem jak to wygląda z twojej strony. - wyjaśniła – Nie raz widziałam Kevina w gorszym stanie niż ja byłam wczoraj. Uwierz mi nie muszę dotknąć twoich dłoni i połączyć się z twoim mózgiem by wiedzieć co myślisz.
Wspomnienie przyjaciela nadal bolało, ale nie chciała już płakać. Nawet nie była w stanie. Oczy miała wyschnięte na wiór.
Chris nabrał powietrza jakby próbował się w ten sposób opanować. Nie wykluczała, że w myślach liczył do dziesięciu.
- Gdy zobaczyłem wczoraj jak Drake wnosi cię na górę zupełnie nieprzytomną... - urwał i gwałtownie odchylił głowę w bok. Jednak nie udało mu się zrobić tego wystarczająco szybko. Alison zdążyła zobaczyć jego zaszklone oczy. - Pomyślałem, że coś sobie zrobiłaś.
Poczuła nagły żal, a jednocześnie zapaliła się w niej iskra radości. Nie sądziła, że tak wiele dla niego znaczy. To znaczy on dla niej również był kimś ważnym, ale nie spodziewała się tych samych odczuć od niego w tak krótkim czasie. Myślała, że będzie potrzebował więcej czasu, i że celowo stara się trzymać ją na dystans.
- Nie zrobiłabym tego, chociaż przyznaję, że nie wyobrażam sobie życia bez Kevina. Znam.. - przeklęła się w myślach – Znałam go od dziecka. To, że zniknął tak nagle było szokiem. Muszę się z tym uporać i wiem, że to nie będzie łatwe.
Odwrócił głowę by na nią spojrzeć. Jego smutne i pełnie powagi spojrzenie przeszyło ją na wskroś.
- Tylko proszę cię nie w ten sposób. Jeśli nadal tego chcesz możemy wykorzystać twoje skrajne emocje w inny sposób.
- Przemiana. - dokończyła cicho
Bez słowa pokiwał głową. Wiedziała, że mówi poważnie. Miał rację, ale nie wiadomo dlaczego miała wrażenie, że to jest nieodpowiednie. Jednak nie miała wyboru. W końcu musiała to zrobić. Może utrata Kevina jej w tym pomoże.
- Możemy zacząć jak tylko będziesz gotowa. - powiedział bez ogródek
Trochę ją to zaskoczyło. Zwłaszcza, że wcześniej jakoś na to nie nalegał.
- Czas się z tym zmierzyć. - westchnęła
Na drugim końcu pokoju rozległ się stukot po czym do środka zadowolonym krokiem niemal wpłynął Drake. Tuż zanim szedł Darren. Jak zwykle w swoim skórzanym płaszczu. Kto normalny w ciepłe dni nosi takie ubranie? A może czarownicy nie odczuwają ciepła i się nie pocą?
- Zobacz któż to chciał się z tobą widzieć, Chris? Odwiedził nas kochany siewca złego pierwszego wrażenia. Nie mam pojęcia dlaczego, ale chce rozmawiać tylko z tobą. Nie ukrywam, że jestem zawiedziony.
Nie zerkając na Alison nawet przez chwilę od razu podszedł do kanapy i uwalił na niej swoje ciało, zajmując ją całą. Chris nie mając wyboru usunął się z miejsca podchodząc do czarodzieja.
- Skoro ty i tak wszystko zawsze wiesz... - rzucił po czym uścisnął dłoń nowo przybyłemu.
Darren na moment spojrzał na Alison wzrokiem pozbawionym emocji po czym nachylił się do Chrisa i coś mu powiedział. Zauważyła jak minimalnie ramiona jej brata się usztywniają. Pokiwał głową i podczas gdy Alison kończyła już trzeciego pączka, oboje w pośpiechu wyszli z sali.
- Miłej randki. - zdążył krzyknąć Drake, zanim drzwi na dobre się zatrzasnęły
- Czy to nie podejrzane, że tak wychodzą nic nam nie mówiąc? - spytała oblizując palce z lukru
- Nie wszystko musi ciebie dotyczyć, a jeśli chodzi o mnie to Chris miał racje. Ja i tak już znam każde słowo jakie o mnie mówią.
- A zdajesz sobie sprawę z tego jak okropnie przemądrzały jesteś? - odgryzła się
- Nawet nie masz pojęcia. - szeroko się uśmiechnął
Czy to ona była tak beznadziejna w rozgryzaniu facetów? Czy to może oni byli tak całkowicie porąbani? Nigdy nie miała takich problemów z Kevinem. Z drugiej strony znała go lepiej niż siebie samą. W każdym razie na kanapie pojawił się kolejny osobnik płci męskiej, którego nie potrafiła zidentyfikować. W sumie to Drake zawsze z wszystkiego się naśmiewał, nawet jak był zły. Tylko w nielicznych momentach miała wrażenie, że jest sobą i nie skrywa się za maską aroganta i buntownika, którego nic nigdy nie obchodzi.
- Gdzie jest Rusty? - spytała
- Jeśli chcesz kolejną dostawę to możesz zapomnieć. Dosadnie mu wyjaśniłem co mu się stanie jeśli jeszcze raz wpakuje cię w coś takiego.
- A tobie co do tego? - oburzyła się. Nagle przypomniała sobie wydarzenia sprzed okropnej tragedii, przez co jej zdenerwowanie tylko wzrosło – Potrzebujesz mnie trzeźwej bym znowu mogła zatonąć w jakiś chorych wydarzeniach, które nie wiadomo kiedy miały miejsce?
- Chciałem cię czegoś nauczyć. Jak na istotę nadprzyrodzoną bardzo mało o nich wiesz. Nawet niektóre z wilkołaków posiadają taką umiejętność. Dziwie się, że twoja mama nic ci nie powiedziała.
Istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że próbowała, ale Alison nigdy nie przykładała dużej uwagi do wiedzy teoretycznej. Czyste fakty nie interesowały jej tak jak umiejętności fizyczne. Bardziej fascynowała się siłą, szybkością i zwinnością niż wiedzą, która mało jej się w życiu przyda. Przynajmniej tak kiedyś myślała.
- Nie zmienia to faktu, że mnie wykorzystałeś by uzyskać informację. Co jest? Sam nie potrafisz? Z przyjemnością oddam ci ten dar.
- Chciałbym żeby to tak działało. - powiedział pod nosem sam do siebie. Założył ręce za głowę i przymknął oczy. - Spóźniłaś się. - powiedział po krótkiej chwili ciszy
Nie bardzo wiedząc o co mu chodzi wzięła jedną z butelek wody i wypiła jedną trzecia zawartości. W końcu jej gardło trochę się nawilżyło. Potem do sali cała zdyszana wparowała Ricki. Jej wysoko upięte, ciemne i nieco rozczochrane włosy delikatnymi falami opadały na ramiona. W ręku trzymała jakąś starą książkę oprawioną w brązową skórę.
- Chrzań się Rooker. Wiesz jak długo tego szukałam? Shila wszystko pakuje. Nie powinnam była nic zabierać, ale myślę, że przez zamieszanie nie zorientuje się, że brakuje jednego egzemplarza.
- Shila przyjechała? - obudził się nagle, wracając do pozycji siedzącej
- Wczoraj wieczorem. Dlatego przełożyli spotkanie na dziś.
- Dlaczego wszystko pakują? - myślał na głos
- Kim jest Shila? - spytała Alison
Ricki odwróciła głowę w jej stronę jakby dopiero teraz ją dostrzegła. Lekko się uśmiechnęła po czym zabrała butelkę wody, która trzymała w ręku. Odchyliła się do tyłu dopijając resztki. Dopiero kiedy zaspokoiła pragnienie i przetarła usta wierzchem przedramienia, odpowiedziała.
- Niezwykły z niej okaz. Poznasz ją dziś wieczorem. Właściwie to ona będzie chciała poznać ciebie.
Niepewność zapukała do jej umysłu.
- Dlaczego?
- To twoja ciotka. - odpowiedział beznamiętnie Drake. Wzrok miał zupełnie nieobecny. Jego myśli wędrowały daleko stąd, ale i tak był wstanie ogarnąć co dzieje się przed jego twarzą.
- Shila jest siostrą twojego ojca. - uściśliła Ricki – Nie jest Zmiennokształtnym, ale ma wiele innych darów. Można powiedzieć, że wasza rodzina jest specjalnie utalentowana. - zaśmiała się
Kolejny krewny? Alison nie miała pojęcia czy to dobrze czy źle. Nie czuła, że należy jej się nazwisko Stevenson, i że jest częścią tej rodziny. Co jeśli będzie dla niej rozczarowaniem? Nie chciała zawieść osoby, która może jej coś więcej opowiedzieć o ojcu. Może kiedy ją zobaczy to będzie wiedziała jak on wyglądał? Jak bardzo byli do siebie podobni?
- Jest gorzej niż myślałem. - powiedział nagle Drake – Co za cholerny tchórz.
- Udajmy, że chociaż domyślamy się co masz na myśli. - odparła zmęczonym głosem Ricki
- Daj mi tą książkę.
Wstał i zanim zdążyła zaprotestować wyrwał ją z jej rąk. Otworzył i szybko zaczął wertować strony. Oddalił się nieco od nich całkowicie pogrążając się w lekturze. Ricki głośno westchnęła i ciężko opadła na kanapę.
- Skromne dziękuję by wystarczyło.
- Co to za książka? - spytała szeptem Alison pochylając się nieco do przodu by jej nie usłyszał.
- Wolę nie wiedzieć. To co siedzi w głowie Drake'a jest szalone, ale to czego on szuka zazwyczaj podchodzi pod wariacje.
- Przyniosłaś mu książkę i nawet nie zerknęłaś co jest w środku? - zdziwiła się – W ogóle dlaczego sam nie mógł jej zdobyć?
- Ma zakaz zbliżania się do stadnych kartotek i ksiąg. Jakiś incydent z przeszłości. Nie żeby go to jakoś specjalnie obeszło. Kiedy może prosi mnie o pomoc. Chyba, że jest to sprawa, o której nikomu nie może powiedzieć. Wtedy fatyguje się sam.
- Nadal nie rozumiem dlaczego to robisz? Myślałam, że za sobą nie przepadacie.
Właściwie Alison sądziła, że Drake ją zwyczajnie wykorzystuje i odprawia z kwitkiem kiedy nie jest mu potrzebna. Tak to wyglądało z jej punktu widzenia. Dlatego tak bardzo denerwowało ją jego zachowanie. Może być czarujący wtedy kiedy czegoś chce, podczas gdy naprawdę nic go nie obchodzi druga osoba. Wyglądał na takiego co wysługuje się innymi, chociaż Alison starała się dostrzec jego prawdziwe ja i kryjące się w nim zalety. Nic nie mogła poradzić na to, że na siłę szukała w nim czegoś dobrego. Może wtedy mogłaby poprzeć swoje przyciąganie do niego. Nie potrafiła zaprzeczyć, że coś ją do niego ciągnie. Może właśnie była to sprawa jego charakteru, całkowita swoboda w obejściu z innymi oraz umiejętność czarowania słowami w każdy możliwy sposób. Wygląd też dorzucał swoje trzy grosze. Nie można było tego wykluczyć. Zaprzeczenie, że Drake nie był przystojny było kompletnie bez sensu. Wyglądał cudownie nawet, a może zwłaszcza wtedy gdy była na niego zła. Jedno spojrzenie w jego błękitne oczy i była w stanie zapomnieć o wszystkich przykrościach. Takie podejście w ogóle jej się nie podobało. Był jej słabym punktem i mógł okazać się jej ostatecznym upadkiem. Dlatego starała się zbytnio do niego nie zbliżać. Było łatwiej kiedy myślała, że jest zepsuty i samolubny.
Pogrążając się we własnych myślach zupełnie zapomniała o Ricki. Jednak ta i tak nie udzieliła odpowiedzi. Wydawała się równie zamyślona co Alison.
- Słyszałam, że wczoraj miałaś zabawę z Rusty'im. - powiedziała nagle
- Czy jest to wywieszone na jakimś bilbordzie w mieście? - skrzywiła się
- Chris mi mówił. Mocno się przestraszył.
Alison miała wrażenie, że Ricki jest na nią zła. Nie oświadczyła tego wprost i nawet była lekko uśmiechnięta, ale Alison miała to swoje dziwne przeczucie. Może była zdenerwowana, że przez nią Chris tak się zmartwił. Mimo, że Ricki już nic nie łączyło z jej bratem to i tak było oczywiste, że oboje nadal coś do siebie czują. Nie wiadomo tylko dlaczego nie chcą tego przyznać.
- Nie wiesz może czy Rusty przyjdzie dzisiaj na spotkanie? - odbiegła od tematu – Bellamy go zaprosił. Powinien się zjawić.
- Nic mi nie mówił. Nawet nie wiem gdzie jest.
- Chłystek śpi u mnie w pokoju. - wtrącił Drake wracając w ich stronę z już zamkniętą książką. - Przysięgam na Boga, że jeśli zarzygał mi podłogę to sam będzie to zlizywał.
- Znalazłeś co chciałeś? - spytała Ricki wstając z kanapy i powoli zbierając się do wyjścia
- Tak. - oznajmił. Gwałtownie uniósł rękę do góry kiedy chciała zabrać mu księgę – Ale jeszcze jej potrzebuję. Oddam ci na spotkaniu dziś wieczorem. - oznajmił ze szczerym lub nie uśmiechem.
Spojrzała na niego z wyrzutem.
- Jak chcesz. Ale jak ktoś się skapnie to nie zawaham się przed wydaniem cię, rozumiesz?
- Nie wiem o czym mówisz. Przecież zostawiłaś ją u nas kiedy odwiedzałaś Chrisa. Ricki jak mogłaś zapomnieć o tak istotnym fakcie? A no jasne, byłaś tak w niego zapatrzona, że zupełnie straciłaś głowę. - przekomarzał się
- Wal się, Rooker. - odpowiedziała i przeklinając pod nosem coś na temat tego, że nigdy już mu nie pomoże, opuściła salę.
Uśmiech nie zszedł mu z twarzy dopóki całkowicie nie zniknęła mu z oczu. Potem z taką energią odwrócił się do Alison, że omal nie spadła z krzesła.
- To jak? Chcesz zaliczyć swoją pierwszą przemianę?
Uniosła brew doszukując się w jego propozycji drugiego dna. Widząc, że się zawahała szybko dopowiedział.
- Chris na pewno dzisiaj nie wróci do domu. Zobaczysz go dopiero wieczorem. Do tego czasu mogę cię zapewnić, że w końcu się przeistoczysz. Będzie ciężko, męcząco i zdecydowanie boleśnie, ale nastąpi dzisiaj.
Była zbita z tropu przez jego pewność siebie. Skąd mógł wiedzieć czy jej się uda?
- Znalazłeś w tej książce jakiś sposób na pierwszą zmianę, czy co? - spytała z jawnym podejrzeniem
- Nie, ale doskonale wiem jak się do tego zabrać. - odparł nadal przepełniony taką radością i energią jakiej wcześniej u niego nie widziała.
Mimo, że w głowie pojawiło się nieskończenie wiele wątpliwości typu: znowu chce mnie wykorzystać, ma w tym jakiś haniebny cel, chce coś w zamian, i wiele wiele innych. Zapowiadało się pełne wrażeń popołudnie. Nie mogła mu odmówić.

niedziela, 19 października 2014

Rozdział 42

Nie rozróżniała już dłużej kolejnych dni i nocy. Czas przestał mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Była jak łódka na środku oceanu. Dryfowała całkowicie podporządkowana falom. Raz unosiła się na powierzchni, raz tonęła w odmętach rozpaczy. Nie pozostało jej już nic co mogłoby pozwolić jej wybrać kierunek, nadać cel. Nie wyobrażała sobie dalszej egzystencji. W najgorszych koszmarach widziała jego uśmiechniętą twarz. Siedział w tym swoim małym mieszkanku i z pasją muskał struny gitary. Nie była wstanie o nim zapomnieć. Był tak mocno zakorzeniony w jej umyśle, znajdował się w tak wielu wspomnieniach. Potrzebowała wybicia, przynajmniej tymczasowego. Chciała chociaż na moment oderwać się od swojego okropnego życia.  
Siedząc zamknięta w czterech ścianach nie potrafiła tego zrobić. Co jakiś czas słyszała kroki za drzwiami. Niekiedy trwało to bardzo długo. Martwili się o nią, jednak przestało to się dla niej liczyć. Normalnie może i by to doceniła, ale nic już nie było normalne. Jej dawne życie legło w gruzach, a ona nie miała pojęcia jak zacząć od nowa. Nie mogła tego zrobić, skoro pamiętała wszystko co było kiedyś. Już nawet nie myślała o zemście. Nie miała siły by stanąć temu naprzeciw. Wiedziała kto stoi za tą okrutną zbrodnią, ale pustka w jej sercu ograniczała jej każdy ruch. Była jak potłuczone naczynie. Nie ważne jak długo byś je wypełniał, nigdy nie będzie pełne. Mimo, że próbowali. Zwłaszcza jej brat. Przychodził do pokoju. Siedział przy niej, mówiąc jakieś słowa. Nie słuchała go nawet przez chwile. Po jakimś czasie sobie odpuścił. Widywała go tylko wtedy kiedy wymieniał nietknięte jedzenie na następne. Już nawet nie powtarzał, że powinna coś zjeść. Nie była głodna. Było jej niedobrze na samą myśl o przełykaniu czegokolwiek. Jedynym co zostało jej od momentu wyjścia z mieszkania Kevina był ścisk w jej wnętrznościach. Z początku tak mocny, że nie była w stanie oddychać. Z czasem zelżał, ale nigdy na dobre jej nie opuścił.
- Hej, piękna. - usłyszała znajomy głos
Nawet nie zorientowała się kiedy brązowowłosy nastolatek wszedł do środka. To było coś nowego, pomyślała. Miała ochotę nawet się uśmiechnąć na jego widok, ale tego nie zrobiła. Kątem oka widziała jak siada na łóżku naprzeciw jej.
- Zmiana strażnika. - zażartował – Chris ma coś do załatwienia odnośnie tego ich stadnego spotkania. O, Boże. Powinnaś jakoś się ogarnąć. Jak cię taką zobaczą to nie masz co liczyć na ich rozpostarte ramiona. Wyglądasz gorzej niż narkomani na największym głodzie.
Nagle coś się zatliło w umyśle Alison. Wpadła na głupi pomysł, ale przynajmniej raz czuła w sobie siłę by coś ze sobą zrobić. Odwróciła głowę by na niego spojrzeć. Nawet był tym lekko zaskoczony.
- Powiedziono mi, że nie reagujesz. Widocznie nie próbowali cię obrażać. Jeśli to ma pomóc to możesz mi nawet przywalić.
- Chcesz mi pomóc, Rusty? - spytała zachrypniętym głosem. Tak dawno nic nie mówiła, że wydawał jej się zupełnie obcy.
- Zamierzałem, ale zaczynam w to wątpić. - spojrzał na nią podejrzliwie – Czego oczekujesz?
- Chcę żebyś mi to dał. - powiedział prosto z mostu
- „To” ma nieskończoną ilość znaczeń. Mogłabyś sprecyzować.
- Wiesz co mam na myśli. Wiem, że dostarczałeś to również Kevinowi. Nie dbam co to jest. Nie jestem specjalistką.
W końcu zrozumiał, co wcale nie zachęciło go w postanowieniu pomocy. Otwierał usta by coś powiedzieć, ale szybko mu przerwała.
- Nie mów mi, że to zły pomysł. Poznałam wszystkie definicje słowa „zło”. Gdyby płacili mi za każde nieszczęście, które mnie spotkało byłabym milionerką. Nie przetrwam ani chwili dłużej siedząc tu i myśląc o Kevinie. - Oczy niekontrolowanie jej się zaszkliły – Potrzebuję oderwania się od tego. Muszę chociaż na chwilę inaczej spojrzeć na świat.
Patrzył na nią, a na jego twarzy pojawiało się zrozumienie. Rozumiał co straciła i na pewno wiedział co czuje. Nie było opcji by się nie zgodził.

* * *

Dwie godziny później byli już w jakimś klubie. Śmiali się bez powodu i tańczyli, zupełnie zapominając o każdej smutnej chwili z życia. Alison jeszcze nigdy wcześniej tak się nie czuła. To nawet nie było upicie. Zupełnie jakbyś świat z czarno białego nagle nabrał kolorów. Wszystko było dla niej takie pozytywne i zwariowane. Czuła, że może wszystko. Nie miała pojęcia co Rusty jej dał, ale już była mu za to wdzięczna. Muzyka dudniła w jej uszach, tylko dodając jej energii. Była jak nowo narodzona. Prysznic i świeże ubranie zadbał o jej wygląd zewnętrzny, natomiast narkotyk płynący przez jej organizm rozjaśnił jej wnętrze. Skakała i wiła się na parkiecie całkowicie oddana muzyce. Z Rusty'im było podobnie. Uśmiech rzadko schodził z jego twarzy już wcześniej, ale teraz był stałym elementem. Razem dobrze się bawili. Fakt, że było to nieodpowiednie jakoś rozpłynął się w umyśle Alison. Po raz pierwszy od tak dawna była szczęśliwa. Cieszyła się z tego, że tutaj jest.
Z każdą godziną na parkiecie było coraz gęściej. Ludzie przybywali do klubu i pozwalali by poniósł ich melanż. Wszyscy uśmiechnięci i szczęśliwi. Widząc zadowolenie u każdego kto ją otaczał poczuła się jeszcze lepiej. Zupełnie jakby to miejsce było odłączone od reszty świata, przepełnione pozytywnymi emocjami. Mimo, że coraz ciężej się tańczyło, to nawet obijanie się o innych nie było problemem. Nikt się tym nie przejmował.
W pewnym momencie ktoś mocniej przechylił się do tyłu, popychając Alison do przodu.
Wpadła na Rusty'iego, który jak ściana nie pozwolił jej upaść. Jego lekko zaszklone i przydymione oczy patrzyły na nią z radością. Był trochę wyższy od niej. Stanęła na palcach by lepiej ją usłyszał.
- Dziękuję.
- To zaszczyt. - odpowiedział. - Muszę zapalić.
- Idę z tobą. - odpowiedziała od razu
Złapał ją za rękę i zaczął torować sobie drogę przez tłum. Pozwoliła się podprowadzić do kąta gdzie było trochę mniej ludzi. Muzyka też była nieco cichsza, ale i tak dalej pobudzała każdy jej nerw.
- Można palić wewnątrz lokalu? - zdziwiła się
- I tak nikt tego nie zauważy. - zaśmiał się odpalając papierosa.
Lekko się kołysała, jakby nie potrafiła się zatrzymać. Z głośników wydobywały się coraz to inne dźwięki. Czuła się jak zaczarowana. Zupełnie jak kobra zahipnotyzowana muzyką.
- Uwielbiam tą piosenkę.
- Idź na parkiet. - powiedział – Zaraz przyjdę.
Wzruszyła ramionami i wbiła się w grupę tańczących ludzi. Wyginała się na wszystkie strony tak jak nakazywał jej rytm. Często bywała w klubach, ale po raz pierwszy tak ochoczo przebywała na parkiecie. Z niewiadomego powodu jej wzrok przykuł jakiś mężczyzna, który świdrował ją dziwnym spojrzeniem. Widać, że był nietrzeźwy po lekko chwiejącym się kroku i przymkniętych oczach. Starała się dalej tańczyć, nie zwracając na niego uwagi, ale nie mogła ignorować faktu, że nie spuszcza z niej wzroku. Wydał jej się znajomy, ale nie potrafiła sobie przypomnieć gdzie go wcześniej widziała. Już chciała iść i go o to zapytać, ale nagle przed nią wyrósł Rusty. W momencie, w którym się pojawił i porwał ją z powrotem do tańca, zupełnie zapomniała o tamtym mężczyźnie.
Czas mijał, a Alison nie traciła energii. Wręcz przeciwnie czuła, że ma jej aż nadmiar. Jednak coś się zmieniło. Już nie miała ochoty tańczyć. Nie sama. Mimo, że Rusty nie opuszczał jej na krok to i tak czuła się dziwnie samotna. Impulsywnie zarzuciła mu ręce na szyję, przyciągając go bliżej. Nie był jakoś specjalnie zaskoczony. Objął ją w tali, nadając tępo wspólnym ruchom tańca. Wszystko zdawało się zwolnić. Spojrzała na jego rozradowaną twarz. Wiedziała, że on też nie miał łatwego życia. Nie wiadomo kto by wygrał gdyby zaczęli się o to licytować. Mimo wszystko nie zatracał się w smutku. W pewnym sensie podziwiała go za to. Wiedziała, że w środku jest nieszczęśliwy, że szuka swojej drogi. Podobnie jak i ona. Cały świat wirował poza nim. Widziała go wyraźnie. Każdy szczegół jego twarzy. Brązowe lekko rozczochrane włosy, błękitne przymknięte oczy, łagodną szczękę i wygięte w uśmiechu usta. Pod wpływem chwili przyciągnęła go jeszcze bliżej i mocno pocałowała. Już wcześniej zapomniała o słowie „kontrola”, ale teraz całkowicie straciła panowanie nad sobą. Chciała więcej wszystkiego. Wcisnęła dłonie w jego włosy, pragnąc by był jeszcze bliżej. Smakował solą i nikotyną. Na moment się od niej oderwał, ale nie odsunął.
- Jesteś pokręcona. - powiedział tuż przy jej ustach
- Nie zamierzam za to płacić.
Krótko się zaśmiał i z powrotem ją przyciągnął. Całował z wprawą jaką można było się spodziewać. Mimo to czuła, że nie jest do tego przekonany. Na Boga, ona sama nie była pewna co robi. Zwyczajnie miała ochotę to zrobić i nie pragnęła łagodności czy ostrożności. Może i jej psychika była mocno nadszarpnięta, ale ona sama nie była z porcelany i nie chciała by tak ją traktowano. Musiał to wyczuć bo objął ją mocniej. Zaczęli iść do przodu. Musiała mocniej się go złapać by nie upaść na podłogę. Nie wiedziała dokąd zmierzają dopóki nie napotkała za sobą chłodnej ściany. Jego usta oderwały się od jej warg, ale nie utraciły kontaktu z jej skórą. Przesunął się niżej na jej szyje. Czuła jego dłonie pod jej bluzką, gładzące jej plecy. Nie dbała o to co miało się wydarzyć. Słowo „konsekwencje” zniknęło z jej słownika.

* * *

Właśnie wracał do hotelu, kiedy rozbrzmiała jego komórka. Lekko się skrzywił widząc imię na wyświetlaczu. Miał naprawdę okropny dzień i ostatnią rzeczą jakiej pragnął była rozmowa z nim. Jednak nie był przyzwyczajony do telefonów od tego debila, więc postanowił odebrać.
- Tutaj komórka Drake'a. Jeśli nie dzwonisz z jakąś ważną sprawą to dla własnego dobra lepiej się rozłącz.
- Bardzo śmieszne Rooker. - usłyszał mało zadowolony głos.
- Czego chcesz Rayley?
- Nie wiem czy jeszcze cię to interesuje, ale jeśli nawet chociaż trochę to powinieneś mnie wysłuchać.
- Jeśli masz zamiar tak owijać w bawełnę to momentalnie straciłem zainteresowanie. - westchnął znudzony
- Naprawdę nie jesteś zabawny. - stwierdził
- Nawet nie próbuję. Mów co jest na rzeczy?
- Widziałem tą twoją laskę, albo Chrisa. Nie mam pojęcia kto się z nią ustawia, ale mój brat nie jest dla niej najlepszym towarzystwem.
- O czym ty mówisz?
- Widziałem ich oboje w klubie na E Bay Street. Byli mocno sobą zajęci, jeśli wiesz co mam na myśli.
-Jesteś pewien, że to oni? - Momentalnie się zatrzymał.
- Pamiętam twarz laski, która rozkwasiła mi nos, a brata raczej nie jestem wstanie zapomnieć, nie ważne jak bardzo bym chciał. Poza tym...
Nie obchodziła go dalsza część monologu. Szybko się rozłączył. Nawet jeśli był wdzięczny za telefon od Rayleya'a to prędzej sam by się zabił niż mu to powiedział. Zamierzał sprawdzić co się dzieje, nawet jeśli to nie była prawda. Wsiadł do pierwszej lepszej taksówki, podając cel kierowcy. Nie ważne czy to była prawda czy nie, ale jeden z braci Addison, straci dzisiaj głowę. Słyszał o tym, że Chris poprosił Rusty'iego żeby przyszedł do Alison dzisiaj, ale nie spodziewał się, że skończy się to wypadem do klubu. Już zaczynał żałować, że wyszedł dzisiaj z domu.
Kiedy po dziesięciu minutach stał w środku zatłoczonego klubu tylko utwierdził się w tym przekonaniu. Nie od razu ich dostrzegł. Wewnątrz było mnóstwo ludzi, ale rozpoznał Młodego w jednym z rogów. Krew mu zmroziło kiedy zobaczył jak bardzo intensywne jest określenie „byli sobą zajęci”. Musiał nabrać powietrza by opanować gniew. Szybkim krokiem przebił się przez parkiet nie przejmując się krzywymi spojrzeniami tańczących.
- Dobrze się bawicie? - starał się by zabrzmiało to opanowanie, ale wiedział, że się nie udało. Miał ochotę rozsmarować Rusty'iego na jezdni, ale postanowił, że przynajmniej najpierw go wysłucha. Kiedy niezbyt przejęty nagłym wtrąceniem odsunął się od Alison wszystko stało się bardziej jasne, ale wcale nie zmniejszało chęci zamordowania Młodego. Oboje mieli nieprzytomne spojrzenia, chociaż Alison zdecydowanie była w gorszym stanie. Wzrok jej się rozjeżdżał. Był przekonany, że nie jest w stanie go rozpoznać.
- Wychodzimy. - nakazał – Już!
Rusty chciał pomóc Alison, ale Drake szybko go uprzedził.
- Ty idziesz przodem. - warknął – Załatw taksówkę.
Bez słowa sprzeciwu, chociaż nie do końca zadowolony zrobił co mu kazano. Drake nie zamierzał się nim przejmować. Bardziej bał się o Alison. Złapał ja za policzki, by ustawić jej głowę prosto.
- Alison słyszysz mnie?
Cicho się zaśmiała. Źrenice miała tak rozszerzone, że prawie nie było widać białek.
- Boże coś ty brała?
Nie do końca przytomna uniosła dłoń i zaczęła po kolei pokazywać palce, cały czas chichocząc. Fakt, że nie zaszkodzi to jej zdrowiu na stałe był nikłym światłem pocieszenia. Jednak jej opłakany stan mówił jak dużą ilość musiała przyjąć. Była istota nadnaturalną, więc środki odurzające nie działały na nią tak łatwo jak na zwykłych ludzi. Ponieważ była zupełnie nieprzytomna, było wiadome, że mocno przekroczyła dawkę.
Podparł ją ramieniem i powoli wyprowadził na zewnątrz w międzyczasie fantazjując o tym co zrobi Rusty'iemu. Tak jak zostało powiedziane, taksówka czekała już na chodniku. Szczegół, że nie miała kierowcy. Jednak nie było czasu by teraz o tym myśleć. Otworzył tylne drzwi i delikatnie położył Alison na siedzeniu. Całkowicie poddana grawitacji bez najmniejszego oporu rozłożyła się na kanapie. Zamknął drzwi i wściekły zwrócił się do Rusty'iego, który standardowo z obojętną miną stał oparty o samochód i palił papierosa.
- Masz dokładnie trzydzieści sekund by przekonać mnie, że twoja głowa nie powinna być nabita na jedną z ulicznych latarni.
- Sprawiłem, że na jej twarzy pojawił się uśmiech. - wzruszył ramionami – Wiem, że to nie sprawi, że będzie szczęśliwa, bo jak tylko wytrzeźwieje z powrotem będzie smutna, ale ona sama chciała na moment oderwać się od rzeczywistości. Doskonale ją rozumiałem, więc się zgodziłem.
- To, że ją naćpałeś to już inna sprawa, do której wrócimy. Jednak chęć uszczęśliwienia nie wyjaśnia powodu, dla którego się na nią rzuciłeś.
- Wiedziałem, że o to będziesz bardziej wściekły. - zaśmiał się pod nosem. - Zwyczajnie się całowaliśmy, ale domyślam się, że Drake Rooker poznał co to zazdrość.
Obraz jego głowy nabitej na jakiś słup był coraz bardziej realny.
- Chcesz mi wmówić, że nie miałeś zamiaru zaciągnąć jej do kibla i zwyczajnie wykorzystać okazję.
- A co ty myślisz? Nie zrobiłbym tego. Nie przespałbym się z przyjaciółką, do tego mam obce mi kobiety.
- Nie wierzę. - powoli tracił równowagę – To po cholerę w ogóle ją całowałeś?
- To ona pocałowała mnie.
Nie spodziewał się, że te cztery proste słowa mogą tak zaboleć. Zupełnie jakby ktoś oblał go wiadrem lodowatej wody. Chłód jak igły przebijał się przez jego skórę. Wiedział, że Alison jest zraniona i to nie tylko z powodu śmierci przyjaciela. Starał się usprawiedliwiać jej zachowanie odurzeniem, ale kto wie czy naprawdę tego nie pragnęła.
 - Wsiadaj do samochodu. Jeśli powiesz chociaż jedno słowo wyrzucę cię na jezdnie. Oboje musicie wytrzeźwieć.

sobota, 18 października 2014

Rozdział 41

Na początku wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Dopiero kiedy emocje trochę opadły Drake był w stanie jasno myśleć. Nie twierdził, że znalezienie martwego Kevina było dla niego czymś zaskakującym, raczej przerażającym. Fakt, że musiał stać na klatce schodowej i bezczynnie czekać wprawiał go w zdenerwowanie. Wiedział jednak, że nie ma innego wyboru. Po tym jak Chris zabrał stąd kompletnie roztrzęsioną Alison, ktoś musiał poczekać na Darrena. To dość intrygujące, że to zawsze czarownicy zajmowali się martwymi ciałami, przynajmniej w ich stadzie. Darren należał do takich – choć ciężko było mu to przyznać - którym można było zaufać. 
Oparty o balustradę schodów rozważał czy by jednak nie przeszukać mieszkania. Coś mu tutaj śmierdziało i nie były to zwłoki byłego kompana. Samo przebywanie wewnątrz skromnych czterech kątów Kevina, sprawiało, że tracił jasność widzenia. Czuł się jakby ktoś go czymś nafaszerował i nie miał tutaj na myśli zdrowych warzywek.
Na szczęście czarownik zjawił się tak szybko jak nie można się było po nim spodziewać. Choć na pierwszy rzut oka nie wyglądał na jakoś specjalnie poruszonego to w momencie względnego rozpoznania sytuacji twarz zaczęła mu blednąć.
- Gdzie Alison? - spytał od razu
- Chris zabrał ją do hotelu.
Następnie zostawiając Drake'a samego, wszedł do mieszkania. Nie było wiadome ile zajmie mu obserwacja. Ponieważ musiał czekać tutaj do końca, miał nadzieję, że czarownik szybko zrobi swoje i wyniesie się stąd, dając mu wolną rękę. O tak. Drake miał plan. Zupełnie nieprzemyślany i samobójczy plan. Czyli taki jak zawsze. Wiedział jednak, że miarka się przebrała. Może i nie przepadał za Kevinem, ale wiedział ile znaczył dla Alison. Mimo, że nie był co do niej szczery to nadal mu na niej zależało. Bardziej niż był gotowy przyznać. Nie mógł tego samego powiedzieć o niej. Gdyby nie ten wypadek zapewne patroszyła by go teraz widelcem. Należała do twardych i potrafiących wiele znieść, ale to przekroczyłoby granicę każdego normalnego człowieka lub nie człowieka. Dla niej był gotowy ponieść to ryzyko i zapłacić tyle ile trzeba będzie. W dosłownym tego słowa znaczeniu.
- Możesz mi powiedzieć dlaczego w mieszkaniu gra muzyka? - spytał Darren wychodząc na korytarz
Drake nie bardzo go rozumiał. Nie słyszał żadnych dźwięków. Nawet sąsiadów z dołu. Musieli spać jak niemowlaki.
- Ogranicz swoją dostawę prądu, bo dostajesz omamów. - skomentował
Czarownik najwyraźniej nie poruszony jego słowami, na moment zerknął w stronę drzwi, jakby naprawdę chciał sprawdzić czy mu się nie przesłyszało.
- W każdym razie zabieram go ze sobą. - stwierdził w końcu – Widzimy się za niecały tydzień.  
- A co jest za tydzień? - spytał zupełnie niezainteresowany.
Czarownik spojrzał na niego jak na idiotę.
- Spotkanie stada, którego jakbyś nie wiedział jesteś członkiem. Miało być dzisiaj, ale przełożyli je z powodu dodatkowych gości, którzy nie zdążą dojechać wcześniej.
Drake domyślał się co kryje się pod tymi słowami. Bellamy Robbinson, zwany przez nich Robbem wzywał posiłki. Musiał być naprawdę postawiony pod mur, skoro ryzykował przybycie „grubszych ryb” z północy kraju. Stado szykowało się do obrony, albo może nawet do ataku. Kto by to przewidział? Tym razem nawet Drake topił się w niewiedzy co jeszcze bardziej go denerwowało.
- Można powiedzieć, że twój wyrok został wstrzymany. - uśmiechnął się czarodziej i zanim Drake zdążył zapytać o co właściwie mu chodzi, rozpłynął się w powietrzu.
To by było na tyle jeśli chodzi o odwiedziny świra, pomyślał. Nadszedł czas na prawdziwą zabawę. Odczekał jeszcze kilka minut, by się upewnić, że czarownik czegoś nie zapomniał i nagle nie zmaterializuje się z powrotem w mieszkaniu. Gdy tak się nie stało wkroczył do środka. Powietrze nadal było gęste i ciężkie. Dla kogoś kto pół życia miał problemy z oddychaniem, było to tak wyczuwalne, że musiał otworzyć na oścież wszystkie okna. Nie do końca świeże powietrze trochę go orzeźwiło. Mógł się jeszcze wycofać, ale oczywiste było, że tego nie zrobi.
- Wiem, że tu jesteś. - powiedział z pewnością – Wyjdź ze swojego chorego obserwatorium, zanim zacznę się utwierdzać jakim tchórzem jesteś.
Wiedział, że się zjawi. Nie miał do tego wątpliwości. Kwestia tylko kiedy. Nie czekał długo kiedy zaskrzypiały frontowe drzwi. Wkroczyła do salonu pewnym krokiem i z pół uśmiechem wymalowanym na twarzy. Odgłos jej ciężkich butów stukających o podłogę rozbrzmiewał w głowie Drake'a niczym irytujący dzwonek. Cała ubrana w czarną skórę, stała przed nim taksując go tym samym spojrzeniem co zawsze. Nie zmieniła się ani trochę od ich ostatniego spotkania. Nadal była tą samą seksowną, chłodną wiedźmą. Blada cera, czarne, długie włosy i pozbawione jakichkolwiek emocji oczy stanowiły upiorną kombinację.
- Drake Rooker we własnej osobie. Tyle lat... - mruknęła sentymentalnie
- Nie powiedziałbym, że jakoś specjalnie tęskniłem. Nie jestem aż takim masochistą.
Powoli podeszła bliżej. Nawet na ułamek sekundy nie oderwała od niego ciemnych oczu.
- Masz pamiątkę, która nie pozwoli ci zapomnieć. - szepnęła kładąc dłoń na jego klatce piersiowej.
Czuł jej zapach. Odór, którego pragnął już nigdy nie wyczuczuć. Nozdrza wypełniły się wonią przypalanego miodu wymieszanego z ostrością goździków. Nie potrafił stać spokojnie kiedy ona tak bez konsekwencji z nim pogrywała.
- Jakoś nie widzi mi się często cię wspominać. - stwierdził sucho – Wolę zapełniać umysł informacjami, których potrzebuję.
Zaśmiała się krótko i tracąc zainteresowanie odsunęła się by skupić wzrok na mieszkaniu. Przechadzała się po pokoju jakby oglądała jego wystrój. Najwyraźniej szczegółem był fakt, że sama jest odpowiedzialna za całkowitą demolkę panującą dookoła.
- Rozumiem, że masz pytania, na które chciałbyś bym odpowiedziała. - Zatrzymała się i rozkładając ręce odwróciła do niego. - Śmiało.
- Nie potrzebuję twoich odpowiedzi, bo i tak wiem, że nie powiedziałabyś prawdy. Nie dlatego tutaj na ciebie czekałem.
- Mam się bać? - uniosła brew w jawnym wyzwaniu
- Nie wiem ile ten debil obiecał ci za załatwienie Alison, ale przebijam jego ofertę dwukrotnie.
Tym razem wyglądała na prawdziwie rozbawioną.
- Oboje wiemy, że jeśli o to chodzi to nie należysz do słownych osób.
- Posłuchaj ty zimna, bezduszna jędzo. - warknął – Zostaw Alison w spokoju albo twój dobroczyńca będzie miał nieprzyjemny wypadek.
Całkowicie nie przejęta jego groźbami – jak zresztą się spodziewał – uniosła głowę skanując sufit. W końcu głęboko westchnęła i wróciła do niego wzrokiem.
- Nie sądzisz, że cała ta tragedia była doskonałym doświadczeniem. Nie spodziewałam się takich rezultatów. Planowałam ją zabić, ale teraz jest o wiele cenniejsza żywa. Nawet bardziej niż Chris. Sam widziałeś.
Nie myliła się. To co zobaczył w momencie gdy Alison zaczęła krzyczeć było dla niego czymś kompletnie nowym, a skoro nawet on o czymś takim nie słyszał to oznacza, że zdarza się naprawdę rzadko albo w ogóle. Nawet nie potrafił opisać tego co się wydarzyło. Wraz z przepełnionym bólem krzykiem jej ciało spowiła dziwna łuna. Jakby pewien rodzaj srebrzystego światła. Nie miał pojęcia co on oznaczał. Nie zdążył się nawet dokładnie przyjrzeć bo blask zniknął równie szybko jak się pojawił.
- Poza tym... - kontynuowała – Ona nie była moim zleceniem.
Spojrzał przed siebie zaintrygowany. Zanim cokolwiek z siebie wydobył, zdążyła zostawić go samego. Mózg mu buzował łącząc wspomnienia z faktami. Wydukał jakieś przekleństwo pod nosem i prędko wymaszerował z mieszkania.

wtorek, 14 października 2014

Rozdział 40

"Mroczna czterdziestka." :p

Wydarta z najgorszego koszmaru gwałtownie nabrała powietrza. W jej głowie kłębiły się przerażające myśli i jeszcze gorsze pytania. Jakim cudem mogła ujrzeć coś takiego? Czy to się właśnie tutaj wydarzyło? Pomieszczenie poza tym, że teraz zniszczone wyglądało tak samo. Spojrzała na Drake'a, który z obojętną miną obserwował ją uważnie. Natychmiast uświadomiła sobie kilka niemiłych rzeczy.
Nie przejmując się, że prawie leży na brudnej, zimnej podłodze wstała mierząc go lodowatym spojrzeniem. Nie wyglądał na zmieszanego, ani tym bardziej zaskoczonego. Miała ochotę mu wygarnąć. Tak mocno pragnęła walnąć go w ten samolubny łeb. Zamiast tego bez słowa wymaszerowała z domu.
Ledwo zdążyła wystawić stopę na zewnątrz i już słyszała jego wołanie.
- Alison! Co zobaczyłaś?
Nie zatrzymywała się. Nie miała pojęcia czy zmierza w odpowiednim kierunku. Po prostu chciała już wrócić do domu. Czuła się strasznie. Wściekłość buzowała w jej żyłach i pomagała energicznie poruszać się na przód. W jej głowie co chwilę pojawiał się obraz płonącego pokoju i chłodny wyraz twarzy kobiety.
- Alison! - złapał ją za rękę, obracając siła w swoją stronę.
Szybko mu się wyszarpnęła.
- Zostaw mnie w spokoju.
- Co zobaczyłaś? - nie ustępował
- Chyba będziesz musiał mnie znowu pocałować, by się tego dowiedzieć. - warknęła
- To nie ja cię pocałowałem. - stwierdził neutralnie
- Nie było widać, żebyś się przed tym bronił.
Mina trochę mu zrzedła, na co w duchu lekko się uśmiechnęła. Nie zmieniało to faktu, że była na niego wściekła. Jak mógł ją tak wykorzystać? Nie było mowy by cokolwiek mu powiedziała. Widząc, że nie ma jej nic do powiedzenia, albo nie wie co powiedzieć, odwróciła się z rozmachem i powróciła do ślepego marszu.
- Zaczekaj. - krzyknął w końcu
Zignorowała jego słowa przez co omal na niego nie wpadła kiedy wybiegł jej naprzeciw. Momentalnie się odsunęła, robiąc kilka kroków do tyłu.
Głęboko westchnął widząc jej reakcję.
- To dla mnie ważne.
- A ja chcę natychmiast o tym zapomnieć. Skoro ja rozdaję karty, stanie się tak jak ja chcę. Nie dam się ponownie wykorzystać. Tym razem nawet twoje przepiękne oczy tego nie zmienią.
- Przepiękne oczy? - uśmiechnął się zadowolony
W myślach przeklinała swój niewyparzony język. Chcąc uniknąć jakichkolwiek wyjaśnień, a co gorsze jego zadowolonego spojrzenia, minęła go uważając by nie dotknąć jego skóry nawet wierzchem koszulki.
- Alison, motor jest w tamtym kierunku.
Zatrzymała się jeszcze bardziej zażenowana. Spojrzała w kierunku, który wskazał. Nie było mowy by trafiła tam sama. Nie znała tego lasu.
- Prowadź więc. - powiedziała

* * *

Jazda powrotna motorem była dla niej tak straszna jak przewidziała. Nie chodziło o to, że się bała. Zwyczajnie nie było możliwe by okazywać wściekłość, albo chociaż lekką złość kiedy musiało się obejmować powód gniewu ramionami, by uchronić się przed zgubnym upadkiem. Ponieważ nie chciała zostać mokrą plamą na asfalcie postanowiła odstawić na moment swoje negatywne emocje. Jednak jak tylko zaparkowali na betonowym placu tuż przed starym hotelem, od razu zeskoczyła z motocyklu i by zachować resztki godności bez słowa ruszyła w stronę budynku. Nie musiała się oglądać by wiedzieć, że zmierza tuż za nią. W końcu to jego mieszkanie, nie mogła mu zabronić przebywania tutaj. To jednak działo w drugą stronę.
Wmaszerowała do hali, którą równie dobrze można było nazwać salonem. Nie było mowy by znowu spała w pokoju Drake'a. Nie znając innych pomieszczeń sypialnych, postanowiła przespać się na kanapie. Wbrew pozorom nie była wcale taka niewygodna. Zresztą Alison była tak zmęczona, że nie marudziłaby nawet gdyby miała spać na dywanie.
Podchodząc do szklanej ławy, jej spojrzenie przykuło małe prostokątne urządzenie leżące na blacie. Jej komórka.
- Podobno ją zgubiłeś. - powiedziała cicho. Przez chwilę poczuła niewyjaśnione ukłucie strachu.
- Bo tak było. - odpowiedział zaintrygowany.
Spojrzała na niego. Wolałaby tego nie robić, ale musiała się upewnić czy nie robi sobie z niej żartów. Jeśli tak było to naprawdę dobrze grał, bo nawet na jego twarzy było widać zaskoczenie.
Nagle komórka rozbrzmiała piskliwym dzwonkiem, sprawiając, że omal nie wyskoczyła ze skóry. Szybko ją chwyciła, spoglądając na wyświetlacz. Zalała ją fala ulgi.
- Kevin? Hej, wszystko w porządku?
Odpowiedział jej cichy szmer.
- Kevin jesteś tam?
- Doprawdy nawet telefonu nie umie używać. - skomentował Drake
Zignorowała jego uwagę. Nie miała nastroju na żarty.
- Kevin? - powtórzyła
Znów usłyszała kilka nierozpoznawalnych dźwięków, po których w końcu ktoś się odezwał. Nie był to jednak głos jak chciała usłyszeć.
- Ucieczka nie jest najlepsza, kiedy z tyłu zostają osoby, na których ci zależy, Alison Stevenson.
Potem nastała cisza przerwana krótkim pikaniem świadczącym o zakończeniu połączenia.
Alison stała jak zamurowana. Minęło kilka sekund zanim dotarło do niej znaczenie tych słów. Serce natychmiast jej przyspieszyło. Panika zalała całe jej ciało. Nie mogła wydobyć z siebie słowa. Przelotnie spojrzała na Drake'a, który był równie blady jak ona., zanim puściła się biegiem z powrotem na dół. Zatrzymał ją w połowie schodów.
- To może być pułapka. - ostrzegł.
- Nie obchodzi mnie to.
Wiedziała, że nie zamierza jej powstrzymywać. Gdyby chodziło o Chrisa zrobiłby to samo.
- Jedziemy razem. - powiedział po czym oboje pobiegli w stronę motoru.
Cały gniew i wściekłość przepadły zastąpione jedynie strachem. Przez całą drogę miała w głowie dźwięk jej słów. Co gorsze był to ten sam głos, który należał do kobiety widzianej w wizji. Kobiety, która spaliła cały dom tylko dlatego, że ktoś jej kazał. Fakt, że podobno był to jej ojciec, zostawiła na razie w spokoju. Teraz mogła myśleć tylko o Kevinie.
Zanim się obejrzała byli już na miejscu. Zaczęła przekonywać się co do motorów, jako środków transportu w mieście. Mimo, że w środku nocy ruch nie był duży to i tak manewrowanie na ulicy na dwukołowym pojeździe było łatwiejsze i szybsze, ale nie mniej niebezpieczne.
W podskokach wbiegła na samą górę kamienicy, słysząc, że Drake jest tuż za nią. Zatrzymali się przed uchylonymi drzwiami do mieszkania jej przyjaciela. Wtedy wiedziała, że jej strach był słuszny. Drake chciał wejść pierwszy, ale zmarnowała jego szansę na strojenie bohatera i przepychając się przed niego wpadła do mieszkania.
To co poczuła w momencie wejścia do salonu, było najgorszym piekłem jakie kiedykolwiek przeżywała. Całe pomieszczenie było zrównane z ziemią. Meble, płyty, naczynia, które tak niedawno wymieniał, ściany, zasłony i nawet okno. Nic nie było zachowane. Jednak to nie stan mieszkania tak ją przeraził. Po środku tego bałaganu leżał Kevin. Jego bezwładne ciało pokryte ciemna krwią było jak główne trofeum dla złoczyńcy.
Kolana się pod nią ugięły. Upadła przy jego ciele, zalewając się łzami. Potrząsała go za barki, błagając by się obudził. Krzyczała na niego, robiła wszystko by tylko się ocknął. Uświadomiła sobie, że to już koniec, że nie ma już nic. Krzyk tak głośny i tak przerażający wydobył się z jej gardła, iż miała wrażenie, że wcale nie należy do niej. Wszystko się zamazywało i zlewało ze sobą. Widziała tylko martwe ciało przyjaciela. Wewnętrzny ból rozrywał ją od środka, nie pozwalając oddychać. Ręce trzęsły jej się ze strachu. Widziała jego krew na własnych dłoniach. Okalała każdy z jej palców jak ciemny całun. Nie wiedziała jak długo krzyczała, szarpiąc za przemoczone ubrania przyjaciela.
W końcu poczuła jak ktoś ją odciąga na bok. Pragnęła się wyrwać, nie mogła zostawić Kevina. On był wilkołakiem. Przecież mógł się uleczyć. To nie mógł być koniec. To było po prostu niemożliwe by on nie żył.
Mimo, że walczyła resztkami sił i tak nie dała rady dłużej pozostać na ziemi. Drobne ramiona zacisnęły się wokół niej z siłą imadła, mocno przytulając do siebie i jednocześnie zakrywając obraz. Nadal płacząc pozwoliła się wyprowadzić. Poczuła chłodną zmianę na skórze w momencie, w którym wyszli na zewnątrz. Słyszała, że ktoś coś do niej mówi, ale nie potrafiła rozpoznać słów.
 - On się wyleczy. - powtarzała w głowie, albo może na głos. Te słowa pomagały jej nie rozpaść się na kawałki. Ale miała wrażenie, że i tak już nie trzyma się kupy. Wszystko. Wszystko co miała było pogrzebane. Dosłownie i w przenośni. Straciła każdego, na którym kiedykolwiek jej zależało. Jak to możliwe, że tyle złego spotkało ją w tak krótkim czasie? Kto byłby w stanie przeżyć coś takiego? Alison nie była. To ją zniszczyło. Wszystko w co wierzyła i w czym pokładała nadzieje zniknęło w ciemnej otchłani, nie zostawiając nawet kropli szczęścia na jej rozdartej duszy.