czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział 58

Droga powrotna była długa i męcząca. Mimo, że Drake gnał jak szalony, wyciskając z samochodu wszystko co się dało to i tak pół dnia zajął im sam dojazd do Jacksonville. Alison miała czas by wypytać o wszystkie konkrety, które ją ominęły. Jak powiedział Drake, Kelly była cała i zdrowa. To ona zawiadomiła go o porwaniu Alison. Teraz powinna być z powrotem w swoim klanie. Natomiast Kevin został przeteleportowany do Darren'a jak tylko Drake dotarł na miejsce. Czarownik nałożył na niego pewnego rodzaju zaklęcia ochronne, które uniemożliwią Aeirin kontrolę nad jego umysłem. Alison odetchnęła z ulgą, że przynajmniej ta dwójka nie poniosła szczególnie niebezpiecznych obrażeń. Przynajmniej nieporównywalnych do ogólnej sytuacji.  
Alison wypytywała również o Północne Stado. Czy cokolwiek wiadomo o Bellamym? Niestety nikt nie miał o nim żadnych informacji. Wierzono jednak, że żył i powróci do stada. Łapią się każdej, nawet najbardziej złudnej nadziei, określił Drake. Tymczasem całe stado sięgało kresu. Panował niepokój i ogólny chaos. Wcześniejsze zasady przestały mieć znaczenie.
- Kiedy wyjeżdżałem toczyły się kłótnie i bójki o przywództwo. - oznajmił skręcając z głównej ulicy.
Za oknem pojawiły się znajome lasy i widniejące w oddali wieżowce miasta. Dobrze było znowu być w domu. Nie miała tutaj na myśli budynku, który został zniszczony podczas napadu na jej matkę. To miasto i jego przedmieścia były jej miejscem. Nigdy nie wyjeżdżała poza jego granice. To właśnie tutaj czuła się najlepiej. Miała tu wszystko co kiedykolwiek było i nadal jest dla niej ważne.
- Gotowa? - spytał zatrzymując samochód na skraju lasu.
Rozejrzała się niespokojnie.
- Nie tutaj zatrzymywaliśmy się ostatnio. - zauważyła
- Przenieśliśmy się nieco dalej. Nasze drzewo zostało spalone, centrum naszego stada sponiewierane i zbezczeszczone. Dopóki nie uda nam się wszystkiego naprawić nie mamy po co tam wracać. Poza tym teraz nigdzie nie jest już bezpiecznie. Juan znowu zaatakuje, to tylko kwestia czasu, a my nie mamy ani planu, ani siły by z nim walczyć. Nie ma co się okłamywać. - odwrócił głowę w jej stronę. Wzrok miał smutny i pozbawiony nadziei. Jeszcze nie widziała go tak pozbawionego humoru. Czy to nie zawsze on miał coś do powiedzenia kiedy inni byli przygnębieni? - Jeśli czegoś nie wymyślimy to będzie nasz koniec.
Złapała go za dłoń, starając się dodać mu chociaż trochę otuchy.
- Więc bierzmy się do roboty. Nie możemy się poddawać. Dopóki Juan nie zdobędzie tego czego najbardziej pragnie nie możemy rezygnować z walki. On chce tego kryształu. Nie możemy pozwolić by go odnalazł. - stwierdziła twardo
Głęboko westchnął i otworzył drzwi samochodu. Oboje weszli do lasu, szybko zostawiając w tyle samochód. Tym razem droga była krótsza niż ostatnio. Kilkanaście minut później byli już na miejscu. Alison zaparło dech, kiedy zobaczyła w jak opłakanym stanie są wszyscy. Na niewielkiej przestrzeni pozbawionej drzew ustawiono kilka większych namiotów, przed którymi siedziało kilkanaście osób, ze smutkiem wpatrując się w ziemię. Po środku tliło się ognisko, które było jedynym ciepłym akcentem całego tego widoku. Nawet dzieci, które powinny mieć w sobie więcej energii, siedziały skulone przy rodzicach, niektóre całe zapłakane inne pogrążone we śnie. Wszystkich razem nie było więcej niż dwadzieścia.
- Gdzie pozostali? - spytała oszołomiona
- To wszyscy co przeżyli i zdecydowali się zostać. Reszta uciekła albo ukryła się w mieście. Przerażające jak niewiele znaczy dla nich wataha. Zawsze myślałem, że nasze stado łączy naprawdę silna więź. Jeszcze nic wcześniej nie zachwiało tak naszych relacji i wierności wobec alfy jak Potępieni. Strach przed nieznanym i co gorsza praktycznie niepokonanym wrogiem powoli rozkłada nas na kawałki.
- Czy nie taki był jego plan?
Drake nie odpowiedział tylko skierował się w bardziej zaciemnione miejsce. Przedzierając się między drzewami, w końcu dotarli do pionowej, skalnej ściany, której wejścia pilnowała dwójka wilkołaków.
- Drake! Alison! - zawołał znajomy głos. Z jaskini wybiegła Ricki. Spojrzała na Alison ze smutkiem i szybko ją uścisnęła. - Ciesze się, że jesteście.
- Co z Chrisem? - spytał od razu Drake
- Nie ma poprawy. - stwierdziła – Do ceremonii zostały dwie godziny.
- Kto ją poprowadzi?
Zawahała się.
- Rayley objął władze.
Drake zdusił przekleństwo po czym wymijając Ricki ruszył w stronę jaskini. Dwójka strażników automatycznie zastąpiła mu drogę.
- Godna podziwu odwaga. - przyznał – Już pokazaliście, że jesteście duzi i silni. Teraz zejdźcie mi z drogi. - warknął
- Nie wolno nam nikogo wpuszczać. - powiedział ostro jeden z nich.
- W porządku, Bill. - Z między drzew wymaszerował Rayley z uniesioną głową. - Ma prawo pożegnać się ze swoim przyjacielem.
Drake z pełną gniewu miną odwrócił się w stronę Rayleya. Alison była pewna, że zaraz rzuci się na niego z pięściami. Ku jej zaskoczeniu powiedział tylko:
- Ciesz się swoim stanowiskiem póki możesz.
Towarzyszący tym słowom zarozumiały uśmiech nieco przeraził Alison. Nie mając czasu by się nad tym dłużej zastanawiać, popędziła za nim do jaskini.
Po przejściu krętego i wąskiego korytarza, znaleźli się w większej wnęce, oświetlonej przez kilkanaście pochodni zawieszonych na ścianach. Na skalnej półce siedział zgarbiony Chris, a tuż obok niego stał Darren, z uwagą obserwując ledwo oddychającego Zmiennokształtnego. Jak tylko stanęli tuż przed nim, słabo uniósł głowę. Od razu spojrzał na Alison. Widząc jego wychudzoną twarz i oczy pozbawione blasku, poczuła wściekłość, która niemal fizycznie przepływała przez jej żyły. Jak mogli mu coś takiego zrobić? Chrisowi, który zawsze starał się postępować tak by nikomu nie stała się krzywda. Jak mogli pomyśleć, że chciał im zaszkodzić? Dlaczego skazali go na tak okrutny los?
Mimo widocznego zmęczenia lekko się uśmiechnął. Jednak nawet tak prosty gest sprawiał mu ból. Mięśnie miał napięte, a ciało ledwo zauważalnie drżało. Chciało jej się płakać na widok brata, ale jej oczy pozostały suche. Zbyt wiele nocy przepłakała. Skazałaby się na taki los ponownie jakby to miałoby ocalić jej brata.
- Możecie nas zostawić? - spytał
Drake się zawahał, ale po krótkiej wymianie wzroku z czarownikiem, oboje opuścili pomieszczenie.
- Co oni ci zrobili. - szepnęła, podchodząc do brata bliżej.
- Nic mi nie będzie.
- Przestań. Widzę co się dzieje.
- Przykro mi Alison. - szepnął – Postaram się wytrzymać dla ciebie.
- Dla mnie? - zdziwiła się
- Ty nie powinnaś umierać razem ze mną.
Alison przypomniał się jej ojciec. Czyżby to było prawdziwe, czy tylko go sobie wyobraziła? Co jeśli naprawdę są rozłączeni. To wcale nie poprawiało jej humoru, bo nie mogłaby patrzeć na śmierć brata.
- Widziałam się z ojcem. - wyrzuciła z siebie. Spojrzał na nią zaintrygowany. - Przyśnił mi się w nocy.
- Powiedział, że jesteśmy rozłączeni, dzięki światłu, które mamy w sobie. - Tym razem to ona otworzyła usta z zaskoczenia. - To nie był sen. Przynajmniej Darren tak twierdzi, ale nie mamy na to, żadnych dowodów. Nie mogę ryzykować.
- Też go widziałeś?
Słabo pokiwał głową.
- Mam podstawy by w to nie wierzyć. - stwierdził ochryple – I nie wierzę. - Spojrzała na niego wyczekująco. Po krótkiej chwili zastanowienia, wyjaśnił – Czułem wszystko to co ty przez te dni, kiedy cię nie było. Wiem dokładnie przez jakie piekło przeszłaś. Nikomu nie mówiłem, a zwłaszcza Drake'owi. On jeden ma najwięcej powodów by nienawidzić Aeirin, nie chciałem go jeszcze dodatkowo podburzać. - Przerwał na moment – Jestem zaskoczony, że widzę cię w tak dobrej kondycji.
- Nie byłam. To ojciec mi pomógł. Nie wiem co wtedy widziałeś, ale on przywrócił mi władzę nad własnym umysłem. Udało mi się odesłać wszystko co zrobiła mi Aeirin na dalszy tor. Nie jest tak, że tego nie pamiętam, po prostu staram się o tym nie myśleć.
- Jesteś silna, Alison. Silniejsza ode mnie.
- Chyba nie powinniśmy się teraz o to licytować. Nie przeszedłeś mniej niż ja. - powiedziała, patrząc na jego zgarbioną postawę. - Nie mogą ci tego zrobić, Chris. Gdyby Bellamy tutaj był...
- Ale go nie ma. - stwierdził twardo – A po mojej śmierci tylko ty będziesz w stanie pokonać Juana. Musisz mi obiecać, że chociaż spróbujesz.
- Nie zrobię tego. Nie będę nic ci obiecywać. - szeptała, walcząc z łzami – Tylko razem możemy to zrobić. Bo razem - Złapała go za dłoń – jesteśmy silniejsi. Cokolwiek ci zrobią ja będę obok. Razem zwalczymy ten ból.
Spojrzał na nią. Widziała radość w jego oczach. Chciał coś powiedzieć, ale jego twarz szybko spoważniała.
- Podziwiam twoją odwagę, ale nie możesz tego zrobić. Taki rytuał trzeba przetrwać samemu. Ból ma symbolizować jak strasznym czynem jest zdrada.
- Ale ty nikogo nie zdradziłeś. - zaprzeczyła
- Nie, ale okłamałem własnego alfę. Nie powinienem był należeć do tego stada. Zmiennokształtni żyją samotnie. Nie tworzą watah, ani do nich nie należą. Nikt poza Bellamym nie wiedział, że jesteś moją siostrą. Nie mogą cię ze mną powiązać.
- Nie przeżyjesz tego, Chris. - powiedziała ledwo trzymając się krawędzi spokoju.
- Nie boję się śmierci.
- Śmierć to tchórzostwo. - Z cienia wyszedł Drake. - Nie masz prawa się poddawać, rozumiesz? - Pogroził mu palcem przed nosem.
- Mogłem się spodziewać, że będziesz podsłuchiwał – westchnął Chris
-Dzisiaj nie umrzesz. - stwierdził ostro – Nie pozwolę ci na to. Życie jeszcze milion razy kopnie cię w tyłek zanim całkowicie się przekręcisz. To nie pierwszy raz kiedy jesteśmy w opałach i nie będzie ostatni.
- Nie rozumiesz, Drake. - odezwał się Darren wychodząc z cienia.
- Ooo. Doskonale rozumiem. Chris robi z siebie jakiegoś męczennika. Co z tobą? Nie masz odwagi by dalej żyć? Tak po prostu nas zostawisz?
- Drake... - zaczęła Alison
- Nie pozwolę mu umrzeć. Zabiję każdego, kto choćby źle na niego spojrzy. Dzisiaj nie odejdziesz z tego świata. Nie kiedy wiem, że można inaczej.
- Przestań Drake. To już koniec. - powiedział spokojnie Chris.
Alison wiedziała, że jest zmęczony i słaby, ale on już nawet nie miał nadziei, może nawet nie chciał już żyć. Patrzenie na niego w takim stanie było nie do zniesienia.
- Drake ma rację. - poparła go Alison – Nie pozwolimy ci tak po prostu umrzeć.
- Nie możecie nic zrobić. Nie chcę byście cokolwiek robili. - oznajmił otwarcie
- Dlaczego tak mówisz? - zniecierpliwiła się
- Bo tak musi być.
- To nie jest odpowiedź. - warknął Drake
Z korytarza dobiegł hałas kroków. Chwilę później do krypty weszła dwójka strażników.
- Już czas. - powiedział wyższy z nich – Zabieramy cię na plac.
- Możecie spróbować. - wyszedł im naprzeciw Drake
Nagle w powietrzu rozległ się świst, a Drake wylądował na ścinie obok, unieruchomiony przez niewidzialną siłę. Alison dopiero po chwili zorientowała się, że to sprawka Darrena. Chciała zaprotestować, ale Chris powstrzymał jej słowa machnięciem ręki i powoli wstał o własnych siłach.
- To jak o mnie walczycie wiele dla mnie znaczy. Nie jestem pewien czy zasługuję na wasze poświęcenie. Sam stanę naprzeciw karze, która mnie czeka.
- Niech piekło pochłonie twoją dumę, głupcze. - warknął Drake, wyrywając się niewidzialnemu przeciwnikowi.
Zanim Alison zdążyła cokolwiek powiedzieć, strażnicy wyprowadzili Chrisa na zewnątrz. Jak tylko zniknął im z oczu, Darren uwolnił Drake'a i sam wyszedł na zewnątrz.
- Podły zdrajca. - syknął Drake, kierując się w stronę wyjścia.
Alison pobiegła za nim. Krzyczała żeby się zatrzymał, ale on nie reagował. Dopiero w połowie drogi dogoniła go i mocno szarpnęła za ramię.
- Co chcesz zrobić? - spytała patrząc ponad jego ramieniem na niewielki tłum, który zebrał się w kółko, wewnątrz, którego wprowadzono Chrisa.
- To chyba oczywiste. Zamierzam to zakończyć.
- Ale jak?
- Chce wyzwać Rayleya na pojedynek. - oznajmił nie wiadomo skąd pojawiający się czarownik
- To jedyne wyjście. - powiedział ostro Drake. Jakby bronił się przed zarzutami.
- Przecież nie dasz rady się przemienić. Nie pokonasz go. - stwierdziła zaniepokojona Alison
- Nie będę stał bezczynnie.
Bez ani jednego słowa więcej odwrócił się i pobiegł w stronę tłumu.
- Przykro mi, ale Chris na to nie pozwoli. - powiedział Darren.
Dopiero kiedy wyciągnął dłonie w stronę Drake'a zrozumiałą co robił. Zanim zdążyła mu przerwać, usłyszała jak Drake, upada na ziemię całkowicie pozbawiony przytomności.
- Dlaczego to zrobiłeś? - Powinna być na niego zła, ale w głębi duszy poczuła ulgę. Plan Drake'a był nieprzemyślany i szalony. Co gorsza był czystym samobójstwem.
- To prośba Chrisa. Wiedział, że Drake będzie coś kombinował. Miałem go powstrzymać.
To było sprytne posunięcie. Nawet na skraju śmierci bronił swoich, ale kto miał uchronić jego?
- Jesteśmy tutaj by wymierzyć karę za zdradę popełnioną przez niejakiego Christophera Stevensona.
Głos Rayleya rozniósł się echem. Alison szybko zostawiła czarownika i przepychając się przez tłum, wyszła na samą krawędź. Chris niestabilnie stał na środku z otępieniem wpatrując się w ziemię. Tuż obok niego wyprostowany i napuszony jak paw kroczył Rayley, krzycząc coś o tym jak niewybaczalnym czynem jest zdrada.
Ktoś pociągnął Alison za ramię. Chciała się wyrwać, ale zaprzestała kiedy ujrzała znajomą twarz.
- Co tutaj robisz? - spytała Shila – Co jeśli dowiedzą się o tobie?
- Nie możesz mu tego zrobić. - powiedziała Alison – Sprzeciw się Rayleyowi. Odmów wykonania wyroku.
Shila schyliła głowę. Śnieżnobiałe włosy, zakryły jej twarz.
- Uciekaj stąd Alison. - zdążyła powiedzieć zanim Rayley wywołał ją z tłumu.
Z pochyloną głową wyszła mu naprzeciw. Alison z bijącym sercem i na bezdechu obserwowała całą sytuację. To jak drobna Shila skinieniem głowy godzi się wykonać ceremonię odebrania Znaku. To jak pewnym krokiem podchodzi do ledwo trzymającego się na nogach Chrisa. Coś jej powiedział, ale Alison nie była w stanie usłyszeć jego słów. Szum jej własnej krwi zagłuszał wszystko co działo się dookoła. Nikt nie zamierzał przerwać ceremonii. Wszyscy pozostawali obojętni. Dłoń jasnowłosej szamanki zaświeciła błękitnym blaskiem i powoli powędrowała do torsu Chrisa. Jego znak zaświecił. Przez moment nic się nie działo. Zapanowała całkowita cisza. Dopiero po chwili została przerwana przez głośny, pełen bólu krzyk, który odbił się od uszu Alison i trafił w samo jej serce. Chris wygiął się do tyłu, krzywiąc twarz i ciężko oddychając. Alison nie potrafiła oderwać wzroku od pięknego światła, które sprawiało jej bratu tyle bólu. Słyszała jak jego oddech słabnie, jak z każdą chwilą jego serce zwalnia. Widziała iskrzące się łzy w jego oczach. Czuła jego ból. Był obecny w jej wnętrzu jakby należał do niej. Wiedziała, że tam jest, ale nie odczuwała go tak intensywnie jak on. Upadł na kolana ledwo przytomny. Shila nadal nie odrywała dłoni od jego skóry. Jej twarz była pozbawiona emocji. Jakby w ogóle jej na nim nie zależało, jakby nie był jej bratankiem. Alison tak nie potrafiła. Chris był jej bratem. Nie mogła pozwolić mu umrzeć. Może nie chciał by Drake ryzykował dla niego życie. Nawet zdążył uprzedzić jego ruch, ale nie pomyślał o niej. Myślał, że nie będzie w stanie tego zrobić. Mylił się. Jest jej bratem, a ona miała już dość tracenia bliskich. Krzyk sprzeciwu sam wydobył się z jej gardła.
 - Stop! - Wyszła przed szereg, obserwując jak wszyscy zastygają. Nawet Shila odwróciła głowę, odrywając się od ledwo żyjącego Chrisa. Kątem oka dostrzegła jak przez tłum przepycha się Darren. Nim zdążył poruszyć swoimi dłońmi by i ją powstrzymać, powiedziała wskazując palcem na Rayleya. – Wyzywam cię na pojedynek.

4 komentarze:

  1. Wyzywam cie na pojedynek najlepszy momenta sory że nie pisze teraz długiego komentarza ale jak ostatni napisałam to pod moim było tylko coś takiego że uważam tak samo to jest denerwujące ale bez moich długich komentarzy wiedz że jak to przeczytałam to takie wow życze weny i czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest super, bardzo mi się podoba. Kiedy kolejny ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może w weekend uda mi się coś wyskrobać, ale niczego nie obiecuję.

      Usuń
    2. Oki. Nie mogę się doczekać. Jesteś niesamowita *.*

      Usuń