Cała trójka przebywała
w salonie i czekała aż Chris coś powie. Drake stał oparty o
ścianę tuż za fotelem, na którym siedział jego przyjaciel.
Alison razem z Kevinem zajęli kanapę i wyczekująco wpatrywali się
w Chrisa. Za oknem świeciło słońce. Zapowiadał się kolejny,
piękny dzień, ale nastrój panujący w środku daleki był od
radosnego. Cisza zaczynała być dołująca. W końcu Drake ją
przerwał.
- Nagle zabrakło ci
słów. - zaśmiał się
Można było się
spodziewać jakiejś wrednej odpowiedzi z jego strony. Jednak Chris
wydawał się mocno poruszony tą sprawą. Trzymał ręce ciasno
złożone, tuż przy ustach, zastanawiając się od czego ma zacząć.
Alison zaczęła dostrzegać więcej jego cech zewnętrznych, które
upodabniały go do matki. Długie smukłe palce niczym u pianisty,
blada cera taka jak jej. Przypominał Samantę bardziej niż mogła
przypuszczać. Zaczęła się zastanawiać czy ona tak samo
przypomina ojca. Chciała zobaczyć jego zdjęcie.
Widząc, że Chris nie
bardzo wie od czego zacząć, spytała.
- Wychowywał cię nasz
ojciec William?
- Pani Hudgens, mówiła
że zmarłeś przy porodzie. Właściwie to siłą cię wyciągnęli.
Ciąża zagrażała jej zdrowiu.
Alison odwróciła się i
kopnęła przyjaciela w kostkę, dając do zrozumienia by się
zamknął.
- Ojciec nigdy nie mówił
mi o matce. - wyjaśnił nie przejmując się odzywką Kevina -
Nawet krzyczał na mnie kiedy o nią pytałem, ale wiem, że ją kochał. Tak naprawdę to myślałem, że nie żyje. To by wyjaśniało dlaczego tak cierpiał kiedy o niej wspominałem. Dopiero potem dowiedziałem się prawdy. - lekko przekręcił głowę i zerknął na Drake'a – Nie zdążył powiedzieć mi jej osobiście.
Nawet krzyczał na mnie kiedy o nią pytałem, ale wiem, że ją kochał. Tak naprawdę to myślałem, że nie żyje. To by wyjaśniało dlaczego tak cierpiał kiedy o niej wspominałem. Dopiero potem dowiedziałem się prawdy. - lekko przekręcił głowę i zerknął na Drake'a – Nie zdążył powiedzieć mi jej osobiście.
- Czyli wiedziałeś, że
żyje i jest w Południowym Stadzie? Dlaczego jej nie szukałeś? -
zdziwiła się
- Chciałem, ale
obiecałem, że tego nie zrobię.
- Komu?
- Mnie. - odpowiedział
Drake. Spojrzał na Chrisa, a ten tylko kiwnął głową, pozwalając
by ten kontynuował. - Dołączyłem do rodziny Stevensonów w wieku
pięciu lat. William wychowywał nas obu jak równych sobie. Jak
synów. Trenował, wpajał zasady i wyjaśniał sytuację w stadzie.
- Czy on należał
do...? - wtrącił Kevin, ale Drake szybko mu przerwał.
- Jesteś pewien, że
teraz chcesz o tym mówić? Może zaczniemy po kolei. - rzucił z
udawaną irytacją Drake.
- W porządku, Drake. -
zaczął Chris – Myślę, że Alison powinna wiedzieć skoro i tak
zna znak z tatuażu. To tajna organizacja, która już dawno nie
istnieje. Dziwne, że nic nie powiedziałeś Alison. - zwrócił się
do Kevina.
- Znam znaczenie słowa
tajna organizacja. - odparł wyniośle.
- O co chodzi? - uniosła
się Alison, zdenerwowana, że jest jeszcze jakaś sprawa, o której
nie ma pojęcia.
- Chodzi o triskelion. -
wyjaśnił Chris. - Wytatuowany znak, który noszę na obojczyku tak
samo jak Kevin. To nie przypadkowy wybór, chociaż patrząc na
twojego przyjaciela można by tak pomyśleć. - stwierdził uważnie
przejeżdżając wzrokiem po wytatuowanych rękach Kevina. - W każdym
razie mój, znaczy nasz ojciec był założycielem grupy nazywających
siebie Innymi. Ruchu dążącym do połączenia trzech stad z
Jacksonville.
- Pacyfistów o bujnej
wyobraźni. - wtrącił z uśmiechem Drake – Jeszcze tylko dredy,
blanty i voila mamy hipisów palących książki.
- Tylko Inni zamiast
pacyfki mają triskelion. - kontynuował Chris, nie przejmując się
uwagami Drake'a – Oznacza on jedność. Tak jak trzy spirale mają
swoje połączenie tak stada miały stać się jedną społecznością.
Założył ją po wojnie panującej między watahami, o której
zapewne wiesz.
Biorąc pod uwagę fakt,
że razem z matką byli jedną z przyczyn powstania konfliktu, Alison
wcale nie dziwiła się, że ojciec chciał potem to wszystko
naprawić, zakładając tajną organizację pragnącą pokoju.
- Obecnie już nie wiele
jest ich członków. Większość została wybita, ale w niektórych
rodzinach Inni stali się tradycją. Znak jest wypalany na skórze w
rodzinach z pokolenia na pokolenie. Każdy kto go nosi jest
zobowiązany do zapobiegania konfliktom i zatargom między stadami.
To powinność na całe życie. Nie można z tego zrezygnować.
- Dlatego ja ich olałem.
- wtrącił Drake
- Nikogo to nie
obchodzi. - odpowiedział Kevin poruszony zniewagą.
- A sztylety? Też są
trzy. - powiedziała Alison przypominając sobie o czarnym kamieniu,
na którym widniał ten sam znak.
- Nóż jak nóż. -
wzruszył ramionami Drake.
- Sztylety... -
zaakcentował Chris mierząc Drake'a spojrzeniem wyrażającym
wszystkie negatywne emocje jakie tłumił– Są oznaką władzy. Ten
kto je posiada jest przywódcą Innych.
- Dlaczego trzy? -
zdziwiła się – Nie wystarczyłby jeden.
- Utrzymanie przy sobie
trzech noży jest tak samo trudne jak panowanie nad trzema stadami. -
wyjaśnił.
- Odbiegamy od tematu. -
przypomniał Drake – Tak jak mówiłem, wychowywaliśmy się razem.
Często zostawaliśmy sami w domu, bo ojciec wychodził na patrole,
albo zebrania. Podczas jednego z nich nastąpił napad na Innych.
Ktoś ich zdradził, wydając ich kryjówkę. Pech albo szczęście
sprawiło, że my też tam byliśmy.
- Chciałeś chyba
powiedzieć twoja ciekawość. - poprawił go Chris
- No dobra. Przyznaję,
że na początku cała ta organizacja mnie fascynowała. Wtedy
myślałem, że są wojownikami walczącymi o wolność, a nie grupką
przyjemniaczków o zbyt bujnej wyobraźni. Bez obrazy chłopcy, ale
pokoju nie wywalczycie bez walki. W każdym razie, razem z Chrisem
obserwowaliśmy zebranie w ukryciu, kiedy zjawiło się stado. To
była rzeź. Brat stawał przeciwko bratu. Każdy kto miał na sobie
znak trzech spirali miał być zabity, bez względu na to czy jest z
rodziny czy nie. Inni spotykali się w starych hangarach niedaleko
jeziora Turner Pond. Walki przeniosły się na zewnątrz. Niektórym
udało się uciec do lasu. W tym też nam. Widziałem, że Inni nie
mają szans. Byli praktycznie bezbronni wobec atakujących. Kazałem
Chrisowi uciekać. Jeśli znaleźliby jego ojca on byłby następny.
Był z rodziny. Kto wie czy sprawdzaliby czy ma tatuaż.
Prawdopodobnie zabiliby go ze względu na same pokrewieństwo. To
oczywiste, że wartości są przekazywane z ojca na syna.
- Zmusiłeś mnie bym
uciekał. - krzywo się uśmiechnął, ale było widać, że
wspomnienia mimo upływu lat są dla niego bolesne. - Byłem starszy,
powinienem był zostać. Być przy ojcu w momencie jego śmierci.
- Wiesz, że on tego nie
chciał. Tyle razy ci mówiłem.
- Nie ważne. - spuścił
głowę, wlepiając wzrok w podłogę. - Byłeś jego synem tak samo
jak i ja. Oboje powinniśmy go poszukać.
- Ale to o ciebie zawsze
troszczył się bardziej, mimo że starał się tego nie pokazywać.
Kiedy znalazłem go umierającego w lesie, pierwsze co zrobił to
zapytał czy jesteś ze mną. Wiedział, że zawsze chodziliśmy
razem. Widziałem ulgę w jego oczach, kiedy zapewniłem, że jesteś
bezpieczny, że przyszedłem sam.
Chris wstał i podszedł
do wyspy dzielącej salon od kuchni. Mocno zacisnął dłonie na
krawędzi blatu, aż zbielały mu palce.
Drake podążył wzrokiem
za przyjacielem, kontynuując.
- Dał mi wtedy wisiorek
z wilkiem, który masz na sobie. Ostatkiem sił powiedział, że
matka Chrisa żyje i jest w Południowym Stadzie. Wiedział, że nie
może zabrać tajemnicy do grobu. Musiał to komuś powiedzieć przed
śmiercią. Kazał mi przysiąc, że powiem to Chrisowi dopiero wtedy
kiedy będę pewien, że zrozumie. Wyjaśnił, że szukanie jej
będzie zbyt niebezpieczne. Miałem dopilnować, żeby tego nie
robił.
- Powiedział ci wtedy
też, że mam siostrę? - spytał nadal pochylając się nad blatem.
- Cóż... - zawahał
się Drake
Chris się odwrócił.
Alison była pewna, że zaczną się kłócić, ale wyraz jego twarzy
był opanowany. Chociaż wgniecenia w barku świadczyły co innego.
- Wyjaśniając ci
dlaczego was nie szukałem całkowicie zgubiliśmy wątek. -
powiedział
- Miałeś właśnie
przejść do części wyjaśniającej kim do diabła oboje jesteście
i jak straszną przyszłość ma przed sobą Alison. - przypomniał
Drake, opadając na wcześniej zajęty fotel i kładąc nogi na
stolik tuż przed nim.
- To nie jest zabawne. -
stwierdził nadal opanowanie Chris.
- Stąd ta grobowa
atmosfera. - powiedział machając rękoma jakby chciał nimi ogarnąć
całe pomieszczenie.
- Dajesz mi coraz więcej
powodów by czuć się winnym, wiesz? - załamany usiadł na barowym
stołku odgarniając srebrne włosy z czoła.
Drake wzruszył ramionami
niby obojętnie, ale przez jego twarz przebiegł cień smutku.
- Może to wydać się
dla ciebie przerażające, ale..- zaczął
- Bardziej niż jest?
Nie wydaje mi się. - stwierdziła stanowczo, kierując wzrok z
Drake'a na Chrisa – Domyślam się, że kiedy Drake mówił, że
nie jestem wilkołakiem to nie żartował.
- Tym razem powiedział
prawdę. - przyznał
- Jak to tym razem,
przecież...
- Drake, proszę cię
nie dzisiaj. - uniósł głowę i spiorunował go wzrokiem - Rozumiem
twoje dziwaczne poczucie humoru, ale odpuść chociaż na moment.
- Jak chcesz. -
odpowiedział nieurażony i zsunął się bardziej z fotela do
pozycji pół leżącej.
- Nasz ojciec nim nie
był. - powrócił do tematu - Dlatego i my jesteśmy inni. To co
widziałaś dzisiaj w nocy...To był atak. Skrajne emocje działają
na nas bardziej niż na wilkołaki. Również wywołują przemianę,
ale jest ona dla nas bardziej niebezpieczna. Takich jak my nazywają
Zmiennokształtnymi.
- Zmiennokształtnymi?
To znaczy, że może przybrać dowolny kształt? - zapytał Kevin bo
Alison nie zdołała wydobyć z siebie słowa
- Tylko zwierzęcy. -
uściślił
- Brzmi nieźle. -
zaintrygował się Kevin
- Ale takie nie jest,
idioto. - odezwał się Drake. Moment ciszy to dla niego krótkie
pojęcie, pomyślała Alison – To nie jest tak, że pstrykniesz
palcami i zamieniasz się w jednorożca biegnącego w stronę tęczy.
Zmierzyli się
nieprzyjemnym spojrzeniem, ale nie wzbudzili kolejnego konfliktu.
Alison zaczynała się bać o ich relacje. Nie będą mogli długo
przebywać w tym samym miejscu. To groziłoby katastrofą.
- Ma rację. -
potwierdził Chris. - Ciężko jest zapanować nad przemianą.
Zazwyczaj sami nie wiemy w co się zmienimy. Decydują o tym nasze
emocje. Im bardziej kształt, który mamy przyjąć odległy jest od
naszej ludzkiej postaci, tym bardziej jest to niebezpieczne. Nie jest
powiedziane, że przeżyjemy. Moment kiedy stracisz kontrolę, może
być twoim ostatnim. Na szczęście tak jest tylko w teorii.
Zazwyczaj przybieramy te same postaci, których przemiany trenujemy.
Po jakimś czasie jest to łatwiejsze i mniej bolesne. Dajmy na to,
ja w momencie złości zamieniam się w wilka. Minęły lata zanim to
opanowałem, ale wiedziałem, że tak łatwiej będzie mi się nie
wyróżniać od stada. Kilka razy ćwiczyłem trudniejsze zmiany w
nietoperza, ale ból był dla mnie zbyt wielki. Kości się kurczą i
zupełnie zmieniają swój kształt, a ty czujesz to wszystko. Nie
potrafię tego opisać.
- Ale ja mogę. - Drake
podniósł rękę – Słyszałem twoje wrzaski. Krzyki pełne
agonii. Na moich oczach twoja ręka stała się skrzydłem. Był cały
we krwi, kiedy błona przedarła się przez skórę.
Alison mimo woli się
zatrzęsła. Widziała przed oczami ten obraz. Wygiętą rękę już
w nie ludzkich kształtach i cienką skórę, wyrastającą po jej
wewnętrznej części.
- Przemiany są bardzo
cielesne. Jednak w przypadku nietoperza to nie kształt był
problemem, lecz rozmiar. Myślałem, że to koniec bólu, ale
wiedziałem, że coś jest nie tak. Nietoperz o wielkości człowieka.
To nie jest normalne. Wtedy zaczęła się zmiana rozmiaru. Zawsze
następuję na końcu. To tak jakby twoje kości, wchłaniały same
siebie.
- Wyobraź sobie, że
masz bóle reumatyczne i pomnóż swoje cierpienie razy
nieskończoność. - pocieszył ją Drake
- Dlatego radzę tego
nie próbować. Ledwo wyszedłem z tego żywy. Potem przez cztery dni
nie mogłem się ruszać.
- To straszne. -
szepnęła bo bała się dźwięku swojego głosu. Miała wrażenie,
że byłby piskiem.
- Mówiłem. -
powiedział bez cienia radości ani satysfakcji.
- Ale czy to jest
konieczne. - zaczęła po dwóch wdechach. - Czy musimy się
zmieniać?
- Nie, ale kiedy to nie
następuje... Sama widziałaś co działo się kiedy spałem. Wiem,
że coś się działo, mimo, że tego nie pamiętam. Ciało nie chce
się zmieniać, ale wszystko jest zakorzenione w umyśle. On pragnie
zmiany, dlatego następuje ona we śnie kiedy masz najmniejszą
kontrolę nad sobą. Ból sprawia, że chcesz się obudzić, ale nie
potrafisz tego zrobić dopóki przemiana nie dobiegnie końca.
- Dlatego i ona ma te
koszmary. To znaczy, że zmienia się każdej nocy? - spytał Kevin
rzeczowym tonem.
- Tak. Koszmary ustają,
kiedy się zmieniasz. Nie ma na to reguły, ale zazwyczaj jedna
przemiana wystarczy by mieć spokój na cały tydzień.
Alison zaciemniło się
przed oczami. Przypomniała sobie sytuacje w hotelu. Chciała się
ukryć przed Ricki. Czuła ból w kościach jakby się kurczyły.
Potem na ulicy emocje nad nią zapanowały, chociaż ból już nie
był tak mocny. To było gorsze niż lykanotropia. Wilkołaki
zmuszone są do zmiany tylko raz w miesiącu, natomiast ona musi to
zrobić trzy razy w tym samym czasie. Do tego nie jest powiedziane,
że przeżyje.
- Jak mam to zrobić?
Zapanować nad przemianą, wybrać kształt?
- Musisz zapanować nad
emocjami. Zastanów się jakie są u ciebie najmocniejsze, którym
ulegasz najczęściej i ucieleśnij je.
To trudne – pomyślała.
Emocje nie są czymś co można kontrolować. Po prostu je odczuwasz
nie zdając sobie z tego sprawy. Jesteś zła bo coś cię
rozgniewało, śmiejesz się bo ktoś cie rozśmieszył. To efekt
czynników zewnętrznych. Jak ma teraz ustalić co odczuwa
najczęściej i najmocniej?
Zakręciło jej się w
głowie. W pokoju zaczęło się robić gorąco,a powietrze stawało
się ciężkie.
- Muszę się
przewietrzyć. - oświadczyła i wyszła z salonu.
Widziała jak Kevin
podąża za nią wzrokiem pełnym zrozumienia. Kiedy była na
korytarzu usłyszała jak o coś pyta. Najwyraźniej dla niego ta
sytuacja była bardziej ciekawa niż przerażająca.
Zbiegła po schodach i
wybiegła na ulicę. Niestety temperatura na zewnątrz wcale nie była
niższa. Mimo to łatwiej było złapać oddech. Nie rozglądając
się na boki, przebiegła przez ulicę na parking znajdujący się
naprzeciwko. Dotarła do ściany zapełnionej błękitnym graffiti,
przedstawiającym smoka o długiej pokręconej szyi i usiadła na
betonie, cisząc się odrobiną cienia oraz chłodem docierającym z
ziemi. Przymknęła oczy i ponownie odetchnęła. Ruch uliczny nie
pozwalał jej się skoncentrować. Nigdy nie przepadała za odgłosami
miasta. Wolała spokój lasu, mimo że rzadko tam przebywała. Przez
to, że mieszkanie Kevina znajdowało się w samym centrum, prawie w
ogóle nie wyjeżdżali poza teren miasta. Częściej jako dzieci,
kiedy to on przyjeżdżał do niej. Gęste zarośla rosły
naprzeciwko jej domu. Każdą wolną chwilę spędzali biegając
między drzewami, wymyślając najróżniejsze zabawy i wyzwania.
Poczuła skurcz w żołądku. Tęskniła za tamtymi chwilami. Życie
było prostsze i bardziej beztroskie. Nie istniały problemy tylko
wyimaginowany świat, który sami stworzyli. Byli dla siebie
wszystkim i dopóki byli razem nic innego nie miało znaczenia. Z
upływem czasu ich przyjaźń nie wygasła, ale stracili bajkową
przestrzeń, zmieniając zabawę na treningi i nauki. Różnice
między nimi stawały się bardziej widoczne. Już nie we wszystkim
się zgadzali i coraz częściej kłócili. Pojawiały się problemy,
o których często sobie nie mówili. Zaczęła tworzyć się między
nimi dziura, której nie dało się zapełnić.
- Za dużo jak na jeden
raz?
Usłyszała głos.
Otworzyła oczy. Tuż przed nią stał Drake z dziwnym wyrazem
twarzy. Nie rozbawionym, kpiącym lub obojętnym jaki miał
wcześniej, tylko bardziej zwyczajny, pozbawiony emocji, swobodny.
- Ja planowałem to
zupełnie inaczej. Miałaś powoli odkrywać prawdę, żeby nie
uderzyła w ciebie jak rozpędzone auto.
Podrapał się po czole i
usiadł obok niej.
- O nie! Twój schemat
został naruszony. Co teraz zrobisz? - zakpiła
Zaśmiał się pod nosem
i wyprostował nogi w kolanach. Zniszczone trampki Alison sięgały
połowy jego łydki. Wcześniej nie zwróciła uwagi na to o ile była
od niego niższa.
- Zostawiłeś ich
samych. - stwierdziła
- Zaczął się etap
pytań i odpowiedzi. Nie mam ochoty ich wysłuchiwać. Zresztą
pewnie jeszcze je usłyszę kiedy będzie powtarzał to wszystko
tobie.
Alison spuściła głowę
i zaczęła szarpać nogawki spodni.
- Nie wiem jak się do
tego zabrać. Cała ta sprawa emocji.
- To bzdura. - odparł –
Sama nad tym nie zapanujesz. Tak naprawdę potrzebujesz kogoś z kim
będziesz musiała przez to przejść.
- Czy ty coś
proponujesz? - z uśmiechem ostentacyjnie się odsunęła
- Raczej nie jesteś ze
mną tak związana emocjonalnie, chociaż mógłbym odpowiadać za
sekcję „Mam ochotę kogoś zabić”. - zaproponował
Spojrzała na niego i
mimo kiepskiej sytuacji, roześmiała się. Zerknął na nią z
ukosa, jakby nie wierzył, że udało mu się ją rozbawić.
- Myślę, że wiele
osób nadawałoby się do tej sekcji. - powiedziała w końcu
- Samemu nie podołasz.
- spoważniał – Wiem jak dużo znaczyła moja obecność dla
Chrisa. Potrzebujesz kogoś kto pomoże ci przetrwać ból, uspokoić
kiedy nie będziesz mogła nad sobą zapanować, czuwać podczas
przemiany.
- Taki Anioł Stróż? -
siliła się na uśmiech
Wiedziała, że na nią
patrzy, ale bała się odwrócić wzrok. Nie była pewna co
zobaczyłaby w jego oczach, które już raz przywróciły ją do
siebie. Błękitna głębia pochłonęła wszystkie jej negatywne
emocje. Nadal był dla niej kimś obcym, ale jednocześnie czuła
jakby znała go od lat.
- Musisz być gotowa na
coś, czego jeszcze nie doświadczyłaś.
Chciała zmienić temat.
Nie rozmawiać o tym co ją czeka. Wolała nie wiedzieć.
- Jaki on był? -
spytała skupiając wzrok na przechodniach powoli sunących po
chodniku. - Mój ojciec.
Ciężko odetchnął
zanim odpowiedział.
- Był dobrym
człowiekiem jeśli o to ci chodzi. Przekładał życie innych ponad
własne. Skoncentrowany i skupiony na działaniu, zawsze wszystko
planował zanim coś zrobił. Rzadko kiedy żartował. Należał do
poważnych ojców, dla których dobre wychowanie było podstawą, ale
nie był surowy. Pozwalał nam na wiele, dawał swobodę. Jednak
nigdy nie przyjmował sprzeciwu. Wierny wobec wartości i tradycji.
Ogólnie niezbyt ciekawa postać. - zaśmiał się
- Czy ktoś wiedział,
że był Zmiennokształtnym?
- Nikt ze stada, ani
grupy Innych. Wilkołaki nie przepadają za waszym gatunkiem. Uznają
je za zagrożenie, z którym trzeba walczyć. William trzymał język
za zębami. A właśnie. - sięgnął do kieszeni i wyciągnął
białą, owiniętą chusteczkę. - To chyba twoje. - Wyciągnął do
niej dłoń.
Rozwinęła materiał,
odsłaniając srebrną zawieszkę.
- Należał do twojego
ojca. Powinnaś go nosić. - zachęcił ją kiedy zauważył, że się
waha. - Sam bym ci założył, ale rozumiesz. Srebro.
Delikatnie wyciągnęła
małego, metalowego wilka, uważając by nie dotknąć jego skóry.
Wiatr od razu zdmuchnął chusteczkę. Alison zobaczyła dwie
czerwone kreski na jego dłoni i kilka mniejszych na palcach. Nadal
nie wygojony ślad po oparzeniu, kiedy zerwał łańcuszek z jej
szyi. Zorientował się, że mu się przygląda. Zacisnął dłoń w
pięść chowając rany.
Chciała wiedzieć co tak
naprawdę się z nim dzieje. W czym leży problem. Dlaczego goi się
o wiele wolniej niż normalny wilkołak. Jak na zawołanie w jej
głowie pojawiły się słowa Rayleya. „Widziałem go ostatnio.
Chyba mu się pogarsza. Ile jeszcze mu zostało? Rok? Pół roku?
Miesiąc?”.
Zawiesiła naszyjnik,
starając się wyrzucić z umysłu wszystkie napierające pytania.
Była ciekawa i pragnęła odkryć prawdę, ale widziała jego
reakcję. Cokolwiek mu jest, nie jest to dla niego łatwe. Wolała
nie naciskać. Wiedziała jak denerwujący są tacy ludzie, którzy
na siłę próbują wyciągnąć z ciebie prawdę.
- Chyba muszę wrócić
do domu. Mama nie wie, że wychodziłam. Zostawiłam ją samą w nie
najlepszym stanie psychicznym. - wytarła dłonie o spodnie i powoli
wstała.
- Mogę cię odwieźć.
- zaproponował – Tamta dwójka, chyba jeszcze długo będzie się
sobą zajmować.
Jej wzrok powędrował w
stronę ceglanej kamienicy na okna znajdujące się najwyżej. Po tej
stronie mieszkanie Kevina nie miało okien. Jedyne jakie posiadał
znajdowały się od północy oraz jedno od zachodu.
- Chociaż im powiem, że
już jadę.
- Wiedzą, że jesteś
ze mną. - stwierdził
- Nie wiem, czy dla
Kevina to dobra wiadomość.
- O Boże! - wyciągnął
ręce do góry – On jest nadopiekuńczym hipokrytą. Chociaż raz
zrób coś, nie mówiąc mu o tym.
- Często tak robię. -
podparła ręce pod boki, broniąc się przed oskarżeniami –
Zwłaszcza jeśli chodzi o wyprawy na północne tereny Jacksonville.
- Uznam to za zaszczyt,
że mogę sprowadzić cię na ścieżkę zła. - wyzywająco się
uśmiechnął
Alison machnęła ręką,
odpuszczając sobie słowną walkę. Jej umysł był zbyt zmęczony
by jakoś znacząco się odgryźć, więc tym razem pozwoliła mu
wygrać.
- To gdzie masz
samochód? - spytała
- Kto powiedział, że
jedziemy samochodem. - wskazał na drugą część parkingu.
Pod niskim drzewem stał
zaparkowany czarno czerwony motor o chromowych wykończeniach. Alison
nie znała się w tym temacie, ale pojazd wyglądał na połączenie
wyścigowej wersji z terenową. Była przekonana, że sam go
zmontował, bo nie wyglądał na żaden z modeli, które widziała.
Mógł też należeć do mniej znanych, bo ona nigdy nie zagłębiała
się w mechanice.
- W porządku. -
wypuściła powietrze, idąc za nim.
Podał jej własny kask i
przerzucił nogę przez siodełko. Zapięła go pod szyją by jej nie
spadł i zajęła miejsce za nim. Odpalił silnik i kiedy upewnił
się, że dobrze złapała go w pasie dodał gazu. Maszyna z piskiem
wyrwała do przodu. Mocne szarpnięcie sprawiło, że prawie spadła
z siodełka. Powstrzymała okrzyk zaskoczenia i przytuliła się do
jego pleców. Zawsze ekscytowała ją jazda motorem, bo dodawała
dreszczyku emocji i podnosiła poziom adrenaliny.
Drake był w samej
koszulce. Czuła jak jego mięśnie napinają się przy każdym
zakręcie. Bijące od niego ciepło działało na nią kojąco. Wiatr
plątał jej włosy. Dziękowała za szybkę w kasku, bez której już
dawno miałaby załzawione oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz