niedziela, 11 maja 2014

Rozdział 4

Alison pchana z tyłu przez Kevina, szła szybkim krokiem za własną matką. Wiedziała, że to nie skończy się dobrze. Napięte plecy Samanty i wyprostowana sylwetka, twierdziły o jej złym humorze. Alison wcale jej się nie dziwiła. Ona po prostu nie mogła się powstrzymać przed tym by po raz kolejny wyjść przed szereg.  
Po znalezieniu pustego pomieszczenia na spokojny ochrzan, Alison umiejscowiła się w rogu opierając o blat stołu. Pokój niczym nie wyróżniał się od innych pomieszczeń. Ciemna, drewniana podłoga, ściany wyłożone boazerią o nieco jaśniejszym odcieniu, wielkie okna i mnóstwo starych, zabytkowych mebli.  
Kevin stał przy drzwiach, w każdej chwili gotowy by zostawić je same. Alison była wdzięczna, że dopóki Samanta nie poprosi go by wyszedł, ten zostanie przy niej. Zawsze tak robił. Nie raz udawało mu się załagodzić sytuacje i wybłagać o mniejszą karę, posługując się przy tym odpowiednimi słowami.
Teraz jednak nawet on nie mógł pomóc. Alison wiedziała, że przekroczyła granicę cierpliwości, której miejsce tak często podkreślała jej matka. Nie było w niej gniewu czy nienawiści, na którą liczyła. Samanta stała na środku z pochmurną twarzą, oczy miała zaszklone, jakby powstrzymywała się od płaczu, prawą ręką bawiła się obrączką z białego złota zawieszoną na szyi – jedyną pamiątką jaka pozostała po zmarłym ojcu Alison. Była to oznaka, że nie jest zadowolona, a wręcz rozżalona. A to było gorsze niż złość. Wtedy po prostu mogły zwyczajnie się pokłócić i pogodzić po kilku dniach kiedy opadały emocje. Alison nie wiedziała jak długo będzie trwał smutek matki. Zbyt rzadko widziała ją w takim stanie by móc to ocenić. Miała wrażenie, że zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji mimo, że nie padło jeszcze żadne słowo.  
- Powiedz coś. - poprosiła zachrypniętym głosem.
- Co mam powiedzieć? Jakich słów mam użyć, byś w końcu zmądrzała? Po tych wszystkich latach , wątpię by jakiekolwiek istniały. Podpowiedz mi. - głos jej się załamywał – Nie wiem. Nie mam już siły, Alison. Wiem, że nie jest ci łatwo, ale ty nie robisz nic by temu zaradzić. Szczególnie powinnaś uważać na każdy swój krok, zważywszy na to, że jeszcze się nie przemieniłaś. To nie jest oznaką słabości. Bo jeśli tak jest, to na świecie mało jest odważnych ludzi. Problem polega w tym, że ty źle wykorzystujesz swoje zalety. Nie ważne co myślisz, ale nie wolno ci podnieść ręki na Alfę. Nie, jeśli wiesz, że go nie pokonasz. Nie, jeśli nie masz poparcia wśród stada. A nie masz i obie o tym wiemy. Z takim zachowaniem jesteś tylko problemem i w końcu ktoś nie wytrzyma, i pozbędzie się ciebie. A ja wolałabym umrzeć, niż patrzeć jak moja córka zostaje wygnana. Nie karz mnie w ten sposób. - nerwowo machała głową. Z jej oczu popłynęły powstrzymywane łzy. - Jeśli nie chcesz tego zmienić dla siebie, to zrób to dla mnie. Tylko o to cie proszę.  
- Mamo...
Samanta przerwała jej machnięciem ręki i ocierając twarz dłonią, wyszła z pokoju. To był koniec jeśli chodzi o pewność faktu, że się pogodzą. Takie rozmowy były gorsze od szlabanów. Miały wzbudzać poczucie winy, które Alison zawsze starała się uciszyć. Zawsze działała pod wpływem chwili, krótkiego impulsu. Nie myślała o konsekwencjach bo żadne z nich nie były dla niej jakoś specjalnie bolesne. Czy to fizycznie, czy psychicznie. Robiła coś źle, dostawała karę i kilka cichych dni z matką, ale potem wszystko wracało do normy. Teraz w oczach matki dostrzegła coś czego nigdy wcześniej u niej nie widziała. Wstyd i być może nawet pogardę.
- Mógłbyś proszę odwieść ją do domu? Nie chcę żeby jechała sama taksówką. Lepiej żeby po drodze nigdzie się nie zatrzymała.
- A ty?
- Lepiej będzie jak nie będę jej się pokazywać przez jakiś czas.
- Nie o to pytam.
Podszedł bliżej. W dłoni miał białą, wilgotną chusteczkę. Ostrożnie zaczął przemywać zadrapania na jej policzku. Cicho syknęła kiedy mocniej przetarł ranę.
- Sama mogę to zrobić. - przyznała patrząc jak marszczy brwi i wykrzywia usta w grymasie rozbawienia.
- Chcesz poszerzyć zadrapanie?
- Potrafię oczyszczać rany. - oburzyła się
- Wiesz, że to nie prawda. - powiedział ignorując zaczepkę – To co powiedział Bruno.
- Yhm. - mruknęła odwracając głowę
- Hej. - podniósł jej podbródek tak by mógł spojrzeć prosto w jej oczy – Nie jesteś nic nie warta. Pamiętaj o tym.
Uśmiechnęła się nieznacznie i mocno przytuliła do przyjaciela. Objął ją ramionami i położył policzek na jej włosach. Była od niego akurat tyle niższa, że nie musiał się przy tym pochylać. Mimo, że rzadko to przyznawała, to lubiła spędzać czas w jego ramionach. Czuła się wtedy bezpiecznie, wiedziała, że jest ktoś na kim może polegać, którego zaufania nigdy by nie podważyła.
- Żałowałem, że nie powaliłem cię na ziemie, kiedy przepychałaś się przez tłum, ale teraz to uczucie w dziwny sposób zniknęło. - przyznał już mniej poważnym tonem
Zaśmiała się z twarzą ukrytą pod jego ramieniem.
- Może trzeba było to zrobić.
Alison wcześniej nie żałowała tego co zrobiła. Nie miała momentów, w których chciałaby cofnąć czas. Słowa matki dotarły do jej wnętrza, przynosząc ze sobą straszne uczucie, którego wcześniej nie znała, ale które już zaczęła nienawidzić.
- Nie udawaj, że masz brata sumienie bo i tak ci nie uwierzę.
Wypuściła powietrze z płuc i niechętnie odsunęła się od Kevina.
- Pójdę już. Odwiozę twoją mamę. - odpowiedział na niezadane pytanie.
- Dziękuję. - powiedziała kiedy wychodził.
Wbrew słowom Kevina, Alison miała sumienie, ale i tym razem nie zamierzała go posłuchać, planując być może kolejne głupstwo. Postanowiła to zrobić jeszcze zanim weszła do tego pokoju i nawet teraz po bolących słowach od matki nie zamierzała nic zmieniać. Musiała się dowiedzieć kto zabił Ericę i utwierdzić się w przekonaniu, że to nie był niejaki Drake Rooker.

* * *

Weszła między ludzi powoli opuszczających salę. Każdy kierował się w innym kierunku. Niektórzy szli do lasu, inni krążyli dookoła posiadłości lub przeszukiwali rezydencję. Szukali „tego drugiego”, jak to określił Bruno. Mogło się to okazać trudne, skoro nawet nie wiedzieli jak dokładnie wygląda.
Alison bez wahania ruszyła w stronę Gaju Zmarłych. Ericę znaleziono gdzieś na tej drodze. Bracia Mayers twierdzili, że nie było tam żadnych śladów morderstwa poza martwym ciałem. To było podejrzane. Nie minęło wiele czasu od momentu jej wyjścia z domu, aż do powiadomienia o napaści na nią. Morderca musiał dokładnie wiedzieć kiedy będzie w Gaju, a to nie było jakoś odgórnie ustalone. To oznaczało, że morderca śledził ofiarę jeszcze na przyjęciu. Musiał to być ktoś ze stada. Te wszystkie teorie kłębiły się w głowie Alison, nie dając jej spokoju. Była tak zamyślona, że omal nie minęła ogromnej plamy krwi przy kamieniu. Niebo było zachmurzone, więc blask księżyca nie oświetlał lasu w niektórych miejscach. Alison musiała się pochylić i ukucnąć by dokładnie zbadać podłoże. Dostrzegła liczne odciski butów i ślady walki. Zapewne żaden z nich nie należał do sprawcy. Skoro znaleźli Drake'a przy ciele, to musieli potem go jakoś złapać. Jak było widać, nie poszedł z nimi dobrowolnie.  
- Przyczyniasz się do poszukiwań? - rozległo się pytanie
Alison lekko uniosła głowę. Przed nią stała Olivia. Wysoka, ciemnowłosa blondynka o zielonych oczach. Miała na sobie krótką, obcisłą, kremową suknię i wysokie szpilki o tym samym kolorze. Rozpuszczone fale włosów sięgały połowy pleców. Alison zawsze zazdrościła jej wyglądu i był to jeden z licznych powodów dlaczego za nią nie przepadała. Kiedyś była skazana na jej towarzystwo przez to, że umawiała się z Kevinem. Oczywiście ich burzowy związek nie trwał długo. Być może była piękna, ale nie miała za grosz rozumu, ani poczucia humoru. Była wypicowaną paniusią, która zupełnie nie pasowała do często niechlujnego żartownisia, jakim był Kevin.
- Mam już dosyć tego lasu. - westchnęła – Moje buty źle znoszą spotkanie z miękką i wilgotną nawierzchnią.
- Możesz wrócić do domu. Wątpię by ktokolwiek się zorientował. - mruknęła Alison, mając nadzieję, że pozbędzie się wścibskiej towarzyszki.
- Przyczaję się na trochę, a oni niech sobie penetrują las. Nie sądziłam, że ty też się do nich zaliczasz.
- I taka jest prawda. - odparła stanowczo
- To czego tutaj szukasz? - spytała z zupełnym brakiem zainteresowana.
- Odpowiedzi. - stwierdziła krótko
- Na jakie pytanie? Na prawdę muszę wszystko z ciebie wyciągać?
- Możesz sobie pójść. - burknęła
- Jak zawsze przemiła.
Zrezygnowana brakiem wskazówek Alison, usiadła na kamieniu obok i podwinęła falbany sukni. Nogi zaczynały ją boleć od niewygodnych butów. Z ulgą rozpięła cienkie paski sandałków, uwalniając nadwyrężone stopy.
- Ładne. - przyznała Olivia – Eleganckie a zarazem delikatne. Zupełnie nie w twoim stylu. - odgryzła się.
- Mnie się taka podoba. - przyznał wychodzący z zarośli Juan.
Juan Cooper był starszym bratem Olivii. Łatwo było dostrzec pokrewieństwo między nimi. Ten sam kolor włosów i oczu, identyczne rysy twarzy i podobne charaktery. To skreślało go z listy tolerowanych przez Alison osób.
- Rodzice na ciebie czekają. - skierował się w stronę siostry
- Dzięki Bogu. A co z tobą?
- Ja wrócę później.
- Jak chcesz i tak mnie to nie obchodzi.
Zadarła wysoko głowę, poprawiła włosy i dumnym krokiem odmaszerowała. To był znak dla Alison by również szybko opuścić to miejsce. Tutaj nie chodziło już tylko o lubienie kogoś czy nie. Juan był człowiekiem, który przerażał Alison częściej niż inni. W odróżnieniu od wszystkich, on nigdy nie powiedział na nią złego słowa, ale nie był również miły. Porywczy charakter sprawiał, że rzadko się kontrolował.  
- Publiczny sprzeciw Alfie, a teraz przeszukiwania miejsca zbrodni. Masz tupet. - przyznał
Był jeszcze jeden fakt, który sprawiał, że za nim nie przepadała. Rodzina Cooperów zawsze miała dobrą pozycje w stadzie, ale Juan był najlepszym przyjacielem Bruna. Skoro on teraz był przywódcą, Alison musiała uważać na słowa, a nie była w tym za dobra.
Podniosła się z kamienia, sięgnęła po buty i boso ruszyła w stronę głównej rezydencji. Zwyczajne odejście było najłatwiejszym rozwiązaniem by uniknąć kolejnych kłopotów. Kiedy mijała Juana, chwycił ją za ramię i odwrócił z powrotem do siebie.  
- Już idziesz? - spytał z udawanym rozczarowaniem
- Skończyłam co planowałam. Poza tym nie mam zamiaru siedzieć tutaj z tobą.
- Wielka szkoda, bo ja wolałbym abyś została.
Wyciągnął dłoń by pogładzić ją po policzku, ale odsunęła się na tyle ile mogła. Na ten widok, krótko się zaśmiał.
- Zawsze cię lubiłem. Nie jesteś jak inne dziewczyny.
- Puść mnie. - powiedziała zaciskając zęby.
Przyciągnął ją bliżej do siebie, kładąc drugą rękę na biodrach.
- Ta suknia leży na tobie idealnie. - ściszył głos
Alison zorientowała się co zamierza, kiedy jego dłoń powędrowała na tył pleców, gdzie znajdowało się sznurowanie gorsetu. Tego było już dla niej za wiele. Prawą rękę miała unieruchomioną, a nie była leworęczna. Słaby cios nie wiele mógł zdziałać. Pozostały jej tylko nogi. Zamachnęła się i wbiła kolano w jego brzuch. Zabolało na tyle by ją puścił. Szybko wykorzystała okazję, puszczając się biegiem w stronę drogi. Przez liczne krzaki i ostre gałęzie, nie poruszała się tak szybko jakby mogła. Suknia co chwilę o coś zaczepiała, spowalniając ją. W duchu skarciła sie za źle obrany kierunek. Mogła pobiec w tą samą stronę co poszła Olivia. Może przy siostrze Juan by się opamiętał.
Udało jej się przebiec połowę drogi, kiedy mocne uderzenie w plecy zwaliło ją z nóg. Uderzyła całym ciałem o ziemię i na moment straciła oddech. Silne pociągnięcie przewróciło ją na plecy. Juan usiadł na niej okrakiem, unieruchamiając ramiona kolanami.
- Więc na czym stanęło? - spytał odgarniając włosy z twarzy.
- Puszczaj ty zboczona świnio! - krzyknęła
- Uważaj! Nie chcesz chyba stracić tak pięknej twarzy. - szepnął przejeżdżając palcem po zadrapaniu na jej twarzy.
Splunęła mu w twarz, kiedy niżej się nachylił. Szybko wytarł ją rękawem marynarki, śmiejąc przy tym.
- Zapomniałem do kogo mówię. Jednak na twoim miejscu, nie próbowałbym tego ponownie.
Mówił ściszonym, groźnym tonem, przesuwając palcem niżej wzdłuż jej szyi.
Alison zaczęła szybko myśleć. Musiała coś wykombinować, bo nie chciała mu na nic pozwalać. Ręce miała unieruchomione, więc ponownie nie mogła ich wykorzystać. Nie wiedziała, czy jest na tyle silna by ściągnąć go z siebie za pomocą nóg.
- Miałaś dzisiaj ciężki wieczór. Przydałaby ci się odrobina rozrywki. Szczerze to mnie też.
- Głodny wrażeń? - syknęła – Ja też.
Całe życie sporo ryzykowała i tym razem też nie zamierzała poddać się bez walki. Napięła każdy mięsień w swoim ciele i zamachnęła się nogami, oplatając nimi jego szyję. Zapewne wyglądałoby to lepiej gdyby nie fakt, że była w sukience. Udało jej się odchylić jego ciało na tyle by uwolnić rękę. Nie myśląc dłużej, chwyciła to co miała pod ręką, czyli buty i wbiła obcas w jego brzuch. Usłyszała głośny krzyk. Puścił jej ramiona i przeturlał się na ziemię. Wstała najszybciej jak umiała, ale on zrobił to samo. Prowizoryczna broń nie była ze srebra więc rana szybko się goiła.
 - Nie ujdzie ci to na sucho. - warknął patrząc na zakrwawioną koszulę.
Ruszył w jej stronę. Zamachnęła się pięścią, celując w twarz. Tak jak przewidywała wykonał unik, więc zrobiła to samo z drugą. Złapał za jej nadgarstek i obrócił tyłem do siebie. Odchyliła głowę mocno do tyłu. Usłyszała przyjemny chrzęst roztrzaskanego nosa. Juan zachwiał się, odsuwając o krok do tyłu. Nie czekając na oklaski, wymierzyła mu kopniaka w brzuch. Zgiął się w pół, ale nie na długo. Kiedy chciała zaatakować ponownie, zablokował jej rękę i sam wymierzył cios w głowę. Siła uderzenia sprawiła, że zaciemniło jej się przed oczami.  
- Co tutaj się dzieje? - zawołał ktoś wybiegający zza drzew.
- Zaatakowała mnie. - szybko odpowiedział Juan – To wariatka
Słowa wyjaśnienia, które potem mówił ledwo co do niej docierały. Kręciło jej się w głowie. Jedyne co jeszcze zapamiętała, to dwóch mężczyzn prowadzących ją przez las, trzymając za ramiona.
- Skończy za to w lochu. - warknął któryś z nich.
 - Będzie miała okazję zapoznać się z tym, którego tak uporczywie broniła. - zaśmiał się drugi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz