wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 67

- Wiadomość dotarła szybciej niż się spodziewałem. - Ostentacyjnie spojrzał na nadgarstek lewej ręki, na którym powinien znajdować się zegarek. - A gdzie pozostali? - spytał kpiącym głosem.
- Jestem sama. - odparła najpewniejszym głosem na jaki tylko było ją stać – Nie wiedzą, że przyszłam.
To było słabe kłamstwo, bo mógł ich usłyszeć, wyczuć lub nawet zobaczyć. Zresztą ona na jego miejscu również trzymałaby się wersji, że przybędzie cała grupa.
- Nigdy nie brakowało ci odwagi. - stwierdził – Ale czy to mądre z ich strony, żeby tak cię tutaj puszczać samą.
Upiornie się uśmiechnął, a jego oczy zabłysły. Jak na zawołanie za jego plecami uformowały się dwie dymiące bestie. Zjeżona sierść, która właściwie nie była sierścią, tylko kłębiącym się pyłem stała wysoko dodając im wzrostu. Głowy miały nisko przy ziemi, jakby gotowały się do skoku. Ich jarzące się ślepia przeszywały ją na wskroś. Oczy Juana wyglądały podobnie. Już nie były zielone niczym świeża trawa, tylko ciemne, pełne mroku.
- Zaprzestań tego, Juan. Nie widzisz co się z tobą dzieje? Co one z tobą zrobiły?
Zaczęła gadać głupoty, by jakoś odepchnąć myśli od tych przepełnionych grozą ślepi.
Stanął prosto i nieco rozluźnił ramiona. Demony podążyły za nim, stając w mniej bojowej pozie, ale nadal pozostawały czujne i gotowe do ataku.
- Nie zrozumiesz tego, moja droga. One dodają mi siły. Krew wiedźmy pozwoliła mi nad nimi zapanować. Są na każdy mój rozkaz. Nie sprzeciwiają się, nie rozważają moich poleceń. Zrobią wszystko bez żadnego „ale”. To jest prawdziwe stado, które potrafi służyć alfie.
- To nie stado tylko pozbawieni emocji żołnierze. Prawdziwa wataha opiera się na więziach rodzinnych, a nie na twardych rozkazach. Podążamy za władcą, który jest tego warty, w którego wierzymy.
- Nie czuję się przy nich samotny. - stwierdził z dumą – To w końcu dusze naszych braci i sióstr.
Zacisnęła pięści, hamując się przed rzuceniem się na niego i rozkwaszeniem tej pustej głowy.
- Ale na co to wszystko? Na co ci tacy poddani?
- By coś udowodnić. Pokazać, że nie trzeba być potężnym wilkołakiem by móc siać grozę i strach. Wszyscy zawsze myśleli, że jestem małym knypkiem płaszczącym się przed Brunem. Ale to on błagał mnie o litość przed śmiercią. Gdybyś widziała pogardę na twarzy stada, gdy ukląkł przede mną niczym najgorszy śmieć. Jak ktoś taki miałby nami dowodzić? Tchórz! - splunął.
- Wiec zabiłeś wszystkich by udowodnić jaki jesteś straszny? Komu teraz chcesz to pokazać skoro wszyscy nie żyją? - zdenerwowała się
- Jacksonville to nie jedyne miejsce gdzie znajdują się wilkołaki. Skończę z tym miastem i ruszam dalej.
Dalej? To było dla niej dziwne. Czyżby Juan nie wiedział, że kiedy opuści granice magicznego trójkąta nie będzie już taki potężny?
- Po to nas wezwałeś? By wykończyć niedobitków?
- Skoro sami się pchają. - Niewinnie wzruszył ramionami – Ale tylko wilkołaki, a ty nim nie jesteś, prawda? - Wskazał na nią palcem. - Jesteś czymś więcej. Czymś bardziej potężnym. Tak samo jak twój brat. Zmiennokształtni. Mając kogoś takiego u boku zyskałbym większy szacunek, ale wystarczy mi tylko jeden.
Jego ręka przesunęła się na drzwi, które momentalnie się otworzyły. Do środka wszedł Potępiony, trzymając za kołnierz bluzy ledwo przytomnego Chrisa. Rzucił nim jak lalką o podłogę, po czym spojrzał wyczekująco na swojego pana.
- Przyprowadź pozostałą dwójkę. - rozkazał Juan, patrząc wprost na Chrisa, który zaczął zbierać się z podłogi.
Brat spojrzał przepraszająco na Alison. Po jego twarzy spływała krew, włosy miał sklejone ziemią, a ubranie podarte.
- Nie wiele czasu potrzebowały, by ich wytropić. Jesteście beznadziejni. - zaszydził Juan
Energicznym krokiem ruszył w stroną Chrisa. Po drodze sięgnął za siebie, wyciągając nóż. Alison automatycznie stanęła mu na drodze, ale lekkim ruchem ręki powalił ja na ziemię. Zupełnie jakby nic nie ważyła, pchnął ją na podłogę.
- Nie możesz! - krzyknęła z trudem łapiąc powietrze – Jak go zabijesz, zginę i ja.
Zawahał się i spojrzał na nią.
- Kłamiesz. - parsknął
- Gdybyś wiedział więcej o moim gatunku, miał byś pewność. Zmiennokształtni nie mają rodzeństwa. W każdej rodzinie rodzi się tylko jeden potomek. Jesteśmy wybrykami własnego rodzaju, magicznie powiązani, odczuwając wszystkie emocje oraz ból razem.
Widziała na jego twarzy, że jej nie wierzy. Zamierzał go zabić, a ona nie miała nic by go powstrzymać. Ukucnął i jednym ruchem uniósł Chrisa nad siebie. Ten chociaż wycieńczony, patrzył na niego spod przymkniętych powiek wzrokiem pozbawionym strachu. Przed zadaniem ciosu, powstrzymało go wejście dymiącego wilka, który zgodnie z rozkazem przytargał ze sobą Rusty'iego i Ricki. Oboje wyglądali podobnie do Chrisa. Zmęczeni, ledwo przytomni i poranieni. To było nie możliwe, że tak szybko zostali pokonani.
Gdzie do diabła był Drake?
Juan zainteresował się nowo przybyłą dwójką, coś do nich mówiąc. Alison wykorzystała jego nieuwagę i zaczęła rozglądać się za jakąś bronią. Jej oczy gorączkowo penetrowały przestrzeń. Nic nie wyglądało na dostateczne narzędzie ofensywy. Roztrzaskane drewno zbyt kruche by mogło na coś się zdać, odłamki szkła może i ostre, ale mało skuteczne.
- Będziecie świadkami czegoś niezwykłego. Skoro nie mogę go zabić. - spojrzał na Alison, która gwałtownie się wyprostowała – Przemienię go w jednego z Potępionych. Z jego talentami na pewno będzie potężnym sprzymierzeńcem.
Upuścił Chrisa na ziemię. Alison usłyszała jak wypuszczał powietrze, kiedy uderzył o podłogę. Złożył się jak krzesło, kuląc z bólu. Jego mięśnie drżały, a paznokcie wbijały się w drewnianą posadzkę. Odchylił głowę i spojrzał na Alison. Jego oczy lekko się jarzyły. Próbował się zmienić, ale był zbyt słaby.
Ledwo widocznie pokręciła głową, dając znak by tego nie robił.
- Dalej! - Juan wydał rozkaz jednemu z Potępionych. Nie wiadomo skąd, ale było ich już pięciu wewnątrz budynku, a nie trzech. Płonąca bestia, ciężkim krokiem podeszła do kulącego się Chrisa. Alison zacisnęła dłoń na szklanym odłamku, gotowa do rzutu.
Zanim bestia zdążyła się pochylić, coś mocno zatrzęsło ścianami chatki. Głośny huk powietrza wyważył drzwi. Zerwał się wiatr, który nawet Juana powalił na kolana. Alison zmrużyła oczy by cokolwiek dostrzec. W wejściu stała Aeirin z rozłożonymi rękoma. Jej długie włosy szaleńczo powiewały dookoła jej głowy.
- Nikt nie wykorzystuje Aeirin bezkarnie. - ryknęła
Wyglądała jak bogini zemsty. Cała na czarno z morderczo jarzącym się wzrokiem. Juan zdołał podnieść się z podłogi i stanąć naprzeciw wiatru.
- Wspaniale, że i ty sama przybyłaś na swoją egzekucje. - krzyknął.
Nie powiedział nic więcej, ale nagle pomieszczenie wypełniło się czarnym dymem. Potępieni już nawet nie mieli kształtu. Byli jedną masą, rozdzieloną jedynie dziesiątkami par czerwonych oczu. Wszystkie naraz ruszyły w stroną Aeirin. Alison wykorzystała zamieszanie by podpełznąć do brata. Demony przefruwały nad jej głową, co jakiś czas zahaczając ją pazurami. Wewnątrz panował ogromny hałas. Szczęk zębów i pełne grozy warknięcia wypełniły jej uszy.
- Jak się czujesz? - starała się przekrzyczeć harmider
- Powoli dochodzę do siebie. - odpowiedział – Musimy się zmienić. To jedyne wyjście by odeprzeć Potępionych.
Zaprzeczyła głową. Coś błysnęło w stercie drewna po lewej stronie. Odgarnęła odłamki mebli, wyciągając pozostawione ostrze z czarnym kamieniem. Czyli jednak nie zostawił jej bezbronnej.
- Mam inny pomysł.
- Co to tutaj robi? - zdziwił się. Spojrzał na nią po czym zrozumiał – Drake. To jest ta broń.
Chciał wyciągnąć sztylet z jej dłoni.
- Jesteś za słaby. - stwierdziła – Zabierz stąd resztę.
Spojrzała za siebie. Ujrzała dzielnie walczącą Ricki, która odpierała atak jednego z Potępionych. Tuż za nią leżał nieprzytomny Rusty.
- Ty też. - powiedział Drake, opadając na kolanach tuż przy nich – Zabierajcie się stąd. Razem z Aeirin damy sobie radę. - Spojrzał na Alison – Sztylet zabija również Potępionych. Użyj go jak, któryś stanie ci na drodze.
Już miał odwrócić się i ruszyć w wir walki, ale w ostatniej chwili zawrócił i mocno przycisnął usta do jej warg. Pocałunek był czuły, ale krótki.
- Ratujcie się. - powiedział po czym zniknął gdzieś w czarnym dymie.
Przez chwile siedziała oszołomiona. Szybko jednak zebrała się w sobie i z bratem podpartym na ramionach powoli zaczęła brnąć w stronę drzwi. Potępieni przelatywali obok nich nienamacalnie. Co jakiś czas tylko któryś z nich mocno uderzył ich z tyłu, na moment pozbawiając ich równowagi.
Bez większych przygód dotarli do Ricki, która walczyła z trzecim z noży. Na ramieniu miała poważną ranę, która obficie krwawiła. Alison zostawiła brata i ruszyła jej na pomoc. Zaszła bestie od tyłu i mocno wbiła nóż w miejsce, gdzie powinny być żebra. Demon zaskomlał i na chwilę dał spokój Ricki, która wykorzystując okazję zadała mu ostateczny cios. Potwór znieruchomiał i błyskawicznie zamienił się w czarny, migoczący pył.
- Zbieramy się stąd. - poleciła Alison – Chris jest przy drzwiach. Ja zajmę się Rusty'im.
Kiwnęła głową, po czym widocznie utykając zaczęła biec w stronę wyjścia. Alison uklękła przy chłopaku i zaczęła go podnosić. Już kiedyś pomagała mu iść, ale kiedy był zupełnie nieprzytomny, okazał się jeszcze cięższy. Wysilając wszystkie swoje mięśnie udało jej się dźwignąć go na tyle by zarzucić sobie jego rękę na barki. Pół niosąc i pół ciągnąc go za sobą, wydostała się na zewnątrz. Powietrze poza domem, było kojąco chłodne i czyste w odróżnieniu od gęstego dymu.
- Co z nią? - spytała kładąc Rusty'iego niezbyt delikatnie na trawie.
Ricki leżała obok, a tuż nad nią klęczał Chris i przewiązywał jej ramię skrawkiem własnej koszulki.
- Niedobrze. Ten stwór nieźle ją ugryzł. Rana wygląda podobnie do tej, którą miał Aziz.
Ręce mu się trzęsły, a oczy miał załzawione.
Uklękła obok, kładąc dłoń na jego. Spojrzał na nią, ale nadal się trząsł.
- Musisz ją stąd zabrać. Musi istnieć sposób by ją uratować. Ricki jest dzielna. Nie podda się bez walki. Zadzwoń do Darrena.
- Muszę wracać pomóc Drake'owi.
Ze strachem spojrzał na szamotaninę w domu. Szum, zgrzyt i warczenie. Nie widziało się nic poza czarnym dymem. Nie było wiadome co dzieje się w środku.
 - Zajmij się nią. - powiedziała i zanim zdążył ją powstrzymać, chwyciła drugi nóż i pobiegła z powrotem do domu.

2 komentarze:

  1. Wspaniały rozdział ! NAprawdę jestem pod coraz większym wrażeniem. Ach słodzę cię jak cukierniczka. NO chciałabym znaleźć jakiś błąd i go skrytykować ale się nie da XD. Jesteś genialna, uwielbiam twoją książkę i ja chcę ją zobaczyć nie długo na pułkach w matrasie lub empiku ;D. A tak z innej beczki, masz fb ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarze i pochwały. ^.^
      Tak, mam facebooka.

      Usuń