poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 62

Właściwie nie wiedziała czego się spodziewać po głównej siedzibie Zachodniego Stada. Siedziała w milczeniu na siedzeniu pasażera w samochodzie Chrisa podczas gdy on z koncentracją kierował auto. Budynki śmigały za oknem jeden za drugim. Alison powinna była myśleć o stadzie, o tym jak ma ich uchronić, o tym co powie gdy stanie przed alfą, do którego zmierza. Miała tysiące spraw do przemyślenia, ale jej myśli biegły tylko w jednym kierunku, a był nim Drake. Była zawiedziona, że nie było go przy niej kiedy się obudziła. Wiedziała, że to samolubne z jej strony, ale naprawdę pragnęła jego bliskości. Była zupełnie inną osobą, kiedy on kręcił się w pobliżu. Czuła się pewniej i bezpieczniej, a teraz niczego bardziej nie potrzebowała niż odwagi i wsparcia duchowego. Nie wątpiła, że może w tej kwestii liczyć na brata, ale mimo wszystko to Drake był osobą, do której czuła coś więcej. Może sama nie chciała się przed sobą do tego przyznać, bo jeszcze nigdy się nie zakochała. W swoim życiu chodziła na randki, ale były to co najwyżej tygodniowe relacje. Potem zwyczajnie albo się nimi nudziła, albo zaczynali ją denerwować. Drake był inny. Za często się zmieniał by ją zanudzić. Był dla niej całkowicie nieprzewidywalny, co sprawiało, że przyciągał ją do siebie jeszcze bardziej.  
- Nie martw się. Jakoś to będzie. - Usłyszała głos brata.
Nawet się nie zorientowała, że samochód już stoi. Znajdowali się na parkingu niedaleko jakiejś szkoły. Naprzeciwko płynęła rzeka, a obok stała zabudowana hangarami stocznia. Bez słowa wysiadła z auta, wypatrując miejsca, do którego przybyli. Widziała, że Chris chciał jej coś powiedzieć, ale w końcu zrezygnował i ruszył przed siebie w stronę stoczni. Przeszedł przez ulicę i zaczął śledzić wzrokiem podłoże, szukając czegoś.
- Wy mieliście swoją willę, my drzewo z jaskinią, z kolei oni...- Przerwał i szybszym krokiem wszedł w zarośla. Z lekkim powątpiewaniem poszła za nim. - mają kanały. - dokończył, odsuwając potężny właz, zasłaniający ogromną, ciemną dziurę, nie wiadomo jak głęboko sięgającą.
Alison niepewnie wychyliła się by spojrzeć w dół.
- Kompletna ciemność. - stwierdziła
- Zdaj się na swój naturalny talent. - wyznał i jak na zawołanie jego oczy zalśniły srebrnym blaskiem.
Zaparł się dłońmi i zaczął powoli schodzić po metalowej drabince. Szybko straciła go z oczu, ale słyszała jego kroki, które były jedynym zagwarantowaniem, że jeszcze tam jest. Głęboko odetchnęła świeżym powietrzem, po czym zanurkowała do tunelu.
Tak jak myślała droga w dół była długa i ciężka, przez śliskie od wilgoci metalowe rurki, które nijak nie chciały utrzymać jej stóp, ani dłoni w stałej pozycji. Kilka razy myślała, że spadnie w dół, ale w ostatniej chwili zdążyła się złapać. Raz musiała oprzeć się na barkach Chrisa by nie stracić równowagi. W końcu jednak dotarli na samo dno.
- Świetnie. - mruknęła, czując jak jej buty przeciekają. Po kostki byli zanurzeni w jakiejś cieczy, która sądząc po zapachu i gęstości nie była tylko wodą. - Naprawdę nie mogli wybrać jakiegoś bardziej cywilizowanego miejsca. Żeby chociaż było tutaj jakieś światło.
- Wilkołaki nie potrzebują latarek. - przypomniał
- Ale swoje buty chyba lubią, co?
Uniosła nogę, po raz ostatni rozpaczając nad przemoczonym trampkami. Te buty zdecydowanie za dużo już przecierpiały i o dziwo nadal trzymały się kupy.
- Chodź. - pociągnął ją za sobą.
Jeszcze przez kilka minut musiała trzymać go za ramię zanim uruchomił jej się wzrok. Jak już to się stało była w stanie nie tyle zobaczyć, ale również wyczuć nawet najmniejszy ruch wody, usłyszeć drżenie ścian, kiedy cięższy samochód przejeżdżał wysoko nad ich głowami. Jedyną zaletą było chłodniejsze powietrze, które w porównaniu z gorącem panującym na zewnątrz było cudownie orzeźwiające. Oczywiście zapach mógłby być lepszy, ale brodzenie w gnijącej wodzie jest mimo wszystko lepsze od tonięcia w odchodach.
- Te tunele ciągną się kilometrami pod całym miastem. - wyznał – Są idealnym punktem strategicznym oraz schronieniem.
- Znasz je wszystkie? - spytała
Nie odpowiedział.
- Chris, chyba wiesz gdzie w ogóle mamy iść, co?
Odwrócił się z niewinnym uśmiechem.
- Nie do końca. Liczyłem, że ktoś po nas wyjdzie jak usłyszą, że weszliśmy.
- Albo od razu nas zabiją, bo jesteśmy intruzami.
Przewróciła oczami i wyminęła go w nie za szerokim korytarzu.
- Co chwilę mijamy jakiś boczny tunel. Gdyby nie fakt, że w żaden nie skręcaliśmy to już dawno bym się zgubiła, bo one wszystkie wyglądają tak samo. Myślałam, że mówiąc, że wiesz gdzie mają swoją siedzibę, to naprawdę wiesz gdzie mają swoją siedzibę. Tak możemy błądzić w nieskończoność, a nie mamy na to czasu.
- Ciii. - powiedział nagle
Odwróciła się w jego stronę. Zastygł w bezruchu kilka kroków dalej.
- Co jest? - szepnęła
- Słyszałaś? - spytał powoli przesuwając oczami
Wstrzymała oddech, starając się coś usłyszeć.
- To tylko dźwięk płynącej wody. - powiedziała niepewnie
Nie przekonany jej słowami, nadal niepozornie się rozglądał. Stali na środku rozdroża. Z każdej z czterech stron mogło coś wyleźć, a Alison naoglądała się zbyt wiele horrorów o gigantycznych wężach oraz innych paskudztwach ubóstwiających ciemne, śmierdzące tunele, by zacząć się niepokoić napięciem brata.
Nagle coś głośno chlusnęło, po czym ciemna postać, która wydawała się jedynie cieniem, zaatakowała Chrisa, przytwierdzając go do ściany. Błysnął metal i ukazał się długi sztylet przyciśnięty do jego szyi.
- Czego tutaj szukacie? - warknęła zakapturzona postać, wpatrując się wprost na Chrisa.
- Hej, spokojnie. Nie mamy złych zamiarów. - zaczęła Alison
Chris w pokojowym geście uniósł dłonie, mijając ostrożnie ostrze miecza. Postać nawet nie drgnęła. Alison nie widziała jego twarzy, a jedynie bogaty sprzęt jakim był obładowany. Liczne małe noże poprzyczepiane prawie wszędzie, do nóg, rąk, na barkach i brzuchu. Na plecach miał dwa długie sztylety, a przy boku pasek na najdłuższy z nich, którym właśnie groził Chrisowi.
- Jestem Alison Stevenson, obecna alfa Północnego Stada. Przyszliśmy porozmawiać z twoim alfą.
- Stevenson? - zdziwił się
- Znasz Stevensonów? - Chris przekręcił głowę, wytężając wzrok. Gwałtownie wybałuszył oczy, jakby go olśniło. – Aziz Rain?
Postać gwałtownie się cofnęła, chowając sztylet.
- Chris. - stwierdził neutralnym tonem – Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś cię zobaczę.
- Wy się znacie? Skąd? - zdziwiła się Alison
- Ojciec Aziza należał kiedyś do Innych. Jezu, niemal razem się wychowywaliśmy. Podobno uciekliście kiedy był atak.
- Tak. Poszczęściło nam się. Czego tutaj chcecie?
Można by pomyśleć, że skoro znali się od dziecka, będą chociaż trochę zadowoleni, że ponownie się widzą. Natomiast żaden z nich, a zwłaszcza Aziz nawet tego nie okazał. Nadal mówił do nich jak do intruzów.
- Porozmawiać z alfą. - przypomniała
Aziz zrobił krok do tyłu, jakby się speszył.
- Zaraz... - zaczął Chris – Czy twój ojciec nie był alfą?
Mężczyzna na moment się zawahał, po czym odsłonił kaptur. Brązowe, postrzępione włosy, opadły mu na czoło, na twarzy ukazały się bursztynowe oczy.
- Nasz alfa nie żyje. Prawie całe stado zostało wybite.
- Juan. - westchnęła Alison, nagle pozbawiona sił.
Oparła się o wilgotną, kamienną ścianę i odetchnęła kilka razy.
- Gdzie są ocalali? - drążył Chris, widząc, że Alison nie jest w stanie na dalszą rozmowę.
- Uciekli. Chowają się w domach, większość wyjechała z miasta.
- Jak to się stało? - wydyszała Alison
Zamiast odpowiedzieć, kiwnął głową i nakazał podążyć za sobą. Ruszyli za nim, zupełnie nie spodziewając się tego co mieli zobaczyć. Aziz poruszał się szybko i praktycznie bezdźwięcznie, mimo wody, która głośno chlupotała pod stopami Alison i Chrisa. Obserwując tajemniczą postać nie mogła mu się nadziwić. Jaki wilkołak nosi ze sobą taki arsenał? Rozumiała, że to środek bezpieczeństwa, sama nosiła ze sobą broń, ale co najwyżej trzy sztylety. On natomiast był obwieszony jak świąteczna choinka i nawet trochę błyszczał jak ona.
Szli kilka minut, aż korytarz się rozszerzył, a oni stanęli wewnątrz ogromnej sali, a raczej tego co z niej zostało. Resztki drewnianych krzeseł i stołu, walały się po podłodze osmolone i zwęglone. Tak samo wyglądały ściany. Czarne łuny ciągnęły się, aż po wysoki sufit.
- Jak można spalić podziemny kanał? - zdziwiła się
- Wszystko spłonęło w kilka minut. - wyznał Aziz – Zaatakował podczas zebrania nagle, bez ostrzeżenia. Ogień spowił salę, po czym pojawiły się te bestie.
- Potępieni. - dokończył Chris
Aziz minimalnie pokiwał głową.
- Zbierały posiłki. Nie mordowały tylko wysysały dusze. - jego głos był spokojny i bez emocjonalny. Zupełnie jakby ta sprawa go nie dotyczyła. - Nic nam nie zostawił.
- Jednak ty przeżyłeś. - zauważyła Alison
- Potrzebowali tylko wilkołaków.
- To ty nie...
- Już nie. - wtrącił
Alison spojrzała pytająco na Chrisa, ale ten tylko wzruszył ramionami.
- Liczyliśmy, że zjednoczymy się we wspólnej walce z nim. - powiedział w końcu.
- Z Juanem. - sprostowała Alison
Aziz spojrzał na nich, jakby chciał się przekonać, czy nie żartują.
- Wiecie jak je zabić? - spytał – To demoniczne istoty. Nie łatwo je pokonać.
- Dysponujemy bronią, która je odstrasza. - zaczęła niepewnie Alison
- Ale nie zabija?
- Jak dotąd nie. - odpowiedział Chris.
Aziz ironicznie się zaśmiał. Spuścił głowę i kopnął jakiś walający się kawałek drewna.
- Właściwie to nawet o was słyszałem, ale nie wiedziałem, że chodzi o dzieci William Stevensona, chociaż jakoś mnie to nie dziwi. - mruknął – Przybyło ci rodziny, co? - skierował się do Chrisa
- Potrzebujemy pomocy w walce z Potępionymi. - Chris nie zbaczał z tematu – Piszesz się na to?
- Macie jakiś plan? - spytał
Alison sądziła, że skoro stracił własne stado to nie będzie chciał ryzykować jeszcze własnym życiem w walce, która jak na razie w ogóle nie wygląda na to by można było ją wygrać. Nie była jednak zaskoczona jego zaangażowaniem. Już po ilości broni można by go wrzucić do worka z lubiącymi ryzyko wojownikami. W spojrzeniu miał coś takiego, co określało jego dziką naturę. Może i nie był wilkołakiem – a o to na pewno zamierzała jeszcze zapytać – ale pozostała w nim wilcza strona.
- Chcieliśmy wszystko ustalić dzisiaj wieczorem razem z wami. - oznajmił Chris
- Cóż, jak widzicie „wy” to od jakiegoś czasu tylko „ja”. - Wskazał na siebie dłońmi. - Nikt inny od nas nie będzie walczył. Wszystkich najsilniejszych przerobili na te dymiące ścierwa.
Neutralność jego głosu i zupełny brak pogardy, czy złości przypominał Alison Aeirin. Dreszcz ją przeszył na samo wspomnienie jej oczu, głosu i dotyku. Potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się strasznych obrazów.
- To co to jest? - spytał – Jakiś rodzaj specjalnego światła, które je odstrasza?
- Właściwie nie jesteśmy pewni. To rodzaj magii, którą otrzymaliśmy od ojca. - odpowiedziała Alison – Juan chce ją nam odebrać. Przynajmniej tak sądzimy.
- Jeśli to faktycznie prawda to na pewno nie w takiej postaci. Skoro odstrasza jego armię, oznacza to, że pochodzi z tej „jasnej strony”. Wiecie, mam na myśli czarowników. Podział na tych dobrych i tych złych.
- Mniej więcej wiemy o co chodzi. - zapewnił go Chris
- No. - kontynuował Aziz – Potępieni to stwory z Mroku, a wasza magia pochodzi od Światła. Sam fakt, że Juan może kontrolować te stwory oznacza, że musi mieć w sobie krew czarownika, który również powstał z Mroku.
- Aeirin. Ona też chce uzyskać tą magię.
Aziz kiwnął głową.
- Żeby w ogóle przejąć tą magię muszą ją najpierw zepsuć, że tak się wyrażę. Nie można tego zrobić, gdy spoczywa ona w żywym organizmie.
- Aeirin szuka kamienia, który miał mój ojciec, ale nie mamy pojęcia gdzie on jest. - powiedział Chris – To w nim znajdowała się magia.
- Dopóki nie zdobędą tego kamienia, nie będą mieli dostępu do waszej magii. Ona działa na nich tak samo jak na Potępionych, co nadal nic nam nie daje. Trzeba wiedzieć jak zabić Potępionych, a nie tylko ich odstraszyć. Ta bariera, choć nie wiadomo jak byłaby silna będzie działać tylko na początku.
- Zadzwonię do Darrena. Powiem, żeby spotkał się z nami w starych magazynach. - powiedział Chris i odszedł wykręcając numer.
- Skąd właściwie tyle wiesz? - spytała zdziwiona Alison
Spojrzał na nią przeszywającym wzrokiem.
- To wiedza, która jest niezbędna jeśli chce się jakoś funkcjonować w nadnaturalnym świecie. Trzeba wykorzystywać każdy swój atut.
Była w tym pewna mądrość. Wiedza nie zawsze była korzystna, ale na pewno dawała pewnego rodzaju przewagę. Sama nie była pewna, czy to źle, że nie wiedzą gdzie jest poszukiwany kamień. Z jednej strony gdyby go mieli mogliby go ukryć, ale czy wtedy nie łatwiej byłoby wydobyć Aeirin tą informacje. Gdyby Alison wiedziała gdzie jest kamień, na pewno powiedziałaby to czarownicy kiedy ta ją torturowała. Tak przynajmniej położenie kamienia jest nieznane obu stronom.
- Wasze stado też jest w rozsypce. - zauważył Aziz
- Bellamy, nasz alfa został porwany i nie wiadomo, czy żyje.
- Zdaje się, że mówiłaś, że to ty jesteś alfą.
- Teoretycznie wygrałam pojedynek, ale zrobiłam to tylko dlatego, że chciałam uratować brata, a nie dlatego by komukolwiek przewodzić. Nie jestem dobra w tych sprawach.
- Zapewne nie wygrałabyś, gdybyś nie była tym kim jesteś.
Spojrzała na niego, próbując zanalizować jego słowa. Czy on wiedział, że Alison i Chris nie są wilkołakami? Podobno nie jest to w jakiś sposób wyczuwalne. A może w jego słowach nie było żadnego ukrytego znaczenia, a może domyślił się tego z plotek oraz faktu, że mają w sobie jakiegoś rodzaju magię. Nie wiadomo czy normalny wilkołak byłby do tego zdolny. Zapewne nie.
- Darren już jedzie do magazynów. My też powinniśmy wracać. - powiedział Chris, chowając telefon do kieszeni. - Jedziesz z nami? - skierował się do Aziza
Ten kiwnął głową i ruszył w stronę korytarza, którym ich tutaj wprowadził. Cała trójka ponownie zanurzyła się w ciemnych tunelach.

niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 61

Przez całą drogę był pewien swojego celu oraz słuszności działania. Teraz kiedy stanął przed upiornym zamczyskiem, umiejętnie wbudowanym w stromą, skalną ścianę, napawał niepewnością. Budowla nie była duża, ale posiadała inne cechy zamków, które zazwyczaj widywało się w starych horrorach. Dwie szpiczaste wieże, tak wąskie i wysokie, że chwiały się na silniejszym wietrze. Ciemna, zniszczona cegła muru obrośniętego pnączami i mchem znikała w ciemnościach. Wydawało się, że budynek od dawna jest opuszczony, ale Drake wiedział swoje. To był tylko mroczny wystrój, który nie wiadomo czemu przypadł właścicielce do gustu. W sumie to kiedy na nią patrzył przekonywał się, że pasowała do tego miejsca. Była tak samo straszna i zimna. Co więcej zawsze osamotniona i pusta w środku.  
To wściekłość go tutaj zaprowadziła. Miał już po dziurki w nosie całego tego syfu, w którym tonął od lat. Po raz pierwszy od dawna pragnął spokoju. Zdawał sobie sprawę, że w jego wnętrzu zaszła potężna zmiana. Nie był przekonany, czy jest z tego powodu zadowolony. Nie potrafił już utrzymywać kurtyny, za którą ukrywał swój ból. Zarówno fizyczny jak i psychiczny. Z dnia na dzień słabł. Był tego całkowicie świadom i to go dobijało. Mimo wszystko nie chciał umierać, nie chciał zostawiać Chrisa, ani Alison. Oni jako jedyni wnieśli radość do jego życia, a on miał się im odpłacić własną śmiercią? Wiedział, że to nie jest właściwe. Był jak tykająca bomba, której czas wybuchu zbliża się niemiłosiernie szybko. Musiał zminimalizować straty i zamierzał to zrobić, ale najpierw...
- Czas zatańczyć z diabłem. - westchnął i otworzył skrzypiące, drewniane wrota.
Wewnątrz było ciemno i cicho. Zupełnie jakby wszedł do środka nicości. Nie był wstanie nawet dostrzec własnych dłoni. Wiedział, że to działanie zaklęcia. Jako wilkołak nie miał problemów z widzeniem w ciemnościach. Zaskoczony stwierdził, że wzrok mu się wyostrza. To tylko utwierdziło go jak słaba w tym momencie jest kobieta, która je rzuciła.
W całym swoim życiu był tutaj tylko raz i nie wspominał tej wizyty zbyt miło. Okoliczności były znane tylko jemu i nie zamierzał z nikim się niemi dzielić. Był to okres w jego życiu, który najbardziej na świecie pragnąłby zapomnieć. Dlatego też i teraz długo nad tym nie rozmyślał, tylko ruszył naprzód.
Wszystkie korytarze wyglądały tak samo i zdawały się nie mieć końca. Godzinami błądził prawie na oślep, zanim do jego uszu doszedł cichy dźwięk. Jakby stłumione szuranie. Natychmiast skierował się w tamtą stronę, aż zobaczył słabe światło wychodzące z jednego z pokoi. Pewnym krokiem wszedł do środka. Pomieszczenie było prawie całkowicie puste. Normalnie przewróciłby oczami na widok pokoju, który aż za bardzo przypominał sale tronową. Podłużny z jednym, potężnym fotelem na końcu. Brakowało tylko czerwonego dywanu, wysokich, przypominających o twojej mniejszości filarów oraz podłużnych, witrażowych okien.
Tak jak się spodziewał zastał ją na swoim małym tronie. Wyglądała tak okropnie jak myślał. Nawet nie próbowała ukrywać zmęczenia. Za wszystko co zrobiła, zasłużyła sobie na taki los. Czuł niemal radość na jej widok. Nie okazywał tego jednak, bo nie zamierzał jej dzisiaj denerwować. Z trudem powstrzymywał się przed rzuceniem się na nią i uduszeniem gołymi rękami. To, że tutaj wszedł, a ona pozwoliła mu się znaleźć, oznaczało, że lepiej niż on sam wie jak jest mu potrzebna. Fakt, że jest od kogoś uzależniony wprawiał go w zdenerwowanie. Takie sytuacje nigdy nie były dla niego komfortowe i sprawiały, że robił różne, często głupie rzeczy.
- Musisz być strasznie zdesperowana, że zużyłaś prawie cały swój zasób magii na cel, którego w dodatku nie osiągnęłaś. - skomentował, zatrzymując się kilka kroków od niej.
Cicho się zaśmiała. Siedziała nieruchomo, jej zmęczone i podkrążone oczy patrzyły na niego spod przymrużonych powiek. Włosy niegdyś czysto czarne i pełne blasku, teraz okalały jej szyje tylko udowadniając jej zły stan fizyczny. Aeirin była starą wiedźmą, która już dawno powinna była zejść z tego świata. To magia utrzymywała ją przy życiu od setek lat. Gdy jej zasób się kurczył, ona sama dosłownie się rozpadała. Włosy płowiały, skóra się przecierała i marszczyła, zęby wypadały, kości traciły swoją twardość, a mięśnie siłę.
- Być może nie jestem na straconej pozycji skoro tutaj jesteś. - wychrypiała – Powiedz mi jak się czuje Alison?
Zacisnął pięści, ale nie stracił panowania nad sobą.
- W porównaniu do ciebie jest jak nowo narodzona.
- Nie byłaby gdyby nie miała w sobie mojej magii.
- Ta magia nie należy do ciebie. - stwierdził neutralnym tonem
- Nic o niej nie wiesz.
- Wiem, że jest zbyt czysta by mogła kiedykolwiek należeć do tak zepsutej osoby jak ty.
Ponownie się zaśmiała.
- Może i jestem zepsuta, ale ja przynajmniej o tym wiem. Taka się narodziłam i jestem z tego dumna. Co ciebie, tak niewinnego i nieskazitelnego wilkołaka przyprowadza do tak strasznej i niegodziwej osoby jak ja?
- To co wszystkich nieszczęśników, którzy kiedykolwiek mieli z tobą do czynienia. Chęć wymiany.
- Nie zawieram umów z oszustami.
Od niechcenia machnęła ręką jakby odpędzała irytujące muchy.
- A z tymi, którzy doskonale wiedzą czego chcesz i nawet mieli to w rękach?
- Już kiedyś miałeś okazję mi to dać, ale wolałeś mnie oszukać. Dlaczego tym razem miałbyś postąpić inaczej?
- Wyczułaś, że Alison miała styczność z tym kamieniem. To samo możesz zrobić ze mną. - zaproponował wyciągając w jej stronę dłoń.
Na jej twarzy pojawił się zimny uśmiech. Mimo słabości wstała z fotela z równą gracją co zawsze. Kołysząc biodrami podeszła do niego, przez cały czas wpatrując się mu w oczy. Nie mógł pozbyć się uczucia, że jest niczym ofiara, której ostatnim widokiem są ślepia swojego mordercy. Minęła jego wyciągnięta rękę i bez wahania położyła dłonie na jego policzkach. Jej tęczówki momentalnie zmieniły kolor z ciemnozielonych na całkowicie czarne. Uniosła głowę i delikatnie musnęła jego usta. W jego głowie natychmiast pojawiły się koszmarne wspomnienia. Widział własnego siebie w jej objęciach, swój własny, pełen podziwu wzrok nie odrywający się od jej twarzy, oczu, włosów, ust...
Gwałtownie oderwał jej dłonie i szybko się odsunął. Czuł jak jego płuca płoną i z trudem zwalczył odruch by głębiej nabrać powietrza. Zgiął się w pół i czekał aż atak ustanie. Powtarzając w głowie by zachował spokój, po kilku minutach był w stanie się wyprostować. Aeirin nadal patrzyła na niego tym samym, bez emocjonalnym wzrokiem. Jej pozbawiona jakiegokolwiek odczucia twarz była gorsza niż twarz posągu. Patrząc w jej oczy nie widział nic poza własnym strachem.
- Czuję jego aurę. - przyznała – Ale to nadal nie daje mi pewności, że mnie nie oszukasz. Poza tym nie wyznałeś czego oczekujesz ode mnie. Chociaż tego mogę się domyśleć.
Powolnym krokiem wróciła na swoje miejsce i nagle znudzona opadła na fotel.
- Kamień będzie twój jak tylko powstrzymasz Potępionych Juana, albo chociaż zdradzisz jak je unicestwić. Wtedy nie będziesz już musiała się z nim ścigać.
- Zdajesz sobie sprawę z tego jaką ofertę mi składasz? - Uniosła brew, rozbawiona – Oddając mi kamień, zostawiasz mi wolną drogę do twojej kochanej Alison jak i jej brata. To dwie najważniejsze tobie osoby, a ty chcesz je zdradzić? Jakoś w to nie wierzę.
- Kto powiedział, że pozwolę ci się do nich zbliżyć? Moją ofertą jest jedynie kamień, który nie daje ci większej przewagi.
Jej gromki śmiech wypełnił salę.
- To dlatego właśnie zwróciłeś moją uwagę. Dla ciebie nic nigdy nie jest albo czarne albo białe. W twoich propozycjach jest więcej haczyków niż w moich własnych. Uważaj bo obrażając mnie możesz równie dobrze mówić o sobie.
- Ja nie jestem samolubną fanatyczką z długimi włosami i kiepskim stylem jeśli chodzi o mieszkania. - Z odrazą rozejrzał się dookoła.
- Dzięki cudownemu wyglądowi odstrasza nieproszonych gości.
- Jakby fakt, że jesteśmy pośrodku lasu, kilkanaście metrów nad ziemią nie był wystarczający by ich zniechęcić.
- Najwyraźniej nie skoro tutaj jesteś.
- Gdybyś mnie tutaj nie chciała nie wszedł bym do środka.
Przez kilkanaście sekund w ciszy mierzyli się ostrymi spojrzeniami. W końcu to Aeirin pierwsza odpuściła.
- Niech ci będzie. Byłam zaciekawiona twoją propozycją, ale teraz już nie jestem. Nie masz mi nic do zaoferowania, co mogłoby mnie skusić. Nie wierzę ci Drake'u Rooker. Nie mogę sobie pozwolić na kolejny wykręt. Zdobędę ten kamień prędzej, czy później, a potem zajmę się twoją ukochaną.
Ciężko mu było zachować spokój kiedy ona tak otwarcie groziła jego bliskim. Wiedział jednak, że jej prowokacje są celowe. Nie mógł pozwolić wyprowadzić się z równowagi.
- Pamiętaj, że Alison i Chris nie będą na ciebie czekać wiecznie. Juan w każdej chwili może ich zabić i to nawet nie celowo. Nawet jeśli uda nam się przetrwać wojnę, którą wypowiedział to czas i tak nas nie oszczędzi. Wszyscy umrzemy, a wraz z ich śmiercią przepadnie twoja magia. Na nic ci się nie zda kamień nawet jeśli jakimś cudem byś go znalazła.
Po raz pierwszy od swojego przyjścia tutaj zauważył u niej cień wątpliwości. Postanowił to wykorzystać.
- My odejdziemy podczas gdy ty będziesz powoli się rozkładać, odseparowana od źródła magii. Ile jeszcze zostało ci planów awaryjnych? O jakich przedmiotach jeszcze wiesz, które przechowują moc niezbędną ci do życia. Założę się, że żadnych. Dlatego tak desperacko pragniesz tego kamienia. Poznałem cię na tyle dobrze by wiedzieć, że nigdy nie angażujesz się w takie sprawy. Nie stajesz po niczyjej stronie. Czekasz aż ktoś do ciebie przyjdzie, prosząc o pomoc, tak jak ja lata temu, by wtedy móc go doszczętnie wykorzystać, nie brudząc sobie przy tym rączek.
Jej dłonie zacisnęły się w pięści. Uderzał w jej czułe punkty i dopiero się rozkręcał. Jeśli jest coś w czym jest niezastąpiony, to jest to denerwowani ludzi.
- Zapewne ci nieszczęśnicy byli twoim jedynym towarzystwem. Kto chciałby zadawać się z tak bezwzględną manipulatorką, jak ty? Może jesteś godna podziwu za swoją nieugiętość i odwagę, ale to jest niczym kiedy nie ma się w życiu nikogo, kto by się o ciebie martwił, o kogo ty mogłabyś się troszczyć. To nie czas i brak mocy cię zabije, tylko samotność. Już odchodzisz od zmysłów. Znajdujesz rozrywkę w cudzym nieszczęściu. To dowodzi jak nisko upadłaś. Nie masz w sobie nic poza ciemnością i ...
- Zamilcz! - wrzasnęła jednocześnie wykonując gwałtowny gest ręką.
Powietrze zgęstniało, a niewidzialna energia rzuciła Drake'iem o ścianę z taką siłą, że przed oczami pojawiły mu się gwiazdy, a w płucach zabrakło tchu. Stęknął z bólu, ale na jego twarzy pojawił się uśmiech. Jego słowa osiągnęły swój cel. Niedbale pozbierał się z ziemi, trzymając za żebra, które aż płonęły z bólu.
- Daj spokój, Aeirin. Nic nie musisz udowadniać. - powiedział spokojnym głosem – Moja propozycja to twoja jedyna szansa.
Patrzyła na niego z nienawiścią. Nie była ona jednak skierowana do jego osoby, a raczej do słów, które wypowiedział, które wbrew jej woli były prawdziwe.

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 60

Kiedy ponownie otworzyła oczy i wydostała się z błogiej ciemności, zorientowała się, że nie jest już na zewnątrz. Leżała na grubej macie w jednym z namiotów. Przekręciła głowę, skazując się na piekący ból w karku i obojczyku.  
- Twoje rany jeszcze się nie zagoiły. - powiedział Rusty
Starając się nie poruszać zbytnio głową spojrzała na chłopaka. Siedział obok na ziemi ze skrzyżowanymi nogami przerzucając małą butelkę wody z jednej dłoni do drugiej.
- Jak długo spałam? - spytała zachrypniętym głosem
- Całą noc. - oświadczył – Nieźle skopałaś tyłek mojemu bratu. - Uśmiechnął się zadowolony.
- On mnie też.
Przytrzymując dłonią szyję i krzywiąc się z bólu podniosła się do pozycji siedzącej. Gardło miała suche jakby wypełnione wiórami. Znacząco spojrzała na butelkę wody, którą trzymał w dłoniach.
- Masz i tak nie chcę mi się pić. - wzruszył ramionami i podał jej wodę.
- Gdzie są wszyscy? - spytała kiedy udało jej się przełknąć kilka łyków.
Rusty spojrzał na sufit jakby czegoś na nim szukał. Potrząsnął głową, po czym odpowiedział.
- Czekają aż wyzdrowiejesz. Jesteś teraz ich alfą. Zrobią wszystko dla twojego dobra.
- Nawet mnie nie znają. Nie mam pojęcia co powinnam teraz zrobić, co im powiedzieć. Nigdy nie byłam dobrym wilkołakiem i nawet przez myśl mi nie przeszło żeby kiedykolwiek nimi przewodzić.
- To nie takie trudne. Mówisz skaczcie, a oni skaczą. Każesz im uciekać, to uciekają. Żadna filozofia.
- Wiesz, że nie o tym mówię. - westchnęła, ale mimo woli uśmiechnęła się na ten obraz – A co z Rayleyem?
- Nie wygląda lepiej niż ty. Chcieli go wygonić, ale uparł się, że zostanie dopóki ty mu nie rozkażesz inaczej. W końcu go nie zabiłaś. Uznał, że będziesz go potrzebować.
- Bo tak jest. - odparła od razu – Nie wiadomo na co mamy się szykować. Każda pomoc jest przydatna.
- Jak tam uważasz. Teraz ty dowodzisz. Tak więc... - Wstał i ostentacyjnie zasalutował.
Zaśmiała się krótko, po czym niezgrabnie uniosła się z ziemi. Następnie płachta zakrywająca wejście rozsunęła się i do środka wszedł Chris. Wyglądał lepiej, ale nadal lekko się chwiał przy kolejnych krokach. Nie myśląc za długo doskoczyła do niego i mocno go objęła, ciesząc się, że jest bezpieczny. Delikatnie odwzajemnił jej uścisk.
- Jak się czujesz? - spytał kładąc brodę na jej głowie.
- Dobrze.
- Nie prawda. - zaprzeczył Rusty, na co Chris od razu zesztywniał – Stresuje się swoja nową rolą. - zaśmiał się i wyszedł z namiotu.
Z Chrisa uszło powietrze. Ostrożnie ją odsunął i spojrzał w jej oczy. Alison była zdziwiona widząc u niego smutek. Jego twarz była zakryta cieniem, który sygnalizował coś złego.
- Co się dzieje? - Tym razem to ona się przestraszyła.
Ujął jej dłoń i przez moment się jej przyglądał. Ciężko nabrał powietrza, głęboko się nad czymś zastanawiając.
- Musimy porozmawiać. - stwierdził cicho.
Patrzyła na niego wyczekująco. Wcale nie podobała jej się ta sytuacja. Myślała, że jej brat będzie weselszy, że go uratowała, że nie będzie musiał znosić bólu łączącego się z utratą Znaku.
- Tak? - ponagliła go, nie mogąc dłużej znieść napięcia.
- Pamiętasz jak mówiłaś mi o śnie, w którym widziałaś naszego ojca, o tym jak mówił ci, że jesteśmy rozłączeni? Chyba wiem dlaczego tak mu na tym zależało. Jeszcze całkowicie tego nie rozgryzłem, ale Darren pomógł mi połączyć niektóre fakty.
Puścił jej dłoń i przetarł twarz jakby dopiero co wstał i starał się przebudzić.
- Wiesz, nie spodziewałem się, że mnie uratujesz. Myślałem, że tylko Drake jest taki porywczy i szalony. Nie rozważyłem wszystkich możliwości i tu był mój błąd. Ja powinienem był umrzeć, Alison.
- Dlaczego tak mówisz? Dlatego, że się boisz, tak?
- Nie. - krzywo się uśmiechnął – Drake w pewnym sensie miał racje mówiąc, że robię z siebie męczennika, ale nie dlatego, że chcę umrzeć, tylko dlatego, że to jedyna szansa by was uratować.
- O czym ty mówisz? Co miałaby nam dać twoja śmierć?
- Moc, którą mam od ojca. - odpowiedział otwarcie – Przez to, że jest podzielona między naszą dwójkę nie jest tak potężna. Ale jeśli ty będziesz miała ją całą... Może wtedy uda ci się pokonać Juana.
- Albo zginę, bo nie będę mogła jej utrzymać. Czy to nie dlatego nasz ojciec ją rozdzielił? Bo sam nie dał rady jej znieść?
- Może... Ale wraz z moją śmiercią możesz przejąć nie tylko magię, ale też moc, którą posiadam jako zmiennokształtny. Ona też została podzielona między naszą dwójkę. Może jakbyś ją przejęła to byłabyś na tyle silna by utrzymać w sobie magię.
- Nie. - zaprzeczyła ostro – To jakieś szaleństwo. Nie wiem co jest głupsze, ten pomysł, czy ty bo na niego wpadłeś. Jeśli mam stanąć przeciw Juanowi, to będę cię potrzebować. Żywego. - zaznaczyła ostatnie słowo
Uśmiechnął się patrząc na nią z lekkim podziwem.
- Jak cię poznałem to myślałem, że jesteś jak Drake, ale im bardziej cię znam tym bardziej odchodzę od tego pochopnego stwierdzenia. Masz w sobie coś co on utracił po moim wypadku. Widzisz wszystko w kolorowych barwach. Nie ważne jak często coś się chrzani, ty i tak wychodzisz z sytuacji z tym swoim pozytywnym myśleniem. Masz nadzieję, która trzyma cię przy życiu. On swoją stracił dawno temu.
- Pokłóciliście się. - zauważyła
- Tym razem bardziej niż zwykle. - posmutniał – Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby był aż tak na mnie zły. Powiedziałam mu to samo co tobie, ale ty w przeciwieństwie do niego nie zaczęłaś mnie obrażać i nie uciekłaś nie wiadomo gdzie.
- Drake uciekł? - zdziwiła się
- Powiedział, że prędzej sam urwie mi łeb niż pozwoli bym się zabił. To dość dziwne bo skutek byłby jednoznaczny.
- On cię kocha i boi się o ciebie.
- Zdenerwowałem go tym, że sam podjąłem ta decyzję.
- To nie było właściwe, musisz mu przyznać. - Uniosła brew
Głęboko westchnął.
- Ja po prostu nie widzę innego rozwiązania. Nie chcę by ktokolwiek ze stada jeszcze ucierpiał. Ponieśliśmy za duże straty by ryzykować kolejny atak Juana.
- Dlatego musimy się zjednoczyć. - Przekrzywił głowę nie rozumiejąc co ma na myśli. - Jako nowa alfa zdecydowałam się na zrobienie czegoś, o czym myślałam jeszcze zanim dowiedziałam się kim jestem. Pójdę do Zachodniego Stada i porozmawiam z ich alfą. Wątpię by tylko nasze stado ucierpiało z ręki Juana. Mamy wspólnego wroga, z którym walczyć powinniśmy razem.
- Dopiero co objęłaś prowadzenie i już się rzucasz na głęboką wodę? - zaśmiał się
Widząc, że Alison mówi poważnie szybko zamilkł. Dobrze wiedział, że to nie jest głupi pomysł i sam niejednokrotnie o tym myślał.
- Więc jak chcesz to zrobić? - odchrząknął
- Nie znam się na tym zbytnio, dlatego liczę na twoje wsparcie.
Skinął głową.
- Ale najpierw powinnaś poznać własne stado. - zaproponował.
Zrobił krok do tyłu i odsunął płachtę, wpuszczając poranne słońce do namiotu. Niepewnie wyszła na zewnątrz i oniemiała stanęła w pół kroku. Całe stado, które wcześniej rozpierzchnięte było na polanie, teraz zebrało się przed jej namiotem i wyczekująco wpatrywało się w jej stronę. Słyszała jak nabierają powietrza w momencie, w którym opuściła schronienie. Serce zabiło jej mocniej, kiedy poczuła, że się stresuje. Wcześniej nigdy nie przejmowała się zbytnio opinią innych, ale też nikt nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Była szarą masą, niczym nie wyróżniającą się od reszty. Nawet fakt, że się nie przemieniła nie robił na nikim zbytniego wrażenia. Teraz musiała uważać na każde słowo, sprawić by jej zaufali i uznali, że jest godna swojego stanowiska. Do jasnej cholery, ona sama nie była o tym przekonana. Co miała zrobić by nie uznali jej za kompletną amatorkę, dziecko, którym tak naprawdę była. Jej wiek nie był adekwatny do jej dokonań. Gdyby była normalnym wilkołakiem przegrałaby pojedynek. Moc, którą dostała od ojca, być może uratowała jej skórę, ale jak miała jej pomóc w prowadzeniu tych ludzi w stronę ocalenia. Nie mogła pozwolić by stała im się krzywda. Jej serce krwawiło kiedy widziała ich zmarnowane i zmęczone twarze. Patrzyli na nią z pewnym podziwem, ale czuła, że nie są do niej przekonani. Ich napięcie było namacalne w powietrzu, jakby przesycone ich energią.
Poczuła jak Chris popycha ją lekko do przodu. Nadal lekko przestraszona zrobiła kilka kroków, przejeżdżając wzrokiem po ich twarzach. Musiała coś powiedzieć... Odchrząknęła kilkakrotnie, by oczyścić gardło, które z powrotem stało się niemożliwie suche.
- Nazywam się Alison Stevenson. Moim ojcem był William Stevenson. Wiem, że mnie nie znacie. Nie wychowałam się w tym stadzie. Należałam do Południowej watahy. Znam Juana od lat i wiem jak niebezpiecznym i nieobliczalnym jest zagrożeniem. Mogę wam jednak obiecać, że krzywda jaką wam wyrządził nie jest mi obojętna i nie zostanie zapomniana. Zamierzam z nim walczyć i pokonać go, ale przede wszystkim muszę zadbać o wasze bezpieczeństwo. Dlatego też postanowiłam skontaktować się z Zachodnim Stadem. Chcę by nasze watahy się zjednoczyły. Potrzebujemy kryjówki, w której Juan nas nie znajdzie. Dlatego niezbędna będzie pomoc czarowników. - Stała nieruchomo, ale wzrokiem szukała Darrena. Nigdzie w tłumie go nie było. Ponownie przemówiła, a jej głos stawał się coraz bardziej donośny. Z każdym słowem nabierała pewności i odwagi by dodać im sił i uskrzydlić ich morale. - Znalezienie bezpiecznego miejsca jest teraz moim priorytetem. Potrzebujemy planu zanim cokolwiek uczynimy. Nie możemy jednak zostać tutaj. To nie są odpowiednie warunki dla Północnego Stada, które niegdyś było najpotężniejszym w Jacksonville. Być może utraciliście wiarę i nadzieję, ale ja jestem przekonana, że te czasy powrócą.
Zamilkła w napięciu czekając na ich reakcję. Stali w ciszy patrząc prosto na nią. Gdzieś z tyłu rozległo się ciche poklaskiwanie, które z czasem porwało cały tłum. Stado wiwatowało, głośno klaszcząc. Alison niemal się nie uśmiechnęła na ten widok. Była zadowolona, ale przede wszystkim czuła ulgę.
- Dobra robota. - szepnął z tyłu Chris.
- Czy to nie było zbyt banalne? - odpowiedziała cicho, licząc na to, że przez oklaski nikt jej nie usłyszy.
- Ważne, że podziałało.
Oklaski wkrótce ucichły, a z tłumu wyszła dwójka strażników, którzy wcześniej pilnowali Chrisa. Tym razem prowadzili Rayleya, który z pochmurną miną pozwalał się popychać. Zatrzymali się przed nią i lekko skinęli w jej stronę głowami.
- Nazywam się Bill Rollinson, a to Thomas Blake. Wcześniej byliśmy prawą ręką Bellamiego, teraz jesteśmy gotowi służyć tobie. Do ciebie należy decyzja co uczynić z poprzednim alfą. - Wskazał na Rayleya, który z posępną miną jej się przyglądał.
- Jeśli chcesz nadal możesz być częścią tego stada. Nie chcę mieć w tobie wroga. Ta wataha jest twoją rodziną, a jej nie powinno się nikomu odbierać.
- Jestem ciekawy jak to rozegrasz. - odpowiedział po chwili ciszy – Zostanę i uszanuję twoją wygraną.
Alison miała wrażenie, że te słowa ledwo przeszły mu przez gardło, ale mimo wszystko je doceniała.
- Czy jesteście w stanie uchronić stado na czas, w którym ja będę rozmawiać z alfą w Zachodnim Stadzie? - skierowała się do Billa i Thomasa
- Niewiele nas pozostało. Tych silnych jak i tych słabszych, ale ten obowiązek zawsze był dla nas najważniejszy. Zorganizujemy ewakuacje i poszukamy tymczasowej kryjówki. - odparł Bill
- Wykorzystajcie magazyny po wschodniej granicy lasu. - polecił Chris
Spojrzeli na niego jakby dopiero teraz go zauważyli.
- Tak zróbcie. - zatwierdziła Alison – Ja z Chrisem ruszamy do alfy.
Oboje równocześnie skinęli głowami. Puścili Rayleya i odeszli do stada, zbierając ludzi.
- Pomóż im. - powiedziała do Rayleya.
Naburmuszony zmrużył oczy, ale bez słowa podążył w ślady towarzyszy. Dopiero kiedy był dostatecznie daleko, Alison odetchnęła z ulgą.
- Widziałeś gdzieś Darrena?
- Wrócił do swojego domu by sprawdzić co u Kevina. Zabrał ze sobą Shilę by razem popracować nad pewnego rodzaju zaklęciem. Zadzwonię do niego i powiem co i jak.
- A wiesz może jak skontaktować się z alfą? - spytała z nadzieją
- Wiem gdzie mają swoją siedzibę.
 - Więc wpadamy bez uprzedzenia. - Uśmiechnął się potwierdzając jej stwierdzenie. - To będzie ciężki dzień.

piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział 59

Zapanowała grobowa cisza. Oddechy wszystkich zatrzymały się na moment. Lekki powiew wiatru przyniósł miłe ochłodzenie. Alison stała prosto nie spuszczając wzroku ze zbitego z tonu Rayleya. Widziała konsternacje wymalowaną na jego twarzy. Odchrząknął nerwowo po czym zakrył się maską, przez którą nie przepuszczał już żadnych emocji.  
- Nie jesteś ze stada. - burknął
- No właśnie. - wyrwała się Ricki – To uprawnia ją do rzucenia wyzwania. Żaden z nas nie może tego zrobić dopóki nie wiadomo co z Bellamym, ale ona – wskazała na Alison – ma do tego prawo.
- To prawda? - skierował się do Shilli. Alison wyczuła nutę strachu w jego głosie, którą niestarannie starał się zakryć oburzeniem.
Shilla wstała i ze strachem spojrzała na Alison. Oczy miała szeroko otwarte jakby nie dowierzała, ale widać było w nich coś znacznie więcej niż obawę. Kryła się w nich ulga i pewnego rodzaju nadzieja.
- Każdy może wyzwać alfę na pojedynek. Nie ma znaczenia czy on jest pełnoprawnym przywódcą czy tylko tymczasowym zastępcą.
Rayley gwałtownie odwrócił głowę w kierunku Alison. Zrobił krok do tyłu zszokowany. Szybko jednak się opamiętał i wskazując w jej stronę palcem powiedział:
- Jesteś tego pewna? Chcesz ryzykować własne życie dla być może ulotnej miłości?
- Chris nie jest moim chłopakiem. - stwierdziła otwarcie. Serce łomotało jej na samą myśl o słowach, które miała wypowiedzieć. - Jest moim bratem.
Słyszała jak wszyscy nabierają powietrza. Widziała jak oczy Shili stają się coraz większe. Powietrze wydawało się naładowane od napiętej atmosfery. Alison bała się ich reakcji, ale nie miała zamiaru tego dłużej ukrywać. Sytuacja stawała się coraz gorsza. Nie było miejsca na kolejne kłamstwa i tajemnice. Wszystkie karty muszą leżeć na stole by można było porządnie nimi zagrywać.
- Więc nie jesteś wilkołakiem. Jesteś takim samym dziwactwem jak i on. - stwierdził chrapliwie Rayley – To przekreśla wszystkie twoje szanse na jakikolwiek pojedynek ze mną.
- To nie jest nigdzie zapisane. - poparła ją Shila – Nie ma zakazu, który zabraniałby Zmiennokształtnym walczyć o przywództwo.
- W takim razie trzeba to zmienić. - nie ustępował Rayley – Tylko wilkołak może przewodzić wilkołakom.
- Puść Chrisa wolno, a nie będziesz musiał się ze mną mierzyć skoro tak się tego boisz. - powiedziała Alison
- Nie boje się ciebie. - zaszydził
- Udowodnij to. - krzyknęła Ricki – Jeśli Alison cię pokona będzie to oznaczać, że jest silniejszym przywódcą. Tylko taki może przewodzić stadem. To siła decyduje o tym kto jest alfą. Gatunek nie ma tutaj znaczenia.
- Tak sądzisz? - warknął Rayley – Więc może niech każda kreatura ustawi się w kolejce by ze mną walczyć. Może ten czarownik też chce się sprawdzić? - wskazał dłonią na Darrena.
- Zupełnie nie jestem zainteresowany. - powiedział z założonymi rękoma – Zmiennokształtni pochodzą od tej samej matki co wilkołaki. Te dwa gatunki są jak rodzeństwo. Nie ma żadnych przeciwwskazań by Alison nie stanęła do walki. Poza tym stado już i tak jest w rozsypce, a ty skazujesz na śmierć być może jedyną istotę, która jest w stanie was uratować.
- Darren przestań. - wychrypiał Chris – Przecież wiesz...
- To nie jest żadne wyjście by go uśmiercać. - kontynuował Darren patrząc prosto na Chrisa. Oboje wymienili się spojrzeniami, jakby prowadzili niemą rozmowę.
Rayley rozłożył ręce w geście poddania.
- Niech i tak będzie. Szkoda będzie stracić coś tak pięknego, ale skoro tak jesteście uparci.
Zanim Alison zdążyła cokolwiek powiedzieć, Rayley opadł na ziemię w sekundę przeobrażając swoje ciało. W jednej chwili stał przed nią przerośnięty wilk o brązowej sierści i drapieżnym spojrzeniu. Jego pazury ryły ziemię, ciało prężyło się do ataku.
Alison głośno nabrała powietrza. To miała być jej druga przemiana, modliła się by nie okazała się ostatnią. Zacisnęła dłonie w pięści. Ręce jej drżały od przypływu adrenaliny. Zamknęła oczy, starając się całkowicie wyciszyć. Już nawet nie słyszała bicia własnego serca. Opanował ją błogi spokój, zupełnie jakby była w innym wymiarze.
Mocny i zabójczo gwałtowny ból w klatce piersiowej sprawił, że upadła na trawę. Ciężko oddychając oparła się na ramionach. Czuła jak jej skóra płonie, a kości zmieniają kształt. Słyszała ich chrzęst, kiedy klatka piersiowa zaczęła się wydłużać. Szczęka bolała ją od wyrastających kłów, paznokcie szybko zmieniły się w pazury. Otworzyła oczy i tak jak się spodziewała ujrzała parę owłosionych białym futrem łap. Czuła napięcie innych, słyszała bicia ich serc. Tysiące różnych zapachów dotarło do jej nozdrzy. Odepchnęła to wszystko skupiając wzrok na jednym celu. Stał kilka metrów dalej, obserwując z uwagą każdy jej ruch. Alison jeszcze nigdy nie walczyła w tej postaci z innym wilkiem. Nie miała pojęcia jak powinna to zrobić. Wiedziała tylko, że musi zrobić wszystko by to wygrać. Dla Chrisa, dla jej brata.
Rayley uniósł głowę i głośno zawył, po czym bez ostrzeżenia ruszył biegiem w jej stronę. Zaskoczona jego szybkością, zdążyła jedynie uskoczyć przed jego zębami. Warknął chrapliwie i zaatakował jeszcze raz. Odsunęła się, utrzymując dystans. Ślina pociekła z jego pyska. Ciężkimi łapami zaczął stąpać po grząskiej ziemi, otaczając ją jak ofiarę. Obracała się, taksując go wzrokiem. Nim zdążył na nią skoczyć, przeszła do ofensywy. Wyskoczyła w górę z wyciągniętymi łapami. Zdążył wykonać unik i rzucić się na nią z zębami. Głośno zawyła kiedy poczuła jak kły wbijają się w jej bark. Mocno potrząsnął głową, rozszarpując jej skórę. Okręciła się i zamachnęła łapą w jego pysk. Podziałało na tyle by odsunął się o krok. Nie miała jednak szansy na odpoczynek. Zanim ból zdążył dotrzeć do jej mózgu, musiała ponownie odeprzeć atak. Uskoczyła jednocześnie zadając cios. Rozorała pazurami jego brzuch, jednak nie dostatecznie głęboko by mogło go to powstrzymać. Widziała błysk jego kłów zanim ponownie wbiły się w jej skórę. Mocno zacisnął szczęki na jej karku, głośno przy tym warcząc. Starała się mu wyrwać, okręcała się i wiła pod jego łapami. Czuła zapach własnej krwi, ból był paraliżujący. Kątem oka widziała pełne napięcia twarze zgromadzonych. Wśród nich odnalazła parę srebrnych, patrzących na nią ze strachem oczu. To dodało jej siły. Walcząc z bólem, uniosła się na łapach i mocno szarpnęła. Słyszała jak jej skóra się rozdziera. Ostre pieczenie było tylko dowodem jak wielka i poważna jest jej rana. Zignorowała ból i ruszyła do ataku. Wściekła i pełna gniewu z impetem uderzyła w przeciwnika. Wilk stracił równowagę i upadł na ziemię. Doskoczyła do niego i wbiła kły w jego kark. Czuła jego krew w pysku, która tylko zmotywowała ją do dalszego ataku. Wzrok jej się wyostrzył, a nozdrza powiększyły. Zapach krwi działał na nią jak paliwo, które napędzało ją do działania. Mocno potrząsnęła głową, szarpiąc jego ciało tak samo mocno jak on zmasakrował ją. Poczuła w sobie siłę jakiej już dawno nie doświadczyła. Całą energię skupiła na jednym celu – pokonaniu przeciwnika. Zaparła się łapami o ziemię i mocą wszystkich swoich mięśni rzuciła ciałem wilka. Słyszała głuche skomlenie kiedy uderzył o pień drzewa. Opadł na trawę ledwo oddychając. Stanęła nad nim nie odrywając wzroku od jego przerażonych ślepi. Widziała w nim człowieka, który ukrywał się pod całym tym futrem. To powstrzymało ją przed zadaniem ostatecznego ciosu. Nie ważne jak postępowała i jak okrutna potrafiła być, nie była morderczynią. Jego ofiara nie przyniosłaby nic dobrego. Musiała jednak wiedzieć, że wygrała. Pochyliła się nad nim warcząc. Wpatrywał się w nią z uporem. Grymas bólu pojawił się na jego pysku, zmuszając by z uległością odwrócił wzrok.
 Odsunęła się od niego i triumfalnie uniosła pysk, patrząc na stado. Krąg zebranych dookoła osób wpatrywał się w nią z podziwem. Wszyscy, jedni po dłużej chwili, inni od razu, zaczęli kucać z głowami nisko pochylonymi. To był symbol ich poddania i zaakceptowania jej jako nowego alfy. Uniosła pyski i głośno zawyła nadal nie dowierzając. Adrenalina zaczęła odpływać z jej ciała, przynosząc ból. Wzrok jej się zamglił. Obraz powoli zaczął się wykrzywiać. Ujrzała biegnącą w jej stronę Shilę, a następnie szybko zbliżającą się ziemię, po czym zapanowała ciemność.

PS: Wybaczcie, że taki krótki. Postanowiłam go dodać i pozwolić wam prędzej go przeczytać, zamiast bezcelowo to przedłużać dalszymi wydarzeniami, które jeszcze nie są spisane. 

czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział 58

Droga powrotna była długa i męcząca. Mimo, że Drake gnał jak szalony, wyciskając z samochodu wszystko co się dało to i tak pół dnia zajął im sam dojazd do Jacksonville. Alison miała czas by wypytać o wszystkie konkrety, które ją ominęły. Jak powiedział Drake, Kelly była cała i zdrowa. To ona zawiadomiła go o porwaniu Alison. Teraz powinna być z powrotem w swoim klanie. Natomiast Kevin został przeteleportowany do Darren'a jak tylko Drake dotarł na miejsce. Czarownik nałożył na niego pewnego rodzaju zaklęcia ochronne, które uniemożliwią Aeirin kontrolę nad jego umysłem. Alison odetchnęła z ulgą, że przynajmniej ta dwójka nie poniosła szczególnie niebezpiecznych obrażeń. Przynajmniej nieporównywalnych do ogólnej sytuacji.  
Alison wypytywała również o Północne Stado. Czy cokolwiek wiadomo o Bellamym? Niestety nikt nie miał o nim żadnych informacji. Wierzono jednak, że żył i powróci do stada. Łapią się każdej, nawet najbardziej złudnej nadziei, określił Drake. Tymczasem całe stado sięgało kresu. Panował niepokój i ogólny chaos. Wcześniejsze zasady przestały mieć znaczenie.
- Kiedy wyjeżdżałem toczyły się kłótnie i bójki o przywództwo. - oznajmił skręcając z głównej ulicy.
Za oknem pojawiły się znajome lasy i widniejące w oddali wieżowce miasta. Dobrze było znowu być w domu. Nie miała tutaj na myśli budynku, który został zniszczony podczas napadu na jej matkę. To miasto i jego przedmieścia były jej miejscem. Nigdy nie wyjeżdżała poza jego granice. To właśnie tutaj czuła się najlepiej. Miała tu wszystko co kiedykolwiek było i nadal jest dla niej ważne.
- Gotowa? - spytał zatrzymując samochód na skraju lasu.
Rozejrzała się niespokojnie.
- Nie tutaj zatrzymywaliśmy się ostatnio. - zauważyła
- Przenieśliśmy się nieco dalej. Nasze drzewo zostało spalone, centrum naszego stada sponiewierane i zbezczeszczone. Dopóki nie uda nam się wszystkiego naprawić nie mamy po co tam wracać. Poza tym teraz nigdzie nie jest już bezpiecznie. Juan znowu zaatakuje, to tylko kwestia czasu, a my nie mamy ani planu, ani siły by z nim walczyć. Nie ma co się okłamywać. - odwrócił głowę w jej stronę. Wzrok miał smutny i pozbawiony nadziei. Jeszcze nie widziała go tak pozbawionego humoru. Czy to nie zawsze on miał coś do powiedzenia kiedy inni byli przygnębieni? - Jeśli czegoś nie wymyślimy to będzie nasz koniec.
Złapała go za dłoń, starając się dodać mu chociaż trochę otuchy.
- Więc bierzmy się do roboty. Nie możemy się poddawać. Dopóki Juan nie zdobędzie tego czego najbardziej pragnie nie możemy rezygnować z walki. On chce tego kryształu. Nie możemy pozwolić by go odnalazł. - stwierdziła twardo
Głęboko westchnął i otworzył drzwi samochodu. Oboje weszli do lasu, szybko zostawiając w tyle samochód. Tym razem droga była krótsza niż ostatnio. Kilkanaście minut później byli już na miejscu. Alison zaparło dech, kiedy zobaczyła w jak opłakanym stanie są wszyscy. Na niewielkiej przestrzeni pozbawionej drzew ustawiono kilka większych namiotów, przed którymi siedziało kilkanaście osób, ze smutkiem wpatrując się w ziemię. Po środku tliło się ognisko, które było jedynym ciepłym akcentem całego tego widoku. Nawet dzieci, które powinny mieć w sobie więcej energii, siedziały skulone przy rodzicach, niektóre całe zapłakane inne pogrążone we śnie. Wszystkich razem nie było więcej niż dwadzieścia.
- Gdzie pozostali? - spytała oszołomiona
- To wszyscy co przeżyli i zdecydowali się zostać. Reszta uciekła albo ukryła się w mieście. Przerażające jak niewiele znaczy dla nich wataha. Zawsze myślałem, że nasze stado łączy naprawdę silna więź. Jeszcze nic wcześniej nie zachwiało tak naszych relacji i wierności wobec alfy jak Potępieni. Strach przed nieznanym i co gorsza praktycznie niepokonanym wrogiem powoli rozkłada nas na kawałki.
- Czy nie taki był jego plan?
Drake nie odpowiedział tylko skierował się w bardziej zaciemnione miejsce. Przedzierając się między drzewami, w końcu dotarli do pionowej, skalnej ściany, której wejścia pilnowała dwójka wilkołaków.
- Drake! Alison! - zawołał znajomy głos. Z jaskini wybiegła Ricki. Spojrzała na Alison ze smutkiem i szybko ją uścisnęła. - Ciesze się, że jesteście.
- Co z Chrisem? - spytał od razu Drake
- Nie ma poprawy. - stwierdziła – Do ceremonii zostały dwie godziny.
- Kto ją poprowadzi?
Zawahała się.
- Rayley objął władze.
Drake zdusił przekleństwo po czym wymijając Ricki ruszył w stronę jaskini. Dwójka strażników automatycznie zastąpiła mu drogę.
- Godna podziwu odwaga. - przyznał – Już pokazaliście, że jesteście duzi i silni. Teraz zejdźcie mi z drogi. - warknął
- Nie wolno nam nikogo wpuszczać. - powiedział ostro jeden z nich.
- W porządku, Bill. - Z między drzew wymaszerował Rayley z uniesioną głową. - Ma prawo pożegnać się ze swoim przyjacielem.
Drake z pełną gniewu miną odwrócił się w stronę Rayleya. Alison była pewna, że zaraz rzuci się na niego z pięściami. Ku jej zaskoczeniu powiedział tylko:
- Ciesz się swoim stanowiskiem póki możesz.
Towarzyszący tym słowom zarozumiały uśmiech nieco przeraził Alison. Nie mając czasu by się nad tym dłużej zastanawiać, popędziła za nim do jaskini.
Po przejściu krętego i wąskiego korytarza, znaleźli się w większej wnęce, oświetlonej przez kilkanaście pochodni zawieszonych na ścianach. Na skalnej półce siedział zgarbiony Chris, a tuż obok niego stał Darren, z uwagą obserwując ledwo oddychającego Zmiennokształtnego. Jak tylko stanęli tuż przed nim, słabo uniósł głowę. Od razu spojrzał na Alison. Widząc jego wychudzoną twarz i oczy pozbawione blasku, poczuła wściekłość, która niemal fizycznie przepływała przez jej żyły. Jak mogli mu coś takiego zrobić? Chrisowi, który zawsze starał się postępować tak by nikomu nie stała się krzywda. Jak mogli pomyśleć, że chciał im zaszkodzić? Dlaczego skazali go na tak okrutny los?
Mimo widocznego zmęczenia lekko się uśmiechnął. Jednak nawet tak prosty gest sprawiał mu ból. Mięśnie miał napięte, a ciało ledwo zauważalnie drżało. Chciało jej się płakać na widok brata, ale jej oczy pozostały suche. Zbyt wiele nocy przepłakała. Skazałaby się na taki los ponownie jakby to miałoby ocalić jej brata.
- Możecie nas zostawić? - spytał
Drake się zawahał, ale po krótkiej wymianie wzroku z czarownikiem, oboje opuścili pomieszczenie.
- Co oni ci zrobili. - szepnęła, podchodząc do brata bliżej.
- Nic mi nie będzie.
- Przestań. Widzę co się dzieje.
- Przykro mi Alison. - szepnął – Postaram się wytrzymać dla ciebie.
- Dla mnie? - zdziwiła się
- Ty nie powinnaś umierać razem ze mną.
Alison przypomniał się jej ojciec. Czyżby to było prawdziwe, czy tylko go sobie wyobraziła? Co jeśli naprawdę są rozłączeni. To wcale nie poprawiało jej humoru, bo nie mogłaby patrzeć na śmierć brata.
- Widziałam się z ojcem. - wyrzuciła z siebie. Spojrzał na nią zaintrygowany. - Przyśnił mi się w nocy.
- Powiedział, że jesteśmy rozłączeni, dzięki światłu, które mamy w sobie. - Tym razem to ona otworzyła usta z zaskoczenia. - To nie był sen. Przynajmniej Darren tak twierdzi, ale nie mamy na to, żadnych dowodów. Nie mogę ryzykować.
- Też go widziałeś?
Słabo pokiwał głową.
- Mam podstawy by w to nie wierzyć. - stwierdził ochryple – I nie wierzę. - Spojrzała na niego wyczekująco. Po krótkiej chwili zastanowienia, wyjaśnił – Czułem wszystko to co ty przez te dni, kiedy cię nie było. Wiem dokładnie przez jakie piekło przeszłaś. Nikomu nie mówiłem, a zwłaszcza Drake'owi. On jeden ma najwięcej powodów by nienawidzić Aeirin, nie chciałem go jeszcze dodatkowo podburzać. - Przerwał na moment – Jestem zaskoczony, że widzę cię w tak dobrej kondycji.
- Nie byłam. To ojciec mi pomógł. Nie wiem co wtedy widziałeś, ale on przywrócił mi władzę nad własnym umysłem. Udało mi się odesłać wszystko co zrobiła mi Aeirin na dalszy tor. Nie jest tak, że tego nie pamiętam, po prostu staram się o tym nie myśleć.
- Jesteś silna, Alison. Silniejsza ode mnie.
- Chyba nie powinniśmy się teraz o to licytować. Nie przeszedłeś mniej niż ja. - powiedziała, patrząc na jego zgarbioną postawę. - Nie mogą ci tego zrobić, Chris. Gdyby Bellamy tutaj był...
- Ale go nie ma. - stwierdził twardo – A po mojej śmierci tylko ty będziesz w stanie pokonać Juana. Musisz mi obiecać, że chociaż spróbujesz.
- Nie zrobię tego. Nie będę nic ci obiecywać. - szeptała, walcząc z łzami – Tylko razem możemy to zrobić. Bo razem - Złapała go za dłoń – jesteśmy silniejsi. Cokolwiek ci zrobią ja będę obok. Razem zwalczymy ten ból.
Spojrzał na nią. Widziała radość w jego oczach. Chciał coś powiedzieć, ale jego twarz szybko spoważniała.
- Podziwiam twoją odwagę, ale nie możesz tego zrobić. Taki rytuał trzeba przetrwać samemu. Ból ma symbolizować jak strasznym czynem jest zdrada.
- Ale ty nikogo nie zdradziłeś. - zaprzeczyła
- Nie, ale okłamałem własnego alfę. Nie powinienem był należeć do tego stada. Zmiennokształtni żyją samotnie. Nie tworzą watah, ani do nich nie należą. Nikt poza Bellamym nie wiedział, że jesteś moją siostrą. Nie mogą cię ze mną powiązać.
- Nie przeżyjesz tego, Chris. - powiedziała ledwo trzymając się krawędzi spokoju.
- Nie boję się śmierci.
- Śmierć to tchórzostwo. - Z cienia wyszedł Drake. - Nie masz prawa się poddawać, rozumiesz? - Pogroził mu palcem przed nosem.
- Mogłem się spodziewać, że będziesz podsłuchiwał – westchnął Chris
-Dzisiaj nie umrzesz. - stwierdził ostro – Nie pozwolę ci na to. Życie jeszcze milion razy kopnie cię w tyłek zanim całkowicie się przekręcisz. To nie pierwszy raz kiedy jesteśmy w opałach i nie będzie ostatni.
- Nie rozumiesz, Drake. - odezwał się Darren wychodząc z cienia.
- Ooo. Doskonale rozumiem. Chris robi z siebie jakiegoś męczennika. Co z tobą? Nie masz odwagi by dalej żyć? Tak po prostu nas zostawisz?
- Drake... - zaczęła Alison
- Nie pozwolę mu umrzeć. Zabiję każdego, kto choćby źle na niego spojrzy. Dzisiaj nie odejdziesz z tego świata. Nie kiedy wiem, że można inaczej.
- Przestań Drake. To już koniec. - powiedział spokojnie Chris.
Alison wiedziała, że jest zmęczony i słaby, ale on już nawet nie miał nadziei, może nawet nie chciał już żyć. Patrzenie na niego w takim stanie było nie do zniesienia.
- Drake ma rację. - poparła go Alison – Nie pozwolimy ci tak po prostu umrzeć.
- Nie możecie nic zrobić. Nie chcę byście cokolwiek robili. - oznajmił otwarcie
- Dlaczego tak mówisz? - zniecierpliwiła się
- Bo tak musi być.
- To nie jest odpowiedź. - warknął Drake
Z korytarza dobiegł hałas kroków. Chwilę później do krypty weszła dwójka strażników.
- Już czas. - powiedział wyższy z nich – Zabieramy cię na plac.
- Możecie spróbować. - wyszedł im naprzeciw Drake
Nagle w powietrzu rozległ się świst, a Drake wylądował na ścinie obok, unieruchomiony przez niewidzialną siłę. Alison dopiero po chwili zorientowała się, że to sprawka Darrena. Chciała zaprotestować, ale Chris powstrzymał jej słowa machnięciem ręki i powoli wstał o własnych siłach.
- To jak o mnie walczycie wiele dla mnie znaczy. Nie jestem pewien czy zasługuję na wasze poświęcenie. Sam stanę naprzeciw karze, która mnie czeka.
- Niech piekło pochłonie twoją dumę, głupcze. - warknął Drake, wyrywając się niewidzialnemu przeciwnikowi.
Zanim Alison zdążyła cokolwiek powiedzieć, strażnicy wyprowadzili Chrisa na zewnątrz. Jak tylko zniknął im z oczu, Darren uwolnił Drake'a i sam wyszedł na zewnątrz.
- Podły zdrajca. - syknął Drake, kierując się w stronę wyjścia.
Alison pobiegła za nim. Krzyczała żeby się zatrzymał, ale on nie reagował. Dopiero w połowie drogi dogoniła go i mocno szarpnęła za ramię.
- Co chcesz zrobić? - spytała patrząc ponad jego ramieniem na niewielki tłum, który zebrał się w kółko, wewnątrz, którego wprowadzono Chrisa.
- To chyba oczywiste. Zamierzam to zakończyć.
- Ale jak?
- Chce wyzwać Rayleya na pojedynek. - oznajmił nie wiadomo skąd pojawiający się czarownik
- To jedyne wyjście. - powiedział ostro Drake. Jakby bronił się przed zarzutami.
- Przecież nie dasz rady się przemienić. Nie pokonasz go. - stwierdziła zaniepokojona Alison
- Nie będę stał bezczynnie.
Bez ani jednego słowa więcej odwrócił się i pobiegł w stronę tłumu.
- Przykro mi, ale Chris na to nie pozwoli. - powiedział Darren.
Dopiero kiedy wyciągnął dłonie w stronę Drake'a zrozumiałą co robił. Zanim zdążyła mu przerwać, usłyszała jak Drake, upada na ziemię całkowicie pozbawiony przytomności.
- Dlaczego to zrobiłeś? - Powinna być na niego zła, ale w głębi duszy poczuła ulgę. Plan Drake'a był nieprzemyślany i szalony. Co gorsza był czystym samobójstwem.
- To prośba Chrisa. Wiedział, że Drake będzie coś kombinował. Miałem go powstrzymać.
To było sprytne posunięcie. Nawet na skraju śmierci bronił swoich, ale kto miał uchronić jego?
- Jesteśmy tutaj by wymierzyć karę za zdradę popełnioną przez niejakiego Christophera Stevensona.
Głos Rayleya rozniósł się echem. Alison szybko zostawiła czarownika i przepychając się przez tłum, wyszła na samą krawędź. Chris niestabilnie stał na środku z otępieniem wpatrując się w ziemię. Tuż obok niego wyprostowany i napuszony jak paw kroczył Rayley, krzycząc coś o tym jak niewybaczalnym czynem jest zdrada.
Ktoś pociągnął Alison za ramię. Chciała się wyrwać, ale zaprzestała kiedy ujrzała znajomą twarz.
- Co tutaj robisz? - spytała Shila – Co jeśli dowiedzą się o tobie?
- Nie możesz mu tego zrobić. - powiedziała Alison – Sprzeciw się Rayleyowi. Odmów wykonania wyroku.
Shila schyliła głowę. Śnieżnobiałe włosy, zakryły jej twarz.
- Uciekaj stąd Alison. - zdążyła powiedzieć zanim Rayley wywołał ją z tłumu.
Z pochyloną głową wyszła mu naprzeciw. Alison z bijącym sercem i na bezdechu obserwowała całą sytuację. To jak drobna Shila skinieniem głowy godzi się wykonać ceremonię odebrania Znaku. To jak pewnym krokiem podchodzi do ledwo trzymającego się na nogach Chrisa. Coś jej powiedział, ale Alison nie była w stanie usłyszeć jego słów. Szum jej własnej krwi zagłuszał wszystko co działo się dookoła. Nikt nie zamierzał przerwać ceremonii. Wszyscy pozostawali obojętni. Dłoń jasnowłosej szamanki zaświeciła błękitnym blaskiem i powoli powędrowała do torsu Chrisa. Jego znak zaświecił. Przez moment nic się nie działo. Zapanowała całkowita cisza. Dopiero po chwili została przerwana przez głośny, pełen bólu krzyk, który odbił się od uszu Alison i trafił w samo jej serce. Chris wygiął się do tyłu, krzywiąc twarz i ciężko oddychając. Alison nie potrafiła oderwać wzroku od pięknego światła, które sprawiało jej bratu tyle bólu. Słyszała jak jego oddech słabnie, jak z każdą chwilą jego serce zwalnia. Widziała iskrzące się łzy w jego oczach. Czuła jego ból. Był obecny w jej wnętrzu jakby należał do niej. Wiedziała, że tam jest, ale nie odczuwała go tak intensywnie jak on. Upadł na kolana ledwo przytomny. Shila nadal nie odrywała dłoni od jego skóry. Jej twarz była pozbawiona emocji. Jakby w ogóle jej na nim nie zależało, jakby nie był jej bratankiem. Alison tak nie potrafiła. Chris był jej bratem. Nie mogła pozwolić mu umrzeć. Może nie chciał by Drake ryzykował dla niego życie. Nawet zdążył uprzedzić jego ruch, ale nie pomyślał o niej. Myślał, że nie będzie w stanie tego zrobić. Mylił się. Jest jej bratem, a ona miała już dość tracenia bliskich. Krzyk sprzeciwu sam wydobył się z jej gardła.
 - Stop! - Wyszła przed szereg, obserwując jak wszyscy zastygają. Nawet Shila odwróciła głowę, odrywając się od ledwo żyjącego Chrisa. Kątem oka dostrzegła jak przez tłum przepycha się Darren. Nim zdążył poruszyć swoimi dłońmi by i ją powstrzymać, powiedziała wskazując palcem na Rayleya. – Wyzywam cię na pojedynek.

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 57

Otoczona przez ogień krzyczała ile sił w gardle. Płomienne mury nie dawały jej drogi ucieczki. Była całkowicie uwięziona, zupełnie nie wiedząc gdzie się znajduje. Widziała jedynie jaskrawe, rażące oczy płomienie, które podrażniały jej skórę. Języki ognia przyjmowały formy i obrazy jej własnych tortur i cierpień. Patrząc na nie mogła je niemal fizycznie odczuć. Cały koszmar powtarzał się na nowo. Drżąc i płacząc, złapała się za głowę i zamknęła oczy.  
- Błagam niech to się skończy. - mówiła cichym głosem.
Upadła na kolana atakowana przez kolejne fale bólu. Jak to możliwe, że mogła to wszystko odczuć?Podobno była bezpieczna. Zapewniali ją, że już nic jej nie grozi. Dlaczego więc, nie czuła ulgi, ani odetchnienia. Nie ważne czy miała oczy otwarte, czy zamknięte. Obrazy jej własnych cierpień zakotwiczyły się w jej umyśle, sprawiając, że widziała je przez cały czas.
Możesz to zwalczyć.
Usłyszała spokojny, a jednocześnie pełen mocy męski głos. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Otworzyła oczy i spojrzała w górę. Postać była jedynie zamazaną plamą na tle rażących płomieni.
Musisz z tym walczyć. Wiem, że jesteś w stanie.
Powiedział znowu. Zamknęła oczy i pozwoliła by pomógł jej wstać. Czuła jego obecność, chociaż nie mogła go w pełni ujrzeć.
To twój umysł. Kieruj nim na własną rękę.
Skupiła się na jego głosie. Miał w nią więcej wiary niż ona sama. Zacisnęła pięści, starając się przepędzić bolesne obrazy z własnej głowy. Toczyła wewnętrzną walkę z własnym umysłem. Odpychała myśli, blokując im do siebie dostęp. Czuła, że nachalnie ją atakują. To było jak prawdziwa bójka. Miała wrażenie, że walczy z fizycznym przeciwnikiem, co dziwniejsze wygrywała. Z każdą chwilą czuła się coraz spokojniejsza i opanowana. Znikały przerażające obrazy. Kiedy już myślała, że całkowicie się ich pozbyła nadeszła gwałtowna fala. Jakby coś od wewnątrz napierało na ściany jej czaszki. Zdusiła krzyk, kiedy przeszył ją ostry ból.
Nie poddawaj się. Jesteś od niej silniejsza. Wykorzystaj moc jaką ci dałem.
W miarę jak docierało do niej znaczenie jego słów, czuła się coraz silniejsza. Zupełnie jakby ktoś nagle dodał jej energii na dalszą walkę. Całą swoją koncentracje skupiła na jednym celu. Choćby miała paść trupem, wyśle wszystko co wlewała w nią Aeirin w czeluści piekła. Nikt nie zasługiwał na to by przez to przechodzić, chyba, że sama czarownica. Z każdym oddechem żar przepływający przez jej żyły słabł, ból powoli znikał, a koszmarne obrazy rozmywały się pozostawiając czystą pustkę i spokój.
Pełna ulgi otworzyła oczy. Nie była już otoczona przez gorejące płomienie. Otaczało ją łagodne światło, a wewnątrz niego stał wysoki mężczyzna o krótkich blond włosach i szarych oczach. Ramiona miał przykryte długim, skórzanym płaszczem, pod którym nie miał nic poza doskonale wyrzeźbionym brzuchem. Na środku torsu widniał ogromny znak z trzech spirali. Triskelion. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, tak zniewalający, że Alison nie miała żadnych wątpliwości dlaczego zauroczył jej własną matkę.
- Jak to możliwe? - spytała nie wierząc dlaczego jest w stanie go ujrzeć. Jej ojciec stał tuż przed nią. Był prawdziwy, była w stanie wyczuć jego dłoń, spoczywającą na jej ramieniu.
- Nawet nie wiesz jak długo czekałem by cię zobaczyć. - roześmiał się, a jego oczy się zaszkliły. Szybkim ruchem objął ją, mocno do siebie przytulając.
- Czy ja śnię? - powiedziała przez łzy
Słyszała jak ojciec głęboko nabiera powietrza. Następnie niechętnie się od niej odsunął.
- Nie mamy wiele czasu, Alison. Chciałbym spędzić z tobą każdą chwilę na uściskach i przyjemnych pogaduszkach, ale niestety są ważniejsze sprawy. Już od dawna próbowałem się z tobą skontaktować. Niestety dopiero teraz w pełni zaakceptowałaś moc, którą ci przekazałem. Energię, której tak desperacko pragnie Aeirin. Nie mogłem pozwolić by wpadła w jej ręce. To zbyt duże ryzyko by ktoś taki jak ona miał dostęp do magii.
- Przecież ona jest czarownicą. - zdziwiła się Alison – Ma do niej dostęp cały czas.
Starała się myśleć rozsądnie i zachować spokój, mimo, że w środku, aż krzyczała z radości, że widzi własnego ojca.
Przecząco pokiwał głową.
- To nie do końca prawda. Nie ma czasu by teraz to wyjaśniać. Aeirin potrafi jedynie korzystać z magii, która znajduje się w przedmiotach. Jej źródła szybko się wyczerpują, a ona sama dzięki temu słabnie. Dlatego straciła kontrolę nad Kevinem, dzięki czemu był w stanie cię uratować. Ale wracając do tematu. Wiedziałem, że muszę ukryć taki zasób mocy gdzieś gdzie ona nigdy nie dotrze. Przejąłem magię, ale zachowanie jej było dużym ciężarem. Fizycznie słabłem. Poprosiłem Darrena by związał mnie z nią na zawsze. Nie był świadomy jak wielkie jest to źródło. Gdyby wiedział zapewne by się nie zgodził. Kiedy umierałem moc zabrałem ze sobą.
- Dlaczego więc przekazałeś ją nam, narażając w ten sposób na niebezpieczeństwo?
Przez jego twarz przeszedł cień.
- By was ocalić. Wasza dwójka jest wyjątkowa. To, że przeżyliście tyle lat jest niezwykłe. Magicznie powiązani, a jednak tak daleko od siebie. Magia zwiększa wasze możliwości i pozwala na oddzielne funkcjonowanie. Nadal jesteście w stanie się ze sobą powiązać jeśli tego chcecie, ale żadne nie jest uzależnione od drugiego. Jeśli jedno z was zginie drugie będzie w stanie żyć dalej.
Mówił to tak smutnym i cichym głosem, że Alison nabrała podejrzeń.
- Dlaczego uważałeś, że to konieczne?
- To nieistotne, Alison. - wypierał się
- Dlaczego? - naciskała
Postać ojca zaczęła znikać. Powoli się rozmazywała, jakby wchłaniało ją światło.
- Odpowiedz! - krzyknęła
- Kocham was oboje. - szepnął po czym całkowicie zniknął.

Alison gwałtownie nabrała powietrza, otwierając oczy. Ciężko dysząc uniosła się do pozycji siedzącej. Znajdowała się na tylnym siedzeniu samochodu. Za oknem było ciemno. Jedynym źródłem światła był rząd niskich lampek oświetlających ścieżkę do drewnianego domu.
Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu kogokolwiek. Mimo tego, że była zupełnie sama nie czuła już strachu. Była wolna od bólu i niemiłych wspomnień. Po raz pierwszy od dawna mogła w spokoju odetchnąć.
Zauważyła ruch za oknem. Kamienną ścieżką szedł Drake trzymając w reku butelki wody i jakieś paczki z jedzeniem. Szybko wysiadła z samochodu. Słysząc to przystanął, w zdumieniu na nią patrząc. Od razu upuścił trzymane zakupy i zaniepokojony podbiegł do niej. Patrzyła na jego pełne troski, błękitne oczy. Niepewnie się uśmiechnęła i zarzuciła mu ręce na szyję. Była szczęśliwa, że przynajmniej jeden z jej koszmarów dobiegł końca, a ona była bezpieczna i co najważniejsze on był razem z nią. Bezpieczny, cały i zdrowy.
Powoli odsunął ja od siebie i delikatnie ujął jej twarz w dłonie.
- Dobrze się czujesz? - spytał nadal niepewny.
Zamiast odpowiadać, stanęła na palcach i mocno go pocałowała. Jak dobrze było znowu czuć jego usta na jej własnych. Słyszeć równe bicie jego serca i wdychać jego zapach. Zacisnął ramiona wokół jej talii, przeciągając jeszcze bliżej siebie. Wtuliła się w niego, oddając całą radość w pocałunek. Żar ogarnął jej ciało, ale tym razem nie przynosił ze sobą bólu, a jedynie przyjemność. Zmuszona by nabrać powietrza oderwała od niego usta. Nadal będąc blisko i lekko dysząc tuż przy jego twarzy, powiedziała:
- Boże, jak ja za tobą tęskniłam.
Zaśmiał się, gładząc palcem jej policzek. Jego oczy spoważniały.
- Powiedz mi jak się czujesz. Proszę, muszę wiedzieć, że nic ci nie jest.
Wiedziała, o co pytał, ale nie chciała mu odpowiadać. To przyniosło by jedynie smutek i złość. Dopiero co odzyskała siły i jasność umysłu. Nie chciała widzieć czyiś cierpień lub sama przeżywać je na nowo.
- Jestem głodna. - powiedziała pół żartem.
Spojrzał na nią w taki sposób, że wiedziała, iż temat jeszcze się nie zakończył. Była pewna, że Drake nie zapomni. Gdyby to jemu coś takiego się przytrafiło, chciałaby wiedzieć co siedzi mu w głowie i czy na pewno wszystko z nim w porządku.
Odsunął się i wziął ją za rękę.
- Zostajemy tu na noc. Jutro rano wrócimy do Jacksonville.

* * *

Budynek, który wcześniej wzięła za dom okazał się niewielkim motelem. Po zameldowaniu się w recepcji i znalezieniu pokoju, Drake na moment wyszedł, po kilkunastu minutach wracając z siatką zapakowanych w srebrne folie kanapek. W ciszy skonsumowali prawie wszystkie. Alison widziała, że coś jest nie w porządku. Drake był jakiś nieobecny i przygnębiony. Kiedy chciała zadać pytanie, które dręczyło ją już od początku, uprzedził ją słowami, że oboje powinni doprowadzić się do ładu. Podając jej ręcznik i plecak, wskazał głową na łazienkę. Bez słowa weszła do środka i pozbywając się ubrań, wskoczyła pod prysznic. Cały czas myślami krążyła gdzieś daleko. Myślała o bracie, Darrenie i całym Północnym Stadzie. Co działo się podczas jej nieobecności? Co z Juanem i jego Potępionymi? Gdzie jest Kevin i co się stało z Kelly?
Jakoś udało jej się umyć włosy i ubrać w za duży T-shirt i majtki. Spodnie i buty, które znajdowały się w plecaku wyciągnęła i położyła na podłodze. Rozpoznawała te rzeczy z hotelu, w którym miała swój pokój. Nie należały do niej, ale większość z nich pasowała na nią idealnie. Nie martwiąc się o rozczesywanie włosów, wróciła do pokoju.
Drake siedział na jednym z łóżek i nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w podłogę. Usiadła obok niego, kładąc dłoń na jego.
- Co się dzieje? - spytała zaniepokojona
Nie odpowiedział.
- Widzę, że coś jest nie tak. Musisz mi powiedzieć. Nie było mnie...
Tak gwałtownie odwrócił głowę w jej kierunku, że omal nie odskoczyła. Oczy miał zaszklone. Widziała, że powstrzymywał łzy.
- Dokładnie. Nie było cię. Przez prawie dwa tygodnie.
Mocno nabrała powietrza, przerażona jego słowami. Nie wierzyła, że minęło tyle czasu. Myślała o maksymalnie trzech – czterech dniach, ale nie o prawie czternastu.
- Drake... - zaczęła
- Nie potrafię opisać tego co się ze mną działo przez ten czas. Myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę.
- Ale jednak tu jestem. - powiedziała, przybliżając się do niego – I mimo tego widzę, że coś cię gnębi. Dwa tygodnie to masa czasu. To co się ze mną działo nie ma takiego znaczenia, jak to co mogło się wydarzyć przez ten czas w Jacksonville.
Ujęła jego twarz w dłonie i spojrzała głęboko w jego oczy. W tych błękitnych obręczach krył się strach i smutek. Wiedziała, że nie chodzi o nią.
- Chris... - szepnęła domyślając się. Kiedy Drake odwrócił wzrok jej serce niemal się nie zatrzymało. Opuściła dłonie. - Czy on...
- Żyje. - zapewnił ją, co przyniosło tylko połowiczną ulgę.
- Ale? - Znowu odwrócił wzrok. - Drake. - ponagliła go. - Co się dzieje z Chrisem?
- Powinnaś odpocząć. - głos mu się załamał
- Nie kiedy coś się dzieje z moim bratem. Powiedz mi co się stało.
- Chaos. - szepnął – Oto co się stało. - Na moment zamilkł. - Shila nie dała rady przekonać Bellamiego. Podawanie się za wilkołaka i wkupienie się w łaski watahy jest uznawane za zdradę, która z kolei jest karana śmiercią. Jednak Bellamy widział, że Chris powstrzymał Potępionych i być może uratował ich wszystkich. Spytał czy jest w stanie zrobić to ponownie. Kiedy trzy dni później Juan zaatakował Chris był zmuszony do szybkich zmian i użycia ich jako broń przeciwko Potępionym. Nie miał jednak na tyle siły by odeprzeć wroga. Juan przybył z większą liczbą demonów. Chris nie dał rady sam im się przeciwstawić. Bellamy został porwany, a ponad połowa stada wybita. Ci co przetrwali obwiniają Chrisa. Zdecydowano, że pozbawią go Znaku, co jest równoznaczne z wyrzuceniem z watahy. Ceremonia ma się odbyć jutro wieczorem. Problem polega na tym, że on ledwo przetrwał same przemiany, nie wiadomo czy jest w stanie przeżyć jeszcze to.
Zapadła krótka cisza. Alison analizowała w głowie każde jego słowo. Nie wierzyła, że mogli go o to wszystko obwinić. Gdyby był w stanie na pewno by ich uratował. Jest ich jedyną nadzieją, a oni chcą go zabić.
- Musimy go uratować. Odbijemy go zanim zdążą zacząć ceremonię. - powiedziała
- Gdyby to było możliwe zrobiłbym to już dawno. - westchnął – Trzymają go w zamknięciu cały czas pod kluczem. Pilnują go jakby był jakimś skarbem.
- Więc jaki masz plan? - spytała, pewna, że na pewno już ułożył strategię.
Złapał ją za dłoń i spojrzał w oczy.
- Nie pozwolę by cokolwiek mu zrobili.
- To nie jest odpowiedź na...
Nie zdążyła dokończyć bo zakrył jej usta własnymi. Jego ręce rozpraszająco wędrowały po jej plecach. Nie potrafiła się od niego oderwać. Nie przestając jej całować, pochylił się do przodu, zmuszając ją by się położyła. Zadrżała kiedy wsunął dłonie pod materiał koszulki. Jego usta zjechały niżej na jej szyję. Całkowicie zapomniała, o czym rozmawiali. Liczył się tylko on. Uniósł się wyżej by na nią spojrzeć. Jego oczy iskrzyły błękitem.
 - Obiecuję ci to.

czwartek, 11 grudnia 2014

Rozdział 56

Z trudem rozkleiła podpuchnięte powieki. Leżała na niewielkim łóżku w starym, zakurzonym pokoju. Na podłodze tuż przed nią siedział Kevin z głową położoną na materacu. Oczy miał zamknięte, a oddech równy i spokojny.  
Mimo zmęczenia i wszechobecnego bólu, Alison zmusiła się do uniesienia wyżej i oparciu o drewnianą ramę łóżka. Ręce z trudem utrzymały ciężar jej ciała. Była wyczerpana, ale nie potrafiłaby zasnąć. Za bardzo się bała z powrotem zamknąć oczy. Skąd mogła wiedzieć, czy to nie jest jedna z wizji Aeirin? Drżącą ręką sięgnęła do włosów Kevina. Były gładkie i miękkie, a przede wszystkim namacalne. Nadal nie dowierzając zjechała niżej do ramion i wzdłuż ręki, aż dotarła do dłoni. Spojrzała na jego twarz. Oczy miał otwarte i z uwagą obserwował każdy jej ruch.
Z trudem nabrała powietrza. Nie wiedziała co powiedzieć, ani co zrobić. Serce łomotało w jej piersi. Mimo obecności przyjaciela nie czuła się bezpiecznie, a on to wyczuł. Musiał widzieć strach w jej oczach.
Gwałtownie zabrała rękę.
- Co się stało? - wydukała zachrypniętym głosem – Gdzie my jesteśmy?
Uniósł głowę i spojrzał na nią smutny.
- Kilkanaście kilometrów od Jacksonville. Jesteśmy w drodze do domu.
Poczuła jak łzy spływają jej po policzkach. Nie chciała płakać, ale nie była już na tyle silna by je powstrzymać. Bała się tego co jej się stanie, przerażona tym co się z nią działo. Była zupełnie rozbita i pozbawiona hartu ducha.
- Alison, wybacz mi to. - szepnął odwracając wzrok – Ja...Wszystko pamiętam. To co ci zrobiłem...
Powinna była mu powiedzieć, że to nie jego wina, że to Aeirin go kontrolowała, ale jaką mogła mieć pewność, że Kevin, który nic nie pamiętał dobrowolnie się na to nie zgodził? Chciała wierzyć, że tak nie było. Pragnęła odnaleźć w sobie siłę by go pocieszyć i zapewnić, że to nie ma znaczenia, ale to byłoby kłamstwo. Horror przez jaki przeszła był prawdziwy i już na zawsze pozostanie w jej pamięci. Odbił się na jej psychice i całkowicie ją roztrzaskał.
Nie powiedziała ani słowa. Nie potrafiła. Zamiast tego przykryła się kołdrą i położyła na boku plecami do niego. Patrzenie na jego smutek nie było dla niej łatwe. Wiedziała, że go rani i w duchu przeklinała się za to. Dawna Alison na pewno by tak nie postąpiła, ale tamtej dziewczyny już nie było i nie wiadomo czy jeszcze kiedykolwiek powróci.
Łzy spływały strumieniami po jej twarzy. Leżała cicho, wpatrując się w ścianę. Słyszała jak Kevin wzdycha, a następnie wychodzi z pokoju. Zacisnęła powieki i zdusiła krzyk.


Głośna rozmowa wyrwała ją ze snu. Słyszała znajome głosy dobiegające zza drzwi. Objęła się ramionami nadal wpatrując się w ścianę. Była chropowata i brudna. Taka jak wcześniej. Stały punkt, który się nie zmieniał.
- Nie wchodź do niej. Jest wyczerpana. - powiedział Kevin
- Zejdź mi z drogi, zanim nie będziesz wstanie doliczyć się kilku zębów. - warknął Drake
Serce jej się ścisnęło, na dźwięk jego głosu. Słyszała jak biegł po schodach, a potem skrzypiące drzwi wpuszczające smugę światła do ciemnego pokoju. Po cichu je zamknął i podszedł do łóżka. Oddech miał nierówny, a tętno przyspieszone. Była w stanie wyczuć jego strach. Nie wiedziała jakim cudem, ale przecież była Zmiennokształtnym. Gdyby chciała byłaby zdolna do większych rzeczy. Teraz nie miała nawet odwagi odwrócić się w jego stronę. Wiedziała, że powinna czuć się bezpiecznie w jego obecności. Tak strasznie chciałaby mieć pewność, że już nie wróci do tej jaskini, że już nigdy więcej nie będzie musiała przechodzić przez to piekło ponownie.
Wciąż lekko się trzęsąc, zebrała się w sobie i ostrożnie odwróciła w jego stronę, nawet na moment nie odrywając się od materaca. Głośno nabrał powietrza na jej widok. Opadł na kolana, przejeżdżając błękitnymi oczyma po jej twarzy. Zrównała się z nim wzrokiem. Widziała w nim ból i zdawała sobie sprawę, że on jest w stanie wyczuć jej.
- Zabiję ją. - szepnął groźnym głosem. - Zabiję za wszystko co ci zrobiła.
Ujął jej dłoń. Z trudem powstrzymała się by jej nie cofnąć. Jej oczy były jak odkręcony kran. Łzy nie przestawały z nich spływać.
Delikatnie ucałował wewnętrzną stronę jej dłoni, a potem krótkimi muśnięciami obdarzył opuszki palców. Jak na zawołanie do Alison powróciły obrazy całującą go Aeirin. Po raz pierwszy od dawna poczuła złość. Gniew, który dodał jej sił by unieść się na łóżku i zarzucić mu ramiona na szyję. Mocno ją objął, wtulając policzek w jej włosy.
- Tak się bałem. - powiedział cicho – Każdego dnia odchodziłem od zmysłów.
- Błagam nie zostawiaj mnie. - Desperacja w jej głosie przeraziła ją samą. Jeszcze nigdy tak nie lękała się samotności jak w tamtym momencie. Uczepiła się Drake'a jakby był jej kotwicą utrzymującą ją w bezpiecznym azylu gdzie nikt jej nie znajdzie. - Nie chcę tam wracać. Obiecaj mi, że nie pozwolisz jej po mnie przyjść. Nie wiem gdzie jest ten kamień. Mówiłam jej, ale ona nie chciała mi wierzyć. Powiedziała, że na pewno miałam go już w rękach...
- Ciii.
Usiadł na łóżku, cały czas trzymając ją w objęciach. Ukryła twarz w jego szyi, mocno zaciskając ręce wokół jego karku. Czuła jego dłonie kojąco, przesuwające się po jej włosach.

* * *

Drake nie potrafił opisać ulgi jaką odczuł kiedy zobaczył Alison leżącą na łóżku całą i zdrową. Jednak kiedy się odwróciła, a on ujrzał jej napiętą i przestraszoną twarz, jego serce niemal się zatrzymało. Nie wiedział co się z nią działo przez ten czas. Mógł sobie tylko wyobrażać jakie tortury musiała znosić. Tak długo płakała w jego ramionach, tak długo drżała ze strachu. Jeszcze nigdy nie widział jej tak roztrzęsionej. Zawsze uważał ją za silną i nieugiętą. Ta seria katastrof jakie przyniosło jej życie, a ona nadal pozostawała pełna woli walki i chęci do życia. Nawet po domniemanej śmierci Kevina nie była w tak opłakanym stanie.
Drake był wściekły za to, że musiała tak cierpieć. Miał ochotę zerwać się z łóżka i popędzić od razu do Aeirin by wbić sztylet w jej zimne serce. Wiedział jak ta kobieta potrafi być okrutna, ale tym razem miarka się przebrała. Nie zamierzał puścić jej tego płazem. Odpłaci jej się za wszystkie krzywdy jakie wyrządziła jemu i Alison.
Minęło kilka dobrych godzin zanim udało mu się uspokoić Alison i pozwolić by bez niepokoju zasnęła. Widział, że jest zmęczona i na siłe próbuje utrzymać świadomość. Długo musiał ją zapewniać, że jest bezpieczna i, że już nic jej nie grozi. Jednak sen nie okazał się dobrym rozwiązaniem. Czuł jej niepokój, słyszał jak serce łomocze się pod żebrami. Nie miał pojęcia co mógłby zrobić by ją uspokoić. Był kompletnie bezradny. Starał się do niej mówić, prosić by sama to przezwyciężyła. Gładził jej włosy powolnymi ruchami, licząc, że jego dotyk przyniesie jej ukojenie. Nie wiedział co Alison do niego czuje, ale wierzył, że nie jest jej obojętny. On sam natomiast już dawno zrobił jej miejsce w swoim sercu. Świrował kiedy był od niej daleko, przechodził go dreszcz gdy widział jej uśmiech, na który czasami tak długo trzeba było czekać. Zwłaszcza w ostatnich tygodniach. Czuł się zaszczycony, że on jako jeden z niewielu potrafił przywołać uśmiech na jej twarz.
Kiedy dowiedział się o jej zniknięciu... Kiedy już był pewien, że to Aeirin za tym stoi... Dawno nie czuł takiego strachu. Ani chwili nie usiedział spokojnie, przez nawet sekundę nie przestawał o niej myśleć. Przeszukiwał miasto, próbował skontaktować się z czarownicą, krzyczał na Darrena by coś zrobił. Nawet po śmierci rodziców nie był tak sfrustrowany. Był gotów do wielu głupstw, by ją odnaleźć. Na Boga, był pewien, że wyruszył by do samego piekła by tylko sprowadzić ją z powrotem.
Sam nie potrafił pojąć tego jakim cudem wywoływała u niego tak skrajne emocje. W przeciwieństwie do Chrisa nie była jego przeciwwagą. Byli do siebie podobni w tak wielu sprawach. Nie wierzył, że na świecie istnieje druga tak samo szalona i zwariowana osoba jak on, która drwiła sobie z niebezpieczeństwa, rzucała się w ogień by uratować bliskich nie dbając przy tym o własne życie, która najpierw działała, a potem myślała. Alison była dokładnie taka. Silna, ale jednocześnie krucha jak porcelana, rozrywkowa i mało rozważna, głupio odważna i uparta. Kiedy tak na nią patrzył, widział siebie samego. Skłaniała go do przemyśleń, które nigdy nawet nie pojawiały się w jego głowie, sprawiała, że zaczynał się zastanawiać nad tym co robi, stał się ostrożniejszy. Jeszcze nikt nigdy tak mocno na niego nie oddziaływał jak Alison.
 Mimo, że zajmowała większość jego myśli, to nie potrafił wyzbyć się faktu, że nie ma zbyt wiele czasu. Wiedział, że Chris go potrzebuje. Sprawa całkowicie się schrzaniła, a on musiał zrobić wszystko by ją wyprostować. Nie zamierzał jednak jej zostawiać. Dopiero co ją odzyskał. Nadszedł czas by wrócić do domu razem.


PS: Wiem, że mało konkretów, ale czasmi i taki rozdział musi się pojawić. ;p