wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 60

Kiedy ponownie otworzyła oczy i wydostała się z błogiej ciemności, zorientowała się, że nie jest już na zewnątrz. Leżała na grubej macie w jednym z namiotów. Przekręciła głowę, skazując się na piekący ból w karku i obojczyku.  
- Twoje rany jeszcze się nie zagoiły. - powiedział Rusty
Starając się nie poruszać zbytnio głową spojrzała na chłopaka. Siedział obok na ziemi ze skrzyżowanymi nogami przerzucając małą butelkę wody z jednej dłoni do drugiej.
- Jak długo spałam? - spytała zachrypniętym głosem
- Całą noc. - oświadczył – Nieźle skopałaś tyłek mojemu bratu. - Uśmiechnął się zadowolony.
- On mnie też.
Przytrzymując dłonią szyję i krzywiąc się z bólu podniosła się do pozycji siedzącej. Gardło miała suche jakby wypełnione wiórami. Znacząco spojrzała na butelkę wody, którą trzymał w dłoniach.
- Masz i tak nie chcę mi się pić. - wzruszył ramionami i podał jej wodę.
- Gdzie są wszyscy? - spytała kiedy udało jej się przełknąć kilka łyków.
Rusty spojrzał na sufit jakby czegoś na nim szukał. Potrząsnął głową, po czym odpowiedział.
- Czekają aż wyzdrowiejesz. Jesteś teraz ich alfą. Zrobią wszystko dla twojego dobra.
- Nawet mnie nie znają. Nie mam pojęcia co powinnam teraz zrobić, co im powiedzieć. Nigdy nie byłam dobrym wilkołakiem i nawet przez myśl mi nie przeszło żeby kiedykolwiek nimi przewodzić.
- To nie takie trudne. Mówisz skaczcie, a oni skaczą. Każesz im uciekać, to uciekają. Żadna filozofia.
- Wiesz, że nie o tym mówię. - westchnęła, ale mimo woli uśmiechnęła się na ten obraz – A co z Rayleyem?
- Nie wygląda lepiej niż ty. Chcieli go wygonić, ale uparł się, że zostanie dopóki ty mu nie rozkażesz inaczej. W końcu go nie zabiłaś. Uznał, że będziesz go potrzebować.
- Bo tak jest. - odparła od razu – Nie wiadomo na co mamy się szykować. Każda pomoc jest przydatna.
- Jak tam uważasz. Teraz ty dowodzisz. Tak więc... - Wstał i ostentacyjnie zasalutował.
Zaśmiała się krótko, po czym niezgrabnie uniosła się z ziemi. Następnie płachta zakrywająca wejście rozsunęła się i do środka wszedł Chris. Wyglądał lepiej, ale nadal lekko się chwiał przy kolejnych krokach. Nie myśląc za długo doskoczyła do niego i mocno go objęła, ciesząc się, że jest bezpieczny. Delikatnie odwzajemnił jej uścisk.
- Jak się czujesz? - spytał kładąc brodę na jej głowie.
- Dobrze.
- Nie prawda. - zaprzeczył Rusty, na co Chris od razu zesztywniał – Stresuje się swoja nową rolą. - zaśmiał się i wyszedł z namiotu.
Z Chrisa uszło powietrze. Ostrożnie ją odsunął i spojrzał w jej oczy. Alison była zdziwiona widząc u niego smutek. Jego twarz była zakryta cieniem, który sygnalizował coś złego.
- Co się dzieje? - Tym razem to ona się przestraszyła.
Ujął jej dłoń i przez moment się jej przyglądał. Ciężko nabrał powietrza, głęboko się nad czymś zastanawiając.
- Musimy porozmawiać. - stwierdził cicho.
Patrzyła na niego wyczekująco. Wcale nie podobała jej się ta sytuacja. Myślała, że jej brat będzie weselszy, że go uratowała, że nie będzie musiał znosić bólu łączącego się z utratą Znaku.
- Tak? - ponagliła go, nie mogąc dłużej znieść napięcia.
- Pamiętasz jak mówiłaś mi o śnie, w którym widziałaś naszego ojca, o tym jak mówił ci, że jesteśmy rozłączeni? Chyba wiem dlaczego tak mu na tym zależało. Jeszcze całkowicie tego nie rozgryzłem, ale Darren pomógł mi połączyć niektóre fakty.
Puścił jej dłoń i przetarł twarz jakby dopiero co wstał i starał się przebudzić.
- Wiesz, nie spodziewałem się, że mnie uratujesz. Myślałem, że tylko Drake jest taki porywczy i szalony. Nie rozważyłem wszystkich możliwości i tu był mój błąd. Ja powinienem był umrzeć, Alison.
- Dlaczego tak mówisz? Dlatego, że się boisz, tak?
- Nie. - krzywo się uśmiechnął – Drake w pewnym sensie miał racje mówiąc, że robię z siebie męczennika, ale nie dlatego, że chcę umrzeć, tylko dlatego, że to jedyna szansa by was uratować.
- O czym ty mówisz? Co miałaby nam dać twoja śmierć?
- Moc, którą mam od ojca. - odpowiedział otwarcie – Przez to, że jest podzielona między naszą dwójkę nie jest tak potężna. Ale jeśli ty będziesz miała ją całą... Może wtedy uda ci się pokonać Juana.
- Albo zginę, bo nie będę mogła jej utrzymać. Czy to nie dlatego nasz ojciec ją rozdzielił? Bo sam nie dał rady jej znieść?
- Może... Ale wraz z moją śmiercią możesz przejąć nie tylko magię, ale też moc, którą posiadam jako zmiennokształtny. Ona też została podzielona między naszą dwójkę. Może jakbyś ją przejęła to byłabyś na tyle silna by utrzymać w sobie magię.
- Nie. - zaprzeczyła ostro – To jakieś szaleństwo. Nie wiem co jest głupsze, ten pomysł, czy ty bo na niego wpadłeś. Jeśli mam stanąć przeciw Juanowi, to będę cię potrzebować. Żywego. - zaznaczyła ostatnie słowo
Uśmiechnął się patrząc na nią z lekkim podziwem.
- Jak cię poznałem to myślałem, że jesteś jak Drake, ale im bardziej cię znam tym bardziej odchodzę od tego pochopnego stwierdzenia. Masz w sobie coś co on utracił po moim wypadku. Widzisz wszystko w kolorowych barwach. Nie ważne jak często coś się chrzani, ty i tak wychodzisz z sytuacji z tym swoim pozytywnym myśleniem. Masz nadzieję, która trzyma cię przy życiu. On swoją stracił dawno temu.
- Pokłóciliście się. - zauważyła
- Tym razem bardziej niż zwykle. - posmutniał – Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby był aż tak na mnie zły. Powiedziałam mu to samo co tobie, ale ty w przeciwieństwie do niego nie zaczęłaś mnie obrażać i nie uciekłaś nie wiadomo gdzie.
- Drake uciekł? - zdziwiła się
- Powiedział, że prędzej sam urwie mi łeb niż pozwoli bym się zabił. To dość dziwne bo skutek byłby jednoznaczny.
- On cię kocha i boi się o ciebie.
- Zdenerwowałem go tym, że sam podjąłem ta decyzję.
- To nie było właściwe, musisz mu przyznać. - Uniosła brew
Głęboko westchnął.
- Ja po prostu nie widzę innego rozwiązania. Nie chcę by ktokolwiek ze stada jeszcze ucierpiał. Ponieśliśmy za duże straty by ryzykować kolejny atak Juana.
- Dlatego musimy się zjednoczyć. - Przekrzywił głowę nie rozumiejąc co ma na myśli. - Jako nowa alfa zdecydowałam się na zrobienie czegoś, o czym myślałam jeszcze zanim dowiedziałam się kim jestem. Pójdę do Zachodniego Stada i porozmawiam z ich alfą. Wątpię by tylko nasze stado ucierpiało z ręki Juana. Mamy wspólnego wroga, z którym walczyć powinniśmy razem.
- Dopiero co objęłaś prowadzenie i już się rzucasz na głęboką wodę? - zaśmiał się
Widząc, że Alison mówi poważnie szybko zamilkł. Dobrze wiedział, że to nie jest głupi pomysł i sam niejednokrotnie o tym myślał.
- Więc jak chcesz to zrobić? - odchrząknął
- Nie znam się na tym zbytnio, dlatego liczę na twoje wsparcie.
Skinął głową.
- Ale najpierw powinnaś poznać własne stado. - zaproponował.
Zrobił krok do tyłu i odsunął płachtę, wpuszczając poranne słońce do namiotu. Niepewnie wyszła na zewnątrz i oniemiała stanęła w pół kroku. Całe stado, które wcześniej rozpierzchnięte było na polanie, teraz zebrało się przed jej namiotem i wyczekująco wpatrywało się w jej stronę. Słyszała jak nabierają powietrza w momencie, w którym opuściła schronienie. Serce zabiło jej mocniej, kiedy poczuła, że się stresuje. Wcześniej nigdy nie przejmowała się zbytnio opinią innych, ale też nikt nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Była szarą masą, niczym nie wyróżniającą się od reszty. Nawet fakt, że się nie przemieniła nie robił na nikim zbytniego wrażenia. Teraz musiała uważać na każde słowo, sprawić by jej zaufali i uznali, że jest godna swojego stanowiska. Do jasnej cholery, ona sama nie była o tym przekonana. Co miała zrobić by nie uznali jej za kompletną amatorkę, dziecko, którym tak naprawdę była. Jej wiek nie był adekwatny do jej dokonań. Gdyby była normalnym wilkołakiem przegrałaby pojedynek. Moc, którą dostała od ojca, być może uratowała jej skórę, ale jak miała jej pomóc w prowadzeniu tych ludzi w stronę ocalenia. Nie mogła pozwolić by stała im się krzywda. Jej serce krwawiło kiedy widziała ich zmarnowane i zmęczone twarze. Patrzyli na nią z pewnym podziwem, ale czuła, że nie są do niej przekonani. Ich napięcie było namacalne w powietrzu, jakby przesycone ich energią.
Poczuła jak Chris popycha ją lekko do przodu. Nadal lekko przestraszona zrobiła kilka kroków, przejeżdżając wzrokiem po ich twarzach. Musiała coś powiedzieć... Odchrząknęła kilkakrotnie, by oczyścić gardło, które z powrotem stało się niemożliwie suche.
- Nazywam się Alison Stevenson. Moim ojcem był William Stevenson. Wiem, że mnie nie znacie. Nie wychowałam się w tym stadzie. Należałam do Południowej watahy. Znam Juana od lat i wiem jak niebezpiecznym i nieobliczalnym jest zagrożeniem. Mogę wam jednak obiecać, że krzywda jaką wam wyrządził nie jest mi obojętna i nie zostanie zapomniana. Zamierzam z nim walczyć i pokonać go, ale przede wszystkim muszę zadbać o wasze bezpieczeństwo. Dlatego też postanowiłam skontaktować się z Zachodnim Stadem. Chcę by nasze watahy się zjednoczyły. Potrzebujemy kryjówki, w której Juan nas nie znajdzie. Dlatego niezbędna będzie pomoc czarowników. - Stała nieruchomo, ale wzrokiem szukała Darrena. Nigdzie w tłumie go nie było. Ponownie przemówiła, a jej głos stawał się coraz bardziej donośny. Z każdym słowem nabierała pewności i odwagi by dodać im sił i uskrzydlić ich morale. - Znalezienie bezpiecznego miejsca jest teraz moim priorytetem. Potrzebujemy planu zanim cokolwiek uczynimy. Nie możemy jednak zostać tutaj. To nie są odpowiednie warunki dla Północnego Stada, które niegdyś było najpotężniejszym w Jacksonville. Być może utraciliście wiarę i nadzieję, ale ja jestem przekonana, że te czasy powrócą.
Zamilkła w napięciu czekając na ich reakcję. Stali w ciszy patrząc prosto na nią. Gdzieś z tyłu rozległo się ciche poklaskiwanie, które z czasem porwało cały tłum. Stado wiwatowało, głośno klaszcząc. Alison niemal się nie uśmiechnęła na ten widok. Była zadowolona, ale przede wszystkim czuła ulgę.
- Dobra robota. - szepnął z tyłu Chris.
- Czy to nie było zbyt banalne? - odpowiedziała cicho, licząc na to, że przez oklaski nikt jej nie usłyszy.
- Ważne, że podziałało.
Oklaski wkrótce ucichły, a z tłumu wyszła dwójka strażników, którzy wcześniej pilnowali Chrisa. Tym razem prowadzili Rayleya, który z pochmurną miną pozwalał się popychać. Zatrzymali się przed nią i lekko skinęli w jej stronę głowami.
- Nazywam się Bill Rollinson, a to Thomas Blake. Wcześniej byliśmy prawą ręką Bellamiego, teraz jesteśmy gotowi służyć tobie. Do ciebie należy decyzja co uczynić z poprzednim alfą. - Wskazał na Rayleya, który z posępną miną jej się przyglądał.
- Jeśli chcesz nadal możesz być częścią tego stada. Nie chcę mieć w tobie wroga. Ta wataha jest twoją rodziną, a jej nie powinno się nikomu odbierać.
- Jestem ciekawy jak to rozegrasz. - odpowiedział po chwili ciszy – Zostanę i uszanuję twoją wygraną.
Alison miała wrażenie, że te słowa ledwo przeszły mu przez gardło, ale mimo wszystko je doceniała.
- Czy jesteście w stanie uchronić stado na czas, w którym ja będę rozmawiać z alfą w Zachodnim Stadzie? - skierowała się do Billa i Thomasa
- Niewiele nas pozostało. Tych silnych jak i tych słabszych, ale ten obowiązek zawsze był dla nas najważniejszy. Zorganizujemy ewakuacje i poszukamy tymczasowej kryjówki. - odparł Bill
- Wykorzystajcie magazyny po wschodniej granicy lasu. - polecił Chris
Spojrzeli na niego jakby dopiero teraz go zauważyli.
- Tak zróbcie. - zatwierdziła Alison – Ja z Chrisem ruszamy do alfy.
Oboje równocześnie skinęli głowami. Puścili Rayleya i odeszli do stada, zbierając ludzi.
- Pomóż im. - powiedziała do Rayleya.
Naburmuszony zmrużył oczy, ale bez słowa podążył w ślady towarzyszy. Dopiero kiedy był dostatecznie daleko, Alison odetchnęła z ulgą.
- Widziałeś gdzieś Darrena?
- Wrócił do swojego domu by sprawdzić co u Kevina. Zabrał ze sobą Shilę by razem popracować nad pewnego rodzaju zaklęciem. Zadzwonię do niego i powiem co i jak.
- A wiesz może jak skontaktować się z alfą? - spytała z nadzieją
- Wiem gdzie mają swoją siedzibę.
 - Więc wpadamy bez uprzedzenia. - Uśmiechnął się potwierdzając jej stwierdzenie. - To będzie ciężki dzień.

2 komentarze:

  1. Rozdział jak zwykle super, byłam przekonana że Alison zostanie ich Alfą. Teraz najpopularniejsze pytanie, kiedy kolejny ? Tak się wciągnęłam w twoją książkę, że co godzine sprawdzam czy nie ma kolejnego rozdziału. Co by tu jeszcze napisać...
    Po prostu pisz. Jesteś genialna w tym co robisz i mam nadzieję, że jak przyjdę następnym razem do jakiejś księgarni to zobaczę Inną na półkach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha. Dziękuję za miłe słowa. :D

    OdpowiedzUsuń