Minęło kilka minut
zanim wydostała się z transu, umysłowej pustki, całkowicie
pozbawiona emocji. Wpatrywała się w brata klęczącego tuż przed
nią z dłońmi mocno zaciśniętymi na sztylecie wbitym w pierś
Aziza. Głowę miał schowaną w ramionach, a długie, jasne włosy
mieszały się ze szkarłatem krwi. Widok był przerażający, ale
kryło się w nim jakieś upiorne piękno. Scena niczym z filmu, w
którym śmierć rozdziela wojowników, a oni żegnają się jak
bracia. Alison nie była pewna czy miałaby na tyle odwagi by wykonać
ostateczny gest i odebrać życie przyjacielowi, nawet jeśli w ten
sposób uratowałaby go przed dalszym cierpieniem. Bo tak to sobie
wyobrażała. Przeistoczenie w jednego z Potępionych nie mogło być
czymś przyjemnym. To tak jakby ktoś wyrwał ci dusze i strącił ją
wprost do piekła. Sama w sobie nie była wierzącą, wątpiła w
istnienie Piekła i Nieba, ale te dymiące istoty o oczach niczym
rozjarzone węgle dawały jej do myślenia. Skądś te demony musiały
się brać, a skoro było wiadome, że są duchami zmarłych
wilkołaków w nieco pogorszonej i bardziej brutalnej wersji, to
gdzieś powinno być miejsce, do którego należą. Gdzieś gdzie
można je odesłać tak by już nigdy nie powróciły. A może
prawdopodobne było to, że pod tą przerażającą, zdawałoby się
pozbawioną empatii istotą jest właściwa, ludzka dusza. Gdzieś
głęboko zakorzeniona, która tylko czeka by ją ocalić.
Takie rozmyślenia
niczego nie zmieniały. Potępieni byli zarazą, która spustoszyła
stada z Jacksonville, a ich zadaniem było powstrzymanie tej
rozpędzonej fali raz na zawsze. Alison w roztargnieniu rozejrzała
się po pokoju. Jednak Drake razem z czarownikiem gdzieś zniknęli.
Nie była w stanie powiedzieć, w którym momencie. Zupełnie jakby
ominęła moment w swoim życiu.
- Gdzie...? - Nie
potrafiła wyartykułować pytania. Ogarnął ją wstrząs. Cała ta
sytuacja zaczynała ją przerastać na tyle, że gubiła się w
labiryncie własnych myśli i podejrzeń. Jednak głównym powodem
jej braku jasności myślenia był przede wszystkim strach. Bała się
tego co może się jeszcze zdarzyć. To co miało miejsce do tej pory
było koszmarem, ale straszna historia jeszcze się nie zakończyła.
Szczęśliwe zakończenie było coraz mniej prawdopodobnym
scenariuszem.
- Wyszli. - szepnął
Chris. Rozluźnił uścisk i powoli, ale z gracją wstał.
Wyprostował się i mętnym wzrokiem niczym zahipnotyzowany wpatrywał
się w ścianę. - Nadszedł czas. Albo to wszystko się skończy
dzisiaj, albo nie skończy się w ogóle. Skoro Juan będzie na nas
czekał, to może być pewny, że się zjawimy i to z ogromnym
hukiem. - Jego głos był tak pewny i spokojny, że Alison zwątpiła
czy to naprawdę jej brat przed nią stoi. Groźba i wrogość jaka
się w nim skrywała, uderzała o ściany i domagała się
uwolnienia.
- Chris, nie możesz. To
pułapka.
- Nie obchodzi mnie to.
- Spojrzał na nią. - Miarka się przebrała. Nie będzie
planowania, ani obmyślania strategii. Cel jest jeden i jest dość
jasny. Posłać dziada do grobu.
- Sam pójdziesz i
staniesz do walki przeciwko jego potworom? To nierealne.
- Nie sam. Jak myślisz
gdzie poszedł Drake.
To stwierdzenie nieco ją
zbiło z tropu.
- Nawet on nie jest
takim samobójcą. - Starała się trzymać swojego.
Dziwne prychnięcie
wydobyło się z jego gardła.
- Alison znam go od
dziecka, a czasami mam wrażenie, że jest dla mnie kimś obcym.
Kiedy myślisz, że już go rozpracowałaś i znalazłaś jakąś
stronę jego osobowości, która jest stała i dobrze znana on
wyskakuje z czymś takim, że wszystko co się o nim sądzi
zwyczajnie wyparowuje. Nie próbuj go rozpracowywać, ani wrzucać do
jednego pudła, bo on zawsze postępuje inaczej niż by się sądziło.
Ma broń na Juana, wie gdzie on jest. To jasne, że ruszył go
ukatrupić. Może to boli, że poszedł sam, ale taki już jest. Nie
ważne jak bardzo mu na kimś zależy, zawsze będzie cholernym
indywidualistą. To jest jednocześnie jego wada i zaleta.
Mimo, że jego słowa nie
miały na celu by ją zranić, poczuła dziwne ukłucie w brzuchu.
Ból rozczarowania, paraliż rzeczywistości i prawdy. Chris miał
racje. Ona zupełnie go nie znała, nie mogła wierzyć, że słowa
Drake'a są prawdziwe. Chciała by takie były, ale jego czyny mówiły
co innego. Pojawiał się w jej życiu, sprawiał, że miękły jej
kolana i rozpuszczało się serce, a potem bez słowa znikał.
Przetarła oczy nie chcąc
się mazać.
- Przykro mi Alison
jeśli cię zraniłem. - powiedział szczerze
- Nie szkodzi. -
wciągnęła powietrze – Ja po prostu, sądziłam, że jest
bardziej … ustabilizowany gdy jest ze mną. Myślałam, że mogę
go zmienić, znaleźć spokojną część jego osobowości. Sądziłam,
że jego zachowanie to jedynie przykrywka pod, która kryje się
wrażliwe wnętrze.
- Może i tak jest, ale
nie sądzę by przed kimkolwiek kiedyś się ono ukazało. On umiera,
Alison. Wiedząc, że i tak czeka go rychła śmierć, jest gotów
zaryzykować życie by ocalić tych, na których mu zależy. W
pojedynkę nie ma szans na wygraną i tak też będzie myślał Juan,
przez co zbagatelizuje go jako zagrożenie. Może się przeliczyć.
Odwaga i brak strachu przed śmiercią daje mu przewagę. Mimo
wszystko nie możemy go zostawić. Ja nie mogę go zostawić.
- Ja też nie. - odparła
powstrzymując łzy.
- To będzie
niebezpieczne i szalone. - Nie starał się jej zniechęcić,
zwyczajnie stwierdził fakt.
- Jak całe nasze życie.
- zaśmiała się niewesoło
- Chyba nie sądziliście,
że wyruszycie bez nas.
W wejściu z podpartymi
ramionami stała Ricki i spoglądała na nich spod zmrużonych
powiek. Tuż za nią pojawił się Rusty z tym swoim promiennym
uśmiechem.
- Dzisiaj jest doskonała
pogoda by iść na rzeź. - stwierdził
Chris spoważniał i
podszedł do nich bliżej. Przez moment się zawahał, po czym ujął
jej dłoń.
- Cieszę się, że nic
ci nie jest. - Wykrzywił usta w uśmiechu – Jesteście pewni, że
chcecie iść?
Oboje jednocześnie
pokiwali głowami.
- To co drużyno,
bierzemy jakiś arsenał? - Dołączyła do nich Alison. Wewnętrznie
czuła się gotowa. Nieco rozdygotana, ale gotowa.
* * *
Działali szybko.
Niecałą godzinę później byli już w lesie, na terenie tak dobrze
znanym Alison. Stali tuż przed zgliszczami Głównego Domu jej
byłego stada. Ziemia była spopielona i pokryta resztkami budynku.
Pogorzelisko przywracało wspomnienia im wszystkim z wyjątkiem
Ricki, która była poza granicami własnej watahy po raz pierwszy.
Nie wydawała się zbytnio zaskoczona rumowiskiem, bardziej
zaintrygował ją fakt, że nigdzie nie było ich głównego celu,
Juana.
- Jesteście pewni, że
to o tym miejscu mówił Aziz? - spytała
Wokół panowała
zabójcza cisza. Zupełnie tak jak wtedy gdy szli do magazynów. To
co tam zastali było potwierdzeniem, że Potępieni tutaj są i Juan
również. Nie było żadnego szelestu, szmeru, ani wiatru. Alison
nie czuła żadnych zwierząt w pobliżu, nie słyszała trzepotu
skrzydeł ptaków. Zupełnie jakby ta ziemia była opuszczona przez
wszystko co żywe, a może nawet wyjęta z przestrzeni i czasu.
- Oni tutaj są. -
warknęła cicho Alison.
Kątem oka dostrzegła
gwałtowny ruch na skraju lasu po prawej stronie. Bez wahania, ani
uprzedzenia, zaczęła biec w tamtą stronę. Pozostali niezwłocznie
podążyli za nią bez jakichkolwiek pytań. Fakt, że Alison znała
teren napawał ich nadzieją, że może zna położenie kryjówki
Juana. Bieg nie trwał długo, bo po kilkunastu metrach nie widziała
przed sobą już nic poza drzewami. Zaczęła podejrzewać, że tylko
jej się przewidziało, ale wtedy przyszedł jej do głowy pewien
pomysł. Niepewnie ruszyła w stronę leśnej chatki, która była
uważana za stadny bar. Istniała szansa, że właśnie tam
zakorzenił się Juan. Skrycie miała nadzieje, że tak nie jest bo
to równałoby się ze śmiercią gościnnego i przemiłego
gospodarza. Nie miała jednak złudzeń i nie zaskoczył jej zapach,
kiedy wyszła spomiędzy drzew na małą polankę, na której końcu
spoczywała skromna budowla. Z daleka wyczuwała znajomy odór
siarki.
- Bingo. - szepnęła
Ricki
- To co teraz? - spytał
Rusty
Alison odwróciła głowę
w ich stronę.
- Pozwólcie mi pójść
tam samej. Znam Juana dłużej niż wy.
- Ciężko jest
uwierzyć, bo to kompletny psychopata.
- Rusty ma racje. -
poparł go Chris
- To, że jesteśmy w
czwórkę nie zwiększa naszych szans jeśli wszyscy tam wtargniemy.
Może uda mi się go zmylić, że jestem sama. - Alison wiedziała,
że Juan miał u niej coś w rodzaju słabości. Musiała wierzyć,
że nie jest dla niego tak samo obojętna jak inne wilkołaki. To
mogło uratować jej skórę. - Powinniście znaleźć Drake'a jeśli
faktycznie gdzieś tutaj jest. To on ma broń bez, której nie
pokonamy Juana.
Widziała wahanie na ich
twarzach. Bili się z myślami rozważając jej propozycję. W końcu
to Chris pierwszy się odezwał.
- Bądź ostrożna.
Wtargniemy od razu jak sytuacja nabierze złego obrotu.
- Nie róbcie nic
pochopnie. - poleciła po czym odwróciła się i ruszyła marszem w
stronę chatki.
Z każdym krokiem
starała się zapanować nad biciem własnego serca. Z trudem
zwalczała chęć by nie odwrócić się w stronę przyjaciół.
Wiedziała, że gdzieś zniknęli w czeluściach lasu. Modliła się
w duchu by nic im się nie stało. Nie wiedziała gdzie są
Potępieni, ale była w stanie wyczuć ich obecność.
Wszechogarniający smród siarki i jakby przypalanej skóry był
niemal namacalny w powietrzu. Im bliżej budynku się znajdowała tym
woń była intensywniejsza. Zdawała sobie sprawę, że jeśli Juan
jest w środku to już wie, że ona nadchodzi. Fakt, że na razie nic
jej nie zaatakowało było dobrym znakiem. Nie uznawał jej za
zagrożenie. Zapewne słusznie bo sama nie mogła mu nic zrobić. Nic
poza zyskaniem czasu dla innych.
Wstrzymała oddech
stając przed samymi drzwiami. Starała się coś usłyszeć,
jakikolwiek znak o czyjejś obecności. Cisza była paraliżująca.
Niemożliwe by go tutaj nie było. Wyczuwała jego obecność, ale
nie fizycznie. Zwyczajnie przeczuwała, że jest gdzieś tutaj. Jakby
zapaliła jej się alarmowa lampka. Uwaga świr w środku!
Nacisnęła na klamkę i
wkroczyła do środka. Wewnątrz było ponuro i śmierdziało
intensywniej niż wcześniej. Odór siarki przyprawiał o płacz.
Wszelka nadzieja, że gospodarz ocalał prysła po pierwszym
zerknięciu. Czuła i widziała jego krew rozlaną na podłodze i
ścianach. Pomieszczenie niegdyś pełne ciepła i uroku, zmieniło
się w pogorzelisko i miejsce masakry. Pozostałości po stolikach i
krzesłach walały się po podłodze. Stłuczone szkło butelek,
które zawsze stały równo ułożone za barem pokrywało blat oraz
drewniane panele. Zaschnięta krew mieszała się z alkoholowymi
trunkami. Z ulgą stwierdziła, że połowa substancji, którą
wcześniej uznała za krew okazała się czerwonym winem. Nie było
to zbyt duże pocieszenie, ale jednak w pewnym sensie rozluźniło
jej spięte mięśnie przynajmniej na moment.
Usłyszała nagły powiew
powietrza po prawej stronie. Zanim zdążyła zareagować, coś mocno
przycisnęło ją do ściany, zaciskając dłonie na jej ustach. Już
miała sprzedać mocnego kopniaka napastnikowi, kiedy zorientowała
się kto to był. Przyłożył palec do ust, nakazując jej być
cicho. Dopiero kiedy kiwnęła głową, zgodził się ją puścić.
Spojrzał jej w oczy.
Przez moment ujrzała w nich dziwny smutek i jakby tęsknotę.
Ponownie zatonęłaby w tej błękitnej głębi, ale ich kontakt
wzrokowy szybko się urwał. Odwrócił wzrok, uważnie wsłuchując
się w coś na zewnątrz. Po chwili napięcie opuściło jego
ramiona.
- Nie sądziłem, że
tak szybko się zjawicie. - szepnął
- Ja nie sądziłam, że
jesteś takim idiotą. - syknęła w odpowiedzi – Co planujesz,
Drake? Zabić się przedwcześnie?
Uśmiech okrył jego
twarz.
-Na pewno by cię to
zmartwiło. - stwierdził arogancko, po czym spoważniał – Czekam
tu na niego. Wiem, że niedługo powinien się zjawić.
- Nawet nie pytam skąd.
Zapewne od swojej wiedźmy.
- Współpraca z Aeirin
wygląda inaczej w twoich oczach niż w moich i jej, ale uwierz mi na
słowo, że zakończenie cię nie zaskoczy.
Spojrzała na niego z
zainteresowaniem.
- Nienawidzę Aeirin
bardziej niż Juana. Nie sądź głupio, że dla jednej informacji
jestem w stanie wybaczyć jej całe zło.
Postanowiła nie drążyć
tematu. Mało ją interesowała ich relacja. Przynajmniej tak chciała
by on myślał.
- Gdzie to masz? -
szepnęła tak cicho jak tylko potrafiła
Prowokacyjnie uniósł
brew.
- Wiesz co mam na myśli.
- pchnęła go
Doskonale wiedział, ale
nie wiadomo dlaczego nie był pewien czy powinien jej to wyjawić. W
końcu westchnął i odsłonił rękaw koszuli, ukazując znajome
ostrze z pięknym triskelionem wyrzeźbionym na czarnym kamieniu.
- To to? - zdziwiła się
- Mamy większe
szczęście niż myśleliśmy. Te trzy noże są ze sobą magicznie
złączone, więc mamy trzy bronie by go zabić.
- Gdzie pozostałe dwa?
Nie odpowiedział.
- Drake nie możesz mieć
wszystkich trzech. Powinniśmy je podzielić między sobą. Nie bierz
całej odpowiedzialności na siebie.
Gdzieś z zewnątrz
dobiegł przytłumiony szelest. Ktoś się zbliżał.
- Drake! - ponagliła go
Zerknął gwałtownie
gdzieś w bok na stertę rozwalonych mebli. To, że nie oddał jej
noża nie było takim zaskoczeniem jak nagły odskok do tyłu i
całkowite zniknięcie gdzieś w ciemnościach budynku. Zostawił ją
samą i bezbronną, podczas gdy ktoś właśnie naciskał na klamkę
głównych drzwi. Zebrała całą swoją odwagę, wyprostowała się
i stanęła naprzeciwko. Wejście się uchyliło, wpuszczając nieco
światła do środka. Wysoki mężczyzna wszedł do środka, zamknął
za sobą drzwi i z pełnym satysfakcji uśmiechem spojrzał prosto na
nią.
To był Juan.
Rozdział jak zwykle SUPER ! Akcja bardzo ciekawie się toczy : zabicie aziza, zniknięcie Draka, spotkanie Juana. Jestem naprawde zachwycona twoim stylem. Cały czas czymasz w napięciu w pewnym momencie myślałam, że eksploduję XD. Z WIELKĄ niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :P i pytam się czy masz już jakiś pomysł na niego :D ? Dobra, muszę kończyć bo zaraz idę na tańce. Pozdrawiam cię i życzę miłych feri . Jestem twoją WIELKĄ fanką
OdpowiedzUsuńNo i kolejny genialny rozdział!!! Pod sam koniec czytania byłem tak podekscytowany, a ty tu nagle koniec wstawiłaś! XD Błagam o jak najszybsze pojawienie się kolejnego rozdziału, bo poprostu nie wytrzymam!!! :D A teraz bardzo popularne pytanie:
OdpowiedzUsuńKiedy następny???!!! :)