Alison pchana z tyłu
przez Kevina, szła szybkim krokiem za własną matką. Wiedziała,
że to nie skończy się dobrze. Napięte plecy Samanty i
wyprostowana sylwetka, twierdziły o jej złym humorze. Alison wcale
jej się nie dziwiła. Ona po prostu nie mogła się powstrzymać
przed tym by po raz kolejny wyjść przed szereg.
Po znalezieniu pustego
pomieszczenia na spokojny ochrzan, Alison umiejscowiła się w rogu
opierając o blat stołu. Pokój niczym nie wyróżniał się od
innych pomieszczeń. Ciemna, drewniana podłoga, ściany wyłożone
boazerią o nieco jaśniejszym odcieniu, wielkie okna i mnóstwo
starych, zabytkowych mebli.
Kevin stał przy
drzwiach, w każdej chwili gotowy by zostawić je same. Alison była
wdzięczna, że dopóki Samanta nie poprosi go by wyszedł, ten
zostanie przy niej. Zawsze tak robił. Nie raz udawało mu się
załagodzić sytuacje i wybłagać o mniejszą karę, posługując
się przy tym odpowiednimi słowami.
Teraz jednak nawet on nie
mógł pomóc. Alison wiedziała, że przekroczyła granicę
cierpliwości, której miejsce tak często podkreślała jej matka.
Nie było w niej gniewu czy nienawiści, na którą liczyła. Samanta
stała na środku z pochmurną twarzą, oczy miała zaszklone, jakby
powstrzymywała się od płaczu, prawą ręką bawiła się obrączką
z białego złota zawieszoną na szyi – jedyną pamiątką jaka
pozostała po zmarłym ojcu Alison. Była to oznaka, że nie jest
zadowolona, a wręcz rozżalona. A to było gorsze niż złość.
Wtedy po prostu mogły zwyczajnie się pokłócić i pogodzić po
kilku dniach kiedy opadały emocje. Alison nie wiedziała jak długo
będzie trwał smutek matki. Zbyt rzadko widziała ją w takim
stanie by móc to ocenić. Miała wrażenie, że zdaje sobie sprawę
z powagi sytuacji mimo, że nie padło jeszcze żadne słowo.
- Powiedz coś. -
poprosiła zachrypniętym głosem.
- Co mam powiedzieć?
Jakich słów mam użyć, byś w końcu zmądrzała? Po tych
wszystkich latach , wątpię by jakiekolwiek istniały. Podpowiedz
mi. - głos jej się załamywał – Nie wiem. Nie mam już siły,
Alison. Wiem, że nie jest ci łatwo, ale ty nie robisz nic by temu
zaradzić. Szczególnie powinnaś uważać na każdy swój krok,
zważywszy na to, że jeszcze się nie przemieniłaś. To nie jest
oznaką słabości. Bo jeśli tak jest, to na świecie mało jest
odważnych ludzi. Problem polega w tym, że ty źle wykorzystujesz
swoje zalety. Nie ważne co myślisz, ale nie wolno ci podnieść
ręki na Alfę. Nie, jeśli wiesz, że go nie pokonasz. Nie, jeśli nie
masz poparcia wśród stada. A nie masz i obie o tym wiemy. Z takim
zachowaniem jesteś tylko problemem i w końcu ktoś nie wytrzyma, i
pozbędzie się ciebie. A ja wolałabym umrzeć, niż patrzeć jak
moja córka zostaje wygnana. Nie karz mnie w ten sposób. - nerwowo
machała głową. Z jej oczu popłynęły powstrzymywane łzy. -
Jeśli nie chcesz tego zmienić dla siebie, to zrób to dla mnie.
Tylko o to cie proszę.
- Mamo...
Samanta przerwała jej
machnięciem ręki i ocierając twarz dłonią, wyszła z pokoju. To
był koniec jeśli chodzi o pewność faktu, że się pogodzą. Takie
rozmowy były gorsze od szlabanów. Miały wzbudzać poczucie winy,
które Alison zawsze starała się uciszyć. Zawsze działała pod
wpływem chwili, krótkiego impulsu. Nie myślała o konsekwencjach
bo żadne z nich nie były dla niej jakoś specjalnie bolesne. Czy to
fizycznie, czy psychicznie. Robiła coś źle, dostawała karę i
kilka cichych dni z matką, ale potem wszystko wracało do normy.
Teraz w oczach matki dostrzegła coś czego nigdy wcześniej u niej
nie widziała. Wstyd i być może nawet pogardę.
- Mógłbyś proszę
odwieść ją do domu? Nie chcę żeby jechała sama taksówką.
Lepiej żeby po drodze nigdzie się nie zatrzymała.
- A ty?
- Lepiej będzie jak nie
będę jej się pokazywać przez jakiś czas.
- Nie o to pytam.
Podszedł bliżej. W
dłoni miał białą, wilgotną chusteczkę. Ostrożnie zaczął
przemywać zadrapania na jej policzku. Cicho syknęła kiedy mocniej
przetarł ranę.
- Sama mogę to zrobić.
- przyznała patrząc jak marszczy brwi i wykrzywia usta w grymasie
rozbawienia.
- Chcesz poszerzyć
zadrapanie?
- Potrafię oczyszczać
rany. - oburzyła się
- Wiesz, że to nie
prawda. - powiedział ignorując zaczepkę – To co powiedział
Bruno.
- Yhm. - mruknęła
odwracając głowę
- Hej. - podniósł jej
podbródek tak by mógł spojrzeć prosto w jej oczy – Nie jesteś
nic nie warta. Pamiętaj o tym.
Uśmiechnęła się
nieznacznie i mocno przytuliła do przyjaciela. Objął ją ramionami
i położył policzek na jej włosach. Była od niego akurat tyle
niższa, że nie musiał się przy tym pochylać. Mimo, że rzadko to
przyznawała, to lubiła spędzać czas w jego ramionach. Czuła się
wtedy bezpiecznie, wiedziała, że jest ktoś na kim może polegać,
którego zaufania nigdy by nie podważyła.
- Żałowałem, że nie
powaliłem cię na ziemie, kiedy przepychałaś się przez tłum, ale
teraz to uczucie w dziwny sposób zniknęło. - przyznał już mniej
poważnym tonem
Zaśmiała się z twarzą
ukrytą pod jego ramieniem.
- Może trzeba było to
zrobić.
Alison wcześniej nie
żałowała tego co zrobiła. Nie miała momentów, w których
chciałaby cofnąć czas. Słowa matki dotarły do jej wnętrza,
przynosząc ze sobą straszne uczucie, którego wcześniej nie znała,
ale które już zaczęła nienawidzić.
- Nie udawaj, że masz
brata sumienie bo i tak ci nie uwierzę.
Wypuściła powietrze z
płuc i niechętnie odsunęła się od Kevina.
- Pójdę już. Odwiozę
twoją mamę. - odpowiedział na niezadane pytanie.
- Dziękuję. -
powiedziała kiedy wychodził.
Wbrew słowom Kevina,
Alison miała sumienie, ale i tym razem nie zamierzała go posłuchać,
planując być może kolejne głupstwo. Postanowiła to zrobić
jeszcze zanim weszła do tego pokoju i nawet teraz po bolących
słowach od matki nie zamierzała nic zmieniać. Musiała się
dowiedzieć kto zabił Ericę i utwierdzić się w przekonaniu, że
to nie był niejaki Drake Rooker.
* * *
Weszła między ludzi
powoli opuszczających salę. Każdy kierował się w innym
kierunku. Niektórzy szli do lasu, inni krążyli dookoła
posiadłości lub przeszukiwali rezydencję. Szukali „tego
drugiego”, jak to określił Bruno. Mogło się to okazać trudne,
skoro nawet nie wiedzieli jak dokładnie wygląda.
Alison bez wahania
ruszyła w stronę Gaju Zmarłych. Ericę znaleziono gdzieś na tej
drodze. Bracia Mayers twierdzili, że nie było tam żadnych śladów
morderstwa poza martwym ciałem. To było podejrzane. Nie minęło
wiele czasu od momentu jej wyjścia z domu, aż do powiadomienia o
napaści na nią. Morderca musiał dokładnie wiedzieć kiedy będzie
w Gaju, a to nie było jakoś odgórnie ustalone. To oznaczało, że
morderca śledził ofiarę jeszcze na przyjęciu. Musiał to być
ktoś ze stada. Te wszystkie teorie kłębiły się w głowie Alison,
nie dając jej spokoju. Była tak zamyślona, że omal nie minęła
ogromnej plamy krwi przy kamieniu. Niebo było zachmurzone, więc
blask księżyca nie oświetlał lasu w niektórych miejscach.
Alison musiała się pochylić i ukucnąć by dokładnie zbadać
podłoże. Dostrzegła liczne odciski butów i ślady walki. Zapewne
żaden z nich nie należał do sprawcy. Skoro znaleźli Drake'a przy
ciele, to musieli potem go jakoś złapać. Jak było widać, nie
poszedł z nimi dobrowolnie.
- Przyczyniasz się do
poszukiwań? - rozległo się pytanie
Alison lekko uniosła
głowę. Przed nią stała Olivia. Wysoka, ciemnowłosa blondynka o
zielonych oczach. Miała na sobie krótką, obcisłą, kremową
suknię i wysokie szpilki o tym samym kolorze. Rozpuszczone fale
włosów sięgały połowy pleców. Alison zawsze zazdrościła jej
wyglądu i był to jeden z licznych powodów dlaczego za nią nie
przepadała. Kiedyś była skazana na jej towarzystwo przez to, że
umawiała się z Kevinem. Oczywiście ich burzowy związek nie trwał
długo. Być może była piękna, ale nie miała za grosz rozumu, ani
poczucia humoru. Była wypicowaną paniusią, która zupełnie nie
pasowała do często niechlujnego żartownisia, jakim był Kevin.
- Mam już dosyć tego
lasu. - westchnęła – Moje buty źle znoszą spotkanie z miękką
i wilgotną nawierzchnią.
- Możesz wrócić do
domu. Wątpię by ktokolwiek się zorientował. - mruknęła Alison,
mając nadzieję, że pozbędzie się wścibskiej towarzyszki.
- Przyczaję się na
trochę, a oni niech sobie penetrują las. Nie sądziłam, że ty też
się do nich zaliczasz.
- I taka jest prawda. -
odparła stanowczo
- To czego tutaj
szukasz? - spytała z zupełnym brakiem zainteresowana.
- Odpowiedzi. -
stwierdziła krótko
- Na jakie pytanie? Na
prawdę muszę wszystko z ciebie wyciągać?
- Możesz sobie pójść.
- burknęła
- Jak zawsze przemiła.
Zrezygnowana brakiem
wskazówek Alison, usiadła na kamieniu obok i podwinęła falbany
sukni. Nogi zaczynały ją boleć od niewygodnych butów. Z ulgą
rozpięła cienkie paski sandałków, uwalniając nadwyrężone
stopy.
- Ładne. - przyznała
Olivia – Eleganckie a zarazem delikatne. Zupełnie nie w twoim
stylu. - odgryzła się.
- Mnie się taka podoba.
- przyznał wychodzący z zarośli Juan.
Juan Cooper był starszym
bratem Olivii. Łatwo było dostrzec pokrewieństwo między nimi. Ten
sam kolor włosów i oczu, identyczne rysy twarzy i podobne
charaktery. To skreślało go z listy tolerowanych przez Alison osób.
- Rodzice na ciebie
czekają. - skierował się w stronę siostry
- Dzięki Bogu. A co z
tobą?
- Ja wrócę później.
- Jak chcesz i tak mnie
to nie obchodzi.
Zadarła wysoko głowę,
poprawiła włosy i dumnym krokiem odmaszerowała. To był znak dla
Alison by również szybko opuścić to miejsce. Tutaj nie chodziło
już tylko o lubienie kogoś czy nie. Juan był człowiekiem, który
przerażał Alison częściej niż inni. W odróżnieniu od
wszystkich, on nigdy nie powiedział na nią złego słowa, ale nie
był również miły. Porywczy charakter sprawiał, że rzadko się
kontrolował.
- Publiczny sprzeciw
Alfie, a teraz przeszukiwania miejsca zbrodni. Masz tupet. - przyznał
Był jeszcze jeden fakt,
który sprawiał, że za nim nie przepadała. Rodzina Cooperów
zawsze miała dobrą pozycje w stadzie, ale Juan był najlepszym
przyjacielem Bruna. Skoro on teraz był przywódcą, Alison musiała
uważać na słowa, a nie była w tym za dobra.
Podniosła się z
kamienia, sięgnęła po buty i boso ruszyła w stronę głównej
rezydencji. Zwyczajne odejście było najłatwiejszym
rozwiązaniem by uniknąć kolejnych kłopotów. Kiedy mijała Juana,
chwycił ją za ramię i odwrócił z powrotem do siebie.
- Już idziesz? - spytał
z udawanym rozczarowaniem
- Skończyłam co
planowałam. Poza tym nie mam zamiaru siedzieć tutaj z tobą.
- Wielka szkoda, bo ja
wolałbym abyś została.
Wyciągnął dłoń by
pogładzić ją po policzku, ale odsunęła się na tyle ile mogła.
Na ten widok, krótko się zaśmiał.
- Zawsze cię lubiłem.
Nie jesteś jak inne dziewczyny.
- Puść mnie. -
powiedziała zaciskając zęby.
Przyciągnął ją bliżej
do siebie, kładąc drugą rękę na biodrach.
- Ta suknia leży na
tobie idealnie. - ściszył głos
Alison zorientowała się
co zamierza, kiedy jego dłoń powędrowała na tył pleców, gdzie
znajdowało się sznurowanie gorsetu. Tego było już dla niej za
wiele. Prawą rękę miała unieruchomioną, a nie była leworęczna.
Słaby cios nie wiele mógł zdziałać. Pozostały jej tylko nogi.
Zamachnęła się i wbiła kolano w jego brzuch. Zabolało na tyle by
ją puścił. Szybko wykorzystała okazję, puszczając się biegiem
w stronę drogi. Przez liczne krzaki i ostre gałęzie, nie poruszała
się tak szybko jakby mogła. Suknia co chwilę o coś zaczepiała,
spowalniając ją. W duchu skarciła sie za źle obrany kierunek.
Mogła pobiec w tą samą stronę co poszła Olivia. Może przy
siostrze Juan by się opamiętał.
Udało jej się przebiec
połowę drogi, kiedy mocne uderzenie w plecy zwaliło ją z nóg.
Uderzyła całym ciałem o ziemię i na moment straciła oddech.
Silne pociągnięcie przewróciło ją na plecy. Juan usiadł na
niej okrakiem, unieruchamiając ramiona kolanami.
- Więc na czym stanęło?
- spytał odgarniając włosy z twarzy.
- Puszczaj ty zboczona
świnio! - krzyknęła
- Uważaj! Nie chcesz
chyba stracić tak pięknej twarzy. - szepnął przejeżdżając
palcem po zadrapaniu na jej twarzy.
Splunęła mu w twarz,
kiedy niżej się nachylił. Szybko wytarł ją rękawem marynarki,
śmiejąc przy tym.
- Zapomniałem do kogo
mówię. Jednak na twoim miejscu, nie próbowałbym tego ponownie.
Mówił ściszonym,
groźnym tonem, przesuwając palcem niżej wzdłuż jej szyi.
Alison zaczęła szybko
myśleć. Musiała coś wykombinować, bo nie chciała mu na nic
pozwalać. Ręce miała unieruchomione, więc ponownie nie mogła ich
wykorzystać. Nie wiedziała, czy jest na tyle silna by ściągnąć
go z siebie za pomocą nóg.
- Miałaś dzisiaj
ciężki wieczór. Przydałaby ci się odrobina rozrywki. Szczerze to
mnie też.
- Głodny wrażeń? -
syknęła – Ja też.
Całe życie sporo
ryzykowała i tym razem też nie zamierzała poddać się bez walki.
Napięła każdy mięsień w swoim ciele i zamachnęła się nogami,
oplatając nimi jego szyję. Zapewne wyglądałoby to lepiej gdyby
nie fakt, że była w sukience. Udało jej się odchylić jego ciało
na tyle by uwolnić rękę. Nie myśląc dłużej, chwyciła to co
miała pod ręką, czyli buty i wbiła obcas w jego brzuch. Usłyszała
głośny krzyk. Puścił jej ramiona i przeturlał się na ziemię.
Wstała najszybciej jak umiała, ale on zrobił to samo.
Prowizoryczna broń nie była ze srebra więc rana szybko się goiła.
- Nie ujdzie ci to na
sucho. - warknął patrząc na zakrwawioną koszulę.
Ruszył w jej stronę.
Zamachnęła się pięścią, celując w twarz. Tak jak
przewidywała wykonał unik, więc zrobiła to samo z drugą. Złapał
za jej nadgarstek i obrócił tyłem do siebie. Odchyliła głowę
mocno do tyłu. Usłyszała przyjemny chrzęst roztrzaskanego nosa.
Juan zachwiał się, odsuwając o krok do tyłu. Nie czekając na
oklaski, wymierzyła mu kopniaka w brzuch. Zgiął się w pół, ale
nie na długo. Kiedy chciała zaatakować ponownie, zablokował jej
rękę i sam wymierzył cios w głowę. Siła uderzenia sprawiła,
że zaciemniło jej się przed oczami.
- Co tutaj się dzieje?
- zawołał ktoś wybiegający zza drzew.
- Zaatakowała mnie. -
szybko odpowiedział Juan – To wariatka
Słowa wyjaśnienia,
które potem mówił ledwo co do niej docierały. Kręciło jej się
w głowie. Jedyne co jeszcze zapamiętała, to dwóch mężczyzn
prowadzących ją przez las, trzymając za ramiona.
- Skończy za to w
lochu. - warknął któryś z nich.
- Będzie miała okazję
zapoznać się z tym, którego tak uporczywie broniła. - zaśmiał
się drugi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz