piątek, 2 stycznia 2015

Rozdział 63

Panująca w lesie cisza zapierała dech. Nie słychać było nic poza krokami Alison i jej dwóch towarzyszy. Szła ostatnia, co jakiś czas rozglądając się dookoła. Ptaki gdzieś zaginęły, nawet wiatr zdawał się przerwać swoją działalność. Alison mogła jedynie wsłuchiwać się w szelest liści pod jej stopami, oraz w swoje nieznacznie przyspieszające bicie serca. Miała złe przeczucia. Wszystko wokół wołało by zawróciła. Nie wiedziała jak, ale była w stanie to wyczuć. Jakby powietrze było naładowane złą energią, która niemal parzyła jej skórę. Zastanawiała się, czy Chris też to czuł, czy tylko ona była już za bardzo przewrażliwiona by jasno myśleć. Mimo dekoncentrujących myśli oraz niepokoju, brnęła naprzód do starych magazynów, gdzie jej stado miało na nich czekać.  
- Te magazyny to to samo miejsce gdzie dawniej spotykali się Inni? - spytała cichym głosem, który przez panującą ciszę i tak wydał się głośny niczym grom z nieba.
- Nie. - odpowiedział Chris
- To zbyt ryzykownie, by jeszcze kiedykolwiek tam wracać. - dopowiedział Aziz – Inni nie byli i raczej nie będą tolerowani przez żadne ze stad.
- Ty też masz wytatuowany znak? - przyspieszyła kroku, by się z nim zrównać.
Spojrzał na nią przelotnie, po czym odpowiedział.
- Nie. Po ataku na Innych ojciec uznał, że to zbyt ryzykowne bym został napiętnowany.
Alison zerknęła na Chrisa. Szedł kilka kroków przed nimi i wpatrywał się w podłoże.
- Mogę o coś spytać? - wróciła do Aziza
- Zapewne i tak to zrobisz. - Wzruszył ramionami
- Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz. - uprzedziła – Dlaczego powiedziałeś, że już nie jesteś wilkołakiem?
Uważnie mu się przyglądała, ale wyraz jego twarzy się nie zmienił. Nadal z ledwo widoczną koncentracją przemierzał las.
- To długa historia. Podjąłem w życiu kilka decyzji, z których nie jestem dumny i przyszło mi za to zapłacić.
- Mało konkretna odpowiedź. - mruknęła od nosem
- Słuch mam nadal dobry, wiesz?
- Przepraszam. - Uśmiechnęła się niewinnie. - Po prostu nigdy nie słyszałam, by ktoś mógł wyzbyć się tego kim jest w dosłownym tego znaczeniu.
Jej myśli znowu powędrowały w stronę Drake'a. Gdzie on się podziewał i dlaczego nie dawał znaku życia?
- Będąc istotą nadnaturalną jesteś albo błogosławiony albo przeklęty. Zależy jak bardzo cieszysz się ze swoich nadprzyrodzonych cech. Jakkolwiek by się nie myślało wasze zdolności są jedynie darem, czystą mocą, którą można stracić. To niewyobrażalnie bolesne i może się dokonać tylko jeśli sam wyrazisz na to zgodę, ale nie jest niemożliwe.
- Co dostałeś w zamian?
Przez jego twarz przebiegł smutek. Szybko jednak się opamiętał i nie dając po sobie nic poznać maszerował dalej.
- Tak jak mówiłem, to długa historia.
- A my nie mamy na nią czasu. - powiedział Chris, zatrzymując się.
Alison wyszła przed niego. Kilka metrów dalej stały blaszane i już zardzewiałe magazyny. Trzy wysokie budynki, które dobrze maskowały się między drzewami.
- Słyszysz? - spytał Chris
- Co? - spytała
- No właśnie nic. Nie słyszę by ktokolwiek był w środku, ale czuję ich zapach.
Alison nie czekając dłużej ruszyła biegiem w stronę magazynów. Słyszała jak brat woła jej imię, a potem odgłos ich przyspieszonych kroków. Wbiegła między budynki i taranem wpadła do pierwszego z nich. Tak samo jak Chris, czuła ich zapach. Byli tutaj nie tak dawno, ale w ich woni było coś więcej. Kwaśny i żrący zapach strachu oraz unoszący się odór siarki. Ręce zaczęły jej drżeć, kiedy zdała sobie sprawę co się stało. Widziała zdemolowane wnętrze pomieszczenia, poobdzieraną podłogę oraz wgniecenia w ścianach. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić obrazy wypełniły jej umysł.
Stała wewnątrz bijatyki. Potępieni wpadli do środka, bez ostrzeżenia atakując nic nie spodziewających się członków jej stada. Niezliczone zastępy dymiących bestii porywały wilkołaki i znikały w odmętach ciemności. Słyszała przerażone krzyki kobiet, płacz dzieci oraz coraz słabsze komendy Billa i Thomasa, którzy desperacko starali się ochronić ocalałych. Wszystko działo się tak szybko.
- Alison! - nawoływanie wydostało ją z zatrważających wizji tego co się wydarzyło – Alison, spójrz na mnie!
Skupiła wzrok i kilka razy zamrugała. Ujrzała zatroskaną twarz brata kucającego nad jej ciałem. Ona sama natomiast leżała na ziemi. Otrząsnęła się z obrazów i z pomocą Chrisa uniosła się na równe nogi.
- On ich wszystkich zabrał. - wydyszała
Chris spuścił wzrok.
- Przykro mi, Alison
- Przecież to nie twoja wina.
- On ich przemieni. - szepnął – Każdego.
Odsunął się i schował twarz w dłoniach. Chciała być w stanie go pocieszyć, ale nie było słów, które jakoś podniosły by ich na duchu. Juan miał już prawie każdego wilkołaka. Kiedy ich oddziały się kurczyły jemu przybywało demonów. Jak mieli mu się przeciwstawić skoro nie mieli już nic. Nie było kogo ocalić, wszyscy przepadli. Alison pomyślała o twarzach, które z podziwem wpatrywały się w swojego nowego alfę. Uwierzyli jej, a ona ich zawiodła. Nie było jej kiedy zaatakował.
Była wściekła na samą siebie. Jak mogła ich zostawić? Dlaczego ich opuściła, wierząc, że to im pomoże? Krzyknęła z frustracją i uderzyła pięścią w blaszaną ścianę, która pod siłą ciosu, wygięła się w łuk. Gniew przepływał przez jej żyły, przynosząc znajome mrowienie i nadchodzący spokój. Moment ciszy w jej umyśle szybko zmienił się w ból. Czuła jak jej kości zmieniają kształt. Upadła na ziemie, stając na włochatych łapach. Uniosła wysoko głowę i głośno zawyła. Ból w jej głosie wypełnił magazyn. Aż trzęsła się od adrenaliny, która wypełniła jej ciało. Ruszyła biegiem w stronę lasu, przebijając się przez zarośla i przeskakując nad przewalonymi pniami.

* * *
Widział jak Alison odbiega i nie miał siły by ją powstrzymać. Czuł wszystko to co ona. Każdą pojedynczą myśl i towarzyszący jej ból. Starał się zapanować nad sobą i zachować spokój, ale ziemia osuwała mu się spod nóg. Miał wrażenie, że tonie w bagnie, które bez litości go wciąga, wypełnia gardło kleistą mazią, utrudniając oddychanie i zaciemniając wzrok.
- Nikogo nie ma. Wszystkie trzy magazyny są puste. - oznajmił Aziz.
Chris nawet nie podniósł głowy by na niego spojrzeć. Siedział na ziemi oparty o metalową blachę ze wzrokiem wbitym we własne dłonie. Słyszał jak przyjaciel przysiada się do niego i głośno wypuszcza powietrze.
- Nie daję już rady, Aziz. - powiedział zachrypniętym głosem, ledwo powstrzymując łzy – Powiedz mi jak ty to robisz? Jak funkcjonujesz w tym chaosie? Skąd masz taką siłę?
- Nie mam jej. - wyznał – Nigdy nie miałem.
Nastała cisza. Dołująca i straszna bezdźwięczność, gorsza od najsilniejszego huku. Sprawiała, że do głowy wracały wspomnienia, pojawiały się myśli, które mroziły krew w żyłach. Filozoficzne pytania, które sprawiały, że rozmyślasz nad sensem wszystkiego oraz zdajesz sobie sprawę z beznadziejności własnego życia.
- Odwaga. - powiedział w końcu. Zanim Chris przypomniał sobie o czym właściwie mówi, ten dokończył – Nie jest sztuką pociągnąć za spust pistoletu wycelowanego w serce, trzeba mieć odwagę by tego nie zrobić. Powiedzieć sobie, że choćby nie wiem co, wyjdę z tego syfu czystą stopą. Nie odkryję niczego nowego mówiąc, że jest beznadziejnie, ale nie będę też kłamał zapewnieniami, że wszystko się ułoży. Nie ważne jak wiele ty stracisz, pomyśl co możesz zrobić by inni nie byli na twoim miejscu.
- Dlatego tutaj z nami przyszedłeś? Nie dlatego żeby się zemścić?
- Możesz wiele przetrwać kierując się zemstą, ale ona sama w sobie przynosi jedynie osobistą porażkę. Zabiera wszystko co czyni cię sobą.
- Co ja powinienem zrobić? - spytał unosząc głowę
- Podnieść swoje cztery litery i obić je komuś innemu.
Oboje odwrócili wzrok. W drzwiach stał Darren z założonymi rękoma, trzymając w dłoni rulon papieru. Aziz momentalnie wstał i dłonią sięgnął do przypiętego przy biodrze miecza.
- On jest z nami. - uspokoił go Chris też podnosząc się z ziemi. - Powiedz, że masz dobre wieści. - skierował się do czarownika.
- I tak i nie. Kiedy do mnie zadzwoniłeś i powiedziałeś, że Juan spalił kanały w Zachodnim Stadzie, pojawiła mi się w głowie pewna myśl. Zacząłem się zastanawiać dlaczego to zrobił, skoro mógł zniszczyć ich siedzibę w inny, prostszy sposób. Wtedy doszedłem do wniosku, że przecież zrobił to samo w Północnej i Południowej watasze.
- To jakiś wzór. - stwierdził Aziz
- Nie wzór, a rytuał. Trzy miejsca masakr, które służyły trzem celom. Po pierwsze powiększył szeregi Potępionych, po drugie miejsca rzezi, które są ze sobą powiązane, bo w każdym z nich zginął alfa, tworzą naturalny trójkąt, w którym jego moc zostaje zwiększona.
- Co to znaczy? - spytał Chris
- Kiedy połączy się na mapie kreskami te trzy miejsca, tworzy się trójkąt. - wyjaśnił Aziz – Teren ten jest źródłem mocy, dla osoby, która go stworzyła
- Jak dużej mocy? - dopytywał się Chris
- Na tą skalę? - Aziz podrapał się po głowie. – Może być nawet nieśmiertelny.
- To prawda?
- Na tym obszarze. - uściślił czarownik
- To są te dobre wieści? - zdziwił się Chris
- Nie doszedłem jeszcze do trzeciego punktu. Czasem nawet nadnaturalne siły potrzebują równowagi. To co przynosi Juanowi siłę, nam daje pewną przewagę, o której zapewne on sam nie ma pojęcia. Magiczne trójkąty są dobrym sposobem by pozyskać pewne talenty...
- Nieśmiertelność nazywasz talentem? - Chris powoli tracił panowanie nad sobą
- Chcę tylko powiedzieć, że w tak wydawałoby się idealnym źródle mocy, które dają trzy masakry, istnieje haczyk. Kończąc upiorny trójkąt, uwolnił moc nie tylko dla siebie.
- Naprawdę nie da się jaśniej i szybciej? - wtrącił
Czarownik wydał stłumiony dźwięk, który mógł być oznaką irytacji.
- Każdy trójkąt ma swój środek. W owym środku zgromadziła się magia, która jest w stanie go zabić. - rzucił. Uniósł wysoko głowę i zamaszystym ruchem odwinął trzymany w dłoni rulon. - Zgadnij gdzie jest ten środek.
Przekręcił kartkę, która okazała się mapą całego Jacksonville, z zaznaczonymi trzema punktami, które po połączeniu dawały trójkąt. Trzy czerwone linie, które wychodziły z wierzchołków łączyły się w środku trójkąta, tuż nad rzeką przepływającą przez miasto.
Chris lekko oszołomiony przeczytał nazwy ulic, które z boku nabazgrał czarownik.
- Skrzyżowanie N Pearl i Monroe W.
- I? - zdziwił się Aziz
- To adres starego hotelu, w którym mieszkam. - wyjaśnił mu – Hotelem mam zabić Juana? - zdenerwował się
- Nie. - odparł nieurażony Darren – Gdzieś w tym lokum znajduje się przedmiot, w którym ukryła się magia zdolna zabić Juana.
- Jak mamy ją znaleźć? To jest kuźwa hotel!
Był wzburzony, ale jednocześnie czuł radość, że pojawiła się szansa na zakończenie tego wszystkiego.
- Jestem czarownikiem. Potrafię wyczuć taki przedmiot. Wystarczy, że tam pojedziemy.
- No dobra, ale nawet jeśli zabijemy Juana, to jaką mamy pewność, że te stwory przepadną razem z nim? - Aziz nie tracił głowy, starając się trzymać konkretów.
- Nie mamy. - wyznał Darren – Ale będzie jednego potwora mniej. Znajdźmy ten przedmiot i wtedy będziemy się zastanawiać co dalej. - Zwinął mapę i nagle zastygł. Nerwowo się rozejrzał, jakby czegoś szukał. - Gdzie właściwie jest Alison?

* * *

Mknęła przed siebie, ani razu się nie zatrzymując. Była jak naładowana bateria, której zasoby szybko się nie skończą. Chciała uciec od tego wszystkiego, ale nieważne jak długo by nie biegła, to i tak wróciłaby do tego samego miejsca. Była w środku chaosu, z którego nie da się wydostać. Nie ważne jak bardzo by tego pragnęła, to pęto już na stałe zacisnęło się wokół jej gardła, pozbawiając oddechu z każdą sekundą, powoli zabijając. Kawałek po kawałku. Jej świat się kurczył, cicho krwawił zamieniając chwile szczęścia w piekło.
Biegła i biegła, aż skończył się ląd. Gwałtownie zahamowała, stając na krawędzi klifu. Nisko w dole płynęła rwąca rzeka. Jej spienione wody meandrowały między skałami, obijając się o ich ostre krawędzie. Tak łatwo byłoby zrobić jeszcze jeden krok i na zawsze zniknąć w jej odmętach. Kojąca myśl, o tym, że jej problemy nareszcie dobiegłyby końca dotarła do jej umysłu. Zniknęłoby cierpienie i ból. Trwałaby w nicości odseparowana od wszystkiego co dobre i złe. Śmierć byłaby prostsza od życia. Miała większą odwagę by zakończyć swoją nic nie wartą egzystencję, niż dalej zmierzać się z przeciwnościami losu. Może nie było jej przeznaczone by być wielką alfą? Może tak jak jej matka, powinna umrzeć by zaznać spokoju?
Wpatrywała się w dół z błogim spokojem. Nic nie powstrzymywało jej by zrobić ten ostatni krok. Tak prosta rzecz zakończyłaby jej cierpienia. Może nawet spotkałaby się z bliskimi, których utraciła? Czy istniało gdzieś miejsce, w którym mogłaby ponownie ujrzeć matkę, poznać ojca? Była gotowa na to ostateczne ryzyko. Poddałaby się śmierci bez żadnej walki.
 Ziemia ukruszyła się pod jej łapami. Skalne odłamki pomknęły w dół, tonąc w ciemnej wodzie. Poczuła chłodny powiew pod futrem, niczym oddech śmierci, zachęcający ją do skoku. Zacisnęła zęby i zamknęła oczy. Nie czuła już nic. Była pusta. Nie wiedziała czy stoi, czy leci. Bała się przekonać. Otaczała ją ciemność.

1 komentarz:

  1. Rozdział jak zwykle super ciekawy. Ostatnie zdaniia sprawiły że przeszedł mnie dreszcz. Jestem ciekawa co się stanie dalej. No i tak po cichu liczyłam, że przybędzie Drake i ją ocali XD, więc mnie zaskoczyłaś, czekam zniecierpliwieniem na kolejny :). Kiedy kolejny ? <------ ach te moje popularne pytanie

    OdpowiedzUsuń