poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział 66

Minęło kilka minut zanim wydostała się z transu, umysłowej pustki, całkowicie pozbawiona emocji. Wpatrywała się w brata klęczącego tuż przed nią z dłońmi mocno zaciśniętymi na sztylecie wbitym w pierś Aziza. Głowę miał schowaną w ramionach, a długie, jasne włosy mieszały się ze szkarłatem krwi. Widok był przerażający, ale kryło się w nim jakieś upiorne piękno. Scena niczym z filmu, w którym śmierć rozdziela wojowników, a oni żegnają się jak bracia. Alison nie była pewna czy miałaby na tyle odwagi by wykonać ostateczny gest i odebrać życie przyjacielowi, nawet jeśli w ten sposób uratowałaby go przed dalszym cierpieniem. Bo tak to sobie wyobrażała. Przeistoczenie w jednego z Potępionych nie mogło być czymś przyjemnym. To tak jakby ktoś wyrwał ci dusze i strącił ją wprost do piekła. Sama w sobie nie była wierzącą, wątpiła w istnienie Piekła i Nieba, ale te dymiące istoty o oczach niczym rozjarzone węgle dawały jej do myślenia. Skądś te demony musiały się brać, a skoro było wiadome, że są duchami zmarłych wilkołaków w nieco pogorszonej i bardziej brutalnej wersji, to gdzieś powinno być miejsce, do którego należą. Gdzieś gdzie można je odesłać tak by już nigdy nie powróciły. A może prawdopodobne było to, że pod tą przerażającą, zdawałoby się pozbawioną empatii istotą jest właściwa, ludzka dusza. Gdzieś głęboko zakorzeniona, która tylko czeka by ją ocalić.  
Takie rozmyślenia niczego nie zmieniały. Potępieni byli zarazą, która spustoszyła stada z Jacksonville, a ich zadaniem było powstrzymanie tej rozpędzonej fali raz na zawsze. Alison w roztargnieniu rozejrzała się po pokoju. Jednak Drake razem z czarownikiem gdzieś zniknęli. Nie była w stanie powiedzieć, w którym momencie. Zupełnie jakby ominęła moment w swoim życiu.
- Gdzie...? - Nie potrafiła wyartykułować pytania. Ogarnął ją wstrząs. Cała ta sytuacja zaczynała ją przerastać na tyle, że gubiła się w labiryncie własnych myśli i podejrzeń. Jednak głównym powodem jej braku jasności myślenia był przede wszystkim strach. Bała się tego co może się jeszcze zdarzyć. To co miało miejsce do tej pory było koszmarem, ale straszna historia jeszcze się nie zakończyła. Szczęśliwe zakończenie było coraz mniej prawdopodobnym scenariuszem.
- Wyszli. - szepnął Chris. Rozluźnił uścisk i powoli, ale z gracją wstał. Wyprostował się i mętnym wzrokiem niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w ścianę. - Nadszedł czas. Albo to wszystko się skończy dzisiaj, albo nie skończy się w ogóle. Skoro Juan będzie na nas czekał, to może być pewny, że się zjawimy i to z ogromnym hukiem. - Jego głos był tak pewny i spokojny, że Alison zwątpiła czy to naprawdę jej brat przed nią stoi. Groźba i wrogość jaka się w nim skrywała, uderzała o ściany i domagała się uwolnienia.
- Chris, nie możesz. To pułapka.
- Nie obchodzi mnie to. - Spojrzał na nią. - Miarka się przebrała. Nie będzie planowania, ani obmyślania strategii. Cel jest jeden i jest dość jasny. Posłać dziada do grobu.
- Sam pójdziesz i staniesz do walki przeciwko jego potworom? To nierealne.
- Nie sam. Jak myślisz gdzie poszedł Drake.
To stwierdzenie nieco ją zbiło z tropu.
- Nawet on nie jest takim samobójcą. - Starała się trzymać swojego.
Dziwne prychnięcie wydobyło się z jego gardła.
- Alison znam go od dziecka, a czasami mam wrażenie, że jest dla mnie kimś obcym. Kiedy myślisz, że już go rozpracowałaś i znalazłaś jakąś stronę jego osobowości, która jest stała i dobrze znana on wyskakuje z czymś takim, że wszystko co się o nim sądzi zwyczajnie wyparowuje. Nie próbuj go rozpracowywać, ani wrzucać do jednego pudła, bo on zawsze postępuje inaczej niż by się sądziło. Ma broń na Juana, wie gdzie on jest. To jasne, że ruszył go ukatrupić. Może to boli, że poszedł sam, ale taki już jest. Nie ważne jak bardzo mu na kimś zależy, zawsze będzie cholernym indywidualistą. To jest jednocześnie jego wada i zaleta.
Mimo, że jego słowa nie miały na celu by ją zranić, poczuła dziwne ukłucie w brzuchu. Ból rozczarowania, paraliż rzeczywistości i prawdy. Chris miał racje. Ona zupełnie go nie znała, nie mogła wierzyć, że słowa Drake'a są prawdziwe. Chciała by takie były, ale jego czyny mówiły co innego. Pojawiał się w jej życiu, sprawiał, że miękły jej kolana i rozpuszczało się serce, a potem bez słowa znikał.
Przetarła oczy nie chcąc się mazać.
- Przykro mi Alison jeśli cię zraniłem. - powiedział szczerze
- Nie szkodzi. - wciągnęła powietrze – Ja po prostu, sądziłam, że jest bardziej … ustabilizowany gdy jest ze mną. Myślałam, że mogę go zmienić, znaleźć spokojną część jego osobowości. Sądziłam, że jego zachowanie to jedynie przykrywka pod, która kryje się wrażliwe wnętrze.
- Może i tak jest, ale nie sądzę by przed kimkolwiek kiedyś się ono ukazało. On umiera, Alison. Wiedząc, że i tak czeka go rychła śmierć, jest gotów zaryzykować życie by ocalić tych, na których mu zależy. W pojedynkę nie ma szans na wygraną i tak też będzie myślał Juan, przez co zbagatelizuje go jako zagrożenie. Może się przeliczyć. Odwaga i brak strachu przed śmiercią daje mu przewagę. Mimo wszystko nie możemy go zostawić. Ja nie mogę go zostawić.
- Ja też nie. - odparła powstrzymując łzy.
- To będzie niebezpieczne i szalone. - Nie starał się jej zniechęcić, zwyczajnie stwierdził fakt.
- Jak całe nasze życie. - zaśmiała się niewesoło
- Chyba nie sądziliście, że wyruszycie bez nas.
W wejściu z podpartymi ramionami stała Ricki i spoglądała na nich spod zmrużonych powiek. Tuż za nią pojawił się Rusty z tym swoim promiennym uśmiechem.
- Dzisiaj jest doskonała pogoda by iść na rzeź. - stwierdził
Chris spoważniał i podszedł do nich bliżej. Przez moment się zawahał, po czym ujął jej dłoń.
- Cieszę się, że nic ci nie jest. - Wykrzywił usta w uśmiechu – Jesteście pewni, że chcecie iść?
Oboje jednocześnie pokiwali głowami.
- To co drużyno, bierzemy jakiś arsenał? - Dołączyła do nich Alison. Wewnętrznie czuła się gotowa. Nieco rozdygotana, ale gotowa.

* * *

Działali szybko. Niecałą godzinę później byli już w lesie, na terenie tak dobrze znanym Alison. Stali tuż przed zgliszczami Głównego Domu jej byłego stada. Ziemia była spopielona i pokryta resztkami budynku. Pogorzelisko przywracało wspomnienia im wszystkim z wyjątkiem Ricki, która była poza granicami własnej watahy po raz pierwszy. Nie wydawała się zbytnio zaskoczona rumowiskiem, bardziej zaintrygował ją fakt, że nigdzie nie było ich głównego celu, Juana.
- Jesteście pewni, że to o tym miejscu mówił Aziz? - spytała
Wokół panowała zabójcza cisza. Zupełnie tak jak wtedy gdy szli do magazynów. To co tam zastali było potwierdzeniem, że Potępieni tutaj są i Juan również. Nie było żadnego szelestu, szmeru, ani wiatru. Alison nie czuła żadnych zwierząt w pobliżu, nie słyszała trzepotu skrzydeł ptaków. Zupełnie jakby ta ziemia była opuszczona przez wszystko co żywe, a może nawet wyjęta z przestrzeni i czasu.
- Oni tutaj są. - warknęła cicho Alison.
Kątem oka dostrzegła gwałtowny ruch na skraju lasu po prawej stronie. Bez wahania, ani uprzedzenia, zaczęła biec w tamtą stronę. Pozostali niezwłocznie podążyli za nią bez jakichkolwiek pytań. Fakt, że Alison znała teren napawał ich nadzieją, że może zna położenie kryjówki Juana. Bieg nie trwał długo, bo po kilkunastu metrach nie widziała przed sobą już nic poza drzewami. Zaczęła podejrzewać, że tylko jej się przewidziało, ale wtedy przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Niepewnie ruszyła w stronę leśnej chatki, która była uważana za stadny bar. Istniała szansa, że właśnie tam zakorzenił się Juan. Skrycie miała nadzieje, że tak nie jest bo to równałoby się ze śmiercią gościnnego i przemiłego gospodarza. Nie miała jednak złudzeń i nie zaskoczył jej zapach, kiedy wyszła spomiędzy drzew na małą polankę, na której końcu spoczywała skromna budowla. Z daleka wyczuwała znajomy odór siarki.
- Bingo. - szepnęła Ricki
- To co teraz? - spytał Rusty
Alison odwróciła głowę w ich stronę.
- Pozwólcie mi pójść tam samej. Znam Juana dłużej niż wy.
- Ciężko jest uwierzyć, bo to kompletny psychopata.
- Rusty ma racje. - poparł go Chris
- To, że jesteśmy w czwórkę nie zwiększa naszych szans jeśli wszyscy tam wtargniemy. Może uda mi się go zmylić, że jestem sama. - Alison wiedziała, że Juan miał u niej coś w rodzaju słabości. Musiała wierzyć, że nie jest dla niego tak samo obojętna jak inne wilkołaki. To mogło uratować jej skórę. - Powinniście znaleźć Drake'a jeśli faktycznie gdzieś tutaj jest. To on ma broń bez, której nie pokonamy Juana.
Widziała wahanie na ich twarzach. Bili się z myślami rozważając jej propozycję. W końcu to Chris pierwszy się odezwał.
- Bądź ostrożna. Wtargniemy od razu jak sytuacja nabierze złego obrotu.
- Nie róbcie nic pochopnie. - poleciła po czym odwróciła się i ruszyła marszem w stronę chatki.
Z każdym krokiem starała się zapanować nad biciem własnego serca. Z trudem zwalczała chęć by nie odwrócić się w stronę przyjaciół. Wiedziała, że gdzieś zniknęli w czeluściach lasu. Modliła się w duchu by nic im się nie stało. Nie wiedziała gdzie są Potępieni, ale była w stanie wyczuć ich obecność. Wszechogarniający smród siarki i jakby przypalanej skóry był niemal namacalny w powietrzu. Im bliżej budynku się znajdowała tym woń była intensywniejsza. Zdawała sobie sprawę, że jeśli Juan jest w środku to już wie, że ona nadchodzi. Fakt, że na razie nic jej nie zaatakowało było dobrym znakiem. Nie uznawał jej za zagrożenie. Zapewne słusznie bo sama nie mogła mu nic zrobić. Nic poza zyskaniem czasu dla innych.
Wstrzymała oddech stając przed samymi drzwiami. Starała się coś usłyszeć, jakikolwiek znak o czyjejś obecności. Cisza była paraliżująca. Niemożliwe by go tutaj nie było. Wyczuwała jego obecność, ale nie fizycznie. Zwyczajnie przeczuwała, że jest gdzieś tutaj. Jakby zapaliła jej się alarmowa lampka. Uwaga świr w środku!
Nacisnęła na klamkę i wkroczyła do środka. Wewnątrz było ponuro i śmierdziało intensywniej niż wcześniej. Odór siarki przyprawiał o płacz. Wszelka nadzieja, że gospodarz ocalał prysła po pierwszym zerknięciu. Czuła i widziała jego krew rozlaną na podłodze i ścianach. Pomieszczenie niegdyś pełne ciepła i uroku, zmieniło się w pogorzelisko i miejsce masakry. Pozostałości po stolikach i krzesłach walały się po podłodze. Stłuczone szkło butelek, które zawsze stały równo ułożone za barem pokrywało blat oraz drewniane panele. Zaschnięta krew mieszała się z alkoholowymi trunkami. Z ulgą stwierdziła, że połowa substancji, którą wcześniej uznała za krew okazała się czerwonym winem. Nie było to zbyt duże pocieszenie, ale jednak w pewnym sensie rozluźniło jej spięte mięśnie przynajmniej na moment.
Usłyszała nagły powiew powietrza po prawej stronie. Zanim zdążyła zareagować, coś mocno przycisnęło ją do ściany, zaciskając dłonie na jej ustach. Już miała sprzedać mocnego kopniaka napastnikowi, kiedy zorientowała się kto to był. Przyłożył palec do ust, nakazując jej być cicho. Dopiero kiedy kiwnęła głową, zgodził się ją puścić.
Spojrzał jej w oczy. Przez moment ujrzała w nich dziwny smutek i jakby tęsknotę. Ponownie zatonęłaby w tej błękitnej głębi, ale ich kontakt wzrokowy szybko się urwał. Odwrócił wzrok, uważnie wsłuchując się w coś na zewnątrz. Po chwili napięcie opuściło jego ramiona.
- Nie sądziłem, że tak szybko się zjawicie. - szepnął
- Ja nie sądziłam, że jesteś takim idiotą. - syknęła w odpowiedzi – Co planujesz, Drake? Zabić się przedwcześnie?
Uśmiech okrył jego twarz.
-Na pewno by cię to zmartwiło. - stwierdził arogancko, po czym spoważniał – Czekam tu na niego. Wiem, że niedługo powinien się zjawić.
- Nawet nie pytam skąd. Zapewne od swojej wiedźmy.
- Współpraca z Aeirin wygląda inaczej w twoich oczach niż w moich i jej, ale uwierz mi na słowo, że zakończenie cię nie zaskoczy.
Spojrzała na niego z zainteresowaniem.
- Nienawidzę Aeirin bardziej niż Juana. Nie sądź głupio, że dla jednej informacji jestem w stanie wybaczyć jej całe zło.
Postanowiła nie drążyć tematu. Mało ją interesowała ich relacja. Przynajmniej tak chciała by on myślał.
- Gdzie to masz? - szepnęła tak cicho jak tylko potrafiła
Prowokacyjnie uniósł brew.
- Wiesz co mam na myśli. - pchnęła go
Doskonale wiedział, ale nie wiadomo dlaczego nie był pewien czy powinien jej to wyjawić. W końcu westchnął i odsłonił rękaw koszuli, ukazując znajome ostrze z pięknym triskelionem wyrzeźbionym na czarnym kamieniu.
- To to? - zdziwiła się
- Mamy większe szczęście niż myśleliśmy. Te trzy noże są ze sobą magicznie złączone, więc mamy trzy bronie by go zabić.
- Gdzie pozostałe dwa?
Nie odpowiedział.
- Drake nie możesz mieć wszystkich trzech. Powinniśmy je podzielić między sobą. Nie bierz całej odpowiedzialności na siebie.
Gdzieś z zewnątrz dobiegł przytłumiony szelest. Ktoś się zbliżał.
- Drake! - ponagliła go
Zerknął gwałtownie gdzieś w bok na stertę rozwalonych mebli. To, że nie oddał jej noża nie było takim zaskoczeniem jak nagły odskok do tyłu i całkowite zniknięcie gdzieś w ciemnościach budynku. Zostawił ją samą i bezbronną, podczas gdy ktoś właśnie naciskał na klamkę głównych drzwi. Zebrała całą swoją odwagę, wyprostowała się i stanęła naprzeciwko. Wejście się uchyliło, wpuszczając nieco światła do środka. Wysoki mężczyzna wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i z pełnym satysfakcji uśmiechem spojrzał prosto na nią.
To był Juan.

2 komentarze:

  1. Rozdział jak zwykle SUPER ! Akcja bardzo ciekawie się toczy : zabicie aziza, zniknięcie Draka, spotkanie Juana. Jestem naprawde zachwycona twoim stylem. Cały czas czymasz w napięciu w pewnym momencie myślałam, że eksploduję XD. Z WIELKĄ niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :P i pytam się czy masz już jakiś pomysł na niego :D ? Dobra, muszę kończyć bo zaraz idę na tańce. Pozdrawiam cię i życzę miłych feri . Jestem twoją WIELKĄ fanką

    OdpowiedzUsuń
  2. No i kolejny genialny rozdział!!! Pod sam koniec czytania byłem tak podekscytowany, a ty tu nagle koniec wstawiłaś! XD Błagam o jak najszybsze pojawienie się kolejnego rozdziału, bo poprostu nie wytrzymam!!! :D A teraz bardzo popularne pytanie:
    Kiedy następny???!!! :)

    OdpowiedzUsuń