środa, 30 lipca 2014

Rozdział 22

Alison nie miała pojęcia jak długo szła. Prowadzona przez własne nogi, pogrążona w złości dotarła do Głównego Domu. Negatywne emocje powoli z niej wypływały, zastępowane przez podekscytowanie i lekki strach. W lesie panowała cisza tak samo jak i przed rezydencją. Przyczaiła się w krzakach i obserwowała. Nie wiedziała ile osób jest w środku. Zazwyczaj byli to tylko ci co mieszkali tam na co dzień. Jedynie w czasie spotkań zbierały się większe grupy. Z drugiej strony teraz przywódcą był Bruno. Kto wie jakie zasady wprowadził. 
Stalowa brama tak jak przypuszczała Alison była zamknięta. Musiała znaleźć inną drogę. Skradając się lasem obeszła posesję. Otaczał ją wysoki kamienny mur. Jedynym sposobem było pokonanie go górą. Podobno istniało też inne wejście przez podziemne korytarze, ale nie miała teraz czasu by go szukać. Podeszła bliżej i dotknęła chropowatej powierzchni, która pięła się około trzech metrów w górę. Nie wiadomo jak byłaby silna nie dałaby rady wspiąć się na sam szczyt. Ściana nie miała wnęk, w które mogłaby wbić stopy, albo zaczepić dłonie. Z ręką przy ścianie ruszyła wzdłuż muru. Liczyła, że znajdzie jakiś punkt, w którym ogrodzenie będzie bardziej zniszczone. Niestety mimo wieku trzymało się całkiem nieźle. Spojrzała z rezygnowaniem w górę. Strzeliła palcami i wciągnęła powietrze. Nie wierzyła, że jej się uda, ale gdzieś słyszała, że pozytywne myślenie może zdziałać cuda. Wszczepiła palce w kamienną ścianę i zaparła się butami. Dłoń ześlizgnęła się przy drugim chwycie. Wylądowała na ziemi na ugiętych nogach. Spróbowała po raz kolejny i jeszcze następny. Każda próba kończyła się fiaskiem. Do tego ręce miała coraz bardziej śliskie od potu i krwi. Złamała prawie wszystkie paznokcie i obiła kolana, a efekt nadal był zerowy. Zdenerwowana kopnęła butem o mur skazując się na ból w stopie. Przeklęła pod nosem i dała sobie chwilę przerwy. Wsłuchała się w odgłosy lasu. Kojący szum wiatru i szelest gałęzi. Powietrze było czyste i lekkie. Słońce nie przedostawało się przez korony drzew i nie doskwierało swoim gorącem. Było błogo, niemal idealnie. Dzięki temu wszystkiemu potrafiła się uspokoić, opanować bicie własnego serca. Odseparowała się od swojego porywczego i nerwowego charakteru dając mu minutę wolnego.
Ciszę przerwał głośny zgrzyt. Alison wiedziała skąd dochodzi. Wejściowe drzwi były tak stare, że ich odzew był słyszalny na kilometr. Przyciskając się do ściany podeszła do głównej bramy. Wychyliła ostrożnie głowę i zauważyła grupkę mężczyzn wychodzących z rezydencji. Kierowali się w stronę głównej drogi, głośno o czymś dyskutując. Wykorzystała okazję i podeszła do bramy, licząc, że nie usłyszą jej kroków. Prześlizgnęła się między prętami i wpadła w zarośla, unikając kamiennej ścieżki. Póki co wolała by nikt nie wiedział o jej obecności. Zwłaszcza jeśli naprawdę przetrzymują tu jej matkę. Idąc przy murze, tym razem po jego drugiej stronie, okrążała budynek szukając otwartego okna. Napotkała jedno od strony ogrodu. Jak większość tych na parterze – z wyjątkiem ogromnych, których nie da się otworzyć - było niewielkie, ale wystarczające by się przecisnęła. Cegły były powyszczerbiane, więc tym razem wspinaczka była łatwa. Kilka konkretnych podciągnięć i mogła swobodnie wejść do środka. W jej wyobraźni wyglądało to lepiej niż stało się w rzeczywistości. Wpadając do pokoju, przewróciła jeden ze stolików i stłukła wysoki porcelanowy wazon, robiąc przy tym spory hałas. Odruchowo zacisnęła powieki jakby w ten sposób zmniejszyła szkody.
Uważnie nasłuchiwała, ale nie usłyszała nagle zbliżających się kroków. Odetchnęła z ulgą rozglądając się po wnętrzu. Pokój nie różnił się od innych w tym domu. Cały w ciemnym drewnie. Mimo półmroku, Alison dostrzegła brak łóżka. Nie było to pomieszczenie sypialniane, a raczej coś w stylu salonu połączonego z gabinetem. Ogromne dębowe biurko w rogu, otoczone mnóstwem półek z książkami. Na przeciwko w ciemniejszym miejscu widziała zarys foteli i kanap.
Zrzuciła ciążący jej plecak z ramion i delikatnie położyła go na podłodze. Dużo by oddała za łyk wody. Długa trasa oraz mini wspinaczka przyniosła zmęczenie i suchość w gardle.
- Liczyłem, że jednak uda ci się wspiąć na mur.- usłyszała pełen ukrytego rozczarowania głos, który wcale jej się nie spodobał.
Odwróciła głowę by zlokalizować jego właściciela. Nie widziała nic, dopóki coś nie poruszyło się na jednym z foteli. Cień się powiększył i przybrał ludzką postać.
- Juan. - stwierdziła jeszcze bardziej niezadowolona.
- Witaj Alison. - wyszczerzył zęby w tym swoim pełnym podtekstów uśmiechu. - Widziałem popisy przy murze. Zdaje się, że twoje dłonie mocno ucierpiały.
Zbliżył się na kilka kroków, wychodząc z półmroku. Miał na sobie ciemne spodnie i T-shirt w tym samym odcieniu. Blada cera zalśniła w blasku słońca. Alison nie była pewna, ale jego włosy zdawały się ciemniejsze, a może był to tylko efekt słabo oświetlonego pomieszczenia.
- Nie jestem zdziwiony twoją obecnością tutaj. Tak naprawdę jako jedyny wiedziałem, że przybędziesz. Reszta obstawiała ucieczkę, ale oni nie znają cię tak dobrze jak ja.
- Wcale mnie nie znasz. - rzuciła
- Czyżby? - jego oczy zalśniły w niemym wyzwaniu – Wiem, że jesteś nieopanowana, dzika, nieprzewidywalna. - zrobił kolejne kroki w jej kierunku – Brak ci delikatności jaką powinna mieć kobieta. Rzadko się poddajesz bo wolisz walczyć do końca. Starasz się nie reagować na wyzwiska, ale każdy ma swoją granicę wytrzymałości. Kiedy ktoś przekroczy twoją mało kiedy wychodzi z tego cało. Poza tym jesteś wojowniczką z dużym bagażem przykrych doświadczeń.
Kiedy skończył mówić był tuż przy niej, a ona nie mogła się już nigdzie cofnąć. Powstrzymywała oddech, by nie zdradzić jak bardzo się przeraziła. Nie spodziewała się takiego opisu z jego strony. Zawsze wiedziała, że Juan w pewien sposób był inny od reszty stada, ale przez to bardziej przerażający.
Teraz kiedy jego oczy wędrowały po jej twarzy, jakby szukały odpowiedzi, czuła się jeszcze bardziej skrępowana. Nie czysto psychicznie, ale również fizycznie.
- Chciałem cię przeprosić. - powiedział szeptem – Byłem zbyt gwałtowny wtedy w lesie. Zamknęli cię przeze mnie w lochu.
Pochylił się do niej tak, że poczuła jego oddech na skórze.
- Nie wyszedłeś bez uszczerbku – przypomniała
- Ah tak! - odsunął się, ale nie wystarczająco. Jedynie jego głowa powędrowała do tyłu. - Nos już się zagoił. Nie musisz się o mnie bać.
- Nie zamierzam. - rzuciła rozdrażniona.
Tak dziwna sytuacja sprawiała, że traciła kontrolę nad nerwami, chociaż nie była pewna czy powinna pozwalać sobie na ostre uwagi. Miała złe przeczucia. Juan jak zwykle wydawał się spokojny, do czasu, aż ujawni się jego prawdziwa natura.
- No tak. Przecież martwisz się teraz o kogoś innego.
Jego słowa podziałały jak kotwica, przywracając ją do celu.
- Wiesz gdzie jest moja matka?
Zrobił krok do tyłu, ponownie się uśmiechając.
- Możliwe.
Wyraz jego twarzy mówił wszystko. Dobrze znał miejsce pobytu matki Alison i zamierzał wykorzystać tą informację.
- Czego ode mnie chcesz? - spytała wprost, bo nienawidziła jak ktoś z nią pogrywał, a już zwłaszcza Juan. Może gdyby miała dziś lepszy humor i mniej wrażeń, wymyśliłaby jak go podjeść.
- Ta twoja bezpośredniość. Chcesz przejść do konkretów. Obawiam się, że nie będzie to takie łatwe.
- Jesteś tu nie bez powodu. Czekałeś na mnie? Stoję przed tobą i nadal nie wiem czego ode mnie oczekujesz. - uważnie obserwowała każdy jego ruch razem z wzajemnością.
Podszedł do ściany i przejechał po niej palcami, jakby głaskał kota. Alison od razu przypomniały się bruzdy na ścianach w jej mieszkaniu. Symboliczna ścieżka prowadząca do jej pokoju.
- Byłeś tam. - stwierdziła twardo – W moim domu.
- Tak, ale to nie ja odpowiadam za szkody. Skorzystałem tylko z okazji. Nie masz pojęcia co dzieje się teraz wewnątrz stada. - oparł się niedbale o boazerię – Konflikty, spory, kłótnie i szamotaniny. Jeden naskakuje na drugiego. Walki o pozycję, jedynie ci najwyżej stojący są w miarę bezpieczni.
- Więc czym się martwisz? Przecież jesteś pupilkiem Bruna.
Spojrzał na nią, a Alison przez sekundę widziała jak jego twarz napina się w gniewnym grymasie.
- Tak wy to postrzegacie i tak on to postrzega. - wrócił do normalnego tonu – Bruno to siedemdziesiąt procent siły i dwadzieścia osiem dumy. Pozostałe dwa składają się na inteligencję.
- Gratuluję. Potrafisz kalkulować. - skrzywiła się
- Nic nam nie przyjdzie z jego władzy, oprócz upokorzenia i porażki. Mówi, że zbiera ludzi, tłamsi zdrajców i buntowników, szykując się do walki.
- Co to ma wspólnego z moją matka? - ponagliła go
- Przecież mówię. Bruno nie toleruje zdrajców.
Alison zacisnęła zęby. Przez jej wnętrze przebiegł strach, motywując do działania. W mgnieniu oka sięgnęła do plecaka wyciągając noże. Wycelowała jednym z ostrzy w pierś Juana, który niewzruszony nadal tkwił na swoim miejscu.
- Gdzie ją trzymają? - spytała na jednym oddechu. Czuła jak jej ciało gotuje się do walki. Szeroki uśmiech na jego twarzy, tylko ją podkręcił. - Gdzie ją trzymają? - powtórzyła, zbliżając się na tyle, że ostrze dotknęło jego ciała. Mimo srebra Juan nadal się nie poruszał.
- Czekałem na ciebie. - wyznał złośliwie uśmiechnięty – Czekałem na prawdziwą ciebie.
Alison zmrużyła oczy próbując go rozszyfrować. Denerwowała ją jego obojętna, a nawet lekko zadowolona postawa.
- Odpowiedz. - rozkazała, przykładając sztylet do jego gardła.
- Zdradzić ci sekret? - szepnął, wyciągając szyję w jej stronę. Ostrze przebiło skórę, uwalniając strumyk nienaturalnie ciemnej krwi. - Srebro na mnie nie działa.
Chwycił za jej nadgarstek i wygiął rękę do tyłu. Ból sprawił, że musiała wypuścić nóż. Zamachnęła się do tyłu drugą również uzbrojoną. Odchylił się do tyłu i kopniakiem wybił broń. Alison w ciągu tego krótkiego ruchu zauważyła w nim zmianę. Nie potrafiła tego dokładnie opisać, ale coś w sposobie jego poruszania zmieniło się. Był szybszy i pełen gracji, której zawsze mu brakowało. Widząc zdziwienie wypisane na jej twarzy, zareagował pchając ją na ścianę i zaciskając ręce na jej nadgarstkach, całkowicie unieruchamiając.
- On ją zabije, Alison. Na oczach wszystkich poderżnie jej gardło. - mówił ściszonym, pełnym gróźb głosem
Szarpnęła się, ale na daremnie. Był silny, silniejszy od niej.
- Nie pozwolę by zabił i ciebie. - kontynuował – On nie wie jak wyjątkowa jesteś. Nie może się dowiedzieć.
Serce Alison zabiło mocniej, z twarzy odpłynęła krew. Czy to możliwe by Juan wiedział, że ona nie jest wilkołakiem tylko Zmiennokształtnym?
- Puść mnie. - rozkazała
- Nie mogę. Będziesz chciała ją uratować. To jest niemożliwe. Przyzwyczaj się do myśli, że ją straciłaś.
- Sam powiedziałeś, że się nie poddaję bez walki. - wydyszała, nie miała siły mu się wyrwać. Mięśnie ramion bolały od wysiłku. Zrobiło jej się duszno. Widziała swoje odbicie w jego oczach. Napiętą twarz i twarde spojrzenie. Ucieszyła się, że chociaż nie zdradza swojego strachu.
- Dlatego, nie pozwolę ci się zabić. - jego brwi wygięły się w łuk, oczy przepełnił smutek. Alison była pewna, że udaje. - Ona jest strzeżona przez najlepszych ludzi. Nie masz z nimi szans. Lepiej będzie jak zapomnisz o sprawie.
- Zapomnisz! Chyba żartujesz. - zaśmiała się cierpko. - To moja matka, debilu. Nie pozwolę im jej zabić.
Puścił jej nadgarstki. Ręce swobodnie opadły wzdłuż jej tali, pozbawione sił.
- W porządku. To co w tobie najlepsze.. - jego dłoń powędrowała do jej twarzy. Czuła jak odgarnia jej włosy za ucho. Nie mogła znieść jego dotyku, ale nie miała siły go odepchnąć. Zupełnie jakby ktoś wyssał całą jej energię do walki. - Kiedyś narazisz się za bardzo, by uszło ci to na sucho. Igrasz z ogniem, Alison Hudgens. Uważaj bo spłoniesz.
Nie potrafiła odgadnąć znaczenia jego słów. Być może takowego nie posiadały, ale kiedy patrzyła w jego oczy pełne powagi, czystego niepokoju oraz czegoś co przerażało ją w nim najbardziej, stwierdziła co innego.
- Uratuję ją. - utwierdziła
- Co jeśli już nie żyje. - przekrzywił głowę na bok.
Alison nie wiedziała czy teraz spekuluje czy mówi prawdę. Nie mogła rozgryźć czego on od niej chce.
- Powiedz mi gdzie ona jest. - jej ton złagodniał, natomiast spojrzenie Juana wywołało odwrotną reakcję.
- Błąd w taktyce. - skarcił ją – Co będę miał z tego, że ci powiem. Sam tylko ryzykuję. Jeszcze nie czas by sprzeciwiać się alfie.
Przez moment prowadzili walki na spojrzenia. To Alison była pierwszą, która zrezygnowała.
- Nie mam tu czego szukać.
Ruszyła do plecaka z zamiarem opuszczenia tego pomieszczenia, ale szarpnął ja za ramię i odwrócił w swoją stronę.
- Nie odpuszczaj. - rozkazał – Ty tak nie robisz.
- Jesteś mocno szurnięty. - spiorunowała go wzrokiem – Nie mam czasu na twoje gry.
Zmarszczył czoło i zacisnął usta w cienką kreskę. Ruszył do przodu, a ona zaczęła się cofać. Mocno zaciskał dłonie na jej ramionach. Była przekonana, że zostaną jej po tym siniaki. Zatrzymał się w momencie kiedy napotkała na drodze ścianę.
- Zostaniesz tutaj ze mną. - stwierdził tonem tak jakby to było odgórnie ustalone.
- Przestań! - krzyknęła – Zostaw mnie w spokoju.
- Nie chcesz spokoju. - znowu ściszył głos do szeptu. Nachylił się, mówiąc tuż przy jej uchu. - Spokój jest nudny. A ty pragniesz wrażeń tak jak ja.
Jego dłonie powędrowały niżej wzdłuż jej ramion, zsuwając się na biodra.
- Nie. - zaprotestowała
Pozwoliła by emocje same zadziałały. Zebrała siły i uderzyła w niego barkiem, odsuwając na tyle by móc go uderzyć. Jej pięść wystrzeliła w stronę jego twarzy, ale szybko ją zablokował. Przytrzymał jej nadgarstek, a kiedy zesztywniała przesunął dłonią po jej ramieniu. Czuła jak w środku gotuje się ze złości. Widziała, że on nie uznaje jej za zagrożenie, tylko specjalnie prowokuje. Tym razem postanowiła go nie rozczarować. Była zbyt zdenerwowana, by się powstrzymać. Kiedy on wodził wzrokiem po jej ręce, wyrwała się i wykonała pół obrót, podcinając mu nogi. Upadł na podłogę. Wykorzystała tą chwilę i sięgnęła po sztylet, który wcześniej upuściła. Zdążył się podnieść w momencie, kiedy zamachnęła się nożem. Odchylił się do tylu unikając ciosu, ale nie dostatecznie daleko. Ostrze przecięło koszulkę na jego brzuchu, szybko czerwieniąc koszulkę. Uśmiechnęła się na ten widok i ponownie zaatakowała. Z łatwością chronił się przed bronią. Był za szybki by zdążyła go zranić ponownie. Traciła siły z każdym ruchem, podczas gdy on był ciągle pełen energii.
- Tylko na tyle cię stać, Alison? - spytał kiedy zwolniła tempo. - Może potrzebujesz motywacji?
Nie zdążyła się odgryźć, bo przeciwnik szybko zmienił taktykę z obronnej na atak. Starała się unikać ciosów, ale miała coraz mniej siły. Nie zdążyła nawet nabrać powietrza, by odetchnąć. Odchyliła się, kiedy jego pięść wystrzeliła w kierunku jej twarzy, ale w tym momencie Juan zaatakował drugą uderzając ją w brzuch. Zgięła się w pół z bólu. Szykowała się na kolejny, być może definitywny cios, ale on nie nastąpił. Uniosła głowę, by na niego spojrzeć. Stał w odległości kilku kroków i patrzył na nią zafascynowany i gotowy do dalszej walki.
- Twoja matka nie żyje, Alison. Bruno zabił ją kiedy odmówiła zeznań, ale widząc jak słaba jesteś zgaduję, że nawet nie zdołałabyś jej ocalić.
- Kłamiesz. - warknęła powoli się prostując. Ból przyćmiewał jej umysł, ale starała się utrzymać świadomość.
- Zejdź na dół i się przekonaj. Nie zastaniesz tam nic poza jej truchłem.
Krzyknęła i rzuciła się na niego. Siła uderzenia powaliła ich obu na ziemię, ale to Juan był tym, który mocniej ucierpiał. Usłyszała jak nabiera powietrza i w tym momencie wbiła mu nuż między żebra. Jego twarz znieruchomiała, zniknął rozbawiony i czerpiący satysfakcję wyraz.
- Przyznaj, że łżesz jak pies, albo przebiję ci płuco. Z pewnością cię to nie zabije, ale niewypowiedzianą radość sprawi mi patrzenie jak krztusisz się krwią.
Poczuła wibracje na brzuchu. Myślała, że jego ciało wpada w drgawki, ale kiedy spojrzała na jego twarz zorientowała się, że jest inaczej. Zaczął się śmiać, a Alison czuła jak jej ostrze wbija się głębiej w jego ciało.
- Śmiało! - rzucił wyzwanie – Zrób to. Odreaguj lata upokorzeń i szyderstw. Zabij pierwszego z członków stada, które chcesz zniszczyć. Wiem, że tylko na to czekasz. Twoja matka była jedyną osobą, która stała na przeszkodzie. Teraz kiedy nie musisz się już bać o jej bezpieczeństwo możesz rozpocząć swoją zemstę.
Alison poluzowała uchwyt na rękojeści. Chciała to zrobić, wbić nóż tak głęboko by jego oczy zastygły. Jedynie wspomnienie tego co mogło się stać kiedy kłóciła się z Ricki ją powstrzymywało. Ona nie jest taka. Nie morduje dla satysfakcji. Śmierć choćby i takiego drania jak Juan, nie jest czymś co sprawi jej radość. Może na początku tak by było, ale czy jej sumienie naprawdę jest na tyle uśpione by zignorować fakt, że odebrała komuś życie. Bała się przekonać. Wolała nie wiedzieć i nie znać tej części siebie.
Moment zwątpienia był szansą dla Juana, którą wykorzystał. Nawet nie zauważyła kiedy unosił rękę. Zorientowała się po fakcie. Poczuła ostry ból w szczęce. Cios był tak silny, że poleciała w bok na podłogę. Potrząsnęła głową, by pozbyć się głośnego dzwonienia. Zaczęła się zbierać by stanąć na równe nogi. Jednak pokój tak wirował, że nie była w stanie się podnieść. Widziała tylko zbliżającego się Juana, kiedy ugięły się pod nią kolana, a świat spowiła ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz