wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 18

Niebo za oknem zaczęło szarzeć. W domu było chłodno, ciemno i cicho. Kevin nie lubił tutaj przychodzić. Był przyzwyczajony do odgłosów miasta za oknem, szumów silników, opon ocierających się o asfalt, klaksonów i pisków. To wszystko poprawiało mu samopoczucie. Na obrzeżach panował dołujący spokój. Zero dźwięków za oknem, zwłaszcza w nocy. Zupełnie jakby ta część miasta była wymarła.  
Alison wróciła do salonu jak tylko, upewniła się, że matka zasnęła. Teraz siedziała obok niego pogrążona w myślach. Nawet Kevin czuł się zmieszany, po tym co usłyszał, a co dopiero ona. Jako jedyny wiedział, że twarda i silna Alison, tak naprawdę w środku jest krucha niczym porcelana. Zupełnie jak jej matka. Rzadko ukazywała ból albo rozpacz. Zawsze wszystko tłumiła w środku. Prawie w ogóle nie płakała, ale po usłyszeniu historii matki jej oczy się zaszkliły.
Kevin nie chciał nic mówić. Głupie pytania typu „Wszystko w porządku?” nie miały sensu. Nie musiała odpowiadać. Znał odpowiedź. Nikt nie czułby się dobrze, gdyby dowiedział się, o zupełnie innej wersji własnej historii.
- Nie wiem co o tym myśleć. - powiedziała w końcu zachrypniętym głosem – Nie chodzi mi o przeszłość, tylko o teraźniejszość. Nie mogę tego rozpracować.
Kevin nie za bardzo wiedział co Alison ma na myśli.
- Łączę wszystkie fakty w głowie i powstaje mi niezbyt optymistyczna historia. - powiedziała – Nic nie dzieje się przypadkiem, prawda?
- Zależy co chodzi ci po głowie. - stwierdził
- Drake. - Kevin spojrzał na nią nieco oburzony – To znaczy wisiorek. Skąd on go miał? Musiał wiedzieć, że należał do mojego ojca, ale dlaczego chciał żebym dowiedziała się prawdy?
- Może chciał się upewnić. Twoja mama była przerażona kiedy tu przyszedł. On odkrył jej tajemnicę. Jest niebezpieczny.
- Jak to?
- No wiesz. Twoi rodzice byli z wrogich stad. Więzy rodzinne między wilkołakami są bardzo silne. Tamto stado może chcieć twojej śmierci, albo zapragnie cię dla siebie. Zależy jak wysoko w hierarchii stał twój ojciec. Uważam jednak, że skoro twój ojczym napadł na nich z powodu twojej matki, mogą chcieć zemsty.
- Chcesz powiedzieć, że mnie podpuszczał.
Kevin już sam nie był pewien. W środku uważał, że pojawienie się Drake'a na przyjęciu w dzień śmierci Erici było przypadkiem. Teraz, kiedy poznał więcej faktów, podejrzewał, że jego obecność była celowa. Nie rozumiał tylko jednego. Dlaczego ktoś miałby tyle ryzykować dla głupiej zemsty. To nie miało sensu. Do tego Drake wiedział o Triskelionie. Co było sprzeczne ze wszystkim. Tatuaż, który nosił jest znakiem jedności, pokoju i wiedzą o tym naprawdę nieliczni. Jak można pragnąć pojednania, kierując się zemstą? Tutaj musiało chodzić o coś więcej.
- Co powinnam zrobić? - spytała bezradna.
- Podtrzymuję słowa, że ucieczka jest najlepszym wyjściem.
- Kevin. - syknęła – To najgłupszy z twoich pomysłów. Drake mówił, że to co się ze mną dzieje jest przez ojca.
- Jeśli pytasz mnie o zdanie, to to było kłamstwo. Chciał po prostu, żebyś wyciągnęła od matki prawdę, a potem przyszła do niego i wszystko mu wyznała. W ten sposób nie musiałby się nawet wysilać by cie złapać.
Spojrzał na Alison, która nagle posmutniała. Wydawało się to niemożliwe, ale jednak coś w jej oczach się zmieniło. Dziwnie przygasły, jakby straciła nadzieję. Na jej twarzy pojawiło się rozczarowanie.
- To skąd te koszmary, których nawet nie pamiętam?
- Uważam, że to działanie mikstur, które piła twoja matka. Były przygotowywane, przez czarownika. Może to skutek uboczny. Cena za twoje życie.
- Może masz rację.
Kevin był pewien, że mu nie uwierzyła, ale nic nie powiedział. Była zmieszana i nie wiedziała co jest prawdą. Podobnie jak on. W takiej sytuacji nie wierzy się już w nic.
- Chcesz, żebym został?
Była zmęczona. Przetarła oczy i ziewnęła.
- Chyba pójdę spać. Wracaj do siebie. - powiedziała.
- Jesteś pewna? Dla mnie to żaden problem.
Pokiwała głową i wstała z kanapy.
- Do jutra. - machnęła ręką i poszła na górę do swojego pokoju.
Kevin wyszedł z domu, dopiero kiedy usłyszał zamykane drzwi. Nie miał ochoty wracać do domu. Wsiadł do samochodu i odczekał trochę czasu. Zastanawiał się co powinien zrobić. Znów poczuł nieodparty głód, jednak nie taki jak wszyscy. Nie chciał jeść. Potrzebował odseparowania od problemów, odpłynięcia w spokojny świat jego własnego umysłu. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale to było wpisane w jego organizm. Kująca, niemal bolesna potrzeba, którą tak bardzo pragnął zaspokoić. Alison się nie dowie. Ranek pewnie spędzi w domu z matką, a do tego czasu on z powrotem będzie sobą. Zdecydowany, przekręcił kluczyk w stacyjce i wcisnął pedał gazu.

* * *
Alison nie myślała o zagrożeniach kiedy wyszła z domu. Nie zastanawiała się nad swoim postępowaniem. Ciało samo wstało z łóżka. W kompletnych ciemnościach, wymacała pudełko schowane pod łóżkiem i wyciągnęła jeden ze swoich noży. Zostały jej już tylko trzy. Jeden z nich zgubiła, a drugi został najprawdopodobniej u Kevina. Schowała ostrze w kieszeni za dużej bluzy z kapturem i najciszej jak tylko potrafiła wymknęła się z domu. Miała do pokonania szmat drogi. W dodatku musiała przejść ją pieszo. Nie miała już żadnych pieniędzy na taksówkę. Jedynie kilka drobnych, które nie wystarczyłyby nawet na połowę trasy.
Nie znała za dobrze skrótów, ale zdecydowała się iść przez las. Przedzierając się przez gęsto rosnące drzewa, dotarła do Timbermill Road. Osiedle było schludne i przytulne, oświetlone przez niskie latarnie. Nocne niebo rozpościerało się nad nią niczym baldachim.
Nie było mowy, żeby zmarnowała tyle czasu na dojście do drugiego końca miasta. Teraz kiedy miała przed sobą mnóstwo ulic, zaczęła żałować, że nie pojechała z Kevinem. Wiedziała jednak, że byłoby to podejrzane. Sama musiała rozgryźć cała tą sprawę. Ukrywając plan przed przyjacielem oszczędziła sobie wysłuchiwania, tego jak bardzo jest naiwna i głupia.
Zarzuciła kaptur na głowę i ruszyła żwawym krokiem. Gdyby tylko miała prawo jazdy. Jej życie byłoby wtedy o wiele prostsze. Straciła rachubę w liczeniu jak często przemierzała tą trasę. Na samą myśl o tym zaczęły boleć ją stopy. Dobrze wiedziała, że przywitają ją jutro pęcherze. Sytuacji nie poprawiały zwykłe trampki. Gdyby miały grubszą podeszwę, może nie byłoby tak źle.
Kiedy skręcała w lewo, coś błyszczącego po drugiej stronie przykuło jej uwagę. Spojrzała na parterowy, biały dom. Trawnik dookoła był perfekcyjnie przycięty, rosnące krzewy ostrzyżone w równe kostki. Zero chwastów czy łysych placków na murawie. Jedyną nieuporządkowaną rzeczą, był oparty o mur rower. Stary, lekko pordzewiały, ale na pierwszy rzut oka sprawny. Alison instynktownie rozejrzała się dookoła. Był środek nocy. Nie możliwe by ktokolwiek był tak głupi – poza nią – by wychodzić z domu o tej porze. Mimo to w pozycji na pół pochylonej, podkradła się pod ścianę. Sprawnym ruchem przerzuciła nogę przez ramę i usadowiła się na siodełku. Poza wykrzywioną kierownicą, pojazd był sprawny. Nacisnęła na pedały i sunąc po ulicy, zaczęła się cicho śmiać. Jeśli nie zapomni to może nawet przyprowadzi go z powrotem. Oczywiście była pewna, że tak się nie stanie. Zwyczajnie nie będzie jej się chciało. Zresztą wątpiła, czy właściciel byłby jakoś specjalnie rozczarowany. Gdyby chciał go za wszelką cenę zatrzymać, schowałby go w garażu, albo przypiął do drzewa. W każdym razie jej ten fakt odpowiadał. Będzie na miejscu dwa razy szybciej i może uda jej się uratować własne stopy, co było ogromnym pocieszeniem.

* * *

Niecałe dwie godziny później, Alison stała już przed zapuszczonym, wypłowiałym hotelem. Wysoka brama, zdawała się być przeszkodą nie do pokonania, ale przecież ona była czymś więcej niż człowiekiem. Może nie wilkołakiem, ale na pewno istotą nadnaturalną. Była silniejsza niż normalna ludzka istota, miała za sobą miesiące treningu. Tygodnie męczarni, które poprawiły jej gibkość, szybkość i zwinność. Czymże była dwumetrowa, metalowa bariera, wobec niej. Z pozytywnym myśleniem, Alison, odbiła się stopami od murku, podciągnęła na prętach i jednym skokiem pokonała płot, lądując w przysiadzie po drugiej stronie. Usłyszała gwizdy podziwu za plecami. Serce na moment jej przyspieszyło, ale kiedy zobaczyła, że to zwykła grupka przechodniów, uspokoiła się. Nie była do końca zadowolona, bo pijani mężczyźni narobili trochę hałasu, ale czy mieszkając w mieście nie jest się przyzwyczajonym do tego typu odgłosów? Nie mogą one być podejrzane. Ściągając kaptur i ignorując zaczepki, ruszyła w stronę drzwi. Zawahała się kiedy sięgała dłonią do klamki. Może Kevin miał rację. Może przychodząc tutaj, ułatwia zadanie Drake'owi. Dlaczego nie chciała w to wierzyć? Dlaczego za wszelką cenę odrzucała tę myśl? Ten sam głos, podpowiadał jej o niewinności Drake'a, ale nie mogła być tego pewna. Jego zachowanie może być jedną wielką ściemą. Jeśli tak było to cholernie dobrze mu wyszło. - pomyślała i nacisnęła klamkę.
W środku było ciemno. Po prawej i po lewej stronie, rozpościerał się długi korytarz. Przed nią widniały schody. Zwyczajne, kamienne jak w bloku. Kiedy Chris ją tutaj przyprowadził, od razu skierowali się na ostatnie piętro. Najwyraźniej tam znajdowała się część mieszkalna. Już wcześniej Alison zauważyła, że parter wygląda najgorzej z wszystkich poziomów. Był całkowicie zaniedbany. Poobdzierana farba na ścianach odchodziła płatami, w niektórych miejscach pozbawionych tynku, brudna, porysowana podłoga i zagrzybiały sufit. Wszędzie unosiły się sterty kurzu. Jednak im wyżej się wchodziło, tym budynek był schludniejszy, tak że na ostatnim piętrze można było uznać to za przyzwoite miejsce, znośne by w nim zamieszkać.
Wchodząc na ostatni stopień, Alison stanęła przed dobrze jej znanymi, wzmocnionymi drzwiami, których jak twierdził Chris nie dało się wyważyć. Tutaj nie było korytarza, tylko po prostu drzwi, za którymi znajdowała się ogromna hala, służąca za coś w rodzaju przedsionka. Alison naparła na drzwi, naciskając na klamkę. Nie drgnęły. Zamknięte. Świetnie i co teraz?
Wycofała się by sprawdzić pozostałe piętra. Może nie pozostawały zupełnie puste. Zaczęła od czwartego, wybierając najpierw prawą stronę, po której znajdowały się tylko jedne drzwi, jak się okazało, otwarte. Wchodząc do środka, znalazła się w kolejnej hali, ale nie tak pustej jak ta na samej górze. W tej pełno było różnego rodzaju sprzętów, mat i lin. Coś jak ogromna sala treningowa. Każda ściana była inna. Ta przy drzwiach, pokryta była gładkimi lustrami, natomiast naprzeciwległa chropowatymi wypustkami służącymi najpewniej do wspinaczki. Po prawej stronie były różnej wielkości tarcze do trenowania rzutów. Z lewej strony były okna, przez, które było widać oświetlone miasto i nocne niebo. W środku pomieszczenia położone były liczne maty, jedne grubsze od innych. Z sufitu zwisały długie liny przymocowane do drewnianych belek oraz kilka worków treningowych. Widoczna też była oddzielona bieżnia i jakaś ciemna plama na podłodze w prawym narożniku.
To, że Alison była zszokowana, było niedopowiedzeniem. Raczej była onieśmielona. Nigdy nie widziała, tak cudownego miejsca do ćwiczeń. Sama chodziła do ulicznych klubów walki, które miały do dyspozycji nawet nie w połowie tyle miejsca co tutaj. Do tego kompletny brak jakichkolwiek sprzętów. Tylko pusta sala i poprzecierane materace. W większości Alison trenowała z Kevinem gdzieś w lesie, albo w opuszczonych zakątkach miasta. Głównie uczyła się rzucania do celu, ale sporo czasu spędziła na rozciąganiu mięśni i wspinaczce – raczej po drzewach niż po skałach. Nie żałowała, nawet sekundy z tamtego czasu. Wszystko czego się dowiedziała przydało jej się niezliczone ilości razy.
- Zaparło dech? - usłyszała znajomy, pytający głos.
Natychmiast się odwróciła, zaciskając dłoń na rękojeści noża schowanego w kieszeni. Idący w jej stronę cień, pojawił się znikąd. Oddałaby głowę, że wcześniej go tutaj nie było, a nie usłyszała żadnych skrzypnięć drzwi. Jak więc wszedł?
- Pierwszy raz spotykam kogoś kto tak chętnie wraca do swojej celi.
- Byłam tutaj uwięziona? - spytała ironicznie – Nie zauważyłam.
Podszedł bliżej, tak że nie był już ciemną plamą, tylko wyraźną sylwetką o charakterystycznych cechach. Srebrne włosy połyskiwały w blasku księżyca, nadając jeszcze bledszy odcień skórze. Podkrążone i zmęczone, szare oczy spoglądały na nią z zainteresowaniem.
- Co tutaj robisz? - jego głos spoważniał – Przekraczanie granic nie jest bezpieczne, nawet dla ciebie.
- Nawet dla mnie? - powtórzyła unosząc brew.
- Wiem o tym, że jeszcze nie przeszłaś swojej pierwszej przemiany. - jego twarz złagodniała. Ostre rysy, nie nadawały już tak groźnego wyglądu. Ogólnie Chris nie należał do osób, które przerażają wyglądem. Choć zdecydowanie miał w sobie coś tajemniczego, co przyprawiało o ciarki. Jakby wewnętrzną energię, którą próbuje hamować. Alison widziała jak wcześniej zdenerwował się na Drake'a. Chodził nerwowo w kółko, jakby w ten sposób chciał wyładować emocje i uspokoić się.
- Raz ci się coś wymknie z ust i już wszyscy wiedzą. - wywróciła oczami. Fakt, że jeszcze nie jest pełnym wilkołakiem, nigdy nie był rzeczą, o której rozpowiadała. Starała się to ukryć. Teraz jednak nie wiedziała, czy rzeczywiście to powinna skrywać.
- Nie ma rzeczy, której powiesz Drake'owi, a ja niej nie będę wiedział. Teoretycznie. - dopowiedział po krótkim zastanowieniu. - Niczego przed sobą nie ukrywamy.
- Związek bez tajemnic?
- Raczej braterskie oddanie. - spojrzał znacząco na jej dłonie schowane w kieszeniach bluzy – A więc, co tutaj robisz? Przyszłaś się zemścić za uwięzienie, którego nie zauważyłaś?
- Nie. - odpowiedziała od razu – Właściwie to szukałam...
- Drake'a nie ma. - wtrącił – Raczej nie wróci tej nocy.
Przetarł dłonią twarz, odgarniając włosy z oczu. Jego sylwetka lekko się zgarbiła, jakby nie miał siły utrzymać się na nogach. Podrapał się po głowie i skrzywił twarz widocznie się nad czymś zastanawiając.
- Skoro nie jesteś tutaj by mnie zabić... Choć nie jestem pewien czy Drake'a taka ulga też obowiązuje. - zaczął trochę skrępowany. Westchnął i wyrzucił z siebie. - Nie chciałabyś może gdzieś wyjść? Miałem iść się napić, ale perspektywa samotnego siedzenia przy barze jest zbyt dołująca.
Alison starała się nie wytrzeszczać oczu, jakby powiedział coś nienormalnego. Była zdecydowanie zaskoczona i nieco pozbawiona pewności siebie z jaką tutaj weszła. Miała oskarżyć Drake'a o wszystko co się stało, a została mile zaproszona na drinka przez Chrisa.
- W porządku. - wzruszyła ramionami. Wyciągnęła dłonie, zostawiając na razie nóż na swoim miejscu. Nie czuła się zagrożona, ale była gotowa użyć go w każdej chwili.
- W porządku. - skwitował z uśmiechem i wskazał dłonią na drzwi.
Spojrzała na niego niepewnie, ale w końcu ruszyła. Wątpiła by Chris chciał ją zaatakować, kiedy ona nie będzie tego widzieć. Raczej nie należał do niehonorowych mężczyzn, tłukących niczego niespodziewające się dziewczyny.
Szybko i w ciszy zeszli po schodach. Alison zauważyła, że Chris nie zamyka budynku na żadną kłódkę ani zamek w drzwiach. Wyszedł przez zaszklone wrota, zostawiając je przymknięte. Tym razem nie było konieczności przeskakiwania przez bramę, bo Chris miał klucz. Alison zorientowała się, że nawet nie sprawdziła czy posesja jest zamknięta. Z góry założyła, że tak jest i przeszła górą.
- Zaczekaj. - powiedziała kiedy ruszył na wschód. Spojrzała w prawo gdzie wcześniej zostawiła rower. Teraz pozostało tylko puste miejsce. Najwyraźniej sprzęt został ukradziony przez pijanych mężczyzn. - Nieważne. - mruknęła i ruszyła za nim. Przynajmniej nie musiała go już oddawać. - Jaki lokal będzie otwarty o tej porze? - spytała.
- Jest jeden. To znaczy, na pewno jest ich więcej, ale ten jest szczególny.
Alison wolała nie drążyć tematu. Szła obok niego i korzystała z ponownej okazji by przyjrzeć się miastu. Nocom Jacksonville było zdecydowanie piękniejsze. Szklane wieżowce oświetlone przez kolorowe światła piętrzyły się ponad innymi budynkami niczym latarnie. Ruch na drodze prawie w ogóle nie istniał. Mimo tego wcale nie było cicho tak jak w jej dzielnicy, poza miastem. Słyszało się różne odgłosy, niektóre wyraźniejsze od innych. Stłumioną muzykę, okrzyki radości i pijackie śpiewy. Nawet w tygodniu ludzie znajdowali czas by się napić. W większości byli to studenci albo bezrobotni mężczyźni. W pewnym momencie minęła ich jakaś grupka, zataczających się ludzi, skąpo ubranych w wieczorowe stroje. Krzyczeli coś do siebie i głośno czkali. Jeden z nich mało nie wpadł na Alison. Przed zderzeniem z rozchełstaną masą zbiornika z alkoholem uchronił ją Chris, tarasując drogę mężczyźnie. Ten spostrzegł go od razu i unosząc ręce w geście poddania z szerokim uśmiechem, odsunął się na bok.
Alison odwracając wzrok za przechodniami, spytała.
- Jaki ty masz powód, żeby się spić?
- Nie mówiłem, że się spiję. Po prostu chcę się napić. Czasami trzeba odreagować. W ten lub inny sposób.
Alison wróciła myślami do Kevina, przypominając sobie jego sposoby na odseparowanie od teraźniejszości. Wzdrygła się kiedy przed jej oczami pojawił się obraz nieprzytomnego przyjaciela, leżącego bezwładnie na łóżku, otoczonego tabletkami. Doskonale pamiętała ten czarny okres z jego życia. Problemy z ojcem, sprawiły, że omal nie przedawkował, co dla wilkołaka jest praktycznie nie możliwe. Organizm w szybkim tempie pozbywa się toksyn i trucizn, ale dawka, którą wtedy spożył była przerażająco wielka. Brał wszystko co popadnie. Od słabszych używek po cięższe narkotyki. Rzadko spotyka się wilkołaka z takimi problemami, ale Kevin zdecydowanie był uzależniony. Alison aż za dobrze pamiętała jego dzikie spojrzenie, kiedy zabierała mu saszetki z białym proszkiem. Wygłodniałe oczy, gotowe zabić za ich zawartość.
- A ty? -spytał wyrywając ją z wspomnień – Ciebie co męczy?
- Ja nie idę pić.
- Masz taką minę jakbyś miała ochotę i powód.
- Czy w ogóle mnie wpuszczą? - zmieniła temat.
- O to się nie martw. - poprawił kołnierz kurtki, jakby chciał uchronić się przed zimnem.
Noc wydawała się cieplejsza, niż wtedy gdy wychodziła z domu. Gruba bluza była dla niej wystarczająca, więc tym bardziej kurtka pod którą nie wiadomo ile mieściło się warstw ubrania. Musiał to być celowy gest, albo odruch.
Po około piętnastu minutach marszu, oboje stali pod niskim, niebieskim daszkiem przed szklanymi drzwiami, za którymi widać było błękitne światło reflektorów. Pomieszczenie było zaszklone. Szyby pokrywały liczne ulotki i ogłoszenia, logiem samego klubu była świnia. Niezbyt przyjemne. - pomyślała.
Mimo pierwszego odrzucenia, weszła do środka za Chrisem. Uderzyła ją fala ciepła i spokojnego brzdąkania, przypominającego trochę muzykę Kevina, chociaż trochę bardziej rytmiczną. Przeciwko wejścia znajdowała się niska scena, na której grał jakiś zespół. Niski wokalista w rozczochranych, spoconych włosach mruczał coś przy mikrofonie. Za nim stało trzech pozostałych muzyków...
- Chodź. - pociągnął ją za ramię w stronę baru. - Co chcesz? - spytał stukając w ladę, przywołując barmana.
- Wodę z cytryną. - powiedziała obserwując ludzi bujających się melancholijnie w rytm muzyki.
Usłyszała jak Chris coś zamawia, a potem poczuła kolejne szarpnięcie, tym razem w stronę boksów, stojących przy ścianie. Większość z nich było pustych, ale pozastawiane stolikami szklanki sugerowały, że jednak ktoś już zajął to miejsce. W końcu znalazłszy uprzątnięty blat, usadowili się wygodnie. Siedzenia były obszyte brązową skórą o pozdzieranej powierzchni, świadczącej o częstości używania.
Alison spojrzała na szeroką szklankę jasnobrązowego płynu, jaką zamówił Chris i skrzywiła się na smak alkoholu. Sama nie piła często. Nie przepadała za procentami wypalającymi gardło. Robiła to tylko, kiedy była skazana na kiepską zabawę i chciała w ten sposób poprawić sobie humor. Oczywiście to Kevin zawsze kupował jej alkohol i nigdy nie mówił jej matce. Na szczęście oboje rzadko wychodzili do klubów, a jeśli nawet, to raczej żeby potańczyć, albo ponabijać się z ludzi.
- Często tutaj przychodzisz? - spytała upijając łyk zimnej wody.
- Raczej nie. - oparł łokcie o stół, pochylając się nad szklanką. - Ale wiem, że nie jest to miejsce chętnie odwiedzane przez wilkołaki. - odwrócił głowę wskazując na stoliki znajdujące się po przeciwległej stronie.
Każdy z nich był zapełniony przez śmiejących się ludzi o niezwykle bladej, nieskazitelnej cerze w ciemnych, charakterystycznych strojach jakby byli z jednej sekty. Alison zwróciła uwagę na tancerzy. Większość z nich wyglądała podobnie. Było coś specyficznego w ich ruchach. Płynność i gracja, jakiej wcześniej nie widziała u nikogo.
- Wampiry. - odpowiedział na niezadane pytanie.
- Serio? - od razu skarciła się za głupią reakcję. To oczywiste, że na świecie, żyły nie tylko wilkołaki. Musiała jednak przyznać, że nie spotkała nigdy innej istoty nadprzyrodzonej.
- Nie wiele ich jest na Florydzie. Tutejszy klimat im nie sprzyja, ale jest kilka klanów. Niewielkich i nie groźnych. Mimo to, wilkołaki starają się omijać miejsca, w których przebywają tamci. - w głosie Chrisa nie było pogardy, jakiej by się spodziewała. Nawet głupi wiedzą, że te gatunki za sobą nie przepadają.
Wzrok Alison powędrował w stronę czarnych tablic, na których kredą napisane były promocyjne drinki. Poczuła ściskanie w żołądku. Nie jadła już od ponad dwudziestu czterech godzin i brzuch dał w końcu o sobie znać.
- Serwują tu jakieś jedzenie? - spytała, starając się wyczytać coś z rozmazanej kredy.
- A co konkretnie masz na myśli?
- Cokolwiek. Umieram z głodu. - spojrzała w jego stronę
Pociągnął solidny łyk, opróżniając szklankę.
- Zaczekaj. Zaraz sprawdzę. - postukał palcami w ladę i zwinnym ruchem wstał.
Alison nie chciała się narzucać, ale była tak głodna, że jej skrupuły szybko wyparowały. Jeśli nie zapomni odda mu przy najbliższej okazji. O ile takowa w ogóle jeszcze kiedykolwiek nastąpi. Sięgnęła dłonią do szklanki, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Wodą się nie naje. Rzadki płyn tylko przypomni jej o pustym żołądku. Cytryna pływająca wewnątrz, wydała się znakomitym kąskiem. Kiedy Alison zastanawiała się nad jej zjedzeniem, usłyszała jak ktoś ją woła.
- Alison?! O matko, co ty tutaj robisz?
Na siedzenie przed nią wtoczyła się lekko podpita Kelly. Była w krótkiej, obcisłej sukience i w przerażająco wysokich butach. Policzki miała zaczerwienione, a oczy lekko przymknięte.
- Mogłabym spytać cię o to samo. - odparła zszokowana wyglądem przyjaciółki.
- Mówiłam ci już o tym, że kogoś spotkałam. - nawinęła jeden z blond loków na palec – Nie mogliśmy się jednak spotkać, więc przełożyliśmy to na wieczór.
- Jest środek nocy. - zauważyła
- Wiem. - odparła rozradowana – Doskonale się bawię. Bawimy. - poprawiła natychmiast
- A co z pracą?
- Wylali mnie. - wzruszyła ramionami w ogóle nie przejęta. - Jak wróciłam z powrotem do hotelu, ciebie już nie było. Szefowa wydarła się na mnie za źle pospinane ulotki i to był koniec mojej kariery.
- Wybacz, ja... - zaczęła szukać w głowie jakiejś wymówki
- Nieważne. - przerwała jej – I tak mnie już denerwowała ta starucha.
Alison powstrzymała się przed powiedzeniem, że Kelly pracowała tam tylko kilka godzin.
- Czyli dajesz sobie spokój i odpoczywasz w wakacje? - spytała
- Nie wiem, chyba... - przerwała i nagle uniosła wysoko rękę, machając komuś po drugiej stronie. - Idzie tutaj. - pisnęła – Zaraz go poznasz.
Już miała zapytać kogo, kiedy wrócił Chris i zmierzył Kelly poważnym wzrokiem.
- Zaraz powinni coś przynieść. - zwrócił się do Alison – Kto to jest?
Kelly szeroko otworzyła oczy, przenosząc zamglone spojrzenie z Alison na Chrisa
- Chris ty tutaj? - rozległ się męski głos skądś znany Alison, ale dopiero kiedy objął niechlujnie ramieniem Kelly, rozpoznała twarz.
- Rayley. - odpowiedział chłodno Chris
Najwyraźniej nie tylko Drake za nim nie przepadał.
- To wy się znacie? - spytała zagubiona Kelly, ale Rayley wydawał się nią nie przejmować.
- To znowu ty? - zdziwił się na widok Alison – Kokietujesz obu? Drake wie, że tu jesteś? Z nim? - zaszydził
Alison nie wiedziała co ma powiedzieć. Chris też postanowił milczeć, najwyraźniej starając się zorientować w sytuacji. Kelly, cóż Kelly ledwo trzymała się na nogach.
- Czy kobiecie uda się rozdzielić nierozłączny duet? - kontynuował – Czy podważysz ich bezgraniczną przyjaźń, niemal braterską miłość? Myślę, że Drake będzie zszokowany kiedy się dowie, ale chyba się tym nie przejmujesz, Chris? - teraz skoncentrował się na nim – Ile musicie wytrzymać? Niedługo będziecie musieli utrzymywać swój związek w tajemnicy. Jak on w ogóle się czuje? - w głosie Rayleya nie było współczucia, ani nawet obojętności. Każde jego słowo przesiąknięte było jadem i skrywaną nienawiścią – Widziałem go ostatnio. Chyba mu się pogarsza. Ile jeszcze mu zostało? Rok? Pół roku? Miesiąc?
Alison spojrzała na Chrisa. Ciało miał napięte, pięści zaciśnięte. Mimo to głos był spokojny.
- Przestań. - nie dało się wyczuć czy jest to ostrzeżenie czy prośba.
- Dlaczego? - drążył dalej – Przecież i tak wiesz, że umrze. Wiedzieliście to od tamtego dnia. Oboje. Musisz się z tym czuć strasznie. Zawsze przy tobie był. Biedna sierota pod skrzydłami twojego ojca. Myślę, że kochał go bardziej, ale ciebie to nie obchodziło. Cieszyłeś się, że masz brata. Zawsze razem, nierozłączni aż nadszedł dzień sądu. Zawsze nadstawiał za ciebie karku, bronił przed światem. Wtedy też tak było, ale poniósł srogą cenę, a ty nie możesz mu pomóc. Więc się pytam jak się czujesz? Jak to jest myśleć, że stoisz tutaj cały i zdrowy, podczas gdy jego każdy dzień przybliża do śmierci. Ile zostało dni by znaleźć sposób na odratowanie naszego bohatera. Moim zdaniem zdechnie jak tylko księżyc ponownie się zapełni.
Alison nie mogła dłużej tego słuchać. Nigdy nie widziała, by słowa mogły sprawiać aż taki ból. Jednak spoglądając na coraz bledszą twarz Chrisa, zdała sobie sprawę, że Rayley mówi prawdę. Torturuje Chrisa nawet go nie dotykając.
Sama nie wiedziała, kiedy i jak, ale jej zaciśnięta pięść wystrzeliła w stronę twarzy Rayleya. Usłyszała głuchy chrzęst i niemy krzyk Kelly. Odsunął się dwa kroki bardziej z zaskoczenia, chociaż może i z bólu również.
Alison odwróciła się w stronę Chrisa. Nie stał już obok niej tylko zataczając się biegł w stronę wyjścia. Natychmiast ruszyła za nim. Uderzyła barkiem w szklane drzwi, wybiegając na zewnątrz. Poczuła chłodny powiew powietrza na twarzy. Ścisnęła powieki i rozejrzała się. Ujrzała cień słabo biegnący po przeciwległej stronie ulicy. Wyskoczyła przed siebie. Chris opierał się o drzewo, pochylony do przodu. Położyła dłoń na jego plecach.
- W porządku?
Słyszała jego urywany oddech. Czuła jego kręgosłup pod palcami. Jego klatka piersiowa rozszerzała się i zmniejszała do nienaturalnych rozmiarów.
- Odejdź. - rozkazał świszczącym głosem
- Co się dzieje? - zadała pytanie choć domyślała się odpowiedzi. Złość bardzo często powodowała przemianę.. - Zmieniasz się?
- Nie rozumiesz. - chciał się od niej odsunąć, ale ugięły się pod nim kolana i upadł na ziemię – Nie wiem...- Z jego gardła wydobył się przerażający krzyk. Starał się go stłumić. Jego ciało popadło w dzikie drgawki. - Ja...- wydyszał – Muszę to zwalczyć.
Alison stała jak wryta, kiedy zauważyła jak jego ręka wykręca się w nienormalny sposób. Usłyszała głośny chrzęst łamanych kości i pełen bólu wrzask. Bez namysłu dobiegła do niego i pomogła mu wstać.
- Musimy cię stąd zabrać.
- Nie. - ryknął już nie jak człowiek, ale jak zwierzę. Jego oczy się zaszkliły i rozbłysły srebrem.
Jak tylko stracił oparcie, znowu runął na chodnik. Alison rozejrzała się czy aby nikt nie idzie. Znajdowali się na głównej ulicy. Musiała go jakoś odciągnąć.
- Ktoś cię zobaczy. - powiedziała dysząc, chociaż teraz nie miało to dla niej aż takiego znaczenia.
- Nie...Ja...Uda mi się...Potrafię to kontrolować. - jego słowa były przerywane przez długie nabieranie powietrza.
- Żaden wilkołak nie potrafi, jeśli osiągnie takie stadium.
Zazwyczaj przemianę da się powstrzymać, dopóki nie zacznie się na poważnie. Widząc, jego wygiętą rękę, stwierdziła, że jest już za późno.
- Nie. - wrzasnął
Podparł się na zdrowej ręce i chwiejąc wstał. W jego oczach widać było upór i motywację. Alison nie bardzo wiedziała co zamierza zrobić. Zakryła usta dłońmi, powstrzymując okrzyk, kiedy biegiem ruszył w stronę drzewa, uderzając ramieniem o pień. Jego ramię, naprostowało się prawie w odpowiedni sposób. Stanął prosto, ale wzrok miał nieobecny, usta zaciśnięte w cienką kreskę. Sięgnął dłonią i ponownie wyprostował ramię. Kości znowu strzeliły, nie przebijając skóry. Głośno dyszał, ale stał równo. Nie odzywał się przez dłuższy czas więc, Alison powoli ruszyła w jego stronę. Kiedy stanęła bliżej, zauważyła, że z nosa, ust i oczu cieknie mu krew, naznaczając twarz ciemnymi stróżkami.
- Udało ci się? - westchnęła
Nie odpowiedział. Jego oczy powędrowały do góry, a on sam stracił równowagę, upadając na ziemię. Kiedy rzuciła się na kolana by go dosięgnąć, zorientowała się, że jego ciało jest bezwładne. Uspokoiła się kiedy zobaczyła, że jego klatka piersiowa unosi się w spokojnym rytmie, dając znak, że oddycha. Wypuściła powietrze, nie zdając sobie sprawy, że je wstrzymuje.
- Udało ci się. - odpowiedziała na własne pytanie, niemal się śmiejąc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz