Alison nie miała
pojęcia jak długo szła. Prowadzona przez własne nogi, pogrążona
w złości dotarła do Głównego Domu. Negatywne emocje powoli z
niej wypływały, zastępowane przez podekscytowanie i lekki strach.
W lesie panowała cisza tak samo jak i przed rezydencją. Przyczaiła
się w krzakach i obserwowała. Nie wiedziała ile osób jest w
środku. Zazwyczaj byli to tylko ci co mieszkali tam na co dzień.
Jedynie w czasie spotkań zbierały się większe grupy. Z drugiej
strony teraz przywódcą był Bruno. Kto wie jakie zasady wprowadził.
Stalowa brama tak jak
przypuszczała Alison była zamknięta. Musiała znaleźć inną
drogę. Skradając się lasem obeszła posesję. Otaczał ją wysoki
kamienny mur. Jedynym sposobem było pokonanie go górą. Podobno
istniało też inne wejście przez podziemne korytarze, ale nie miała
teraz czasu by go szukać. Podeszła bliżej i dotknęła chropowatej
powierzchni, która pięła się około trzech metrów w górę. Nie
wiadomo jak byłaby silna nie dałaby rady wspiąć się na sam
szczyt. Ściana nie miała wnęk, w które mogłaby wbić stopy, albo
zaczepić dłonie. Z ręką przy ścianie ruszyła wzdłuż muru.
Liczyła, że znajdzie jakiś punkt, w którym ogrodzenie będzie
bardziej zniszczone. Niestety mimo wieku trzymało się całkiem
nieźle. Spojrzała z rezygnowaniem w górę. Strzeliła palcami i
wciągnęła powietrze. Nie wierzyła, że jej się uda, ale gdzieś
słyszała, że pozytywne myślenie może zdziałać cuda. Wszczepiła
palce w kamienną ścianę i zaparła się butami. Dłoń ześlizgnęła
się przy drugim chwycie. Wylądowała na ziemi na ugiętych nogach.
Spróbowała po raz kolejny i jeszcze następny. Każda próba
kończyła się fiaskiem. Do tego ręce miała coraz bardziej śliskie
od potu i krwi. Złamała prawie wszystkie paznokcie i obiła kolana,
a efekt nadal był zerowy. Zdenerwowana kopnęła butem o mur
skazując się na ból w stopie. Przeklęła pod nosem i dała sobie
chwilę przerwy. Wsłuchała się w odgłosy lasu. Kojący szum
wiatru i szelest gałęzi. Powietrze było czyste i lekkie. Słońce
nie przedostawało się przez korony drzew i nie doskwierało swoim
gorącem. Było błogo, niemal idealnie. Dzięki temu wszystkiemu
potrafiła się uspokoić, opanować bicie własnego serca.
Odseparowała się od swojego porywczego i nerwowego charakteru dając
mu minutę wolnego.
Ciszę przerwał głośny
zgrzyt. Alison wiedziała skąd dochodzi. Wejściowe drzwi były tak
stare, że ich odzew był słyszalny na kilometr. Przyciskając się
do ściany podeszła do głównej bramy. Wychyliła ostrożnie głowę
i zauważyła grupkę mężczyzn wychodzących z rezydencji.
Kierowali się w stronę głównej drogi, głośno o czymś
dyskutując. Wykorzystała okazję i podeszła do bramy, licząc, że
nie usłyszą jej kroków. Prześlizgnęła się między prętami i
wpadła w zarośla, unikając kamiennej ścieżki. Póki co wolała
by nikt nie wiedział o jej obecności. Zwłaszcza jeśli naprawdę
przetrzymują tu jej matkę. Idąc przy murze, tym razem po jego
drugiej stronie, okrążała budynek szukając otwartego okna.
Napotkała jedno od strony ogrodu. Jak większość tych na parterze
– z wyjątkiem ogromnych, których nie da się otworzyć - było
niewielkie, ale wystarczające by się przecisnęła. Cegły były
powyszczerbiane, więc tym razem wspinaczka była łatwa. Kilka
konkretnych podciągnięć i mogła swobodnie wejść do środka. W
jej wyobraźni wyglądało to lepiej niż stało się w
rzeczywistości. Wpadając do pokoju, przewróciła jeden ze stolików
i stłukła wysoki porcelanowy wazon, robiąc przy tym spory hałas.
Odruchowo zacisnęła powieki jakby w ten sposób zmniejszyła
szkody.
Uważnie nasłuchiwała,
ale nie usłyszała nagle zbliżających się kroków. Odetchnęła z
ulgą rozglądając się po wnętrzu. Pokój nie różnił się od
innych w tym domu. Cały w ciemnym drewnie. Mimo półmroku, Alison
dostrzegła brak łóżka. Nie było to pomieszczenie sypialniane, a
raczej coś w stylu salonu połączonego z gabinetem. Ogromne dębowe
biurko w rogu, otoczone mnóstwem półek z książkami. Na przeciwko
w ciemniejszym miejscu widziała zarys foteli i kanap.
Zrzuciła ciążący jej
plecak z ramion i delikatnie położyła go na podłodze. Dużo by
oddała za łyk wody. Długa trasa oraz mini wspinaczka przyniosła
zmęczenie i suchość w gardle.
- Liczyłem, że jednak
uda ci się wspiąć na mur.- usłyszała pełen ukrytego
rozczarowania głos, który wcale jej się nie spodobał.
Odwróciła głowę by
zlokalizować jego właściciela. Nie widziała nic, dopóki coś nie
poruszyło się na jednym z foteli. Cień się powiększył i
przybrał ludzką postać.
- Juan. - stwierdziła
jeszcze bardziej niezadowolona.
- Witaj Alison. -
wyszczerzył zęby w tym swoim pełnym podtekstów uśmiechu. -
Widziałem popisy przy murze. Zdaje się, że twoje dłonie mocno
ucierpiały.
Zbliżył się na kilka
kroków, wychodząc z półmroku. Miał na sobie ciemne spodnie i
T-shirt w tym samym odcieniu. Blada cera zalśniła w blasku słońca.
Alison nie była pewna, ale jego włosy zdawały się ciemniejsze, a
może był to tylko efekt słabo oświetlonego pomieszczenia.
- Nie jestem zdziwiony
twoją obecnością tutaj. Tak naprawdę jako jedyny wiedziałem, że
przybędziesz. Reszta obstawiała ucieczkę, ale oni nie znają cię
tak dobrze jak ja.
- Wcale mnie nie znasz.
- rzuciła
- Czyżby? - jego oczy
zalśniły w niemym wyzwaniu – Wiem, że jesteś nieopanowana,
dzika, nieprzewidywalna. - zrobił kolejne kroki w jej kierunku –
Brak ci delikatności jaką powinna mieć kobieta. Rzadko się
poddajesz bo wolisz walczyć do końca. Starasz się nie reagować na
wyzwiska, ale każdy ma swoją granicę wytrzymałości. Kiedy ktoś
przekroczy twoją mało kiedy wychodzi z tego cało. Poza tym jesteś
wojowniczką z dużym bagażem przykrych doświadczeń.
Kiedy skończył mówić
był tuż przy niej, a ona nie mogła się już nigdzie cofnąć.
Powstrzymywała oddech, by nie zdradzić jak bardzo się przeraziła.
Nie spodziewała się takiego opisu z jego strony. Zawsze wiedziała,
że Juan w pewien sposób był inny od reszty stada, ale przez to
bardziej przerażający.
Teraz kiedy jego oczy
wędrowały po jej twarzy, jakby szukały odpowiedzi, czuła się
jeszcze bardziej skrępowana. Nie czysto psychicznie, ale również
fizycznie.
- Chciałem cię
przeprosić. - powiedział szeptem – Byłem zbyt gwałtowny wtedy w
lesie. Zamknęli cię przeze mnie w lochu.
Pochylił się do niej
tak, że poczuła jego oddech na skórze.
- Nie wyszedłeś bez
uszczerbku – przypomniała
- Ah tak! - odsunął
się, ale nie wystarczająco. Jedynie jego głowa powędrowała do
tyłu. - Nos już się zagoił. Nie musisz się o mnie bać.
- Nie zamierzam. -
rzuciła rozdrażniona.
Tak dziwna sytuacja
sprawiała, że traciła kontrolę nad nerwami, chociaż nie była
pewna czy powinna pozwalać sobie na ostre uwagi. Miała złe
przeczucia. Juan jak zwykle wydawał się spokojny, do czasu, aż
ujawni się jego prawdziwa natura.
- No tak. Przecież
martwisz się teraz o kogoś innego.
Jego słowa podziałały
jak kotwica, przywracając ją do celu.
- Wiesz gdzie jest moja
matka?
Zrobił krok do tyłu,
ponownie się uśmiechając.
- Możliwe.
Wyraz jego twarzy mówił
wszystko. Dobrze znał miejsce pobytu matki Alison i zamierzał
wykorzystać tą informację.
- Czego ode mnie chcesz?
- spytała wprost, bo nienawidziła jak ktoś z nią pogrywał, a już
zwłaszcza Juan. Może gdyby miała dziś lepszy humor i mniej
wrażeń, wymyśliłaby jak go podjeść.
- Ta twoja
bezpośredniość. Chcesz przejść do konkretów. Obawiam się, że
nie będzie to takie łatwe.
- Jesteś tu nie bez
powodu. Czekałeś na mnie? Stoję przed tobą i nadal nie wiem czego
ode mnie oczekujesz. - uważnie obserwowała każdy jego ruch razem z
wzajemnością.
Podszedł do ściany i
przejechał po niej palcami, jakby głaskał kota. Alison od razu
przypomniały się bruzdy na ścianach w jej mieszkaniu. Symboliczna
ścieżka prowadząca do jej pokoju.
- Byłeś tam. -
stwierdziła twardo – W moim domu.
- Tak, ale to nie ja
odpowiadam za szkody. Skorzystałem tylko z okazji. Nie masz pojęcia
co dzieje się teraz wewnątrz stada. - oparł się niedbale o
boazerię – Konflikty, spory, kłótnie i szamotaniny. Jeden
naskakuje na drugiego. Walki o pozycję, jedynie ci najwyżej stojący
są w miarę bezpieczni.
- Więc czym się
martwisz? Przecież jesteś pupilkiem Bruna.
Spojrzał na nią, a
Alison przez sekundę widziała jak jego twarz napina się w gniewnym
grymasie.
- Tak wy to postrzegacie
i tak on to postrzega. - wrócił do normalnego tonu – Bruno to
siedemdziesiąt procent siły i dwadzieścia osiem dumy. Pozostałe
dwa składają się na inteligencję.
- Gratuluję. Potrafisz
kalkulować. - skrzywiła się
- Nic nam nie przyjdzie
z jego władzy, oprócz upokorzenia i porażki. Mówi, że zbiera
ludzi, tłamsi zdrajców i buntowników, szykując się do walki.
- Co to ma wspólnego z
moją matka? - ponagliła go
- Przecież mówię.
Bruno nie toleruje zdrajców.
Alison zacisnęła zęby.
Przez jej wnętrze przebiegł strach, motywując do działania. W
mgnieniu oka sięgnęła do plecaka wyciągając noże. Wycelowała
jednym z ostrzy w pierś Juana, który niewzruszony nadal tkwił na
swoim miejscu.
- Gdzie ją trzymają? -
spytała na jednym oddechu. Czuła jak jej ciało gotuje się do
walki. Szeroki uśmiech na jego twarzy, tylko ją podkręcił. -
Gdzie ją trzymają? - powtórzyła, zbliżając się na tyle, że
ostrze dotknęło jego ciała. Mimo srebra Juan nadal się nie
poruszał.
- Czekałem na ciebie. -
wyznał złośliwie uśmiechnięty – Czekałem na prawdziwą
ciebie.
Alison zmrużyła oczy
próbując go rozszyfrować. Denerwowała ją jego obojętna, a nawet
lekko zadowolona postawa.
- Odpowiedz. -
rozkazała, przykładając sztylet do jego gardła.
- Zdradzić ci sekret? -
szepnął, wyciągając szyję w jej stronę. Ostrze przebiło skórę,
uwalniając strumyk nienaturalnie ciemnej krwi. - Srebro na mnie nie
działa.
Chwycił za jej
nadgarstek i wygiął rękę do tyłu. Ból sprawił, że musiała
wypuścić nóż. Zamachnęła się do tyłu drugą również
uzbrojoną. Odchylił się do tyłu i kopniakiem wybił broń. Alison
w ciągu tego krótkiego ruchu zauważyła w nim zmianę. Nie
potrafiła tego dokładnie opisać, ale coś w sposobie jego
poruszania zmieniło się. Był szybszy i pełen gracji, której
zawsze mu brakowało. Widząc zdziwienie wypisane na jej twarzy,
zareagował pchając ją na ścianę i zaciskając ręce na jej
nadgarstkach, całkowicie unieruchamiając.
- On ją zabije,
Alison. Na oczach wszystkich poderżnie jej gardło. - mówił
ściszonym, pełnym gróźb głosem
Szarpnęła się, ale na
daremnie. Był silny, silniejszy od niej.
- Nie pozwolę by zabił
i ciebie. - kontynuował – On nie wie jak wyjątkowa jesteś. Nie
może się dowiedzieć.
Serce Alison zabiło
mocniej, z twarzy odpłynęła krew. Czy to możliwe by Juan
wiedział, że ona nie jest wilkołakiem tylko Zmiennokształtnym?
- Puść mnie. -
rozkazała
- Nie mogę. Będziesz
chciała ją uratować. To jest niemożliwe. Przyzwyczaj się do
myśli, że ją straciłaś.
- Sam powiedziałeś, że
się nie poddaję bez walki. - wydyszała, nie miała siły mu się
wyrwać. Mięśnie ramion bolały od wysiłku. Zrobiło jej się
duszno. Widziała swoje odbicie w jego oczach. Napiętą twarz i
twarde spojrzenie. Ucieszyła się, że chociaż nie zdradza swojego
strachu.
- Dlatego, nie pozwolę
ci się zabić. - jego brwi wygięły się w łuk, oczy przepełnił
smutek. Alison była pewna, że udaje. - Ona jest strzeżona przez
najlepszych ludzi. Nie masz z nimi szans. Lepiej będzie jak
zapomnisz o sprawie.
- Zapomnisz! Chyba
żartujesz. - zaśmiała się cierpko. - To moja matka, debilu. Nie
pozwolę im jej zabić.
Puścił jej nadgarstki.
Ręce swobodnie opadły wzdłuż jej tali, pozbawione sił.
- W porządku. To co w
tobie najlepsze.. - jego dłoń powędrowała do jej twarzy. Czuła
jak odgarnia jej włosy za ucho. Nie mogła znieść jego dotyku, ale
nie miała siły go odepchnąć. Zupełnie jakby ktoś wyssał całą
jej energię do walki. - Kiedyś narazisz się za bardzo, by uszło
ci to na sucho. Igrasz z ogniem, Alison Hudgens. Uważaj bo
spłoniesz.
Nie potrafiła odgadnąć
znaczenia jego słów. Być może takowego nie posiadały, ale kiedy
patrzyła w jego oczy pełne powagi, czystego niepokoju oraz czegoś
co przerażało ją w nim najbardziej, stwierdziła co innego.
- Uratuję ją. -
utwierdziła
- Co jeśli już nie
żyje. - przekrzywił głowę na bok.
Alison nie wiedziała czy
teraz spekuluje czy mówi prawdę. Nie mogła rozgryźć czego on od
niej chce.
- Powiedz mi gdzie ona
jest. - jej ton złagodniał, natomiast spojrzenie Juana wywołało
odwrotną reakcję.
- Błąd w taktyce. -
skarcił ją – Co będę miał z tego, że ci powiem. Sam tylko
ryzykuję. Jeszcze nie czas by sprzeciwiać się alfie.
Przez moment prowadzili
walki na spojrzenia. To Alison była pierwszą, która zrezygnowała.
- Nie mam tu czego
szukać.
Ruszyła do plecaka z
zamiarem opuszczenia tego pomieszczenia, ale szarpnął ja za ramię
i odwrócił w swoją stronę.
- Nie odpuszczaj. -
rozkazał – Ty tak nie robisz.
- Jesteś mocno
szurnięty. - spiorunowała go wzrokiem – Nie mam czasu na twoje
gry.
Zmarszczył czoło i
zacisnął usta w cienką kreskę. Ruszył do przodu, a ona zaczęła
się cofać. Mocno zaciskał dłonie na jej ramionach. Była
przekonana, że zostaną jej po tym siniaki. Zatrzymał się w
momencie kiedy napotkała na drodze ścianę.
- Zostaniesz tutaj ze
mną. - stwierdził tonem tak jakby to było odgórnie ustalone.
- Przestań! - krzyknęła
– Zostaw mnie w spokoju.
- Nie chcesz spokoju. -
znowu ściszył głos do szeptu. Nachylił się, mówiąc tuż przy
jej uchu. - Spokój jest nudny. A ty pragniesz wrażeń tak jak ja.
Jego dłonie powędrowały
niżej wzdłuż jej ramion, zsuwając się na biodra.
- Nie. - zaprotestowała
Pozwoliła by emocje same
zadziałały. Zebrała siły i uderzyła w niego barkiem, odsuwając
na tyle by móc go uderzyć. Jej pięść wystrzeliła w stronę jego
twarzy, ale szybko ją zablokował. Przytrzymał jej nadgarstek, a
kiedy zesztywniała przesunął dłonią po jej ramieniu. Czuła jak
w środku gotuje się ze złości. Widziała, że on nie uznaje jej
za zagrożenie, tylko specjalnie prowokuje. Tym razem postanowiła go
nie rozczarować. Była zbyt zdenerwowana, by się powstrzymać.
Kiedy on wodził wzrokiem po jej ręce, wyrwała się i wykonała pół
obrót, podcinając mu nogi. Upadł na podłogę. Wykorzystała tą
chwilę i sięgnęła po sztylet, który wcześniej upuściła.
Zdążył się podnieść w momencie, kiedy zamachnęła się nożem.
Odchylił się do tylu unikając ciosu, ale nie dostatecznie daleko.
Ostrze przecięło koszulkę na jego brzuchu, szybko czerwieniąc
koszulkę. Uśmiechnęła się na ten widok i ponownie zaatakowała.
Z łatwością chronił się przed bronią. Był za szybki by zdążyła
go zranić ponownie. Traciła siły z każdym ruchem, podczas gdy on
był ciągle pełen energii.
- Tylko na tyle cię
stać, Alison? - spytał kiedy zwolniła tempo. - Może potrzebujesz
motywacji?
Nie zdążyła się
odgryźć, bo przeciwnik szybko zmienił taktykę z obronnej na atak.
Starała się unikać ciosów, ale miała coraz mniej siły. Nie
zdążyła nawet nabrać powietrza, by odetchnąć. Odchyliła się,
kiedy jego pięść wystrzeliła w kierunku jej twarzy, ale w tym
momencie Juan zaatakował drugą uderzając ją w brzuch. Zgięła
się w pół z bólu. Szykowała się na kolejny, być może
definitywny cios, ale on nie nastąpił. Uniosła głowę, by na
niego spojrzeć. Stał w odległości kilku kroków i patrzył na nią
zafascynowany i gotowy do dalszej walki.
- Twoja matka nie żyje,
Alison. Bruno zabił ją kiedy odmówiła zeznań, ale widząc jak
słaba jesteś zgaduję, że nawet nie zdołałabyś jej ocalić.
- Kłamiesz. - warknęła
powoli się prostując. Ból przyćmiewał jej umysł, ale starała
się utrzymać świadomość.
- Zejdź na dół i się
przekonaj. Nie zastaniesz tam nic poza jej truchłem.
Krzyknęła i rzuciła
się na niego. Siła uderzenia powaliła ich obu na ziemię, ale to
Juan był tym, który mocniej ucierpiał. Usłyszała jak nabiera
powietrza i w tym momencie wbiła mu nuż między żebra. Jego twarz
znieruchomiała, zniknął rozbawiony i czerpiący satysfakcję
wyraz.
- Przyznaj, że łżesz
jak pies, albo przebiję ci płuco. Z pewnością cię to nie zabije,
ale niewypowiedzianą radość sprawi mi patrzenie jak krztusisz się
krwią.
Poczuła wibracje na
brzuchu. Myślała, że jego ciało wpada w drgawki, ale kiedy
spojrzała na jego twarz zorientowała się, że jest inaczej. Zaczął
się śmiać, a Alison czuła jak jej ostrze wbija się głębiej w
jego ciało.
- Śmiało! - rzucił
wyzwanie – Zrób to. Odreaguj lata upokorzeń i szyderstw. Zabij
pierwszego z członków stada, które chcesz zniszczyć. Wiem, że
tylko na to czekasz. Twoja matka była jedyną osobą, która stała
na przeszkodzie. Teraz kiedy nie musisz się już bać o jej
bezpieczeństwo możesz rozpocząć swoją zemstę.
Alison poluzowała uchwyt
na rękojeści. Chciała to zrobić, wbić nóż tak głęboko by
jego oczy zastygły. Jedynie wspomnienie tego co mogło się stać
kiedy kłóciła się z Ricki ją powstrzymywało. Ona nie jest taka.
Nie morduje dla satysfakcji. Śmierć choćby i takiego drania jak
Juan, nie jest czymś co sprawi jej radość. Może na początku tak
by było, ale czy jej sumienie naprawdę jest na tyle uśpione by
zignorować fakt, że odebrała komuś życie. Bała się przekonać.
Wolała nie wiedzieć i nie znać tej części siebie.
Moment zwątpienia był
szansą dla Juana, którą wykorzystał. Nawet nie zauważyła kiedy
unosił rękę. Zorientowała się po fakcie. Poczuła ostry ból w
szczęce. Cios był tak silny, że poleciała w bok na podłogę.
Potrząsnęła głową, by pozbyć się głośnego dzwonienia.
Zaczęła się zbierać by stanąć na równe nogi. Jednak pokój tak
wirował, że nie była w stanie się podnieść. Widziała tylko
zbliżającego się Juana, kiedy ugięły się pod nią kolana, a
świat spowiła ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz