Niebo za oknem zaczęło
szarzeć. W domu było chłodno, ciemno i cicho. Kevin nie lubił
tutaj przychodzić. Był przyzwyczajony do odgłosów miasta za
oknem, szumów silników, opon ocierających się o asfalt, klaksonów
i pisków. To wszystko poprawiało mu samopoczucie. Na obrzeżach
panował dołujący spokój. Zero dźwięków za oknem, zwłaszcza w
nocy. Zupełnie jakby ta część miasta była wymarła.
Alison wróciła do
salonu jak tylko, upewniła się, że matka zasnęła. Teraz
siedziała obok niego pogrążona w myślach. Nawet Kevin czuł się
zmieszany, po tym co usłyszał, a co dopiero ona. Jako jedyny
wiedział, że twarda i silna Alison, tak naprawdę w środku jest
krucha niczym porcelana. Zupełnie jak jej matka. Rzadko ukazywała
ból albo rozpacz. Zawsze wszystko tłumiła w środku. Prawie w
ogóle nie płakała, ale po usłyszeniu historii matki jej oczy się
zaszkliły.
Kevin nie chciał nic
mówić. Głupie pytania typu „Wszystko w porządku?” nie miały
sensu. Nie musiała odpowiadać. Znał odpowiedź. Nikt nie czułby
się dobrze, gdyby dowiedział się, o zupełnie innej wersji własnej
historii.
- Nie wiem co o tym
myśleć. - powiedziała w końcu zachrypniętym głosem – Nie
chodzi mi o przeszłość, tylko o teraźniejszość. Nie mogę tego
rozpracować.
Kevin nie za bardzo
wiedział co Alison ma na myśli.
- Łączę wszystkie
fakty w głowie i powstaje mi niezbyt optymistyczna historia. -
powiedziała – Nic nie dzieje się przypadkiem, prawda?
- Zależy co chodzi ci
po głowie. - stwierdził
- Drake. - Kevin
spojrzał na nią nieco oburzony – To znaczy wisiorek. Skąd on go
miał? Musiał wiedzieć, że należał do mojego ojca, ale dlaczego
chciał żebym dowiedziała się prawdy?
- Może chciał się
upewnić. Twoja mama była przerażona kiedy tu przyszedł. On odkrył
jej tajemnicę. Jest niebezpieczny.
- Jak to?
- No wiesz. Twoi rodzice
byli z wrogich stad. Więzy rodzinne między wilkołakami są bardzo
silne. Tamto stado może chcieć twojej śmierci, albo zapragnie cię
dla siebie. Zależy jak wysoko w hierarchii stał twój ojciec.
Uważam jednak, że skoro twój ojczym napadł na nich z powodu
twojej matki, mogą chcieć zemsty.
- Chcesz powiedzieć, że
mnie podpuszczał.
Kevin już sam nie był
pewien. W środku uważał, że pojawienie się Drake'a na przyjęciu
w dzień śmierci Erici było przypadkiem. Teraz, kiedy poznał
więcej faktów, podejrzewał, że jego obecność była celowa. Nie
rozumiał tylko jednego. Dlaczego ktoś miałby tyle ryzykować dla
głupiej zemsty. To nie miało sensu. Do tego Drake wiedział o
Triskelionie. Co było sprzeczne ze wszystkim. Tatuaż, który nosił
jest znakiem jedności, pokoju i wiedzą o tym naprawdę nieliczni.
Jak można pragnąć pojednania, kierując się zemstą? Tutaj
musiało chodzić o coś więcej.
- Co powinnam zrobić? -
spytała bezradna.
- Podtrzymuję słowa,
że ucieczka jest najlepszym wyjściem.
- Kevin. - syknęła –
To najgłupszy z twoich pomysłów. Drake mówił, że to co się ze
mną dzieje jest przez ojca.
- Jeśli pytasz mnie o
zdanie, to to było kłamstwo. Chciał po prostu, żebyś wyciągnęła
od matki prawdę, a potem przyszła do niego i wszystko mu wyznała.
W ten sposób nie musiałby się nawet wysilać by cie złapać.
Spojrzał na Alison,
która nagle posmutniała. Wydawało się to niemożliwe, ale jednak
coś w jej oczach się zmieniło. Dziwnie przygasły, jakby straciła
nadzieję. Na jej twarzy pojawiło się rozczarowanie.
- To skąd te koszmary,
których nawet nie pamiętam?
- Uważam, że to
działanie mikstur, które piła twoja matka. Były przygotowywane,
przez czarownika. Może to skutek uboczny. Cena za twoje życie.
- Może masz rację.
Kevin był pewien, że mu
nie uwierzyła, ale nic nie powiedział. Była zmieszana i nie
wiedziała co jest prawdą. Podobnie jak on. W takiej sytuacji nie
wierzy się już w nic.
- Chcesz, żebym został?
Była zmęczona.
Przetarła oczy i ziewnęła.
- Chyba pójdę spać.
Wracaj do siebie. - powiedziała.
- Jesteś pewna? Dla
mnie to żaden problem.
Pokiwała głową i
wstała z kanapy.
- Do jutra. - machnęła
ręką i poszła na górę do swojego pokoju.
Kevin wyszedł z domu,
dopiero kiedy usłyszał zamykane drzwi. Nie miał ochoty wracać do
domu. Wsiadł do samochodu i odczekał trochę czasu. Zastanawiał
się co powinien zrobić. Znów poczuł nieodparty głód, jednak nie
taki jak wszyscy. Nie chciał jeść. Potrzebował odseparowania od
problemów, odpłynięcia w spokojny świat jego własnego umysłu.
Wiedział, że nie powinien tego robić, ale to było wpisane w jego
organizm. Kująca, niemal bolesna potrzeba, którą tak bardzo
pragnął zaspokoić. Alison się nie dowie. Ranek pewnie spędzi w
domu z matką, a do tego czasu on z powrotem będzie sobą.
Zdecydowany, przekręcił kluczyk w stacyjce i wcisnął pedał gazu.
* * *
Alison nie myślała o
zagrożeniach kiedy wyszła z domu. Nie zastanawiała się nad swoim
postępowaniem. Ciało samo wstało z łóżka. W kompletnych
ciemnościach, wymacała pudełko schowane pod łóżkiem i
wyciągnęła jeden ze swoich noży. Zostały jej już tylko trzy.
Jeden z nich zgubiła, a drugi został najprawdopodobniej u Kevina.
Schowała ostrze w kieszeni za dużej bluzy z kapturem i najciszej
jak tylko potrafiła wymknęła się z domu. Miała do pokonania
szmat drogi. W dodatku musiała przejść ją pieszo. Nie miała już
żadnych pieniędzy na taksówkę. Jedynie kilka drobnych, które nie
wystarczyłyby nawet na połowę trasy.
Nie znała za dobrze
skrótów, ale zdecydowała się iść przez las. Przedzierając się
przez gęsto rosnące drzewa, dotarła do Timbermill Road. Osiedle
było schludne i przytulne, oświetlone przez niskie latarnie. Nocne
niebo rozpościerało się nad nią niczym baldachim.
Nie było mowy, żeby
zmarnowała tyle czasu na dojście do drugiego końca miasta. Teraz
kiedy miała przed sobą mnóstwo ulic, zaczęła żałować, że nie
pojechała z Kevinem. Wiedziała jednak, że byłoby to podejrzane.
Sama musiała rozgryźć cała tą sprawę. Ukrywając plan przed
przyjacielem oszczędziła sobie wysłuchiwania, tego jak bardzo jest
naiwna i głupia.
Zarzuciła kaptur na
głowę i ruszyła żwawym krokiem. Gdyby tylko miała prawo jazdy.
Jej życie byłoby wtedy o wiele prostsze. Straciła rachubę w
liczeniu jak często przemierzała tą trasę. Na samą myśl o tym
zaczęły boleć ją stopy. Dobrze wiedziała, że przywitają ją
jutro pęcherze. Sytuacji nie poprawiały zwykłe trampki. Gdyby
miały grubszą podeszwę, może nie byłoby tak źle.
Kiedy skręcała w lewo,
coś błyszczącego po drugiej stronie przykuło jej uwagę.
Spojrzała na parterowy, biały dom. Trawnik dookoła był
perfekcyjnie przycięty, rosnące krzewy ostrzyżone w równe kostki.
Zero chwastów czy łysych placków na murawie. Jedyną
nieuporządkowaną rzeczą, był oparty o mur rower. Stary, lekko
pordzewiały, ale na pierwszy rzut oka sprawny. Alison instynktownie
rozejrzała się dookoła. Był środek nocy. Nie możliwe by
ktokolwiek był tak głupi – poza nią – by wychodzić z domu o
tej porze. Mimo to w pozycji na pół pochylonej, podkradła się pod
ścianę. Sprawnym ruchem przerzuciła nogę przez ramę i usadowiła
się na siodełku. Poza wykrzywioną kierownicą, pojazd był
sprawny. Nacisnęła na pedały i sunąc po ulicy, zaczęła się
cicho śmiać. Jeśli nie zapomni to może nawet przyprowadzi go z
powrotem. Oczywiście była pewna, że tak się nie stanie.
Zwyczajnie nie będzie jej się chciało. Zresztą wątpiła, czy
właściciel byłby jakoś specjalnie rozczarowany. Gdyby chciał go
za wszelką cenę zatrzymać, schowałby go w garażu, albo przypiął
do drzewa. W każdym razie jej ten fakt odpowiadał. Będzie na
miejscu dwa razy szybciej i może uda jej się uratować własne
stopy, co było ogromnym pocieszeniem.
* * *
Niecałe dwie godziny
później, Alison stała już przed zapuszczonym, wypłowiałym
hotelem. Wysoka brama, zdawała się być przeszkodą nie do
pokonania, ale przecież ona była czymś więcej niż człowiekiem.
Może nie wilkołakiem, ale na pewno istotą nadnaturalną. Była
silniejsza niż normalna ludzka istota, miała za sobą miesiące
treningu. Tygodnie męczarni, które poprawiły jej gibkość,
szybkość i zwinność. Czymże była dwumetrowa, metalowa bariera,
wobec niej. Z pozytywnym myśleniem, Alison, odbiła się stopami od
murku, podciągnęła na prętach i jednym skokiem pokonała płot,
lądując w przysiadzie po drugiej stronie. Usłyszała gwizdy
podziwu za plecami. Serce na moment jej przyspieszyło, ale kiedy
zobaczyła, że to zwykła grupka przechodniów, uspokoiła się. Nie
była do końca zadowolona, bo pijani mężczyźni narobili trochę
hałasu, ale czy mieszkając w mieście nie jest się przyzwyczajonym
do tego typu odgłosów? Nie mogą one być podejrzane. Ściągając
kaptur i ignorując zaczepki, ruszyła w stronę drzwi. Zawahała się
kiedy sięgała dłonią do klamki. Może Kevin miał rację. Może
przychodząc tutaj, ułatwia zadanie Drake'owi. Dlaczego nie chciała
w to wierzyć? Dlaczego za wszelką cenę odrzucała tę myśl? Ten
sam głos, podpowiadał jej o niewinności Drake'a, ale nie mogła
być tego pewna. Jego zachowanie może być jedną wielką ściemą.
Jeśli tak było to cholernie dobrze mu wyszło. - pomyślała i
nacisnęła klamkę.
W środku było ciemno.
Po prawej i po lewej stronie, rozpościerał się długi korytarz.
Przed nią widniały schody. Zwyczajne, kamienne jak w bloku. Kiedy
Chris ją tutaj przyprowadził, od razu skierowali się na ostatnie
piętro. Najwyraźniej tam znajdowała się część mieszkalna. Już
wcześniej Alison zauważyła, że parter wygląda najgorzej z
wszystkich poziomów. Był całkowicie zaniedbany. Poobdzierana farba
na ścianach odchodziła płatami, w niektórych miejscach
pozbawionych tynku, brudna, porysowana podłoga i zagrzybiały sufit.
Wszędzie unosiły się sterty kurzu. Jednak im wyżej się
wchodziło, tym budynek był schludniejszy, tak że na ostatnim
piętrze można było uznać to za przyzwoite miejsce, znośne by w
nim zamieszkać.
Wchodząc na ostatni
stopień, Alison stanęła przed dobrze jej znanymi, wzmocnionymi
drzwiami, których jak twierdził Chris nie dało się wyważyć.
Tutaj nie było korytarza, tylko po prostu drzwi, za którymi
znajdowała się ogromna hala, służąca za coś w rodzaju
przedsionka. Alison naparła na drzwi, naciskając na klamkę. Nie
drgnęły. Zamknięte. Świetnie i co teraz?
Wycofała się by
sprawdzić pozostałe piętra. Może nie pozostawały zupełnie
puste. Zaczęła od czwartego, wybierając najpierw prawą stronę,
po której znajdowały się tylko jedne drzwi, jak się okazało,
otwarte. Wchodząc do środka, znalazła się w kolejnej hali, ale
nie tak pustej jak ta na samej górze. W tej pełno było różnego
rodzaju sprzętów, mat i lin. Coś jak ogromna sala treningowa.
Każda ściana była inna. Ta przy drzwiach, pokryta była gładkimi
lustrami, natomiast naprzeciwległa chropowatymi wypustkami służącymi
najpewniej do wspinaczki. Po prawej stronie były różnej wielkości
tarcze do trenowania rzutów. Z lewej strony były okna, przez, które
było widać oświetlone miasto i nocne niebo. W środku
pomieszczenia położone były liczne maty, jedne grubsze od innych.
Z sufitu zwisały długie liny przymocowane do drewnianych belek oraz
kilka worków treningowych. Widoczna też była oddzielona bieżnia i
jakaś ciemna plama na podłodze w prawym narożniku.
To, że Alison była
zszokowana, było niedopowiedzeniem. Raczej była onieśmielona.
Nigdy nie widziała, tak cudownego miejsca do ćwiczeń. Sama
chodziła do ulicznych klubów walki, które miały do dyspozycji
nawet nie w połowie tyle miejsca co tutaj. Do tego kompletny brak
jakichkolwiek sprzętów. Tylko pusta sala i poprzecierane materace.
W większości Alison trenowała z Kevinem gdzieś w lesie, albo w
opuszczonych zakątkach miasta. Głównie uczyła się rzucania do
celu, ale sporo czasu spędziła na rozciąganiu mięśni i
wspinaczce – raczej po drzewach niż po skałach. Nie żałowała,
nawet sekundy z tamtego czasu. Wszystko czego się dowiedziała
przydało jej się niezliczone ilości razy.
- Zaparło dech? -
usłyszała znajomy, pytający głos.
Natychmiast się
odwróciła, zaciskając dłoń na rękojeści noża schowanego w
kieszeni. Idący w jej stronę cień, pojawił się znikąd. Oddałaby
głowę, że wcześniej go tutaj nie było, a nie usłyszała żadnych
skrzypnięć drzwi. Jak więc wszedł?
- Pierwszy raz spotykam
kogoś kto tak chętnie wraca do swojej celi.
- Byłam tutaj
uwięziona? - spytała ironicznie – Nie zauważyłam.
Podszedł bliżej, tak że
nie był już ciemną plamą, tylko wyraźną sylwetką o
charakterystycznych cechach. Srebrne włosy połyskiwały w blasku
księżyca, nadając jeszcze bledszy odcień skórze. Podkrążone i
zmęczone, szare oczy spoglądały na nią z zainteresowaniem.
- Co tutaj robisz? -
jego głos spoważniał – Przekraczanie granic nie jest bezpieczne,
nawet dla ciebie.
- Nawet dla mnie? -
powtórzyła unosząc brew.
- Wiem o tym, że
jeszcze nie przeszłaś swojej pierwszej przemiany. - jego twarz
złagodniała. Ostre rysy, nie nadawały już tak groźnego wyglądu.
Ogólnie Chris nie należał do osób, które przerażają wyglądem.
Choć zdecydowanie miał w sobie coś tajemniczego, co przyprawiało
o ciarki. Jakby wewnętrzną energię, którą próbuje hamować.
Alison widziała jak wcześniej zdenerwował się na Drake'a. Chodził
nerwowo w kółko, jakby w ten sposób chciał wyładować emocje i
uspokoić się.
- Raz ci się coś
wymknie z ust i już wszyscy wiedzą. - wywróciła oczami. Fakt, że
jeszcze nie jest pełnym wilkołakiem, nigdy nie był rzeczą, o
której rozpowiadała. Starała się to ukryć. Teraz jednak nie
wiedziała, czy rzeczywiście to powinna skrywać.
- Nie ma rzeczy, której
powiesz Drake'owi, a ja niej nie będę wiedział. Teoretycznie. -
dopowiedział po krótkim zastanowieniu. - Niczego przed sobą nie
ukrywamy.
- Związek bez tajemnic?
- Raczej braterskie
oddanie. - spojrzał znacząco na jej dłonie schowane w kieszeniach
bluzy – A więc, co tutaj robisz? Przyszłaś się zemścić za
uwięzienie, którego nie zauważyłaś?
- Nie. - odpowiedziała
od razu – Właściwie to szukałam...
- Drake'a nie ma. -
wtrącił – Raczej nie wróci tej nocy.
Przetarł dłonią twarz,
odgarniając włosy z oczu. Jego sylwetka lekko się zgarbiła, jakby
nie miał siły utrzymać się na nogach. Podrapał się po głowie i
skrzywił twarz widocznie się nad czymś zastanawiając.
- Skoro nie jesteś
tutaj by mnie zabić... Choć nie jestem pewien czy Drake'a taka ulga
też obowiązuje. - zaczął trochę skrępowany. Westchnął i
wyrzucił z siebie. - Nie chciałabyś może gdzieś wyjść? Miałem
iść się napić, ale perspektywa samotnego siedzenia przy barze
jest zbyt dołująca.
Alison starała się nie
wytrzeszczać oczu, jakby powiedział coś nienormalnego. Była
zdecydowanie zaskoczona i nieco pozbawiona pewności siebie z jaką
tutaj weszła. Miała oskarżyć Drake'a o wszystko co się stało, a
została mile zaproszona na drinka przez Chrisa.
- W porządku. -
wzruszyła ramionami. Wyciągnęła dłonie, zostawiając na razie
nóż na swoim miejscu. Nie czuła się zagrożona, ale była gotowa
użyć go w każdej chwili.
- W porządku. -
skwitował z uśmiechem i wskazał dłonią na drzwi.
Spojrzała na niego
niepewnie, ale w końcu ruszyła. Wątpiła by Chris chciał ją
zaatakować, kiedy ona nie będzie tego widzieć. Raczej nie należał
do niehonorowych mężczyzn, tłukących niczego niespodziewające
się dziewczyny.
Szybko i w ciszy zeszli
po schodach. Alison zauważyła, że Chris nie zamyka budynku na
żadną kłódkę ani zamek w drzwiach. Wyszedł przez zaszklone
wrota, zostawiając je przymknięte. Tym razem nie było konieczności
przeskakiwania przez bramę, bo Chris miał klucz. Alison
zorientowała się, że nawet nie sprawdziła czy posesja jest
zamknięta. Z góry założyła, że tak jest i przeszła górą.
- Zaczekaj. -
powiedziała kiedy ruszył na wschód. Spojrzała w prawo gdzie
wcześniej zostawiła rower. Teraz pozostało tylko puste miejsce.
Najwyraźniej sprzęt został ukradziony przez pijanych mężczyzn. -
Nieważne. - mruknęła i ruszyła za nim. Przynajmniej nie musiała
go już oddawać. - Jaki lokal będzie otwarty o tej porze? -
spytała.
- Jest jeden. To znaczy,
na pewno jest ich więcej, ale ten jest szczególny.
Alison wolała nie drążyć
tematu. Szła obok niego i korzystała z ponownej okazji by przyjrzeć
się miastu. Nocom Jacksonville było zdecydowanie piękniejsze.
Szklane wieżowce oświetlone przez kolorowe światła piętrzyły
się ponad innymi budynkami niczym latarnie. Ruch na drodze prawie w
ogóle nie istniał. Mimo tego wcale nie było cicho tak jak w jej
dzielnicy, poza miastem. Słyszało się różne odgłosy, niektóre
wyraźniejsze od innych. Stłumioną muzykę, okrzyki radości i
pijackie śpiewy. Nawet w tygodniu ludzie znajdowali czas by się
napić. W większości byli to studenci albo bezrobotni mężczyźni.
W pewnym momencie minęła ich jakaś grupka, zataczających się
ludzi, skąpo ubranych w wieczorowe stroje. Krzyczeli coś do siebie
i głośno czkali. Jeden z nich mało nie wpadł na Alison. Przed
zderzeniem z rozchełstaną masą zbiornika z alkoholem uchronił ją
Chris, tarasując drogę mężczyźnie. Ten spostrzegł go od razu i
unosząc ręce w geście poddania z szerokim uśmiechem, odsunął
się na bok.
Alison odwracając wzrok
za przechodniami, spytała.
- Jaki ty masz powód,
żeby się spić?
- Nie mówiłem, że się
spiję. Po prostu chcę się napić. Czasami trzeba odreagować. W
ten lub inny sposób.
Alison wróciła myślami
do Kevina, przypominając sobie jego sposoby na odseparowanie od
teraźniejszości. Wzdrygła się kiedy przed jej oczami pojawił się
obraz nieprzytomnego przyjaciela, leżącego bezwładnie na łóżku,
otoczonego tabletkami. Doskonale pamiętała ten czarny okres z jego
życia. Problemy z ojcem, sprawiły, że omal nie przedawkował, co
dla wilkołaka jest praktycznie nie możliwe. Organizm w szybkim
tempie pozbywa się toksyn i trucizn, ale dawka, którą wtedy spożył
była przerażająco wielka. Brał wszystko co popadnie. Od słabszych
używek po cięższe narkotyki. Rzadko spotyka się wilkołaka z
takimi problemami, ale Kevin zdecydowanie był uzależniony. Alison
aż za dobrze pamiętała jego dzikie spojrzenie, kiedy zabierała mu
saszetki z białym proszkiem. Wygłodniałe oczy, gotowe zabić za
ich zawartość.
- A ty? -spytał
wyrywając ją z wspomnień – Ciebie co męczy?
- Ja nie idę pić.
- Masz taką minę
jakbyś miała ochotę i powód.
- Czy w ogóle mnie
wpuszczą? - zmieniła temat.
- O to się nie martw. -
poprawił kołnierz kurtki, jakby chciał uchronić się przed
zimnem.
Noc wydawała się
cieplejsza, niż wtedy gdy wychodziła z domu. Gruba bluza była dla
niej wystarczająca, więc tym bardziej kurtka pod którą nie
wiadomo ile mieściło się warstw ubrania. Musiał to być celowy
gest, albo odruch.
Po około piętnastu
minutach marszu, oboje stali pod niskim, niebieskim daszkiem przed
szklanymi drzwiami, za którymi widać było błękitne światło
reflektorów. Pomieszczenie było zaszklone. Szyby pokrywały liczne
ulotki i ogłoszenia, logiem samego klubu była świnia. Niezbyt
przyjemne. - pomyślała.
Mimo pierwszego
odrzucenia, weszła do środka za Chrisem. Uderzyła ją fala ciepła
i spokojnego brzdąkania, przypominającego trochę muzykę Kevina,
chociaż trochę bardziej rytmiczną. Przeciwko wejścia znajdowała
się niska scena, na której grał jakiś zespół. Niski wokalista w
rozczochranych, spoconych włosach mruczał coś przy mikrofonie. Za
nim stało trzech pozostałych muzyków...
- Chodź. - pociągnął
ją za ramię w stronę baru. - Co chcesz? - spytał stukając w
ladę, przywołując barmana.
- Wodę z cytryną. -
powiedziała obserwując ludzi bujających się melancholijnie w rytm
muzyki.
Usłyszała jak Chris coś
zamawia, a potem poczuła kolejne szarpnięcie, tym razem w stronę
boksów, stojących przy ścianie. Większość z nich było pustych,
ale pozastawiane stolikami szklanki sugerowały, że jednak ktoś już
zajął to miejsce. W końcu znalazłszy uprzątnięty blat,
usadowili się wygodnie. Siedzenia były obszyte brązową skórą o
pozdzieranej powierzchni, świadczącej o częstości używania.
Alison spojrzała na
szeroką szklankę jasnobrązowego płynu, jaką zamówił Chris i
skrzywiła się na smak alkoholu. Sama nie piła często. Nie
przepadała za procentami wypalającymi gardło. Robiła to tylko,
kiedy była skazana na kiepską zabawę i chciała w ten sposób
poprawić sobie humor. Oczywiście to Kevin zawsze kupował jej
alkohol i nigdy nie mówił jej matce. Na szczęście oboje rzadko
wychodzili do klubów, a jeśli nawet, to raczej żeby potańczyć,
albo ponabijać się z ludzi.
- Często tutaj
przychodzisz? - spytała upijając łyk zimnej wody.
- Raczej nie. - oparł
łokcie o stół, pochylając się nad szklanką. - Ale wiem, że nie
jest to miejsce chętnie odwiedzane przez wilkołaki. - odwrócił
głowę wskazując na stoliki znajdujące się po przeciwległej
stronie.
Każdy z nich był
zapełniony przez śmiejących się ludzi o niezwykle bladej,
nieskazitelnej cerze w ciemnych, charakterystycznych strojach jakby
byli z jednej sekty. Alison zwróciła uwagę na tancerzy. Większość
z nich wyglądała podobnie. Było coś specyficznego w ich ruchach.
Płynność i gracja, jakiej wcześniej nie widziała u nikogo.
- Wampiry. -
odpowiedział na niezadane pytanie.
- Serio? - od razu
skarciła się za głupią reakcję. To oczywiste, że na świecie,
żyły nie tylko wilkołaki. Musiała jednak przyznać, że nie
spotkała nigdy innej istoty nadprzyrodzonej.
- Nie wiele ich jest na
Florydzie. Tutejszy klimat im nie sprzyja, ale jest kilka klanów.
Niewielkich i nie groźnych. Mimo to, wilkołaki starają się omijać
miejsca, w których przebywają tamci. - w głosie Chrisa nie było
pogardy, jakiej by się spodziewała. Nawet głupi wiedzą, że te
gatunki za sobą nie przepadają.
Wzrok Alison powędrował
w stronę czarnych tablic, na których kredą napisane były
promocyjne drinki. Poczuła ściskanie w żołądku. Nie jadła już
od ponad dwudziestu czterech godzin i brzuch dał w końcu o sobie
znać.
- Serwują tu jakieś
jedzenie? - spytała, starając się wyczytać coś z rozmazanej
kredy.
- A co konkretnie masz
na myśli?
- Cokolwiek. Umieram z
głodu. - spojrzała w jego stronę
Pociągnął solidny łyk,
opróżniając szklankę.
- Zaczekaj. Zaraz
sprawdzę. - postukał palcami w ladę i zwinnym ruchem wstał.
Alison nie chciała się
narzucać, ale była tak głodna, że jej skrupuły szybko
wyparowały. Jeśli nie zapomni odda mu przy najbliższej okazji. O
ile takowa w ogóle jeszcze kiedykolwiek nastąpi. Sięgnęła dłonią
do szklanki, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Wodą się
nie naje. Rzadki płyn tylko przypomni jej o pustym żołądku.
Cytryna pływająca wewnątrz, wydała się znakomitym kąskiem.
Kiedy Alison zastanawiała się nad jej zjedzeniem, usłyszała jak
ktoś ją woła.
- Alison?! O matko, co
ty tutaj robisz?
Na siedzenie przed nią
wtoczyła się lekko podpita Kelly. Była w krótkiej, obcisłej
sukience i w przerażająco wysokich butach. Policzki miała
zaczerwienione, a oczy lekko przymknięte.
- Mogłabym spytać cię
o to samo. - odparła zszokowana wyglądem przyjaciółki.
- Mówiłam ci już o
tym, że kogoś spotkałam. - nawinęła jeden z blond loków na
palec – Nie mogliśmy się jednak spotkać, więc przełożyliśmy
to na wieczór.
- Jest środek nocy. -
zauważyła
- Wiem. - odparła
rozradowana – Doskonale się bawię. Bawimy. - poprawiła
natychmiast
- A co z pracą?
- Wylali mnie. -
wzruszyła ramionami w ogóle nie przejęta. - Jak wróciłam z
powrotem do hotelu, ciebie już nie było. Szefowa wydarła się na
mnie za źle pospinane ulotki i to był koniec mojej kariery.
- Wybacz, ja... -
zaczęła szukać w głowie jakiejś wymówki
- Nieważne. - przerwała
jej – I tak mnie już denerwowała ta starucha.
Alison powstrzymała się
przed powiedzeniem, że Kelly pracowała tam tylko kilka godzin.
- Czyli dajesz sobie
spokój i odpoczywasz w wakacje? - spytała
- Nie wiem, chyba... -
przerwała i nagle uniosła wysoko rękę, machając komuś po
drugiej stronie. - Idzie tutaj. - pisnęła – Zaraz go poznasz.
Już miała zapytać
kogo, kiedy wrócił Chris i zmierzył Kelly poważnym wzrokiem.
- Zaraz powinni coś
przynieść. - zwrócił się do Alison – Kto to jest?
Kelly szeroko otworzyła
oczy, przenosząc zamglone spojrzenie z Alison na Chrisa
- Chris ty tutaj? -
rozległ się męski głos skądś znany Alison, ale dopiero kiedy
objął niechlujnie ramieniem Kelly, rozpoznała twarz.
- Rayley. - odpowiedział
chłodno Chris
Najwyraźniej nie tylko
Drake za nim nie przepadał.
- To wy się znacie? -
spytała zagubiona Kelly, ale Rayley wydawał się nią nie
przejmować.
- To znowu ty? - zdziwił
się na widok Alison – Kokietujesz obu? Drake wie, że tu jesteś?
Z nim? - zaszydził
Alison nie wiedziała co
ma powiedzieć. Chris też postanowił milczeć, najwyraźniej
starając się zorientować w sytuacji. Kelly, cóż Kelly ledwo
trzymała się na nogach.
- Czy kobiecie uda się
rozdzielić nierozłączny duet? - kontynuował – Czy podważysz
ich bezgraniczną przyjaźń, niemal braterską miłość? Myślę,
że Drake będzie zszokowany kiedy się dowie, ale chyba się tym nie
przejmujesz, Chris? - teraz skoncentrował się na nim – Ile
musicie wytrzymać? Niedługo będziecie musieli utrzymywać swój
związek w tajemnicy. Jak on w ogóle się czuje? - w głosie Rayleya
nie było współczucia, ani nawet obojętności. Każde jego słowo
przesiąknięte było jadem i skrywaną nienawiścią – Widziałem
go ostatnio. Chyba mu się pogarsza. Ile jeszcze mu zostało? Rok?
Pół roku? Miesiąc?
Alison spojrzała na
Chrisa. Ciało miał napięte, pięści zaciśnięte. Mimo to głos
był spokojny.
- Przestań. - nie dało
się wyczuć czy jest to ostrzeżenie czy prośba.
- Dlaczego? - drążył
dalej – Przecież i tak wiesz, że umrze. Wiedzieliście to od
tamtego dnia. Oboje. Musisz się z tym czuć strasznie. Zawsze przy
tobie był. Biedna sierota pod skrzydłami twojego ojca. Myślę, że
kochał go bardziej, ale ciebie to nie obchodziło. Cieszyłeś się,
że masz brata. Zawsze razem, nierozłączni aż nadszedł dzień
sądu. Zawsze nadstawiał za ciebie karku, bronił przed światem.
Wtedy też tak było, ale poniósł srogą cenę, a ty nie możesz mu
pomóc. Więc się pytam jak się czujesz? Jak to jest myśleć, że
stoisz tutaj cały i zdrowy, podczas gdy jego każdy dzień przybliża
do śmierci. Ile zostało dni by znaleźć sposób na odratowanie
naszego bohatera. Moim zdaniem zdechnie jak tylko księżyc ponownie
się zapełni.
Alison nie mogła dłużej
tego słuchać. Nigdy nie widziała, by słowa mogły sprawiać aż
taki ból. Jednak spoglądając na coraz bledszą twarz Chrisa, zdała
sobie sprawę, że Rayley mówi prawdę. Torturuje Chrisa nawet go
nie dotykając.
Sama nie wiedziała,
kiedy i jak, ale jej zaciśnięta pięść wystrzeliła w stronę
twarzy Rayleya. Usłyszała głuchy chrzęst i niemy krzyk Kelly.
Odsunął się dwa kroki bardziej z zaskoczenia, chociaż może i z
bólu również.
Alison odwróciła się w
stronę Chrisa. Nie stał już obok niej tylko zataczając się biegł
w stronę wyjścia. Natychmiast ruszyła za nim. Uderzyła barkiem w
szklane drzwi, wybiegając na zewnątrz. Poczuła chłodny powiew
powietrza na twarzy. Ścisnęła powieki i rozejrzała się. Ujrzała
cień słabo biegnący po przeciwległej stronie ulicy. Wyskoczyła
przed siebie. Chris opierał się o drzewo, pochylony do przodu.
Położyła dłoń na jego plecach.
- W porządku?
Słyszała jego urywany
oddech. Czuła jego kręgosłup pod palcami. Jego klatka piersiowa
rozszerzała się i zmniejszała do nienaturalnych rozmiarów.
- Odejdź. - rozkazał
świszczącym głosem
- Co się dzieje? -
zadała pytanie choć domyślała się odpowiedzi. Złość bardzo
często powodowała przemianę.. - Zmieniasz się?
- Nie rozumiesz. -
chciał się od niej odsunąć, ale ugięły się pod nim kolana i
upadł na ziemię – Nie wiem...- Z jego gardła wydobył się
przerażający krzyk. Starał się go stłumić. Jego ciało popadło
w dzikie drgawki. - Ja...- wydyszał – Muszę to zwalczyć.
Alison stała jak wryta,
kiedy zauważyła jak jego ręka wykręca się w nienormalny sposób.
Usłyszała głośny chrzęst łamanych kości i pełen bólu wrzask.
Bez namysłu dobiegła do niego i pomogła mu wstać.
- Musimy cię stąd
zabrać.
- Nie. - ryknął już
nie jak człowiek, ale jak zwierzę. Jego oczy się zaszkliły i
rozbłysły srebrem.
Jak tylko stracił
oparcie, znowu runął na chodnik. Alison rozejrzała się czy aby
nikt nie idzie. Znajdowali się na głównej ulicy. Musiała go jakoś
odciągnąć.
- Ktoś cię zobaczy. -
powiedziała dysząc, chociaż teraz nie miało to dla niej aż
takiego znaczenia.
- Nie...Ja...Uda mi
się...Potrafię to kontrolować. - jego słowa były przerywane
przez długie nabieranie powietrza.
- Żaden wilkołak nie
potrafi, jeśli osiągnie takie stadium.
Zazwyczaj przemianę da
się powstrzymać, dopóki nie zacznie się na poważnie. Widząc,
jego wygiętą rękę, stwierdziła, że jest już za późno.
- Nie. - wrzasnął
Podparł się na zdrowej
ręce i chwiejąc wstał. W jego oczach widać było upór i
motywację. Alison nie bardzo wiedziała co zamierza zrobić. Zakryła
usta dłońmi, powstrzymując okrzyk, kiedy biegiem ruszył w stronę
drzewa, uderzając ramieniem o pień. Jego ramię, naprostowało się
prawie w odpowiedni sposób. Stanął prosto, ale wzrok miał
nieobecny, usta zaciśnięte w cienką kreskę. Sięgnął dłonią i
ponownie wyprostował ramię. Kości znowu strzeliły, nie
przebijając skóry. Głośno dyszał, ale stał równo. Nie odzywał
się przez dłuższy czas więc, Alison powoli ruszyła w jego
stronę. Kiedy stanęła bliżej, zauważyła, że z nosa, ust i oczu
cieknie mu krew, naznaczając twarz ciemnymi stróżkami.
- Udało ci się? -
westchnęła
Nie odpowiedział. Jego
oczy powędrowały do góry, a on sam stracił równowagę, upadając
na ziemię. Kiedy rzuciła się na kolana by go dosięgnąć,
zorientowała się, że jego ciało jest bezwładne. Uspokoiła się
kiedy zobaczyła, że jego klatka piersiowa unosi się w spokojnym
rytmie, dając znak, że oddycha. Wypuściła powietrze, nie zdając
sobie sprawy, że je wstrzymuje.
- Udało ci się. -
odpowiedziała na własne pytanie, niemal się śmiejąc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz