Kiedy ponownie otworzyła
oczy i wydostała się z błogiej ciemności, zorientowała się, że
nie jest już na zewnątrz. Leżała na grubej macie w jednym z
namiotów. Przekręciła głowę, skazując się na piekący ból w
karku i obojczyku.
- Twoje rany jeszcze się
nie zagoiły. - powiedział Rusty
Starając się nie
poruszać zbytnio głową spojrzała na chłopaka. Siedział obok na
ziemi ze skrzyżowanymi nogami przerzucając małą butelkę wody z
jednej dłoni do drugiej.
- Jak długo spałam? -
spytała zachrypniętym głosem
- Całą noc. -
oświadczył – Nieźle skopałaś tyłek mojemu bratu. - Uśmiechnął
się zadowolony.
- On mnie też.
Przytrzymując dłonią
szyję i krzywiąc się z bólu podniosła się do pozycji siedzącej.
Gardło miała suche jakby wypełnione wiórami. Znacząco spojrzała
na butelkę wody, którą trzymał w dłoniach.
- Masz i tak nie chcę
mi się pić. - wzruszył ramionami i podał jej wodę.
- Gdzie są wszyscy? -
spytała kiedy udało jej się przełknąć kilka łyków.
Rusty spojrzał na sufit
jakby czegoś na nim szukał. Potrząsnął głową, po czym
odpowiedział.
- Czekają aż
wyzdrowiejesz. Jesteś teraz ich alfą. Zrobią wszystko dla twojego
dobra.
- Nawet mnie nie znają.
Nie mam pojęcia co powinnam teraz zrobić, co im powiedzieć. Nigdy
nie byłam dobrym wilkołakiem i nawet przez myśl mi nie przeszło
żeby kiedykolwiek nimi przewodzić.
- To nie takie trudne.
Mówisz skaczcie, a oni skaczą. Każesz im uciekać, to uciekają.
Żadna filozofia.
- Wiesz, że nie o tym
mówię. - westchnęła, ale mimo woli uśmiechnęła się na ten
obraz – A co z Rayleyem?
- Nie wygląda lepiej
niż ty. Chcieli go wygonić, ale uparł się, że zostanie dopóki
ty mu nie rozkażesz inaczej. W końcu go nie zabiłaś. Uznał, że
będziesz go potrzebować.
- Bo tak jest. - odparła
od razu – Nie wiadomo na co mamy się szykować. Każda pomoc jest
przydatna.
- Jak tam uważasz.
Teraz ty dowodzisz. Tak więc... - Wstał i ostentacyjnie
zasalutował.
Zaśmiała się krótko,
po czym niezgrabnie uniosła się z ziemi. Następnie płachta
zakrywająca wejście rozsunęła się i do środka wszedł Chris.
Wyglądał lepiej, ale nadal lekko się chwiał przy kolejnych
krokach. Nie myśląc za długo doskoczyła do niego i mocno go
objęła, ciesząc się, że jest bezpieczny. Delikatnie odwzajemnił
jej uścisk.
- Jak się czujesz? -
spytał kładąc brodę na jej głowie.
- Dobrze.
- Nie prawda. -
zaprzeczył Rusty, na co Chris od razu zesztywniał – Stresuje się
swoja nową rolą. - zaśmiał się i wyszedł z namiotu.
Z Chrisa uszło
powietrze. Ostrożnie ją odsunął i spojrzał w jej oczy. Alison
była zdziwiona widząc u niego smutek. Jego twarz była zakryta
cieniem, który sygnalizował coś złego.
- Co się dzieje? - Tym
razem to ona się przestraszyła.
Ujął jej dłoń i przez
moment się jej przyglądał. Ciężko nabrał powietrza, głęboko
się nad czymś zastanawiając.
- Musimy porozmawiać. -
stwierdził cicho.
Patrzyła na niego
wyczekująco. Wcale nie podobała jej się ta sytuacja. Myślała, że
jej brat będzie weselszy, że go uratowała, że nie będzie musiał
znosić bólu łączącego się z utratą Znaku.
- Tak? - ponagliła go,
nie mogąc dłużej znieść napięcia.
- Pamiętasz jak mówiłaś
mi o śnie, w którym widziałaś naszego ojca, o tym jak mówił ci,
że jesteśmy rozłączeni? Chyba wiem dlaczego tak mu na tym
zależało. Jeszcze całkowicie tego nie rozgryzłem, ale Darren
pomógł mi połączyć niektóre fakty.
Puścił jej dłoń i
przetarł twarz jakby dopiero co wstał i starał się przebudzić.
- Wiesz, nie
spodziewałem się, że mnie uratujesz. Myślałem, że tylko Drake
jest taki porywczy i szalony. Nie rozważyłem wszystkich możliwości
i tu był mój błąd. Ja powinienem był umrzeć, Alison.
- Dlaczego tak mówisz?
Dlatego, że się boisz, tak?
- Nie. - krzywo się
uśmiechnął – Drake w pewnym sensie miał racje mówiąc, że
robię z siebie męczennika, ale nie dlatego, że chcę umrzeć,
tylko dlatego, że to jedyna szansa by was uratować.
- O czym ty mówisz? Co
miałaby nam dać twoja śmierć?
- Moc, którą mam od
ojca. - odpowiedział otwarcie – Przez to, że jest podzielona
między naszą dwójkę nie jest tak potężna. Ale jeśli ty
będziesz miała ją całą... Może wtedy uda ci się pokonać
Juana.
- Albo zginę, bo nie
będę mogła jej utrzymać. Czy to nie dlatego nasz ojciec ją
rozdzielił? Bo sam nie dał rady jej znieść?
- Może... Ale wraz z
moją śmiercią możesz przejąć nie tylko magię, ale też moc,
którą posiadam jako zmiennokształtny. Ona też została podzielona
między naszą dwójkę. Może jakbyś ją przejęła to byłabyś na
tyle silna by utrzymać w sobie magię.
- Nie. - zaprzeczyła
ostro – To jakieś szaleństwo. Nie wiem co jest głupsze, ten
pomysł, czy ty bo na niego wpadłeś. Jeśli mam stanąć przeciw
Juanowi, to będę cię potrzebować. Żywego. - zaznaczyła ostatnie
słowo
Uśmiechnął się
patrząc na nią z lekkim podziwem.
- Jak cię poznałem to
myślałem, że jesteś jak Drake, ale im bardziej cię znam tym
bardziej odchodzę od tego pochopnego stwierdzenia. Masz w sobie coś
co on utracił po moim wypadku. Widzisz wszystko w kolorowych
barwach. Nie ważne jak często coś się chrzani, ty i tak
wychodzisz z sytuacji z tym swoim pozytywnym myśleniem. Masz
nadzieję, która trzyma cię przy życiu. On swoją stracił dawno
temu.
- Pokłóciliście się.
- zauważyła
- Tym razem bardziej niż
zwykle. - posmutniał – Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby był aż
tak na mnie zły. Powiedziałam mu to samo co tobie, ale ty w
przeciwieństwie do niego nie zaczęłaś mnie obrażać i nie
uciekłaś nie wiadomo gdzie.
- Drake uciekł? -
zdziwiła się
- Powiedział, że
prędzej sam urwie mi łeb niż pozwoli bym się zabił. To dość
dziwne bo skutek byłby jednoznaczny.
- On cię kocha i boi
się o ciebie.
- Zdenerwowałem go tym,
że sam podjąłem ta decyzję.
- To nie było właściwe,
musisz mu przyznać. - Uniosła brew
Głęboko westchnął.
- Ja po prostu nie widzę
innego rozwiązania. Nie chcę by ktokolwiek ze stada jeszcze
ucierpiał. Ponieśliśmy za duże straty by ryzykować kolejny atak
Juana.
- Dlatego musimy się
zjednoczyć. - Przekrzywił głowę nie rozumiejąc co ma na myśli.
- Jako nowa alfa zdecydowałam się na zrobienie czegoś, o czym
myślałam jeszcze zanim dowiedziałam się kim jestem. Pójdę do
Zachodniego Stada i porozmawiam z ich alfą. Wątpię by tylko nasze
stado ucierpiało z ręki Juana. Mamy wspólnego wroga, z którym
walczyć powinniśmy razem.
- Dopiero co objęłaś
prowadzenie i już się rzucasz na głęboką wodę? - zaśmiał się
Widząc, że Alison mówi
poważnie szybko zamilkł. Dobrze wiedział, że to nie jest głupi
pomysł i sam niejednokrotnie o tym myślał.
- Więc jak chcesz to
zrobić? - odchrząknął
- Nie znam się na tym
zbytnio, dlatego liczę na twoje wsparcie.
Skinął głową.
- Ale najpierw powinnaś
poznać własne stado. - zaproponował.
Zrobił krok do tyłu i
odsunął płachtę, wpuszczając poranne słońce do namiotu.
Niepewnie wyszła na zewnątrz i oniemiała stanęła w pół kroku.
Całe stado, które wcześniej rozpierzchnięte było na polanie,
teraz zebrało się przed jej namiotem i wyczekująco wpatrywało się
w jej stronę. Słyszała jak nabierają powietrza w momencie, w
którym opuściła schronienie. Serce zabiło jej mocniej, kiedy
poczuła, że się stresuje. Wcześniej nigdy nie przejmowała się
zbytnio opinią innych, ale też nikt nie zwracał na nią
szczególnej uwagi. Była szarą masą, niczym nie wyróżniającą
się od reszty. Nawet fakt, że się nie przemieniła nie robił na
nikim zbytniego wrażenia. Teraz musiała uważać na każde słowo,
sprawić by jej zaufali i uznali, że jest godna swojego stanowiska.
Do jasnej cholery, ona sama nie była o tym przekonana. Co miała
zrobić by nie uznali jej za kompletną amatorkę, dziecko, którym
tak naprawdę była. Jej wiek nie był adekwatny do jej dokonań.
Gdyby była normalnym wilkołakiem przegrałaby pojedynek. Moc, którą
dostała od ojca, być może uratowała jej skórę, ale jak miała
jej pomóc w prowadzeniu tych ludzi w stronę ocalenia. Nie mogła
pozwolić by stała im się krzywda. Jej serce krwawiło kiedy
widziała ich zmarnowane i zmęczone twarze. Patrzyli na nią z
pewnym podziwem, ale czuła, że nie są do niej przekonani. Ich
napięcie było namacalne w powietrzu, jakby przesycone ich energią.
Poczuła jak Chris
popycha ją lekko do przodu. Nadal lekko przestraszona zrobiła kilka
kroków, przejeżdżając wzrokiem po ich twarzach. Musiała coś
powiedzieć... Odchrząknęła kilkakrotnie, by oczyścić gardło,
które z powrotem stało się niemożliwie suche.
- Nazywam się Alison
Stevenson. Moim ojcem był William Stevenson. Wiem, że mnie nie
znacie. Nie wychowałam się w tym stadzie. Należałam do
Południowej watahy. Znam Juana od lat i wiem jak niebezpiecznym i
nieobliczalnym jest zagrożeniem. Mogę wam jednak obiecać, że
krzywda jaką wam wyrządził nie jest mi obojętna i nie zostanie
zapomniana. Zamierzam z nim walczyć i pokonać go, ale przede
wszystkim muszę zadbać o wasze bezpieczeństwo. Dlatego też
postanowiłam skontaktować się z Zachodnim Stadem. Chcę by nasze
watahy się zjednoczyły. Potrzebujemy kryjówki, w której Juan nas
nie znajdzie. Dlatego niezbędna będzie pomoc czarowników. - Stała
nieruchomo, ale wzrokiem szukała Darrena. Nigdzie w tłumie go nie
było. Ponownie przemówiła, a jej głos stawał się coraz bardziej
donośny. Z każdym słowem nabierała pewności i odwagi by dodać
im sił i uskrzydlić ich morale. - Znalezienie bezpiecznego miejsca
jest teraz moim priorytetem. Potrzebujemy planu zanim cokolwiek
uczynimy. Nie możemy jednak zostać tutaj. To nie są odpowiednie
warunki dla Północnego Stada, które niegdyś było
najpotężniejszym w Jacksonville. Być może utraciliście wiarę i
nadzieję, ale ja jestem przekonana, że te czasy powrócą.
Zamilkła w napięciu
czekając na ich reakcję. Stali w ciszy patrząc prosto na nią.
Gdzieś z tyłu rozległo się ciche poklaskiwanie, które z czasem
porwało cały tłum. Stado wiwatowało, głośno klaszcząc. Alison
niemal się nie uśmiechnęła na ten widok. Była zadowolona, ale
przede wszystkim czuła ulgę.
- Dobra robota. -
szepnął z tyłu Chris.
- Czy to nie było zbyt
banalne? - odpowiedziała cicho, licząc na to, że przez oklaski
nikt jej nie usłyszy.
- Ważne, że
podziałało.
Oklaski wkrótce ucichły,
a z tłumu wyszła dwójka strażników, którzy wcześniej pilnowali
Chrisa. Tym razem prowadzili Rayleya, który z pochmurną miną
pozwalał się popychać. Zatrzymali się przed nią i lekko skinęli
w jej stronę głowami.
- Nazywam się Bill
Rollinson, a to Thomas Blake. Wcześniej byliśmy prawą ręką
Bellamiego, teraz jesteśmy gotowi służyć tobie. Do ciebie należy
decyzja co uczynić z poprzednim alfą. - Wskazał na Rayleya, który
z posępną miną jej się przyglądał.
- Jeśli chcesz nadal
możesz być częścią tego stada. Nie chcę mieć w tobie wroga. Ta
wataha jest twoją rodziną, a jej nie powinno się nikomu odbierać.
- Jestem ciekawy jak to
rozegrasz. - odpowiedział po chwili ciszy – Zostanę i uszanuję
twoją wygraną.
Alison miała wrażenie,
że te słowa ledwo przeszły mu przez gardło, ale mimo wszystko je
doceniała.
- Czy jesteście w
stanie uchronić stado na czas, w którym ja będę rozmawiać z alfą
w Zachodnim Stadzie? - skierowała się do Billa i Thomasa
- Niewiele nas
pozostało. Tych silnych jak i tych słabszych, ale ten obowiązek
zawsze był dla nas najważniejszy. Zorganizujemy ewakuacje i
poszukamy tymczasowej kryjówki. - odparł Bill
- Wykorzystajcie
magazyny po wschodniej granicy lasu. - polecił Chris
Spojrzeli na niego jakby
dopiero teraz go zauważyli.
- Tak zróbcie. -
zatwierdziła Alison – Ja z Chrisem ruszamy do alfy.
Oboje równocześnie
skinęli głowami. Puścili Rayleya i odeszli do stada, zbierając
ludzi.
- Pomóż im. -
powiedziała do Rayleya.
Naburmuszony zmrużył
oczy, ale bez słowa podążył w ślady towarzyszy. Dopiero kiedy
był dostatecznie daleko, Alison odetchnęła z ulgą.
- Widziałeś gdzieś
Darrena?
- Wrócił do swojego
domu by sprawdzić co u Kevina. Zabrał ze sobą Shilę by razem
popracować nad pewnego rodzaju zaklęciem. Zadzwonię do niego i
powiem co i jak.
- A wiesz może jak
skontaktować się z alfą? - spytała z nadzieją
- Wiem gdzie mają swoją
siedzibę.
- Więc wpadamy bez
uprzedzenia. - Uśmiechnął się potwierdzając jej stwierdzenie. -
To będzie ciężki dzień.
Rozdział jak zwykle super, byłam przekonana że Alison zostanie ich Alfą. Teraz najpopularniejsze pytanie, kiedy kolejny ? Tak się wciągnęłam w twoją książkę, że co godzine sprawdzam czy nie ma kolejnego rozdziału. Co by tu jeszcze napisać...
OdpowiedzUsuńPo prostu pisz. Jesteś genialna w tym co robisz i mam nadzieję, że jak przyjdę następnym razem do jakiejś księgarni to zobaczę Inną na półkach :)
Hahaha. Dziękuję za miłe słowa. :D
OdpowiedzUsuń