piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 15

Alison siedziała na betonowym murku, obejmując ramionami własne kolana. Jej ciało się trzęsło od nadmiaru adrenaliny. Oczy miała zaszklone, ale nie płakała. Tuż przed sobą widziała dwie postacie. Słyszała ich rozmowę, ale ich głosy wydawały się dalekie.  
- Co jej zrobiłaś? - warknął Drake
- Ja? - odpowiedziała z niedowierzaniem – To ona się na mnie rzuciła.
- Coś musiało spowodować taką reakcję. Mów! - rozkazał machając palcem przed jej nosem
- Tobie? - zaszydziła
- Nie. Ogrodowym krasnoludkom skaczącym po dachach. - rzucił rozdrażniony
- Nie muszę nic ci tłumaczyć.
- Nie musisz. - przyznał – Ale będziesz wolała to zrobić.
- Mam się ciebie bać? - prychnęła nieprzejęta.
Wbrew temu co się stało dobrze się trzymała. Nie była zaskoczona ani nie trzęsła się ze strachu tak jak Alison.
- Nie mnie ...
Alison nie wiedziała o czym oni mówili. To co się wydarzyło było dla niej niezrozumiałe. Czuła się jakby zagubiła się w labiryncie bez wyjścia, otoczona przez wysokie ściany. To co wtedy czuła było jak atak paniki w hotelu tylko bez wszechogarniającego strachu. Miała wrażenie, że jej siła rośnie, zmysły się wytężają, a ciało pragnie mordować. To było okropne. Nie chcę już więcej czegoś takiego doświadczyć. - pomyślała. Zupełnie tak jakby ktoś obcy nad nią zapanował, a ona tylko stała z boku. Ale była świadoma. Wiedziała co robi i zdawała sobie sprawę, że to ona, a nie ktoś inny. To ona chciała zabijać, to było jej pragnienie.
- Co się ze mną dzieje? - spytała szeptem
Oboje przestali się kłócić i na nią spojrzeli.
- Chyba powinnaś patrolować teren. - zwrócił się do Ricki
Ta pokazała mu język w odpowiedzi i powolnym krokiem odeszła.
Drake podszedł do Alison i ukucnął przed nią, tak że ich głowy znajdowały się na równej wysokości.
- Trudno to wyjaśnić. - wyznał
- Nie jestem wilkołakiem, prawda? - spytała chociaż była pewno odpowiedzi.
- Nie.- przyznał
- Ale...Moja matka ona na pewno jest...
- To nie chodzi o twoją matkę, tylko o ojca.
Spojrzała na niego. Twarz miał poważną i napiętą.
- On nie żyje, ale też był wilkołakiem. Należał do naszego stada. - głos jej się załamywał. Już nie była pewna swoich słów.
- Mam na myśli tego prawdziwego ojca. - powiedział po chwili wahania
- O czym ty mówisz?
- Myślę, że powinnaś o tym porozmawiać z własną matką.
- Ja...Przecież...Kto jest moim ojcem? Nie był nim Dylan Hudgens?
- Nie.
- Skąd to wiesz? - wstała z murka. Jego słowa zaczęły ją irytować. Jak to możliwe, że zupełnie obca osoba może wiedzieć cokolwiek o jej korzeniach. - Może mi jeszcze powiesz, że kobieta, która uważa się za moją matkę tak naprawdę nią nie jest?
Uniósł się i stanął na prostych nogach.
- Nie bądź śmieszna. Nie ma aż takiej tragedii. Zresztą to chyba jest oczywiste. Jesteście tak podobne, że nie da się tego podważyć. Chociaż charakter zdecydowanie odziedziczyłaś po ojcu.
- Zamilcz! Nie chcę tego słuchać. To wszystko jest kłamstwem. Nic o mnie nie wiesz, ani o mojej rodzinie. Przestań mieszać mi w głowie. - krzyknęła i obijając się o jego ramię ruszyła w stronę dziennego światła.
- Nie chcesz to nie wierz. - zawołał za nią – Zapytaj matki. Zobaczymy kogo wtedy nazwiesz kłamcą.
Z uporem szła dalej, ignorując jego słowa.
Znajdowali się na podziemnym parkingu, ale ona nie pamiętała jak tu wchodzili. Jasna przestrzeń przed nią oraz powiewy wiatru doprowadziły ją na zewnątrz. Po drodze spotkała swobodnie opartą o ścianę Ricki.
- A ty gdzie? - zaprotestowała
- Zejdź mi z drogi. - warknęła i nie zważając na protesty dochodzące zza jej pleców wyszła na chodnik.
- Poczekaj. - dogoniła ją. Idąc szybkim tempem zaczęła mówić. - Wiem, że to jest dla ciebie dziwne. Nie lubię Drake'a, ale on chyba ma rację. Może nie potrafi delikatnie przekazywać informacji, ale rzadko się myli. Widząc to co się z tobą działo, ja też tak uważam.
- Co? Co uważasz? - zatrzymała się raptownie i zmierzyła ją ostrym wzrokiem
Ricki się zawahała.
- Że...Nie jesteś wilkołakiem. - przełknęła ślinę, jakby słowa sprawiały jej trudności – To co się dzisiaj wydarzyło to dopiero początek. Potrzebujesz pomocy by sobie z tym poradzić. Drake o tym wie bo...- urwała - Nie jesteś jedyna. Pozwól sobie pomóc.
Alison nie potrafiła jej rozgryźć. Raz była zimna i nieprzyjemna, a potem nagle zmieniała się w zatroskaną samarytankę, przez co Alison czuła się jakby z nią pogrywano.
- Zostawcie mnie. - poprosiła
Miała ich dość. Po co mieliby chcieć jej pomagać? Była obca, z innego stada. Nie chciała od nich wsparcia, bo nie była pewna czy ich intencje są szczere.
Jedyne czego teraz potrzebowała to święty spokój. Sięgnęła do kieszeni i zaklęła kiedy nie zastała w niej telefonu. Zupełnie zapomniała, że jej komórka została zniszczona. Znowu wzbierała w niej złość. Zatrzymała się i oparła o balustradę mostu, na który już zdążyła wejść. Pochyliła się i odetchnęła kilka razy. Nie mogła pozwolić sobie na stratę kontroli. Przeczuwała, że to skrajne emocje mogą do tego prowadzić. Musiała nad sobą zapanować, ale przede wszystkim musiała zadzwonić do Kevina.
Przebiegła na drugą część miasta i zaczepiła pierwszego przechodnia jakiego dostrzegła. Był nim ciemnowłosy mężczyzna o hebanowej cerze w ciemnym stroju.
- Przepraszam. Mogłabym pożyczyć na moment telefon? To ważne.
Zmierzył ją zielonymi oczami i dopiero po szybkiej ocenie jej osoby, podał jej komórkę.
- Dziękuję. - odpowiedziała i szybko wykręciła numer. Dzwoniła do Kevina tak często, że znała go na pamięć. Odebrał po drugim sygnale.
- Tak?
- Kevin, to ja Alison.
- Dzięki Bogu. Co się stało? - spytał zaniepokojony
- Jesteś w domu?
- Nie. Jadę do hotelu, w którym podobno pracowałaś. - dało się wykryć nutę zdenerwowania w jego głosie.
- Przecież on jest po drugiej stronie. - starała się nie patrzeć na mężczyznę, który stał obok i wydawał się niezwykle zainteresowany jej rozmową.
- Istotnie. - w tym jednym słowie przekazał złość, strach, a nawet zbesztanie.
- Jestem już z powrotem. Stoję na parkingu przed hotelem Crowne Plaza.
- Zaczekaj. Zaraz tam będę. - oznajmił szybko. Alison usłyszała jakiś pisk po drugiej stronie, a potem równomierne pikanie świadczące o przerwaniu połączenia.
Wyginając usta w uśmiechu oddała telefon mężczyźnie.
- Dziękuję.
- Przekraczanie granic jest chyba zabronione. - powiedział obojętnie, chowając telefon.
- Słucham? - odparła zdezorientowana. Skąd on to wie? Nie mógł być wilkołakiem. Alison nie była tego w zupełności pewna, ale na pewno nie był z jej sfory, a jeśli należał do innej to tym bardziej nie mógł prawić jej kazań.
- Nie patrz tak na mnie jakbyś nie wiedziała o co chodzi. - zaśmiał się i odwrócił w stronę wysokiego hotelu. - Czy on ma cztery gwiazdki? Jak dla mnie najwyżej trzy. - stwierdził mrużąc oczy przed słońcem
Alison nic nie odpowiedziała. Patrzyła na niego i starała się zorientować kim on w ogóle jest. Wyglądał na normalnego mieszkańca Jacksonville. Żadnych nietypowych strojów - chociaż tak ciemny kolor mógłby przysporzyć wątpliwości zważywszy na wysoką temperaturę i piekące słońce - ani wyróżniającego się wyglądu. Ciemna karnacja, czarne włosy i zwyczajna postura. Zwyczajny facet około dwudziestki.
- No nic. - przeciągnął się. - Na mnie już czas. Miło było.
Odwrócił się i odszedł. Dzisiaj już chyba nic nie mogło jej zaskoczyć. W innych okolicznościach, zapewne pobiegła by za nim i dowiedziała się więcej, ale nie miała na to siły, ani ochoty. Zamiast tego stała bezczynnie pogrążając się w rozmyślaniu.
Nie było tak, że zbagatelizowała słowa Drake'a. Nie mogła uwierzyć w to co powiedział, ale na pewno zamierzała to sprawdzić. Wątpiła by wymyślił sobie to wszystko na poczekaniu. Nie miał powodu by to robić. Chyba. Wrócenie do niego i wypytywanie o więcej było poniżej jej godności. Sama musi to rozgryźć. Wiedziała, że zacząć musi od matki. Co jeśli rzeczywiście miała innego ojca i on jeszcze żył? Tylko dlaczego miałaby zatajać przed nią taką informację? Jaki miała w tym cel?
Te i wiele innych pytań wdzierało się do umysłu Alison nie dając spokoju. Chodziła w kółko po jasnym placu, starając się oczyścić myśli. Krążyła między samochodami jak duch. Zauważyła, że kilkoro przechodniów, odwracało głowy w jej stronę. Zapewne wyglądała jak obłąkana, ale nie przejmowała się tym. Opinia obcych ludzi była najmniejszym z jej problemów.
Po krótkim czasie przyjechał Kevin. Zaparkował - nie do końca w przeznaczonym do tego miejscu - swojego ciemnego Chevroleta i wyskoczył na zewnątrz.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech pełen ulgi, kiedy zobaczył Alison. Bez słowa podszedł i krótko ją uścisnął.
- Nic mi nie jest. - odepchnęła go.
- Zgłupiałaś już całkiem? - nie był już zły, ale też nie do końca zadowolony – Dlaczego w ogóle się zgodziłaś żeby jej pomóc?
- Bo jest moją przyjaciółką. - odparowała. Nie chciała o tym rozmawiać. - Północne stado nie jest zagrożeniem.
Spojrzał na nią z zainteresowaniem.
- Coś się wydarzyło. - zaczęła niepewnie – Nie wiem co. - ściszyła głos.
Nie miała pojęcia jak to wyjaśnić i od czego zacząć. Kevin zauważył, że Alison się waha.
- Tutaj obok jest knajpka. Steki coś tam. - zaśmiał się - Nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny.
 - W porządku. - westchnęła i ruszyła za przyjacielem. W głowie układała wszystkie słowa, jakie chciała mu przekazać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz