Droga powrotna była
długa i męcząca. Mimo, że Drake gnał jak szalony, wyciskając z
samochodu wszystko co się dało to i tak pół dnia zajął im sam
dojazd do Jacksonville. Alison miała czas by wypytać o wszystkie
konkrety, które ją ominęły. Jak powiedział Drake, Kelly była
cała i zdrowa. To ona zawiadomiła go o porwaniu Alison. Teraz
powinna być z powrotem w swoim klanie. Natomiast Kevin został
przeteleportowany do Darren'a jak tylko Drake dotarł na miejsce.
Czarownik nałożył na niego pewnego rodzaju zaklęcia ochronne,
które uniemożliwią Aeirin kontrolę nad jego umysłem. Alison
odetchnęła z ulgą, że przynajmniej ta dwójka nie poniosła
szczególnie niebezpiecznych obrażeń. Przynajmniej
nieporównywalnych do ogólnej sytuacji.
Alison wypytywała
również o Północne Stado. Czy cokolwiek wiadomo o Bellamym?
Niestety nikt nie miał o nim żadnych informacji. Wierzono jednak,
że żył i powróci do stada. Łapią się każdej, nawet
najbardziej złudnej nadziei, określił Drake. Tymczasem całe stado
sięgało kresu. Panował niepokój i ogólny chaos. Wcześniejsze
zasady przestały mieć znaczenie.
- Kiedy wyjeżdżałem
toczyły się kłótnie i bójki o przywództwo. - oznajmił
skręcając z głównej ulicy.
Za oknem pojawiły się
znajome lasy i widniejące w oddali wieżowce miasta. Dobrze było
znowu być w domu. Nie miała tutaj na myśli budynku, który został
zniszczony podczas napadu na jej matkę. To miasto i jego
przedmieścia były jej miejscem. Nigdy nie wyjeżdżała poza jego
granice. To właśnie tutaj czuła się najlepiej. Miała tu wszystko
co kiedykolwiek było i nadal jest dla niej ważne.
- Gotowa? - spytał
zatrzymując samochód na skraju lasu.
Rozejrzała się
niespokojnie.
- Nie tutaj
zatrzymywaliśmy się ostatnio. - zauważyła
- Przenieśliśmy się
nieco dalej. Nasze drzewo zostało spalone, centrum naszego stada
sponiewierane i zbezczeszczone. Dopóki nie uda nam się wszystkiego
naprawić nie mamy po co tam wracać. Poza tym teraz nigdzie nie jest
już bezpiecznie. Juan znowu zaatakuje, to tylko kwestia czasu, a my
nie mamy ani planu, ani siły by z nim walczyć. Nie ma co się
okłamywać. - odwrócił głowę w jej stronę. Wzrok miał smutny i
pozbawiony nadziei. Jeszcze nie widziała go tak pozbawionego humoru.
Czy to nie zawsze on miał coś do powiedzenia kiedy inni byli
przygnębieni? - Jeśli czegoś nie wymyślimy to będzie nasz
koniec.
Złapała go za dłoń,
starając się dodać mu chociaż trochę otuchy.
- Więc bierzmy się do
roboty. Nie możemy się poddawać. Dopóki Juan nie zdobędzie tego
czego najbardziej pragnie nie możemy rezygnować z walki. On chce
tego kryształu. Nie możemy pozwolić by go odnalazł. - stwierdziła
twardo
Głęboko westchnął i
otworzył drzwi samochodu. Oboje weszli do lasu, szybko zostawiając
w tyle samochód. Tym razem droga była krótsza niż ostatnio.
Kilkanaście minut później byli już na miejscu. Alison zaparło
dech, kiedy zobaczyła w jak opłakanym stanie są wszyscy. Na
niewielkiej przestrzeni pozbawionej drzew ustawiono kilka większych
namiotów, przed którymi siedziało kilkanaście osób, ze smutkiem
wpatrując się w ziemię. Po środku tliło się ognisko, które
było jedynym ciepłym akcentem całego tego widoku. Nawet dzieci,
które powinny mieć w sobie więcej energii, siedziały skulone przy
rodzicach, niektóre całe zapłakane inne pogrążone we śnie.
Wszystkich razem nie było więcej niż dwadzieścia.
- Gdzie pozostali? -
spytała oszołomiona
- To wszyscy co przeżyli
i zdecydowali się zostać. Reszta uciekła albo ukryła się w
mieście. Przerażające jak niewiele znaczy dla nich wataha. Zawsze
myślałem, że nasze stado łączy naprawdę silna więź. Jeszcze
nic wcześniej nie zachwiało tak naszych relacji i wierności wobec
alfy jak Potępieni. Strach przed nieznanym i co gorsza praktycznie
niepokonanym wrogiem powoli rozkłada nas na kawałki.
- Czy nie taki był jego
plan?
Drake nie odpowiedział
tylko skierował się w bardziej zaciemnione miejsce. Przedzierając
się między drzewami, w końcu dotarli do pionowej, skalnej ściany,
której wejścia pilnowała dwójka wilkołaków.
- Drake! Alison! -
zawołał znajomy głos. Z jaskini wybiegła Ricki. Spojrzała na
Alison ze smutkiem i szybko ją uścisnęła. - Ciesze się, że
jesteście.
- Co z Chrisem? - spytał
od razu Drake
- Nie ma poprawy. -
stwierdziła – Do ceremonii zostały dwie godziny.
- Kto ją poprowadzi?
Zawahała się.
- Rayley objął władze.
Drake zdusił
przekleństwo po czym wymijając Ricki ruszył w stronę jaskini.
Dwójka strażników automatycznie zastąpiła mu drogę.
- Godna podziwu odwaga.
- przyznał – Już pokazaliście, że jesteście duzi i silni.
Teraz zejdźcie mi z drogi. - warknął
- Nie wolno nam nikogo
wpuszczać. - powiedział ostro jeden z nich.
- W porządku, Bill. - Z
między drzew wymaszerował Rayley z uniesioną głową. - Ma prawo
pożegnać się ze swoim przyjacielem.
Drake z pełną gniewu
miną odwrócił się w stronę Rayleya. Alison była pewna, że
zaraz rzuci się na niego z pięściami. Ku jej zaskoczeniu
powiedział tylko:
- Ciesz się swoim
stanowiskiem póki możesz.
Towarzyszący tym słowom
zarozumiały uśmiech nieco przeraził Alison. Nie mając czasu by
się nad tym dłużej zastanawiać, popędziła za nim do jaskini.
Po przejściu krętego i
wąskiego korytarza, znaleźli się w większej wnęce, oświetlonej
przez kilkanaście pochodni zawieszonych na ścianach. Na skalnej
półce siedział zgarbiony Chris, a tuż obok niego stał Darren, z
uwagą obserwując ledwo oddychającego Zmiennokształtnego. Jak
tylko stanęli tuż przed nim, słabo uniósł głowę. Od razu
spojrzał na Alison. Widząc jego wychudzoną twarz i oczy pozbawione
blasku, poczuła wściekłość, która niemal fizycznie przepływała
przez jej żyły. Jak mogli mu coś takiego zrobić? Chrisowi, który
zawsze starał się postępować tak by nikomu nie stała się
krzywda. Jak mogli pomyśleć, że chciał im zaszkodzić? Dlaczego
skazali go na tak okrutny los?
Mimo widocznego
zmęczenia lekko się uśmiechnął. Jednak nawet tak prosty gest
sprawiał mu ból. Mięśnie miał napięte, a ciało ledwo
zauważalnie drżało. Chciało jej się płakać na widok brata, ale
jej oczy pozostały suche. Zbyt wiele nocy przepłakała. Skazałaby
się na taki los ponownie jakby to miałoby ocalić jej brata.
- Możecie nas zostawić?
- spytał
Drake się zawahał, ale
po krótkiej wymianie wzroku z czarownikiem, oboje opuścili
pomieszczenie.
- Co oni ci zrobili. -
szepnęła, podchodząc do brata bliżej.
- Nic mi nie będzie.
- Przestań. Widzę co
się dzieje.
- Przykro mi Alison. -
szepnął – Postaram się wytrzymać dla ciebie.
- Dla mnie? - zdziwiła
się
- Ty nie powinnaś
umierać razem ze mną.
Alison przypomniał się
jej ojciec. Czyżby to było prawdziwe, czy tylko go sobie
wyobraziła? Co jeśli naprawdę są rozłączeni. To wcale nie
poprawiało jej humoru, bo nie mogłaby patrzeć na śmierć brata.
- Widziałam się z
ojcem. - wyrzuciła z siebie. Spojrzał na nią zaintrygowany. -
Przyśnił mi się w nocy.
- Powiedział, że
jesteśmy rozłączeni, dzięki światłu, które mamy w sobie. - Tym
razem to ona otworzyła usta z zaskoczenia. - To nie był sen.
Przynajmniej Darren tak twierdzi, ale nie mamy na to, żadnych
dowodów. Nie mogę ryzykować.
- Też go widziałeś?
Słabo pokiwał głową.
- Mam podstawy by w to
nie wierzyć. - stwierdził ochryple – I nie wierzę. - Spojrzała
na niego wyczekująco. Po krótkiej chwili zastanowienia, wyjaśnił
– Czułem wszystko to co ty przez te dni, kiedy cię nie było.
Wiem dokładnie przez jakie piekło przeszłaś. Nikomu nie mówiłem,
a zwłaszcza Drake'owi. On jeden ma najwięcej powodów by
nienawidzić Aeirin, nie chciałem go jeszcze dodatkowo podburzać. -
Przerwał na moment – Jestem zaskoczony, że widzę cię w tak
dobrej kondycji.
- Nie byłam. To ojciec
mi pomógł. Nie wiem co wtedy widziałeś, ale on przywrócił mi
władzę nad własnym umysłem. Udało mi się odesłać wszystko co
zrobiła mi Aeirin na dalszy tor. Nie jest tak, że tego nie
pamiętam, po prostu staram się o tym nie myśleć.
- Jesteś silna, Alison.
Silniejsza ode mnie.
- Chyba nie powinniśmy
się teraz o to licytować. Nie przeszedłeś mniej niż ja. -
powiedziała, patrząc na jego zgarbioną postawę. - Nie mogą ci
tego zrobić, Chris. Gdyby Bellamy tutaj był...
- Ale go nie ma. -
stwierdził twardo – A po mojej śmierci tylko ty będziesz w
stanie pokonać Juana. Musisz mi obiecać, że chociaż spróbujesz.
- Nie zrobię tego. Nie
będę nic ci obiecywać. - szeptała, walcząc z łzami – Tylko
razem możemy to zrobić. Bo razem - Złapała go za dłoń –
jesteśmy silniejsi. Cokolwiek ci zrobią ja będę obok. Razem
zwalczymy ten ból.
Spojrzał na nią.
Widziała radość w jego oczach. Chciał coś powiedzieć, ale jego
twarz szybko spoważniała.
- Podziwiam twoją
odwagę, ale nie możesz tego zrobić. Taki rytuał trzeba przetrwać
samemu. Ból ma symbolizować jak strasznym czynem jest zdrada.
- Ale ty nikogo nie
zdradziłeś. - zaprzeczyła
- Nie, ale okłamałem
własnego alfę. Nie powinienem był należeć do tego stada.
Zmiennokształtni żyją samotnie. Nie tworzą watah, ani do nich nie
należą. Nikt poza Bellamym nie wiedział, że jesteś moją
siostrą. Nie mogą cię ze mną powiązać.
- Nie przeżyjesz tego,
Chris. - powiedziała ledwo trzymając się krawędzi spokoju.
- Nie boję się
śmierci.
- Śmierć to
tchórzostwo. - Z cienia wyszedł Drake. - Nie masz prawa się
poddawać, rozumiesz? - Pogroził mu palcem przed nosem.
- Mogłem się
spodziewać, że będziesz podsłuchiwał – westchnął Chris
-Dzisiaj nie umrzesz. -
stwierdził ostro – Nie pozwolę ci na to. Życie jeszcze milion
razy kopnie cię w tyłek zanim całkowicie się przekręcisz. To nie
pierwszy raz kiedy jesteśmy w opałach i nie będzie ostatni.
- Nie rozumiesz, Drake.
- odezwał się Darren wychodząc z cienia.
- Ooo. Doskonale
rozumiem. Chris robi z siebie jakiegoś męczennika. Co z tobą? Nie
masz odwagi by dalej żyć? Tak po prostu nas zostawisz?
- Drake... - zaczęła
Alison
- Nie pozwolę mu
umrzeć. Zabiję każdego, kto choćby źle na niego spojrzy. Dzisiaj
nie odejdziesz z tego świata. Nie kiedy wiem, że można inaczej.
- Przestań Drake. To
już koniec. - powiedział spokojnie Chris.
Alison wiedziała, że
jest zmęczony i słaby, ale on już nawet nie miał nadziei, może
nawet nie chciał już żyć. Patrzenie na niego w takim stanie było
nie do zniesienia.
- Drake ma rację. -
poparła go Alison – Nie pozwolimy ci tak po prostu umrzeć.
- Nie możecie nic
zrobić. Nie chcę byście cokolwiek robili. - oznajmił otwarcie
- Dlaczego tak mówisz?
- zniecierpliwiła się
- Bo tak musi być.
- To nie jest odpowiedź.
- warknął Drake
Z korytarza dobiegł
hałas kroków. Chwilę później do krypty weszła dwójka
strażników.
- Już czas. -
powiedział wyższy z nich – Zabieramy cię na plac.
- Możecie spróbować.
- wyszedł im naprzeciw Drake
Nagle w powietrzu rozległ
się świst, a Drake wylądował na ścinie obok, unieruchomiony
przez niewidzialną siłę. Alison dopiero po chwili zorientowała
się, że to sprawka Darrena. Chciała zaprotestować, ale Chris
powstrzymał jej słowa machnięciem ręki i powoli wstał o własnych
siłach.
- To jak o mnie
walczycie wiele dla mnie znaczy. Nie jestem pewien czy zasługuję na
wasze poświęcenie. Sam stanę naprzeciw karze, która mnie czeka.
- Niech piekło
pochłonie twoją dumę, głupcze. - warknął Drake, wyrywając się
niewidzialnemu przeciwnikowi.
Zanim Alison zdążyła
cokolwiek powiedzieć, strażnicy wyprowadzili Chrisa na zewnątrz.
Jak tylko zniknął im z oczu, Darren uwolnił Drake'a i sam wyszedł
na zewnątrz.
- Podły zdrajca. -
syknął Drake, kierując się w stronę wyjścia.
Alison pobiegła za nim.
Krzyczała żeby się zatrzymał, ale on nie reagował. Dopiero w
połowie drogi dogoniła go i mocno szarpnęła za ramię.
- Co chcesz zrobić? -
spytała patrząc ponad jego ramieniem na niewielki tłum, który
zebrał się w kółko, wewnątrz, którego wprowadzono Chrisa.
- To chyba oczywiste.
Zamierzam to zakończyć.
- Ale jak?
- Chce wyzwać Rayleya
na pojedynek. - oznajmił nie wiadomo skąd pojawiający się
czarownik
- To jedyne wyjście. -
powiedział ostro Drake. Jakby bronił się przed zarzutami.
- Przecież nie dasz
rady się przemienić. Nie pokonasz go. - stwierdziła zaniepokojona
Alison
- Nie będę stał
bezczynnie.
Bez ani jednego słowa
więcej odwrócił się i pobiegł w stronę tłumu.
- Przykro mi, ale Chris
na to nie pozwoli. - powiedział Darren.
Dopiero kiedy wyciągnął
dłonie w stronę Drake'a zrozumiałą co robił. Zanim zdążyła mu
przerwać, usłyszała jak Drake, upada na ziemię całkowicie
pozbawiony przytomności.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Powinna być na niego zła, ale w głębi duszy poczuła ulgę.
Plan Drake'a był nieprzemyślany i szalony. Co gorsza był czystym
samobójstwem.
- To prośba Chrisa.
Wiedział, że Drake będzie coś kombinował. Miałem go
powstrzymać.
To było sprytne
posunięcie. Nawet na skraju śmierci bronił swoich, ale kto miał
uchronić jego?
- Jesteśmy tutaj by
wymierzyć karę za zdradę popełnioną przez niejakiego
Christophera Stevensona.
Głos Rayleya rozniósł
się echem. Alison szybko zostawiła czarownika i przepychając się
przez tłum, wyszła na samą krawędź. Chris niestabilnie stał na
środku z otępieniem wpatrując się w ziemię. Tuż obok niego
wyprostowany i napuszony jak paw kroczył Rayley, krzycząc coś o
tym jak niewybaczalnym czynem jest zdrada.
Ktoś pociągnął Alison
za ramię. Chciała się wyrwać, ale zaprzestała kiedy ujrzała
znajomą twarz.
- Co tutaj robisz? -
spytała Shila – Co jeśli dowiedzą się o tobie?
- Nie możesz mu tego
zrobić. - powiedziała Alison – Sprzeciw się Rayleyowi. Odmów
wykonania wyroku.
Shila schyliła głowę.
Śnieżnobiałe włosy, zakryły jej twarz.
- Uciekaj stąd Alison.
- zdążyła powiedzieć zanim Rayley wywołał ją z tłumu.
Z pochyloną głową
wyszła mu naprzeciw. Alison z bijącym sercem i na bezdechu
obserwowała całą sytuację. To jak drobna Shila skinieniem głowy
godzi się wykonać ceremonię odebrania Znaku. To jak pewnym krokiem
podchodzi do ledwo trzymającego się na nogach Chrisa. Coś jej
powiedział, ale Alison nie była w stanie usłyszeć jego słów.
Szum jej własnej krwi zagłuszał wszystko co działo się dookoła.
Nikt nie zamierzał przerwać ceremonii. Wszyscy pozostawali
obojętni. Dłoń jasnowłosej szamanki zaświeciła błękitnym
blaskiem i powoli powędrowała do torsu Chrisa. Jego znak zaświecił.
Przez moment nic się nie działo. Zapanowała całkowita cisza.
Dopiero po chwili została przerwana przez głośny, pełen bólu
krzyk, który odbił się od uszu Alison i trafił w samo jej serce.
Chris wygiął się do tyłu, krzywiąc twarz i ciężko oddychając.
Alison nie potrafiła oderwać wzroku od pięknego światła, które
sprawiało jej bratu tyle bólu. Słyszała jak jego oddech słabnie,
jak z każdą chwilą jego serce zwalnia. Widziała iskrzące się
łzy w jego oczach. Czuła jego ból. Był obecny w jej wnętrzu
jakby należał do niej. Wiedziała, że tam jest, ale nie odczuwała
go tak intensywnie jak on. Upadł na kolana ledwo przytomny. Shila
nadal nie odrywała dłoni od jego skóry. Jej twarz była pozbawiona
emocji. Jakby w ogóle jej na nim nie zależało, jakby nie był jej
bratankiem. Alison tak nie potrafiła. Chris był jej bratem. Nie
mogła pozwolić mu umrzeć. Może nie chciał by Drake ryzykował
dla niego życie. Nawet zdążył uprzedzić jego ruch, ale nie
pomyślał o niej. Myślał, że nie będzie w stanie tego zrobić.
Mylił się. Jest jej bratem, a ona miała już dość tracenia
bliskich. Krzyk sprzeciwu sam wydobył się z jej gardła.
- Stop! - Wyszła przed
szereg, obserwując jak wszyscy zastygają. Nawet Shila odwróciła
głowę, odrywając się od ledwo żyjącego Chrisa. Kątem oka
dostrzegła jak przez tłum przepycha się Darren. Nim zdążył
poruszyć swoimi dłońmi by i ją powstrzymać, powiedziała
wskazując palcem na Rayleya. – Wyzywam cię na pojedynek.
Wyzywam cie na pojedynek najlepszy momenta sory że nie pisze teraz długiego komentarza ale jak ostatni napisałam to pod moim było tylko coś takiego że uważam tak samo to jest denerwujące ale bez moich długich komentarzy wiedz że jak to przeczytałam to takie wow życze weny i czekam na nn
OdpowiedzUsuńRozdział jest super, bardzo mi się podoba. Kiedy kolejny ?
OdpowiedzUsuńMoże w weekend uda mi się coś wyskrobać, ale niczego nie obiecuję.
UsuńOki. Nie mogę się doczekać. Jesteś niesamowita *.*
Usuń