środa, 1 października 2014

Rozdział 37

Noc w lesie zawsze była czymś niezwykłym. Chłodne powietrze przesiąknięte zapachem igliwia oraz wilgotnych liści, kojąca cisza, w której można było wyłapać ciche odgłosy wiatru, a przede wszystkim wszechogarniająca ciemność. W każdej chwili można się spodziewać podejrzanego kształtu, który wygląda jak zagrożenie.
Jednak tym razem Alison nie miała czasu by się tym wszystkim nacieszyć. Biegła, przedzierając się przesz gęste krzewy, ocierała o grube pnie drzew i potykała o wystające korzenie. Serce biło jej jak młot, tłukąc się o żebra. Uciekała nie oglądając się za siebie. Zapewne poruszałaby się szybciej gdyby nie długa suknia, która zaczepiała się o każdą nawet najmniejszą gałązkę.
Pot zalewał jej oczy, ale nawet na moment nie zatrzymała się by odpocząć. Wiedziała, że jeśli to zrobi to przegra i zostanie złapana. Ale przed czym tak właściwie ucieka? Ta informacja była ukryta gdzieś głęboko w zakamarku jej głowy Liczyło się tylko to, że musiała uciec. Nie waże przed kim i jak długo. Jej jedyną szansą było zwiększenie dystansu między sobą a napastnikiem.
Nagle coś mocno uderzyło ją w plecy, powalając na ziemię. Na moment zamknęła oczy hamując ból, a kiedy ponownie je otworzyła, zorientowała się, że już nie jest w lesie. Leżała na starej, drewnianej podłodze. Ubranie też miała inne. Długą, zniszczoną suknię zastąpiły krótkie spodenki i wyblakły T-shirt.
- Mogłabyś być bardziej subtelna. – usłyszała męski głos.
Wiedziała do kogo należy. Doskonale go rozpoznawała. Niekontrolowanie, włoski na jej karku stanęły dęba.
- Juan. – wydyszała, szybko wstając
- Moja cudowna Alison.
Przypomniała sobie tą sytuację. Ten sam pokój, meble i ta sama osoba. Tylko dlaczego wyglądał inaczej niż wtedy. Jego skóra była bledsza, a włosy i oczy ciemniejsze. Coś w jego postawie również się różniło. Kiedy do niej podchodził wyglądał na bardziej pewnego siebie, bardziej groźnego.
- Gdybyś tylko była sama. – powiedział kręcąc głową.
Odruchowo obejrzała się za siebie. Napotkała tylko otwarte okno i stłuczony wazon.
- Nie o tym mówię. – roześmiał się, widząc jej konsternacje
Wyciągnął dłoń by dotknąć jej policzka, ale natychmiast się odsunęła. Jego dotyk był ostatnią rzeczą jakiej teraz pragnęła.
- Dlaczego się mnie boisz? – spytał zaintrygowany
- Nie boję. – odpowiedziała pewnym głosem
- Widzę strach w twoich oczach. To nie mnie powinnaś się obawiać. Nie jestem twoim zagrożeniem – niewinnie klepnął się w pierś.
- Spaliłeś moją matkę żywcem i prawie to samo zrobiłeś mnie. – syknęła
- Gdybym wiedział, że tak się stanie nie zostawiłbym cię w tym domu. - zapewnił z powagą
Nie wierzyła w ani jedno jego słowo, ale niepokoił ją wyraz jego twarzy. Mieszanina smutku i złości.
- Nie odpowiadam za rozniecenie pożaru. Dlaczego chciałbym zniszczyć coś czego tak bardzo pragnę?
Nagle dziwnie się poczuła stojąc naprzeciwko niego. Była pusta, pozbawiona emocji i zupełnie nie miała pojęcia o czym on mówił. Miała niepokojące przeczucie, ale starała się nie dopuszczać go do swojej głowy.
- Więc kto to zrobił? – spytała zaskakująco spokojnym głosem
- Zadziwiające jak to działa. – uśmiechnął się – Jeszcze go nie poznałem, a już nienawidzę za to jaki ma na ciebie wpływ. Zabiłbym go gdybym mógł. Z przyjemnością sprawdzę jak wiele wytrzyma.
- O czym ty...? – nie zdążyła dokończyć pytania bo w tym momencie jego pięść wystrzeliła w kierunku jej twarzy. Zachwiała się do tyłu, ale nie poczuła bólu. Powinna była się zdenerwować, ale była całkowicie obojętna. Nawet kiedy napastnik uderzył po raz kolejny. Zupełnie nic się nie stało.
- Dalej Alison. – ponaglił ją – Uwolnij się z jego objęć. Nic nie zdziałasz kiedy będziesz razem z nim. On tylko cię osłabia. Nie pozwól się utemperować.
Między każdym zdaniem atakował ją serią ciosów. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego nie reaguje. Dlaczego pozostawała tak obojętna kiedy on bez żadnych konsekwencji spuszczał jej łomot. Cios za ciosem, aż nagle zapaliła się iskra. Coś wewnątrz niej rozjarzyło się jasnym światłem. Wiedziała, że to gniew. Rósł w niej z każdą sekundą, aż była w stanie się odegrać. Odepchnęła Juana w momencie, kiedy zamachnął się by ją uderzyć. Poleciał na drugi koniec pokoju i z impetem uderzył o ścianę. Natychmiast do niego podbiegła by zaatakować. Kiedy uchylił się przed ciosem, kopniakiem podciął jej nogi. Tym razem zabolało. Siła uderzenia pozbawiła ją tchu. Cały ból powrócił. Nagle była w stanie odczuć, każde uderzenie, które jej zadał. Głowa zaczęła jej pulsować, z ust pociekła krew.
-Wspaniale prawda? – powiedział siadając na niej okrakiem, unieruchamiając nogi i ręce – Czuć potęgę gniewu płynącą w żyłach, która pobudza cię do działania. Nie wolno jej odbierać – ściszył głos pochylając się do jej ucha – To właśnie gniew sprawia, że jesteś wyjątkowa. Silniejsza. Jeśli będziesz chciała go opanować, osłabniesz. Pozwól by całkowicie cię ogarnął.
- Zamknij się ! – wybuchła
Miała dosyć jego słów. Próbowała się uwolnić, ale była całkowicie unieruchomiona. Ciężar jego ciała wgniatał ją w podłogę.
- Chcesz bym przestał?Jest tylko jeden sposób. – uniósł się wyżej by spojrzeć prosto w jej oczy. – Zmień się.
- Co? – zamarła. Widziała własny strach odbijający się w jego ciemnych oczach. Chciała coś powiedzieć, ale czerń całkowicie ją pochłonęła. Głębia jego pustych oczu, wciągnęła ją w wirującą przestrzeń. Kręciło jej się w głowie i szumiało w uszach.
Nagle rzeczywistość uderzyła w nią jak zimna fala, zmywając resztki wizji. Zobaczyła przerażoną twarz brata. Zanim zdążył coś powiedzieć, szybko się odsunęła i zwymiotowała na podłogę. Ciężko jej się oddychało, a ciało przeszły zimne dreszcze. Do oczu napłynęły łzy, ale natychmiast wytarła je wierzchem dłoni.
- Nie zadziałało, prawda? – spytała, znając odpowiedź
- Jesteś wyczerpana. Dzisiaj już nic nie zrobimy. – powiedział wymijająco. – Starałem się, ale nadal nie potrafię nad tym kierować.
- Wiem, że ci się udawało. – przyznała, odsuwając się od niego – Czułam to.
Objęła kolana ramionami, zdezorientowana. Myślała, że kiedy Chris zabierze jej strach to uda jej się zmienić. Wiedziała, że był obecny w jej wizji pomieszanej z wspomnieniami. To właśnie dzięki niemu nie czuła bólu, ani złości kiedy Juan ją bił. Zdawała sobie sprawę, że mógł widzieć i czuć to samo co ona i to ją niepokoiło. Bała się spojrzeć mu w twarz. Nie chciała dostrzec tego co o niej myśli.
- Powinnaś odpocząć – powiedział tylko, wstając z podłogi.
- Odprowadzę ją do pokoju. – zaproponował Darren – Zdaje się, że Czarna Owca wróciła.
Podszedł do Alison, pomagając jej wstać. Niechętnie oparła się o jego ramię i razem ruszyli w stronę wyjścia. W drzwiach minęli się z Drake’iem, który z obojętnym wyrazem twarzy przepuścił ich przodem.
- Co się stało z określeniem Czarna Strona Mocy albo Otchłań Piekła? Jako, że jestem w połowie wilkiem niezręcznie byłoby nazywać mnie owcą. To nieco sprzeczne. – zawołał za nimi, po czym wszedł do sali treningowej.

* * *

- Zgaduję, że nie poszło najlepiej. – zagadał podchodząc do przyjaciela, który właśnie wycierał podłogę.
- Ona dopiero się uczy. – odpowiedział z automatu.
Drake od razu zauważył, że Chris myślami jest daleko stąd. Wzrok miał skupiony na drewnianej posadce, beznamiętnie pocierając mopem po jej powierzchni. Spięte plecy i skulona sylwetka świadczyły o doskwierającym dyskomforcie zwanym bólem. Przez tyle lat razem Drake nauczył się rozpracowywać wszystko co odczuwał Chris poprzez jedno spojrzenie. Czasami żałował, że to nie działało jeśli chodziło o myśli. W osiemdziesięciu procentach mózg przyjaciela przetwarzał kompletnie bezużyteczne informacje, o których Drake już dawno wiedział. Jednak czasami tak jak działo się w tym momencie, przyjaciel był w posiadaniu nieznanej i pożądanej wiedzy.
- Powołaliście się na więź. Zdaje się, że to coś nowego w świecie nadnaturalnym. - starał się pobudzić go do mówienia, nie okazując przy tym zniecierpliwienia.
- Na pewno coś nowego dla mnie.
- Z gorszych rzeczy wychodziłeś cało. - wzruszył obojętnie ramionami
- Serio? Przypomnij mi co było gorsze od posiadania bezpośredniej odpowiedzialności za czyjeś życie. - Upuścił mop na ziemie, wzbudzając głuchy huk przechodzący przez całą salę – To nie są żarty, Drake. Muszę uważać na każdy swój ruch bo narażam nie tylko swoje życie, ale także i jej. Jak ja mam w ogóle funkcjonować?
- Pamiętaj, że to działa w dwie strony. - stwierdził ochoczo – Co w sumie jak się temu dłużej przyjrzeć wcale nie jest pocieszające. - westchnął
- Nie mogę żyć tak jak wcześniej. Nie, kiedy wiem, że trzymam w dłoniach czyjeś życie. Muszę odciąć się od głupiego, bezsensownego narażania się.
Drake spoważniał bo zrozumiał sens jego słów jeszcze za nim skończył mówić. Domyślał się co jego przyjaciel chciał powiedzieć. Użył innych słów, ale aluzja była oczywista.
- Chcesz mnie zostawić? - nie krył zdziwienia
- Nie wiem. - powiedział ze smutkiem patrząc prosto na niego – Zrozum. Jesteś jak magnez przyciągający ryzyko. Taki już jesteś. Ja nie mogę być w takich sytuacjach przy tobie.
- Więc co innego będziesz robił? Kupisz wiejski domek daleko za miastem i do końca swoich parszywych dni będziesz siedział w bujanym fotelu bojąc się wystawić stopę na zewnątrz. Chyba oboje wiemy, że to koszmarnie beznadziejny scenariusz. Nie odpowiadasz za to jak jesteście ze sobą złączeni. Nie musisz się za to karać. - załamywał mu się głos, bo wiedział, że Chris nie żartuje. Zawsze był nadopiekuńczy, pokazywał, że podoła każdemu zadaniu z dumą i nigdy nie odwrócił się plecami do przeciwności losu.
- Nie mam wyboru. Muszę zaopiekować się rodziną.
- Ja jestem twoją rodziną! - krzyknął
Nastała cisza. Tak okropna i długa, że nie potrafił jej znieść. Stali naprzeciw siebie mierząc się wzrokiem. Mimo, że wyglądali na twardych to w środku oboje rozpadali się na kawałki. Nie ludzkie było ich rozdzielać. Drake nie wyobrażał sobie życia bez Chrisa. Byli dla siebie jak bracia. Znali się od tak dawna. Umarli by za siebie. Na boga, nawet obce stada wiedziały jak bardzo byli nierozerwalni. To wszystko nie mogło się od tak skończyć. Drake wiedział, że na to nie pozwoli. Będzie walczył z nim i za niego. Tak jak zawsze to robił.
Może i jego poczynania często były nierozsądne i głupie, ale to nie oznaczało, że Chris mniej go przez to kochał. Kłócili się tak jak normalne rodzeństwo - często i bez powodu, ale nie ważne jak długo by się na siebie gniewali to zawsze byli razem. I tak pozostanie.
- Zawsze będziesz moim bratem. - szepnął Chris.
- Nie. - warknął Drake – Zamknij się. Nie odejdziesz, rozumiesz? Będziesz żył tak jak wcześniej. Jakbyś nie wiedział o więzi.
- Ale wiem.
- Ale będziesz żył jakbyś nie wiedział. - zdenerwował się
Wiedział, że popada emocjom krzycząc na niego. Za dużo mógł stracić by bawić się w uprzejmości.
- Założę się, że Alison by się ze mną zgodziła. Zapytaj jej. Jestem pewien, że nie pozwoli ci na to. Co innego jakby była paskudnie wredną jędzą.
- Może gdyby taka była to bym się nią nie przejmował. - powiedział z lekkim uśmiechem. Szybko jednak narzucił kamienną maskę, wracając do poważnego tonu. - Potrzebuję czasu by to przemyśleć. Ocenić sytuację.
Podszedł do niego i w braterskim geście położył dłoń na jego barku.
- Moim obowiązkiem jest zapewnić wam bezpieczeństwo. - powiedział ze szczerością i powagą na jaką tylko jego z nich dwóch było stać.
Bez żadnego więcej słowa minął brata i cichym krokiem podążył w stronę wyjścia. Zanim wyszedł Drake zdążył się odwrócić i zawołać swoim normalnym, półżartobliwym głosem.
 - Nie zrób sobie krzywdy podczas dogłębnej kontemplacji, Arystotelesie.

2 komentarze:

  1. Chciałaś opinie to masz , piszesz świetnie i z każdym postem nie mogę się doczekać następnego już nie mogę się doczekać więc kiedy kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Postaram się wstawić w ten weekend. Najpóźniej w poniedziałek. Dziękuję bardzo za pozytywną opinię. *.*

    OdpowiedzUsuń