czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział 23

Otaczająca ich ciemność wiła się długim korytarzem i zdawała się nie mieć końca. Śliskie kamienie utrudniały swobodny marsz. Wszechobecny smród pleśni drażnił nos Drake'a, nie pozwalając się skupić. Mimo wszystko chłód i wilgoć był miłą odmianą od parzącego słońca i skwaru panującego na zewnątrz.  
- Skąd w ogóle wiedziałeś, że mają tajny tunel, którym można wejść? - odezwał się Rusty
- Nie jest aż tak tajny jakby chcieli, żeby był. - odpowiedział wymijająco, mrużąc oczy by dostrzec coś w ciemnościach. Wzmocniony wzrok był przydatny by widzieć nierówne podłoże i zaokrąglone ściany, ale nie pomagał zobaczyć tego czego nie było. Przed nimi rozpościerał się korytarz i nie wyglądało by kiedyś miał się skończyć. Kiedy ostatnio tędy szedł droga wydawała się o wiele krótsza. Czy istniała możliwość, że pomylił zakręty? Nie – zaprzeczył sam sobie. Przecież on nigdy się nie myli.
- Dlaczego Chris nie poszedł z tobą?
- Nie wie, że tu jestem.
Drake lubił Rusty'ego. Na Boga, sam go tutaj zaprosił, ale jego słowa zaczynały go irytować. Potrzebował teraz ciszy by nie przegapić najcichszego dźwięku. Musiał znaleźć się w Rezydencji jak najszybciej. Wolał zjawić się przed Alison. Z jego obliczeń wynikało, że jeśli całą drogę pokonała pieszo to na miejscu będzie dopiero za dwadzieścia minut. Tyle powinno mu wystarczyć o ile nie będzie dłużej błądził w zawiłych, podziemnych tunelach niczym szczur.
- Więc kogo ratujemy?
Drake stanął i obrócił się na pięcie spoglądając na chłopca.
- Nie mówiłem w jakim celu tam idziemy.
- Wiem, ale skoro Chris nie wie, że tu jesteś to oznacza, że masz szlachetne zamiary i przybywasz w słusznej sprawie albo jest to coś tak osobistego, że nawet on o tym nie wie. Strzelam, że chodzi o połączenie obu faktów.
Nie krył, że zaskoczyła go taka interpretacja. Nie sądził, że jest tak znany Rusty'iemu. Spędzili ze sobą sporo czasu, ale nigdy nie odsłaniał się przed nim. Łączyła ich zwyczajna, nie za bliska znajomość. Więc na jakiej podstawie to wszystko poskładał?
Nie podobało mu się, że rozszyfrował go piętnastoletni chłopiec. By nie zdradzać nic więcej powrócił do marszu nie odpowiadając na zadane pytanie. Przemilczenie podziałało bo nie usłyszał już żadnego słowa wychodzącego z jego ust. Na początku go to cieszyło, ale kiedy milczenie się przedłużało, zaczął czuć się nieswojo. Często pracował razem z Chrisem, a wtedy rzadko ze sobą rozmawiali, pogrążeni w skupieniu. Chris nie lubił gadać kiedy nie miał nic do powiedzenia, w odróżnieniu od Rusty'iego, który często niepotrzebnie analizował wszystkie słowa, zaszczycając wszystkich niekończącym się monologiem. W miarę jak rósł i doroślał ta cecha zanikała, zastąpiona przez zamknięcie w sobie i odizolowanie od reszty. Drake wiedział, że powodem była jego sytuacja rodzinna, a przede wszystkim niewyżyty brat. Ciężko było wtedy do niego dotrzeć. Nigdy z nikim nie rozmawiał, unikając wszystkich. Teraz kiedy tak ochoczo zadawał pytania, Drake powinien się cieszyć, że chłopak ma ten okres za sobą, podtrzymując konwersacje, a nie zbywać jego pytania wymownym milczeniem.
Właśnie miał o coś spytać idącego za nim Rusty'iego kiedy usłyszał podniesiony męski głos, dochodzący z końca korytarza. Zamrugał kilkakrotnie powiekami i w końcu je ujrzał. Podwójne, okrągłe drzwiczki, tak małe, że trzeba się przez nie przeciskać w pozycji na wpół skulonej. Przyspieszył kroku, nadal uważając by nie wydawać przy tym hałasu, aż w końcu głos stał się wyraźny.
- Przecież wiesz, że Bruno nie należy do cierpliwych osób. Nie zależy ci na życiu, Samanto?
Drake nie rozpoznał głosu, ale ton wiele mu mówił o jego właścicielu. Zdecydowanie stał wysoko w hierarchii. Świadczyła o tym słyszalna arogancja i wyższość, a nawet nuta pogardy.
Dotarł do drzwiczek i oparł o nie głowę, wsłuchując się w rozmowę.
- Nie chciałem ci o tym mówić, bo liczyłem, że jesteś mądrzejsza. Uznano cię za zdrajcę. Nie masz co liczyć na ułaskawienie, ale możesz oszczędzić tego samego losu własnej córce.
Drake napiął mięśnie. Czuł na sobie spojrzenie Rusty'iego, ale wolał nie widzieć jego twarzy. Skoro tak szybko go rozpracował, na pewno już wie, po kogo tutaj przyszedł.
- Wierz lub nie... - kontynuował mężczyzna, po drugiej stronie – ale chronię Alison.
Sposób w jaki wypowiedział jej imię, jakby sprawiało mu to przyjemność, spowodował, że Drake'a przeszedł dreszcz.
- Nie pozwolę mu jej skrzywdzić, ale tobie nie należy się ten przywilej. Być może jesteście podobne z wyglądu, ale nie dorównujesz jej niczym więcej. Jesteś słaba i bezużyteczna. Mimo to jesteś w posiadaniu kilku ważnych informacji. Nie będę tracił czasu na groźby, bo jak widzę już pogodziłaś się ze śmiercią. Nie jestem jednak pewien, jak Alison zniesie widowisko jakie przygotował dla ciebie Bruno. Myślisz, że powstrzyma się przed publiczną napaścią, kiedy zobaczy jak podrzyna ci gardło. Nie. Obawiam się, że wtedy srogo za to zapłaci.
Nastała krótka cisza. Drake z trudem hamował się przed wyważeniem drzwi. Krew mu buzowała, gotowała się do walki. Nienawidził się powstrzymywać, zwłaszcza, kiedy jakiś drań w okrutny sposób wykorzystywał swoją przewagę.
- Sam mówiłeś, że nie pozwolisz by coś jej zrobili. - przemówiła Samanta. Drake nie widział w jakim jest stanie, ale głos miała silny i pewny – Zawsze się nią interesowałeś. Myślisz, że tego nie wiem. Jak wodziłeś za nią wzrokiem pełnym podziwu i fascynacji. Jak odgrażałeś się tym, którzy ją obrażali. Starałeś się być dyskretny, ale ja i tak wszystko widziałam. Podoba ci się, ale ona nigdy cię nie zechce. Wiesz skąd to wiem? Bo jest zupełnie taka jak ja. Kiedy ją do czegoś zmuszasz, nie zrobi tego nawet jeśliby się z tym zgadzała. Sprzeciwi się sama sobie byle tylko nie robić tego co jej karzą. Nigdy nie będzie twoja. - ostatnie zdanie niemal wykrzyknęła.
Drake spodziewał się jakiegoś odgłosu uderzenia, albo krzyku bólu, ale usłyszał tylko śmiech. Krótki, pełen rozbawienia.
- Twój wybór, Samanto. Nie chcesz to nie mów. Widzimy się na ceremonii.
Ciche kroki, a potem brzęk metalu i zardzewiałych zawiasów. Mężczyzna wyszedł z celi. Potem kolejne kroki i następny odgłos zamykanych drzwi, po których nastąpiła cisza. Piwnica była pusta. Drake odczekał jeszcze chwilę, po czym wszedł do środka. Rusty przemknął się za nim, cicho zamykając drzwi. Przed nimi pojawił się kolejny korytarz z celami po lewej stronie. Ruszyli przed siebie, dokładnie oglądając każdą z nich. Dotarli do przedostatniej. W rogu siedziała kobieta o ciemnych, poskręcanych włosach. Drake od razu ją rozpoznał. Co prawda nie spodziewał się tutaj nikogo innego, ale ostre rysy twarzy za bardzo przypominały mu Chrisa, by mógł je przeoczyć.
Samanta od razu go dostrzegła, jak tylko przekroczył próg celi. Zmierzyła go lodowatym spojrzeniem, a potem nieco łagodniejszym potraktowała Rusty'iego.
- Mówiłem, że się jeszcze spotkamy. - wzruszył ramionami i ukucnął przed nią.
Była przykuta do ściany, ale na szczęście kajdany nie były srebrne. Drake poczuł nieprzyjemne pieczenie na nadgarstkach. Już prawie się wygoiły, ale wspomnienie tej celi, przypomniało mu przeszywający ból. Czuł jak srebro wżyna się w jego kości, przepala przez skórę. Niemal całkowicie stracił czucie w palcach. Potrząsnął głową by przywrócić się do teraźniejszości. Napotkał pytające spojrzenie błękitnych oczu.
- Jestem tutaj by pomóc. - wyjaśnił
- Alison. - wyszeptała
- Jestem sam. - spojrzał na Rusty'iego – To znaczy prawie sam.
Samancie wyraźnie ulżyło. Wypuściła powietrze i nieco rozluźniła plecy. Drake uznał, że nie obniosła poważnych obrażeń. Ręce miała trochę posiniaczone, ale poza tym wszystko było w porządku. Przynajmniej na zewnątrz.
- Ty... - zawahała się – Już nic nie rozumiem.
- Nie czas na wyjaśnienia.
Sięgnął do łańcuchów i mocno pociągnął. Z lekkim oporem, ale w końcu ustąpiły. Chciał pomóc jej wstać, ale powstrzymała go, zaciskając palce wokół jego przedramienia.
- Znałeś Williama? - spytała z nadzieją. Oczy jej się zaszkliły, kiedy westchnął i odpowiedział.
- Wychował mnie.
Zaśmiała się, powstrzymując od łez.
- Wiedziałeś o naszyjniku. Dałeś go Alison.
- Naprawdę nie ma czasu, na... - chciał ją podnieść, ale znowu przyciągnęła go na dół.
- Dziękuję. - powiedziała patrząc prosto w jego oczy. - Alison jest wszystkim co po mnie pozostanie. To ją powinieneś chronić. Nie mnie.
Poczuł silny skurcz w żołądku. Przeraził go fakt, że to wcale nie był kolejny atak, tylko ukłucie żalu. Kobieta przed nim była matką jego przyjaciela, kogoś kto był dla niego jak brat. Co gorsza wcale nie wiedziała, o jego istnieniu. Chciał jej to powiedzieć, ale spodziewał się reakcji. Nie było czasu na kolejne pytania. Musieli stąd wyjść.
- Wynosimy się. - oznajmił twardo
- Tak jak twój towarzysz? - jej wzrok powędrował za jego plecy.
Odwrócił się na pięcie i napotkał pustą ścianę. Rusty gdzieś zniknął. Zaklął pod nosem i skierował się z powrotem do Samanty.
- Idziemy. - ponaglił
- Nie pójdę. - zaprzeczyła machając głową – Jak zobaczą, że mnie nie ma od razu pójdą do Alison. Będą pewni, że to ona mnie uratowała. Nie mogę jej tak narażać. Przykro mi, ale ja zostaję.
Drake nie wierzył w to co usłyszał. Z jednej strony, nawet ją rozumiał, ale i tak nie miał zamiaru jej tutaj zostawiać.
- Posłuchaj, Alison...- urwał raptownie na odgłos otwieranych drzwi.
Ktoś schodził do piwnicy. Po ciężkich krokach domyślił się, że to nie Rusty. Szybko wstał i przyległ do ściany, gotowy do ataku. Jak tylko mężczyzna wyszedł zza rogu, wchodząc do celi, wykonał skok w jego stronę, odpychając się od ściany. Ku jego zaskoczeniu facet prawie w ogóle nie drgnął, więc wycelował pięścią w jego szczękę, ale został popchnięty, chybiając.
- To znowu ty! - warknął
Drake też go rozpoznał. Był to jeden z braci, którzy pojmali go pierwszej nocy, kiedy tutaj był. Zorientował się, że był to ten wyższy i potężniejszy, niemal dwa razy większy od niego.
- Narobiłeś nam samych problemów. - warknął
- Uznam to za komplement. - uśmiechnął się wyzywająco
Mężczyzna wysyczał coś co brzmiało jak groźba przerobienia na sieczkę, po czym jego oczy zalśniły, kły się wydłużyły, a z palców wyrosły pazury. Drake skrzywił się nieco. Sam nie mógł sobie pozwolić na coś podobnego. Kolejna sytuacja, w której nie mógł w pełni wykorzystać swoich wilkołackich zdolności. Posiadał jednak siłę, zwinności i szybkość. Miał zamiar zrobić z nich użytek. Nie czekając na zaproszenie, rzucił się do ataku. Przeciwnik mimo rozmiarów, okazał się równie zręczny. Odparowywał ciosy z gracją i zadawał z siłą rozpędzonego samochodu. Niewiele czasu minęło i oboje byli zlani potem. Drake zdał sobie sprawę, że nie ma szans z tak wielkim przeciwnikiem. Mimo to nie rezygnował. Wykorzystując moment chwilowego ogłuszenia, jaki mu zagwarantował ciosem w głowę, wyskoczył do góry, podciągnął się na stalowym pręcie podtrzymującym sufit i mocnym kopniakiem zepchnął przeciwnika na ścianę. Nawet jeśli było to dla niego bolesne, to nie okazał tego w żaden sposób. Odbił się od kamieni i łapiąc Drake'a, za koszulkę, przerzucił go na drugą stronę. Siła uderzenia, sprawiła, że musiał łapczywie nabrać powietrza. Przeszył go potworny ból w klatce piersiowej. Czuł jak jego płuca płoną.
Tylko nie teraz.
Upadł na posadzkę, opierając dłonie na ziemi. Starał się panować nad sobą, ale jego ciało zaczęło drżeć. Nie potrafił powstrzymać bólu. Tego jednego nie mógł zrobić. Zakręciło mu się w głowie od paraliżującego pieczenia.
Usłyszał głośne prychnięcie pełne pogardy.
- Taki z ciebie wojownik. Wróć kiedy zdołasz utrzymać się na nogach przez pięć sekund.
Głos nieco rozjaśnił mu w głowie, ale obraz nadal był rozmazany. Trząsł głową, chcąc przywrócić ostrość widzenia. Coś głośno zabrzęczało, następnie do jego uszu dotarł dziwny charkot. Uniósł głowę. Widział jak Samanta zaciska łańcuch na szyi mężczyzny, pozbawiając go tchu. Wiedział, że musi wstać, ale mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Przerośnięty facet przy drobnej kobiecie wyglądał jak tankowiec przy łódce. Szansa na wygraną była krótka. Mężczyzna nie mogąc dosięgnąć Samanty, skoczył do tyłu, przygniatając ją do ściany. Poluźniła uścisk i wyrzuciła łańcuchy. Sięgnął po nią nienaturalnie wielką dłonią i chwycił za gardło. Bezradnie machała nogami w powietrzu, starając się wyrwać.
To był moment, w którym Drake mógł zakończyć pojedynek. Przechylić szalę. Ignorując ból, na trzęsących się kolanach powoli wstał. Ręce mu drżały, ale pewnie ścisnął za łańcuch leżący na ziemi. Zbierając siły, rzucił się do ataku. Skoczył na plecy mężczyzny i oplótł, łańcuch dookoła jego gardła. Zdezorientowany, zamachnął się rzucając Samantą o podłogę. Zaczął się cofać w stronę ściany. Popełnił błąd wykorzystując tą samą technikę co wcześniej. Drake zaparł się stopami o nierówne kamienie, uginając nogi w kolanach. Napinając wszystkie mięśnie wykonał obrót, nad głową przeciwnika, przerzucając go na drugą stronę. Mężczyzna uderzył głową o kamienie i bezwładnie zsunął się na podłogę.
Drake odetchnął dwa razy, widząc niegroźnego już przeciwnika. Ramiona bolały go od wysiłku. Jednak zapomniał o bólu widząc Samantę, leżącą na podłodze. W mgnieniu oka pokonał dzieląca ich odległość, upadając na kolana. Oczy miała szeroko otwarte i przerażone. Wszędzie pełno było jej krwi, wypływającej strumieniami z rozerwanej szyi. Drake dokładnie widział ślady pazurów przebijających skórę i rozcinających ją niczym żyletki. Spojrzała na niego ciężko oddychając. Drżącą ręką sięgnęła do łańcuszka. Mocnym pociągnięciem zerwała go i włożyła w jego dłonie.
- Alison... - wycharczała.
Usta wypełniły się krwią, oczy wykonały szaleńczy obrót i momentalnie zastygły. Jej ręka bezwładnie opadła na podłogę.
Drake znowu znalazł się w ciemnym lesie, otoczony przez smród dymu, krwi i ziemi. Widział zakrwawioną postać starającą się złapać ostatni oddech. Słowa prośby by zaopiekował się bratem. Blada, silna dłoń wkładająca srebrnego wilka w jego małe, drżące palce. Miał wtedy zaledwie siedem lat. Bał się jak nigdy dotąd, bo wiedział co nastąpi. Śmierć przyszła szybko i zabrała jego przyszywanego ojca na zawsze.
Skazany na powtórzenie historii, nie zdołał wydobyć z siebie nic więcej poza głośnym krzykiem.

środa, 30 lipca 2014

Rozdział 22

Alison nie miała pojęcia jak długo szła. Prowadzona przez własne nogi, pogrążona w złości dotarła do Głównego Domu. Negatywne emocje powoli z niej wypływały, zastępowane przez podekscytowanie i lekki strach. W lesie panowała cisza tak samo jak i przed rezydencją. Przyczaiła się w krzakach i obserwowała. Nie wiedziała ile osób jest w środku. Zazwyczaj byli to tylko ci co mieszkali tam na co dzień. Jedynie w czasie spotkań zbierały się większe grupy. Z drugiej strony teraz przywódcą był Bruno. Kto wie jakie zasady wprowadził. 
Stalowa brama tak jak przypuszczała Alison była zamknięta. Musiała znaleźć inną drogę. Skradając się lasem obeszła posesję. Otaczał ją wysoki kamienny mur. Jedynym sposobem było pokonanie go górą. Podobno istniało też inne wejście przez podziemne korytarze, ale nie miała teraz czasu by go szukać. Podeszła bliżej i dotknęła chropowatej powierzchni, która pięła się około trzech metrów w górę. Nie wiadomo jak byłaby silna nie dałaby rady wspiąć się na sam szczyt. Ściana nie miała wnęk, w które mogłaby wbić stopy, albo zaczepić dłonie. Z ręką przy ścianie ruszyła wzdłuż muru. Liczyła, że znajdzie jakiś punkt, w którym ogrodzenie będzie bardziej zniszczone. Niestety mimo wieku trzymało się całkiem nieźle. Spojrzała z rezygnowaniem w górę. Strzeliła palcami i wciągnęła powietrze. Nie wierzyła, że jej się uda, ale gdzieś słyszała, że pozytywne myślenie może zdziałać cuda. Wszczepiła palce w kamienną ścianę i zaparła się butami. Dłoń ześlizgnęła się przy drugim chwycie. Wylądowała na ziemi na ugiętych nogach. Spróbowała po raz kolejny i jeszcze następny. Każda próba kończyła się fiaskiem. Do tego ręce miała coraz bardziej śliskie od potu i krwi. Złamała prawie wszystkie paznokcie i obiła kolana, a efekt nadal był zerowy. Zdenerwowana kopnęła butem o mur skazując się na ból w stopie. Przeklęła pod nosem i dała sobie chwilę przerwy. Wsłuchała się w odgłosy lasu. Kojący szum wiatru i szelest gałęzi. Powietrze było czyste i lekkie. Słońce nie przedostawało się przez korony drzew i nie doskwierało swoim gorącem. Było błogo, niemal idealnie. Dzięki temu wszystkiemu potrafiła się uspokoić, opanować bicie własnego serca. Odseparowała się od swojego porywczego i nerwowego charakteru dając mu minutę wolnego.
Ciszę przerwał głośny zgrzyt. Alison wiedziała skąd dochodzi. Wejściowe drzwi były tak stare, że ich odzew był słyszalny na kilometr. Przyciskając się do ściany podeszła do głównej bramy. Wychyliła ostrożnie głowę i zauważyła grupkę mężczyzn wychodzących z rezydencji. Kierowali się w stronę głównej drogi, głośno o czymś dyskutując. Wykorzystała okazję i podeszła do bramy, licząc, że nie usłyszą jej kroków. Prześlizgnęła się między prętami i wpadła w zarośla, unikając kamiennej ścieżki. Póki co wolała by nikt nie wiedział o jej obecności. Zwłaszcza jeśli naprawdę przetrzymują tu jej matkę. Idąc przy murze, tym razem po jego drugiej stronie, okrążała budynek szukając otwartego okna. Napotkała jedno od strony ogrodu. Jak większość tych na parterze – z wyjątkiem ogromnych, których nie da się otworzyć - było niewielkie, ale wystarczające by się przecisnęła. Cegły były powyszczerbiane, więc tym razem wspinaczka była łatwa. Kilka konkretnych podciągnięć i mogła swobodnie wejść do środka. W jej wyobraźni wyglądało to lepiej niż stało się w rzeczywistości. Wpadając do pokoju, przewróciła jeden ze stolików i stłukła wysoki porcelanowy wazon, robiąc przy tym spory hałas. Odruchowo zacisnęła powieki jakby w ten sposób zmniejszyła szkody.
Uważnie nasłuchiwała, ale nie usłyszała nagle zbliżających się kroków. Odetchnęła z ulgą rozglądając się po wnętrzu. Pokój nie różnił się od innych w tym domu. Cały w ciemnym drewnie. Mimo półmroku, Alison dostrzegła brak łóżka. Nie było to pomieszczenie sypialniane, a raczej coś w stylu salonu połączonego z gabinetem. Ogromne dębowe biurko w rogu, otoczone mnóstwem półek z książkami. Na przeciwko w ciemniejszym miejscu widziała zarys foteli i kanap.
Zrzuciła ciążący jej plecak z ramion i delikatnie położyła go na podłodze. Dużo by oddała za łyk wody. Długa trasa oraz mini wspinaczka przyniosła zmęczenie i suchość w gardle.
- Liczyłem, że jednak uda ci się wspiąć na mur.- usłyszała pełen ukrytego rozczarowania głos, który wcale jej się nie spodobał.
Odwróciła głowę by zlokalizować jego właściciela. Nie widziała nic, dopóki coś nie poruszyło się na jednym z foteli. Cień się powiększył i przybrał ludzką postać.
- Juan. - stwierdziła jeszcze bardziej niezadowolona.
- Witaj Alison. - wyszczerzył zęby w tym swoim pełnym podtekstów uśmiechu. - Widziałem popisy przy murze. Zdaje się, że twoje dłonie mocno ucierpiały.
Zbliżył się na kilka kroków, wychodząc z półmroku. Miał na sobie ciemne spodnie i T-shirt w tym samym odcieniu. Blada cera zalśniła w blasku słońca. Alison nie była pewna, ale jego włosy zdawały się ciemniejsze, a może był to tylko efekt słabo oświetlonego pomieszczenia.
- Nie jestem zdziwiony twoją obecnością tutaj. Tak naprawdę jako jedyny wiedziałem, że przybędziesz. Reszta obstawiała ucieczkę, ale oni nie znają cię tak dobrze jak ja.
- Wcale mnie nie znasz. - rzuciła
- Czyżby? - jego oczy zalśniły w niemym wyzwaniu – Wiem, że jesteś nieopanowana, dzika, nieprzewidywalna. - zrobił kolejne kroki w jej kierunku – Brak ci delikatności jaką powinna mieć kobieta. Rzadko się poddajesz bo wolisz walczyć do końca. Starasz się nie reagować na wyzwiska, ale każdy ma swoją granicę wytrzymałości. Kiedy ktoś przekroczy twoją mało kiedy wychodzi z tego cało. Poza tym jesteś wojowniczką z dużym bagażem przykrych doświadczeń.
Kiedy skończył mówić był tuż przy niej, a ona nie mogła się już nigdzie cofnąć. Powstrzymywała oddech, by nie zdradzić jak bardzo się przeraziła. Nie spodziewała się takiego opisu z jego strony. Zawsze wiedziała, że Juan w pewien sposób był inny od reszty stada, ale przez to bardziej przerażający.
Teraz kiedy jego oczy wędrowały po jej twarzy, jakby szukały odpowiedzi, czuła się jeszcze bardziej skrępowana. Nie czysto psychicznie, ale również fizycznie.
- Chciałem cię przeprosić. - powiedział szeptem – Byłem zbyt gwałtowny wtedy w lesie. Zamknęli cię przeze mnie w lochu.
Pochylił się do niej tak, że poczuła jego oddech na skórze.
- Nie wyszedłeś bez uszczerbku – przypomniała
- Ah tak! - odsunął się, ale nie wystarczająco. Jedynie jego głowa powędrowała do tyłu. - Nos już się zagoił. Nie musisz się o mnie bać.
- Nie zamierzam. - rzuciła rozdrażniona.
Tak dziwna sytuacja sprawiała, że traciła kontrolę nad nerwami, chociaż nie była pewna czy powinna pozwalać sobie na ostre uwagi. Miała złe przeczucia. Juan jak zwykle wydawał się spokojny, do czasu, aż ujawni się jego prawdziwa natura.
- No tak. Przecież martwisz się teraz o kogoś innego.
Jego słowa podziałały jak kotwica, przywracając ją do celu.
- Wiesz gdzie jest moja matka?
Zrobił krok do tyłu, ponownie się uśmiechając.
- Możliwe.
Wyraz jego twarzy mówił wszystko. Dobrze znał miejsce pobytu matki Alison i zamierzał wykorzystać tą informację.
- Czego ode mnie chcesz? - spytała wprost, bo nienawidziła jak ktoś z nią pogrywał, a już zwłaszcza Juan. Może gdyby miała dziś lepszy humor i mniej wrażeń, wymyśliłaby jak go podjeść.
- Ta twoja bezpośredniość. Chcesz przejść do konkretów. Obawiam się, że nie będzie to takie łatwe.
- Jesteś tu nie bez powodu. Czekałeś na mnie? Stoję przed tobą i nadal nie wiem czego ode mnie oczekujesz. - uważnie obserwowała każdy jego ruch razem z wzajemnością.
Podszedł do ściany i przejechał po niej palcami, jakby głaskał kota. Alison od razu przypomniały się bruzdy na ścianach w jej mieszkaniu. Symboliczna ścieżka prowadząca do jej pokoju.
- Byłeś tam. - stwierdziła twardo – W moim domu.
- Tak, ale to nie ja odpowiadam za szkody. Skorzystałem tylko z okazji. Nie masz pojęcia co dzieje się teraz wewnątrz stada. - oparł się niedbale o boazerię – Konflikty, spory, kłótnie i szamotaniny. Jeden naskakuje na drugiego. Walki o pozycję, jedynie ci najwyżej stojący są w miarę bezpieczni.
- Więc czym się martwisz? Przecież jesteś pupilkiem Bruna.
Spojrzał na nią, a Alison przez sekundę widziała jak jego twarz napina się w gniewnym grymasie.
- Tak wy to postrzegacie i tak on to postrzega. - wrócił do normalnego tonu – Bruno to siedemdziesiąt procent siły i dwadzieścia osiem dumy. Pozostałe dwa składają się na inteligencję.
- Gratuluję. Potrafisz kalkulować. - skrzywiła się
- Nic nam nie przyjdzie z jego władzy, oprócz upokorzenia i porażki. Mówi, że zbiera ludzi, tłamsi zdrajców i buntowników, szykując się do walki.
- Co to ma wspólnego z moją matka? - ponagliła go
- Przecież mówię. Bruno nie toleruje zdrajców.
Alison zacisnęła zęby. Przez jej wnętrze przebiegł strach, motywując do działania. W mgnieniu oka sięgnęła do plecaka wyciągając noże. Wycelowała jednym z ostrzy w pierś Juana, który niewzruszony nadal tkwił na swoim miejscu.
- Gdzie ją trzymają? - spytała na jednym oddechu. Czuła jak jej ciało gotuje się do walki. Szeroki uśmiech na jego twarzy, tylko ją podkręcił. - Gdzie ją trzymają? - powtórzyła, zbliżając się na tyle, że ostrze dotknęło jego ciała. Mimo srebra Juan nadal się nie poruszał.
- Czekałem na ciebie. - wyznał złośliwie uśmiechnięty – Czekałem na prawdziwą ciebie.
Alison zmrużyła oczy próbując go rozszyfrować. Denerwowała ją jego obojętna, a nawet lekko zadowolona postawa.
- Odpowiedz. - rozkazała, przykładając sztylet do jego gardła.
- Zdradzić ci sekret? - szepnął, wyciągając szyję w jej stronę. Ostrze przebiło skórę, uwalniając strumyk nienaturalnie ciemnej krwi. - Srebro na mnie nie działa.
Chwycił za jej nadgarstek i wygiął rękę do tyłu. Ból sprawił, że musiała wypuścić nóż. Zamachnęła się do tyłu drugą również uzbrojoną. Odchylił się do tyłu i kopniakiem wybił broń. Alison w ciągu tego krótkiego ruchu zauważyła w nim zmianę. Nie potrafiła tego dokładnie opisać, ale coś w sposobie jego poruszania zmieniło się. Był szybszy i pełen gracji, której zawsze mu brakowało. Widząc zdziwienie wypisane na jej twarzy, zareagował pchając ją na ścianę i zaciskając ręce na jej nadgarstkach, całkowicie unieruchamiając.
- On ją zabije, Alison. Na oczach wszystkich poderżnie jej gardło. - mówił ściszonym, pełnym gróźb głosem
Szarpnęła się, ale na daremnie. Był silny, silniejszy od niej.
- Nie pozwolę by zabił i ciebie. - kontynuował – On nie wie jak wyjątkowa jesteś. Nie może się dowiedzieć.
Serce Alison zabiło mocniej, z twarzy odpłynęła krew. Czy to możliwe by Juan wiedział, że ona nie jest wilkołakiem tylko Zmiennokształtnym?
- Puść mnie. - rozkazała
- Nie mogę. Będziesz chciała ją uratować. To jest niemożliwe. Przyzwyczaj się do myśli, że ją straciłaś.
- Sam powiedziałeś, że się nie poddaję bez walki. - wydyszała, nie miała siły mu się wyrwać. Mięśnie ramion bolały od wysiłku. Zrobiło jej się duszno. Widziała swoje odbicie w jego oczach. Napiętą twarz i twarde spojrzenie. Ucieszyła się, że chociaż nie zdradza swojego strachu.
- Dlatego, nie pozwolę ci się zabić. - jego brwi wygięły się w łuk, oczy przepełnił smutek. Alison była pewna, że udaje. - Ona jest strzeżona przez najlepszych ludzi. Nie masz z nimi szans. Lepiej będzie jak zapomnisz o sprawie.
- Zapomnisz! Chyba żartujesz. - zaśmiała się cierpko. - To moja matka, debilu. Nie pozwolę im jej zabić.
Puścił jej nadgarstki. Ręce swobodnie opadły wzdłuż jej tali, pozbawione sił.
- W porządku. To co w tobie najlepsze.. - jego dłoń powędrowała do jej twarzy. Czuła jak odgarnia jej włosy za ucho. Nie mogła znieść jego dotyku, ale nie miała siły go odepchnąć. Zupełnie jakby ktoś wyssał całą jej energię do walki. - Kiedyś narazisz się za bardzo, by uszło ci to na sucho. Igrasz z ogniem, Alison Hudgens. Uważaj bo spłoniesz.
Nie potrafiła odgadnąć znaczenia jego słów. Być może takowego nie posiadały, ale kiedy patrzyła w jego oczy pełne powagi, czystego niepokoju oraz czegoś co przerażało ją w nim najbardziej, stwierdziła co innego.
- Uratuję ją. - utwierdziła
- Co jeśli już nie żyje. - przekrzywił głowę na bok.
Alison nie wiedziała czy teraz spekuluje czy mówi prawdę. Nie mogła rozgryźć czego on od niej chce.
- Powiedz mi gdzie ona jest. - jej ton złagodniał, natomiast spojrzenie Juana wywołało odwrotną reakcję.
- Błąd w taktyce. - skarcił ją – Co będę miał z tego, że ci powiem. Sam tylko ryzykuję. Jeszcze nie czas by sprzeciwiać się alfie.
Przez moment prowadzili walki na spojrzenia. To Alison była pierwszą, która zrezygnowała.
- Nie mam tu czego szukać.
Ruszyła do plecaka z zamiarem opuszczenia tego pomieszczenia, ale szarpnął ja za ramię i odwrócił w swoją stronę.
- Nie odpuszczaj. - rozkazał – Ty tak nie robisz.
- Jesteś mocno szurnięty. - spiorunowała go wzrokiem – Nie mam czasu na twoje gry.
Zmarszczył czoło i zacisnął usta w cienką kreskę. Ruszył do przodu, a ona zaczęła się cofać. Mocno zaciskał dłonie na jej ramionach. Była przekonana, że zostaną jej po tym siniaki. Zatrzymał się w momencie kiedy napotkała na drodze ścianę.
- Zostaniesz tutaj ze mną. - stwierdził tonem tak jakby to było odgórnie ustalone.
- Przestań! - krzyknęła – Zostaw mnie w spokoju.
- Nie chcesz spokoju. - znowu ściszył głos do szeptu. Nachylił się, mówiąc tuż przy jej uchu. - Spokój jest nudny. A ty pragniesz wrażeń tak jak ja.
Jego dłonie powędrowały niżej wzdłuż jej ramion, zsuwając się na biodra.
- Nie. - zaprotestowała
Pozwoliła by emocje same zadziałały. Zebrała siły i uderzyła w niego barkiem, odsuwając na tyle by móc go uderzyć. Jej pięść wystrzeliła w stronę jego twarzy, ale szybko ją zablokował. Przytrzymał jej nadgarstek, a kiedy zesztywniała przesunął dłonią po jej ramieniu. Czuła jak w środku gotuje się ze złości. Widziała, że on nie uznaje jej za zagrożenie, tylko specjalnie prowokuje. Tym razem postanowiła go nie rozczarować. Była zbyt zdenerwowana, by się powstrzymać. Kiedy on wodził wzrokiem po jej ręce, wyrwała się i wykonała pół obrót, podcinając mu nogi. Upadł na podłogę. Wykorzystała tą chwilę i sięgnęła po sztylet, który wcześniej upuściła. Zdążył się podnieść w momencie, kiedy zamachnęła się nożem. Odchylił się do tylu unikając ciosu, ale nie dostatecznie daleko. Ostrze przecięło koszulkę na jego brzuchu, szybko czerwieniąc koszulkę. Uśmiechnęła się na ten widok i ponownie zaatakowała. Z łatwością chronił się przed bronią. Był za szybki by zdążyła go zranić ponownie. Traciła siły z każdym ruchem, podczas gdy on był ciągle pełen energii.
- Tylko na tyle cię stać, Alison? - spytał kiedy zwolniła tempo. - Może potrzebujesz motywacji?
Nie zdążyła się odgryźć, bo przeciwnik szybko zmienił taktykę z obronnej na atak. Starała się unikać ciosów, ale miała coraz mniej siły. Nie zdążyła nawet nabrać powietrza, by odetchnąć. Odchyliła się, kiedy jego pięść wystrzeliła w kierunku jej twarzy, ale w tym momencie Juan zaatakował drugą uderzając ją w brzuch. Zgięła się w pół z bólu. Szykowała się na kolejny, być może definitywny cios, ale on nie nastąpił. Uniosła głowę, by na niego spojrzeć. Stał w odległości kilku kroków i patrzył na nią zafascynowany i gotowy do dalszej walki.
- Twoja matka nie żyje, Alison. Bruno zabił ją kiedy odmówiła zeznań, ale widząc jak słaba jesteś zgaduję, że nawet nie zdołałabyś jej ocalić.
- Kłamiesz. - warknęła powoli się prostując. Ból przyćmiewał jej umysł, ale starała się utrzymać świadomość.
- Zejdź na dół i się przekonaj. Nie zastaniesz tam nic poza jej truchłem.
Krzyknęła i rzuciła się na niego. Siła uderzenia powaliła ich obu na ziemię, ale to Juan był tym, który mocniej ucierpiał. Usłyszała jak nabiera powietrza i w tym momencie wbiła mu nuż między żebra. Jego twarz znieruchomiała, zniknął rozbawiony i czerpiący satysfakcję wyraz.
- Przyznaj, że łżesz jak pies, albo przebiję ci płuco. Z pewnością cię to nie zabije, ale niewypowiedzianą radość sprawi mi patrzenie jak krztusisz się krwią.
Poczuła wibracje na brzuchu. Myślała, że jego ciało wpada w drgawki, ale kiedy spojrzała na jego twarz zorientowała się, że jest inaczej. Zaczął się śmiać, a Alison czuła jak jej ostrze wbija się głębiej w jego ciało.
- Śmiało! - rzucił wyzwanie – Zrób to. Odreaguj lata upokorzeń i szyderstw. Zabij pierwszego z członków stada, które chcesz zniszczyć. Wiem, że tylko na to czekasz. Twoja matka była jedyną osobą, która stała na przeszkodzie. Teraz kiedy nie musisz się już bać o jej bezpieczeństwo możesz rozpocząć swoją zemstę.
Alison poluzowała uchwyt na rękojeści. Chciała to zrobić, wbić nóż tak głęboko by jego oczy zastygły. Jedynie wspomnienie tego co mogło się stać kiedy kłóciła się z Ricki ją powstrzymywało. Ona nie jest taka. Nie morduje dla satysfakcji. Śmierć choćby i takiego drania jak Juan, nie jest czymś co sprawi jej radość. Może na początku tak by było, ale czy jej sumienie naprawdę jest na tyle uśpione by zignorować fakt, że odebrała komuś życie. Bała się przekonać. Wolała nie wiedzieć i nie znać tej części siebie.
Moment zwątpienia był szansą dla Juana, którą wykorzystał. Nawet nie zauważyła kiedy unosił rękę. Zorientowała się po fakcie. Poczuła ostry ból w szczęce. Cios był tak silny, że poleciała w bok na podłogę. Potrząsnęła głową, by pozbyć się głośnego dzwonienia. Zaczęła się zbierać by stanąć na równe nogi. Jednak pokój tak wirował, że nie była w stanie się podnieść. Widziała tylko zbliżającego się Juana, kiedy ugięły się pod nią kolana, a świat spowiła ciemność.

czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział 21

Na podjeździe powitały ich czerwone i niebieskie światła radiowozów. Dom był otoczony przez policjantów oraz grupkę gapiów. Alison szybko zeskoczyła z motoru, zanim Drake zdążył porządnie wyhamować. Rzuciła kask na ziemię i podbiegła bliżej. Posesję odgradzała policyjna taśma. Serce jej przyspieszyło kiedy zobaczyła wyważone drzwi wejściowe, trzymające się tylko na jednym zawiasie. Chciała wbiec do domu, ale jeden z funkcjonariuszy zagrodził jej drogę.  
- To miejsce zbrodni. Zakaz wstępu.
Alison zaparło dech. Czy dobrze usłyszała?
- Zbrodni? - wydukała słabo – Ja... Co się stało?
Wysoki, gruby mężczyzna około czterdziestki, przeciągnął palcem po krótkiej brodzie, taksując ją przy tym wzrokiem.
- Nie jestem zobowiązany...
- Znam całą tą gadkę, która jest tylko owijaniem włóczki na szpulkę. - wtrąciła zdenerwowana - Ja tu mieszkam. Co z moją matką? - niemal krzyknęła, widząc niewzruszoną postawę mundurowego.
- Jeszcze nic nie ustaliliśmy. Dopiero spisujemy zeznania. - wskazał palcem na jednego ze swoich kolegów.
Niski, rudy policjant notował coś w swoim kajecie. Naprzeciwko niego stała zgarbiona staruszka. Alison od razu rozpoznała swoją sąsiadkę.
Odwróciła wzrok z powrotem na żywą przeszkodę stojącą przed nią.
- Mogę tam wejść? Muszę zobaczyć...
- Nie. - zabronił ostrym tonem – Musimy wszystko zbadać.
Alison zacisnęła usta w cienką kreskę, starając się zachować spokój. Już miała odejść i zrezygnować, ale uderzyła w nią fala niepokoju o matkę. Wiedziała, że policjanci nie wiele jej pomogą. Musiała się dowiedzieć co z matką.
Popchnęła policjanta barkiem, usuwając go z drogi. Od razu złapał ją za ramiona, ale okręciła się i wycelowała pięścią w jego gardło. Puścił ją i zaczął kaszleć. Nie przejmując się nim, pobiegła do domu. Wpadła przez wejście, zdzierając taśmę z framugi. Stanęła jak wryta kiedy wpadła do salonu.
Pomieszczenie było kompletnie zdemolowane. Nie zachowała się ani jedna półka. Po podłodze walały się odłamki szkła, drewna i materiału. Kanapa i fotele były w strzępkach, jakby ktoś pociął je nożem. Kuchnia nie wyglądała lepiej. Drzwiczki od szafek były pourywane, a ich zawartość leżała roztrzaskana na ziemi. Spojrzała na ścianę w korytarzu. Wzdłuż całej jej powierzchni wiodło pięć szram. Ślady po pazurach, rozrywających tynk. Była pewna czyja to sprawka. Ruszyła wzdłuż cięć, które niczym ścieżka prowadziły ją po schodach na górę. Wyglądało to tak jakby ktoś wchodząc, sunął pazurami po ścianie. Wbiegła po stopniach. Symboliczna ścieżka kończyła się w jej pokoju, który już nie wyglądał jak pomieszczenie, które zostawiła tej nocy. Wszystko wywrócone i zniszczone. Nawet jej ubrania były porwane. Po dywanie walały się białe pióra z jej pościeli. Latały po podłodze jak szalone, porywane przez wiatr wkradający się do środka przez otwarte okno.
Nic z tego nie rozumiała. Dlaczego ktoś miałby to zrobić? Miały wrogów w stadzie, ale czy komukolwiek z nich chciałoby się aż tak angażować dla głupiego żartu?
Poczuła chłodny powiew powietrza na skórze. Pierze przemieściły się pod ściany, odsłaniając środek podłogi. Serce Alison zatłukło mocniej, kiedy jej oczom ukazała się czerwona plama krwi. Nie duża, ale znacząca.
Poczuła narastający gniew, choć jeszcze nie wiedziała w stosunku do kogo. Wsunęła rękę pod łóżko, wyciągając znajome pudełko. Odchyliła wieko i wyciągnęła swoje ostatnie, dwa noże. Rzucając je na łóżko, zaczęła przeszukiwać szafki. Liczyła, że zachowało się trochę niezniszczonych ubrań. Starała się działać szybko. Odsunęła na bok wszystkie myśli, skupiając się na praktycznych rzeczach. Usłyszała jak ktoś wbiega po schodach. Odgrażała się, że jeśli to jeden z policjantów będzie chciał ją zaciągnąć na dół, tłumacząc żeby nie zamazywała śladów, to mocno go poturbuję.
Na szczęście usłyszała znajomy głos.
- Zawsze tak witasz gości. - powiedział nieprzejęty. - Wilkołaki. - stwierdził, wchodząc do środka i uważnie przyglądając się pokojowi
- Zabrali moją matkę. - powiedziała nadal zdenerwowana
- Może nie było jej w domu.
- Zabrali ją. - trwała przy swoim. - Zostawili ostrzeżenie. - machnęła ręką na plamę krwi.
Drake ukucnął nisko na nogach i przejechał palcami po mokrym dywanie.
- To nie jej krew. - uspokoił ją.
- Więc czyja? - rzuciła zrezygnowana ubraniami o ścianę, bo żadne z nich nie było w całości. - Ja nie mam wzmocnionego węchu. Nie wytropię ich jak pies.
Wróciła z powrotem do poszukiwań. Z pod śmieciowiska, które kiedyś było jej pokojem, wygrzebała plecak. Wrzuciła do niego jedną z par trampek, dziękując, że chociaż nie chciało im się drzeć butów. Nie wiedziała, dlaczego nagle zaczęła martwić się o ubrania bardziej niż o matkę. Odrzucała możliwość, że może stać jej się coś złego. Zawsze jak coś robiła narażała tylko siebie, uważając matkę za bezpieczną i odseparowaną od problemów. To ona była znienawidzona.
- Domyślasz się kto to mógł być? - spytał
- Co jeśli się dowiedzieli? - zamarła nagle ignorując pytanie – O tym, że matka zdradziła własne stado. Przyszli i ją zabrali. - usiadła na podłodze i schowała twarz w dłoniach. - Do tego jeszcze ci policjanci. Oni nic nie znajdą. Będą sobie szukać, analizować, robić badania. Pojawi się artykuł w gazecie o ataku zwierzęcia, bo jak inaczej wyjaśnią ślady pazurów na ścianach. Uznają ją za zamordowaną i przestaną szukać. - wiedziała, że mówi bez sensu, ale kompletnie straciła fason. - Nawet nie pozwolili mi tu wejść.
- Masz jeszcze jakieś dwie minuty. Tyle czasu ci dali, ale nie pozwolą ci nic wynieść. A zwłaszcza noży. - znacząco spojrzał na broń leżącą na łóżku. - Dużo ich masz? - zapytał zdziwiony i jednocześnie będący pod lekkim wrażeniem.
- Tylko te dwa i zamierzam zabić nimi każdego kto się do tego przyczynił. - syknęła
Nagle wstała, bo wśród bałaganu dostrzegła jedną z szafek, która z zewnątrz wyglądała na pominiętą. Stała za drzwiami, wiec mogli jej nie zauważyć. Otworzyła szuflady z taką siłą, że omal nie wypadły. Szybko zaczęła wkładać ubrania do plecaka, kiedy upewniła się, że są całe.
- Co ty właściwie robisz? - spytał
- Nie mam pieniędzy na nowe rzeczy, a na pewno już tutaj nie wrócę. Poza tym muszę coś robić. Łatwiej się koncentruję, kiedy nie myślę o tym co mogło jej się stać.
- Celowo zostawili tutaj tą krew. Musieli uznać, że rozpoznasz zapach. - mówił rzeczowym tonem
- Nie jestem wilkołakiem. Jeszcze się nie przemieniłam. Nikt inny poza stadem w ogóle nie wie, że nie jestem człowiekiem. To musieli być oni. Nie mam wrogów, poza własnym stadem.
Zaśmiała się cierpko kiedy dotarły do niej jej własne słowa.
- Wiem, że to wilkołaki. Rozpoznaję ich zapach. Plama krwi w twoim pokoju świadczy, że ta sprawa dotyczy ciebie.
- Musimy jechać do Głównego Domu. Jeśli gdzieś ją trzymają to tylko tam.
- Nie sądzisz, że to trochę zbyt oczywiste?
- Nie wiem. Kto inny jak nie wataha chciałby coś mi zrobić. Nie zaprzeczam, że chodziło o ciebie. - westchnęła
Podeszła do okna. Na trawniku przed domem roiło się od policjantów, ale ona miała widok na przeciwległą stronę. Włożyła noże do plecaka i wyrzuciła go przez okno.
- Niby dlaczego ja miałbym mieć z tym coś wspólnego? - spytał kiedy minęła go, wychodząc na korytarz.
- Kevina też tak potraktowali, tylko trochę łagodniej. Oskarżyli go o to, że cię uwolnił.
Zbiegła po schodach i wyszła na zewnątrz nie oglądając się za siebie. Ponownie spotkała się z policjantem, który teraz rozmasowywał obolałe gardło.
- Mam nadzieję, że nie będziesz nam już więcej przeszkadzać? - warknął ochrypłym głosem.
- Spokojnie Joseph. - powiedział niski rudzielec, który wcześniej rozmawiał z sąsiadką. - Podejrzewamy, że zwierzę wtargnęło do środka. Ostatnio mieliśmy kilka takich przypadków, w różnych częściach przedmieść. - zwrócił się do Alison – Twojej matki najwyraźniej nie było w środku, bo nie ma śladów świadczących o ataku. Powinnaś się z nią skontaktować.
- Nie sądzisz, że już dawno bym to zrobiła, gdyby miała telefon, albo gdyby mój nie został roztrzaskany o ścianę. - zmierzyła go lodowatym spojrzeniem.
Odsunęli się na bok, kiedy chciała przejść.
- Atak na funkcjonariusza. - zagwizdał za nią Drake. - Gościu będzie miał problemy z mówieniem, przez najbliższy tydzień.
- Należało mu się. - wzruszyła ramionami.
- Ciesz się, że nie wniósł oskarżenia. Ten rudy go przegadał, tłumacząc, że działałaś pod wpływem emocji.
- Gdyby tak było, skończyłoby się o wiele gorzej. - stwierdziła opierając się o motor.
- Pójdę po ten plecak. Na ciebie się cały czas patrzą. - powiedział nie obracając wzroku na policjantów.
Kiedy ruszył na tyły domu, Alison zorientowała się, że miał rację. Co chwilę ktoś ukradkiem na nią zerkał. Ledwo powstrzymywała odruch by nie pokazać im środkowego palca. Zamiast tego wlepiła wzrok w jasny podjazd. Jej serce już się uspokoiło. Nadal czuła niepokój, ale starała się nad nim panować. Z dumą uznała, że kierowanie emocjami wcale nie wychodzi jej tak źle. Mogłaby się rozpłakać, albo zniszczyć cokolwiek ze złości, ale dusiła to w sobie. Tak naprawdę, jeśli chodziło o przykre sprawy, to zawsze ukrywała je w środku, nie pozwalając by ktokolwiek się zorientował. Trudniej było ze złością. Nad tym musiała jeszcze popracować.
Drake szybko wrócił z czarnym plecakiem na ramieniu.
- To co robimy? - spytała – Zawieziesz mnie do rezydencji Mcshare'ów?
- To misja samobójcza, w dodatku nie wiesz czy to oni za tym stoją. - zaczął markotnie – Z góry sprawa wydaje się przegrana, zwłaszcza że będzie tam sporo członków stada. Musimy uzgodnić wspólny plan. - stwierdził w końcu
- Czyli w to wchodzisz.
Nie była zaskoczona. Wiedziała, że Drake lubił ryzyko. Inaczej nie pchałby się sam do środka Głównego Domu, otoczony przez całe stado, tak jak zrobił to pierwszej nocy kiedy go zobaczyła.
- Samej cię nie puszczę.
Podał jej plecak i wsiadł na motor. Założyła go na plecy i wzięła kask. Miał na sobie lekkie zadrapanie po spotkaniu z betonem, które sama mu zagwarantowała.
Miała już wsiadać, kiedy do jej głowy wpadło kolejne pytanie, na które tak naprawdę nigdy nie udzielił jasnej odpowiedzi. W tej sprawie musiała znać odpowiedź, chociaż domyślała się jej od początku.
Zauważył jej zamyślenie i spojrzał na nią pytająco.
- Teraz boisz się jazdy motorem? Przejechałaś już pół miasta.
- Zabiłeś Ericę? - powiedziała prosto z mostu.
Widziała przebłysk w jego oczach, ale nie mogła rozszyfrować co oznaczał.
- Masz coraz mniejszą pewność, że to nie ja. - stwierdził rozbawiony – Kobieto, przyszłaś do mojego domu by mnie zabić za to, że namieszałem ci w głowie. Myślisz, e udzielę ci teraz konkretnej odpowiedzi?
- Tak. - odparła stanowczo. - Poznałam już sekretne znaczenie triskelionu, swoją własną historię i nawet kawałki z przeszłości twojej i Chrisa, ale teraz muszę znać odpowiedź na to jedno pytanie. Nie będzie tak, że już więcej się nie spotkamy. Jestem siostrą twojego najlepszego przyjaciela. Będę często go widywać, bo chcę poznać własnego brata. Ty też będziesz miał znaczenie w jego opowieściach bo jesteś ich częścią. Prędzej czy później dowiem się tego, ale chciałbym byś to ty mi to powiedział. Nie wiem jak Chris, ale ja odziedziczyłam po matce upór i cholernie niewygodne będzie dla ciebie ukrywanie prawdy przede mną. - uśmiechnęła się złowieszczo.
- Nie łudź się, że poznasz wszystkie nasze tajemnice. - odpowiedział tym samym uśmiechem – Bez względu na krew, mnie i Chrisa łączy mocniejsza i głębsza więź braterska niż ciebie i jego. Nie staniesz się dla niego najważniejsza w ciągu jednego dnia. - wyczuła nutę złości w jego słowach.
- Jesteś zazdrosny o niego. - zdziwiła się
- Nie. - warknął – Nie masz prawa nazywać go bratem takim jakim on jest dla mnie, bo nie jesteś dla niego prawdziwą siostrą. Pokrewieństwo to nie wszystko. Nie możesz tak po prostu wejść do naszego życia.
W Alison znowu wezbrała krew.
- Więc dlaczego sam doprowadziłeś do tego, żeby stał się moim bratem, skoro teraz chcesz go ode mnie odsunąć? Nie rozumiem twoich chorych gier. Co chciałeś w ogóle osiągnąć? Przyprowadzić go do mnie mówiąc „Cześć Alison, to jest twój brat Chris, ale nie waż się do niego zbliżać bo on jest moim bratem, a nie twoim”?
- To, że znasz prawdę nie daje ci otwartej drogi do tego, żeby wiedzieć wszystko to co my. To tak nie działa. Są sprawy, o których się nie mówi obcym. - jego zdenerwowany głos, był już prawie krzykiem.
- Więc trzeba było „obcych” nie wprowadzać do własnego życia.
Wbiła kask w jego brzuch i odmaszerowała. Była tak wściekła, że miała ochotę mu przywalić. Szybkim krokiem sunęła po drodze, po raz kolejny przeklinając, że jako jedyna nie ma żadnego pojazdu. Naburmuszony marsz na piechotę nie jest tak wymowny ani efektowny jak odjazd samochodem.
W jednej chwili zrezygnowała z pomocy Drake'a, zrezygnowała z jego towarzystwa i zrezygnowała z jazdy motorem. Wolała przejść te kilometry sama pieszo, niż płaszczyć się przed nim by ją podwiózł. Zresztą to nie ona była winna. Sam był powodem własnej złości. Nikt mu nie kazał mówić jej prawdy. Mógł dać jej spokój. Może tak by się stało, gdyby jak głupia nie przyszła wtedy do tego hotelu. Nie spotkałaby Ricki, nie zaatakowałby jej, a on nie musiałby jej uspokajać. Tutaj to ona popełniła błąd. Nie wyklucza to jednak faktu, że sam drążył sprawę przychodząc do jej matki. Dał jej też ten głupi wisiorek, co mogła zrozumieć, że było aktem ostrożności, chociaż mógł użyć w tym celu czegoś innego. Nie koniecznie naszyjnika jej ojca.

* * *

Chodził bez celu po szarych ulicach, przeklinając samego siebie. Nie potrafił określić swojego zachowania. Nigdy wcześniej niczego się nie bał. Kpił z niebezpieczeństwa, nie obchodziło go ryzyko, aż do teraz. Wiedział, że krzyczenie na Alison było bezcelowe i nieuzasadnione. Nie potrafił tego zdefiniować, ale czuł lęk. Lęk przed tym co może się stać. Ona miała rację. Sam wprowadził ją do własnego życia. Odnalazł siostrę dla Chrisa. Wiedział, że dla jego przyjaciela to wiele znaczy. Nie znał matki, szybko stracił ojca, a teraz zyskał siostrę, o której istnieniu nie miał pojęcia. To było oczywiste, że będą chcieli się nawzajem poznać. Jednak nie opuszczało go to dziwne przeczucie. Strach przed stratą. Chris był jedyną ważną osobą w jego życiu. Przez cały czas miał tylko jego, a teraz pojawiła się ona. Kiedy pierwszy raz ją zobaczył pomyślał, że jest szalenie odważną wariatką. W miarę jak z nią przebywał, tylko utwierdzał się w tym przekonaniu. Kiedy upewnił się, że jest siostrą Chrisa pomyślał, że będzie taka jak on, ale ona była jego całkowitym przeciwieństwem. Chris był stały, ustabilizowany, niezmienny. Natomiast Alison była nieprzewidywalna, zmienna jak woda w rzece, pełna skrajności i przeciwieństw. Doskonale to widział dzisiejszego ranka. Kiedy podeszła do policjanta, wydawała się spokojna i opanowana, aż do momentu kiedy przywaliła mu w gardło. Tak samo było na górze w jej pokoju. Nie płakała, nie rozpaczała, tylko z rzeczowym spokojem przeszukiwała pokój, aż do eksplozji, po której grunt zaczął uciekać jej spod nóg. Jednak chwila słabości nie trwała długo, znowu zastąpiona przez racjonalne myślenie. Drake nie potrafił jej rozgryźć. Nie umiał przewidzieć wszystkich jej ruchów i to go intrygowało. Denerwował go fakt, że może zostać zaskoczony, chociaż jednocześnie zaczęło go to przyciągać. Nigdy wcześniej tak się nie czuł. Brakowało mu definicji jego własnych odczuć. Nie wiedział czy jest zły na nią czy na siebie.
Nie lubił za szybko odsłaniać kart, otwierać się przed osobami, którym nie ufa. Choć Alison wydawała mu się osobą, która za wszelką cenę chcę dojść do prawdy, odkryć wszystkie tajemnice, to o jedną rzecz, której wyjawić bał się najbardziej zapytała tylko raz. Kiedy dziś rano zobaczyła jego blizny na dłoniach, był przygotowany by zbyć jej pytanie. Jednak ona znowu go zaskoczyła nie pytając o nic. Wszyscy, których poznawał zawsze pytali o jego zdrowie, martwili się co mu jest, aż do momentu w którym nie wytrzymywał i odtrącał ich na tyle, że już nigdy się do niego nie odzywali. Z Alison było inaczej. Zdenerwował ją kłócąc się o zupełnie coś innego. Wiedział, że dał ciała, ale ona właśnie tak na niego działała. Sprawiała, że tracił kontrolę.
Dźwięk komórki, przywrócił go do rzeczywistości. Wyciągnął telefon z kieszeni i odebrał niezbyt uprzejmym tonem.
- Czego chcesz Chris?
- Nie spodziewałem się milszego powitania. - westchnął – Gdziekolwiek zabrałeś Alison macie wracać. Jest sprawa, którą musimy omówić. - chwila ciszy – Zdaje się, że mamy nowy trop. Przyjedźcie do Kevina. Natychmiast!
Drake znał wszystkie definicje słowa „trop”, ale powiązawszy je z ostatnimi wydarzeniami oznaczało tylko jedno. Pojawił się nowy ślad odnośnie sprawy w Południowym Stadzie. Teraz nie miał do tego głowy.
- Oboje? - silił się na obojętność
- Nie! We trójkę. Możecie przywieść bezdomnego kota. - zdenerwował się
- Nabrałeś ochoty na koty? Nie jestem pewien czy jakiegoś znajdę.
- Drake...- zaczął zirytowany
- W porządku. - przerwał mu – Spodziewajcie się nas w przedziale czasowym od godziny do nigdy. - rzucił i się rozłączył.
Słyszał głośne sprzeciwy dobiegające z drugiej strony, ale zignorował je. Nie był w nastroju na kłótnie. Chyba jednak nici z bezcelowego pałętania się po ulicach. - pomyślał i zawrócił w stronę miejsca gdzie zostawił motor. Okolica i tak nie wydawała mu się przyjemna.
Kiedy wszedł na wielki plac, służący za parking z daleka zobaczył swój pojazd. Miał ruszyć w jego stronę, ale za rogiem usłyszał znajomy głos. Odległy, ale rozpoznawalny. Nie słyszał go od lat. Skręcił i napatoczył się na grupkę nastolatków. Młodych około piętnastoletnich, ubranych w podziurawione ubrania, brudnych i zaniedbanych. Stali w kółku i z czegoś się śmiali, paląc papierosy. Przejechał po nich spojrzeniem, aż napotkał znajomą twarz. Nie od razu go rozpoznał. Brązowe włosy były skołtunione, a twarz sina i podpuchnięta. Oczy niegdyś czysto błękitne teraz zaczerwienione i podkrążone. Wyglądał jak wrak człowieka, ale na ustach widniał uśmiech.
- Rusty! - zawołał i podszedł bliżej, przeciskając się przez grupę.
Chłopak stanął jak wryty, po czym kiwnięciem głowy dał znać kolegą by odeszli.
- Co robisz po tej stronie? - spytał, kiedy nic nie powiedział
- A ty? - odpowiedział zachrypniętym głosem
Schował ręce do kieszeni i zaczął bawić się kamieniem, kopiąc go z jednej nogi do drugiej.
- Olałem zasady. - wzruszył ramionami – Słyszałem, że uciekłeś, ale myślałem, że gdzieś do rodziny.
- Do rodziny. - potwierdził
- Nazywasz ich rodziną? - wskazał na uliczny pseudo gang
- Są lepsi niż prawdziwa.
Drake znał jego sytuację. Jego brat Rayley zawsze źle go traktował, ośmieszał i pomiatał jak zwierzęciem. To był jeden z powodów dla, którego Drake nigdy go nie lubił. Wiedział, że Rusty uciekł z domu, ale nie spodziewał się, że spotka go kiedyś tak zabiedzonego.
- Po co tutaj jesteś? - spytał, zostawiając kamień w spokoju.
- Mam sprawę do załatwienia. Zmierzam do głównej rezydencji Południowego Stada.
Rusty uniósł głowę nagle zainteresowany.
- Dlaczego?
- A co? Wiesz coś na ten temat.
- Pracowałem trochę dla nich. - odparł. - Mieszka tam kilka samotnych dziewczyn, które dobrze płacą za towarzystwo młodych chłopców – w jego głosie nie było smutku ani pogardy dla samego siebie, tylko zwyczajna naturalność.
Jego wzrok powędrował na budynek obok.
Drake'a przeszedł dreszcz. Nie mógł uwierzyć, że stoi przed nim ten sam chłopak, który kiedyś pełen marzeń i pasji, prosił by nauczył go wspinaczki.
Nie było mowy by go tak zostawił. Młody nie zasłużył na życie na ulicy za pieniądze z prostytucji i Bóg wie czego jeszcze.
- Masz ochotę na trochę wrażeń? - spytał z uśmiechem – Zdaje się, że przyda mi się pomoc.
- Nie rozstajesz się z niebezpieczeństwem, co? - odpowiedział
- Przecież mnie znasz. Chcesz coś zabrać?
- Nie. - odparł bez wahania. - I tak nic nie mam. Jedźmy.
Głośno gwizdnął i pomachał grupce kolegów, którzy z uśmiechem odpowiedzieli tym samym gestem. Drake klepnął go w ramię i razem ruszyli w stronę motoru.

środa, 23 lipca 2014

Rozdział 20

Cała trójka przebywała w salonie i czekała aż Chris coś powie. Drake stał oparty o ścianę tuż za fotelem, na którym siedział jego przyjaciel. Alison razem z Kevinem zajęli kanapę i wyczekująco wpatrywali się w Chrisa. Za oknem świeciło słońce. Zapowiadał się kolejny, piękny dzień, ale nastrój panujący w środku daleki był od radosnego. Cisza zaczynała być dołująca. W końcu Drake ją przerwał.  
- Nagle zabrakło ci słów. - zaśmiał się
Można było się spodziewać jakiejś wrednej odpowiedzi z jego strony. Jednak Chris wydawał się mocno poruszony tą sprawą. Trzymał ręce ciasno złożone, tuż przy ustach, zastanawiając się od czego ma zacząć. Alison zaczęła dostrzegać więcej jego cech zewnętrznych, które upodabniały go do matki. Długie smukłe palce niczym u pianisty, blada cera taka jak jej. Przypominał Samantę bardziej niż mogła przypuszczać. Zaczęła się zastanawiać czy ona tak samo przypomina ojca. Chciała zobaczyć jego zdjęcie.
Widząc, że Chris nie bardzo wie od czego zacząć, spytała.
- Wychowywał cię nasz ojciec William?
- Pani Hudgens, mówiła że zmarłeś przy porodzie. Właściwie to siłą cię wyciągnęli. Ciąża zagrażała jej zdrowiu.
Alison odwróciła się i kopnęła przyjaciela w kostkę, dając do zrozumienia by się zamknął.
- Ojciec nigdy nie mówił mi o matce. - wyjaśnił nie przejmując się odzywką Kevina -
Nawet krzyczał na mnie kiedy o nią pytałem, ale wiem, że ją kochał. Tak naprawdę to myślałem, że nie żyje. To by wyjaśniało dlaczego tak cierpiał kiedy o niej wspominałem. Dopiero potem dowiedziałem się prawdy. - lekko przekręcił głowę i zerknął na Drake'a – Nie zdążył powiedzieć mi jej osobiście.
- Czyli wiedziałeś, że żyje i jest w Południowym Stadzie? Dlaczego jej nie szukałeś? - zdziwiła się
- Chciałem, ale obiecałem, że tego nie zrobię.
- Komu?
- Mnie. - odpowiedział Drake. Spojrzał na Chrisa, a ten tylko kiwnął głową, pozwalając by ten kontynuował. - Dołączyłem do rodziny Stevensonów w wieku pięciu lat. William wychowywał nas obu jak równych sobie. Jak synów. Trenował, wpajał zasady i wyjaśniał sytuację w stadzie.
- Czy on należał do...? - wtrącił Kevin, ale Drake szybko mu przerwał.
- Jesteś pewien, że teraz chcesz o tym mówić? Może zaczniemy po kolei. - rzucił z udawaną irytacją Drake.
- W porządku, Drake. - zaczął Chris – Myślę, że Alison powinna wiedzieć skoro i tak zna znak z tatuażu. To tajna organizacja, która już dawno nie istnieje. Dziwne, że nic nie powiedziałeś Alison. - zwrócił się do Kevina.
- Znam znaczenie słowa tajna organizacja. - odparł wyniośle.
- O co chodzi? - uniosła się Alison, zdenerwowana, że jest jeszcze jakaś sprawa, o której nie ma pojęcia.
- Chodzi o triskelion. - wyjaśnił Chris. - Wytatuowany znak, który noszę na obojczyku tak samo jak Kevin. To nie przypadkowy wybór, chociaż patrząc na twojego przyjaciela można by tak pomyśleć. - stwierdził uważnie przejeżdżając wzrokiem po wytatuowanych rękach Kevina. - W każdym razie mój, znaczy nasz ojciec był założycielem grupy nazywających siebie Innymi. Ruchu dążącym do połączenia trzech stad z Jacksonville.
- Pacyfistów o bujnej wyobraźni. - wtrącił z uśmiechem Drake – Jeszcze tylko dredy, blanty i voila mamy hipisów palących książki.
- Tylko Inni zamiast pacyfki mają triskelion. - kontynuował Chris, nie przejmując się uwagami Drake'a – Oznacza on jedność. Tak jak trzy spirale mają swoje połączenie tak stada miały stać się jedną społecznością. Założył ją po wojnie panującej między watahami, o której zapewne wiesz.
Biorąc pod uwagę fakt, że razem z matką byli jedną z przyczyn powstania konfliktu, Alison wcale nie dziwiła się, że ojciec chciał potem to wszystko naprawić, zakładając tajną organizację pragnącą pokoju.
- Obecnie już nie wiele jest ich członków. Większość została wybita, ale w niektórych rodzinach Inni stali się tradycją. Znak jest wypalany na skórze w rodzinach z pokolenia na pokolenie. Każdy kto go nosi jest zobowiązany do zapobiegania konfliktom i zatargom między stadami. To powinność na całe życie. Nie można z tego zrezygnować.
- Dlatego ja ich olałem. - wtrącił Drake
- Nikogo to nie obchodzi. - odpowiedział Kevin poruszony zniewagą.
- A sztylety? Też są trzy. - powiedziała Alison przypominając sobie o czarnym kamieniu, na którym widniał ten sam znak.
- Nóż jak nóż. - wzruszył ramionami Drake.
- Sztylety... - zaakcentował Chris mierząc Drake'a spojrzeniem wyrażającym wszystkie negatywne emocje jakie tłumił– Są oznaką władzy. Ten kto je posiada jest przywódcą Innych.
- Dlaczego trzy? - zdziwiła się – Nie wystarczyłby jeden.
- Utrzymanie przy sobie trzech noży jest tak samo trudne jak panowanie nad trzema stadami. - wyjaśnił.
- Odbiegamy od tematu. - przypomniał Drake – Tak jak mówiłem, wychowywaliśmy się razem. Często zostawaliśmy sami w domu, bo ojciec wychodził na patrole, albo zebrania. Podczas jednego z nich nastąpił napad na Innych. Ktoś ich zdradził, wydając ich kryjówkę. Pech albo szczęście sprawiło, że my też tam byliśmy.
- Chciałeś chyba powiedzieć twoja ciekawość. - poprawił go Chris
- No dobra. Przyznaję, że na początku cała ta organizacja mnie fascynowała. Wtedy myślałem, że są wojownikami walczącymi o wolność, a nie grupką przyjemniaczków o zbyt bujnej wyobraźni. Bez obrazy chłopcy, ale pokoju nie wywalczycie bez walki. W każdym razie, razem z Chrisem obserwowaliśmy zebranie w ukryciu, kiedy zjawiło się stado. To była rzeź. Brat stawał przeciwko bratu. Każdy kto miał na sobie znak trzech spirali miał być zabity, bez względu na to czy jest z rodziny czy nie. Inni spotykali się w starych hangarach niedaleko jeziora Turner Pond. Walki przeniosły się na zewnątrz. Niektórym udało się uciec do lasu. W tym też nam. Widziałem, że Inni nie mają szans. Byli praktycznie bezbronni wobec atakujących. Kazałem Chrisowi uciekać. Jeśli znaleźliby jego ojca on byłby następny. Był z rodziny. Kto wie czy sprawdzaliby czy ma tatuaż. Prawdopodobnie zabiliby go ze względu na same pokrewieństwo. To oczywiste, że wartości są przekazywane z ojca na syna.
- Zmusiłeś mnie bym uciekał. - krzywo się uśmiechnął, ale było widać, że wspomnienia mimo upływu lat są dla niego bolesne. - Byłem starszy, powinienem był zostać. Być przy ojcu w momencie jego śmierci.
- Wiesz, że on tego nie chciał. Tyle razy ci mówiłem.
- Nie ważne. - spuścił głowę, wlepiając wzrok w podłogę. - Byłeś jego synem tak samo jak i ja. Oboje powinniśmy go poszukać.
- Ale to o ciebie zawsze troszczył się bardziej, mimo że starał się tego nie pokazywać. Kiedy znalazłem go umierającego w lesie, pierwsze co zrobił to zapytał czy jesteś ze mną. Wiedział, że zawsze chodziliśmy razem. Widziałem ulgę w jego oczach, kiedy zapewniłem, że jesteś bezpieczny, że przyszedłem sam.
Chris wstał i podszedł do wyspy dzielącej salon od kuchni. Mocno zacisnął dłonie na krawędzi blatu, aż zbielały mu palce.
Drake podążył wzrokiem za przyjacielem, kontynuując.
- Dał mi wtedy wisiorek z wilkiem, który masz na sobie. Ostatkiem sił powiedział, że matka Chrisa żyje i jest w Południowym Stadzie. Wiedział, że nie może zabrać tajemnicy do grobu. Musiał to komuś powiedzieć przed śmiercią. Kazał mi przysiąc, że powiem to Chrisowi dopiero wtedy kiedy będę pewien, że zrozumie. Wyjaśnił, że szukanie jej będzie zbyt niebezpieczne. Miałem dopilnować, żeby tego nie robił.
- Powiedział ci wtedy też, że mam siostrę? - spytał nadal pochylając się nad blatem.
- Cóż... - zawahał się Drake
Chris się odwrócił. Alison była pewna, że zaczną się kłócić, ale wyraz jego twarzy był opanowany. Chociaż wgniecenia w barku świadczyły co innego.
- Wyjaśniając ci dlaczego was nie szukałem całkowicie zgubiliśmy wątek. - powiedział
- Miałeś właśnie przejść do części wyjaśniającej kim do diabła oboje jesteście i jak straszną przyszłość ma przed sobą Alison. - przypomniał Drake, opadając na wcześniej zajęty fotel i kładąc nogi na stolik tuż przed nim.
- To nie jest zabawne. - stwierdził nadal opanowanie Chris.
- Stąd ta grobowa atmosfera. - powiedział machając rękoma jakby chciał nimi ogarnąć całe pomieszczenie.
- Dajesz mi coraz więcej powodów by czuć się winnym, wiesz? - załamany usiadł na barowym stołku odgarniając srebrne włosy z czoła.
Drake wzruszył ramionami niby obojętnie, ale przez jego twarz przebiegł cień smutku.
- Może to wydać się dla ciebie przerażające, ale..- zaczął
- Bardziej niż jest? Nie wydaje mi się. - stwierdziła stanowczo, kierując wzrok z Drake'a na Chrisa – Domyślam się, że kiedy Drake mówił, że nie jestem wilkołakiem to nie żartował.
- Tym razem powiedział prawdę. - przyznał
- Jak to tym razem, przecież...
- Drake, proszę cię nie dzisiaj. - uniósł głowę i spiorunował go wzrokiem - Rozumiem twoje dziwaczne poczucie humoru, ale odpuść chociaż na moment.
- Jak chcesz. - odpowiedział nieurażony i zsunął się bardziej z fotela do pozycji pół leżącej.
- Nasz ojciec nim nie był. - powrócił do tematu - Dlatego i my jesteśmy inni. To co widziałaś dzisiaj w nocy...To był atak. Skrajne emocje działają na nas bardziej niż na wilkołaki. Również wywołują przemianę, ale jest ona dla nas bardziej niebezpieczna. Takich jak my nazywają Zmiennokształtnymi.
- Zmiennokształtnymi? To znaczy, że może przybrać dowolny kształt? - zapytał Kevin bo Alison nie zdołała wydobyć z siebie słowa
- Tylko zwierzęcy. - uściślił
- Brzmi nieźle. - zaintrygował się Kevin
- Ale takie nie jest, idioto. - odezwał się Drake. Moment ciszy to dla niego krótkie pojęcie, pomyślała Alison – To nie jest tak, że pstrykniesz palcami i zamieniasz się w jednorożca biegnącego w stronę tęczy.
Zmierzyli się nieprzyjemnym spojrzeniem, ale nie wzbudzili kolejnego konfliktu. Alison zaczynała się bać o ich relacje. Nie będą mogli długo przebywać w tym samym miejscu. To groziłoby katastrofą.
- Ma rację. - potwierdził Chris. - Ciężko jest zapanować nad przemianą. Zazwyczaj sami nie wiemy w co się zmienimy. Decydują o tym nasze emocje. Im bardziej kształt, który mamy przyjąć odległy jest od naszej ludzkiej postaci, tym bardziej jest to niebezpieczne. Nie jest powiedziane, że przeżyjemy. Moment kiedy stracisz kontrolę, może być twoim ostatnim. Na szczęście tak jest tylko w teorii. Zazwyczaj przybieramy te same postaci, których przemiany trenujemy. Po jakimś czasie jest to łatwiejsze i mniej bolesne. Dajmy na to, ja w momencie złości zamieniam się w wilka. Minęły lata zanim to opanowałem, ale wiedziałem, że tak łatwiej będzie mi się nie wyróżniać od stada. Kilka razy ćwiczyłem trudniejsze zmiany w nietoperza, ale ból był dla mnie zbyt wielki. Kości się kurczą i zupełnie zmieniają swój kształt, a ty czujesz to wszystko. Nie potrafię tego opisać.
- Ale ja mogę. - Drake podniósł rękę – Słyszałem twoje wrzaski. Krzyki pełne agonii. Na moich oczach twoja ręka stała się skrzydłem. Był cały we krwi, kiedy błona przedarła się przez skórę.
Alison mimo woli się zatrzęsła. Widziała przed oczami ten obraz. Wygiętą rękę już w nie ludzkich kształtach i cienką skórę, wyrastającą po jej wewnętrznej części.
- Przemiany są bardzo cielesne. Jednak w przypadku nietoperza to nie kształt był problemem, lecz rozmiar. Myślałem, że to koniec bólu, ale wiedziałem, że coś jest nie tak. Nietoperz o wielkości człowieka. To nie jest normalne. Wtedy zaczęła się zmiana rozmiaru. Zawsze następuję na końcu. To tak jakby twoje kości, wchłaniały same siebie.
- Wyobraź sobie, że masz bóle reumatyczne i pomnóż swoje cierpienie razy nieskończoność. - pocieszył ją Drake
- Dlatego radzę tego nie próbować. Ledwo wyszedłem z tego żywy. Potem przez cztery dni nie mogłem się ruszać.
- To straszne. - szepnęła bo bała się dźwięku swojego głosu. Miała wrażenie, że byłby piskiem.
- Mówiłem. - powiedział bez cienia radości ani satysfakcji.
- Ale czy to jest konieczne. - zaczęła po dwóch wdechach. - Czy musimy się zmieniać?
- Nie, ale kiedy to nie następuje... Sama widziałaś co działo się kiedy spałem. Wiem, że coś się działo, mimo, że tego nie pamiętam. Ciało nie chce się zmieniać, ale wszystko jest zakorzenione w umyśle. On pragnie zmiany, dlatego następuje ona we śnie kiedy masz najmniejszą kontrolę nad sobą. Ból sprawia, że chcesz się obudzić, ale nie potrafisz tego zrobić dopóki przemiana nie dobiegnie końca.
- Dlatego i ona ma te koszmary. To znaczy, że zmienia się każdej nocy? - spytał Kevin rzeczowym tonem.
- Tak. Koszmary ustają, kiedy się zmieniasz. Nie ma na to reguły, ale zazwyczaj jedna przemiana wystarczy by mieć spokój na cały tydzień.
Alison zaciemniło się przed oczami. Przypomniała sobie sytuacje w hotelu. Chciała się ukryć przed Ricki. Czuła ból w kościach jakby się kurczyły. Potem na ulicy emocje nad nią zapanowały, chociaż ból już nie był tak mocny. To było gorsze niż lykanotropia. Wilkołaki zmuszone są do zmiany tylko raz w miesiącu, natomiast ona musi to zrobić trzy razy w tym samym czasie. Do tego nie jest powiedziane, że przeżyje.
- Jak mam to zrobić? Zapanować nad przemianą, wybrać kształt?
- Musisz zapanować nad emocjami. Zastanów się jakie są u ciebie najmocniejsze, którym ulegasz najczęściej i ucieleśnij je.
To trudne – pomyślała. Emocje nie są czymś co można kontrolować. Po prostu je odczuwasz nie zdając sobie z tego sprawy. Jesteś zła bo coś cię rozgniewało, śmiejesz się bo ktoś cie rozśmieszył. To efekt czynników zewnętrznych. Jak ma teraz ustalić co odczuwa najczęściej i najmocniej?
Zakręciło jej się w głowie. W pokoju zaczęło się robić gorąco,a powietrze stawało się ciężkie.
- Muszę się przewietrzyć. - oświadczyła i wyszła z salonu.
Widziała jak Kevin podąża za nią wzrokiem pełnym zrozumienia. Kiedy była na korytarzu usłyszała jak o coś pyta. Najwyraźniej dla niego ta sytuacja była bardziej ciekawa niż przerażająca.
Zbiegła po schodach i wybiegła na ulicę. Niestety temperatura na zewnątrz wcale nie była niższa. Mimo to łatwiej było złapać oddech. Nie rozglądając się na boki, przebiegła przez ulicę na parking znajdujący się naprzeciwko. Dotarła do ściany zapełnionej błękitnym graffiti, przedstawiającym smoka o długiej pokręconej szyi i usiadła na betonie, cisząc się odrobiną cienia oraz chłodem docierającym z ziemi. Przymknęła oczy i ponownie odetchnęła. Ruch uliczny nie pozwalał jej się skoncentrować. Nigdy nie przepadała za odgłosami miasta. Wolała spokój lasu, mimo że rzadko tam przebywała. Przez to, że mieszkanie Kevina znajdowało się w samym centrum, prawie w ogóle nie wyjeżdżali poza teren miasta. Częściej jako dzieci, kiedy to on przyjeżdżał do niej. Gęste zarośla rosły naprzeciwko jej domu. Każdą wolną chwilę spędzali biegając między drzewami, wymyślając najróżniejsze zabawy i wyzwania. Poczuła skurcz w żołądku. Tęskniła za tamtymi chwilami. Życie było prostsze i bardziej beztroskie. Nie istniały problemy tylko wyimaginowany świat, który sami stworzyli. Byli dla siebie wszystkim i dopóki byli razem nic innego nie miało znaczenia. Z upływem czasu ich przyjaźń nie wygasła, ale stracili bajkową przestrzeń, zmieniając zabawę na treningi i nauki. Różnice między nimi stawały się bardziej widoczne. Już nie we wszystkim się zgadzali i coraz częściej kłócili. Pojawiały się problemy, o których często sobie nie mówili. Zaczęła tworzyć się między nimi dziura, której nie dało się zapełnić.
- Za dużo jak na jeden raz?
Usłyszała głos. Otworzyła oczy. Tuż przed nią stał Drake z dziwnym wyrazem twarzy. Nie rozbawionym, kpiącym lub obojętnym jaki miał wcześniej, tylko bardziej zwyczajny, pozbawiony emocji, swobodny.
- Ja planowałem to zupełnie inaczej. Miałaś powoli odkrywać prawdę, żeby nie uderzyła w ciebie jak rozpędzone auto.
Podrapał się po czole i usiadł obok niej.
- O nie! Twój schemat został naruszony. Co teraz zrobisz? - zakpiła
Zaśmiał się pod nosem i wyprostował nogi w kolanach. Zniszczone trampki Alison sięgały połowy jego łydki. Wcześniej nie zwróciła uwagi na to o ile była od niego niższa.
- Zostawiłeś ich samych. - stwierdziła
- Zaczął się etap pytań i odpowiedzi. Nie mam ochoty ich wysłuchiwać. Zresztą pewnie jeszcze je usłyszę kiedy będzie powtarzał to wszystko tobie.
Alison spuściła głowę i zaczęła szarpać nogawki spodni.
- Nie wiem jak się do tego zabrać. Cała ta sprawa emocji.
- To bzdura. - odparł – Sama nad tym nie zapanujesz. Tak naprawdę potrzebujesz kogoś z kim będziesz musiała przez to przejść.
- Czy ty coś proponujesz? - z uśmiechem ostentacyjnie się odsunęła
- Raczej nie jesteś ze mną tak związana emocjonalnie, chociaż mógłbym odpowiadać za sekcję „Mam ochotę kogoś zabić”. - zaproponował
Spojrzała na niego i mimo kiepskiej sytuacji, roześmiała się. Zerknął na nią z ukosa, jakby nie wierzył, że udało mu się ją rozbawić.
- Myślę, że wiele osób nadawałoby się do tej sekcji. - powiedziała w końcu
- Samemu nie podołasz. - spoważniał – Wiem jak dużo znaczyła moja obecność dla Chrisa. Potrzebujesz kogoś kto pomoże ci przetrwać ból, uspokoić kiedy nie będziesz mogła nad sobą zapanować, czuwać podczas przemiany.
- Taki Anioł Stróż? - siliła się na uśmiech
Wiedziała, że na nią patrzy, ale bała się odwrócić wzrok. Nie była pewna co zobaczyłaby w jego oczach, które już raz przywróciły ją do siebie. Błękitna głębia pochłonęła wszystkie jej negatywne emocje. Nadal był dla niej kimś obcym, ale jednocześnie czuła jakby znała go od lat.
- Musisz być gotowa na coś, czego jeszcze nie doświadczyłaś.
Chciała zmienić temat. Nie rozmawiać o tym co ją czeka. Wolała nie wiedzieć.
- Jaki on był? - spytała skupiając wzrok na przechodniach powoli sunących po chodniku. - Mój ojciec.
Ciężko odetchnął zanim odpowiedział.
- Był dobrym człowiekiem jeśli o to ci chodzi. Przekładał życie innych ponad własne. Skoncentrowany i skupiony na działaniu, zawsze wszystko planował zanim coś zrobił. Rzadko kiedy żartował. Należał do poważnych ojców, dla których dobre wychowanie było podstawą, ale nie był surowy. Pozwalał nam na wiele, dawał swobodę. Jednak nigdy nie przyjmował sprzeciwu. Wierny wobec wartości i tradycji. Ogólnie niezbyt ciekawa postać. - zaśmiał się
- Czy ktoś wiedział, że był Zmiennokształtnym?
- Nikt ze stada, ani grupy Innych. Wilkołaki nie przepadają za waszym gatunkiem. Uznają je za zagrożenie, z którym trzeba walczyć. William trzymał język za zębami. A właśnie. - sięgnął do kieszeni i wyciągnął białą, owiniętą chusteczkę. - To chyba twoje. - Wyciągnął do niej dłoń.
Rozwinęła materiał, odsłaniając srebrną zawieszkę.
- Należał do twojego ojca. Powinnaś go nosić. - zachęcił ją kiedy zauważył, że się waha. - Sam bym ci założył, ale rozumiesz. Srebro.
Delikatnie wyciągnęła małego, metalowego wilka, uważając by nie dotknąć jego skóry. Wiatr od razu zdmuchnął chusteczkę. Alison zobaczyła dwie czerwone kreski na jego dłoni i kilka mniejszych na palcach. Nadal nie wygojony ślad po oparzeniu, kiedy zerwał łańcuszek z jej szyi. Zorientował się, że mu się przygląda. Zacisnął dłoń w pięść chowając rany.
Chciała wiedzieć co tak naprawdę się z nim dzieje. W czym leży problem. Dlaczego goi się o wiele wolniej niż normalny wilkołak. Jak na zawołanie w jej głowie pojawiły się słowa Rayleya. „Widziałem go ostatnio. Chyba mu się pogarsza. Ile jeszcze mu zostało? Rok? Pół roku? Miesiąc?”.
Zawiesiła naszyjnik, starając się wyrzucić z umysłu wszystkie napierające pytania. Była ciekawa i pragnęła odkryć prawdę, ale widziała jego reakcję. Cokolwiek mu jest, nie jest to dla niego łatwe. Wolała nie naciskać. Wiedziała jak denerwujący są tacy ludzie, którzy na siłę próbują wyciągnąć z ciebie prawdę.
- Chyba muszę wrócić do domu. Mama nie wie, że wychodziłam. Zostawiłam ją samą w nie najlepszym stanie psychicznym. - wytarła dłonie o spodnie i powoli wstała.
- Mogę cię odwieźć. - zaproponował – Tamta dwójka, chyba jeszcze długo będzie się sobą zajmować.
Jej wzrok powędrował w stronę ceglanej kamienicy na okna znajdujące się najwyżej. Po tej stronie mieszkanie Kevina nie miało okien. Jedyne jakie posiadał znajdowały się od północy oraz jedno od zachodu.
- Chociaż im powiem, że już jadę.
- Wiedzą, że jesteś ze mną. - stwierdził
- Nie wiem, czy dla Kevina to dobra wiadomość.
- O Boże! - wyciągnął ręce do góry – On jest nadopiekuńczym hipokrytą. Chociaż raz zrób coś, nie mówiąc mu o tym.
- Często tak robię. - podparła ręce pod boki, broniąc się przed oskarżeniami – Zwłaszcza jeśli chodzi o wyprawy na północne tereny Jacksonville.
- Uznam to za zaszczyt, że mogę sprowadzić cię na ścieżkę zła. - wyzywająco się uśmiechnął
Alison machnęła ręką, odpuszczając sobie słowną walkę. Jej umysł był zbyt zmęczony by jakoś znacząco się odgryźć, więc tym razem pozwoliła mu wygrać.
- To gdzie masz samochód? - spytała
- Kto powiedział, że jedziemy samochodem. - wskazał na drugą część parkingu.
Pod niskim drzewem stał zaparkowany czarno czerwony motor o chromowych wykończeniach. Alison nie znała się w tym temacie, ale pojazd wyglądał na połączenie wyścigowej wersji z terenową. Była przekonana, że sam go zmontował, bo nie wyglądał na żaden z modeli, które widziała. Mógł też należeć do mniej znanych, bo ona nigdy nie zagłębiała się w mechanice.
- W porządku. - wypuściła powietrze, idąc za nim.
Podał jej własny kask i przerzucił nogę przez siodełko. Zapięła go pod szyją by jej nie spadł i zajęła miejsce za nim. Odpalił silnik i kiedy upewnił się, że dobrze złapała go w pasie dodał gazu. Maszyna z piskiem wyrwała do przodu. Mocne szarpnięcie sprawiło, że prawie spadła z siodełka. Powstrzymała okrzyk zaskoczenia i przytuliła się do jego pleców. Zawsze ekscytowała ją jazda motorem, bo dodawała dreszczyku emocji i podnosiła poziom adrenaliny.
Drake był w samej koszulce. Czuła jak jego mięśnie napinają się przy każdym zakręcie. Bijące od niego ciepło działało na nią kojąco. Wiatr plątał jej włosy. Dziękowała za szybkę w kasku, bez której już dawno miałaby załzawione oczy.

Rozdział 19

Nie wiedziała jak długo tak siedziała, trzymając jego głowę na własnych udach, czekając aż się wybudzi. Czas się wydłużał, ale nic się nie działo. Widziała już rozjaśniające się niebo na wschodzie. Słyszała miasto powoli budzące się do życia. Zdała sobie sprawę, że nie może tak tu zostać. Ktoś mógłby się przerazić, widząc zakrwawionego mężczyznę, bezwładnie leżącego na chodniku i głupio wesołą dziewczynę przy nim. Od razu zabrali by ją do psychiatryka. Odgarnęła ręką włosy z twarzy. Chciała wstać, kiedy nagle Chris zaczął się trząść. Nie wyglądał jakby miał się przebudzić. Jeszcze bardziej zbladł i drżał, jakby było mu zimno. Alison wcale tego nie wykluczała, bo leżał na zimnym betonie, ale jej nie było chłodno. Ponownie zaczęła się bać, kiedy zobaczyła oczy nerwowo poruszające się pod zamkniętymi powiekami. Mocno zacisnął dłoń wokół jej nadgarstka i coś jęczał. Nie była pewna, ale chyba rozpoznała imię „Drake”.  
Podniosła głowę, kiedy usłyszała rumor silnika. Żółta taksówka jechała w ich stronę. Zauważyła włączony migacz, oznaczający skręcanie w lewo. Wyrwała się Chrisowi i szybko wstając, wybiegła na ulicę, tuż przed samochód. Rozległ się pisk opon kiedy kierowca zahamował. Już opuszczał szybę by na nią krzyknąć.
- Przepraszam. - uprzedziła go, zerkając na tylne siedzenie, które było już zajęte, przez jakąś schludnie ubraną kobietę. - Musi mnie pan podwieźć. Mój chłopak za dużo wypił. Nie dam rady go donieść do domu. Zasnął. - wskazała dłonią na Chrisa.
Brodaty mężczyzna zerknął ponad jej ramieniem na chodnik.
- Jadę na południe. - burknął.
- Poza tym nie widzisz, że jest zajęta. - wtrąciła kobieta na tylnym siedzeniu, w śmieszny sposób zadzierając nos.
- Gdzie dokładnie pan jedzie? - spytała nie zwracając na nią uwagi.
- Do banku „Synovus”.
- Świetnie. - rozpromieniła się – Mam tyle drobnych. - sięgnęła do kieszeni spodni i wysypała ostatnie oszczędności na kolana kierowcy. - Podwiezie mnie pan na Home Street. To zaledwie przecznica dalej. - spojrzała na niego błagalnie
- Tylko jeśli klientka się zgodzi. To ona opłaciła przewóz.
- Błagam. - szepnęła Alison do kobiety.
Ta zmierzyła ją ostrym wzrokiem, potem na moment spojrzała za okno i wysiadając z auta, westchnęła.
- W porządku, ale ja nie będę ryzykować, że zwymiotuje na moje ubranie. - poprawiła jak się okazało spódnicę i otworzyła przednie drzwi.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się i biegiem wróciła do Chrisa.
Z wielkim trudem podniosła go z ziemi i opierając na ramionach, podciągnęła do samochodu. Kierowca najwyraźniej nie zamierzał jej pomóc, ale postanowiła tego nie komentować. Za tak niewielką zapłatę, była skłonna nawet pochwalić jego rozczochrane i przetłuszczone włosy. Niezbyt delikatnie wrzuciła Chrisa na tylne siedzenie i sama wepchnęła się do środka. Trzasnęła drzwiami, a taksówka niezbyt szybko ruszyła do przodu, przekraczając długi most. Alison spojrzała na nieświadomego Chrisa i odetchnęła z ulga, odchylając głowę do tyłu.

* * *

Kevin smacznie spał, kiedy usłyszał jak coś tłucze się o ściany jego czaszki. Przetarł oczy i uniósł głowę, niemal od razu tego żałując. Pokój przed nim zaczął wirować, poczuł ostry ból w skroniach. Wiedział, że przesadził. To było już dla niego za dużo. Nie wiele pamiętał z nocy. Jedynie kilka faktów, o których wolał zapomnieć. Gorąco w baru, przyćmione zmysły i jakby Główny Dom. Czy on był w rezydencji stada? Pokręcił głową, jakby to pomogło mu pozbyć się zamazanych wspomnień.
Znowu usłyszał głośne bębnienie i zdał sobie sprawę, że ktoś dobija się do wejściowych drzwi. W pół śnie wsunął się w podziurawione spodnie leżące na podłodze i nieprzytomny wyszedł na korytarz, głośno ziewając. Jego usta zastygły w połowie ruchu, kiedy zobaczył kto stoi na zewnątrz. Alison z zakrwawioną twarzą i rękoma. Na jej ramionach bezwładnie wisiał jakiś mężczyzna.
- Kevin! - warknęła – Co tak długo? Myślałam, że cię nie zastanę.
- Nie jestem przyzwyczajony do wstawania o czwartej nad ranem, chociaż zadając się z tobą chyba powinienem. - burknął, ściągając z niej srebrnowłose ciało. - Kto to jest do cholery?
Przemknęła się między jego ramionami i szybkim krokiem weszła do salonu. Podążył za nią i położył rannego na kanapie.
- Nie wiem co mu jest, dokładnie.
- Co jest z jego twarzą? - przeraził się kiedy zobaczył, krew, teraz już zaschniętą, pokrywającą jego skórę cienkimi strugami.
- Powstrzymał przemianę w zaawansowanym stadium. - wydyszała słabo – Naprostował sobie rękę. Potem upadł na ziemię.
- Naprostował sobie rękę?
Alison machnęła dłonią i otworzyła lodówkę. Z zadowoleniem wyciągnęła butelkę mleka i wypiła kilka łyków.
- Był zdenerwowany, ale nie chciał się zmienić w środku miasta. - zaczęła go bronić.
Kevin niczego jej nie zarzucał poza faktem, że znowu w nocy robiła jakieś głupoty i szlajała się z obcymi.
- Alison on nie jest z naszego stada. - zauważył – Znowu byłaś w północnej części? Przecież ustaliliśmy, że to niebezpieczne.
Miał problemy z koncentracją, a jego słowa wcale nie zabrzmiały jak nagana, mimo że starał się być surowy. Przetarł twarz, chcąc się rozbudzić.
- Coś jest z nim nie tak. - zignorowała jego uwagi i podeszła bliżej do kanapy.
- Skąd go w ogóle znasz? - nie ustępował
Alison się zawahała. Widział niepewność pojawiającą się na jej twarzy.
- Nie bądź zły...
- Już jestem.
Zacisnęła zęby, i niewinnie się uśmiechnęła.
- To przyjaciel Drake'a.
- Co? - osłupiał – Przecież miałaś...
- Wiem. - przerwała mu. - Nie będę ci tego wyjaśniać. Po prostu wyszłam z domu by z nim porozmawiać, ale nie zastałam go w domu.
- W domu? - był coraz bardziej zdenerwowany – Wiesz gdzie mieszka?
Alison opadła na fotel stojący za nią. Odgarnęła włosy z twarzy, nagle zmęczona.
- Tak wiem gdzie mieszka. - poddała się – Jego też znam. Nazywa się Chris. Wiem to, bo tamtej nocy nie byłam u Kelly. Skłamałam. Przez przypadek przedostałam się na drugą stroną. To naprawdę był wypadek. Złapał mnie patrol. Można powiedzieć, że mnie uratował. Zabrał do siebie i przetrzymał. Nie wiem, ale chyba nie chciał zaprowadzić mnie do Alfy. Następnego ranka Drake odprowadził mnie do granicy, a ja wróciłam tutaj, mówiąc, że spędziłam noc u Kelly.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi prawdy? - czuł się zawiedziony. Ufał Alison i myślał, że ona jemu również. Zabolało go, że coś przed nim ukryła. Z drugiej strony on wcale nie był lepszy.
- Nie chciałam cię martwić. W sumie nic takiego się nie stało.
- Alison. - mówił już spokojnym tonem – Drake potem pojawił się u twojej matki. Następnego dnia. To raczej nie był przypadek.
- Gdyby był niebezpieczny już dawno coś mogło mi się przydarzyć. Oni są dla siebie jak bracia. - wskazała na nadal śpiącego Chrisa – Gdyby chcieli zrobić mi krzywdę, to mieli już mnóstwo okazji.
- Więc o co w tym wszystkim chodzi? - załamał mu się głos.
Było zbyt wcześnie by zastanawiać się nad takimi rzeczami. Był zmęczony i jeszcze nie do końca przytomny. Słyszał wszystko co Alison mówi, ale nie mógł skoncentrować się na jej słowach. Jakby przelatywały koło jego uszu.
Otworzyła usta by coś powiedzieć, ale nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Cisze przerwał cichy okrzyk. Oboje spojrzeli na Chrisa. Ręce mu drżały, głowa miotała się po poduszce.
- Drake. Nie rób tego. Nie potrafię ci pomóc. - majaczył. Palce zacisnęły się na materacu kanapy, niemal przebijając materiał. - Drake!
Jego klatka uniosła się wysoko, kręgosłup wygiął w łuk, jakby jakaś niewidzialna siła podnosiła go do góry.
- Co się dzieje? - Alison od razu wstała
Ponowny krzyk pełen agonii. Z jego gardła wydobywały się wrzaski tak głośne, że drażniły uszy.
Kevin podbiegł do niego i złapał za ramiona, mocno przytrzymując. Z dłoni Chrisa wyrosły pazury. Było za późno zanim spostrzegli co się dzieje. Ręka Chrisa uniosła się do góry i momentalnie opadła orając pazurami skórę na piersi. Koszulka mu się rozdarła z ran pociekła krew.
- To koszmar? - przeraziła się Alison
- Nie do końca. - szepnął Chris. Już widział wcześniej takie ataki, choć nie aż tak brutalne i nagłe. - On próbuje się obudzić. Tak jak ty to robisz.
- Co?
- Mówiłem ci o twoich nocnych atakach. Mniej więcej tak to wygląda.
Zauważył, że Alison się cofa, omal nie przewracając o stojący za nią fotel.
- Musimy coś zrobić, zanim...
- Zanim zabije się we śnie? - dokończył załamany
Chris spał, ale nadal był silny. Kevin ledwo dawał radę, trzymając jego ręce. Szaleńcze ataki złagodniały, ale nadal miał drgawki. Oczy pod zamkniętymi powiekami, nerwowo poruszały się na wszystkie strony. Krzyki zamieniły się w ciche syczenie, jakby powstrzymywał się przed wydawaniem jakiegokolwiek dźwięku, świadczącego o bólu.
Nagle wszystko ustało. Ciało Chrisa rozluźniło się i opadło na materac. Kevin nadal stał blisko, opierając się o jego barki. Zapadła krótka cisza, przerwana przez sygnał komórki.

* * *

- On ma telefon? - zdziwił się Kevin
Alison stała jak zamurowana. Wszystko co zobaczyła, było dla niej szokiem. Kiedy Kevin opisywał jej nocne ataki, nawet nie pomyślała, że wygląda to aż tak strasznie. Wyobrażała sobie co musiał czuć Kevin, kiedy każdej nocy widział to co się z nią działo. Sama nie miała o tym pojęcia. Wszystko przed nią ukrył i samodzielnie dźwigał to brzemię, chociaż wcale nie musiał tego robić.
- Alison. - krzyknął
Otrząsnęła się i sięgnęła do kieszeni jeansowych spodni. Komórka Chrisa była stara i zużyta, ale ekran świecił jasno pokazując kto dzwoni.
- Drake. - szepnęła.
Spojrzała na przyjaciela, który zaniepokojony nadal przytrzymywał bezwładne ciało.
- Musimy mu powiedzieć...- zaczęła
- On nie może wiedzieć gdzie mieszkam. Wystarczy, że zna twój adres.
- Kevin! - zaczęła błagalnym tonem – Nie wiemy co się z nim dzieje. Drake będzie wiedział jak mu pomóc. Jak mi pomóc.
Wymienili znaczące spojrzenia. Kevin nic nie powiedział, ale wyczytała z jego oczu, że się z nią zgadza.
Nacisnęła zieloną słuchawkę i uniosła telefon do ucha. Rozległ się znajomy, rozgniewany głos.
- Do cholery Chris. Gdzie ty jesteś? Mieliśmy...
- To ja, Alison.
Cisza. Po chwili niepewna odpowiedź.
- Daj mi go do telefonu.
- Chrisowi coś się stało. Miał jakiś atak...
- Gdzie jesteście? - przerwał od razu, jakby w jej krótkim zdaniu zawarła tyle informacji ile potrzebował wiedzieć, by zorientować się co się dzieje.
Alison zawahała się i jeszcze raz spojrzała na Kevina zanim odpowiedziała.
- Kamienica na skrzyżowaniu Home Street z Hendricks Ave.
- Zaraz będę. - powiedział krótko i się rozłączył.
Alison rzuciła telefon na stolik. Unikała wzroku przyjaciela. Bała się zobaczyć wyraz jego twarzy. Czy był na nią wściekły, że tu przyszła? Wpatrywała się w leżącego Chrisa. Wydawał się być spokojny, choć kto wie co czaiło się w jego umyśle. Była strasznie ciekawa co się z nim dzieje. Spojrzała na poraniony tors, po którym ciekła krew.
- Trzeba coś zrobić z tymi ranami. - powiedziała
Kevin nie odpowiedział. Głowę miał spuszczoną, ale dostrzegła jego oczy pod złotymi włosami, które opadły mu na czoło. Wpatrywał się nieco oszołomiony na ciało leżące przed nim.
- Zaraz i tak się uleczy. - powiedział zupełnie nieobecny
- Ma tak leżeć we własnej krwi? - zdziwiła się obojętnością przyjaciela
- Drake przyjedzie i się nim zajmie.
Alison nie miała siły by się kłócić. Widząc, że Kevin jest dziwnie zmieszany, ruszyła do kuchni. Była głodna, a w barze nie zdążyła nic zjeść. Lodówka oczywiście była pusta. Jedynym co znalazła były płatki śniadaniowe. Te same co zwykle. Nasypała pełną miskę i zalała zimnym mlekiem. Nie było to sycące, ale nie wybrzydzała. W tym stanie zjadłaby wszystko.
Kiedy wróciła do salonu, Kevin nadal stał w tym samym miejscu i marszczył brwi.
- Zakochałeś się czy co? - mruknęła, uważnie mu się przyglądając. Zauważyła, że schudł, chociaż wydawało się to niemożliwe. Zawsze należał do wysokich chudzielców, ale ostatnio zamieniał się w żyjącego kościotrupa. Mogła dokładnie policzyć jego kręgi i wszystkie żebra. Mogłoby się wydawać, że ma taką budowę, bo pod skórą rysowały się mięśnie, ale Alison i tak wiedziała swoje. Znowu działo się z nim coś złego. - Nie chce nic mówić, ale poza faktem, że oboje jesteście zakrwawieni, to ta scena wygląda jakbyście mieli razem niezłą zabawę. On leżący zupełnie bez sił, ty bez koszulki z niewiele korzystniejszym wyrazem twarzy. - nie wiedziała skąd, ale wyczuła w swoim głosie wesołą nutę. Musiała być naprawdę zmęczona.
Kevin jakby się ocknął. Spojrzał na nią, potem na siebie, a na końcu na kanapę.
- Oh zamknij się Hudgens. - rzucił tylko i wyszedł do pokoju.
Kiedy wrócił już całkowicie ubrany, Alison zdążyła opróżnić swoją śniadaniową porcję i naszykować sobie następną, w międzyczasie myjąc zakrwawione dłonie i przybrudzoną twarz. Widząc zmęczenie przyjaciela, który niemal od razu usiadł na fotelu, spytała.
- Wszystko w porządku?
- Obudziłaś mnie o tak wczesnej porze. - stwierdził – To chyba oczywiste, że nie czuję się najlepiej.
Wyczuła w jego głosie irytację. Zastanawiała się, czy naprawdę była ona oznaką zmęczenia. Odpuściła sobie dalsze wypytywanie. Wróci do tematu, kiedy nie będzie mógł wykręcić się złym samopoczuciem.

* * *

Nie minęło dziesięć minut, kiedy drzwi do mieszkania otworzyły się z trzaskiem. Alison natychmiast wstała z fotela. Drake wpadł do salonu jak szalony. Na krótko zatrzymał na niej wzrok, a potem od razu podszedł do leżącego przyjaciela. Położył dłoń na jego czole jednocześnie mierząc puls na nadgarstku. Kevin stał sztywno obok Alison. Jego mięśnie były napięte, a wzrok skupiony. Chciała złapać go za rękę, ale nadal nie była przekonana czy nie jest na nią za to wszystko zły.
Drake odsunął się od kanapy i odetchnął, uważnie przyglądając się zadrapaniom na piersi, które już zaczynały się goić.
- Jak do tego doszło? - warknął pod nosem
Alison otworzyła usta by coś powiedzieć, ale Kevin natychmiast jej przerwał.
- Nie! Nie będziesz jej obwiniał za to co się stało. - Drake odwrócił wzrok i spojrzał na Kevina lekko zdziwionym wzrokiem – Nie będziesz już o nic pytał. Teraz to my zadajemy pytania. - warknął i podszedł do niego bliżej.
- Czyżby? - skrzywił się, rozbawiony
- Wkroczyłeś w jej życie i mocno namieszałeś. Dlaczego? Po co chciałeś by dowiedziała się o swoim prawdziwym ojcu? Co o niej wiesz i dlaczego nic nie tłumaczysz?
- Kiepskie uczucie, kiedy ktoś wie o tobie więcej niż ty sam, co?
- Kevin, odpuść. - próbowała go uspokoić, ale odsunął się od niej.
- Nie. - powiedział stanowczo, odepchnął Drake'a i rozerwał kołnierz koszulki Chrisa.
Na początku Alison nie wiedziała o co mu chodzi dopóki nie zobaczyła tatuażu na prawym obojczyku. Trzy spirale połączone ze sobą, identyczne jak u Kevina.
- Triskelion. - szepnęła
– Nie lubię kiedy ktoś ze mną pogrywa, albo kiedy urządza sobie zabawę z cudzego życia. - warknął
- Nieźle. Jestem pod wrażeniem. - zaśmiał się arogancko Drake – To raczej nie w twoim stylu, co pacyfisto?
Alison nie zrozumiała obelgi, ale Kevin najwyraźniej tak. Jego oczy niemal natychmiast rozbłysły, zęby przekształciły w kły, a z palców wyrosły pazury. Rzucił się do ataku. Drake zrobił krok w tył, unikając ciosu. Jego oczy obserwowały, każdy ruch przeciwnika.
Kevin machał rękoma i warczał. Alison jeszcze nigdy nie widziała go tak wściekłego. Kevin prawie w ogóle, nie wkraczał do walki, ani nie wzniecał bójek. Zawsze dążył do pokojowych rozwiązań i kompromisów. Może to stąd obelga ze strony Drake'a. „Pacyfista”. Tylko skąd on o tym wiedział?
Nie zastanawiała się nad tym długo, bo akcja przeniosła się do kuchni. W lot poleciały, szklane naczynia i dzbanki. Podłoga była jednym wielkim składem potłuczonego szkła i porcelany. Kevin właśnie miał skoczyć na Drake'a, ale ten chwycił go za brzeg koszuli i przerzucił przez barek z powrotem do salonu. Nie wydawał się zdenerwowany, albo dobrze to ukrywał. Raczej odpierał ciosy niż je zadawał. Kevin natomiast w ogóle się nie wahał. Atakował na ślepo i z furią. Dostał porządnego kopniaka w brzuch i na chwilę się cofnął. Alison postanowiła wykorzystać ten moment. Zacisnęła dłoń na rękojeści noża schowanego w kieszeni. Wiedziała, że jeśli ma zatrzymać sprzeczkę musi zranić przyjaciela. Jeszcze nigdy nie była do tego zmuszona, ale ranienie Drake'a nic by nie pomogło. Zanim Kevin zdążył ponownie zaatakować, rzuciła nożem. Sztylet przeleciał przez salon, wirując w powietrzu i do połowy wbił się w ścianę po drugiej stronę. Kevin niemal natychmiast się odsunął. Alison zauważyła krew sączącą się przez koszulkę na jego brzuchu. Spojrzał na Alison, zaskoczony i przerażony. Zatoczył się do tyłu i upadł na kolana. Podbiegła do niego natychmiast, ale raptownie się odsunął.
- Nie. - szepnął
Spojrzał na swoje drżące dłonie. Pazury już się schowały, ale on wpatrywał się w palce jakby nadal miał szpony zamiast paznokci.
- Kevin.- zaczęła spokojnie – Wszystko będzie...
- Nie. - znowu zaprzeczył, kręcąc głową. - To nie...Ja nigdy nie...
- Nigdy nie chciałeś nikogo zabić? - zaśmiał się Drake, opierając o ścianę. Był niewzruszony, jakby w ogóle nic się nie stało. W przeciwieństwie do Kevina, który cały się trząsł. - Zawsze musi być ten pierwszy raz. Czuję się zaszczycony.
- Zamknij się. - syknęła Alison. - Nie pomagasz.
- Wcale nie próbuję.
Wywróciła oczami i z powrotem skoncentrowała się na przyjacielu. Emocje powoli opadały. Oczy przygasły, ale pozostały zamglone.
- Przepraszam. - ściszył głos
- Nie gniewam się. - machnął ręką Drake
- Nie ciebie. - rzucił gniewnie, unosząc głowę
- Szczyt przytulności. - stwierdził z ironią w głosie
- Może powinieneś wyjść na powietrze. - zaproponowała Alison, ignorując ich obu
- Nie zostawię cie z tym świrem. - powiedział przekonany, powoli wstając
- Zdaje się, że to ty się na mnie rzuciłeś. Ja nie mam problemów z hamowaniem agresji. - skwitował Drake
- W ogóle nie masz z niczym problemu, prawda? - zaczęła nerwowo Alison – Rzuciłam nożem, żeby przerwać walkę, ale to nie oznacza, że sama zaraz cię nie zatłukę. Zgadzam się z Kevinem. Bawisz się nami. Zjawiasz się, zaszczepiasz wątpliwości i znikasz. Po co to wszystko?
- Dzięki mnie odkryłaś prawdę. - bronił się
- Tylko niewielką część. A chcę wiedzieć wszystko. - wskazała palcem na Chrisa – On ma ataki w czasie snu zupełnie jak ja, ale to pewnie też wiedziałeś, prawda?
- W momencie kiedy zasnęłaś w celi. Wtedy wiedziałem już prawie wszystko.
- Wszystko czyli, co?
Zapadła cisza. Nie odezwał się tylko z uporem wpatrywał się w jej oczy. Jednak ona również nie należała do tych którzy odpuszczają. Cicha walka mogłaby trwać długo gdyby nie zachrypnięty głos.
- Ona jest taka jak ja, prawda?
Wszyscy skierowali wzrok na kanapę. Chris siedział, zgarbiony i trzymał się za ramię z bólem wypisanym na twarzy.
- Dlatego sam chciałeś się tym zająć. - kontynuował słabym tonem, jakby każde słowo kosztowało go masę energii – Wolałeś się upewnić i utrzymać to w sekrecie, żeby powiedzieć w odpowiednim momencie. Odpowiednim dla ciebie. - ton ze zduszonego zmieniał się w oskarżycielski – Zawsze tak robisz. Zaskakujesz wszystkich i cieszysz się z tego. Napawasz się tym, że wiesz coś czego inni nie wiedzą. Myślałem, że mamy to za sobą.
- Trzech na jednego to nie jest uczciwa walka – stwierdził Drake
- A czy kiedykolwiek grałeś fair? - odgryzł się
W tym momencie coś w nim pękło. Z twarzy znikł przyjemny i sarkastyczny wyraz. W oczach pojawił się gniew.
- Nie moja wina, że wszyscy jesteście tak ślepi, żeby nie potrafić łączyć pewnych faktów. Otwórzcie oczy, a może wszystko zrozumiecie. Szczerze mówiąc, dziwię się, że jeszcze na to nie wpadłeś, Chris. Wiedziałeś, że z Alison jest coś nie tak. Mimo moich zapewnień i tak nie odpuściłeś. To dlatego wczoraj byliście razem, wolę nawet nie wiedzieć gdzie. Chciałeś ją rozgryźć, ale za słabo ci to wychodzi.
Alison zaczęła się gubić. Nie rozumiała co miał na myśli. Rozmowa nagle skoncentrowała się na niej, mimo że wcale się tak nie zaczynało.
- O czym ty mówisz? - Chris wstał z kanapy, trzymając się oparcia.
Drake zirytowany, podszedł do niej. Jego ręka wystrzeliła w jej stronę, była gotowa się obronić, ale on tylko zerwał naszyjnik z jej szyi. Nie zwracając uwagi na ból, który musiał nastąpić w momencie zetknięcia srebra ze skórą, rzucił wisiorek przyjacielowi. Mimo osłabienia, złapał go bez problemu. Rozluźnił pięść i wytrzeszczył oczy, kiedy zobaczył zawieszkę.
- Dałeś jej to? - był zszokowany i zły – To pamiątka....
- Rodzinna. - dokończył Drake
Alison zakręciło się w głowie, kiedy zrozumiała sens jego słów. Wyraźnie usłyszała głos matki „należał do twojego ojca”. Kevin najwyraźniej też zrozumiał bo nagle zbladł.
- To wisiorek twojego ojca? - spytał Drake'a
- Mojego. - poprawił go Chris
Alison spojrzała na niego zszokowana. Jakby klapki spadły jej z oczu. Wiedziała, że te rysy wydają jej się znajome. Twarz niemal trójkątna, wystające kości policzkowe, delikatne usta i długie rzęsy. Zupełnie jak u jej matki.
- Nie wierzę. - wydyszała nagle osłabiona
- Teraz rozumiesz? - spytał Drake, wychodząc do kuchni i mamrocząc coś pod nosem o tym, że jest głodny i zjadłby kawałek szarlotki.
- Ja nadal nie bardzo. - stwierdził Chris
- Ten wisiorek należał do mojego ojca. - szepnęła.
Chris spojrzał na nią jak na jakąś obcą osobę. Jednak po chwili jego wzrok złagodniał. Miała wrażenie, że zobaczył to samo co ona. Podobieństwo między nią, a ojcem, tak jak ona widziała w nim matkę. Samanta powiedziała jej, że jest podobna do ojca natomiast Chris musiał odziedziczyć cechy po matce. Tylko jej brat nie żyje. Tak jej powiedziano. Mogli mieć inną matkę. To pierwsze co przyszło Alison do głowy, ale nie dało się zaprzeczyć, że Chris był jak skóra zdjęta z Samanty. Z wyjątkiem oczu. Jasnoszarych jak jej własne.
- To straszne. - powiedział
Alison nie wiedziała czego się spodziewać. Uścisków, płaczu szczęścia czy innych rodzinnych wyznać, ale na pewno nie słów „ to straszne”.
- Co? - powiedziała urażona – Niedawno jeszcze w ogóle nie wiedziałam o moim prawdziwym ojcu. Teraz okazuje się, że mój zmarły brat, o którym tak w woli ścisłości też nie miałam pojęcia, żyje. Kto jak kto, ale to ja powinnam być tą bardziej zdruzgotaną i zagubioną. Jakby tego było mało dzieje się ze mną coś dziwnego.
- Dlatego mówię, że to straszne. - powiedział tak jakby po tym nagle zaczęła wszystko rozumieć. - Teraz jestem na ciebie jeszcze bardziej wściekły. - skierował się do Drake'a. - Wiedziałeś kim ona jest i co ją czeka, ale postanowiłeś to przemilczeć, narażając ją na niebezpieczeństwo.
- Właśnie dzięki temu, że nic nie powiedziałem jest bezpieczna.
- Od razu powinieneś do mnie przyjść. - skarcił go niczym starszy brat
- Chwila. - przerwał Kevin. - Czyli czym właściwie jest Alison? Bo tego jeszcze nie ustaliliśmy.
Wszyscy na niego spojrzeli. Chris pierwszy odwrócił wzrok i załamany opadł na kanapę, chowając twarz w dłoniach. Drake prawie zadowolony, cofnął się pod ścianę, jedząc suszone owoce, które Bóg wie gdzie znalazł, natomiast Alison ciężko oddychając spojrzała na Chrisa, oczekując odpowiedzi.
 - Chyba mamy przed sobą długą rozmowę, siostrzyczko. - powiedział w końcu.