W domu było cicho jak w
kościele. Nie grało radio, telewizor stał wyłączony. Na pierwszy
rzut oka wydawało się, że nikogo nie ma, ale otwarte drzwi mówiły
co innego. Oboje powoli weszli do środka, nie wiedząc czego się
spodziewać. Samanta siedziała na sofie z rękoma złożonymi przy
ustach. Jak tylko ich zobaczyła, momentalnie się podniosła.
Chciała uściskać córkę, ale zawahała się widząc wyraz jej
twarzy. Alison nie wiedziała co ma właściwie powiedzieć. W końcu
to jej matka zaczęła.
- Martwiłam się.
- Yhm. - mruknęła bez
emocji w odpowiedzi. To było lepsze niż nagły atak ostrych słów.
Miała wrażenie, że tylko na to było ją stać. Chciała zarzucić
matce wszystko od razu. Ledwo powstrzymywała słowa cisnące się
jej na usta. To stojący obok Kevin dodawał jej siły. Wiedziała,
że coś zrobi jeśli ta się za bardzo zagalopuje. Zazwyczaj tego
nie robił, chyba że sprawa była poważna lub tak jak w tym
przypadku, ona go o to poprosiła.
- Chciałam z tobą
porozmawiać. - zerknęła pytająco na Kevina. Nie było dla niej
dziwne, że przyszedł razem z jej córką. Ten tylko odwrócił
wzrok.
- O czym? - zacisnęła
usta. Cisza, która potem między nimi zapadła, zaczęła ją
irytować. Słowa same z niej wypłynęły. - O moich problemach? O
wisiorku? Czy może o moim prawdziwym ojcu?
Ostatnie pytanie
sprawiło, że oczy Samanty się rozszerzyły. Alison ujrzała w nich
zaskoczenie połączone z przerażeniem i bólem
- Alison. - szepnął
Kevin.
Uniosła ręce w geście
poddania i z hukiem usiadła na krzesło. Samanta odgarnęła włosy
za ucho i podążyła za córką. Kevin postanowił stanąć przy
barku w kuchni, dając im trochę przestrzeni.
- Jak się dowiedziałaś?
- spytała tak cicho, że ledwo było ją słychać.
- Na pewno nie od
ciebie. - syknęła i przez krótkie nabranie powietrza postanowiła
się opamiętać. - Chcę żebyś mi wszystko wyjaśniła. Tu i
teraz, nie ukrywając już nic. Nie powinnam żyć w kłamstwie.
- Myślisz, że mnie
było łatwo. - wybuchła powstrzymując płacz. - Wszystko co
robiłam po śmierci twojego ojca było dla twojego dobra.
- Którego ojca? -
spytała gwałtownie
Samanta odchyliła się
na krześle i schowała twarz w dłoniach. Alison dała jej moment by
wszystko rozważyła. Nie chciała atakować matki. Widziała, że
sprawia jej to trudności, ale musiała wiedzieć. Wszystko. Choćby
nie wiadomo jak jej matka byłaby załamana, postanowiła wydusić z
niej całą prawdę.
- Byłam w twoim wieku
kiedy go poznałam. - schyliła głowę i zaczęła się bawić
własnymi dłońmi. - Wysoki, jasnowłosy o szarych, kamiennych
oczach. Takich jak twoje. - przygryzła wargę
Alison dziwnie się
czuła. Matka miała jej powiedzieć o jej ojcu, mężczyźnie,
którego nie znała ze zdjęć ani z opowieści. Wszystkie historie
jakie słyszała o tacie, tak naprawdę opisywały kogoś obcego.
- Mów dalej. -
zachęciła ją.
- Mój świat się
zatrzymał. Liczył się tylko on. Wierzyłam, że jesteśmy dla
siebie stworzeni. Był dla mnie oparciem w trudnych chwilach, obrońcą
przed złym światem, rozśmieszał kiedy byłam smutna. Nigdy nawet
nie marzyłam o kimś takim. On miał w sobie wszystko. Nie był
idealny, ale dla mnie najważniejszy. Pełen nadziei, pasji, z
wielkimi marzeniami. Lojalny aż za bardzo, momentami porywczy jak
strumień, niekiedy spokojny jak rzeka. Pokochałam go i wiedziałam,
że on kochał mnie. Jednak oboje wiedzieliśmy, że nasz związek
nie ma przyszłości. Rodzice już dawno wybrali mi narzeczonego.
Prośby i starania nie zmieniły ich zdania. Tak naprawdę nigdy nie
poznali Williama. On był z innego stada. Zabronione były kontakty,
z kimś z zewnątrz. Spotykając się z nim, poważnie naruszałam
obowiązujące prawo. Jednak nie potrafiłam się z nim rozstać,
więc z pomocą starego przyjaciela, uciekłam. Co mogłam innego
zrobić? Serce było silniejsze niż rozum. Zamieszkaliśmy na
obrzeżach miasta. Wszystko wydawało się iść po naszej myśli.
Odseparowani od problemów i co najważniejsze razem. Jednak moje
zniknięcie nie zostało zignorowane. Uznano, że mnie porwano.
Relacje między stadami zaczęły się oziębiać. Granice powoli
zaczęły się zacierać. Dochodziło do ulicznych bójek, a czasami
nawet to krwawych walk. To był zapalnik do wojny, którą już dawno
planowano. Odbywało się to powoli. Nie było tak, że w jeden dzień
wszyscy wyszli z domów i poszli walczyć. To trwało miesiącami. Z
tygodnia na tydzień, trzeba było bardziej uważać. - nabrała
powietrza i spojrzała na córkę - W wieku osiemnastu lat, zaszłam
w ciąże. Oboje byliśmy tacy szczęśliwi, mimo piekła jakie
rozgrywało się po części z naszej winy. Mówiono, że to kara za
setki ofiar, ale ciąża mi nie służyła. Wykańczała mnie
psychicznie i fizycznie. Uznano, że mogę nie dożyć porodu.
Zdecydowano się na wyciągniecie dziecka operacyjnie. To nie była
dla nas łatwa decyzja, ale w końcu oboje ustąpiliśmy. Dziecko
było za mało rozwinięte by mogło przeżyć. Zabrali go tak
szybko, że nawet nie zdążyłam go zobaczyć. - ręce zaczęły jej
się trząść. Widząc to Alison wyciągnęła dłonie i zacisnęła
je wokół nadgarstków matki – Wiem tylko, że to był chłopiec.
William był załamany, podobnie jak ja. Śmierć dziecka zniszczyła
nas oboje. Odsunęliśmy się od siebie. Po części też dlatego, że
William musiał patrolować miasto niemal całymi dniami. Wracał
późnym wieczorem i od razu kładł się spać. Na szczęście z
upływem czasu, wszystko zaczęło wracać do normy. Wojna ustała,
granice zostały wyznaczone na nowo, ale relacje między nami nie
były takie jak dawniej. Zauważyłam, że William stał się
bardziej skryty, często znikał na cały dzień bez słowa
wyjaśnienia. Bałam się, że będzie chciał mnie zostawić. Jednak
kiedy go o to spytałam, zapewnił na kolanach, że nadal mnie kocha
i nigdy by mnie nie opuścił. Wręczył mi tą obrączkę na znak
swojej miłości. - sięgnęła dłonią do wisiorka na szyi.
Alison odruchowo dotknęła
dłonią, wilka, który dał jej Drake. Samanta widząc zmieszanie
córki, szybko wyjaśniła.
- Ten należał do
twojego ojca. - wskazała na nią palcem – Dlatego tak wczoraj
uciekłam. Kiedy go zobaczyłam...
- Nie rozumiem, skąd...
Samanta przerwała jej
machnięciem.
- Pozwól mi dokończyć.
Kiedy drugi raz zaszłam w ciąże, obawiałam się, że sytuacja się
powtórzy. Nie zniosłabym kolejnej straty. William wiedział, że
się boję. Zwrócił się o pomoc do czarownika.
- Czarownika? -
zareagował Kevin. Obie zapomniały o jego obecności. - Wiem, że na
świecie są miliony nadnaturalnych stworzeń, ale czarownicy są
rzadko spotykani. Zazwyczaj żyją w odosobnieniu.
Samanta kiwnęła głową.
- Darren, był nam
niezwykle bliski. To właśnie z jego pomocą uciekłam z
Południowego Stada, on również pomagał przy cesarce. Dzięki
niemu żyjesz. - spojrzała na córkę. - Tworzył setki wywarów by
pomóc mi przetrwać ciążę jeszcze zanim brzuch poważnie mi
urósł. Stwierdził, że trzeba działać od samego początku. Nie
pogarszało mi się. Wiedziałam, że jego sposoby działają. Nie
było jednak kolorowo na długo. Mimo, że wojna się skończyła,
wilkołaki często przekraczały granicę terytorium. Jeden z
Południowców musiał widzieć mnie w mieście. Dylan, mężczyzna,
który twierdziłam, że jest twoim ojcem, wykradł mnie sądząc, że
uratował mnie przed wrogą watahą. Zawsze był uparty i wytrwały.
Mimo, że minęło tyle czasu, nie zrezygnował ze mnie. Po trzech
latach, nadal o mnie pamiętał i nadal pragnął zostać moim mężem.
Wiedziałam, że William chciał mnie odbić, ale to ponownie
wywołałoby wojnę. Poprosiłam więc Darrena by go powstrzymał.
Nie chciałam by znowu przeze mnie ginęli niewinni. Z wielkim trudem
zgodziłam się za niego wyjść. Miesiąc po naszym ślubie, Dylan
postanowił się odegrać. Zemścić się za lata rozłąki. Zebrał
kilku ludzi i napadł na główną siedzibę Północnego Stada.
Nigdy więcej nie wrócił. Wiem, że zabrzmi to okrutnie, ale w
środku cieszyłam się z tego powodu. To mogło dać mi otwartą
drogę powrotu, ale wcale tak nie było. Stado zaczęło się mną
interesować. Zwłaszcza kiedy zobaczyli, że jestem w ciąży.
Oczywiście uznali ciebie za dziecko Dylana. Trzymałam ich na
dystans, ale wiedziałam, że mnie obserwują. Zwłaszcza bliscy
znajomi Dylana. W tym i twoi rodzice, Kevin. Nie miałam im tego za
złe. Martwili się o mnie. Powrót do Williama okazał się
niemożliwy. Utrzymywaliśmy kontakt tylko i wyłącznie poprzez
listy, które przekazywaliśmy Darrenowi. Żyliśmy osobno, ale
łączyła nas więź. To tylko się pogłębiło kiedy przyszłaś
na świat. Cała i zdrowa, z tymi pięknymi, szarymi oczami. Tak
bardzo mi go przypominałaś. William nigdy cię nie widział, ale
wiem, że cię kochał. W każdym z listów opisywał jak bardzo
chciałby cię przytulić, być dla ciebie ojcem. Czytanie tego było
dla mnie strasznym i jednocześnie pięknym przeżyciem. - na chwilę
ucichła - Kiedy miałaś sześć lat, dostałam wiadomość o
śmierci Williama. Nie wiem jak zginął. Darren nie chciał mi
powiedzieć. Nawet nie wiem gdzie jest pochowany. Tylko ty mi po nim
zostałaś. Jesteś dla mnie wszystkim Alison, tak jak kiedyś on.
Alison poczuła jak do
jej oczu napływają łzy. Przetarła je szybo dłonią. Nigdy nie
zdawała sobie sprawy przez co przeszła jej matka. A ona myślała,
że ma w życiu ciężko. Cały gniew zniknął. Jedyne co czuła to
smutek, współczucie i wyrzuty sumienia. Pierwszy raz od tak dawana,
zaczęła żałować swojego postępowania. Nie była dobrą córką.
Nie wspierała matki, tylko dodawała jej strapień. Z drugiej strony
nie miała o niczym pojęcia.
Nie wiedziała co
powiedzieć, więc podeszła do matki i mocno ją przytuliła.
Samanta wtuliła głowę w jej brzuch, obejmując ramionami biodra.
- Przepraszam, że nic
ci nie mówiłam. - słowa Samanty były stłumione – Bałam się,
że jeśli stado odkryje, że nie jesteś córką Dylana Hudgensa,
zabiją cię.
- Już dobrze. Jestem
tutaj. - szepnęła mocno ją obejmując.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz