niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 61

Przez całą drogę był pewien swojego celu oraz słuszności działania. Teraz kiedy stanął przed upiornym zamczyskiem, umiejętnie wbudowanym w stromą, skalną ścianę, napawał niepewnością. Budowla nie była duża, ale posiadała inne cechy zamków, które zazwyczaj widywało się w starych horrorach. Dwie szpiczaste wieże, tak wąskie i wysokie, że chwiały się na silniejszym wietrze. Ciemna, zniszczona cegła muru obrośniętego pnączami i mchem znikała w ciemnościach. Wydawało się, że budynek od dawna jest opuszczony, ale Drake wiedział swoje. To był tylko mroczny wystrój, który nie wiadomo czemu przypadł właścicielce do gustu. W sumie to kiedy na nią patrzył przekonywał się, że pasowała do tego miejsca. Była tak samo straszna i zimna. Co więcej zawsze osamotniona i pusta w środku.  
To wściekłość go tutaj zaprowadziła. Miał już po dziurki w nosie całego tego syfu, w którym tonął od lat. Po raz pierwszy od dawna pragnął spokoju. Zdawał sobie sprawę, że w jego wnętrzu zaszła potężna zmiana. Nie był przekonany, czy jest z tego powodu zadowolony. Nie potrafił już utrzymywać kurtyny, za którą ukrywał swój ból. Zarówno fizyczny jak i psychiczny. Z dnia na dzień słabł. Był tego całkowicie świadom i to go dobijało. Mimo wszystko nie chciał umierać, nie chciał zostawiać Chrisa, ani Alison. Oni jako jedyni wnieśli radość do jego życia, a on miał się im odpłacić własną śmiercią? Wiedział, że to nie jest właściwe. Był jak tykająca bomba, której czas wybuchu zbliża się niemiłosiernie szybko. Musiał zminimalizować straty i zamierzał to zrobić, ale najpierw...
- Czas zatańczyć z diabłem. - westchnął i otworzył skrzypiące, drewniane wrota.
Wewnątrz było ciemno i cicho. Zupełnie jakby wszedł do środka nicości. Nie był wstanie nawet dostrzec własnych dłoni. Wiedział, że to działanie zaklęcia. Jako wilkołak nie miał problemów z widzeniem w ciemnościach. Zaskoczony stwierdził, że wzrok mu się wyostrza. To tylko utwierdziło go jak słaba w tym momencie jest kobieta, która je rzuciła.
W całym swoim życiu był tutaj tylko raz i nie wspominał tej wizyty zbyt miło. Okoliczności były znane tylko jemu i nie zamierzał z nikim się niemi dzielić. Był to okres w jego życiu, który najbardziej na świecie pragnąłby zapomnieć. Dlatego też i teraz długo nad tym nie rozmyślał, tylko ruszył naprzód.
Wszystkie korytarze wyglądały tak samo i zdawały się nie mieć końca. Godzinami błądził prawie na oślep, zanim do jego uszu doszedł cichy dźwięk. Jakby stłumione szuranie. Natychmiast skierował się w tamtą stronę, aż zobaczył słabe światło wychodzące z jednego z pokoi. Pewnym krokiem wszedł do środka. Pomieszczenie było prawie całkowicie puste. Normalnie przewróciłby oczami na widok pokoju, który aż za bardzo przypominał sale tronową. Podłużny z jednym, potężnym fotelem na końcu. Brakowało tylko czerwonego dywanu, wysokich, przypominających o twojej mniejszości filarów oraz podłużnych, witrażowych okien.
Tak jak się spodziewał zastał ją na swoim małym tronie. Wyglądała tak okropnie jak myślał. Nawet nie próbowała ukrywać zmęczenia. Za wszystko co zrobiła, zasłużyła sobie na taki los. Czuł niemal radość na jej widok. Nie okazywał tego jednak, bo nie zamierzał jej dzisiaj denerwować. Z trudem powstrzymywał się przed rzuceniem się na nią i uduszeniem gołymi rękami. To, że tutaj wszedł, a ona pozwoliła mu się znaleźć, oznaczało, że lepiej niż on sam wie jak jest mu potrzebna. Fakt, że jest od kogoś uzależniony wprawiał go w zdenerwowanie. Takie sytuacje nigdy nie były dla niego komfortowe i sprawiały, że robił różne, często głupie rzeczy.
- Musisz być strasznie zdesperowana, że zużyłaś prawie cały swój zasób magii na cel, którego w dodatku nie osiągnęłaś. - skomentował, zatrzymując się kilka kroków od niej.
Cicho się zaśmiała. Siedziała nieruchomo, jej zmęczone i podkrążone oczy patrzyły na niego spod przymrużonych powiek. Włosy niegdyś czysto czarne i pełne blasku, teraz okalały jej szyje tylko udowadniając jej zły stan fizyczny. Aeirin była starą wiedźmą, która już dawno powinna była zejść z tego świata. To magia utrzymywała ją przy życiu od setek lat. Gdy jej zasób się kurczył, ona sama dosłownie się rozpadała. Włosy płowiały, skóra się przecierała i marszczyła, zęby wypadały, kości traciły swoją twardość, a mięśnie siłę.
- Być może nie jestem na straconej pozycji skoro tutaj jesteś. - wychrypiała – Powiedz mi jak się czuje Alison?
Zacisnął pięści, ale nie stracił panowania nad sobą.
- W porównaniu do ciebie jest jak nowo narodzona.
- Nie byłaby gdyby nie miała w sobie mojej magii.
- Ta magia nie należy do ciebie. - stwierdził neutralnym tonem
- Nic o niej nie wiesz.
- Wiem, że jest zbyt czysta by mogła kiedykolwiek należeć do tak zepsutej osoby jak ty.
Ponownie się zaśmiała.
- Może i jestem zepsuta, ale ja przynajmniej o tym wiem. Taka się narodziłam i jestem z tego dumna. Co ciebie, tak niewinnego i nieskazitelnego wilkołaka przyprowadza do tak strasznej i niegodziwej osoby jak ja?
- To co wszystkich nieszczęśników, którzy kiedykolwiek mieli z tobą do czynienia. Chęć wymiany.
- Nie zawieram umów z oszustami.
Od niechcenia machnęła ręką jakby odpędzała irytujące muchy.
- A z tymi, którzy doskonale wiedzą czego chcesz i nawet mieli to w rękach?
- Już kiedyś miałeś okazję mi to dać, ale wolałeś mnie oszukać. Dlaczego tym razem miałbyś postąpić inaczej?
- Wyczułaś, że Alison miała styczność z tym kamieniem. To samo możesz zrobić ze mną. - zaproponował wyciągając w jej stronę dłoń.
Na jej twarzy pojawił się zimny uśmiech. Mimo słabości wstała z fotela z równą gracją co zawsze. Kołysząc biodrami podeszła do niego, przez cały czas wpatrując się mu w oczy. Nie mógł pozbyć się uczucia, że jest niczym ofiara, której ostatnim widokiem są ślepia swojego mordercy. Minęła jego wyciągnięta rękę i bez wahania położyła dłonie na jego policzkach. Jej tęczówki momentalnie zmieniły kolor z ciemnozielonych na całkowicie czarne. Uniosła głowę i delikatnie musnęła jego usta. W jego głowie natychmiast pojawiły się koszmarne wspomnienia. Widział własnego siebie w jej objęciach, swój własny, pełen podziwu wzrok nie odrywający się od jej twarzy, oczu, włosów, ust...
Gwałtownie oderwał jej dłonie i szybko się odsunął. Czuł jak jego płuca płoną i z trudem zwalczył odruch by głębiej nabrać powietrza. Zgiął się w pół i czekał aż atak ustanie. Powtarzając w głowie by zachował spokój, po kilku minutach był w stanie się wyprostować. Aeirin nadal patrzyła na niego tym samym, bez emocjonalnym wzrokiem. Jej pozbawiona jakiegokolwiek odczucia twarz była gorsza niż twarz posągu. Patrząc w jej oczy nie widział nic poza własnym strachem.
- Czuję jego aurę. - przyznała – Ale to nadal nie daje mi pewności, że mnie nie oszukasz. Poza tym nie wyznałeś czego oczekujesz ode mnie. Chociaż tego mogę się domyśleć.
Powolnym krokiem wróciła na swoje miejsce i nagle znudzona opadła na fotel.
- Kamień będzie twój jak tylko powstrzymasz Potępionych Juana, albo chociaż zdradzisz jak je unicestwić. Wtedy nie będziesz już musiała się z nim ścigać.
- Zdajesz sobie sprawę z tego jaką ofertę mi składasz? - Uniosła brew, rozbawiona – Oddając mi kamień, zostawiasz mi wolną drogę do twojej kochanej Alison jak i jej brata. To dwie najważniejsze tobie osoby, a ty chcesz je zdradzić? Jakoś w to nie wierzę.
- Kto powiedział, że pozwolę ci się do nich zbliżyć? Moją ofertą jest jedynie kamień, który nie daje ci większej przewagi.
Jej gromki śmiech wypełnił salę.
- To dlatego właśnie zwróciłeś moją uwagę. Dla ciebie nic nigdy nie jest albo czarne albo białe. W twoich propozycjach jest więcej haczyków niż w moich własnych. Uważaj bo obrażając mnie możesz równie dobrze mówić o sobie.
- Ja nie jestem samolubną fanatyczką z długimi włosami i kiepskim stylem jeśli chodzi o mieszkania. - Z odrazą rozejrzał się dookoła.
- Dzięki cudownemu wyglądowi odstrasza nieproszonych gości.
- Jakby fakt, że jesteśmy pośrodku lasu, kilkanaście metrów nad ziemią nie był wystarczający by ich zniechęcić.
- Najwyraźniej nie skoro tutaj jesteś.
- Gdybyś mnie tutaj nie chciała nie wszedł bym do środka.
Przez kilkanaście sekund w ciszy mierzyli się ostrymi spojrzeniami. W końcu to Aeirin pierwsza odpuściła.
- Niech ci będzie. Byłam zaciekawiona twoją propozycją, ale teraz już nie jestem. Nie masz mi nic do zaoferowania, co mogłoby mnie skusić. Nie wierzę ci Drake'u Rooker. Nie mogę sobie pozwolić na kolejny wykręt. Zdobędę ten kamień prędzej, czy później, a potem zajmę się twoją ukochaną.
Ciężko mu było zachować spokój kiedy ona tak otwarcie groziła jego bliskim. Wiedział jednak, że jej prowokacje są celowe. Nie mógł pozwolić wyprowadzić się z równowagi.
- Pamiętaj, że Alison i Chris nie będą na ciebie czekać wiecznie. Juan w każdej chwili może ich zabić i to nawet nie celowo. Nawet jeśli uda nam się przetrwać wojnę, którą wypowiedział to czas i tak nas nie oszczędzi. Wszyscy umrzemy, a wraz z ich śmiercią przepadnie twoja magia. Na nic ci się nie zda kamień nawet jeśli jakimś cudem byś go znalazła.
Po raz pierwszy od swojego przyjścia tutaj zauważył u niej cień wątpliwości. Postanowił to wykorzystać.
- My odejdziemy podczas gdy ty będziesz powoli się rozkładać, odseparowana od źródła magii. Ile jeszcze zostało ci planów awaryjnych? O jakich przedmiotach jeszcze wiesz, które przechowują moc niezbędną ci do życia. Założę się, że żadnych. Dlatego tak desperacko pragniesz tego kamienia. Poznałem cię na tyle dobrze by wiedzieć, że nigdy nie angażujesz się w takie sprawy. Nie stajesz po niczyjej stronie. Czekasz aż ktoś do ciebie przyjdzie, prosząc o pomoc, tak jak ja lata temu, by wtedy móc go doszczętnie wykorzystać, nie brudząc sobie przy tym rączek.
Jej dłonie zacisnęły się w pięści. Uderzał w jej czułe punkty i dopiero się rozkręcał. Jeśli jest coś w czym jest niezastąpiony, to jest to denerwowani ludzi.
- Zapewne ci nieszczęśnicy byli twoim jedynym towarzystwem. Kto chciałby zadawać się z tak bezwzględną manipulatorką, jak ty? Może jesteś godna podziwu za swoją nieugiętość i odwagę, ale to jest niczym kiedy nie ma się w życiu nikogo, kto by się o ciebie martwił, o kogo ty mogłabyś się troszczyć. To nie czas i brak mocy cię zabije, tylko samotność. Już odchodzisz od zmysłów. Znajdujesz rozrywkę w cudzym nieszczęściu. To dowodzi jak nisko upadłaś. Nie masz w sobie nic poza ciemnością i ...
- Zamilcz! - wrzasnęła jednocześnie wykonując gwałtowny gest ręką.
Powietrze zgęstniało, a niewidzialna energia rzuciła Drake'iem o ścianę z taką siłą, że przed oczami pojawiły mu się gwiazdy, a w płucach zabrakło tchu. Stęknął z bólu, ale na jego twarzy pojawił się uśmiech. Jego słowa osiągnęły swój cel. Niedbale pozbierał się z ziemi, trzymając za żebra, które aż płonęły z bólu.
- Daj spokój, Aeirin. Nic nie musisz udowadniać. - powiedział spokojnym głosem – Moja propozycja to twoja jedyna szansa.
Patrzyła na niego z nienawiścią. Nie była ona jednak skierowana do jego osoby, a raczej do słów, które wypowiedział, które wbrew jej woli były prawdziwe.

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ktoś nowy się zainteresował. Im więcej czytelników tym lepiej. ;)

      Usuń
  2. Rozdział jak zwykle super. Szkoda tylko że taki krótki. Ale nic. Nie mogę się doczekać kolejnego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się szybko. Postaram się go dodać jeszcze przed sylwestrem. Dziękuję za komentarze. ;)

      Usuń
    2. To ja ci powinnam dziękować za to że piszesz tą książkę. Wiesz kiedy zakomczyć rozdział, kiedy zmienić miejsce akcji, jak opisać coś nie zanudzając. Jesteś niesamowita. Zawsze kiedy czekam na kolejny rozdział zastanawiam się co będzie się działo. Wcielam się w Alison i cieszę się jak mała dziewczynka kiedy są z Drakiem. Pisz dalej bo masz już wielu fanów, a ja jestem jednym z nich. Acha, jeszcze jedno ;
      czemu na półkach w księgarni nie znalazłam Innej ? ;)

      Usuń
    3. Hahahaha. Normalnie cię ubóstwiam. ^.^

      Usuń