niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział 11

Serce zabiło jej mocniej, kiedy zobaczyła uchylone drzwi. Kevin zawsze je zamykał. Lekkim pchnięciem otworzyła je szerzej i weszła do środka. Wszystko wyglądało normalnie dopóki nie wkroczyła do głównego pokoju. Pomieszczenie wyglądało jak po starciu z tornadem. Połamane półki zagracały podłogę. Wszędzie porozrzucane były książki i płyty CD. Okno otwarte na oścież, zerwane żaluzje. Wstrzymała oddech kiedy zobaczyła bezwładne ciało przyjaciela, leżące na kanapie. Głowę miał odchyloną na bok jakby spał, ale posiniaczona twarz sugerowała pobicie. W kilku krokach dobiegła do niego padając na podłogę.  
- Kevin! Boże Kevin! - Odgarnęła włosy z jego twarzy i złapała go za policzki. - Proszę ocknij się. - Poczuła mocny ścisk w żołądku, kiedy nie zareagował. - Błagam. - szepnęła.
Przytknęła palce do jego nadgarstka, by sprawdzić puls. Jego serce biło. Spojrzała na klatkę piersiową, która lekko unosiła się i opadała. Koszulkę miał trochę podwiniętą, tak, że było widać pasek białej skóry i nie tylko. Odchyliła delikatnie materiał. Po prawej stronie brzucha miał ogromnego siniaka o wielkości rozłożonej dłoni i kilka mniejszych wyżej.
- Co ci się stało? - westchnęła, powstrzymując się od łez.
- Alison? - usłyszała zachrypnięty głos.
- Kevin. - uniosła się.
- Przepraszam. - powiedział otwierając oczy.
- Co ty wygadujesz? - straciła fason
- Przepraszam, za to co powiedziałam.
Roześmiała się, tłumiąc płacz.
- Pobili cię, a ty martwisz się o to co mówiłeś?
- Nie powinienem tak zareagować na twoje słowa. Przepraszam.
- Przestań. - rozkazała. - Przestań bo się popłaczę, a wiesz jak tego nie znoszę.
Próbował się podnieść, ale ręce się pod nim ugięły. Od razu wstała i pomogła mu usiąść. Oparł się o siedzenie i syknął z bólu.
- Kto ci to zrobił? - spytała rzeczowo. Strach zaczął zamieniać się w gniew.
- Zwykłe włamanie. - machnął ręką, a raczej próbował bo nawet tak prosty gest, był dla niego zbyt bolesny.
- Włamanie? - nie uwierzyła – W tej okolicy?
Spojrzała na pomieszczenie. Telewizor nadal wisiał na ścianie, laptop być może zniszczony ale leżał na podłodze. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało by coś zginęło.
- Co zabrali? - spytała, przekonana o kłamstwie przyjaciela.
Nie odpowiedział.
- Kto to był Kevin?
- Zwykli rabusie, mówiłem. Nie znaleźli nic cennego, więc zdemolowali mieszkanie. Przynajmniej ten pokój. Mam nadzieje, że nie ruszyli żadnej z moich gitar, bo naprawdę będę wściekły.
- Zdajesz sobie sprawę z tego jakie głupoty gadasz? Mniejsza już o te gitary, ale nie uwierzę, że ludzie cię tak urządzili. Do diabła jesteś wilkołakiem.
- Dużo ich było. - powiedział tak niepewnym głosem, że zabrzmiało to jak pytanie.
Zmierzyła go wzrokiem mówiącym „Jeszcze bardziej się pogrążasz” i poszła do kuchni. Wyciągnęła woreczek lodu z zamrażalki, drugą ręką sięgając po ścierkę leżącą na blacie. Przyłożyła chłodny worek do jego brzucha. Zadrżał, kiedy lód dotknął jego rozpalonej skóry.
- To ktoś z naszego stada, prawda?
Odwrócił głowę, jakby coś nagle zainteresowało go za oknem.
- Nie. - powiedział stanowczo.
- Nie musisz kłamać. - westchnęła – O co im chodziło?
- O nic.
- Przestań zachowywać się jak dziecko. - wybuchnęła
- Więc, przestań pytać.
- Nie rozumiesz, że się o ciebie boję. Mnie mają za co wytykać palcami, ale ty... Ty nie masz wrogów. Twoi rodzice stoją wysoko w hierarchii. Jak się dowiedzą...
- Nic im nie mów. - zażądał.
- Więc zacznij mówić.
Wypuścił powietrze, próbując dobrać słowa. Przez moment tylko siedział i patrzył na swoje dłonie, ale w końcu zaczął tłumaczyć.
- Było ich trzech plus Bruno. Właśnie wchodzili na górę. Chciałem iść cię szukać, więc spotkaliśmy się na klatce schodowej. Nie znałem tamtych gości. Oni nie byli z naszego stada, ale byli wilkołakami. Oskarżyli mnie o wypuszczenie Drake'a, który uciekł w nocy. Ja jako ostatni wchodziłem do celi więc byłem podejrzanym. Mówiłam im, że to głupota. On zwiał wieczorem, a ja byłem tam wczesnym rankiem. Zresztą przyszedłem po ciebie, a nie po niego, ale tego nie powiedziałem. Bruno nie wie o twoim pobycie w celi i lepiej, żeby tak zostało. Oczywiście mi nie uwierzyli. Nie mogli mnie oficjalnie ukarać bo nie było dowodów, więc zdecydowali się na zrobienie demolki w mieszkaniu.
Alison wyobraziła sobie każde jego słowo. Bruno wchodzący z osiłkami do kamienicy. Grożący spokojnym tonem, pytania, na które lepiej nie odpowiadać, rozkazy o pobiciu. On sam na pewno umywał ręce. Tamci wykonali wszystko za niego. Cokolwiek Kevin by nie powiedział i tak stłukliby go na kwaśne jabłko.
- Nie może tak być. - powiedziała – Bruno jest nieobliczalny, agresywny i porywczy. Nie może nami przewodzić.
- Nie zna się na polityce, ale wie jak być silnym przywódcą. Stado może się go obawia, ale większość z nich ślepo wierzy, że staniemy się dzięki niemu potęgą.
- Terror to nie potęga. To okrucieństwo. Tak nie wchodzi się na szczyt. - powiedziała stanowczo
- Nikt nie odważy się stanąć przeciwko niemu.
- Musimy coś zrobić. - zaczęła kręcić głową – Musimy działać bo dojdzie do wojny.
- To i tak jest nieuniknione. Bruno mierzy wysoko, zawsze mierzył. Jeszcze zanim był Alfą gotował się by podbić pozostałe dwa stada.
- Więc jaki jest plan? - spytała ochoczo
Odwrócił głowę by na nią spojrzeć. Jego wzrok był poważny, pełen smutku.
- Może lepiej, żebyś wyjechała. Uciekła razem z matką.
Odchyliła się do tyłu. Nie wierzyła, że to powiedział.
- Nie na to liczyłam
- Wiem, ale...
- Przestań! - warknęła – Nie ucieknę. To nie rozwiąże problemu. Poza tym jesteś głupcem skoro myślałeś, że cię tutaj zostawię.
- Wiedziałem, że się nie zgodzisz. Przynajmniej raz mogłabyś zadbać o swoje bezpieczeństwo. Swoje i matki. Teraz to wy dwie jesteście na najgorszej pozycji. Zmiażdży was jeśli mu się sprzeciwicie. Nie będzie czasu na taryfę ulgową. Nie robisz tego co każe to giniesz. Bruno potrzebuje teraz sojuszników, a nie buntowników w stadzie.
- A ty? Ruszyłbyś na rzeź gdyby ci rozkazał? - odbiła pałeczkę
Westchnął z rezygnacją, wiedząc, że i tak nie ma szans w tej wymianie zdań. Na każdego znał jakiś haczyk tylko nie na nią. Alison była nieugięta i uparta na tyle, że mało kto zdołałby ją przekonać. Zwłaszcza jeśli chodzi o najdroższe dla niej osoby.
- Posłuchaj. - zaczęła – Musimy wybadać sytuację. Zorientować się co planuje Bruno. Znać każdy jego ruch. Podsłuchać opinię stada. Zobaczymy kto stanie po naszej stronie. Jeśli nam się uda, obalimy go. Może to zabrzmi jak szaleństwo, ale ja nie wierzę, że to wszystko jest przypadkiem. Mam na myśli śmierć Erici. Może i uważasz, że Drake ją zabił, ale ja myślę, że był to ktoś bliższy.
- To nie Drake. - powiedział, co lekko ją zaskoczyło – Od początku wiedziałem, że to nie on. Po prostu chciałem utrzymać cię od niego z daleka bo jest z innego stada.
- Może to właśnie tam trzeba szukać pomocy. Zjednoczyć dwie pozostałe watahy i razem zaatakować Bruna.
Na twarzy Kevina pojawił się dziwny wyraz. Nie odraza czy pogarda jakiej by się spodziewała. Bardziej zaskoczenie wymieszane z podziwem.
- Zaatakowałabyś własne stado?
- Wiesz, że oni nigdy nie byli dla mnie prawdziwą rodziną jaką powinni być. Są mi obojętni. Nie chcę niepotrzebnych ofiar, ale wymordowałabym każdego z tych zadufanych dupków chcących podbić świat. - zaśmiała się
Kevin pozostał poważny. Wyglądał jakby kłócił się sam ze sobą. Może chciał jej coś powiedzieć, ale się bał. Tyle, że oni nie mieli przed sobą tajemnic. Przynajmniej nie dużo.
W końcu wydukał.
- Twoja mama dzwoniła. Zanim to wszystko się stało. Właściwie to myślałem, że będziesz u niej. Dlatego ruszyłem cię szukać. Gdzie właściwie byłaś całą noc?
- U Kelly. - skłamała
Na razie wolała nic nie mówić o Drake'u i Chrisie. Powie mu w swoim czasie.
- Może powinnaś zadzwonić do matki. Nie chciałem jej martwić, więc powiedziałem, że wyszłaś do sklepu. Na pewno potem jeszcze do mnie dzwoniła, ale telefon też mi zniszczyli.
- Zadzwonię do niej z budki telefonicznej, a póki co nie wiem jak ty, ale ja umieram z głodu. Poza tym chyba przydałoby się tutaj posprzątać. - uśmiechnęła się.
Rozpromienił się wiedząc, że zostanie dłużej.
- Wezmę kluczę i pójdę do sklepu. Tym razem naprawdę. Nikogo nie wpuszczaj. - rozkazała.
W podskokach wyszła na korytarz, sięgnęła po klucze leżące na wysokiej półce, wyszła na klatkę schodową, zamknęła drzwi i zbiegła na dół. Miała ochotę na pizzę z podwójnym serem, puszkę lemoniady i ogromny deser lodowy. Właściwie nie była pewna, która jest godzina ale liczyła na to, że wystarczająco późna by zamówić coś na wynos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz