Na podjeździe powitały
ich czerwone i niebieskie światła radiowozów. Dom był otoczony
przez policjantów oraz grupkę gapiów. Alison szybko zeskoczyła z
motoru, zanim Drake zdążył porządnie wyhamować. Rzuciła kask na
ziemię i podbiegła bliżej. Posesję odgradzała policyjna taśma.
Serce jej przyspieszyło kiedy zobaczyła wyważone drzwi wejściowe,
trzymające się tylko na jednym zawiasie. Chciała wbiec do domu,
ale jeden z funkcjonariuszy zagrodził jej drogę.
- To miejsce zbrodni.
Zakaz wstępu.
Alison zaparło dech. Czy
dobrze usłyszała?
- Zbrodni? - wydukała
słabo – Ja... Co się stało?
Wysoki, gruby mężczyzna
około czterdziestki, przeciągnął palcem po krótkiej brodzie,
taksując ją przy tym wzrokiem.
- Nie jestem
zobowiązany...
- Znam całą tą gadkę,
która jest tylko owijaniem włóczki na szpulkę. - wtrąciła
zdenerwowana - Ja tu mieszkam. Co z moją matką? - niemal krzyknęła,
widząc niewzruszoną postawę mundurowego.
- Jeszcze nic nie
ustaliliśmy. Dopiero spisujemy zeznania. - wskazał palcem na
jednego ze swoich kolegów.
Niski, rudy policjant
notował coś w swoim kajecie. Naprzeciwko niego stała zgarbiona
staruszka. Alison od razu rozpoznała swoją sąsiadkę.
Odwróciła wzrok z
powrotem na żywą przeszkodę stojącą przed nią.
- Mogę tam wejść?
Muszę zobaczyć...
- Nie. - zabronił
ostrym tonem – Musimy wszystko zbadać.
Alison zacisnęła usta w
cienką kreskę, starając się zachować spokój. Już miała odejść
i zrezygnować, ale uderzyła w nią fala niepokoju o matkę.
Wiedziała, że policjanci nie wiele jej pomogą. Musiała się
dowiedzieć co z matką.
Popchnęła policjanta
barkiem, usuwając go z drogi. Od razu złapał ją za ramiona, ale
okręciła się i wycelowała pięścią w jego gardło. Puścił ją
i zaczął kaszleć. Nie przejmując się nim, pobiegła do domu.
Wpadła przez wejście, zdzierając taśmę z framugi. Stanęła jak
wryta kiedy wpadła do salonu.
Pomieszczenie było
kompletnie zdemolowane. Nie zachowała się ani jedna półka. Po
podłodze walały się odłamki szkła, drewna i materiału. Kanapa i
fotele były w strzępkach, jakby ktoś pociął je nożem. Kuchnia
nie wyglądała lepiej. Drzwiczki od szafek były pourywane, a ich
zawartość leżała roztrzaskana na ziemi. Spojrzała na ścianę w
korytarzu. Wzdłuż całej jej powierzchni wiodło pięć szram.
Ślady po pazurach, rozrywających tynk. Była pewna czyja to
sprawka. Ruszyła wzdłuż cięć, które niczym ścieżka prowadziły
ją po schodach na górę. Wyglądało to tak jakby ktoś wchodząc,
sunął pazurami po ścianie. Wbiegła po stopniach. Symboliczna
ścieżka kończyła się w jej pokoju, który już nie wyglądał
jak pomieszczenie, które zostawiła tej nocy. Wszystko wywrócone i
zniszczone. Nawet jej ubrania były porwane. Po dywanie walały się
białe pióra z jej pościeli. Latały po podłodze jak szalone,
porywane przez wiatr wkradający się do środka przez otwarte okno.
Nic z tego nie rozumiała.
Dlaczego ktoś miałby to zrobić? Miały wrogów w stadzie, ale czy
komukolwiek z nich chciałoby się aż tak angażować dla głupiego
żartu?
Poczuła chłodny powiew
powietrza na skórze. Pierze przemieściły się pod ściany,
odsłaniając środek podłogi. Serce Alison zatłukło mocniej,
kiedy jej oczom ukazała się czerwona plama krwi. Nie duża, ale
znacząca.
Poczuła narastający
gniew, choć jeszcze nie wiedziała w stosunku do kogo. Wsunęła
rękę pod łóżko, wyciągając znajome pudełko. Odchyliła wieko
i wyciągnęła swoje ostatnie, dwa noże. Rzucając je na łóżko,
zaczęła przeszukiwać szafki. Liczyła, że zachowało się trochę
niezniszczonych ubrań. Starała się działać szybko. Odsunęła na
bok wszystkie myśli, skupiając się na praktycznych rzeczach.
Usłyszała jak ktoś wbiega po schodach. Odgrażała się, że jeśli
to jeden z policjantów będzie chciał ją zaciągnąć na dół,
tłumacząc żeby nie zamazywała śladów, to mocno go poturbuję.
Na szczęście usłyszała
znajomy głos.
- Zawsze tak witasz
gości. - powiedział nieprzejęty. - Wilkołaki. - stwierdził,
wchodząc do środka i uważnie przyglądając się pokojowi
- Zabrali moją matkę.
- powiedziała nadal zdenerwowana
- Może nie było jej w
domu.
- Zabrali ją. - trwała
przy swoim. - Zostawili ostrzeżenie. - machnęła ręką na plamę
krwi.
Drake ukucnął nisko na
nogach i przejechał palcami po mokrym dywanie.
- To nie jej krew. -
uspokoił ją.
- Więc czyja? - rzuciła
zrezygnowana ubraniami o ścianę, bo żadne z nich nie było w
całości. - Ja nie mam wzmocnionego węchu. Nie wytropię ich jak
pies.
Wróciła z powrotem do
poszukiwań. Z pod śmieciowiska, które kiedyś było jej pokojem,
wygrzebała plecak. Wrzuciła do niego jedną z par trampek,
dziękując, że chociaż nie chciało im się drzeć butów. Nie
wiedziała, dlaczego nagle zaczęła martwić się o ubrania bardziej
niż o matkę. Odrzucała możliwość, że może stać jej się coś
złego. Zawsze jak coś robiła narażała tylko siebie, uważając
matkę za bezpieczną i odseparowaną od problemów. To ona była
znienawidzona.
- Domyślasz się kto to
mógł być? - spytał
- Co jeśli się
dowiedzieli? - zamarła nagle ignorując pytanie – O tym, że
matka zdradziła własne stado. Przyszli i ją zabrali. - usiadła na
podłodze i schowała twarz w dłoniach. - Do tego jeszcze ci
policjanci. Oni nic nie znajdą. Będą sobie szukać, analizować,
robić badania. Pojawi się artykuł w gazecie o ataku zwierzęcia,
bo jak inaczej wyjaśnią ślady pazurów na ścianach. Uznają ją
za zamordowaną i przestaną szukać. - wiedziała, że mówi bez
sensu, ale kompletnie straciła fason. - Nawet nie pozwolili mi tu
wejść.
- Masz jeszcze jakieś
dwie minuty. Tyle czasu ci dali, ale nie pozwolą ci nic wynieść. A
zwłaszcza noży. - znacząco spojrzał na broń leżącą na łóżku.
- Dużo ich masz? - zapytał zdziwiony i jednocześnie będący pod
lekkim wrażeniem.
- Tylko te dwa i
zamierzam zabić nimi każdego kto się do tego przyczynił. -
syknęła
Nagle wstała, bo wśród
bałaganu dostrzegła jedną z szafek, która z zewnątrz wyglądała
na pominiętą. Stała za drzwiami, wiec mogli jej nie zauważyć.
Otworzyła szuflady z taką siłą, że omal nie wypadły. Szybko
zaczęła wkładać ubrania do plecaka, kiedy upewniła się, że są
całe.
- Co ty właściwie
robisz? - spytał
- Nie mam pieniędzy na
nowe rzeczy, a na pewno już tutaj nie wrócę. Poza tym muszę coś
robić. Łatwiej się koncentruję, kiedy nie myślę o tym co mogło
jej się stać.
- Celowo zostawili tutaj
tą krew. Musieli uznać, że rozpoznasz zapach. - mówił rzeczowym
tonem
- Nie jestem
wilkołakiem. Jeszcze się nie przemieniłam. Nikt inny poza stadem w
ogóle nie wie, że nie jestem człowiekiem. To musieli być oni. Nie
mam wrogów, poza własnym stadem.
Zaśmiała się cierpko
kiedy dotarły do niej jej własne słowa.
- Wiem, że to
wilkołaki. Rozpoznaję ich zapach. Plama krwi w twoim pokoju
świadczy, że ta sprawa dotyczy ciebie.
- Musimy jechać do
Głównego Domu. Jeśli gdzieś ją trzymają to tylko tam.
- Nie sądzisz, że to
trochę zbyt oczywiste?
- Nie wiem. Kto inny jak
nie wataha chciałby coś mi zrobić. Nie zaprzeczam, że chodziło o
ciebie. - westchnęła
Podeszła do okna. Na
trawniku przed domem roiło się od policjantów, ale ona miała
widok na przeciwległą stronę. Włożyła noże do plecaka i
wyrzuciła go przez okno.
- Niby dlaczego ja
miałbym mieć z tym coś wspólnego? - spytał kiedy minęła go,
wychodząc na korytarz.
- Kevina też tak
potraktowali, tylko trochę łagodniej. Oskarżyli go o to, że cię
uwolnił.
Zbiegła po schodach i
wyszła na zewnątrz nie oglądając się za siebie. Ponownie
spotkała się z policjantem, który teraz rozmasowywał obolałe
gardło.
- Mam nadzieję, że nie
będziesz nam już więcej przeszkadzać? - warknął ochrypłym
głosem.
- Spokojnie Joseph. -
powiedział niski rudzielec, który wcześniej rozmawiał z sąsiadką.
- Podejrzewamy, że zwierzę wtargnęło do środka. Ostatnio
mieliśmy kilka takich przypadków, w różnych częściach
przedmieść. - zwrócił się do Alison – Twojej matki
najwyraźniej nie było w środku, bo nie ma śladów świadczących
o ataku. Powinnaś się z nią skontaktować.
- Nie sądzisz, że już
dawno bym to zrobiła, gdyby miała telefon, albo gdyby mój nie
został roztrzaskany o ścianę. - zmierzyła go lodowatym
spojrzeniem.
Odsunęli się na bok,
kiedy chciała przejść.
- Atak na
funkcjonariusza. - zagwizdał za nią Drake. - Gościu będzie miał
problemy z mówieniem, przez najbliższy tydzień.
- Należało mu się. -
wzruszyła ramionami.
- Ciesz się, że nie
wniósł oskarżenia. Ten rudy go przegadał, tłumacząc, że
działałaś pod wpływem emocji.
- Gdyby tak było,
skończyłoby się o wiele gorzej. - stwierdziła opierając się o
motor.
- Pójdę po ten plecak.
Na ciebie się cały czas patrzą. - powiedział nie obracając
wzroku na policjantów.
Kiedy ruszył na tyły
domu, Alison zorientowała się, że miał rację. Co chwilę ktoś
ukradkiem na nią zerkał. Ledwo powstrzymywała odruch by nie
pokazać im środkowego palca. Zamiast tego wlepiła wzrok w jasny
podjazd. Jej serce już się uspokoiło. Nadal czuła niepokój, ale
starała się nad nim panować. Z dumą uznała, że kierowanie
emocjami wcale nie wychodzi jej tak źle. Mogłaby się rozpłakać,
albo zniszczyć cokolwiek ze złości, ale dusiła to w sobie. Tak
naprawdę, jeśli chodziło o przykre sprawy, to zawsze ukrywała je
w środku, nie pozwalając by ktokolwiek się zorientował. Trudniej
było ze złością. Nad tym musiała jeszcze popracować.
Drake szybko wrócił z
czarnym plecakiem na ramieniu.
- To co robimy? -
spytała – Zawieziesz mnie do rezydencji Mcshare'ów?
- To misja samobójcza,
w dodatku nie wiesz czy to oni za tym stoją. - zaczął markotnie –
Z góry sprawa wydaje się przegrana, zwłaszcza że będzie tam
sporo członków stada. Musimy uzgodnić wspólny plan. - stwierdził
w końcu
- Czyli w to wchodzisz.
Nie była zaskoczona.
Wiedziała, że Drake lubił ryzyko. Inaczej nie pchałby się sam do
środka Głównego Domu, otoczony przez całe stado, tak jak zrobił
to pierwszej nocy kiedy go zobaczyła.
- Samej cię nie
puszczę.
Podał jej plecak i
wsiadł na motor. Założyła go na plecy i wzięła kask. Miał na
sobie lekkie zadrapanie po spotkaniu z betonem, które sama mu
zagwarantowała.
Miała już wsiadać,
kiedy do jej głowy wpadło kolejne pytanie, na które tak naprawdę
nigdy nie udzielił jasnej odpowiedzi. W tej sprawie musiała znać
odpowiedź, chociaż domyślała się jej od początku.
Zauważył jej zamyślenie
i spojrzał na nią pytająco.
- Teraz boisz się jazdy
motorem? Przejechałaś już pół miasta.
- Zabiłeś Ericę? -
powiedziała prosto z mostu.
Widziała przebłysk w
jego oczach, ale nie mogła rozszyfrować co oznaczał.
- Masz coraz mniejszą
pewność, że to nie ja. - stwierdził rozbawiony – Kobieto,
przyszłaś do mojego domu by mnie zabić za to, że namieszałem ci
w głowie. Myślisz, e udzielę ci teraz konkretnej odpowiedzi?
- Tak. - odparła
stanowczo. - Poznałam już sekretne znaczenie triskelionu, swoją
własną historię i nawet kawałki z przeszłości twojej i Chrisa,
ale teraz muszę znać odpowiedź na to jedno pytanie. Nie będzie
tak, że już więcej się nie spotkamy. Jestem siostrą twojego
najlepszego przyjaciela. Będę często go widywać, bo chcę poznać
własnego brata. Ty też będziesz miał znaczenie w jego
opowieściach bo jesteś ich częścią. Prędzej czy później
dowiem się tego, ale chciałbym byś to ty mi to powiedział. Nie
wiem jak Chris, ale ja odziedziczyłam po matce upór i cholernie
niewygodne będzie dla ciebie ukrywanie prawdy przede mną. -
uśmiechnęła się złowieszczo.
- Nie łudź się, że
poznasz wszystkie nasze tajemnice. - odpowiedział tym samym
uśmiechem – Bez względu na krew, mnie i Chrisa łączy mocniejsza
i głębsza więź braterska niż ciebie i jego. Nie staniesz się
dla niego najważniejsza w ciągu jednego dnia. - wyczuła nutę
złości w jego słowach.
- Jesteś zazdrosny o
niego. - zdziwiła się
- Nie. - warknął –
Nie masz prawa nazywać go bratem takim jakim on jest dla mnie, bo
nie jesteś dla niego prawdziwą siostrą. Pokrewieństwo to nie
wszystko. Nie możesz tak po prostu wejść do naszego życia.
W Alison znowu wezbrała
krew.
- Więc dlaczego sam
doprowadziłeś do tego, żeby stał się moim bratem, skoro teraz
chcesz go ode mnie odsunąć? Nie rozumiem twoich chorych gier. Co
chciałeś w ogóle osiągnąć? Przyprowadzić go do mnie mówiąc
„Cześć Alison, to jest twój brat Chris, ale nie waż się do
niego zbliżać bo on jest moim bratem, a nie twoim”?
- To, że znasz prawdę
nie daje ci otwartej drogi do tego, żeby wiedzieć wszystko to co
my. To tak nie działa. Są sprawy, o których się nie mówi obcym.
- jego zdenerwowany głos, był już prawie krzykiem.
- Więc trzeba było
„obcych” nie wprowadzać do własnego życia.
Wbiła kask w jego brzuch
i odmaszerowała. Była tak wściekła, że miała ochotę mu
przywalić. Szybkim krokiem sunęła po drodze, po raz kolejny
przeklinając, że jako jedyna nie ma żadnego pojazdu. Naburmuszony
marsz na piechotę nie jest tak wymowny ani efektowny jak odjazd
samochodem.
W jednej chwili
zrezygnowała z pomocy Drake'a, zrezygnowała z jego towarzystwa i
zrezygnowała z jazdy motorem. Wolała przejść te kilometry sama
pieszo, niż płaszczyć się przed nim by ją podwiózł. Zresztą
to nie ona była winna. Sam był powodem własnej złości. Nikt mu
nie kazał mówić jej prawdy. Mógł dać jej spokój. Może tak by
się stało, gdyby jak głupia nie przyszła wtedy do tego hotelu.
Nie spotkałaby Ricki, nie zaatakowałby jej, a on nie musiałby jej
uspokajać. Tutaj to ona popełniła błąd. Nie wyklucza to jednak
faktu, że sam drążył sprawę przychodząc do jej matki. Dał jej
też ten głupi wisiorek, co mogła zrozumieć, że było aktem
ostrożności, chociaż mógł użyć w tym celu czegoś innego. Nie
koniecznie naszyjnika jej ojca.
* * *
Chodził bez celu po
szarych ulicach, przeklinając samego siebie. Nie potrafił określić
swojego zachowania. Nigdy wcześniej niczego się nie bał. Kpił z
niebezpieczeństwa, nie obchodziło go ryzyko, aż do teraz.
Wiedział, że krzyczenie na Alison było bezcelowe i nieuzasadnione.
Nie potrafił tego zdefiniować, ale czuł lęk. Lęk przed tym co
może się stać. Ona miała rację. Sam wprowadził ją do własnego
życia. Odnalazł siostrę dla Chrisa. Wiedział, że dla jego
przyjaciela to wiele znaczy. Nie znał matki, szybko stracił ojca, a
teraz zyskał siostrę, o której istnieniu nie miał pojęcia. To
było oczywiste, że będą chcieli się nawzajem poznać. Jednak nie
opuszczało go to dziwne przeczucie. Strach przed stratą. Chris był
jedyną ważną osobą w jego życiu. Przez cały czas miał tylko
jego, a teraz pojawiła się ona. Kiedy pierwszy raz ją zobaczył
pomyślał, że jest szalenie odważną wariatką. W miarę jak z nią
przebywał, tylko utwierdzał się w tym przekonaniu. Kiedy upewnił
się, że jest siostrą Chrisa pomyślał, że będzie taka jak on,
ale ona była jego całkowitym przeciwieństwem. Chris był stały,
ustabilizowany, niezmienny. Natomiast Alison była nieprzewidywalna,
zmienna jak woda w rzece, pełna skrajności i przeciwieństw.
Doskonale to widział dzisiejszego ranka. Kiedy podeszła do
policjanta, wydawała się spokojna i opanowana, aż do momentu kiedy
przywaliła mu w gardło. Tak samo było na górze w jej pokoju. Nie
płakała, nie rozpaczała, tylko z rzeczowym spokojem przeszukiwała
pokój, aż do eksplozji, po której grunt zaczął uciekać jej spod
nóg. Jednak chwila słabości nie trwała długo, znowu zastąpiona
przez racjonalne myślenie. Drake nie potrafił jej rozgryźć. Nie
umiał przewidzieć wszystkich jej ruchów i to go intrygowało.
Denerwował go fakt, że może zostać zaskoczony, chociaż
jednocześnie zaczęło go to przyciągać. Nigdy wcześniej tak się
nie czuł. Brakowało mu definicji jego własnych odczuć. Nie
wiedział czy jest zły na nią czy na siebie.
Nie lubił za szybko
odsłaniać kart, otwierać się przed osobami, którym nie ufa. Choć
Alison wydawała mu się osobą, która za wszelką cenę chcę dojść
do prawdy, odkryć wszystkie tajemnice, to o jedną rzecz, której
wyjawić bał się najbardziej zapytała tylko raz. Kiedy dziś rano
zobaczyła jego blizny na dłoniach, był przygotowany by zbyć jej
pytanie. Jednak ona znowu go zaskoczyła nie pytając o nic. Wszyscy,
których poznawał zawsze pytali o jego zdrowie, martwili się co mu
jest, aż do momentu w którym nie wytrzymywał i odtrącał ich na
tyle, że już nigdy się do niego nie odzywali. Z Alison było
inaczej. Zdenerwował ją kłócąc się o zupełnie coś innego.
Wiedział, że dał ciała, ale ona właśnie tak na niego działała.
Sprawiała, że tracił kontrolę.
Dźwięk komórki,
przywrócił go do rzeczywistości. Wyciągnął telefon z kieszeni i
odebrał niezbyt uprzejmym tonem.
- Czego chcesz Chris?
- Nie spodziewałem się
milszego powitania. - westchnął – Gdziekolwiek zabrałeś Alison
macie wracać. Jest sprawa, którą musimy omówić. - chwila ciszy –
Zdaje się, że mamy nowy trop. Przyjedźcie do Kevina. Natychmiast!
Drake znał wszystkie
definicje słowa „trop”, ale powiązawszy je z ostatnimi
wydarzeniami oznaczało tylko jedno. Pojawił się nowy ślad
odnośnie sprawy w Południowym Stadzie. Teraz nie miał do tego
głowy.
- Oboje? - silił się
na obojętność
- Nie! We trójkę.
Możecie przywieść bezdomnego kota. - zdenerwował się
- Nabrałeś ochoty na
koty? Nie jestem pewien czy jakiegoś znajdę.
- Drake...- zaczął
zirytowany
- W porządku. -
przerwał mu – Spodziewajcie się nas w przedziale czasowym od
godziny do nigdy. - rzucił i się rozłączył.
Słyszał głośne
sprzeciwy dobiegające z drugiej strony, ale zignorował je. Nie był
w nastroju na kłótnie. Chyba jednak nici z bezcelowego pałętania
się po ulicach. - pomyślał i zawrócił w stronę miejsca gdzie
zostawił motor. Okolica i tak nie wydawała mu się przyjemna.
Kiedy wszedł na wielki
plac, służący za parking z daleka zobaczył swój pojazd. Miał
ruszyć w jego stronę, ale za rogiem usłyszał znajomy głos.
Odległy, ale rozpoznawalny. Nie słyszał go od lat. Skręcił i
napatoczył się na grupkę nastolatków. Młodych około
piętnastoletnich, ubranych w podziurawione ubrania, brudnych i
zaniedbanych. Stali w kółku i z czegoś się śmiali, paląc
papierosy. Przejechał po nich spojrzeniem, aż napotkał znajomą
twarz. Nie od razu go rozpoznał. Brązowe włosy były skołtunione,
a twarz sina i podpuchnięta. Oczy niegdyś czysto błękitne teraz
zaczerwienione i podkrążone. Wyglądał jak wrak człowieka, ale na
ustach widniał uśmiech.
- Rusty! - zawołał i
podszedł bliżej, przeciskając się przez grupę.
Chłopak stanął jak
wryty, po czym kiwnięciem głowy dał znać kolegą by odeszli.
- Co robisz po tej
stronie? - spytał, kiedy nic nie powiedział
- A ty? - odpowiedział
zachrypniętym głosem
Schował ręce do
kieszeni i zaczął bawić się kamieniem, kopiąc go z jednej nogi
do drugiej.
- Olałem zasady. -
wzruszył ramionami – Słyszałem, że uciekłeś, ale myślałem,
że gdzieś do rodziny.
- Do rodziny. -
potwierdził
- Nazywasz ich rodziną?
- wskazał na uliczny pseudo gang
- Są lepsi niż
prawdziwa.
Drake znał jego
sytuację. Jego brat Rayley zawsze źle go traktował, ośmieszał i
pomiatał jak zwierzęciem. To był jeden z powodów dla, którego
Drake nigdy go nie lubił. Wiedział, że Rusty uciekł z domu, ale
nie spodziewał się, że spotka go kiedyś tak zabiedzonego.
- Po co tutaj jesteś? -
spytał, zostawiając kamień w spokoju.
- Mam sprawę do
załatwienia. Zmierzam do głównej rezydencji Południowego Stada.
Rusty uniósł głowę
nagle zainteresowany.
- Dlaczego?
- A co? Wiesz coś na
ten temat.
- Pracowałem trochę
dla nich. - odparł. - Mieszka tam kilka samotnych dziewczyn, które
dobrze płacą za towarzystwo młodych chłopców – w jego głosie
nie było smutku ani pogardy dla samego siebie, tylko zwyczajna
naturalność.
Jego wzrok powędrował
na budynek obok.
Drake'a przeszedł
dreszcz. Nie mógł uwierzyć, że stoi przed nim ten sam chłopak,
który kiedyś pełen marzeń i pasji, prosił by nauczył go
wspinaczki.
Nie było mowy by go tak
zostawił. Młody nie zasłużył na życie na ulicy za pieniądze z
prostytucji i Bóg wie czego jeszcze.
- Masz ochotę na trochę
wrażeń? - spytał z uśmiechem – Zdaje się, że przyda mi się
pomoc.
- Nie rozstajesz się z
niebezpieczeństwem, co? - odpowiedział
- Przecież mnie znasz.
Chcesz coś zabrać?
- Nie. - odparł bez
wahania. - I tak nic nie mam. Jedźmy.
Głośno gwizdnął i
pomachał grupce kolegów, którzy z uśmiechem odpowiedzieli tym
samym gestem. Drake klepnął go w ramię i razem ruszyli w stronę
motoru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz