niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział 17

W domu było cicho jak w kościele. Nie grało radio, telewizor stał wyłączony. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że nikogo nie ma, ale otwarte drzwi mówiły co innego. Oboje powoli weszli do środka, nie wiedząc czego się spodziewać. Samanta siedziała na sofie z rękoma złożonymi przy ustach. Jak tylko ich zobaczyła, momentalnie się podniosła. Chciała uściskać córkę, ale zawahała się widząc wyraz jej twarzy. Alison nie wiedziała co ma właściwie powiedzieć. W końcu to jej matka zaczęła.
- Martwiłam się.
- Yhm. - mruknęła bez emocji w odpowiedzi. To było lepsze niż nagły atak ostrych słów. Miała wrażenie, że tylko na to było ją stać. Chciała zarzucić matce wszystko od razu. Ledwo powstrzymywała słowa cisnące się jej na usta. To stojący obok Kevin dodawał jej siły. Wiedziała, że coś zrobi jeśli ta się za bardzo zagalopuje. Zazwyczaj tego nie robił, chyba że sprawa była poważna lub tak jak w tym przypadku, ona go o to poprosiła.
- Chciałam z tobą porozmawiać. - zerknęła pytająco na Kevina. Nie było dla niej dziwne, że przyszedł razem z jej córką. Ten tylko odwrócił wzrok.
- O czym? - zacisnęła usta. Cisza, która potem między nimi zapadła, zaczęła ją irytować. Słowa same z niej wypłynęły. - O moich problemach? O wisiorku? Czy może o moim prawdziwym ojcu?
Ostatnie pytanie sprawiło, że oczy Samanty się rozszerzyły. Alison ujrzała w nich zaskoczenie połączone z przerażeniem i bólem
- Alison. - szepnął Kevin.
Uniosła ręce w geście poddania i z hukiem usiadła na krzesło. Samanta odgarnęła włosy za ucho i podążyła za córką. Kevin postanowił stanąć przy barku w kuchni, dając im trochę przestrzeni.
- Jak się dowiedziałaś? - spytała tak cicho, że ledwo było ją słychać.
- Na pewno nie od ciebie. - syknęła i przez krótkie nabranie powietrza postanowiła się opamiętać. - Chcę żebyś mi wszystko wyjaśniła. Tu i teraz, nie ukrywając już nic. Nie powinnam żyć w kłamstwie.
- Myślisz, że mnie było łatwo. - wybuchła powstrzymując płacz. - Wszystko co robiłam po śmierci twojego ojca było dla twojego dobra.
- Którego ojca? - spytała gwałtownie
Samanta odchyliła się na krześle i schowała twarz w dłoniach. Alison dała jej moment by wszystko rozważyła. Nie chciała atakować matki. Widziała, że sprawia jej to trudności, ale musiała wiedzieć. Wszystko. Choćby nie wiadomo jak jej matka byłaby załamana, postanowiła wydusić z niej całą prawdę.
- Byłam w twoim wieku kiedy go poznałam. - schyliła głowę i zaczęła się bawić własnymi dłońmi. - Wysoki, jasnowłosy o szarych, kamiennych oczach. Takich jak twoje. - przygryzła wargę
Alison dziwnie się czuła. Matka miała jej powiedzieć o jej ojcu, mężczyźnie, którego nie znała ze zdjęć ani z opowieści. Wszystkie historie jakie słyszała o tacie, tak naprawdę opisywały kogoś obcego.
- Mów dalej. - zachęciła ją.
- Mój świat się zatrzymał. Liczył się tylko on. Wierzyłam, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Był dla mnie oparciem w trudnych chwilach, obrońcą przed złym światem, rozśmieszał kiedy byłam smutna. Nigdy nawet nie marzyłam o kimś takim. On miał w sobie wszystko. Nie był idealny, ale dla mnie najważniejszy. Pełen nadziei, pasji, z wielkimi marzeniami. Lojalny aż za bardzo, momentami porywczy jak strumień, niekiedy spokojny jak rzeka. Pokochałam go i wiedziałam, że on kochał mnie. Jednak oboje wiedzieliśmy, że nasz związek nie ma przyszłości. Rodzice już dawno wybrali mi narzeczonego. Prośby i starania nie zmieniły ich zdania. Tak naprawdę nigdy nie poznali Williama. On był z innego stada. Zabronione były kontakty, z kimś z zewnątrz. Spotykając się z nim, poważnie naruszałam obowiązujące prawo. Jednak nie potrafiłam się z nim rozstać, więc z pomocą starego przyjaciela, uciekłam. Co mogłam innego zrobić? Serce było silniejsze niż rozum. Zamieszkaliśmy na obrzeżach miasta. Wszystko wydawało się iść po naszej myśli. Odseparowani od problemów i co najważniejsze razem. Jednak moje zniknięcie nie zostało zignorowane. Uznano, że mnie porwano. Relacje między stadami zaczęły się oziębiać. Granice powoli zaczęły się zacierać. Dochodziło do ulicznych bójek, a czasami nawet to krwawych walk. To był zapalnik do wojny, którą już dawno planowano. Odbywało się to powoli. Nie było tak, że w jeden dzień wszyscy wyszli z domów i poszli walczyć. To trwało miesiącami. Z tygodnia na tydzień, trzeba było bardziej uważać. - nabrała powietrza i spojrzała na córkę - W wieku osiemnastu lat, zaszłam w ciąże. Oboje byliśmy tacy szczęśliwi, mimo piekła jakie rozgrywało się po części z naszej winy. Mówiono, że to kara za setki ofiar, ale ciąża mi nie służyła. Wykańczała mnie psychicznie i fizycznie. Uznano, że mogę nie dożyć porodu. Zdecydowano się na wyciągniecie dziecka operacyjnie. To nie była dla nas łatwa decyzja, ale w końcu oboje ustąpiliśmy. Dziecko było za mało rozwinięte by mogło przeżyć. Zabrali go tak szybko, że nawet nie zdążyłam go zobaczyć. - ręce zaczęły jej się trząść. Widząc to Alison wyciągnęła dłonie i zacisnęła je wokół nadgarstków matki – Wiem tylko, że to był chłopiec. William był załamany, podobnie jak ja. Śmierć dziecka zniszczyła nas oboje. Odsunęliśmy się od siebie. Po części też dlatego, że William musiał patrolować miasto niemal całymi dniami. Wracał późnym wieczorem i od razu kładł się spać. Na szczęście z upływem czasu, wszystko zaczęło wracać do normy. Wojna ustała, granice zostały wyznaczone na nowo, ale relacje między nami nie były takie jak dawniej. Zauważyłam, że William stał się bardziej skryty, często znikał na cały dzień bez słowa wyjaśnienia. Bałam się, że będzie chciał mnie zostawić. Jednak kiedy go o to spytałam, zapewnił na kolanach, że nadal mnie kocha i nigdy by mnie nie opuścił. Wręczył mi tą obrączkę na znak swojej miłości. - sięgnęła dłonią do wisiorka na szyi.
Alison odruchowo dotknęła dłonią, wilka, który dał jej Drake. Samanta widząc zmieszanie córki, szybko wyjaśniła.
- Ten należał do twojego ojca. - wskazała na nią palcem – Dlatego tak wczoraj uciekłam. Kiedy go zobaczyłam...
- Nie rozumiem, skąd...
Samanta przerwała jej machnięciem.
- Pozwól mi dokończyć. Kiedy drugi raz zaszłam w ciąże, obawiałam się, że sytuacja się powtórzy. Nie zniosłabym kolejnej straty. William wiedział, że się boję. Zwrócił się o pomoc do czarownika.
- Czarownika? - zareagował Kevin. Obie zapomniały o jego obecności. - Wiem, że na świecie są miliony nadnaturalnych stworzeń, ale czarownicy są rzadko spotykani. Zazwyczaj żyją w odosobnieniu.
Samanta kiwnęła głową.
- Darren, był nam niezwykle bliski. To właśnie z jego pomocą uciekłam z Południowego Stada, on również pomagał przy cesarce. Dzięki niemu żyjesz. - spojrzała na córkę. - Tworzył setki wywarów by pomóc mi przetrwać ciążę jeszcze zanim brzuch poważnie mi urósł. Stwierdził, że trzeba działać od samego początku. Nie pogarszało mi się. Wiedziałam, że jego sposoby działają. Nie było jednak kolorowo na długo. Mimo, że wojna się skończyła, wilkołaki często przekraczały granicę terytorium. Jeden z Południowców musiał widzieć mnie w mieście. Dylan, mężczyzna, który twierdziłam, że jest twoim ojcem, wykradł mnie sądząc, że uratował mnie przed wrogą watahą. Zawsze był uparty i wytrwały. Mimo, że minęło tyle czasu, nie zrezygnował ze mnie. Po trzech latach, nadal o mnie pamiętał i nadal pragnął zostać moim mężem. Wiedziałam, że William chciał mnie odbić, ale to ponownie wywołałoby wojnę. Poprosiłam więc Darrena by go powstrzymał. Nie chciałam by znowu przeze mnie ginęli niewinni. Z wielkim trudem zgodziłam się za niego wyjść. Miesiąc po naszym ślubie, Dylan postanowił się odegrać. Zemścić się za lata rozłąki. Zebrał kilku ludzi i napadł na główną siedzibę Północnego Stada. Nigdy więcej nie wrócił. Wiem, że zabrzmi to okrutnie, ale w środku cieszyłam się z tego powodu. To mogło dać mi otwartą drogę powrotu, ale wcale tak nie było. Stado zaczęło się mną interesować. Zwłaszcza kiedy zobaczyli, że jestem w ciąży. Oczywiście uznali ciebie za dziecko Dylana. Trzymałam ich na dystans, ale wiedziałam, że mnie obserwują. Zwłaszcza bliscy znajomi Dylana. W tym i twoi rodzice, Kevin. Nie miałam im tego za złe. Martwili się o mnie. Powrót do Williama okazał się niemożliwy. Utrzymywaliśmy kontakt tylko i wyłącznie poprzez listy, które przekazywaliśmy Darrenowi. Żyliśmy osobno, ale łączyła nas więź. To tylko się pogłębiło kiedy przyszłaś na świat. Cała i zdrowa, z tymi pięknymi, szarymi oczami. Tak bardzo mi go przypominałaś. William nigdy cię nie widział, ale wiem, że cię kochał. W każdym z listów opisywał jak bardzo chciałby cię przytulić, być dla ciebie ojcem. Czytanie tego było dla mnie strasznym i jednocześnie pięknym przeżyciem. - na chwilę ucichła - Kiedy miałaś sześć lat, dostałam wiadomość o śmierci Williama. Nie wiem jak zginął. Darren nie chciał mi powiedzieć. Nawet nie wiem gdzie jest pochowany. Tylko ty mi po nim zostałaś. Jesteś dla mnie wszystkim Alison, tak jak kiedyś on.
Alison poczuła jak do jej oczu napływają łzy. Przetarła je szybo dłonią. Nigdy nie zdawała sobie sprawy przez co przeszła jej matka. A ona myślała, że ma w życiu ciężko. Cały gniew zniknął. Jedyne co czuła to smutek, współczucie i wyrzuty sumienia. Pierwszy raz od tak dawana, zaczęła żałować swojego postępowania. Nie była dobrą córką. Nie wspierała matki, tylko dodawała jej strapień. Z drugiej strony nie miała o niczym pojęcia.
Nie wiedziała co powiedzieć, więc podeszła do matki i mocno ją przytuliła. Samanta wtuliła głowę w jej brzuch, obejmując ramionami biodra.
- Przepraszam, że nic ci nie mówiłam. - słowa Samanty były stłumione – Bałam się, że jeśli stado odkryje, że nie jesteś córką Dylana Hudgensa, zabiją cię.
 - Już dobrze. Jestem tutaj. - szepnęła mocno ją obejmując.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz