Panująca w lesie cisza
zapierała dech. Nie słychać było nic poza krokami Alison i jej
dwóch towarzyszy. Szła ostatnia, co jakiś czas rozglądając się
dookoła. Ptaki gdzieś zaginęły, nawet wiatr zdawał się przerwać
swoją działalność. Alison mogła jedynie wsłuchiwać się w
szelest liści pod jej stopami, oraz w swoje nieznacznie
przyspieszające bicie serca. Miała złe przeczucia. Wszystko wokół
wołało by zawróciła. Nie wiedziała jak, ale była w stanie to
wyczuć. Jakby powietrze było naładowane złą energią, która
niemal parzyła jej skórę. Zastanawiała się, czy Chris też to
czuł, czy tylko ona była już za bardzo przewrażliwiona by jasno
myśleć. Mimo dekoncentrujących myśli oraz niepokoju, brnęła
naprzód do starych magazynów, gdzie jej stado miało na nich
czekać.
- Te magazyny to to samo
miejsce gdzie dawniej spotykali się Inni? - spytała cichym głosem,
który przez panującą ciszę i tak wydał się głośny niczym grom
z nieba.
- Nie. - odpowiedział
Chris
- To zbyt ryzykownie, by
jeszcze kiedykolwiek tam wracać. - dopowiedział Aziz – Inni nie
byli i raczej nie będą tolerowani przez żadne ze stad.
- Ty też masz
wytatuowany znak? - przyspieszyła kroku, by się z nim zrównać.
Spojrzał na nią
przelotnie, po czym odpowiedział.
- Nie. Po ataku na
Innych ojciec uznał, że to zbyt ryzykowne bym został napiętnowany.
Alison zerknęła na
Chrisa. Szedł kilka kroków przed nimi i wpatrywał się w podłoże.
- Mogę o coś spytać?
- wróciła do Aziza
- Zapewne i tak to
zrobisz. - Wzruszył ramionami
- Nie musisz odpowiadać,
jeśli nie chcesz. - uprzedziła – Dlaczego powiedziałeś, że już
nie jesteś wilkołakiem?
Uważnie mu się
przyglądała, ale wyraz jego twarzy się nie zmienił. Nadal z ledwo
widoczną koncentracją przemierzał las.
- To długa historia.
Podjąłem w życiu kilka decyzji, z których nie jestem dumny i
przyszło mi za to zapłacić.
- Mało konkretna
odpowiedź. - mruknęła od nosem
- Słuch mam nadal
dobry, wiesz?
- Przepraszam. -
Uśmiechnęła się niewinnie. - Po prostu nigdy nie słyszałam, by
ktoś mógł wyzbyć się tego kim jest w dosłownym tego znaczeniu.
Jej myśli znowu
powędrowały w stronę Drake'a. Gdzie on się podziewał i dlaczego
nie dawał znaku życia?
- Będąc istotą
nadnaturalną jesteś albo błogosławiony albo przeklęty. Zależy
jak bardzo cieszysz się ze swoich nadprzyrodzonych cech. Jakkolwiek
by się nie myślało wasze zdolności są jedynie darem, czystą
mocą, którą można stracić. To niewyobrażalnie bolesne i może
się dokonać tylko jeśli sam wyrazisz na to zgodę, ale nie jest
niemożliwe.
- Co dostałeś w
zamian?
Przez jego twarz
przebiegł smutek. Szybko jednak się opamiętał i nie dając po
sobie nic poznać maszerował dalej.
- Tak jak mówiłem, to
długa historia.
- A my nie mamy na nią
czasu. - powiedział Chris, zatrzymując się.
Alison wyszła przed
niego. Kilka metrów dalej stały blaszane i już zardzewiałe
magazyny. Trzy wysokie budynki, które dobrze maskowały się między
drzewami.
- Słyszysz? - spytał
Chris
- Co? - spytała
- No właśnie nic. Nie
słyszę by ktokolwiek był w środku, ale czuję ich zapach.
Alison nie czekając
dłużej ruszyła biegiem w stronę magazynów. Słyszała jak brat
woła jej imię, a potem odgłos ich przyspieszonych kroków. Wbiegła
między budynki i taranem wpadła do pierwszego z nich. Tak samo jak
Chris, czuła ich zapach. Byli tutaj nie tak dawno, ale w ich woni
było coś więcej. Kwaśny i żrący zapach strachu oraz unoszący
się odór siarki. Ręce zaczęły jej drżeć, kiedy zdała sobie
sprawę co się stało. Widziała zdemolowane wnętrze pomieszczenia,
poobdzieraną podłogę oraz wgniecenia w ścianach. Zanim zdążyła
cokolwiek zrobić obrazy wypełniły jej umysł.
Stała wewnątrz
bijatyki. Potępieni wpadli do środka, bez ostrzeżenia atakując
nic nie spodziewających się członków jej stada. Niezliczone
zastępy dymiących bestii porywały wilkołaki i znikały w odmętach
ciemności. Słyszała przerażone krzyki kobiet, płacz dzieci oraz
coraz słabsze komendy Billa i Thomasa, którzy desperacko starali
się ochronić ocalałych. Wszystko działo się tak szybko.
- Alison! - nawoływanie
wydostało ją z zatrważających wizji tego co się wydarzyło –
Alison, spójrz na mnie!
Skupiła wzrok i kilka
razy zamrugała. Ujrzała zatroskaną twarz brata kucającego nad jej
ciałem. Ona sama natomiast leżała na ziemi. Otrząsnęła się z
obrazów i z pomocą Chrisa uniosła się na równe nogi.
- On ich wszystkich
zabrał. - wydyszała
Chris spuścił wzrok.
- Przykro mi, Alison
- Przecież to nie twoja
wina.
- On ich przemieni. -
szepnął – Każdego.
Odsunął się i schował
twarz w dłoniach. Chciała być w stanie go pocieszyć, ale nie było
słów, które jakoś podniosły by ich na duchu. Juan miał już
prawie każdego wilkołaka. Kiedy ich oddziały się kurczyły jemu
przybywało demonów. Jak mieli mu się przeciwstawić skoro nie
mieli już nic. Nie było kogo ocalić, wszyscy przepadli. Alison
pomyślała o twarzach, które z podziwem wpatrywały się w swojego
nowego alfę. Uwierzyli jej, a ona ich zawiodła. Nie było jej kiedy
zaatakował.
Była wściekła na samą
siebie. Jak mogła ich zostawić? Dlaczego ich opuściła, wierząc,
że to im pomoże? Krzyknęła z frustracją i uderzyła pięścią w
blaszaną ścianę, która pod siłą ciosu, wygięła się w łuk.
Gniew przepływał przez jej żyły, przynosząc znajome mrowienie i
nadchodzący spokój. Moment ciszy w jej umyśle szybko zmienił się
w ból. Czuła jak jej kości zmieniają kształt. Upadła na ziemie,
stając na włochatych łapach. Uniosła wysoko głowę i głośno
zawyła. Ból w jej głosie wypełnił magazyn. Aż trzęsła się od
adrenaliny, która wypełniła jej ciało. Ruszyła biegiem w stronę
lasu, przebijając się przez zarośla i przeskakując nad
przewalonymi pniami.
* * *
Widział jak Alison
odbiega i nie miał siły by ją powstrzymać. Czuł wszystko to co
ona. Każdą pojedynczą myśl i towarzyszący jej ból. Starał się
zapanować nad sobą i zachować spokój, ale ziemia osuwała mu się
spod nóg. Miał wrażenie, że tonie w bagnie, które bez litości
go wciąga, wypełnia gardło kleistą mazią, utrudniając
oddychanie i zaciemniając wzrok.
- Nikogo nie ma.
Wszystkie trzy magazyny są puste. - oznajmił Aziz.
Chris nawet nie podniósł
głowy by na niego spojrzeć. Siedział na ziemi oparty o metalową
blachę ze wzrokiem wbitym we własne dłonie. Słyszał jak
przyjaciel przysiada się do niego i głośno wypuszcza powietrze.
- Nie daję już rady,
Aziz. - powiedział zachrypniętym głosem, ledwo powstrzymując łzy
– Powiedz mi jak ty to robisz? Jak funkcjonujesz w tym chaosie?
Skąd masz taką siłę?
- Nie mam jej. - wyznał
– Nigdy nie miałem.
Nastała cisza. Dołująca
i straszna bezdźwięczność, gorsza od najsilniejszego huku.
Sprawiała, że do głowy wracały wspomnienia, pojawiały się
myśli, które mroziły krew w żyłach. Filozoficzne pytania, które
sprawiały, że rozmyślasz nad sensem wszystkiego oraz zdajesz sobie
sprawę z beznadziejności własnego życia.
- Odwaga. - powiedział
w końcu. Zanim Chris przypomniał sobie o czym właściwie mówi,
ten dokończył – Nie jest sztuką pociągnąć za spust pistoletu
wycelowanego w serce, trzeba mieć odwagę by tego nie zrobić.
Powiedzieć sobie, że choćby nie wiem co, wyjdę z tego syfu czystą
stopą. Nie odkryję niczego nowego mówiąc, że jest beznadziejnie,
ale nie będę też kłamał zapewnieniami, że wszystko się ułoży.
Nie ważne jak wiele ty stracisz, pomyśl co możesz zrobić by inni
nie byli na twoim miejscu.
- Dlatego tutaj z nami
przyszedłeś? Nie dlatego żeby się zemścić?
- Możesz wiele
przetrwać kierując się zemstą, ale ona sama w sobie przynosi
jedynie osobistą porażkę. Zabiera wszystko co czyni cię sobą.
- Co ja powinienem
zrobić? - spytał unosząc głowę
- Podnieść swoje
cztery litery i obić je komuś innemu.
Oboje odwrócili wzrok. W
drzwiach stał Darren z założonymi rękoma, trzymając w dłoni
rulon papieru. Aziz momentalnie wstał i dłonią sięgnął do
przypiętego przy biodrze miecza.
- On jest z nami. -
uspokoił go Chris też podnosząc się z ziemi. - Powiedz, że masz
dobre wieści. - skierował się do czarownika.
- I tak i nie. Kiedy do
mnie zadzwoniłeś i powiedziałeś, że Juan spalił kanały w
Zachodnim Stadzie, pojawiła mi się w głowie pewna myśl. Zacząłem
się zastanawiać dlaczego to zrobił, skoro mógł zniszczyć ich
siedzibę w inny, prostszy sposób. Wtedy doszedłem do wniosku, że
przecież zrobił to samo w Północnej i Południowej watasze.
- To jakiś wzór. -
stwierdził Aziz
- Nie wzór, a rytuał.
Trzy miejsca masakr, które służyły trzem celom. Po pierwsze
powiększył szeregi Potępionych, po drugie miejsca rzezi, które są
ze sobą powiązane, bo w każdym z nich zginął alfa, tworzą
naturalny trójkąt, w którym jego moc zostaje zwiększona.
- Co to znaczy? - spytał
Chris
- Kiedy połączy się
na mapie kreskami te trzy miejsca, tworzy się trójkąt. - wyjaśnił
Aziz – Teren ten jest źródłem mocy, dla osoby, która go
stworzyła
- Jak dużej mocy? -
dopytywał się Chris
- Na tą skalę? - Aziz
podrapał się po głowie. – Może być nawet nieśmiertelny.
- To prawda?
- Na tym obszarze. -
uściślił czarownik
- To są te dobre
wieści? - zdziwił się Chris
- Nie doszedłem jeszcze
do trzeciego punktu. Czasem nawet nadnaturalne siły potrzebują
równowagi. To co przynosi Juanowi siłę, nam daje pewną przewagę,
o której zapewne on sam nie ma pojęcia. Magiczne trójkąty są
dobrym sposobem by pozyskać pewne talenty...
- Nieśmiertelność
nazywasz talentem? - Chris powoli tracił panowanie nad sobą
- Chcę tylko
powiedzieć, że w tak wydawałoby się idealnym źródle mocy, które
dają trzy masakry, istnieje haczyk. Kończąc upiorny trójkąt,
uwolnił moc nie tylko dla siebie.
- Naprawdę nie da się
jaśniej i szybciej? - wtrącił
Czarownik wydał
stłumiony dźwięk, który mógł być oznaką irytacji.
- Każdy trójkąt ma
swój środek. W owym środku zgromadziła się magia, która jest w
stanie go zabić. - rzucił. Uniósł wysoko głowę i zamaszystym
ruchem odwinął trzymany w dłoni rulon. - Zgadnij gdzie jest ten
środek.
Przekręcił kartkę,
która okazała się mapą całego Jacksonville, z zaznaczonymi
trzema punktami, które po połączeniu dawały trójkąt. Trzy
czerwone linie, które wychodziły z wierzchołków łączyły się w
środku trójkąta, tuż nad rzeką przepływającą przez miasto.
Chris lekko oszołomiony
przeczytał nazwy ulic, które z boku nabazgrał czarownik.
- Skrzyżowanie N Pearl
i Monroe W.
- I? - zdziwił się
Aziz
- To adres starego
hotelu, w którym mieszkam. - wyjaśnił mu – Hotelem mam zabić
Juana? - zdenerwował się
- Nie. - odparł
nieurażony Darren – Gdzieś w tym lokum znajduje się przedmiot, w
którym ukryła się magia zdolna zabić Juana.
- Jak mamy ją znaleźć?
To jest kuźwa hotel!
Był wzburzony, ale
jednocześnie czuł radość, że pojawiła się szansa na
zakończenie tego wszystkiego.
- Jestem czarownikiem.
Potrafię wyczuć taki przedmiot. Wystarczy, że tam pojedziemy.
- No dobra, ale nawet
jeśli zabijemy Juana, to jaką mamy pewność, że te stwory
przepadną razem z nim? - Aziz nie tracił głowy, starając się
trzymać konkretów.
- Nie mamy. - wyznał
Darren – Ale będzie jednego potwora mniej. Znajdźmy ten przedmiot
i wtedy będziemy się zastanawiać co dalej. - Zwinął mapę i
nagle zastygł. Nerwowo się rozejrzał, jakby czegoś szukał. -
Gdzie właściwie jest Alison?
* * *
Mknęła przed siebie,
ani razu się nie zatrzymując. Była jak naładowana bateria, której
zasoby szybko się nie skończą. Chciała uciec od tego wszystkiego,
ale nieważne jak długo by nie biegła, to i tak wróciłaby do tego
samego miejsca. Była w środku chaosu, z którego nie da się
wydostać. Nie ważne jak bardzo by tego pragnęła, to pęto już na
stałe zacisnęło się wokół jej gardła, pozbawiając oddechu z
każdą sekundą, powoli zabijając. Kawałek po kawałku. Jej świat
się kurczył, cicho krwawił zamieniając chwile szczęścia w
piekło.
Biegła i biegła, aż
skończył się ląd. Gwałtownie zahamowała, stając na krawędzi
klifu. Nisko w dole płynęła rwąca rzeka. Jej spienione wody
meandrowały między skałami, obijając się o ich ostre krawędzie.
Tak łatwo byłoby zrobić jeszcze jeden krok i na zawsze zniknąć w
jej odmętach. Kojąca myśl, o tym, że jej problemy nareszcie
dobiegłyby końca dotarła do jej umysłu. Zniknęłoby cierpienie i
ból. Trwałaby w nicości odseparowana od wszystkiego co dobre i
złe. Śmierć byłaby prostsza od życia. Miała większą odwagę
by zakończyć swoją nic nie wartą egzystencję, niż dalej
zmierzać się z przeciwnościami losu. Może nie było jej
przeznaczone by być wielką alfą? Może tak jak jej matka, powinna
umrzeć by zaznać spokoju?
Wpatrywała się w dół
z błogim spokojem. Nic nie powstrzymywało jej by zrobić ten
ostatni krok. Tak prosta rzecz zakończyłaby jej cierpienia. Może
nawet spotkałaby się z bliskimi, których utraciła? Czy istniało
gdzieś miejsce, w którym mogłaby ponownie ujrzeć matkę, poznać
ojca? Była gotowa na to ostateczne ryzyko. Poddałaby się śmierci
bez żadnej walki.
Ziemia ukruszyła się
pod jej łapami. Skalne odłamki pomknęły w dół, tonąc w ciemnej
wodzie. Poczuła chłodny powiew pod futrem, niczym oddech śmierci,
zachęcający ją do skoku. Zacisnęła zęby i zamknęła oczy. Nie
czuła już nic. Była pusta. Nie wiedziała czy stoi, czy leci. Bała
się przekonać. Otaczała ją ciemność.
Rozdział jak zwykle super ciekawy. Ostatnie zdaniia sprawiły że przeszedł mnie dreszcz. Jestem ciekawa co się stanie dalej. No i tak po cichu liczyłam, że przybędzie Drake i ją ocali XD, więc mnie zaskoczyłaś, czekam zniecierpliwieniem na kolejny :). Kiedy kolejny ? <------ ach te moje popularne pytanie
OdpowiedzUsuń