czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział 21

Na podjeździe powitały ich czerwone i niebieskie światła radiowozów. Dom był otoczony przez policjantów oraz grupkę gapiów. Alison szybko zeskoczyła z motoru, zanim Drake zdążył porządnie wyhamować. Rzuciła kask na ziemię i podbiegła bliżej. Posesję odgradzała policyjna taśma. Serce jej przyspieszyło kiedy zobaczyła wyważone drzwi wejściowe, trzymające się tylko na jednym zawiasie. Chciała wbiec do domu, ale jeden z funkcjonariuszy zagrodził jej drogę.  
- To miejsce zbrodni. Zakaz wstępu.
Alison zaparło dech. Czy dobrze usłyszała?
- Zbrodni? - wydukała słabo – Ja... Co się stało?
Wysoki, gruby mężczyzna około czterdziestki, przeciągnął palcem po krótkiej brodzie, taksując ją przy tym wzrokiem.
- Nie jestem zobowiązany...
- Znam całą tą gadkę, która jest tylko owijaniem włóczki na szpulkę. - wtrąciła zdenerwowana - Ja tu mieszkam. Co z moją matką? - niemal krzyknęła, widząc niewzruszoną postawę mundurowego.
- Jeszcze nic nie ustaliliśmy. Dopiero spisujemy zeznania. - wskazał palcem na jednego ze swoich kolegów.
Niski, rudy policjant notował coś w swoim kajecie. Naprzeciwko niego stała zgarbiona staruszka. Alison od razu rozpoznała swoją sąsiadkę.
Odwróciła wzrok z powrotem na żywą przeszkodę stojącą przed nią.
- Mogę tam wejść? Muszę zobaczyć...
- Nie. - zabronił ostrym tonem – Musimy wszystko zbadać.
Alison zacisnęła usta w cienką kreskę, starając się zachować spokój. Już miała odejść i zrezygnować, ale uderzyła w nią fala niepokoju o matkę. Wiedziała, że policjanci nie wiele jej pomogą. Musiała się dowiedzieć co z matką.
Popchnęła policjanta barkiem, usuwając go z drogi. Od razu złapał ją za ramiona, ale okręciła się i wycelowała pięścią w jego gardło. Puścił ją i zaczął kaszleć. Nie przejmując się nim, pobiegła do domu. Wpadła przez wejście, zdzierając taśmę z framugi. Stanęła jak wryta kiedy wpadła do salonu.
Pomieszczenie było kompletnie zdemolowane. Nie zachowała się ani jedna półka. Po podłodze walały się odłamki szkła, drewna i materiału. Kanapa i fotele były w strzępkach, jakby ktoś pociął je nożem. Kuchnia nie wyglądała lepiej. Drzwiczki od szafek były pourywane, a ich zawartość leżała roztrzaskana na ziemi. Spojrzała na ścianę w korytarzu. Wzdłuż całej jej powierzchni wiodło pięć szram. Ślady po pazurach, rozrywających tynk. Była pewna czyja to sprawka. Ruszyła wzdłuż cięć, które niczym ścieżka prowadziły ją po schodach na górę. Wyglądało to tak jakby ktoś wchodząc, sunął pazurami po ścianie. Wbiegła po stopniach. Symboliczna ścieżka kończyła się w jej pokoju, który już nie wyglądał jak pomieszczenie, które zostawiła tej nocy. Wszystko wywrócone i zniszczone. Nawet jej ubrania były porwane. Po dywanie walały się białe pióra z jej pościeli. Latały po podłodze jak szalone, porywane przez wiatr wkradający się do środka przez otwarte okno.
Nic z tego nie rozumiała. Dlaczego ktoś miałby to zrobić? Miały wrogów w stadzie, ale czy komukolwiek z nich chciałoby się aż tak angażować dla głupiego żartu?
Poczuła chłodny powiew powietrza na skórze. Pierze przemieściły się pod ściany, odsłaniając środek podłogi. Serce Alison zatłukło mocniej, kiedy jej oczom ukazała się czerwona plama krwi. Nie duża, ale znacząca.
Poczuła narastający gniew, choć jeszcze nie wiedziała w stosunku do kogo. Wsunęła rękę pod łóżko, wyciągając znajome pudełko. Odchyliła wieko i wyciągnęła swoje ostatnie, dwa noże. Rzucając je na łóżko, zaczęła przeszukiwać szafki. Liczyła, że zachowało się trochę niezniszczonych ubrań. Starała się działać szybko. Odsunęła na bok wszystkie myśli, skupiając się na praktycznych rzeczach. Usłyszała jak ktoś wbiega po schodach. Odgrażała się, że jeśli to jeden z policjantów będzie chciał ją zaciągnąć na dół, tłumacząc żeby nie zamazywała śladów, to mocno go poturbuję.
Na szczęście usłyszała znajomy głos.
- Zawsze tak witasz gości. - powiedział nieprzejęty. - Wilkołaki. - stwierdził, wchodząc do środka i uważnie przyglądając się pokojowi
- Zabrali moją matkę. - powiedziała nadal zdenerwowana
- Może nie było jej w domu.
- Zabrali ją. - trwała przy swoim. - Zostawili ostrzeżenie. - machnęła ręką na plamę krwi.
Drake ukucnął nisko na nogach i przejechał palcami po mokrym dywanie.
- To nie jej krew. - uspokoił ją.
- Więc czyja? - rzuciła zrezygnowana ubraniami o ścianę, bo żadne z nich nie było w całości. - Ja nie mam wzmocnionego węchu. Nie wytropię ich jak pies.
Wróciła z powrotem do poszukiwań. Z pod śmieciowiska, które kiedyś było jej pokojem, wygrzebała plecak. Wrzuciła do niego jedną z par trampek, dziękując, że chociaż nie chciało im się drzeć butów. Nie wiedziała, dlaczego nagle zaczęła martwić się o ubrania bardziej niż o matkę. Odrzucała możliwość, że może stać jej się coś złego. Zawsze jak coś robiła narażała tylko siebie, uważając matkę za bezpieczną i odseparowaną od problemów. To ona była znienawidzona.
- Domyślasz się kto to mógł być? - spytał
- Co jeśli się dowiedzieli? - zamarła nagle ignorując pytanie – O tym, że matka zdradziła własne stado. Przyszli i ją zabrali. - usiadła na podłodze i schowała twarz w dłoniach. - Do tego jeszcze ci policjanci. Oni nic nie znajdą. Będą sobie szukać, analizować, robić badania. Pojawi się artykuł w gazecie o ataku zwierzęcia, bo jak inaczej wyjaśnią ślady pazurów na ścianach. Uznają ją za zamordowaną i przestaną szukać. - wiedziała, że mówi bez sensu, ale kompletnie straciła fason. - Nawet nie pozwolili mi tu wejść.
- Masz jeszcze jakieś dwie minuty. Tyle czasu ci dali, ale nie pozwolą ci nic wynieść. A zwłaszcza noży. - znacząco spojrzał na broń leżącą na łóżku. - Dużo ich masz? - zapytał zdziwiony i jednocześnie będący pod lekkim wrażeniem.
- Tylko te dwa i zamierzam zabić nimi każdego kto się do tego przyczynił. - syknęła
Nagle wstała, bo wśród bałaganu dostrzegła jedną z szafek, która z zewnątrz wyglądała na pominiętą. Stała za drzwiami, wiec mogli jej nie zauważyć. Otworzyła szuflady z taką siłą, że omal nie wypadły. Szybko zaczęła wkładać ubrania do plecaka, kiedy upewniła się, że są całe.
- Co ty właściwie robisz? - spytał
- Nie mam pieniędzy na nowe rzeczy, a na pewno już tutaj nie wrócę. Poza tym muszę coś robić. Łatwiej się koncentruję, kiedy nie myślę o tym co mogło jej się stać.
- Celowo zostawili tutaj tą krew. Musieli uznać, że rozpoznasz zapach. - mówił rzeczowym tonem
- Nie jestem wilkołakiem. Jeszcze się nie przemieniłam. Nikt inny poza stadem w ogóle nie wie, że nie jestem człowiekiem. To musieli być oni. Nie mam wrogów, poza własnym stadem.
Zaśmiała się cierpko kiedy dotarły do niej jej własne słowa.
- Wiem, że to wilkołaki. Rozpoznaję ich zapach. Plama krwi w twoim pokoju świadczy, że ta sprawa dotyczy ciebie.
- Musimy jechać do Głównego Domu. Jeśli gdzieś ją trzymają to tylko tam.
- Nie sądzisz, że to trochę zbyt oczywiste?
- Nie wiem. Kto inny jak nie wataha chciałby coś mi zrobić. Nie zaprzeczam, że chodziło o ciebie. - westchnęła
Podeszła do okna. Na trawniku przed domem roiło się od policjantów, ale ona miała widok na przeciwległą stronę. Włożyła noże do plecaka i wyrzuciła go przez okno.
- Niby dlaczego ja miałbym mieć z tym coś wspólnego? - spytał kiedy minęła go, wychodząc na korytarz.
- Kevina też tak potraktowali, tylko trochę łagodniej. Oskarżyli go o to, że cię uwolnił.
Zbiegła po schodach i wyszła na zewnątrz nie oglądając się za siebie. Ponownie spotkała się z policjantem, który teraz rozmasowywał obolałe gardło.
- Mam nadzieję, że nie będziesz nam już więcej przeszkadzać? - warknął ochrypłym głosem.
- Spokojnie Joseph. - powiedział niski rudzielec, który wcześniej rozmawiał z sąsiadką. - Podejrzewamy, że zwierzę wtargnęło do środka. Ostatnio mieliśmy kilka takich przypadków, w różnych częściach przedmieść. - zwrócił się do Alison – Twojej matki najwyraźniej nie było w środku, bo nie ma śladów świadczących o ataku. Powinnaś się z nią skontaktować.
- Nie sądzisz, że już dawno bym to zrobiła, gdyby miała telefon, albo gdyby mój nie został roztrzaskany o ścianę. - zmierzyła go lodowatym spojrzeniem.
Odsunęli się na bok, kiedy chciała przejść.
- Atak na funkcjonariusza. - zagwizdał za nią Drake. - Gościu będzie miał problemy z mówieniem, przez najbliższy tydzień.
- Należało mu się. - wzruszyła ramionami.
- Ciesz się, że nie wniósł oskarżenia. Ten rudy go przegadał, tłumacząc, że działałaś pod wpływem emocji.
- Gdyby tak było, skończyłoby się o wiele gorzej. - stwierdziła opierając się o motor.
- Pójdę po ten plecak. Na ciebie się cały czas patrzą. - powiedział nie obracając wzroku na policjantów.
Kiedy ruszył na tyły domu, Alison zorientowała się, że miał rację. Co chwilę ktoś ukradkiem na nią zerkał. Ledwo powstrzymywała odruch by nie pokazać im środkowego palca. Zamiast tego wlepiła wzrok w jasny podjazd. Jej serce już się uspokoiło. Nadal czuła niepokój, ale starała się nad nim panować. Z dumą uznała, że kierowanie emocjami wcale nie wychodzi jej tak źle. Mogłaby się rozpłakać, albo zniszczyć cokolwiek ze złości, ale dusiła to w sobie. Tak naprawdę, jeśli chodziło o przykre sprawy, to zawsze ukrywała je w środku, nie pozwalając by ktokolwiek się zorientował. Trudniej było ze złością. Nad tym musiała jeszcze popracować.
Drake szybko wrócił z czarnym plecakiem na ramieniu.
- To co robimy? - spytała – Zawieziesz mnie do rezydencji Mcshare'ów?
- To misja samobójcza, w dodatku nie wiesz czy to oni za tym stoją. - zaczął markotnie – Z góry sprawa wydaje się przegrana, zwłaszcza że będzie tam sporo członków stada. Musimy uzgodnić wspólny plan. - stwierdził w końcu
- Czyli w to wchodzisz.
Nie była zaskoczona. Wiedziała, że Drake lubił ryzyko. Inaczej nie pchałby się sam do środka Głównego Domu, otoczony przez całe stado, tak jak zrobił to pierwszej nocy kiedy go zobaczyła.
- Samej cię nie puszczę.
Podał jej plecak i wsiadł na motor. Założyła go na plecy i wzięła kask. Miał na sobie lekkie zadrapanie po spotkaniu z betonem, które sama mu zagwarantowała.
Miała już wsiadać, kiedy do jej głowy wpadło kolejne pytanie, na które tak naprawdę nigdy nie udzielił jasnej odpowiedzi. W tej sprawie musiała znać odpowiedź, chociaż domyślała się jej od początku.
Zauważył jej zamyślenie i spojrzał na nią pytająco.
- Teraz boisz się jazdy motorem? Przejechałaś już pół miasta.
- Zabiłeś Ericę? - powiedziała prosto z mostu.
Widziała przebłysk w jego oczach, ale nie mogła rozszyfrować co oznaczał.
- Masz coraz mniejszą pewność, że to nie ja. - stwierdził rozbawiony – Kobieto, przyszłaś do mojego domu by mnie zabić za to, że namieszałem ci w głowie. Myślisz, e udzielę ci teraz konkretnej odpowiedzi?
- Tak. - odparła stanowczo. - Poznałam już sekretne znaczenie triskelionu, swoją własną historię i nawet kawałki z przeszłości twojej i Chrisa, ale teraz muszę znać odpowiedź na to jedno pytanie. Nie będzie tak, że już więcej się nie spotkamy. Jestem siostrą twojego najlepszego przyjaciela. Będę często go widywać, bo chcę poznać własnego brata. Ty też będziesz miał znaczenie w jego opowieściach bo jesteś ich częścią. Prędzej czy później dowiem się tego, ale chciałbym byś to ty mi to powiedział. Nie wiem jak Chris, ale ja odziedziczyłam po matce upór i cholernie niewygodne będzie dla ciebie ukrywanie prawdy przede mną. - uśmiechnęła się złowieszczo.
- Nie łudź się, że poznasz wszystkie nasze tajemnice. - odpowiedział tym samym uśmiechem – Bez względu na krew, mnie i Chrisa łączy mocniejsza i głębsza więź braterska niż ciebie i jego. Nie staniesz się dla niego najważniejsza w ciągu jednego dnia. - wyczuła nutę złości w jego słowach.
- Jesteś zazdrosny o niego. - zdziwiła się
- Nie. - warknął – Nie masz prawa nazywać go bratem takim jakim on jest dla mnie, bo nie jesteś dla niego prawdziwą siostrą. Pokrewieństwo to nie wszystko. Nie możesz tak po prostu wejść do naszego życia.
W Alison znowu wezbrała krew.
- Więc dlaczego sam doprowadziłeś do tego, żeby stał się moim bratem, skoro teraz chcesz go ode mnie odsunąć? Nie rozumiem twoich chorych gier. Co chciałeś w ogóle osiągnąć? Przyprowadzić go do mnie mówiąc „Cześć Alison, to jest twój brat Chris, ale nie waż się do niego zbliżać bo on jest moim bratem, a nie twoim”?
- To, że znasz prawdę nie daje ci otwartej drogi do tego, żeby wiedzieć wszystko to co my. To tak nie działa. Są sprawy, o których się nie mówi obcym. - jego zdenerwowany głos, był już prawie krzykiem.
- Więc trzeba było „obcych” nie wprowadzać do własnego życia.
Wbiła kask w jego brzuch i odmaszerowała. Była tak wściekła, że miała ochotę mu przywalić. Szybkim krokiem sunęła po drodze, po raz kolejny przeklinając, że jako jedyna nie ma żadnego pojazdu. Naburmuszony marsz na piechotę nie jest tak wymowny ani efektowny jak odjazd samochodem.
W jednej chwili zrezygnowała z pomocy Drake'a, zrezygnowała z jego towarzystwa i zrezygnowała z jazdy motorem. Wolała przejść te kilometry sama pieszo, niż płaszczyć się przed nim by ją podwiózł. Zresztą to nie ona była winna. Sam był powodem własnej złości. Nikt mu nie kazał mówić jej prawdy. Mógł dać jej spokój. Może tak by się stało, gdyby jak głupia nie przyszła wtedy do tego hotelu. Nie spotkałaby Ricki, nie zaatakowałby jej, a on nie musiałby jej uspokajać. Tutaj to ona popełniła błąd. Nie wyklucza to jednak faktu, że sam drążył sprawę przychodząc do jej matki. Dał jej też ten głupi wisiorek, co mogła zrozumieć, że było aktem ostrożności, chociaż mógł użyć w tym celu czegoś innego. Nie koniecznie naszyjnika jej ojca.

* * *

Chodził bez celu po szarych ulicach, przeklinając samego siebie. Nie potrafił określić swojego zachowania. Nigdy wcześniej niczego się nie bał. Kpił z niebezpieczeństwa, nie obchodziło go ryzyko, aż do teraz. Wiedział, że krzyczenie na Alison było bezcelowe i nieuzasadnione. Nie potrafił tego zdefiniować, ale czuł lęk. Lęk przed tym co może się stać. Ona miała rację. Sam wprowadził ją do własnego życia. Odnalazł siostrę dla Chrisa. Wiedział, że dla jego przyjaciela to wiele znaczy. Nie znał matki, szybko stracił ojca, a teraz zyskał siostrę, o której istnieniu nie miał pojęcia. To było oczywiste, że będą chcieli się nawzajem poznać. Jednak nie opuszczało go to dziwne przeczucie. Strach przed stratą. Chris był jedyną ważną osobą w jego życiu. Przez cały czas miał tylko jego, a teraz pojawiła się ona. Kiedy pierwszy raz ją zobaczył pomyślał, że jest szalenie odważną wariatką. W miarę jak z nią przebywał, tylko utwierdzał się w tym przekonaniu. Kiedy upewnił się, że jest siostrą Chrisa pomyślał, że będzie taka jak on, ale ona była jego całkowitym przeciwieństwem. Chris był stały, ustabilizowany, niezmienny. Natomiast Alison była nieprzewidywalna, zmienna jak woda w rzece, pełna skrajności i przeciwieństw. Doskonale to widział dzisiejszego ranka. Kiedy podeszła do policjanta, wydawała się spokojna i opanowana, aż do momentu kiedy przywaliła mu w gardło. Tak samo było na górze w jej pokoju. Nie płakała, nie rozpaczała, tylko z rzeczowym spokojem przeszukiwała pokój, aż do eksplozji, po której grunt zaczął uciekać jej spod nóg. Jednak chwila słabości nie trwała długo, znowu zastąpiona przez racjonalne myślenie. Drake nie potrafił jej rozgryźć. Nie umiał przewidzieć wszystkich jej ruchów i to go intrygowało. Denerwował go fakt, że może zostać zaskoczony, chociaż jednocześnie zaczęło go to przyciągać. Nigdy wcześniej tak się nie czuł. Brakowało mu definicji jego własnych odczuć. Nie wiedział czy jest zły na nią czy na siebie.
Nie lubił za szybko odsłaniać kart, otwierać się przed osobami, którym nie ufa. Choć Alison wydawała mu się osobą, która za wszelką cenę chcę dojść do prawdy, odkryć wszystkie tajemnice, to o jedną rzecz, której wyjawić bał się najbardziej zapytała tylko raz. Kiedy dziś rano zobaczyła jego blizny na dłoniach, był przygotowany by zbyć jej pytanie. Jednak ona znowu go zaskoczyła nie pytając o nic. Wszyscy, których poznawał zawsze pytali o jego zdrowie, martwili się co mu jest, aż do momentu w którym nie wytrzymywał i odtrącał ich na tyle, że już nigdy się do niego nie odzywali. Z Alison było inaczej. Zdenerwował ją kłócąc się o zupełnie coś innego. Wiedział, że dał ciała, ale ona właśnie tak na niego działała. Sprawiała, że tracił kontrolę.
Dźwięk komórki, przywrócił go do rzeczywistości. Wyciągnął telefon z kieszeni i odebrał niezbyt uprzejmym tonem.
- Czego chcesz Chris?
- Nie spodziewałem się milszego powitania. - westchnął – Gdziekolwiek zabrałeś Alison macie wracać. Jest sprawa, którą musimy omówić. - chwila ciszy – Zdaje się, że mamy nowy trop. Przyjedźcie do Kevina. Natychmiast!
Drake znał wszystkie definicje słowa „trop”, ale powiązawszy je z ostatnimi wydarzeniami oznaczało tylko jedno. Pojawił się nowy ślad odnośnie sprawy w Południowym Stadzie. Teraz nie miał do tego głowy.
- Oboje? - silił się na obojętność
- Nie! We trójkę. Możecie przywieść bezdomnego kota. - zdenerwował się
- Nabrałeś ochoty na koty? Nie jestem pewien czy jakiegoś znajdę.
- Drake...- zaczął zirytowany
- W porządku. - przerwał mu – Spodziewajcie się nas w przedziale czasowym od godziny do nigdy. - rzucił i się rozłączył.
Słyszał głośne sprzeciwy dobiegające z drugiej strony, ale zignorował je. Nie był w nastroju na kłótnie. Chyba jednak nici z bezcelowego pałętania się po ulicach. - pomyślał i zawrócił w stronę miejsca gdzie zostawił motor. Okolica i tak nie wydawała mu się przyjemna.
Kiedy wszedł na wielki plac, służący za parking z daleka zobaczył swój pojazd. Miał ruszyć w jego stronę, ale za rogiem usłyszał znajomy głos. Odległy, ale rozpoznawalny. Nie słyszał go od lat. Skręcił i napatoczył się na grupkę nastolatków. Młodych około piętnastoletnich, ubranych w podziurawione ubrania, brudnych i zaniedbanych. Stali w kółku i z czegoś się śmiali, paląc papierosy. Przejechał po nich spojrzeniem, aż napotkał znajomą twarz. Nie od razu go rozpoznał. Brązowe włosy były skołtunione, a twarz sina i podpuchnięta. Oczy niegdyś czysto błękitne teraz zaczerwienione i podkrążone. Wyglądał jak wrak człowieka, ale na ustach widniał uśmiech.
- Rusty! - zawołał i podszedł bliżej, przeciskając się przez grupę.
Chłopak stanął jak wryty, po czym kiwnięciem głowy dał znać kolegą by odeszli.
- Co robisz po tej stronie? - spytał, kiedy nic nie powiedział
- A ty? - odpowiedział zachrypniętym głosem
Schował ręce do kieszeni i zaczął bawić się kamieniem, kopiąc go z jednej nogi do drugiej.
- Olałem zasady. - wzruszył ramionami – Słyszałem, że uciekłeś, ale myślałem, że gdzieś do rodziny.
- Do rodziny. - potwierdził
- Nazywasz ich rodziną? - wskazał na uliczny pseudo gang
- Są lepsi niż prawdziwa.
Drake znał jego sytuację. Jego brat Rayley zawsze źle go traktował, ośmieszał i pomiatał jak zwierzęciem. To był jeden z powodów dla, którego Drake nigdy go nie lubił. Wiedział, że Rusty uciekł z domu, ale nie spodziewał się, że spotka go kiedyś tak zabiedzonego.
- Po co tutaj jesteś? - spytał, zostawiając kamień w spokoju.
- Mam sprawę do załatwienia. Zmierzam do głównej rezydencji Południowego Stada.
Rusty uniósł głowę nagle zainteresowany.
- Dlaczego?
- A co? Wiesz coś na ten temat.
- Pracowałem trochę dla nich. - odparł. - Mieszka tam kilka samotnych dziewczyn, które dobrze płacą za towarzystwo młodych chłopców – w jego głosie nie było smutku ani pogardy dla samego siebie, tylko zwyczajna naturalność.
Jego wzrok powędrował na budynek obok.
Drake'a przeszedł dreszcz. Nie mógł uwierzyć, że stoi przed nim ten sam chłopak, który kiedyś pełen marzeń i pasji, prosił by nauczył go wspinaczki.
Nie było mowy by go tak zostawił. Młody nie zasłużył na życie na ulicy za pieniądze z prostytucji i Bóg wie czego jeszcze.
- Masz ochotę na trochę wrażeń? - spytał z uśmiechem – Zdaje się, że przyda mi się pomoc.
- Nie rozstajesz się z niebezpieczeństwem, co? - odpowiedział
- Przecież mnie znasz. Chcesz coś zabrać?
- Nie. - odparł bez wahania. - I tak nic nie mam. Jedźmy.
Głośno gwizdnął i pomachał grupce kolegów, którzy z uśmiechem odpowiedzieli tym samym gestem. Drake klepnął go w ramię i razem ruszyli w stronę motoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz