sobota, 31 stycznia 2015

To nie koniec!

Dla tych, którzy przywiązali się do losów bohaterów oraz ciekawi są dalszych wydarzeń, oznajmiam, że to jeszcze nie koniec. Tak, niżej jest post pod tytułem EPILOG, ale Inna powraca do was w drugiej części. Będzie osobny blog, do którego link znajdziecie tutaj: KLIK

Żeby podsycić waszą ciekawość zamieszczam zwiastun.



Częstotliwość kolejnych rozdziałów może być rzadsza, gdyż mój czas staje się coraz bardziej ograniczony. Mam nadzieję, że zostanie to wybaczone. ^.^ W drugiej części, której tytuł brzmi "Potępiona" pojawi się kilka nowych postaci, które być może przypadną wam do gustu (jedną z nich widać juz w zwiastunie).

PS: Z niecierpliwością czekam na wasze opinie odnośnie małego przedsmaku drugiej części oraz wyglądu nowego bloga. Także zapraszam do komentowania.



EPILOG

   Cztery godziny później Alison z Kevinem i Shilą byli już w samolocie, a Chris z Darrenem wpatrywali się z lotniska na pas startowy. To był ciężki dzień, pełen strachu i niepewności, ale po raz pierwszy mu ulżyło. Śmierć stawała się jego bliską przyjaciółką, ale nie zniósłby gdyby coś jeszcze stało się jego siostrze. Nie mógł jej stracić. Nie teraz kiedy życie jego przyjaciela wisi na włosku.  
- Dobrze zrobiłeś, że ją okłamałeś.
Darren pocieszająco położył dłoń na jego ramieniu.
- To dlaczego czuję się jak ostatnia świnia? - mruknął
- Alison nigdy nie wyjechałaby z Jacksonville gdyby wiedziała w jak ciężkim stanie jest Drake.
Chris wiedział jak źle jest z Drake'iem w momencie kiedy położył dłoń na jego klatce piersiowej. Był w stanie niemal wyczuć srebro przemieszczające się w płucach przyjaciela. Metal zbyt długo znajdował się w jego organizmie. Obrażenia są poważne, a ich gojenie śmiertelnie spowolnione. Wiedział, że Darren robi wszystko co w jego mocy, żeby płuca Drake'a trzymały się kupy, ale niedługo może zostać z nich jedynie sieczka. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Chris zdawał sobie sprawę, że ten moment w końcu nadejdzie. Sam nigdy nie czuł się na niego gotowy, ale pragnął chociaż zaoszczędzić cierpień własnej siostrze. Ona nie zniosłaby takiego bólu. Gdyby choćby zobaczyła go przed wyjazdem, to zostawiłaby wszystko by z nim zostać. Tego był pewien.
- Nie wiem co jej powiem jak ona tutaj wróci. Dałem jej nadzieję, że go jeszcze zobaczy, ale nie mogę jej tego zagwarantować.
- Obawiam się, że Alison nie wróci.
Chris spojrzał na niego zaintrygowany.
- Nie mówię tutaj o tym, że Rogner jej nie pomoże, chociaż i w tym nie mam pewności. Myślę, że Jacksonville nie jest już dla niej domem. Zbyt wiele straciła by mieć po co tutaj wracać. Lepiej by ułożyła sobie życie od nowa tam niż miałaby składać stare tutaj.
- Może i masz racje. - westchnął smutno – Ale i tak o nas nie zapomni i będzie chciała wrócić.
- Myślę, że powinieneś jechać z nią. Może potrzebować twojego wsparcia.
- Nie zostawię Drake'a póki żyje i póki jest dla niego nadzieja. Poza tym Alison nie będzie sama. Kevin zawsze był dla niej jak brat.
Odetchnął głęboko. Martwił się o siostrę, ale miał pewność, że ona da sobie radę. Będzie za nią tęsknił, ale na razie musiał zapomnieć. Były ważniejsze sprawy na głowie niż jego własne rozterki uczuciowe.
- Teraz możesz powiedzieć. - stwierdził – Co miałeś na myśli mówiąc, że Aeirin będzie nam potrzebna.
Darren nieco się zmieszał, o ile było to możliwe u kilkusetnego czarownika.
 - Mam teorię... Wydaje mi się, że zarówno Juan jak i Aeirin pracowali dla kogoś znacznie potężniejszego. Ktoś bardzo pragnie kamienia, który twój ojciec umieścił w sztyletach. Nie będzie spokoju dopóki my je mamy. Teraz najważniejsze by utrzymać zagrożenie z dala od Alison. Obawiam się, że będzie miała wystarczająco dużo problemów. Została ugryziona przez jednego z Potępionych i w najgorszym wypadku stanie się jednym z nich. Wątpię by miała szansę na całkowite pozbycie się jadu. Nie znam się na tej magii bo jest bardzo stara i skomplikowana, ale Alison już do końca życia będzie miała w sobie demoniczną cząstkę. Kto wie jak bardzo to na nią wpłynie. Może całkowicie ją to odmienić.

Rozdział 69

Alison trzęsła się ręka. Napędzana przez adrenalinę powstrzymywała się przed wykonaniem tego ostatecznego ruchu, który zakończyłby jej cierpienia. Jedno porządne pchnięcie i przecięłaby serce czarownicy. Kobiety, która zniszczyła jej życie, mieszała w umyśle Kevina, oszukała ich wszystkich. Wiedźma miała na swoich rękach krew niewinnych. Uwalniając od niej świat na pewno by się przysłużyła. Jednak nie zrobiła tego. Trzymała palce mocno zaciśnięte na rękojeści sztyletu i w zdumieniu czekała. Jej serce uciekło już dawno w stronę Drake'a, który nieprzytomny leżał na podłodze po przeciwnej stronie domu. Nie ruszał się i silnie krwawił. Alison słyszała jak jego serce bije coraz słabiej. Jego obrażenia nie goiły się. Mimo wszystko Alison w bezruchu czekała, powstrzymana słowami Darrena.
- Nie zabijaj jej, Alison. - powiedział spokojnym głosem
Nadal drżała, ale była w stanie zapytać.
- Dlaczego? Ona zasługuje na śmierć.
- Nawet na coś gorszego. - przyznał jej racje – Nie wiesz wiele o czarownikach. Zaledwie tyle ile sam ci powiedziałem. Tak, Aeirin jest okrutna i bezduszna. Za to wszystko co zrobiła, śmierć wydaje się łaskawą karą. Jednak proszę cię jako przyjaciel. Nie zabijaj jej. To wszystko jest bardziej skomplikowane niż nam się wydaje. Potrzebujemy jej żywej.
- Ona i tak nam nie pomoże. - warknął Chris wychodząc zza pleców czarownika.
Oczy miał przekrwione i podpuchnięte, a ręce całe we krwi. Alison zrównała się z nim wzrokiem. Nie potrzebowała słów by się z nim porozumieć. Mogła wyczytać to z jego twarzy. Powstrzymując łzy pokręcił głową. Ricki nie przeżyła ugryzienia. Tyle Alison wystarczyło. Nacisnęła na nóż, wbijając go dostatecznie głęboko by drasnął serce. Poczuła jak Aeirin nieruchomieje. Po raz pierwszy zauważyła w jej oczach lęk.
- Alison. - zaczął spokojnie czarownik.
- Nie! - krzyknęła na niego – Ona musi umrzeć. Wymordowała trzy stada dla własnej zachcianki. Takim osobom nie okazuje się łaski.
Aeirin zaczęła drżeć. Alison dopiero po chwili zorientowała się, że czarownica się śmieje.
- Przekręć ostrze córko Williama. Moja śmierć przyniesie ci satysfakcję. - wycharczała
- Nie Alison. - Darren nie ustępował – Ona cię prowokuje. Oddaj mi ją, a wszystko ci wytłumaczę.
- Nie chcę słuchać wyjaśnień. - krzyknęła przez łzy – To musi się skończyć!
- Jej śmierć niczego nie zakończy. - westchnął Darren – Proszę, daj mi wyjaśnić.
Nie wiedziała już w co ma wierzyć, ani co zrobić. Ponownie spojrzała na brata. On również był w rozterce. Sam z pewnością przekręciłby nóż, który trzymała Alison. Jednak nie był też głupi i słowa Darrena nie przeleciały koło jego uszu obojetnie.
- Dajmy mu szanse. - powiedział tak cicho, że ledwo go słyszała
Alison skinęła na niego głową. Następnie pytająco spojrzała na czarownika, który gestem nakazał jej zejść z Aeirin. Nie była co do tego przekonana, ale spełniła jego polecenie. Jak tylko wyciągnęła ostrze i stanęła na równe nogi, Darren wykonał nieokreślony gest ręką, szepcząc przy tym jakieś słowa. Czarownica zniknęła niemal od razu.
- Dziękuję. - powiedział szczerze
Zignorowała go i od razu podbiegła do Drake'a. Oczy miał zamknięte, ale jego serce nadal biło. Chris szybko do niej dołączył. Położył dłoń na klatce przyjaciela i na moment zamknął oczy.
- Jego rany się nie goją. - powiedział lekko przestraszony – Zanim cokolwiek będziesz nam wyjaśniał, musisz mu pomóc. - zerknął ostro na czarownika.
Alison lekko zakręciło się w głowie. Przed oczami zaczęły pojawiać się czarne plamy. Zignorowała je jednak i starała się skupić na słowach czarownika, który ukląkł przy rannym i szeptał jakieś zaklęcia.
- Czy to działa? - spytała
Nie doczekała się odpowiedzi. Chciała spojrzeć na brata, ale obraz nagle zniknął, a ona utonęła w ciemnościach.

* * *

Przebudzenie się było trudniejsze niż kiedykolwiek. Powieki miała ciężkie, brakowało jej sił by wykonać jakikolwiek ruch. Słyszała jakieś słowa i kroki. Pragnęła ujrzeć gdzie się znajduje. Musiała się dowiedzieć co z Drake'iem. Jak mogła zemdleć w takim momencie?
- Dasz radę, Alison. - usłyszała znajomy głos, głos którego nie słyszała już od bardzo dawna.
Poczuła jego dłoń na własnym ramieniu. Dosyć tego – powiedziała sobie. Musisz się obudzić, by zobaczyć jego twarz.
- Jesteś od tego silniejsza. - nie wiedziała czy to jej własne myśli, czy dalsze słowa przyjaciela.
Mimo tego, że bardzo pragnęła, ciemność nie pozwoliła jej się uwolnić. Ogarnęła ją, pozbawiając jakichkolwiek możliwości oraz własnej woli. Odgłosy i zapachy stawały się coraz bardziej odległe. Znów powracała do stanu błogiej nieświadomości.

* * *

Poczuła coś chłodnego na własnym czole. Nagłe zimno ułatwiło jej otworzyć oczy. Obraz był zamazany na tyle, że musiała kilkakrotnie zamrugać by się wyklarował. Ujrzała nad sobą twarz brata, który z troską przykładał mokrą szmatkę do jej czoła.
- Gdzie...? - w gardle miała tak sucho jakby ktoś przez cały dzień kazał jej jeść suchary.
- Jesteśmy u Darrena. - odpowiedział na niedokończone pytanie – Jak się czujesz?
- Nie wiem.
To była prawda. Nie czuła bólu, ale zmęczenie nie pozwalało jej się ruszyć. Zupełnie jakby ktoś odebrał jej wszystkie siły.
Spojrzała na twarz brata. Widziała smutek w jego oczach. Strach zapukał do jej serca.
- Drake? - spytała – Co z nim?
- Nie on jest teraz najważniejszy. - wyszeptał odwracając wzrok.
Nie sądziła, że kiedyś usłyszy takie słowa z jego ust.
- Jak to? Gdzie on jest? Gdzie Darren? - zaczęła panikować
Położył dłonie na jej ramionach, starając się ją utrzymać w pozycji leżącej. Odepchnęła jego ręce i poczuła ostry ból na przedramieniu prawej reki. Instynktownie złapała za nie dłonią. Dopiero potem zobaczyła bandaże, przez, które przeciekała czarna maź. Zbyt ciemna na krew, o zapachu zgniłego mięsa.
- Co...? - zamarła
Momentalnie uniosła się na łóżku do pozycji siedzącej i z przerażeniem patrzyła na przesiąknięte bandaże.
- Powiedz, że to jakaś maść. To ona tak śmierdzi, prawda? Powiedz, że to nie jest ugryzienie Potępionego!
Zaczęła wstawać z łóżka, ale szybkim ruchem zagarnął ją z powrotem. Próbowała mu się wyrwać, ale mocno ją przytulił. Była zbyt słaba na skuteczny opór. Zrezygnowała więc i nadal z przerażeniem patrząc na przedramię, przytuliła się do niego. Łzy niekontrolowanie spłynęły po jej policzkach.
- Ja umrę. - szepnęła roztrzęsiona
- Nie umrzesz. - stwierdził głaszcząc jej plecy
- Umrę. - wykłócała się – Nikt tego nie przeżył. Nawet Ricki... - urwała
- Ciii. Nie umrzesz.
- Nie umrę.
Nie umrę. Nie umrę. Nie umrę.
Nie miała pojęcia czy powtarzała to głośno, czy jedynie w myślach. Wiedziała jedynie, że tylko te słowa utrzymywały ją z dala od histerii. Powstrzymywały jej przerażenie.
Długo tak siedzieli w ciszy przytuleni do siebie. Alison wsłuchiwała się w rytmiczne bicie serca własnego brata. Koncentrowała się na nim całkowicie by nie myśleć o własnych obrażeniach. Wdychała jego zapach, liczyła plamy na jego koszulce. Wszystko byle nie wracać do kwestii ugryzienia. Jednak nieświadomość własnego stanu nie trwała długo. W końcu do pokoju wszedł Darren. Stanął przed nimi i z uwagą przypatrywał się Alison.
- Co z Drake'iem.? - spytała
- Alison musimy poważnie porozmawiać. - ukucnął przed nią i złapał jej dłoń
- Powiedz tylko, że on żyje. - prosiła
- Żyje. - potwierdził – Jednak teraz musisz skoncentrować się na sobie i tylko na sobie. Wiesz co się dzieje, prawda? Co się stało?
- Potępiony mnie ugryzł.
Czuła się jak małe dziecko. Przestraszona i z nadzieją wpatrująca się w Darrena, który mógł ją uratować lub potraktować straszną prawdą.
- Lekko zadrasnął, ale jego jad już krąży w twoich żyłach. Jeszcze wczoraj powiedziałbym, że nie ma żadnej szansy dla osoby, która została ugryziona przez tą bestię, ale pojawiły się nowe fakty, które mogą ci pomóc.
- Fakty? - zdziwiła się
- Nie wiem, czy to przez to, że jesteś Zmiennokształtnym... - kontynuował dalej – Ale twój organizm walczy z trucizną. Przemieszcza się ona wolniej niż w ciele Aziza, czy Ricki. To daje nam więcej czasu.
- Czasu na co?
Zapadło milczenie.
- Aziz tuż przed śmiercią przekazał mi bardzo ważną informacje, którą sprawdziłem i okazała się prawdziwa.
- Màgia amb vida? - szepnęła starając się przypomnieć co powiedział.
- Magia żyje. - przetłumaczył Darren – Dla każdej istoty poza starszymi czarownikami, te słowa wydawałyby się zwykłym bełkotem. Jest to hasło, na które większość z nas czekała od kilkuset lat. Słowami tymi kierował się jeden z najstarszych i najbardziej potężnych czarowników, jaki kiedykolwiek istniał. Większość z nas myślała, że nie żyje, niektórzy w ogóle nie wierzyli w jego istnienie. Dzięki pomocy Shili udało mi się go odnaleźć. Wierzę, że on jest w stanie ci pomóc.
W sercu Alison zapaliła się nikła iskra nadziei, jednak jasne myślenie szybko ją przygasiło.
- Skąd wiesz, że będzie chciał mi pomóc?
- Bo ma słabość do demonicznych przypadków. - powiedziała Shila wchodząc do pokoju.
Jej blask tak jak zawsze niemal oślepiał. Prawie białe włosy i skóra o podobnym odcieniu, wniosły trochę ciepła do ponurej atmosfery. Jej twarz jak zwykle pogodna, emanująca podejrzaną dobrocią. Alison jednak tylko przez chwilę na nią zerkała. Jej uwagę zwróciła postać, która weszła tuż za nią.
- Kevin. - szepnęła Alison
Poczuła taką ulgę, że niemal od razu chciała wstać z łóżka, nie bacząc na zmęczenie. Zanim jednak zdążyła się wygrzebać z ramion brata, przyjaciel już był przy niej i mocno ją obejmował. Do jej oczu znowu napłynęły łzy, ale tym razem były oznaką radości. Obejmowała go tak długo, że w końcu rozbolały ją ręce. Z niechęcią się od niego odsunęła i spojrzała mu w oczy. Dopiero po chwili zauważyła w nim jedną, ale bardzo wstrząsającą zmianę, na którą on nigdy by się nie zgodził. Włosy po obu stronach jego głowy były niemal całkowicie wygolone. Złote pasma zostały jedynie na czubku, nadając mu nietypowego wyglądu.
Rozumiejąc jej zdziwienie wyjaśnił
- To było konieczne by nałożyć zaklęcie blokujące mój umysł przed wpływami Aeirin. - Odwrócił głowę w bok, ukazując wyblakłe wzory, spirale i linie, pokrywające jego skórę. - W pełni odzyskałem pamięć, ale jestem teraz bardziej podatny na działania osób, które mogą w jakikolwiek sposób dotrzeć do mojej głowy. Niezbyt pocieszające. - skrzywił się – Dlatego też nie mogłem być z tobą. Shila musiała wypalać mi te znaki trzy razy dziennie. To było jak tatuowanie, tylko sto razy gorsze.
- Może to cię powstrzyma przed dalszym „dziaraniem”. - zaśmiała się
- Nie chcę przeszkadzać, ale sprawa jest poważna. - odchrząknął Darren.
Alison szybko się opamiętała. Złapała Kevina za rękę i spojrzała na czarownika.
- Musisz dotrzeć do Ragnera jak najszybciej. - oznajmił – Shila z Kevinem poleci z tobą.
- Poleci? - Alison zesztywniała
- Tak. Jeszcze dzisiaj opuszczasz Florydę i lecisz do Aberdeen do wschodniej Szkocji.
- Wschodnia Szkocja?
Całkowicie ją zamurowało. Jeszcze nigdy nie opuszczała kraju, a co dopiero mowa o wylocie z kontynentu.
- Czas jest najważniejszy, bo to niego masz najmniej. - powiedziała Shila
- Ale co z tobą? - skierowała się do brata – I Drake'iem?
Wszyscy nagle zamilkli, a entuzjastyczny wyraz zszedł nawet z twarzy Shili. W końcu to Chris przemówił.
- Alison, Drake nie jest w stanie nigdzie lecieć.
Popatrzyła na każdego z nich z osobna. Bardzo jej się to nie podobało.
- Co się z nim dzieje?
Popatrzyli między sobą jakby chcieli uzgodnić jakąś wersje między sobą.
- Wszystko z nim w porządku. - powiedział Chris – Jest zbyt słaby. Jego regeneracja będzie teraz trwała dłużej niż zwykle. Minie kilka dni zanim znów będzie sobą. Nie masz czasu by na niego czekać. Razem z Darrenem zostaniemy i zajmiemy się nim.
- Chcę z nim porozmawiać. - powiedziała i zaczęła schodzić z łóżka.
Chris ujął jej dłoń.
- Jest nieprzytomny. Potrzebuje teraz ciszy i spokoju. A ty musisz ratować własne życie.
- Nie mogę go zostawić.
- Wiem, że nie pozwoliłby ci zostać. Jak już wrócisz do domu, on będzie na ciebie czekał cały i zdrowy.
Nie była pewna czy może mu wierzyć. Z drugiej strony to był Chris. On by jej nie okłamał, gdyby z Drakiem działoby się coś niedobrego.

środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 68

Przez gęsty dym nie mogła dostrzec nic poza ciemnością. Słyszała odgłosy walki, warknięcia i szelesty. Na ślepo brnęła przed siebie kierując się odgłosami. Wkrótce odnalazła Aeirin, która z rozłożonymi rękoma i rozwianymi włosami odpierała atak Potępionych. Mimo determinacji i uporu, jej siły słabły, a wróg coraz częściej przedzierał się by ją dorwać. Robiła uniki, z niezwykłą gracją unikając zębów i pazurów.  
Mimo, że Alison widziała, że wiedźma jest na wyczerpaniu, ruszyła dalej. Musiała znaleźć Drake'a. Czuła jego zapach, niestety Juana również. Kiedy już myślała, że dostrzegła coś w kłębach dymu, jeden z Potępionych powalił ją na ziemię. Szybko się odwróciła i przeturlała kawałek dalej, w samą porę unikając ostrych kłów. Mocno zaciskając dłoń na rękojeści noża, dźgnęła bestie, która w mgnieniu oka wpadła w drgawki i rozsypała się drobny mak. Alison odetchnęła z ulgą i podczołgała się dalej. Głowa zaczęła jej pulsować, a kiedy przetarła czoło, na palcach została krew. Nie zważając na rozcięcie, uniosła się i rozejrzała dookoła. Usłyszała głos Juana. Stał przy barze i z wściekłością pospieszał swoje bestie. Zamilkł kiedy zobaczył ją w czeluściach dymu. Uśmiech jaki pojawił się na jego twarzy był przerażający. Zwalczyła odruch by odwrócić się i uciec. Nabrała powietrza zbierając się na odwagę. Zanim jednak zdążyła uczynić cokolwiek ciemny kształt zasłonił jej widok. Rozpoznała Drake'a, który rzucił się na Juana z równą wściekłością. Nie czekając na zaproszenie ruszyła mu na pomoc. Złączyli się w szamotaninie pięści i okrzyków. Przewaga Drake'a nie trwałą długo, bo Juan niemal natychmiast wezwał swoje sługi. Cztery z nich zmaterializowały się tuż przy nim. Alison ruszyła do ataku. Zamachnęła się ręką starając się dosięgnąć ich klatki. Niestety bestie okazały się diabelsko szybkie. Nie zdążyła się nawet odwrócić kiedy jeden z nich przygniótł ją do podłogi. Jego ostre zębiska zawisły nad jej twarzą. Odór siarki wdarł się do jej płuc pozbawiając oddechu. Zebrała całą siłę, podkuliła nogi i zepchnęła z siebie demona. Skoczyła na równe nogi gotowa by zadać cios. Potępiony zniknął i zmaterializował się kawałek dalej przy swoim panie, który nadal mocował się z Drake'iem. Bestia szykowała się do ataku. Alison odruchowo wypuściła sztylet z dłoni, który przecinając powietrze wbił się po samą rękojeść w kark potwora. Momentalnie się odsunął wydając piskliwy skowyt.
Alison widziała zdumienie na twarzy Juana. Również to jak szybko to zaskoczenie przemieniło się w furie. Gwałtownie odrzucił Drake'a na ścianę, który pod wpływem uderzenia zamroczony osunął się na podłogę.
- Co to za diabelstwo? - warknął chwytając ostrze
- Jest cena za potęgę! - krzyknął Drake powoli wracając na równe nogi
Juan momentalnie zwrócił na niego uwagę. Wskazał dłonią, wydając rozkaz swoim potępieńcom.
- Zabić drania!
Alison biegiem ruszyła mu na ratunek, ale Juan szybko zastąpił jej drogę. Bez słowa chwycił ją za ramiona. Szarpnęła się do tyłu, uwalniając z jego objęć. Wydawał się zaskoczony, ale nie wiedziała czy jej siłą, czy jeszcze czymś innym. Jego wzrok powędrował na jej dłoń, w której trzymała ostatni z noży.
- Jesteście odważni, ale i niesamowicie głupi. Może i macie broń, która zabija moich żołnierzy, ale ja nadal mam przewagę liczebną.
Wzniósł ręce do góry, osłaniając się dymem, który szybko zaczął formować się w zgraje Potępionych. Alison nie dałaby im rady. Biegiem wyminęła czarniejący dym i ruszyła w stronę Drake'a. Coraz słabiej walczył z trójką potworów. Jednego z nich już prawie dobił. Alison skoczyła do przodu by odwrócić uwagę pozostałej dwójki. Zadziałało, kiedy przeciągnęła im ostrzem przed pyskami. Na moment się cofnęły po czym ze stłumionym warknięciem rzuciły w jej stronę. Zamachnęła się celując w pysk bestii. Ta cofnęła się w momencie, gdy nad nią skoczyła druga. Alison rzuciła się do tyłu, starając się uniknąć uzębionej paszczy. Usłyszała jak rękaw jej bluzy rozrywa się. Rozwścieczona rzuciła nożem wbijając go w głowę bestii i tym samym zadając śmiertelny cios. Została bezbronna oko w oko z Potępionym, który nie przejęty losem towarzysza zmierzał w jej stronę. Alison zaczęła się cofać, rozglądając za jakąś bronią. Oba jej noże już teraz pozbawione ciał, które od razu wyparowały, leżały na podłodze kilka metrów dalej. Nie było szans by zdążyć do nich dobiec. Droga jej ucieczki skończyła się wraz ze ścianą. Rozjarzone ślepia wpatrywały się wprost w jej oczy. Dwa równo osadzone, płonące niczym węgle. Bestia szykowała się do ataku, ale w ostatniej chwili znieruchomiała i z uległością odsunęła się na bok.
Alison tylko przez moment czuła się zdezorientowana, dopóki nie zauważyła Juana stojącego kilka kroków dalej. Patrzył na nią nieprzejęty jatką, która działa się za jego plecami. Kłęby dymu gęsto otaczały dzielnie broniącą się Aeirin. Krzyczała jakieś słowa i machała rękoma, tworząc coś w rodzaju bariery, która utrzymywała je dostatecznie blisko by uchronić pozostałych jednak na tyle daleko od jej osoby, by była bezpieczna. Alison zaczęła rozglądać się za Drake'iem. Nie było go w miejscu, w którym widziała go ostatnio. Pozostała po nim jedynie krew. Tak duża ilość czerwonej cieczy zaplamiła podłogę, że Alison zaczęła na poważnie się o niego martwić.
- Staram się zrozumieć wasz plan... - zaczął Juan, powoli się do niej zbliżając – ale on naprawdę nie ma sensu. Trójka z was już ledwo żywa jest na zewnątrz. Odważny, niby wilkołak uciekł i na pewno wykrwawia się gdzieś w lesie. Zostawili cię Alison. Sama na sam ze mną. Już stajesz się jedną z nas. - uśmiechnął się
- Możesz pomarzyć. - wysyczała
- Uwierz, że jako jedna z Potępionych będziesz silniejsza. - mówił ściszonym głosem stając na tyle blisko, że czuła jego oddech na skórze. - Nikt nie odważy się stanąć ci na drodze.
Widziała jego twarz bardzo wyraźnie i gdzieś pod tą pokrywą złości i mroku, kryło się wyczerpanie i słabość. Jego oczy nie były już tak pełne życia. Ta potęga go wykańczała. Fizycznie nie dawał rady utrzymać takiej mocy. To samo go zabijało. Tak jak Zmiennokształtni ginęli od magii tak i on powoli wygasał.
- To cie zabija Juan. - szepnęła
Przymknął oczy.
- Tak. - odpowiedział głosem pełnym dumy – To moja ofiara dla niego.
- Co?
- Dla niego. To wszystko dla niego.
- Dla kogo? Co ty wygadujesz?
Oparł dłonie po obu stronach jej głowy i lekko się zgarbił.
- Twój przyjaciel już i tak mnie zranił. - Uniósł dłoń, na której widniała długa szrama – Umieram od tego przeklętego ostrza, ale ja... - nabrał powietrza i się zaśmiał – I tak bym umarł. Wygrałem Alison.
Odsunął się. Cieszył się jej zdumieniem.
- Wygrałem Alison. Przybyliście tutaj na marne. Straciliście przyjaciół by zabić kogoś, kto i tak umiera. Głupcy! Daliście się nabrać!
Dym nagle opadł, a spomiędzy kłębów wyszła Aeirin. Z chłodnym uśmiechem, dumna stanęła obok Juana.
- Utonęliście w każdym słowie. - powiedziała z satysfakcją.
Alison poczuła chłodną wilgoć na twarzy. Spojrzała w górę. Budynek praktycznie nie miał dachu. Przez wyrwane dziury wpadały krople deszczu.
- Nie rozumiem. - wyszeptała wracając do nich wzrokiem.
Ciało Juana nagle wygięło się do tyłu. Złapał się za zranioną dłoń i głośno krzyknął. Ręka zaczęła mu czernieć, a skóra prawie odchodziła od kości. Upadł na kolana, ciężko dysząc.
- Spełniłeś swoją rolę. - szepnęła Aeirin – Możesz odejść.
Skinął na nią głową, a na jego twarzy pojawił się uśmiech pełen ulgi. Spojrzał do góry jakby szukał jakiegoś znaku.
- To dla ciebie, panie. - wydyszał
Zamknął oczy, a jego ciało opadło na podłogę, rozbryzgując nazbieraną od narastającego deszczu wodę.
Alison nie miała pojęcia co się stało. Czuła się jakby w połowie seansu, ktoś przełączył film, a ona musiała zgadywać jego fabułę i odnaleźć w nim sens. Zdezorientowana rozejrzała się dookoła. Potępieni całkowicie zniknęli odsłaniając zdemolowane wnętrze domu. Podłoga zabrudzona była krwią i czarnym pyłem. Nigdzie nie widziała Drake'a, przez wiejący wiatr nie słyszała również tego co działo się na zewnątrz. Co z Chrisem i Ricki?
- Jesteście naiwni. - stwierdziła Aeirn – Każdy z was wydawał się taki mądry, ale wasza głupota nie zna granic. - uśmiechnęła się
- Wykiwałaś nas. - warknęła zdenerwowana Alison
- To była tylko gra. Miała was zmylić i udało się. Od początku działałam razem z Juanem. Mieliśmy jeden cel. Odnaleźć magiczny kamień. Trzy masakry pozwoliły nam go namierzyć. Potępieni byli jedynie dodatkiem, którego pragnął Juan.
Aeirin ukucnęła i podniosła dwa sztylety.
- Potrzebuję jeszcze jednego. - powiedziała patrząc na Alison – Oddaj sztylet
- Nie mam go. - odpowiedziała pokazując dłonie
Aeirin wydała się zaskoczona. Odwróciła się by obejrzeć pomieszczenie. Przeleciała wzrokiem podłogę jednak po nożu nie było śladu.
- Gdzie on jest? - krzyknęła
Rozległ się brzdęk i odgłos tłuczonego szkła. Drake wpadł przez okno i z impetem uderzył o Aeirin, powalając ją na podłogę.
- Ty zepsuta do szpiku gnido. - Uniósł rękę, w której trzymał ostatni ze sztyletów. - Będziesz się za to smażyć w piekle.
Wyciągnęła w jego stronę dłoń, silnym podmuchem zwalając go z nóg. Nóż wypadł mu z ręki. Alison instynktownie rzuciła się w jego stronę, ale Aeirin już miała go w dłoni. Alison skoczyła jej na plecy, mocno uderzając jej głową o podłogę. Cios na moment pozbawił ją orientacji. Alison wyrwała nóż i zamachnęła się, wymierzając cios w plecy.
- Stop! - rozległ się krzyk..
Alison znieruchomiała, podobnie jak Aeirin.

wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 67

- Wiadomość dotarła szybciej niż się spodziewałem. - Ostentacyjnie spojrzał na nadgarstek lewej ręki, na którym powinien znajdować się zegarek. - A gdzie pozostali? - spytał kpiącym głosem.
- Jestem sama. - odparła najpewniejszym głosem na jaki tylko było ją stać – Nie wiedzą, że przyszłam.
To było słabe kłamstwo, bo mógł ich usłyszeć, wyczuć lub nawet zobaczyć. Zresztą ona na jego miejscu również trzymałaby się wersji, że przybędzie cała grupa.
- Nigdy nie brakowało ci odwagi. - stwierdził – Ale czy to mądre z ich strony, żeby tak cię tutaj puszczać samą.
Upiornie się uśmiechnął, a jego oczy zabłysły. Jak na zawołanie za jego plecami uformowały się dwie dymiące bestie. Zjeżona sierść, która właściwie nie była sierścią, tylko kłębiącym się pyłem stała wysoko dodając im wzrostu. Głowy miały nisko przy ziemi, jakby gotowały się do skoku. Ich jarzące się ślepia przeszywały ją na wskroś. Oczy Juana wyglądały podobnie. Już nie były zielone niczym świeża trawa, tylko ciemne, pełne mroku.
- Zaprzestań tego, Juan. Nie widzisz co się z tobą dzieje? Co one z tobą zrobiły?
Zaczęła gadać głupoty, by jakoś odepchnąć myśli od tych przepełnionych grozą ślepi.
Stanął prosto i nieco rozluźnił ramiona. Demony podążyły za nim, stając w mniej bojowej pozie, ale nadal pozostawały czujne i gotowe do ataku.
- Nie zrozumiesz tego, moja droga. One dodają mi siły. Krew wiedźmy pozwoliła mi nad nimi zapanować. Są na każdy mój rozkaz. Nie sprzeciwiają się, nie rozważają moich poleceń. Zrobią wszystko bez żadnego „ale”. To jest prawdziwe stado, które potrafi służyć alfie.
- To nie stado tylko pozbawieni emocji żołnierze. Prawdziwa wataha opiera się na więziach rodzinnych, a nie na twardych rozkazach. Podążamy za władcą, który jest tego warty, w którego wierzymy.
- Nie czuję się przy nich samotny. - stwierdził z dumą – To w końcu dusze naszych braci i sióstr.
Zacisnęła pięści, hamując się przed rzuceniem się na niego i rozkwaszeniem tej pustej głowy.
- Ale na co to wszystko? Na co ci tacy poddani?
- By coś udowodnić. Pokazać, że nie trzeba być potężnym wilkołakiem by móc siać grozę i strach. Wszyscy zawsze myśleli, że jestem małym knypkiem płaszczącym się przed Brunem. Ale to on błagał mnie o litość przed śmiercią. Gdybyś widziała pogardę na twarzy stada, gdy ukląkł przede mną niczym najgorszy śmieć. Jak ktoś taki miałby nami dowodzić? Tchórz! - splunął.
- Wiec zabiłeś wszystkich by udowodnić jaki jesteś straszny? Komu teraz chcesz to pokazać skoro wszyscy nie żyją? - zdenerwowała się
- Jacksonville to nie jedyne miejsce gdzie znajdują się wilkołaki. Skończę z tym miastem i ruszam dalej.
Dalej? To było dla niej dziwne. Czyżby Juan nie wiedział, że kiedy opuści granice magicznego trójkąta nie będzie już taki potężny?
- Po to nas wezwałeś? By wykończyć niedobitków?
- Skoro sami się pchają. - Niewinnie wzruszył ramionami – Ale tylko wilkołaki, a ty nim nie jesteś, prawda? - Wskazał na nią palcem. - Jesteś czymś więcej. Czymś bardziej potężnym. Tak samo jak twój brat. Zmiennokształtni. Mając kogoś takiego u boku zyskałbym większy szacunek, ale wystarczy mi tylko jeden.
Jego ręka przesunęła się na drzwi, które momentalnie się otworzyły. Do środka wszedł Potępiony, trzymając za kołnierz bluzy ledwo przytomnego Chrisa. Rzucił nim jak lalką o podłogę, po czym spojrzał wyczekująco na swojego pana.
- Przyprowadź pozostałą dwójkę. - rozkazał Juan, patrząc wprost na Chrisa, który zaczął zbierać się z podłogi.
Brat spojrzał przepraszająco na Alison. Po jego twarzy spływała krew, włosy miał sklejone ziemią, a ubranie podarte.
- Nie wiele czasu potrzebowały, by ich wytropić. Jesteście beznadziejni. - zaszydził Juan
Energicznym krokiem ruszył w stroną Chrisa. Po drodze sięgnął za siebie, wyciągając nóż. Alison automatycznie stanęła mu na drodze, ale lekkim ruchem ręki powalił ja na ziemię. Zupełnie jakby nic nie ważyła, pchnął ją na podłogę.
- Nie możesz! - krzyknęła z trudem łapiąc powietrze – Jak go zabijesz, zginę i ja.
Zawahał się i spojrzał na nią.
- Kłamiesz. - parsknął
- Gdybyś wiedział więcej o moim gatunku, miał byś pewność. Zmiennokształtni nie mają rodzeństwa. W każdej rodzinie rodzi się tylko jeden potomek. Jesteśmy wybrykami własnego rodzaju, magicznie powiązani, odczuwając wszystkie emocje oraz ból razem.
Widziała na jego twarzy, że jej nie wierzy. Zamierzał go zabić, a ona nie miała nic by go powstrzymać. Ukucnął i jednym ruchem uniósł Chrisa nad siebie. Ten chociaż wycieńczony, patrzył na niego spod przymkniętych powiek wzrokiem pozbawionym strachu. Przed zadaniem ciosu, powstrzymało go wejście dymiącego wilka, który zgodnie z rozkazem przytargał ze sobą Rusty'iego i Ricki. Oboje wyglądali podobnie do Chrisa. Zmęczeni, ledwo przytomni i poranieni. To było nie możliwe, że tak szybko zostali pokonani.
Gdzie do diabła był Drake?
Juan zainteresował się nowo przybyłą dwójką, coś do nich mówiąc. Alison wykorzystała jego nieuwagę i zaczęła rozglądać się za jakąś bronią. Jej oczy gorączkowo penetrowały przestrzeń. Nic nie wyglądało na dostateczne narzędzie ofensywy. Roztrzaskane drewno zbyt kruche by mogło na coś się zdać, odłamki szkła może i ostre, ale mało skuteczne.
- Będziecie świadkami czegoś niezwykłego. Skoro nie mogę go zabić. - spojrzał na Alison, która gwałtownie się wyprostowała – Przemienię go w jednego z Potępionych. Z jego talentami na pewno będzie potężnym sprzymierzeńcem.
Upuścił Chrisa na ziemię. Alison usłyszała jak wypuszczał powietrze, kiedy uderzył o podłogę. Złożył się jak krzesło, kuląc z bólu. Jego mięśnie drżały, a paznokcie wbijały się w drewnianą posadzkę. Odchylił głowę i spojrzał na Alison. Jego oczy lekko się jarzyły. Próbował się zmienić, ale był zbyt słaby.
Ledwo widocznie pokręciła głową, dając znak by tego nie robił.
- Dalej! - Juan wydał rozkaz jednemu z Potępionych. Nie wiadomo skąd, ale było ich już pięciu wewnątrz budynku, a nie trzech. Płonąca bestia, ciężkim krokiem podeszła do kulącego się Chrisa. Alison zacisnęła dłoń na szklanym odłamku, gotowa do rzutu.
Zanim bestia zdążyła się pochylić, coś mocno zatrzęsło ścianami chatki. Głośny huk powietrza wyważył drzwi. Zerwał się wiatr, który nawet Juana powalił na kolana. Alison zmrużyła oczy by cokolwiek dostrzec. W wejściu stała Aeirin z rozłożonymi rękoma. Jej długie włosy szaleńczo powiewały dookoła jej głowy.
- Nikt nie wykorzystuje Aeirin bezkarnie. - ryknęła
Wyglądała jak bogini zemsty. Cała na czarno z morderczo jarzącym się wzrokiem. Juan zdołał podnieść się z podłogi i stanąć naprzeciw wiatru.
- Wspaniale, że i ty sama przybyłaś na swoją egzekucje. - krzyknął.
Nie powiedział nic więcej, ale nagle pomieszczenie wypełniło się czarnym dymem. Potępieni już nawet nie mieli kształtu. Byli jedną masą, rozdzieloną jedynie dziesiątkami par czerwonych oczu. Wszystkie naraz ruszyły w stroną Aeirin. Alison wykorzystała zamieszanie by podpełznąć do brata. Demony przefruwały nad jej głową, co jakiś czas zahaczając ją pazurami. Wewnątrz panował ogromny hałas. Szczęk zębów i pełne grozy warknięcia wypełniły jej uszy.
- Jak się czujesz? - starała się przekrzyczeć harmider
- Powoli dochodzę do siebie. - odpowiedział – Musimy się zmienić. To jedyne wyjście by odeprzeć Potępionych.
Zaprzeczyła głową. Coś błysnęło w stercie drewna po lewej stronie. Odgarnęła odłamki mebli, wyciągając pozostawione ostrze z czarnym kamieniem. Czyli jednak nie zostawił jej bezbronnej.
- Mam inny pomysł.
- Co to tutaj robi? - zdziwił się. Spojrzał na nią po czym zrozumiał – Drake. To jest ta broń.
Chciał wyciągnąć sztylet z jej dłoni.
- Jesteś za słaby. - stwierdziła – Zabierz stąd resztę.
Spojrzała za siebie. Ujrzała dzielnie walczącą Ricki, która odpierała atak jednego z Potępionych. Tuż za nią leżał nieprzytomny Rusty.
- Ty też. - powiedział Drake, opadając na kolanach tuż przy nich – Zabierajcie się stąd. Razem z Aeirin damy sobie radę. - Spojrzał na Alison – Sztylet zabija również Potępionych. Użyj go jak, któryś stanie ci na drodze.
Już miał odwrócić się i ruszyć w wir walki, ale w ostatniej chwili zawrócił i mocno przycisnął usta do jej warg. Pocałunek był czuły, ale krótki.
- Ratujcie się. - powiedział po czym zniknął gdzieś w czarnym dymie.
Przez chwile siedziała oszołomiona. Szybko jednak zebrała się w sobie i z bratem podpartym na ramionach powoli zaczęła brnąć w stronę drzwi. Potępieni przelatywali obok nich nienamacalnie. Co jakiś czas tylko któryś z nich mocno uderzył ich z tyłu, na moment pozbawiając ich równowagi.
Bez większych przygód dotarli do Ricki, która walczyła z trzecim z noży. Na ramieniu miała poważną ranę, która obficie krwawiła. Alison zostawiła brata i ruszyła jej na pomoc. Zaszła bestie od tyłu i mocno wbiła nóż w miejsce, gdzie powinny być żebra. Demon zaskomlał i na chwilę dał spokój Ricki, która wykorzystując okazję zadała mu ostateczny cios. Potwór znieruchomiał i błyskawicznie zamienił się w czarny, migoczący pył.
- Zbieramy się stąd. - poleciła Alison – Chris jest przy drzwiach. Ja zajmę się Rusty'im.
Kiwnęła głową, po czym widocznie utykając zaczęła biec w stronę wyjścia. Alison uklękła przy chłopaku i zaczęła go podnosić. Już kiedyś pomagała mu iść, ale kiedy był zupełnie nieprzytomny, okazał się jeszcze cięższy. Wysilając wszystkie swoje mięśnie udało jej się dźwignąć go na tyle by zarzucić sobie jego rękę na barki. Pół niosąc i pół ciągnąc go za sobą, wydostała się na zewnątrz. Powietrze poza domem, było kojąco chłodne i czyste w odróżnieniu od gęstego dymu.
- Co z nią? - spytała kładąc Rusty'iego niezbyt delikatnie na trawie.
Ricki leżała obok, a tuż nad nią klęczał Chris i przewiązywał jej ramię skrawkiem własnej koszulki.
- Niedobrze. Ten stwór nieźle ją ugryzł. Rana wygląda podobnie do tej, którą miał Aziz.
Ręce mu się trzęsły, a oczy miał załzawione.
Uklękła obok, kładąc dłoń na jego. Spojrzał na nią, ale nadal się trząsł.
- Musisz ją stąd zabrać. Musi istnieć sposób by ją uratować. Ricki jest dzielna. Nie podda się bez walki. Zadzwoń do Darrena.
- Muszę wracać pomóc Drake'owi.
Ze strachem spojrzał na szamotaninę w domu. Szum, zgrzyt i warczenie. Nie widziało się nic poza czarnym dymem. Nie było wiadome co dzieje się w środku.
 - Zajmij się nią. - powiedziała i zanim zdążył ją powstrzymać, chwyciła drugi nóż i pobiegła z powrotem do domu.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział 66

Minęło kilka minut zanim wydostała się z transu, umysłowej pustki, całkowicie pozbawiona emocji. Wpatrywała się w brata klęczącego tuż przed nią z dłońmi mocno zaciśniętymi na sztylecie wbitym w pierś Aziza. Głowę miał schowaną w ramionach, a długie, jasne włosy mieszały się ze szkarłatem krwi. Widok był przerażający, ale kryło się w nim jakieś upiorne piękno. Scena niczym z filmu, w którym śmierć rozdziela wojowników, a oni żegnają się jak bracia. Alison nie była pewna czy miałaby na tyle odwagi by wykonać ostateczny gest i odebrać życie przyjacielowi, nawet jeśli w ten sposób uratowałaby go przed dalszym cierpieniem. Bo tak to sobie wyobrażała. Przeistoczenie w jednego z Potępionych nie mogło być czymś przyjemnym. To tak jakby ktoś wyrwał ci dusze i strącił ją wprost do piekła. Sama w sobie nie była wierzącą, wątpiła w istnienie Piekła i Nieba, ale te dymiące istoty o oczach niczym rozjarzone węgle dawały jej do myślenia. Skądś te demony musiały się brać, a skoro było wiadome, że są duchami zmarłych wilkołaków w nieco pogorszonej i bardziej brutalnej wersji, to gdzieś powinno być miejsce, do którego należą. Gdzieś gdzie można je odesłać tak by już nigdy nie powróciły. A może prawdopodobne było to, że pod tą przerażającą, zdawałoby się pozbawioną empatii istotą jest właściwa, ludzka dusza. Gdzieś głęboko zakorzeniona, która tylko czeka by ją ocalić.  
Takie rozmyślenia niczego nie zmieniały. Potępieni byli zarazą, która spustoszyła stada z Jacksonville, a ich zadaniem było powstrzymanie tej rozpędzonej fali raz na zawsze. Alison w roztargnieniu rozejrzała się po pokoju. Jednak Drake razem z czarownikiem gdzieś zniknęli. Nie była w stanie powiedzieć, w którym momencie. Zupełnie jakby ominęła moment w swoim życiu.
- Gdzie...? - Nie potrafiła wyartykułować pytania. Ogarnął ją wstrząs. Cała ta sytuacja zaczynała ją przerastać na tyle, że gubiła się w labiryncie własnych myśli i podejrzeń. Jednak głównym powodem jej braku jasności myślenia był przede wszystkim strach. Bała się tego co może się jeszcze zdarzyć. To co miało miejsce do tej pory było koszmarem, ale straszna historia jeszcze się nie zakończyła. Szczęśliwe zakończenie było coraz mniej prawdopodobnym scenariuszem.
- Wyszli. - szepnął Chris. Rozluźnił uścisk i powoli, ale z gracją wstał. Wyprostował się i mętnym wzrokiem niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w ścianę. - Nadszedł czas. Albo to wszystko się skończy dzisiaj, albo nie skończy się w ogóle. Skoro Juan będzie na nas czekał, to może być pewny, że się zjawimy i to z ogromnym hukiem. - Jego głos był tak pewny i spokojny, że Alison zwątpiła czy to naprawdę jej brat przed nią stoi. Groźba i wrogość jaka się w nim skrywała, uderzała o ściany i domagała się uwolnienia.
- Chris, nie możesz. To pułapka.
- Nie obchodzi mnie to. - Spojrzał na nią. - Miarka się przebrała. Nie będzie planowania, ani obmyślania strategii. Cel jest jeden i jest dość jasny. Posłać dziada do grobu.
- Sam pójdziesz i staniesz do walki przeciwko jego potworom? To nierealne.
- Nie sam. Jak myślisz gdzie poszedł Drake.
To stwierdzenie nieco ją zbiło z tropu.
- Nawet on nie jest takim samobójcą. - Starała się trzymać swojego.
Dziwne prychnięcie wydobyło się z jego gardła.
- Alison znam go od dziecka, a czasami mam wrażenie, że jest dla mnie kimś obcym. Kiedy myślisz, że już go rozpracowałaś i znalazłaś jakąś stronę jego osobowości, która jest stała i dobrze znana on wyskakuje z czymś takim, że wszystko co się o nim sądzi zwyczajnie wyparowuje. Nie próbuj go rozpracowywać, ani wrzucać do jednego pudła, bo on zawsze postępuje inaczej niż by się sądziło. Ma broń na Juana, wie gdzie on jest. To jasne, że ruszył go ukatrupić. Może to boli, że poszedł sam, ale taki już jest. Nie ważne jak bardzo mu na kimś zależy, zawsze będzie cholernym indywidualistą. To jest jednocześnie jego wada i zaleta.
Mimo, że jego słowa nie miały na celu by ją zranić, poczuła dziwne ukłucie w brzuchu. Ból rozczarowania, paraliż rzeczywistości i prawdy. Chris miał racje. Ona zupełnie go nie znała, nie mogła wierzyć, że słowa Drake'a są prawdziwe. Chciała by takie były, ale jego czyny mówiły co innego. Pojawiał się w jej życiu, sprawiał, że miękły jej kolana i rozpuszczało się serce, a potem bez słowa znikał.
Przetarła oczy nie chcąc się mazać.
- Przykro mi Alison jeśli cię zraniłem. - powiedział szczerze
- Nie szkodzi. - wciągnęła powietrze – Ja po prostu, sądziłam, że jest bardziej … ustabilizowany gdy jest ze mną. Myślałam, że mogę go zmienić, znaleźć spokojną część jego osobowości. Sądziłam, że jego zachowanie to jedynie przykrywka pod, która kryje się wrażliwe wnętrze.
- Może i tak jest, ale nie sądzę by przed kimkolwiek kiedyś się ono ukazało. On umiera, Alison. Wiedząc, że i tak czeka go rychła śmierć, jest gotów zaryzykować życie by ocalić tych, na których mu zależy. W pojedynkę nie ma szans na wygraną i tak też będzie myślał Juan, przez co zbagatelizuje go jako zagrożenie. Może się przeliczyć. Odwaga i brak strachu przed śmiercią daje mu przewagę. Mimo wszystko nie możemy go zostawić. Ja nie mogę go zostawić.
- Ja też nie. - odparła powstrzymując łzy.
- To będzie niebezpieczne i szalone. - Nie starał się jej zniechęcić, zwyczajnie stwierdził fakt.
- Jak całe nasze życie. - zaśmiała się niewesoło
- Chyba nie sądziliście, że wyruszycie bez nas.
W wejściu z podpartymi ramionami stała Ricki i spoglądała na nich spod zmrużonych powiek. Tuż za nią pojawił się Rusty z tym swoim promiennym uśmiechem.
- Dzisiaj jest doskonała pogoda by iść na rzeź. - stwierdził
Chris spoważniał i podszedł do nich bliżej. Przez moment się zawahał, po czym ujął jej dłoń.
- Cieszę się, że nic ci nie jest. - Wykrzywił usta w uśmiechu – Jesteście pewni, że chcecie iść?
Oboje jednocześnie pokiwali głowami.
- To co drużyno, bierzemy jakiś arsenał? - Dołączyła do nich Alison. Wewnętrznie czuła się gotowa. Nieco rozdygotana, ale gotowa.

* * *

Działali szybko. Niecałą godzinę później byli już w lesie, na terenie tak dobrze znanym Alison. Stali tuż przed zgliszczami Głównego Domu jej byłego stada. Ziemia była spopielona i pokryta resztkami budynku. Pogorzelisko przywracało wspomnienia im wszystkim z wyjątkiem Ricki, która była poza granicami własnej watahy po raz pierwszy. Nie wydawała się zbytnio zaskoczona rumowiskiem, bardziej zaintrygował ją fakt, że nigdzie nie było ich głównego celu, Juana.
- Jesteście pewni, że to o tym miejscu mówił Aziz? - spytała
Wokół panowała zabójcza cisza. Zupełnie tak jak wtedy gdy szli do magazynów. To co tam zastali było potwierdzeniem, że Potępieni tutaj są i Juan również. Nie było żadnego szelestu, szmeru, ani wiatru. Alison nie czuła żadnych zwierząt w pobliżu, nie słyszała trzepotu skrzydeł ptaków. Zupełnie jakby ta ziemia była opuszczona przez wszystko co żywe, a może nawet wyjęta z przestrzeni i czasu.
- Oni tutaj są. - warknęła cicho Alison.
Kątem oka dostrzegła gwałtowny ruch na skraju lasu po prawej stronie. Bez wahania, ani uprzedzenia, zaczęła biec w tamtą stronę. Pozostali niezwłocznie podążyli za nią bez jakichkolwiek pytań. Fakt, że Alison znała teren napawał ich nadzieją, że może zna położenie kryjówki Juana. Bieg nie trwał długo, bo po kilkunastu metrach nie widziała przed sobą już nic poza drzewami. Zaczęła podejrzewać, że tylko jej się przewidziało, ale wtedy przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Niepewnie ruszyła w stronę leśnej chatki, która była uważana za stadny bar. Istniała szansa, że właśnie tam zakorzenił się Juan. Skrycie miała nadzieje, że tak nie jest bo to równałoby się ze śmiercią gościnnego i przemiłego gospodarza. Nie miała jednak złudzeń i nie zaskoczył jej zapach, kiedy wyszła spomiędzy drzew na małą polankę, na której końcu spoczywała skromna budowla. Z daleka wyczuwała znajomy odór siarki.
- Bingo. - szepnęła Ricki
- To co teraz? - spytał Rusty
Alison odwróciła głowę w ich stronę.
- Pozwólcie mi pójść tam samej. Znam Juana dłużej niż wy.
- Ciężko jest uwierzyć, bo to kompletny psychopata.
- Rusty ma racje. - poparł go Chris
- To, że jesteśmy w czwórkę nie zwiększa naszych szans jeśli wszyscy tam wtargniemy. Może uda mi się go zmylić, że jestem sama. - Alison wiedziała, że Juan miał u niej coś w rodzaju słabości. Musiała wierzyć, że nie jest dla niego tak samo obojętna jak inne wilkołaki. To mogło uratować jej skórę. - Powinniście znaleźć Drake'a jeśli faktycznie gdzieś tutaj jest. To on ma broń bez, której nie pokonamy Juana.
Widziała wahanie na ich twarzach. Bili się z myślami rozważając jej propozycję. W końcu to Chris pierwszy się odezwał.
- Bądź ostrożna. Wtargniemy od razu jak sytuacja nabierze złego obrotu.
- Nie róbcie nic pochopnie. - poleciła po czym odwróciła się i ruszyła marszem w stronę chatki.
Z każdym krokiem starała się zapanować nad biciem własnego serca. Z trudem zwalczała chęć by nie odwrócić się w stronę przyjaciół. Wiedziała, że gdzieś zniknęli w czeluściach lasu. Modliła się w duchu by nic im się nie stało. Nie wiedziała gdzie są Potępieni, ale była w stanie wyczuć ich obecność. Wszechogarniający smród siarki i jakby przypalanej skóry był niemal namacalny w powietrzu. Im bliżej budynku się znajdowała tym woń była intensywniejsza. Zdawała sobie sprawę, że jeśli Juan jest w środku to już wie, że ona nadchodzi. Fakt, że na razie nic jej nie zaatakowało było dobrym znakiem. Nie uznawał jej za zagrożenie. Zapewne słusznie bo sama nie mogła mu nic zrobić. Nic poza zyskaniem czasu dla innych.
Wstrzymała oddech stając przed samymi drzwiami. Starała się coś usłyszeć, jakikolwiek znak o czyjejś obecności. Cisza była paraliżująca. Niemożliwe by go tutaj nie było. Wyczuwała jego obecność, ale nie fizycznie. Zwyczajnie przeczuwała, że jest gdzieś tutaj. Jakby zapaliła jej się alarmowa lampka. Uwaga świr w środku!
Nacisnęła na klamkę i wkroczyła do środka. Wewnątrz było ponuro i śmierdziało intensywniej niż wcześniej. Odór siarki przyprawiał o płacz. Wszelka nadzieja, że gospodarz ocalał prysła po pierwszym zerknięciu. Czuła i widziała jego krew rozlaną na podłodze i ścianach. Pomieszczenie niegdyś pełne ciepła i uroku, zmieniło się w pogorzelisko i miejsce masakry. Pozostałości po stolikach i krzesłach walały się po podłodze. Stłuczone szkło butelek, które zawsze stały równo ułożone za barem pokrywało blat oraz drewniane panele. Zaschnięta krew mieszała się z alkoholowymi trunkami. Z ulgą stwierdziła, że połowa substancji, którą wcześniej uznała za krew okazała się czerwonym winem. Nie było to zbyt duże pocieszenie, ale jednak w pewnym sensie rozluźniło jej spięte mięśnie przynajmniej na moment.
Usłyszała nagły powiew powietrza po prawej stronie. Zanim zdążyła zareagować, coś mocno przycisnęło ją do ściany, zaciskając dłonie na jej ustach. Już miała sprzedać mocnego kopniaka napastnikowi, kiedy zorientowała się kto to był. Przyłożył palec do ust, nakazując jej być cicho. Dopiero kiedy kiwnęła głową, zgodził się ją puścić.
Spojrzał jej w oczy. Przez moment ujrzała w nich dziwny smutek i jakby tęsknotę. Ponownie zatonęłaby w tej błękitnej głębi, ale ich kontakt wzrokowy szybko się urwał. Odwrócił wzrok, uważnie wsłuchując się w coś na zewnątrz. Po chwili napięcie opuściło jego ramiona.
- Nie sądziłem, że tak szybko się zjawicie. - szepnął
- Ja nie sądziłam, że jesteś takim idiotą. - syknęła w odpowiedzi – Co planujesz, Drake? Zabić się przedwcześnie?
Uśmiech okrył jego twarz.
-Na pewno by cię to zmartwiło. - stwierdził arogancko, po czym spoważniał – Czekam tu na niego. Wiem, że niedługo powinien się zjawić.
- Nawet nie pytam skąd. Zapewne od swojej wiedźmy.
- Współpraca z Aeirin wygląda inaczej w twoich oczach niż w moich i jej, ale uwierz mi na słowo, że zakończenie cię nie zaskoczy.
Spojrzała na niego z zainteresowaniem.
- Nienawidzę Aeirin bardziej niż Juana. Nie sądź głupio, że dla jednej informacji jestem w stanie wybaczyć jej całe zło.
Postanowiła nie drążyć tematu. Mało ją interesowała ich relacja. Przynajmniej tak chciała by on myślał.
- Gdzie to masz? - szepnęła tak cicho jak tylko potrafiła
Prowokacyjnie uniósł brew.
- Wiesz co mam na myśli. - pchnęła go
Doskonale wiedział, ale nie wiadomo dlaczego nie był pewien czy powinien jej to wyjawić. W końcu westchnął i odsłonił rękaw koszuli, ukazując znajome ostrze z pięknym triskelionem wyrzeźbionym na czarnym kamieniu.
- To to? - zdziwiła się
- Mamy większe szczęście niż myśleliśmy. Te trzy noże są ze sobą magicznie złączone, więc mamy trzy bronie by go zabić.
- Gdzie pozostałe dwa?
Nie odpowiedział.
- Drake nie możesz mieć wszystkich trzech. Powinniśmy je podzielić między sobą. Nie bierz całej odpowiedzialności na siebie.
Gdzieś z zewnątrz dobiegł przytłumiony szelest. Ktoś się zbliżał.
- Drake! - ponagliła go
Zerknął gwałtownie gdzieś w bok na stertę rozwalonych mebli. To, że nie oddał jej noża nie było takim zaskoczeniem jak nagły odskok do tyłu i całkowite zniknięcie gdzieś w ciemnościach budynku. Zostawił ją samą i bezbronną, podczas gdy ktoś właśnie naciskał na klamkę głównych drzwi. Zebrała całą swoją odwagę, wyprostowała się i stanęła naprzeciwko. Wejście się uchyliło, wpuszczając nieco światła do środka. Wysoki mężczyzna wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i z pełnym satysfakcji uśmiechem spojrzał prosto na nią.
To był Juan.

środa, 14 stycznia 2015

Rozdział 65

- Gromko? - zaśmiał się Drake – Nie jestem ekspertem, ale mówi się chyba „gęsto”.
Alison obracała głową z czarownika na Drake'a i z powrotem. Lekko zmieszana przeczesała włosy i odsunęła się od ściany.
- Co się dzieje? Znalazłeś ten przedmiot?
- Ktoś nas uprzedził. - powiedział przez zaciśnięte zęby, groźnym wzrokiem taksując niewinnie wyglądającego Drake'a. - Mówiąc „ktoś” mam na myśli pewną wiedźmę, z którą macie na pieńku.
- Co? - Alison zaparło dech.
- Budynek jest otoczony ochronnymi zaklęciami, które dla twojej wiadomości sam zakładałem. Nie mogła wejść bez szczerego pozwolenia jednego z domowników.
Alison dołączyła do czarownika i z lekkim niedowierzaniem spojrzała na Drake'a.
- Wpuściłeś tutaj Aeirin? Dlaczego?
- Pytanie powinno brzmieć, czy już całkowicie straciłeś rozum oddając Aeirin jedyną broń, która jest w stanie zabić Juana?! - stwierdził Chris z powrotem wchodząc do hali. - Powinnaś się przebrać. Trzeba zwrócić te ciuchy. - skierował się do Alison podając jej złożone ubrania.
Zbił ją nieco z tropu. Przejmował się tak błahymi sprawami w obliczu być może katastrofy. Mimo wszystko wzięła ubrania i ruszyła w stronę pokojów. Zanim zdążyła zrobić krok, czarownik wykonał nieokreślony gest ręką, w ciągu sekundy zmieniając jej odzienie.
- Nie ma teraz na to czasu. - wyjaśnił, uśmiechając się niewinnie, gdy ta posłała mu gniewne spojrzenie. Odwrócił się z powrotem do Drake'a i kontynuował – Masz nam coś do powiedzenia?
- Tylko tyle, że jesteście niesamowicie opóźnieni. - rzucił beztrosko – Szybkość waszego działania pozostawia wiele do życzenia.
- Dlaczego więc nas nie oświecisz, geniuszu? - nie ustępował czarownik
- Twoje informacje na temat Potępionych są tak mało konkretne i suche, że wolałem skierować się do osoby, która ma z nimi więcej wspólnego.
- Ona pomogła mu je stworzyć! Oczywiście, że wie o nich więcej. Nie czyni jej to jednak mądrzejszej.
Alison z Chrisem w ciszy wsłuchiwali się tej słownej potyczce, zmieniając jedynie położenie własnej głów.
- Skoro jej wiedza jest większa, to jest wiarygodniejszym źródłem informacji niż ty, marny magiku. Zanim w ogóle wpadliście na pomysł o broni na Juana ja już dawno miałem ją w dłoniach. - uśmiechnął się dumnie.
- Nie na długo skoro postanowiłeś ją oddać.
Twarz czarownika była niemal bordowa od przepełniającej go złości.
- To wy tak stwierdziliście. Nic Aeirin nie oddałem.
Wszyscy mimowolnie wypuścili powietrze. W końcu to Chris pierwszy się odezwał.
- Co więc tutaj robiła i gdzie jest ta broń?
- Potrzebowałem jej by określiła mi gdzie się znajduje magia zdolna zabić tego świra. Teraz jest w bezpiecznym miejscu.
- Czego chciała w zamian? - spytał z automatu Darren.
- To już moja sprawa.
- Stare nawyki wracają, co?
Czarownik założył ręce i wrednie się uśmiechnął.
- Nie na tyle ile myślisz. - syknął w odpowiedzi Drake
- Dobra, opanujmy się. - interweniował Chris – Czego się dowiedziałeś?
- Niczego co mogłoby nas ucieszyć. Można powiedzieć, że wszystko co myśleliśmy o Juanie to nie do końca prawda. Nie stworzył Potępionych by władać nad stadami, co można by powiedzieć stało się jasne, skoro nie ma już żadnych stad. Potępieni są jak plaga. Bardzo szybko się rozprzestrzeniają. Są źródłem jego energii i mocy. Kiedy ich liczba wzrośnie dostatecznie wysoko, stanie się samowystarczalny.
Darren szeroko otworzył oczy.
- Samowystarczalny? W jakim sensie? - zdziwiła się Alison. Reakcja czarownika wcale jej się nie spodobała.
- To niemożliwe. - szepnął oszołomiony – To oznaczałoby, że nie będzie potrzebował niczego, ani nikogo by pozyskiwać energię. Przemieni się w czarownika i to nie byle jakiego. W powiązaniu z jego naturą wilkołaka, stanie się mieszańcem, którego ten świat jeszcze nie widział. Biorąc pod uwagę, że magia, którą zyskuje od Potępionych nie należy do najczystszych, będziemy mieli wielki problem.
- Aeirin przy nim to pestka. Jej zasoby nie są nieskończone. Jest teraz słabsza niż kiedykolwiek, a przez to bardziej zdesperowana. Pomogła mi, bo nie miała innego wyjścia. - stwierdził Drake – Juan, który kiedyś był już nie istnieje. Stał się zbiornikiem na czarną magię, która całkowicie go opanowała. Nie ma mowy by pozostał grzeczny jak już osiągnie swój cel.
- Ile mu brakuje? - spytała Alison
- Osiągnięcie takiego stanu nie jest łatwe. - myślał na głos czarownik – Musiałby mieć ponad tysiąc Potępionych. Trzy stada z Jacksonville to za mało. Nie opuści jednak granic trójkąta. Będzie musiał jakoś zwabić inne stada.
- O ile już tego nie zrobił. - wtrąciła Alison
- Musimy działać szybko. Gdzie jest ta broń? - upomniał się Chris
Drake już otwierał usta by coś powiedzieć, ale w tym samym momencie drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. Wszyscy czworo gwałtownie się odwrócili. W przejściu ledwo przytomny i cały we krwi słabo oparty o framugę sterczał Aziz.
- A ten to kto? - zdziwił się Drake
Nowo przybyły nie odpowiedział tylko runął na ziemię. Chris momentalnie znalazł się przy przyjacielu, podpierając jego głowę.
- Aziz co się stało?
Jego oczy na moment się otworzyły.
- Juan. - zdążył szepnąć zanim całkowicie stracił przytomność.
Alison stanęła jak wryta. Czarownik jednak działał szybko. Polecił Chrisowi położyć rannego na kanapie. Jednym ruchem rozerwał ledwo trzymającą się całości koszulkę, odsłaniając paskudną ranę na ramieniu. Wyglądała jak ślad po bardzo nieprzyjemnym ugryzieniu. Rozszarpane mięśnie pokryte były kleistą mazią, która wyglądem przypominała smołę. Tkanka zaczynała czernieć i gnić, w niektórych miejscach wyglądała na spaloną. Żyły, które doskonale ukazywały się pod jasną cerą, były całkowicie czarne, jakby wypełniała je trucizna.
- Co się dzieje, Darren? - spytał spanikowany Chris
- Jest w trakcie przemiany. - wydukał zdumiony – To ślad po ugryzieniu Potępionego. W momencie, kiedy jego jad dotrze do serca, nie będzie już śladu po starym znajomym.
- Da się to przecież jakoś zatrzymać, prawda? - uniosła się Alison, nie odrywając wzroku od koszmarnej rany.
- Może byłoby to możliwe, ale nie w tak zaawansowanym stadium. Jedyne co mogę zrobić to nieco wydłużyć jego czas. Obawiam się, że śmierć jest nieunikniona. - Ze smutkiem spojrzał na Chrisa – Nie możemy pozwolić mu na zmianę.
- Nie pozwolę mu tak odejść. Zrób wszystko co możesz by zmniejszyć jego ból. Musimy z nim porozmawiać.
- Chris to nie jest dobry pomysł. Spójrz jak on wygląda. - zaczęła Alison
- Musimy się dowiedzieć, dlaczego został zaatakowany. Aziz nie jest wilkołakiem. Na nic nie przyda się Juanowi. Nie stanie się Potępionym.
Czarownik się wzdrygnął.
- Jak to nie jest wilkołakiem?
- Zwyczajnie nim nie jest. - warknął
Darren widząc jego reakcje, odpuścił dalsze pytania.
- Wilkołak, czy nie, zamieni się w coś co na pewno nie jest miłe i przyjazne. Nie możemy skazywać go na wieczne potępienie.
- Wydłuż jego czas. - polecił Chris – Zrób coś by się wybudził.
Darren nie zdążył wykonać ruchu, gdy Aziz nagle nabrał powietrza i szeroko otworzył oczy. Ze strachem spojrzał na otaczające go osoby.
- Juan! - wydyszał
Chris złapał go za ramiona i przytrzymał go w pozycji leżącej.
- Uspokój się, Aziz. Powiedz co się stało.
Jego oczy przestały szaleńczo badać przestrzeń. Zatrzymał wzrok na czarowniku. Trzęsącą ręką włożył coś małego w jego dłoń.
- Gł-ów-ny kkk-anał. - wydyszał - Mà-gia a-a-a-mb vi-i-i-da.
Mimo, że twarze pozostałych jasno wyrażały, że nie mają pojęcia o co chodzi, czarownik wyraźnie zrozumiał jego słowa. Jego oczy szeroko otworzyły się w niedowierzaniu. Głęboko nabrał powietrza i odsunął się na bok.
- Aziz czego od ciebie chciał Juan? - Chris pierwszy odzyskał fason.
Ten przecząco pokiwał głową.
- On n-n-niesie ty-y-lko śmierć. - Z trudem przełknął ślinę. Jego ciało przeszły drgawki. Wzrok mu się rozjeżdżał. - Prosz-szę.
Dłoń mu drżała kiedy podawał Chrisowi nieduży sztylet. Alison zauważyła jak po twarzy brata spływają łzy. Lekko kiwnął głową i przyłożył czubek ostrza nad klatką piersiową Aziza w miejscu gdzie znajdowało się serce. Ranny zacisnął dłoń na ramieniu przyjaciela.
- Poł-ł-łudniowy Dom-m-m. B-b-b-ędzie cz-cz-ekał.- wydyszał zanim Chris nacisnął na sztylet wbijając go aż po rękojeść.
Oczy Aziza momentalnie zastygły, a znajdujący się w nich blask przygasł. Chris pochylił głowę nad ciałem przyjaciela i z trudem nabrał powietrza. Alison delikatnie położyła dłoń na jego plecach, chcąc jakoś go pocieszyć. Nie było jednak słów, które w jakikolwiek sposób mogłyby teraz pomóc.

piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział 64

- Powiedział ci ktoś kiedyś, że spanie na krawędzi klifu jest niebezpieczne?
Przemądrzały głos rozbrzmiał w jej głowie, przyprawiając o natarczywe pulsowanie. Przetarła oczy i przewróciła się na bok.
- Co? - wymamrotała zmęczona
- Rozumiem, że jak się jest przemęczonym to się zasypia gdzie popadnie, ale żeby w tak idiotyczny sposób zakończyć własne życie?
Z trudem otworzyła oczy nadal niepewna, czy głos jest rzeczywisty, czy tylko jej wyobraźnia płata jej figle. Obraz był rozmazany i niemiłosiernie wirował. Ujrzała niewyraźną postać, siedzącą tuż obok.
- Drake? - spytała z nadzieją
Długie westchnienie.
- Księcia by się chciało, co? Niestety Pan Gorąca Głowa gdzieś przepadł. Musisz się zadowolić młodocianym rycerzem.
Złapała się za głowę, starając się zapanować nad bólem. Ostrożnie podniosła się do pozycji siedzącej. Naprzeciwko z obojętną miną spoczywał Rusty, patrząc gdzieś poza nią.
- Co się stało?
Zupełnie jakby ktoś zalał jej głowę betonem. Nie potrafiła sobie nic przypomnieć, a niekończący się ból wcale nie pomagał w koncentracji.
- O co konkretnie pytasz?
Chciała podeprzeć się z tyłu i wstać, ale jej ręka nie napotkała na żadną powierzchnie. Przestraszona pochyliła się do przodu i obejrzała za siebie. Tuż za nią rozpościerał się stromy klif, który znikał gdzieś nisko w dole pod powierzchnią rzeki.
Wspomnienia zaczęły do niej powracać. Pamiętała jak tutaj przybiegła i naprawdę rozważała fakt, czy by nie skoczyć i nie zakończyć swojego życia.
- O Boże! - przeraziła się i jak oparzona odsunęła od skalnej pułki
Dziwny chłód przeszył jej ciało. Żołądek miała ściśnięty i gdyby coś się w nim znajdowało na pewno by to zwróciła.
- Raczej by ci nie pomógł jakbyś się roztrzaskała na tych skałach. - stwierdził Rusty
Gwałtownie na niego spojrzała, przypominając o jego obecności.
- Co ty właściwie tutaj robisz? Myślałam, że wszystkich zabrał Juan.
- Zdążyłem uciec.
Nie wiadomo dlaczego, ale wezbrała w niej złość. Skoczyła na niego, przewracając go i mocno przygniatając do ziemi.
- Uciec? - warknęła – Dlaczego nie pomogłeś pozostałym, tchórzu?
Zdawała sobie sprawę, że gdyby został to na pewno nie zmieniłoby niczego, a lista ofiar powiększyłaby się o jednego wilkołaka. Mimo wszystko kiedy wyobrażała sobie rzeź, która miała miejsce w starych magazynach, nie mogła znieść faktu, że Rusty tak po prostu uciekł, nawet nie próbując pomóc.
- Tam były małe dzieci. - syknęła. Patrzył na nią zaskoczony, jakby to on dopiero co obudził się ze snu. Zupełnie nie wiedział o co chodzi. - Ktoś jeszcze ocalał? - drążyła
- Nie wiem. - przecząco pokiwał głową
Wypuściła powietrze chociaż wcale jej nie ulżyło. To był jakiś koszmar. Nie było jednak sensu na nikim się wyżywać.
- Przepraszam. - wydukała, starając się opanować tętno.
- Wiesz, normalnie bym się cieszył gdyby zaatakowała mnie całkowicie naga kobieta.
Jego palce powędrowały po jej brzuchu, a na twarzy pojawił się lubieżny uśmiech. Alison od razu zesztywniała i automatycznie na siebie spojrzała. Rzeczywiście nie miała na sobie ani skrawka ubrania. Zeszła z niego i odsunęła się jak najdalej, zakrywając przynajmniej tyle ile mogła.
- Świnia! - rzuciła, chowając zażenowanie pod obelgami.
- Wybacz. Zboczenie zawodowe. - Nagle znieruchomiał po czym wybuchł śmiechem rozbawiony własnymi słowami.
Niezgrabnie podniósł się z ziemi, a kiedy już całkowicie się opanował, ściągnął kurtkę i udając, że zakrywa oczy, podał ją Alison. Szybko ją wyszarpnęła i ubrała, zapinając zamek pod samą szyję. Na szczęście narzuta była na tyle długa by zakryć jej pośladki.
- Gdzie jest reszta? Daleko jesteśmy od magazynów? - spytała, wstając i obciągając kurtkę w dół na tyle ile pozwalał na to materiał.
- Już dzwoniłem do Chrisa. Są w drodze. Wiesz jak ciężko było cię dogonić? Kobieto czego ty się napiłaś?
Nie odpowiedziała.
- W każdym razie jak pójdziemy na południe to powinniśmy się z nimi spotkać.
Machnął ręką i ruszył przed siebie w gęsty las.
Alison niczym pokorne szczenię pomaszerowała za nim. Czuła się beznadziejnie zmieszana i to nie tylko przez swoją prawie całkowitą goliznę. Nie dowierzała, że jeszcze nie tak dawno była gotowa popełnić samobójstwo i tak zwyczajnie się poddać. Ona przecież tak nie robi! Z drugiej strony jeszcze nigdy nie przetrwała tak długiego pasma katastrof. Dodatkowo wisiał nad nią stryczek w postaci natrętnej, zimnej suki zwanej Aeirin oraz szalonego i napalonego władcy demonów. Tak, jej życie zdecydowanie nabrało tępa. Pomyśleć, że kiedyś przejmowała się tak błahym faktem jak niemożność przemiany. Od tego czasu minęło kilkanaście tygodni, a jej świat zdążył obrócić się o kilkadziesiąt stopni jakieś trzy razy. Gdyby nie odgłos zbliżających się kroków, na pewno zaczęłaby analizować wszystkie kataklizmy jakich doświadczyła. Na szczęście głos brata wybawił ją z tej spirali.
- Alison! - zawołał
Miała wrażenie, że chciał ją uścisnąć. Z nieznanych jednak powodów powstrzymał się. Może było to spowodowane jej brakiem ubrania.
- Co za oryginalna kreacja. - stwierdził Darren, wychodzący z zarośli tuż za Chrisem.
- Prawda? - dołączył się Rusty – Ale uwierz, że na poprzedniej też zawiesiłbyś oko.
Szturchnęła go niezbyt delikatnie i wyszła naprzeciw bratu.
- Przepraszam, że tak uciekłam. Ja...
Powstrzymał ją gestem ręki.
- Nie musisz się tłumaczyć. Od tamtego czasu zyskaliśmy sporo nowych informacji.
- Nie będę tego powtarzał jeszcze raz. - zaczął Darren
- Nie będzie takiej potrzeby.
Uśmiech na twarzy Chrisa lekko ją zaniepokoił.

* * *

Niecałe dwie godziny później byli już przed starym hotelu. Podczas jazdy samochodem Alison zdążyła się wszystkiego dowiedzieć. Tak jak wcześniej wspomniał Chris słowa były zbędne. Informacje przekazał powołując się na łączącą ich więź, udowadniając, że jednak nie zniknęła i jednocześnie chwaląc się jaki jest w tym dobry. W kilka minut Alison miała w głowie wszystkie newsy, które wcześniej przekazał mu czarownik. Nie wiedziała jednak na ile były one pocieszające. Z jednej strony teoretycznie mieli broń by zabić Juana raz na zawsze, ale nie było wiadome, czy wraz z jego śmiercią przepadną Potępieni. Poza tym trzeba było najpierw się do niego dostać by go zabić, a to z góry było wiadome, że nie będzie łatwym zadaniem.
- Zacznę od samego dołu. - powiedział czarownik – Liczę na to, że będzie to jakiś przyzwoity sztylet, ale równie dobrze możemy spodziewać się tak beznadziejnego przedmiotu jak cegła, albo kawałek tynku.
Twarz wykrzywiła mu się w grymasie niezadowolenia. Spojrzał na ich trójkę i widząc, że żadne z nich nie ma już nic do powiedzenia, otworzył główne drzwi i zniknął gdzieś w środku.
- Tynkiem raczej go nie zabijemy. - westchnął Rusty
- Nie ma co narzekać. - stwierdził Chris patrząc w górę na budynek w skupieniu. - Drake jest w środku.
Alison mocniej zabiło serce. Na szczęście nie była już naga bo czarownik zaszczycił ją swoimi magicznymi sztuczkami, okradając czyjąś szafę i przekazując jej czysty T-shirt, powycierane spodenki przed kolano, nowe czerwone trampki, a nawet świeżą bieliznę. Nie potrafiła opisać jak była mu za to wdzięczna.
- Gdzie właściwie jest Aziz? - spytała
Już wcześniej wiedziała, że kogoś jej tutaj brakuje.
- Wrócił do siebie. Obiecał, że rozejrzy się po okolicy i wyszuka pozostałych z jego stada. Może odnajdzie się ktoś gotowy do walki.
- Hej! Nie jest tak źle. Kilkoro nas jest. - stwierdził jak zawsze rozpromieniony Rusty – Poza tym powinna ucieszyć cię myśl, że Ricki nie było razem ze stadem kiedy zaatakował ten Pogromca Dymu.
Chris spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- Gdzie teraz jest?
- Nie wiem. Pewnie u siebie w domu.
- Świetnie! Idź po nią.
- Co? - zdziwił się Rusty
- Dobrze słyszałeś. - Stanowczość w głosie brata przeraziła samą Alison
- Nie jestem chłopcem na posyłki. Poza tym nie możesz zadzwonić?
Chris wywrócił oczami i sięgnął do tylnej kieszeni. Wyciągnął ciemny portfel i wręczył chłopakowi kilka banknotów.
- Teraz się rozumiemy?
- Jasne, stary.
Ochoczo wyrwał pieniądze i odmaszerował w stronę ulicy. Chris powędrował za nim wzrokiem, machając z zażenowania głową.
- Nawet w obliczu wojny można go przekupić.
- To chyba niedobrze. - stwierdziła Alison patrząc jak chłopak odchodzi
- Spokojnie. Nie zdradziłby nas. Zwyczajnie potrzebuje motywacji, a w jego przypadku najlepiej działa kolejna paczka papierosów, albo jeszcze jakieś inne świństwo.
Sięgnął po klamkę, ale odciągnęła go na chwilę na bok. Stanął prosto czekając na jej słowa. Alison przełknęła ślinę.
- Darrren nie mówił ci może jak się czuje Kevin? Nie widziałam go od momentu, w którym... - urwała, nadal przestraszona własnymi wspomnieniami. Chyba już nigdy całkowicie nie pozbędzie się tego lęku.
- Z nim jest w porządku. Shilla odprawia na nim jakieś rytuały, aby był odporny na działania Aeirin. Wkrótce się zobaczycie. - dodał widząc, że to jej nie przekonuje.
Wydukała coś co brzmiało jak niepewne potwierdzenie i tym razem to ona sięgnęła do klamki i z rozmachem otworzyła drzwi. Chris poszedł za nią po kilku sekundach wahania. Alison widziała, że jest lekko zestresowany spotkaniem z Drake'iem. To chyba rzeczywiście musiała być ich najpoważniejsza kłótnia.
To przekonanie potwierdziło się jak tylko weszli na samą górę do głównej hali. Drake stał naprzeciwko podpierając się na parapecie i patrzył gdzieś w dal na miasto. Nawet nie drgnął kiedy stanęli w drzwiach. Alison niepewnie spojrzała na brata, który obserwował swojego przyjaciela ze smutkiem.
- Postanowiłeś sobie jeszcze trochę pożyć? - Do ich uszu dobiegł kpiący głos Drake'a.
O tak, nadal był zły.
- Znaleźliśmy inny sposób żeby...
- Uniknąć głupiego rzucenia się na płonący stos? Niemożliwe.
Odwrócił się, z założonymi rękoma świdrując Chrisa ironicznym spojrzeniem.
- Drake, nie zachowujmy się jak dzieci. - zaczął przepraszająco – Wybacz, że podjąłem taką decyzję. Chciałem ratować was wszystkich.
- Bohater się znalazł. - warknął Drake – Chrzanię twój sposób na heroiczne ocalenie świata. Myślę, że nawet skrzydlaki w nieskazitelnych sukniach tam na górze nie pochwaliłyby takiego postępku. Nie trafiłbyś za to do Nieba.
Każde jego słowo było przesiąknięte tłumioną złością zmieszaną z rozbawieniem.
- Kiedy skończysz być takim idiotą? - syknął Chris – Próbuję cię przeprosić.
- Wsadź sobie takie przeprosiny. - burknął – Może i jestem idiotą, ale tym, któremu nie brakuje piątej klepki.
- Nie bądź hipokrytą. Sam nie zachowałeś się lepiej, ratując moje życie lata temu. Może próbuję się w jakimś stopniu za to odwdzięczyć. Nie pomyślałeś o tym?
Rozmowa nabierała coraz gorszego tępa.
- Nie uratowałem cię byś ty później rzucił się dla mnie pod topór. Gdzie tutaj logika?
- Ty byś przeżył. Taka to logika.
- Ja i tak umieram. - stwierdził oschle
Chrisa zamurowało. Głęboko nabrał powietrza i cofnął się o krok.
- Nie wierzę, że tak do tego podchodzisz.
Uniósł ręce w geście poddania i cały w nerwach wyszedł z hali. Drake odprowadził go piorunującym spojrzeniem, po czym jak gdyby nigdy nic powrócił do swojego widoku za oknem. Alison nie potrafiła zdefiniować celu jego zachowania. Najpierw pokłócił się z osobą, która jest dla niego niczym brat, a potem na domiar wszystkiego zignorował jeszcze ją. Dlaczego nie zwrócił na nią uwagi? Wystarczyłoby chociaż przelotne spojrzenie, ale on zachowywał się tak jakby jej tutaj w ogóle nie było. Ranił ją, a ona już zdążyła oddać mu własne serce. Nic nie mogła na to poradzić, że przyciągał ją i pochłaniał nie zostawiając skrawka na duszy.
Wahała się, ale mimo to odważyła się podejść i stanąć obok niego. Nadal nie reagował na jej obecność.
- Gdzie byłeś przez ten czas? - głupie pytanie, ale co innego mogła zrobić by chociaż zerknął w jej stronę. Pokazał, że nie jest mu całkowicie obojętna. On jednak milczał. - Co się dzieje?
- Poza szalejącym Władcą Demonów, nieustannymi zgonami i porwaniami oraz zupełnym rozpadem wszystkich trzech stad w Jacksonville? Całkowicie nic.
- Nie musisz być taki. - odparła – Odpychający dla wszystkich. Chcesz się przekonać jak wiele mogę znieść? Śmiało! Zwyzywaj mnie, powiedz jaki jesteś zły, uwolnij cały swój gniew na mnie, byś potem mógł normalnie porozmawiać z Chrisem. Ten twój kwas, którym plujesz w końcu się skończy.
Po raz pierwszy odwrócił głowę w jej stronę. W jego oczach kryło się coś co zmroziło jej żyły. Pewnego rodzaju dzikość, zupełny brak zahamowań. Ruszył w jej stronę pewnym krokiem, nie spuszczając z niej wzroku. Nie wytrzymała i musiała się cofnąć. Zatrzymała się dopiero kiedy poczuła chłodną powierzchnię za plecami. Zbliżył się do niej i położył dłonie na ścianie po obu stronach jej głowy.
- Chciałbym. - szepnął spokojnie. Jednak w tym spokoju ukryty był gniew, który mógł ujawnić się w każdej chwili. - Chciałbym móc się na ciebie wydrzeć. Sprawić ci przykrość jedynie słowami. Puścić wiązankę obelg, po której nie mogłabyś na mnie patrzeć.
Serce mocniej jej zabiło.
- Więc czemu tego nie zrobisz?- wychrypiała
- Z tego samego powodu, dla którego ty chcesz bym to uczynił. Nie ważne jak bardzo bym tego pragnął, nie potrafię przestać o tobie myśleć. Skradłaś mi serce, Alison Stevenson. Do tego wywierasz większy wpływ na Chrisa, co sprawia, że mam ochotę rozerwać go na strzępy, chociaż to ty jesteś winna. Powiedz mi dlaczego jesteś jedyną osobą, której nie potrafię obwinić? Jedyną, której nie jestem w stanie od siebie odsunąć?
Jakże pragnęła powiedzieć mu to samo. Przyznać się do swoich uczuć co do niego. Jednak jego bliska obecność całkowicie ją onieśmielała. Sprawiał, że zamierała całkowicie pozbawiona rzeczywistości, która ją otacza. Nie była w stanie nic powiedzieć. Uniosła głowę i przywarła do jego ust. Nie czekał na zaproszenie tylko powędrował dłońmi wzdłuż jej tali, palcami ugniatając jej ciało i przyprawiając ją o ciarki. Cicho jęknęła kiedy pogłębił pocałunek, prawie tracąc kontrolę. Czuła jego pożądanie. Słyszała łomotania ich serc. Jej zmysły całkowicie oszalały. Wszystko odczuwała mocniej. Odurzający zapach jego ciała, ciepłe dłonie wędrujące po jej plecach, drżenie jego skóry pod jej palcami. Chciała przyciągnąć go jeszcze bliżej, móc całkowicie przylegać do jego ciała. Pragnęła więcej.
Ku jej rozczarowaniu, gwałtownie się odsunął i spojrzał w stronę drzwi. Nie zdążyła zapytać o co chodzi, bo do środka wszedł Darren.
 - Będziesz się gromko spowiadał, cwaniaczku. - warknął w jego stronę.