Alison siedziała na
betonowym murku, obejmując ramionami własne kolana. Jej ciało się
trzęsło od nadmiaru adrenaliny. Oczy miała zaszklone, ale nie
płakała. Tuż przed sobą widziała dwie postacie. Słyszała ich
rozmowę, ale ich głosy wydawały się dalekie.
- Co jej zrobiłaś? -
warknął Drake
- Ja? - odpowiedziała z
niedowierzaniem – To ona się na mnie rzuciła.
- Coś musiało
spowodować taką reakcję. Mów! - rozkazał machając palcem przed
jej nosem
- Tobie? - zaszydziła
- Nie. Ogrodowym
krasnoludkom skaczącym po dachach. - rzucił rozdrażniony
- Nie muszę nic ci
tłumaczyć.
- Nie musisz. - przyznał
– Ale będziesz wolała to zrobić.
- Mam się ciebie bać?
- prychnęła nieprzejęta.
Wbrew temu co się stało
dobrze się trzymała. Nie była zaskoczona ani nie trzęsła się ze
strachu tak jak Alison.
- Nie mnie ...
Alison nie wiedziała o
czym oni mówili. To co się wydarzyło było dla niej niezrozumiałe.
Czuła się jakby zagubiła się w labiryncie bez wyjścia, otoczona
przez wysokie ściany. To co wtedy czuła było jak atak paniki w
hotelu tylko bez wszechogarniającego strachu. Miała wrażenie, że
jej siła rośnie, zmysły się wytężają, a ciało pragnie
mordować. To było okropne. Nie chcę już więcej czegoś takiego
doświadczyć. - pomyślała. Zupełnie tak jakby ktoś obcy nad nią
zapanował, a ona tylko stała z boku. Ale była świadoma. Wiedziała
co robi i zdawała sobie sprawę, że to ona, a nie ktoś inny. To
ona chciała zabijać, to było jej pragnienie.
- Co się ze mną
dzieje? - spytała szeptem
Oboje przestali się
kłócić i na nią spojrzeli.
- Chyba powinnaś
patrolować teren. - zwrócił się do Ricki
Ta pokazała mu język w
odpowiedzi i powolnym krokiem odeszła.
Drake podszedł do Alison
i ukucnął przed nią, tak że ich głowy znajdowały się na równej
wysokości.
- Trudno to wyjaśnić.
- wyznał
- Nie jestem
wilkołakiem, prawda? - spytała chociaż była pewno odpowiedzi.
- Nie.- przyznał
- Ale...Moja matka ona
na pewno jest...
- To nie chodzi o twoją
matkę, tylko o ojca.
Spojrzała na niego.
Twarz miał poważną i napiętą.
- On nie żyje, ale też
był wilkołakiem. Należał do naszego stada. - głos jej się
załamywał. Już nie była pewna swoich słów.
- Mam na myśli tego
prawdziwego ojca. - powiedział po chwili wahania
- O czym ty mówisz?
- Myślę, że powinnaś
o tym porozmawiać z własną matką.
- Ja...Przecież...Kto
jest moim ojcem? Nie był nim Dylan Hudgens?
- Nie.
- Skąd to wiesz? -
wstała z murka. Jego słowa zaczęły ją irytować. Jak to możliwe,
że zupełnie obca osoba może wiedzieć cokolwiek o jej korzeniach.
- Może mi jeszcze powiesz, że kobieta, która uważa się za moją
matkę tak naprawdę nią nie jest?
Uniósł się i stanął
na prostych nogach.
- Nie bądź śmieszna.
Nie ma aż takiej tragedii. Zresztą to chyba jest oczywiste.
Jesteście tak podobne, że nie da się tego podważyć. Chociaż
charakter zdecydowanie odziedziczyłaś po ojcu.
- Zamilcz! Nie chcę
tego słuchać. To wszystko jest kłamstwem. Nic o mnie nie wiesz,
ani o mojej rodzinie. Przestań mieszać mi w głowie. - krzyknęła
i obijając się o jego ramię ruszyła w stronę dziennego światła.
- Nie chcesz to nie
wierz. - zawołał za nią – Zapytaj matki. Zobaczymy kogo wtedy
nazwiesz kłamcą.
Z uporem szła dalej,
ignorując jego słowa.
Znajdowali się na
podziemnym parkingu, ale ona nie pamiętała jak tu wchodzili. Jasna
przestrzeń przed nią oraz powiewy wiatru doprowadziły ją na
zewnątrz. Po drodze spotkała swobodnie opartą o ścianę Ricki.
- A ty gdzie? -
zaprotestowała
- Zejdź mi z drogi. -
warknęła i nie zważając na protesty dochodzące zza jej pleców
wyszła na chodnik.
- Poczekaj. - dogoniła
ją. Idąc szybkim tempem zaczęła mówić. - Wiem, że to jest dla
ciebie dziwne. Nie lubię Drake'a, ale on chyba ma rację. Może nie
potrafi delikatnie przekazywać informacji, ale rzadko się myli.
Widząc to co się z tobą działo, ja też tak uważam.
- Co? Co uważasz? -
zatrzymała się raptownie i zmierzyła ją ostrym wzrokiem
Ricki się zawahała.
- Że...Nie jesteś
wilkołakiem. - przełknęła ślinę, jakby słowa sprawiały jej
trudności – To co się dzisiaj wydarzyło to dopiero początek.
Potrzebujesz pomocy by sobie z tym poradzić. Drake o tym wie bo...-
urwała - Nie jesteś jedyna. Pozwól sobie pomóc.
Alison nie potrafiła jej
rozgryźć. Raz była zimna i nieprzyjemna, a potem nagle zmieniała
się w zatroskaną samarytankę, przez co Alison czuła się jakby z
nią pogrywano.
- Zostawcie mnie. -
poprosiła
Miała ich dość. Po co
mieliby chcieć jej pomagać? Była obca, z innego stada. Nie chciała
od nich wsparcia, bo nie była pewna czy ich intencje są szczere.
Jedyne czego teraz
potrzebowała to święty spokój. Sięgnęła do kieszeni i zaklęła
kiedy nie zastała w niej telefonu. Zupełnie zapomniała, że jej
komórka została zniszczona. Znowu wzbierała w niej złość.
Zatrzymała się i oparła o balustradę mostu, na który już
zdążyła wejść. Pochyliła się i odetchnęła kilka razy. Nie
mogła pozwolić sobie na stratę kontroli. Przeczuwała, że to
skrajne emocje mogą do tego prowadzić. Musiała nad sobą
zapanować, ale przede wszystkim musiała zadzwonić do Kevina.
Przebiegła na drugą
część miasta i zaczepiła pierwszego przechodnia jakiego
dostrzegła. Był nim ciemnowłosy mężczyzna o hebanowej cerze w
ciemnym stroju.
- Przepraszam. Mogłabym
pożyczyć na moment telefon? To ważne.
Zmierzył ją zielonymi
oczami i dopiero po szybkiej ocenie jej osoby, podał jej komórkę.
- Dziękuję. -
odpowiedziała i szybko wykręciła numer. Dzwoniła do Kevina tak
często, że znała go na pamięć. Odebrał po drugim sygnale.
- Tak?
- Kevin, to ja Alison.
- Dzięki Bogu. Co się
stało? - spytał zaniepokojony
- Jesteś w domu?
- Nie. Jadę do hotelu,
w którym podobno pracowałaś. - dało się wykryć nutę
zdenerwowania w jego głosie.
- Przecież on jest po
drugiej stronie. - starała się nie patrzeć na mężczyznę, który
stał obok i wydawał się niezwykle zainteresowany jej rozmową.
- Istotnie. - w tym
jednym słowie przekazał złość, strach, a nawet zbesztanie.
- Jestem już z
powrotem. Stoję na parkingu przed hotelem Crowne Plaza.
- Zaczekaj. Zaraz tam
będę. - oznajmił szybko. Alison usłyszała jakiś pisk po drugiej
stronie, a potem równomierne pikanie świadczące o przerwaniu
połączenia.
Wyginając usta w
uśmiechu oddała telefon mężczyźnie.
- Dziękuję.
- Przekraczanie granic
jest chyba zabronione. - powiedział obojętnie, chowając telefon.
- Słucham? - odparła
zdezorientowana. Skąd on to wie? Nie mógł być wilkołakiem.
Alison nie była tego w zupełności pewna, ale na pewno nie był z
jej sfory, a jeśli należał do innej to tym bardziej nie mógł
prawić jej kazań.
- Nie patrz tak na mnie
jakbyś nie wiedziała o co chodzi. - zaśmiał się i odwrócił w
stronę wysokiego hotelu. - Czy on ma cztery gwiazdki? Jak dla mnie
najwyżej trzy. - stwierdził mrużąc oczy przed słońcem
Alison nic nie
odpowiedziała. Patrzyła na niego i starała się zorientować kim
on w ogóle jest. Wyglądał na normalnego mieszkańca Jacksonville.
Żadnych nietypowych strojów - chociaż tak ciemny kolor mógłby
przysporzyć wątpliwości zważywszy na wysoką temperaturę i
piekące słońce - ani wyróżniającego się wyglądu. Ciemna
karnacja, czarne włosy i zwyczajna postura. Zwyczajny facet około
dwudziestki.
- No nic. - przeciągnął
się. - Na mnie już czas. Miło było.
Odwrócił się i
odszedł. Dzisiaj już chyba nic nie mogło jej zaskoczyć. W innych
okolicznościach, zapewne pobiegła by za nim i dowiedziała się
więcej, ale nie miała na to siły, ani ochoty. Zamiast tego stała
bezczynnie pogrążając się w rozmyślaniu.
Nie było tak, że
zbagatelizowała słowa Drake'a. Nie mogła uwierzyć w to co
powiedział, ale na pewno zamierzała to sprawdzić. Wątpiła by
wymyślił sobie to wszystko na poczekaniu. Nie miał powodu by to
robić. Chyba. Wrócenie do niego i wypytywanie o więcej było
poniżej jej godności. Sama musi to rozgryźć. Wiedziała, że
zacząć musi od matki. Co jeśli rzeczywiście miała innego ojca i
on jeszcze żył? Tylko dlaczego miałaby zatajać przed nią taką
informację? Jaki miała w tym cel?
Te i wiele innych pytań
wdzierało się do umysłu Alison nie dając spokoju. Chodziła w
kółko po jasnym placu, starając się oczyścić myśli. Krążyła
między samochodami jak duch. Zauważyła, że kilkoro przechodniów,
odwracało głowy w jej stronę. Zapewne wyglądała jak obłąkana,
ale nie przejmowała się tym. Opinia obcych ludzi była najmniejszym
z jej problemów.
Po krótkim czasie
przyjechał Kevin. Zaparkował - nie do końca w przeznaczonym do
tego miejscu - swojego ciemnego Chevroleta i wyskoczył na zewnątrz.
Na jego twarzy pojawił
się uśmiech pełen ulgi, kiedy zobaczył Alison. Bez słowa
podszedł i krótko ją uścisnął.
- Nic mi nie jest. -
odepchnęła go.
- Zgłupiałaś już
całkiem? - nie był już zły, ale też nie do końca zadowolony –
Dlaczego w ogóle się zgodziłaś żeby jej pomóc?
- Bo jest moją
przyjaciółką. - odparowała. Nie chciała o tym rozmawiać. -
Północne stado nie jest zagrożeniem.
Spojrzał na nią z
zainteresowaniem.
- Coś się wydarzyło.
- zaczęła niepewnie – Nie wiem co. - ściszyła głos.
Nie miała pojęcia jak
to wyjaśnić i od czego zacząć. Kevin zauważył, że Alison się
waha.
- Tutaj obok jest
knajpka. Steki coś tam. - zaśmiał się - Nie wiem jak ty, ale ja
jestem głodny.
- W porządku. -
westchnęła i ruszyła za przyjacielem. W głowie układała
wszystkie słowa, jakie chciała mu przekazać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz