środa, 23 lipca 2014

Rozdział 20

Cała trójka przebywała w salonie i czekała aż Chris coś powie. Drake stał oparty o ścianę tuż za fotelem, na którym siedział jego przyjaciel. Alison razem z Kevinem zajęli kanapę i wyczekująco wpatrywali się w Chrisa. Za oknem świeciło słońce. Zapowiadał się kolejny, piękny dzień, ale nastrój panujący w środku daleki był od radosnego. Cisza zaczynała być dołująca. W końcu Drake ją przerwał.  
- Nagle zabrakło ci słów. - zaśmiał się
Można było się spodziewać jakiejś wrednej odpowiedzi z jego strony. Jednak Chris wydawał się mocno poruszony tą sprawą. Trzymał ręce ciasno złożone, tuż przy ustach, zastanawiając się od czego ma zacząć. Alison zaczęła dostrzegać więcej jego cech zewnętrznych, które upodabniały go do matki. Długie smukłe palce niczym u pianisty, blada cera taka jak jej. Przypominał Samantę bardziej niż mogła przypuszczać. Zaczęła się zastanawiać czy ona tak samo przypomina ojca. Chciała zobaczyć jego zdjęcie.
Widząc, że Chris nie bardzo wie od czego zacząć, spytała.
- Wychowywał cię nasz ojciec William?
- Pani Hudgens, mówiła że zmarłeś przy porodzie. Właściwie to siłą cię wyciągnęli. Ciąża zagrażała jej zdrowiu.
Alison odwróciła się i kopnęła przyjaciela w kostkę, dając do zrozumienia by się zamknął.
- Ojciec nigdy nie mówił mi o matce. - wyjaśnił nie przejmując się odzywką Kevina -
Nawet krzyczał na mnie kiedy o nią pytałem, ale wiem, że ją kochał. Tak naprawdę to myślałem, że nie żyje. To by wyjaśniało dlaczego tak cierpiał kiedy o niej wspominałem. Dopiero potem dowiedziałem się prawdy. - lekko przekręcił głowę i zerknął na Drake'a – Nie zdążył powiedzieć mi jej osobiście.
- Czyli wiedziałeś, że żyje i jest w Południowym Stadzie? Dlaczego jej nie szukałeś? - zdziwiła się
- Chciałem, ale obiecałem, że tego nie zrobię.
- Komu?
- Mnie. - odpowiedział Drake. Spojrzał na Chrisa, a ten tylko kiwnął głową, pozwalając by ten kontynuował. - Dołączyłem do rodziny Stevensonów w wieku pięciu lat. William wychowywał nas obu jak równych sobie. Jak synów. Trenował, wpajał zasady i wyjaśniał sytuację w stadzie.
- Czy on należał do...? - wtrącił Kevin, ale Drake szybko mu przerwał.
- Jesteś pewien, że teraz chcesz o tym mówić? Może zaczniemy po kolei. - rzucił z udawaną irytacją Drake.
- W porządku, Drake. - zaczął Chris – Myślę, że Alison powinna wiedzieć skoro i tak zna znak z tatuażu. To tajna organizacja, która już dawno nie istnieje. Dziwne, że nic nie powiedziałeś Alison. - zwrócił się do Kevina.
- Znam znaczenie słowa tajna organizacja. - odparł wyniośle.
- O co chodzi? - uniosła się Alison, zdenerwowana, że jest jeszcze jakaś sprawa, o której nie ma pojęcia.
- Chodzi o triskelion. - wyjaśnił Chris. - Wytatuowany znak, który noszę na obojczyku tak samo jak Kevin. To nie przypadkowy wybór, chociaż patrząc na twojego przyjaciela można by tak pomyśleć. - stwierdził uważnie przejeżdżając wzrokiem po wytatuowanych rękach Kevina. - W każdym razie mój, znaczy nasz ojciec był założycielem grupy nazywających siebie Innymi. Ruchu dążącym do połączenia trzech stad z Jacksonville.
- Pacyfistów o bujnej wyobraźni. - wtrącił z uśmiechem Drake – Jeszcze tylko dredy, blanty i voila mamy hipisów palących książki.
- Tylko Inni zamiast pacyfki mają triskelion. - kontynuował Chris, nie przejmując się uwagami Drake'a – Oznacza on jedność. Tak jak trzy spirale mają swoje połączenie tak stada miały stać się jedną społecznością. Założył ją po wojnie panującej między watahami, o której zapewne wiesz.
Biorąc pod uwagę fakt, że razem z matką byli jedną z przyczyn powstania konfliktu, Alison wcale nie dziwiła się, że ojciec chciał potem to wszystko naprawić, zakładając tajną organizację pragnącą pokoju.
- Obecnie już nie wiele jest ich członków. Większość została wybita, ale w niektórych rodzinach Inni stali się tradycją. Znak jest wypalany na skórze w rodzinach z pokolenia na pokolenie. Każdy kto go nosi jest zobowiązany do zapobiegania konfliktom i zatargom między stadami. To powinność na całe życie. Nie można z tego zrezygnować.
- Dlatego ja ich olałem. - wtrącił Drake
- Nikogo to nie obchodzi. - odpowiedział Kevin poruszony zniewagą.
- A sztylety? Też są trzy. - powiedziała Alison przypominając sobie o czarnym kamieniu, na którym widniał ten sam znak.
- Nóż jak nóż. - wzruszył ramionami Drake.
- Sztylety... - zaakcentował Chris mierząc Drake'a spojrzeniem wyrażającym wszystkie negatywne emocje jakie tłumił– Są oznaką władzy. Ten kto je posiada jest przywódcą Innych.
- Dlaczego trzy? - zdziwiła się – Nie wystarczyłby jeden.
- Utrzymanie przy sobie trzech noży jest tak samo trudne jak panowanie nad trzema stadami. - wyjaśnił.
- Odbiegamy od tematu. - przypomniał Drake – Tak jak mówiłem, wychowywaliśmy się razem. Często zostawaliśmy sami w domu, bo ojciec wychodził na patrole, albo zebrania. Podczas jednego z nich nastąpił napad na Innych. Ktoś ich zdradził, wydając ich kryjówkę. Pech albo szczęście sprawiło, że my też tam byliśmy.
- Chciałeś chyba powiedzieć twoja ciekawość. - poprawił go Chris
- No dobra. Przyznaję, że na początku cała ta organizacja mnie fascynowała. Wtedy myślałem, że są wojownikami walczącymi o wolność, a nie grupką przyjemniaczków o zbyt bujnej wyobraźni. Bez obrazy chłopcy, ale pokoju nie wywalczycie bez walki. W każdym razie, razem z Chrisem obserwowaliśmy zebranie w ukryciu, kiedy zjawiło się stado. To była rzeź. Brat stawał przeciwko bratu. Każdy kto miał na sobie znak trzech spirali miał być zabity, bez względu na to czy jest z rodziny czy nie. Inni spotykali się w starych hangarach niedaleko jeziora Turner Pond. Walki przeniosły się na zewnątrz. Niektórym udało się uciec do lasu. W tym też nam. Widziałem, że Inni nie mają szans. Byli praktycznie bezbronni wobec atakujących. Kazałem Chrisowi uciekać. Jeśli znaleźliby jego ojca on byłby następny. Był z rodziny. Kto wie czy sprawdzaliby czy ma tatuaż. Prawdopodobnie zabiliby go ze względu na same pokrewieństwo. To oczywiste, że wartości są przekazywane z ojca na syna.
- Zmusiłeś mnie bym uciekał. - krzywo się uśmiechnął, ale było widać, że wspomnienia mimo upływu lat są dla niego bolesne. - Byłem starszy, powinienem był zostać. Być przy ojcu w momencie jego śmierci.
- Wiesz, że on tego nie chciał. Tyle razy ci mówiłem.
- Nie ważne. - spuścił głowę, wlepiając wzrok w podłogę. - Byłeś jego synem tak samo jak i ja. Oboje powinniśmy go poszukać.
- Ale to o ciebie zawsze troszczył się bardziej, mimo że starał się tego nie pokazywać. Kiedy znalazłem go umierającego w lesie, pierwsze co zrobił to zapytał czy jesteś ze mną. Wiedział, że zawsze chodziliśmy razem. Widziałem ulgę w jego oczach, kiedy zapewniłem, że jesteś bezpieczny, że przyszedłem sam.
Chris wstał i podszedł do wyspy dzielącej salon od kuchni. Mocno zacisnął dłonie na krawędzi blatu, aż zbielały mu palce.
Drake podążył wzrokiem za przyjacielem, kontynuując.
- Dał mi wtedy wisiorek z wilkiem, który masz na sobie. Ostatkiem sił powiedział, że matka Chrisa żyje i jest w Południowym Stadzie. Wiedział, że nie może zabrać tajemnicy do grobu. Musiał to komuś powiedzieć przed śmiercią. Kazał mi przysiąc, że powiem to Chrisowi dopiero wtedy kiedy będę pewien, że zrozumie. Wyjaśnił, że szukanie jej będzie zbyt niebezpieczne. Miałem dopilnować, żeby tego nie robił.
- Powiedział ci wtedy też, że mam siostrę? - spytał nadal pochylając się nad blatem.
- Cóż... - zawahał się Drake
Chris się odwrócił. Alison była pewna, że zaczną się kłócić, ale wyraz jego twarzy był opanowany. Chociaż wgniecenia w barku świadczyły co innego.
- Wyjaśniając ci dlaczego was nie szukałem całkowicie zgubiliśmy wątek. - powiedział
- Miałeś właśnie przejść do części wyjaśniającej kim do diabła oboje jesteście i jak straszną przyszłość ma przed sobą Alison. - przypomniał Drake, opadając na wcześniej zajęty fotel i kładąc nogi na stolik tuż przed nim.
- To nie jest zabawne. - stwierdził nadal opanowanie Chris.
- Stąd ta grobowa atmosfera. - powiedział machając rękoma jakby chciał nimi ogarnąć całe pomieszczenie.
- Dajesz mi coraz więcej powodów by czuć się winnym, wiesz? - załamany usiadł na barowym stołku odgarniając srebrne włosy z czoła.
Drake wzruszył ramionami niby obojętnie, ale przez jego twarz przebiegł cień smutku.
- Może to wydać się dla ciebie przerażające, ale..- zaczął
- Bardziej niż jest? Nie wydaje mi się. - stwierdziła stanowczo, kierując wzrok z Drake'a na Chrisa – Domyślam się, że kiedy Drake mówił, że nie jestem wilkołakiem to nie żartował.
- Tym razem powiedział prawdę. - przyznał
- Jak to tym razem, przecież...
- Drake, proszę cię nie dzisiaj. - uniósł głowę i spiorunował go wzrokiem - Rozumiem twoje dziwaczne poczucie humoru, ale odpuść chociaż na moment.
- Jak chcesz. - odpowiedział nieurażony i zsunął się bardziej z fotela do pozycji pół leżącej.
- Nasz ojciec nim nie był. - powrócił do tematu - Dlatego i my jesteśmy inni. To co widziałaś dzisiaj w nocy...To był atak. Skrajne emocje działają na nas bardziej niż na wilkołaki. Również wywołują przemianę, ale jest ona dla nas bardziej niebezpieczna. Takich jak my nazywają Zmiennokształtnymi.
- Zmiennokształtnymi? To znaczy, że może przybrać dowolny kształt? - zapytał Kevin bo Alison nie zdołała wydobyć z siebie słowa
- Tylko zwierzęcy. - uściślił
- Brzmi nieźle. - zaintrygował się Kevin
- Ale takie nie jest, idioto. - odezwał się Drake. Moment ciszy to dla niego krótkie pojęcie, pomyślała Alison – To nie jest tak, że pstrykniesz palcami i zamieniasz się w jednorożca biegnącego w stronę tęczy.
Zmierzyli się nieprzyjemnym spojrzeniem, ale nie wzbudzili kolejnego konfliktu. Alison zaczynała się bać o ich relacje. Nie będą mogli długo przebywać w tym samym miejscu. To groziłoby katastrofą.
- Ma rację. - potwierdził Chris. - Ciężko jest zapanować nad przemianą. Zazwyczaj sami nie wiemy w co się zmienimy. Decydują o tym nasze emocje. Im bardziej kształt, który mamy przyjąć odległy jest od naszej ludzkiej postaci, tym bardziej jest to niebezpieczne. Nie jest powiedziane, że przeżyjemy. Moment kiedy stracisz kontrolę, może być twoim ostatnim. Na szczęście tak jest tylko w teorii. Zazwyczaj przybieramy te same postaci, których przemiany trenujemy. Po jakimś czasie jest to łatwiejsze i mniej bolesne. Dajmy na to, ja w momencie złości zamieniam się w wilka. Minęły lata zanim to opanowałem, ale wiedziałem, że tak łatwiej będzie mi się nie wyróżniać od stada. Kilka razy ćwiczyłem trudniejsze zmiany w nietoperza, ale ból był dla mnie zbyt wielki. Kości się kurczą i zupełnie zmieniają swój kształt, a ty czujesz to wszystko. Nie potrafię tego opisać.
- Ale ja mogę. - Drake podniósł rękę – Słyszałem twoje wrzaski. Krzyki pełne agonii. Na moich oczach twoja ręka stała się skrzydłem. Był cały we krwi, kiedy błona przedarła się przez skórę.
Alison mimo woli się zatrzęsła. Widziała przed oczami ten obraz. Wygiętą rękę już w nie ludzkich kształtach i cienką skórę, wyrastającą po jej wewnętrznej części.
- Przemiany są bardzo cielesne. Jednak w przypadku nietoperza to nie kształt był problemem, lecz rozmiar. Myślałem, że to koniec bólu, ale wiedziałem, że coś jest nie tak. Nietoperz o wielkości człowieka. To nie jest normalne. Wtedy zaczęła się zmiana rozmiaru. Zawsze następuję na końcu. To tak jakby twoje kości, wchłaniały same siebie.
- Wyobraź sobie, że masz bóle reumatyczne i pomnóż swoje cierpienie razy nieskończoność. - pocieszył ją Drake
- Dlatego radzę tego nie próbować. Ledwo wyszedłem z tego żywy. Potem przez cztery dni nie mogłem się ruszać.
- To straszne. - szepnęła bo bała się dźwięku swojego głosu. Miała wrażenie, że byłby piskiem.
- Mówiłem. - powiedział bez cienia radości ani satysfakcji.
- Ale czy to jest konieczne. - zaczęła po dwóch wdechach. - Czy musimy się zmieniać?
- Nie, ale kiedy to nie następuje... Sama widziałaś co działo się kiedy spałem. Wiem, że coś się działo, mimo, że tego nie pamiętam. Ciało nie chce się zmieniać, ale wszystko jest zakorzenione w umyśle. On pragnie zmiany, dlatego następuje ona we śnie kiedy masz najmniejszą kontrolę nad sobą. Ból sprawia, że chcesz się obudzić, ale nie potrafisz tego zrobić dopóki przemiana nie dobiegnie końca.
- Dlatego i ona ma te koszmary. To znaczy, że zmienia się każdej nocy? - spytał Kevin rzeczowym tonem.
- Tak. Koszmary ustają, kiedy się zmieniasz. Nie ma na to reguły, ale zazwyczaj jedna przemiana wystarczy by mieć spokój na cały tydzień.
Alison zaciemniło się przed oczami. Przypomniała sobie sytuacje w hotelu. Chciała się ukryć przed Ricki. Czuła ból w kościach jakby się kurczyły. Potem na ulicy emocje nad nią zapanowały, chociaż ból już nie był tak mocny. To było gorsze niż lykanotropia. Wilkołaki zmuszone są do zmiany tylko raz w miesiącu, natomiast ona musi to zrobić trzy razy w tym samym czasie. Do tego nie jest powiedziane, że przeżyje.
- Jak mam to zrobić? Zapanować nad przemianą, wybrać kształt?
- Musisz zapanować nad emocjami. Zastanów się jakie są u ciebie najmocniejsze, którym ulegasz najczęściej i ucieleśnij je.
To trudne – pomyślała. Emocje nie są czymś co można kontrolować. Po prostu je odczuwasz nie zdając sobie z tego sprawy. Jesteś zła bo coś cię rozgniewało, śmiejesz się bo ktoś cie rozśmieszył. To efekt czynników zewnętrznych. Jak ma teraz ustalić co odczuwa najczęściej i najmocniej?
Zakręciło jej się w głowie. W pokoju zaczęło się robić gorąco,a powietrze stawało się ciężkie.
- Muszę się przewietrzyć. - oświadczyła i wyszła z salonu.
Widziała jak Kevin podąża za nią wzrokiem pełnym zrozumienia. Kiedy była na korytarzu usłyszała jak o coś pyta. Najwyraźniej dla niego ta sytuacja była bardziej ciekawa niż przerażająca.
Zbiegła po schodach i wybiegła na ulicę. Niestety temperatura na zewnątrz wcale nie była niższa. Mimo to łatwiej było złapać oddech. Nie rozglądając się na boki, przebiegła przez ulicę na parking znajdujący się naprzeciwko. Dotarła do ściany zapełnionej błękitnym graffiti, przedstawiającym smoka o długiej pokręconej szyi i usiadła na betonie, cisząc się odrobiną cienia oraz chłodem docierającym z ziemi. Przymknęła oczy i ponownie odetchnęła. Ruch uliczny nie pozwalał jej się skoncentrować. Nigdy nie przepadała za odgłosami miasta. Wolała spokój lasu, mimo że rzadko tam przebywała. Przez to, że mieszkanie Kevina znajdowało się w samym centrum, prawie w ogóle nie wyjeżdżali poza teren miasta. Częściej jako dzieci, kiedy to on przyjeżdżał do niej. Gęste zarośla rosły naprzeciwko jej domu. Każdą wolną chwilę spędzali biegając między drzewami, wymyślając najróżniejsze zabawy i wyzwania. Poczuła skurcz w żołądku. Tęskniła za tamtymi chwilami. Życie było prostsze i bardziej beztroskie. Nie istniały problemy tylko wyimaginowany świat, który sami stworzyli. Byli dla siebie wszystkim i dopóki byli razem nic innego nie miało znaczenia. Z upływem czasu ich przyjaźń nie wygasła, ale stracili bajkową przestrzeń, zmieniając zabawę na treningi i nauki. Różnice między nimi stawały się bardziej widoczne. Już nie we wszystkim się zgadzali i coraz częściej kłócili. Pojawiały się problemy, o których często sobie nie mówili. Zaczęła tworzyć się między nimi dziura, której nie dało się zapełnić.
- Za dużo jak na jeden raz?
Usłyszała głos. Otworzyła oczy. Tuż przed nią stał Drake z dziwnym wyrazem twarzy. Nie rozbawionym, kpiącym lub obojętnym jaki miał wcześniej, tylko bardziej zwyczajny, pozbawiony emocji, swobodny.
- Ja planowałem to zupełnie inaczej. Miałaś powoli odkrywać prawdę, żeby nie uderzyła w ciebie jak rozpędzone auto.
Podrapał się po czole i usiadł obok niej.
- O nie! Twój schemat został naruszony. Co teraz zrobisz? - zakpiła
Zaśmiał się pod nosem i wyprostował nogi w kolanach. Zniszczone trampki Alison sięgały połowy jego łydki. Wcześniej nie zwróciła uwagi na to o ile była od niego niższa.
- Zostawiłeś ich samych. - stwierdziła
- Zaczął się etap pytań i odpowiedzi. Nie mam ochoty ich wysłuchiwać. Zresztą pewnie jeszcze je usłyszę kiedy będzie powtarzał to wszystko tobie.
Alison spuściła głowę i zaczęła szarpać nogawki spodni.
- Nie wiem jak się do tego zabrać. Cała ta sprawa emocji.
- To bzdura. - odparł – Sama nad tym nie zapanujesz. Tak naprawdę potrzebujesz kogoś z kim będziesz musiała przez to przejść.
- Czy ty coś proponujesz? - z uśmiechem ostentacyjnie się odsunęła
- Raczej nie jesteś ze mną tak związana emocjonalnie, chociaż mógłbym odpowiadać za sekcję „Mam ochotę kogoś zabić”. - zaproponował
Spojrzała na niego i mimo kiepskiej sytuacji, roześmiała się. Zerknął na nią z ukosa, jakby nie wierzył, że udało mu się ją rozbawić.
- Myślę, że wiele osób nadawałoby się do tej sekcji. - powiedziała w końcu
- Samemu nie podołasz. - spoważniał – Wiem jak dużo znaczyła moja obecność dla Chrisa. Potrzebujesz kogoś kto pomoże ci przetrwać ból, uspokoić kiedy nie będziesz mogła nad sobą zapanować, czuwać podczas przemiany.
- Taki Anioł Stróż? - siliła się na uśmiech
Wiedziała, że na nią patrzy, ale bała się odwrócić wzrok. Nie była pewna co zobaczyłaby w jego oczach, które już raz przywróciły ją do siebie. Błękitna głębia pochłonęła wszystkie jej negatywne emocje. Nadal był dla niej kimś obcym, ale jednocześnie czuła jakby znała go od lat.
- Musisz być gotowa na coś, czego jeszcze nie doświadczyłaś.
Chciała zmienić temat. Nie rozmawiać o tym co ją czeka. Wolała nie wiedzieć.
- Jaki on był? - spytała skupiając wzrok na przechodniach powoli sunących po chodniku. - Mój ojciec.
Ciężko odetchnął zanim odpowiedział.
- Był dobrym człowiekiem jeśli o to ci chodzi. Przekładał życie innych ponad własne. Skoncentrowany i skupiony na działaniu, zawsze wszystko planował zanim coś zrobił. Rzadko kiedy żartował. Należał do poważnych ojców, dla których dobre wychowanie było podstawą, ale nie był surowy. Pozwalał nam na wiele, dawał swobodę. Jednak nigdy nie przyjmował sprzeciwu. Wierny wobec wartości i tradycji. Ogólnie niezbyt ciekawa postać. - zaśmiał się
- Czy ktoś wiedział, że był Zmiennokształtnym?
- Nikt ze stada, ani grupy Innych. Wilkołaki nie przepadają za waszym gatunkiem. Uznają je za zagrożenie, z którym trzeba walczyć. William trzymał język za zębami. A właśnie. - sięgnął do kieszeni i wyciągnął białą, owiniętą chusteczkę. - To chyba twoje. - Wyciągnął do niej dłoń.
Rozwinęła materiał, odsłaniając srebrną zawieszkę.
- Należał do twojego ojca. Powinnaś go nosić. - zachęcił ją kiedy zauważył, że się waha. - Sam bym ci założył, ale rozumiesz. Srebro.
Delikatnie wyciągnęła małego, metalowego wilka, uważając by nie dotknąć jego skóry. Wiatr od razu zdmuchnął chusteczkę. Alison zobaczyła dwie czerwone kreski na jego dłoni i kilka mniejszych na palcach. Nadal nie wygojony ślad po oparzeniu, kiedy zerwał łańcuszek z jej szyi. Zorientował się, że mu się przygląda. Zacisnął dłoń w pięść chowając rany.
Chciała wiedzieć co tak naprawdę się z nim dzieje. W czym leży problem. Dlaczego goi się o wiele wolniej niż normalny wilkołak. Jak na zawołanie w jej głowie pojawiły się słowa Rayleya. „Widziałem go ostatnio. Chyba mu się pogarsza. Ile jeszcze mu zostało? Rok? Pół roku? Miesiąc?”.
Zawiesiła naszyjnik, starając się wyrzucić z umysłu wszystkie napierające pytania. Była ciekawa i pragnęła odkryć prawdę, ale widziała jego reakcję. Cokolwiek mu jest, nie jest to dla niego łatwe. Wolała nie naciskać. Wiedziała jak denerwujący są tacy ludzie, którzy na siłę próbują wyciągnąć z ciebie prawdę.
- Chyba muszę wrócić do domu. Mama nie wie, że wychodziłam. Zostawiłam ją samą w nie najlepszym stanie psychicznym. - wytarła dłonie o spodnie i powoli wstała.
- Mogę cię odwieźć. - zaproponował – Tamta dwójka, chyba jeszcze długo będzie się sobą zajmować.
Jej wzrok powędrował w stronę ceglanej kamienicy na okna znajdujące się najwyżej. Po tej stronie mieszkanie Kevina nie miało okien. Jedyne jakie posiadał znajdowały się od północy oraz jedno od zachodu.
- Chociaż im powiem, że już jadę.
- Wiedzą, że jesteś ze mną. - stwierdził
- Nie wiem, czy dla Kevina to dobra wiadomość.
- O Boże! - wyciągnął ręce do góry – On jest nadopiekuńczym hipokrytą. Chociaż raz zrób coś, nie mówiąc mu o tym.
- Często tak robię. - podparła ręce pod boki, broniąc się przed oskarżeniami – Zwłaszcza jeśli chodzi o wyprawy na północne tereny Jacksonville.
- Uznam to za zaszczyt, że mogę sprowadzić cię na ścieżkę zła. - wyzywająco się uśmiechnął
Alison machnęła ręką, odpuszczając sobie słowną walkę. Jej umysł był zbyt zmęczony by jakoś znacząco się odgryźć, więc tym razem pozwoliła mu wygrać.
- To gdzie masz samochód? - spytała
- Kto powiedział, że jedziemy samochodem. - wskazał na drugą część parkingu.
Pod niskim drzewem stał zaparkowany czarno czerwony motor o chromowych wykończeniach. Alison nie znała się w tym temacie, ale pojazd wyglądał na połączenie wyścigowej wersji z terenową. Była przekonana, że sam go zmontował, bo nie wyglądał na żaden z modeli, które widziała. Mógł też należeć do mniej znanych, bo ona nigdy nie zagłębiała się w mechanice.
- W porządku. - wypuściła powietrze, idąc za nim.
Podał jej własny kask i przerzucił nogę przez siodełko. Zapięła go pod szyją by jej nie spadł i zajęła miejsce za nim. Odpalił silnik i kiedy upewnił się, że dobrze złapała go w pasie dodał gazu. Maszyna z piskiem wyrwała do przodu. Mocne szarpnięcie sprawiło, że prawie spadła z siodełka. Powstrzymała okrzyk zaskoczenia i przytuliła się do jego pleców. Zawsze ekscytowała ją jazda motorem, bo dodawała dreszczyku emocji i podnosiła poziom adrenaliny.
Drake był w samej koszulce. Czuła jak jego mięśnie napinają się przy każdym zakręcie. Bijące od niego ciepło działało na nią kojąco. Wiatr plątał jej włosy. Dziękowała za szybkę w kasku, bez której już dawno miałaby załzawione oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz