Alison obudziła się
dysząc cała spocona. Przetarła czoło dłonią. Włosy lepiły się
do jej twarzy, całe mokre. Jak zwykle nie pamiętała ani jednego
skrawka snu. Z upływem czasu zaczęła się niepokoić. To mogłoby
się zdarzyć raz lub dwa, ale nie co ranek. Musiała wybrać się do
lekarza, mimo, że nie znosiła podejrzanie uśmiechających się
mężczyzn w białych fartuchach. Taki stan nie może trwać wieki.
Na pewno jest na to jakiś sposób, albo nawet lek.
Z nowym postanowieniem
wypełzła z łóżka i od razu wkroczyła do łazienki. Odkręciła
wodę pod prysznicem by pomieszczenie wypełniło się gorącą parą.
Ściągnęła piżamę i wrzuciła ją do kosza na pranie. Przetarła
twarz wodą lecącą z słuchawki prysznica. Na rękach została jej
krew. Natychmiast odwróciła się do lustra, nagle przebudzona. Na
policzku miała niegroźne zadrapanie i kilka głębszych na rękach.
Rany były świeże. Krew jeszcze nie zdążyła skrzepnąć. To było
mocno pokręcone. Odsunęła szklane drzwi i weszła do kabiny.
Ciepła woda, spływająca po jej ciele, poprawiła jej humor. Szybko
się wyszorowała i dwa razy umyła posklejane włosy. Ubrała świeże
ciuchy, które niewiele się od siebie różniły. Na zewnątrz jak
zwykle świeciło słońce. Krótkie spodenki i top, były zawsze
najwygodniejszym rozwiązaniem. Usłyszała jak na dole mama krząta
się po kuchni. Nie tracąc czasu na rozczesywanie, sięgnęła po
telefon i zeszła na dół.
Słuch jej nie mylił.
Samanta właśnie smażyła jajecznicę, cicho pogwizdując. Zdaje
się, że i ona była w lepszym nastroju.
- Dzień dobry. -
powiedziała niepewnie siadając przy stole.
- Dzień dobry. -
odpowiedziała z uśmiechem. Bez pytania wyłożyła przed córką
talerz i wysypała jeszcze skwierczące jajka.
- Dzięki. - mruknęła.
Nie była głodna, ale postanowiła wmusić w siebie chociaż trochę
by nie urazić matki.
- Dobrze spałaś? -
spytała siadając naprzeciwko. Najwyraźniej była już dawno po
śniadaniu, bo nie zrobiła porcji dla siebie.
- Tak. - odparła
dłubiąc w talerzu.
Alison już szykowała
się na pytanie odnośnie jej zadrapań, ale ku jej zaskoczeniu matka
zmieniła temat.
- Przez cały czas byłaś
z Kevinem?
Kiwnęła głową.
- Doceniam to, że nie
wróciłaś do domu od razu, ale nie musiałaś tego robić. Masz
prawo tutaj mieszkać.
Jaka matka powiedziałaby
córce takie słowa? - zaśmiała się w duchu. Większość z nich
krzyczałaby za noc spędzoną poza domem i dała szlaban.
- Wiem dlaczego stanęłaś
w obronie tamtego chłopaka. Nie powinnam była tak cię potraktować.
To co robił Bruno nie było odpowiednie.
- Posłuchaj mnie też
poniosło. Nie zwalaj winy na siebie. - powiedziała stanowczo –
Wiem jak się starasz utrzymać naszą pozycję w stadzie. Ja tylko
to wszystko niszczę.
- Nie stoisz na równi z
nimi i to cię boli. - stwierdziła patrząc na nią oczami pełnymi
współczucia.
- Nie. - zaprzeczyła od
razu – Wiem, że jestem lepsza od nich, ale chyba zwyczajnie chcę
to udowodnić.
- Coś wymyślimy. -
sięgnęła po jej rękę i mocno ją uścisnęła. - Obiecuję.
Obie złączyły się w
szerokim uśmiechu. Matka nie mówiła jej takich rzeczy wcześniej.
Zawsze albo kazała jej się zachowywać, albo krzyczała, że tego
nie zrobiła, ale nigdy nie oferowała pomocy. Nie proponowała
wspólnego szukania rozwiązania. To może tylko słowa, ale
podniosły Alison na duchu.
- Ładny wisiorek. -
odchrząknęła – Skąd go masz?
Alison odruchowo,
spojrzała w dół. Srebrny wilczek nadal tkwił nad jej biustem.
- Dostałam. -
odpowiedziała, modląc się by nie pytała o więcej.
Nastała długa cisza.
Alison przestała bawić się jedzeniem i całkowicie zrezygnowała z
posiłku. Czuła mdłości od samego patrzenia. Odchyliła się na
krześle i spojrzała na matkę, która wyraźnie gdzieś odpłynęła.
Wpatrywała się w łańcuszek z obojętnością, aż Alison zaczęła
czuć się niezręcznie. Uratował ją sygnał komórki. Sięgnęła
do kieszeni i spojrzała na ekran.
- Tak Kelly? - odebrała
- Alison mam do ciebie
ogromną prośbę. To sprawa życia i śmierci. - mówiła
podekscytowana.
Przyjaciółka znajdowała
się w jakimś zatłoczonym pomieszczeniu. Jej głos co jakiś czas
zagłuszał głośny szmer albo ludzki krzyk.
- O co chodzi? - spytała
odchodząc od stołu.
- Jestem jeszcze w
pracy. Myślałam, że skończę wcześniej, ale zlecili mi jeszcze
jedną sprawę. Prostą rzecz, ale zajmującą trochę czasu. Problem
w tym, że za dwie godziny jestem z kimś umówiona. Zanim spytasz
jest to przedstawiciel płci przeciwnej. Pomyślałam, że mogłabyś
przyjechać i zrobić to za mnie. Błagam cię. - jej głos przeszedł
w pisk
- Zdaje się, że to
twój pierwszy dzień, a ty już chcesz się zerwać? - odparła
- Jak się z nim
umawiałam to nie miałam pracy. Proszę. Miej serce.
- Spokojnie bo zaczniesz
klękać. - zaśmiała się – Gdzie mam przyjechać?
- Hotel na Water Street.
- Water Street? -
zamarła
- Tak. Blisko północnego
wybrzeża rzeki.
Alison szybko zaczęła
główkować, jak mogłaby się wywinąć. To była druga strona
rzeki. Ciągłe prośby i błagania po drugiej stronie nie pozwalały
jej się skupić. Spojrzała na wisiorek. Z nim będzie bezpieczna.
Przecież wczoraj też jej nie rozpoznali. Teraz też mogłoby się
udać.
- W porządku. Daj mi
maksymalnie godzinę.
- Jesteś kochana.
Czekam. - rozłączyła się.
Alison westchnęła
zastanawiając się jak jej się to upiecze tym razem.
Wróciła do kuchni.
- Muszę iść. Kelly
mnie potrzebuje. - rzuciła
- Chcę z tobą o czymś
porozmawiać. - powiedziała, powstrzymując córkę przed wyjściem.
- Przełóżmy to na
wieczór. Naprawdę muszę iść. Dzięki za śniadanie. Pa. - nie
czekając na żadne inne słowa wybiegła z domu zostawiając matkę
na korytarzu. Wybrała odpowiedni numer i zadzwoniła po taksówkę.
Droga na piechotę, zajęłaby jej ponad godzinę. Samochodem tylko
dwadzieścia minut.
* * *
Kevin bez emocjonalnie
muskał palcami struny gitary. Pojedyncze dźwięki nie łączyły
się w żadną melodię. Po prostu siedział z przewieszoną głową
i brzdąkał. Nie mógł i nie chciał koncentrować się na muzyce.
Wiedział, że nudności, które odczuwał nie są przypadkowe. Nie
miał jednak siły by się tym przejmować. Przynajmniej dopóki nie
wydarzy się coś straszniejszego niż pochmurny nastrój. Wolał,
żeby do niczego nie doszło. Alison znowu wyprawiałaby mu przemowy
o tym jak niszczy sobie życie. Tylko, że on nie potrafił inaczej.
Fakt, że był wilkołakiem tylko to podkręcał, bo był przez to
bardziej odporny na używki. Powieki mu ciążyły. Z pół snu
wyrwał go sygnał komórki. Z zamkniętymi oczami odebrał.
- Tak? - był niemal
pewien, że to Alison.
- Kevin? Tutaj Samanta.
Jest u ciebie Alison?
Tego się nie spodziewał.
Wyprostował się jak struny, które torturował i odchrząkując dwa
razy powiedział.
- Nie. Coś się stało?
Krótka cisza a potem
stłumiony głos.
- Wszystko w porządku.
Chciałabym z tobą porozmawiać, ale nie przez telefon. Mógłbyś
przyjechać? To ważne.
Normalnie ludzie w takiej
sytuacji proponują spotkanie gdzieś na mieście w przytulnej
restauracji, ale z tonu Samanty wynikało, że to nie zwykłe
pogaduchy. Najwyraźniej nie chciała by ktokolwiek podsłuchał to
co ma mu do przekazania.
- W porządku. Czy to ma
coś wspólnego z Alison? - zaciekawił się.
- Po prostu przyjedź. -
powiedziała trochę ostrzej.
W środku nawet lekko się
przestraszył. Czyżby matka Alison dowiedziała się, że ta nie
spała u niego i teraz chce mu za to zrobić awanturę. Skarcić go
za brak odpowiedzialności. A może wie o pobycie własnej córki w
celi?
W końcu się zgodził.
- W porządku. Już
wyjeżdżam.
Przez całą drogę
zastanawiał się o co może chodzić. Do głowy przychodziły mu
coraz czarniejsze scenariusze, które intensywnie próbował od
siebie odsunąć. Gdyby stało się coś strasznego na pewno
powiedziałaby mu od razu.
Chciał dotrzeć na
miejsce jak najszybciej, ale w samo południe ruch uliczny się
zagęszczał. Uporczywie wyprzedzając samochody swoim starym
Chevroletem, sunął po jezdni powoli zbliżając się do celu. Dom
Hudgensów był na obrzeżach miasta w dzielnicy Deercreek. Kiedy
zjechał z autostrady, czekały go jeszcze wąskie i kręte uliczki
otoczone z każdej strony przez imponujące rezydencje. Większość
z nich należała do bogatych biznesmenów. Mówiły o tym potężne
baterie słoneczne na dachach oraz ogromne baseny znajdujące się
pod szklanym dachem chroniącym je przed zabrudzeniem. Po mnóstwach
obrotów kierownicą, w końcu stanął na białym podjeździe.
Jeszcze przed tym jak
wysiadł z samochodu, stwierdził, że coś jest nie w porządku. Pod
drzewem znajdującym się na wprost niego stał zaparkowany, czarny
motocykl z czerwonymi wykończeniami. Wyglądał naprawdę imponująco
i kompletnie nie w stylu pani Hudgens. Musiała mieć gościa, ale w
takim razie po co on miał przyjeżdżać?
Zorientował się jak
bardzo się mylił kiedy, z środka domu dobiegł głośny krzyk. Nie
przerażonej kobiety, ale raczej mówiący „wynoś się bo obedrę
cię ze skóry”. Sprintem dobiegł do uchylonych drzwi. W korytarzu
powitały go dwie osoby. Samanta trzymająca w ręku wazon z zimnym
wyrazem twarzy i wysoki czarnowłosy mężczyzna, którego od razu
rozpoznał.
- Co ty tu robisz? -
zdziwił się, stając pomiędzy matką Alison, a Drake'iem.
- Przyszedłem tylko o
coś zapytać. - wzruszył niewinnie ramionami, zupełnie nie
zaskoczony obecnością Kevina.
- Skąd znałeś adres?
- Jestem wilkołakiem. -
powiedział z urazą.
- Wdarł się do
mieszkania. - krzyknęła Samanta. - Nic ci nie powiem. Wynoś się
stąd.
- Nie musisz. Pani
reakcja wystarczyła by potwierdzić to czego i tak się domyślałem.
- zrobił zadowoloną minę i sięgnął po jedno z jabłek leżących
w koszyku na stole.
- Nie powinieneś tutaj
być. - zagroził w każdej chwili gotowy do ataku Kevin – To nie
twój teren.
- To dziwne, że takie
słowa wychodzą z twoich ust. Nie jesteś raczej pacyfistą?
Kevin osłupiał. Nie
musiał mówić nic wprost, bo aluzja została zrozumiana. Skąd
takie podejrzenia? Nie kontrolowanie jego wzrok powędrował w dół
na obojczyk. Koszulka zakrywała tatuaż, więc...
- To nie stąd wiem. -
uprzedził wskazując palcem na to samo miejsce, na które patrzył
Kevin. - Cóż. Nic tu po mnie. Przynajmniej na razie. Samanto,
możesz być pewna, że się jeszcze spotkamy. Przeszłość Panią
dopadnie, wcześniej czy później. - pomachał dłonią i
wymaszerował z domu.
Jak tylko zniknął za
drzwiami, Kevin odwrócił się w stronę Samanty, która niemal z
płaczem opadła na krzesło, zakrywając dłońmi twarz.
- W porządku?
Pokiwała głową w
odpowiedzi.
- Zaraz wracam. -
zapewnił i wybiegł na podwórko.
Drake właśnie wsiadał
na motor.
- Zaczekaj. - rozkazał.
- Skąd wiedziałeś, że...
- Pragniesz pokoju na
świecie? - dokończył – Nie ty jeden bracie.
Kevin spojrzał na czarną
koszulkę, która zakrywała bladą skórę na obojczyku Drake'a.
- Nie. - zaprzeczył od
razu. - Ja jestem czysty. - zaśmiał się, odchylając materiał.
Obojczyk, był jasny i
nieskazitelny jak reszta skóry.
- Więc skąd wiesz o
Triskelionie? - zapytał zdezorientowany
- Tak jak mówiłem. Nie
jesteś jedyny. - przekręcił kluczyk i odpalił motor. - My też
jeszcze się zobaczymy. Chyba nawet wcześniej niż przypuszczam.
Dodał gazu i z piskiem
odjechał. Prędkość, którą osiągnął na pewno nie była
dozwolona i przy drodze z tak ostrymi zakrętami, groziła wypadkiem.
Ale dlaczego wilkołak miałby przejmować się połamanymi
kończynami?
Kiedy wrócił do domu,
Samanta pozostawała w tym samym miejscu. Usiadł naprzeciwko niej,
czekając aż zacznie rozmowę. W końcu go tutaj zaprosiła. Nie
chciał pytać po co Drake tutaj przyszedł. Wolał nie wiedzieć.
- Przepraszam. -
powiedziała przecierając twarz. - Nie powinnam się przed tobą
mazać. - roześmiała się przez zaszklone oczy. - Zwykle nie
płacze, ale ostatnio wszystkie wydarzenia są ze sobą zbyt
powiązane bym mogła je uznawać za zbieg okoliczności.
- O co chodzi? - spytał
cicho – Dlaczego to ze mną chce pani rozmawiać?
Opanowała się i
pociągając nosem spytała.
- Widziałeś wisiorek,
który ma moja córka?
- Tak. Srebrny wilk. -
odpowiedział, dziwnie zdenerwowany. Czy naprawdę chodzi o
biżuterię?
- Wiesz od kogo go
dostała? Podobno cały czas była z tobą. - w jej głosie nie było
oskarżeń tylko czysty smutek.
- Nie wiem. - pokręcił
głową, zbierając się na wyznanie prawdy. - Alison nocowała u
Kelly. Może to od niej go dostała.
- Nie. - zaprzeczyła –
Alison przekroczyła granicę. Była w Północnym stadzie. On też
jest z Północnego stada. - wskazała zrozpaczona na drzwi, przez
które wyszedł. - To nie przypadek, że tutaj dzisiaj przyszedł,
pytając o... - ucięła. Po jej policzku spłynęły łzy.
- Skąd pani to wie?
Dlaczego Alison miałaby opuszczać tą część miasta.
- Nie wiem, czy powinnam
ci o tym mówić. - sięgnęła dłonią do obrączki zawieszonej na
szyi. - Ale tutaj chodzi o bezpieczeństwo mojej córki, a ty dbasz o
nią lepiej niż ja. Ona ci ufa, więc ja też muszę.
- Nie jestem przekonany,
czy to dobry pomysł. - teraz zaczął się bać. - Może lepiej,
żeby pani zachowała swoje tajemnice. Zwłaszcza jeśli Alison ma o
nich nie wiedzieć. Nie chcę niczego przed nią ukrywać.
- Jesteś dobrym
przyjacielem. - powiedziała pewnym tonem. - Proszę uchroń ją.
Oczy Samanty były pełne
bólu, umysł pełen niewypowiedzianych słów, serce przesiąknięte
troską i strachem. Kevin wszystko to dostrzegł. Coś mocno ją
dręczyło, a on nie był gotowy by przejąć część jej ciężaru.
Za to był na siebie wściekły. Wiedział jednak, że może nie
zdołać dotrzymać obietnicy milczenia, dlatego wolał jej nie
składać.
- Nie wiem, co pani
ukrywa, ale to Alison powinna być teraz na moim miejscu. Nie ma pani
podstaw by mi zaufać i wcale niczego pani nie zarzucam.
- Wiem. - westchnęła –
Chciałam zrobić to dzisiaj rano, ale wyszła zanim zdążyłam
otworzyć usta. Boję się, że znowu pójdzie na drugą stronę, a
to nie bezpieczne. Zwłaszcza dla niej.
- Skontaktuję się z
nią. - zapewnił i wstał od stołu.
- Błagam obiecaj, że
powstrzymasz ją przed przechodzeniem na drugą stronę. Ten facet
nie może się do niej zbliżyć. Nie może jej znaleźć. - sięgnęła
po jego dłoń i mocno ścisnęła. Kto by się spodziewał, że tak
drobna kobieta może mieć tyle siły.
- Zrobię co w mojej
mocy. Wątpię by tak bardzo chciała zwiedzać tamtą część
miasta, ale skoro tego się pani obawia, to obiecuję, że postaram
się utrzymać ją z daleka. Co do niego...Cóż mogę nie mieć na
to wpływu.
- Mimo wszystko
dziękuję. - odpowiedziała z ulgą i puściła jego dłoń.
Z kompletnym mętlikiem w
głowie, wyszedł na zewnątrz. Gorące powietrze sprawiło, że
poczuł się jeszcze gorzej. Szybko wsiadł do samochodu i podkręcił
klimatyzację. Nagle zmęczony oparł głowę o kierownicę i
wypuścił powietrze z płuc. Nie było aż tak źle – pomyślał i
przekręcił kluczyk w stacyjce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz