Otaczająca ich ciemność
wiła się długim korytarzem i zdawała się nie mieć końca.
Śliskie kamienie utrudniały swobodny marsz. Wszechobecny smród
pleśni drażnił nos Drake'a, nie pozwalając się skupić. Mimo
wszystko chłód i wilgoć był miłą odmianą od parzącego słońca
i skwaru panującego na zewnątrz.
- Skąd w ogóle
wiedziałeś, że mają tajny tunel, którym można wejść? -
odezwał się Rusty
- Nie jest aż tak tajny
jakby chcieli, żeby był. - odpowiedział wymijająco, mrużąc oczy
by dostrzec coś w ciemnościach. Wzmocniony wzrok był przydatny by
widzieć nierówne podłoże i zaokrąglone ściany, ale nie pomagał
zobaczyć tego czego nie było. Przed nimi rozpościerał się
korytarz i nie wyglądało by kiedyś miał się skończyć. Kiedy
ostatnio tędy szedł droga wydawała się o wiele krótsza. Czy
istniała możliwość, że pomylił zakręty? Nie – zaprzeczył
sam sobie. Przecież on nigdy się nie myli.
- Dlaczego Chris nie
poszedł z tobą?
- Nie wie, że tu
jestem.
Drake lubił Rusty'ego.
Na Boga, sam go tutaj zaprosił, ale jego słowa zaczynały go
irytować. Potrzebował teraz ciszy by nie przegapić najcichszego
dźwięku. Musiał znaleźć się w Rezydencji jak najszybciej. Wolał
zjawić się przed Alison. Z jego obliczeń wynikało, że jeśli
całą drogę pokonała pieszo to na miejscu będzie dopiero za
dwadzieścia minut. Tyle powinno mu wystarczyć o ile nie będzie
dłużej błądził w zawiłych, podziemnych tunelach niczym szczur.
- Więc kogo ratujemy?
Drake stanął i obrócił
się na pięcie spoglądając na chłopca.
- Nie mówiłem w jakim
celu tam idziemy.
- Wiem, ale skoro Chris
nie wie, że tu jesteś to oznacza, że masz szlachetne zamiary i
przybywasz w słusznej sprawie albo jest to coś tak osobistego, że
nawet on o tym nie wie. Strzelam, że chodzi o połączenie obu
faktów.
Nie krył, że zaskoczyła
go taka interpretacja. Nie sądził, że jest tak znany Rusty'iemu.
Spędzili ze sobą sporo czasu, ale nigdy nie odsłaniał się przed
nim. Łączyła ich zwyczajna, nie za bliska znajomość. Więc na
jakiej podstawie to wszystko poskładał?
Nie podobało mu się, że
rozszyfrował go piętnastoletni chłopiec. By nie zdradzać nic
więcej powrócił do marszu nie odpowiadając na zadane pytanie.
Przemilczenie podziałało bo nie usłyszał już żadnego słowa
wychodzącego z jego ust. Na początku go to cieszyło, ale kiedy
milczenie się przedłużało, zaczął czuć się nieswojo. Często
pracował razem z Chrisem, a wtedy rzadko ze sobą rozmawiali,
pogrążeni w skupieniu. Chris nie lubił gadać kiedy nie miał nic
do powiedzenia, w odróżnieniu od Rusty'iego, który często
niepotrzebnie analizował wszystkie słowa, zaszczycając wszystkich
niekończącym się monologiem. W miarę jak rósł i doroślał ta
cecha zanikała, zastąpiona przez zamknięcie w sobie i odizolowanie
od reszty. Drake wiedział, że powodem była jego sytuacja rodzinna,
a przede wszystkim niewyżyty brat. Ciężko było wtedy do niego
dotrzeć. Nigdy z nikim nie rozmawiał, unikając wszystkich. Teraz
kiedy tak ochoczo zadawał pytania, Drake powinien się cieszyć, że
chłopak ma ten okres za sobą, podtrzymując konwersacje, a nie
zbywać jego pytania wymownym milczeniem.
Właśnie miał o coś
spytać idącego za nim Rusty'iego kiedy usłyszał podniesiony męski
głos, dochodzący z końca korytarza. Zamrugał kilkakrotnie
powiekami i w końcu je ujrzał. Podwójne, okrągłe drzwiczki, tak
małe, że trzeba się przez nie przeciskać w pozycji na wpół
skulonej. Przyspieszył kroku, nadal uważając by nie wydawać przy
tym hałasu, aż w końcu głos stał się wyraźny.
- Przecież wiesz, że
Bruno nie należy do cierpliwych osób. Nie zależy ci na życiu,
Samanto?
Drake nie rozpoznał
głosu, ale ton wiele mu mówił o jego właścicielu. Zdecydowanie
stał wysoko w hierarchii. Świadczyła o tym słyszalna arogancja i
wyższość, a nawet nuta pogardy.
Dotarł do drzwiczek i
oparł o nie głowę, wsłuchując się w rozmowę.
- Nie chciałem ci o tym
mówić, bo liczyłem, że jesteś mądrzejsza. Uznano cię za
zdrajcę. Nie masz co liczyć na ułaskawienie, ale możesz
oszczędzić tego samego losu własnej córce.
Drake napiął mięśnie.
Czuł na sobie spojrzenie Rusty'iego, ale wolał nie widzieć jego
twarzy. Skoro tak szybko go rozpracował, na pewno już wie, po kogo
tutaj przyszedł.
- Wierz lub nie... -
kontynuował mężczyzna, po drugiej stronie – ale chronię Alison.
Sposób w jaki
wypowiedział jej imię, jakby sprawiało mu to przyjemność,
spowodował, że Drake'a przeszedł dreszcz.
- Nie pozwolę mu jej
skrzywdzić, ale tobie nie należy się ten przywilej. Być może
jesteście podobne z wyglądu, ale nie dorównujesz jej niczym
więcej. Jesteś słaba i bezużyteczna. Mimo to jesteś w posiadaniu
kilku ważnych informacji. Nie będę tracił czasu na groźby, bo
jak widzę już pogodziłaś się ze śmiercią. Nie jestem jednak
pewien, jak Alison zniesie widowisko jakie przygotował dla ciebie
Bruno. Myślisz, że powstrzyma się przed publiczną napaścią,
kiedy zobaczy jak podrzyna ci gardło. Nie. Obawiam się, że wtedy
srogo za to zapłaci.
Nastała krótka cisza.
Drake z trudem hamował się przed wyważeniem drzwi. Krew mu
buzowała, gotowała się do walki. Nienawidził się powstrzymywać,
zwłaszcza, kiedy jakiś drań w okrutny sposób wykorzystywał swoją
przewagę.
- Sam mówiłeś, że
nie pozwolisz by coś jej zrobili. - przemówiła Samanta. Drake nie
widział w jakim jest stanie, ale głos miała silny i pewny –
Zawsze się nią interesowałeś. Myślisz, że tego nie wiem. Jak
wodziłeś za nią wzrokiem pełnym podziwu i fascynacji. Jak
odgrażałeś się tym, którzy ją obrażali. Starałeś się być
dyskretny, ale ja i tak wszystko widziałam. Podoba ci się, ale ona
nigdy cię nie zechce. Wiesz skąd to wiem? Bo jest zupełnie taka
jak ja. Kiedy ją do czegoś zmuszasz, nie zrobi tego nawet jeśliby
się z tym zgadzała. Sprzeciwi się sama sobie byle tylko nie robić
tego co jej karzą. Nigdy nie będzie twoja. - ostatnie zdanie niemal
wykrzyknęła.
Drake spodziewał się
jakiegoś odgłosu uderzenia, albo krzyku bólu, ale usłyszał tylko
śmiech. Krótki, pełen rozbawienia.
- Twój wybór, Samanto.
Nie chcesz to nie mów. Widzimy się na ceremonii.
Ciche kroki, a potem
brzęk metalu i zardzewiałych zawiasów. Mężczyzna wyszedł z
celi. Potem kolejne kroki i następny odgłos zamykanych drzwi, po
których nastąpiła cisza. Piwnica była pusta. Drake odczekał
jeszcze chwilę, po czym wszedł do środka. Rusty przemknął się
za nim, cicho zamykając drzwi. Przed nimi pojawił się kolejny
korytarz z celami po lewej stronie. Ruszyli przed siebie, dokładnie
oglądając każdą z nich. Dotarli do przedostatniej. W rogu
siedziała kobieta o ciemnych, poskręcanych włosach. Drake od razu
ją rozpoznał. Co prawda nie spodziewał się tutaj nikogo innego,
ale ostre rysy twarzy za bardzo przypominały mu Chrisa, by mógł je
przeoczyć.
Samanta od razu go
dostrzegła, jak tylko przekroczył próg celi. Zmierzyła go
lodowatym spojrzeniem, a potem nieco łagodniejszym potraktowała
Rusty'iego.
- Mówiłem, że się
jeszcze spotkamy. - wzruszył ramionami i ukucnął przed nią.
Była przykuta do ściany,
ale na szczęście kajdany nie były srebrne. Drake poczuł
nieprzyjemne pieczenie na nadgarstkach. Już prawie się wygoiły,
ale wspomnienie tej celi, przypomniało mu przeszywający ból. Czuł
jak srebro wżyna się w jego kości, przepala przez skórę. Niemal
całkowicie stracił czucie w palcach. Potrząsnął głową by
przywrócić się do teraźniejszości. Napotkał pytające
spojrzenie błękitnych oczu.
- Jestem tutaj by pomóc.
- wyjaśnił
- Alison. - wyszeptała
- Jestem sam. - spojrzał
na Rusty'iego – To znaczy prawie sam.
Samancie wyraźnie
ulżyło. Wypuściła powietrze i nieco rozluźniła plecy. Drake
uznał, że nie obniosła poważnych obrażeń. Ręce miała trochę
posiniaczone, ale poza tym wszystko było w porządku. Przynajmniej
na zewnątrz.
- Ty... - zawahała się
– Już nic nie rozumiem.
- Nie czas na
wyjaśnienia.
Sięgnął do łańcuchów
i mocno pociągnął. Z lekkim oporem, ale w końcu ustąpiły.
Chciał pomóc jej wstać, ale powstrzymała go, zaciskając palce
wokół jego przedramienia.
- Znałeś Williama? -
spytała z nadzieją. Oczy jej się zaszkliły, kiedy westchnął i
odpowiedział.
- Wychował mnie.
Zaśmiała się,
powstrzymując od łez.
- Wiedziałeś o
naszyjniku. Dałeś go Alison.
- Naprawdę nie ma
czasu, na... - chciał ją podnieść, ale znowu przyciągnęła go
na dół.
- Dziękuję. -
powiedziała patrząc prosto w jego oczy. - Alison jest wszystkim co
po mnie pozostanie. To ją powinieneś chronić. Nie mnie.
Poczuł silny skurcz w
żołądku. Przeraził go fakt, że to wcale nie był kolejny atak,
tylko ukłucie żalu. Kobieta przed nim była matką jego
przyjaciela, kogoś kto był dla niego jak brat. Co gorsza wcale nie
wiedziała, o jego istnieniu. Chciał jej to powiedzieć, ale
spodziewał się reakcji. Nie było czasu na kolejne pytania. Musieli
stąd wyjść.
- Wynosimy się. -
oznajmił twardo
- Tak jak twój
towarzysz? - jej wzrok powędrował za jego plecy.
Odwrócił się na pięcie
i napotkał pustą ścianę. Rusty gdzieś zniknął. Zaklął pod
nosem i skierował się z powrotem do Samanty.
- Idziemy. - ponaglił
- Nie pójdę. -
zaprzeczyła machając głową – Jak zobaczą, że mnie nie ma od
razu pójdą do Alison. Będą pewni, że to ona mnie uratowała. Nie
mogę jej tak narażać. Przykro mi, ale ja zostaję.
Drake nie wierzył w to
co usłyszał. Z jednej strony, nawet ją rozumiał, ale i tak nie
miał zamiaru jej tutaj zostawiać.
- Posłuchaj, Alison...-
urwał raptownie na odgłos otwieranych drzwi.
Ktoś schodził do
piwnicy. Po ciężkich krokach domyślił się, że to nie Rusty.
Szybko wstał i przyległ do ściany, gotowy do ataku. Jak tylko
mężczyzna wyszedł zza rogu, wchodząc do celi, wykonał skok w
jego stronę, odpychając się od ściany. Ku jego zaskoczeniu facet
prawie w ogóle nie drgnął, więc wycelował pięścią w jego
szczękę, ale został popchnięty, chybiając.
- To znowu ty! - warknął
Drake też go rozpoznał.
Był to jeden z braci, którzy pojmali go pierwszej nocy, kiedy tutaj
był. Zorientował się, że był to ten wyższy i potężniejszy,
niemal dwa razy większy od niego.
- Narobiłeś nam samych
problemów. - warknął
- Uznam to za
komplement. - uśmiechnął się wyzywająco
Mężczyzna wysyczał coś
co brzmiało jak groźba przerobienia na sieczkę, po czym jego oczy
zalśniły, kły się wydłużyły, a z palców wyrosły pazury.
Drake skrzywił się nieco. Sam nie mógł sobie pozwolić na coś
podobnego. Kolejna sytuacja, w której nie mógł w pełni
wykorzystać swoich wilkołackich zdolności. Posiadał jednak siłę,
zwinności i szybkość. Miał zamiar zrobić z nich użytek. Nie
czekając na zaproszenie, rzucił się do ataku. Przeciwnik mimo
rozmiarów, okazał się równie zręczny. Odparowywał ciosy z
gracją i zadawał z siłą rozpędzonego samochodu. Niewiele czasu
minęło i oboje byli zlani potem. Drake zdał sobie sprawę, że nie
ma szans z tak wielkim przeciwnikiem. Mimo to nie rezygnował.
Wykorzystując moment chwilowego ogłuszenia, jaki mu zagwarantował
ciosem w głowę, wyskoczył do góry, podciągnął się na stalowym
pręcie podtrzymującym sufit i mocnym kopniakiem zepchnął
przeciwnika na ścianę. Nawet jeśli było to dla niego bolesne, to
nie okazał tego w żaden sposób. Odbił się od kamieni i łapiąc
Drake'a, za koszulkę, przerzucił go na drugą stronę. Siła
uderzenia, sprawiła, że musiał łapczywie nabrać powietrza.
Przeszył go potworny ból w klatce piersiowej. Czuł jak jego płuca
płoną.
Tylko nie teraz.
Upadł na posadzkę,
opierając dłonie na ziemi. Starał się panować nad sobą, ale
jego ciało zaczęło drżeć. Nie potrafił powstrzymać bólu. Tego
jednego nie mógł zrobić. Zakręciło mu się w głowie od
paraliżującego pieczenia.
Usłyszał głośne
prychnięcie pełne pogardy.
- Taki z ciebie
wojownik. Wróć kiedy zdołasz utrzymać się na nogach przez pięć
sekund.
Głos nieco rozjaśnił
mu w głowie, ale obraz nadal był rozmazany. Trząsł głową, chcąc
przywrócić ostrość widzenia. Coś głośno zabrzęczało,
następnie do jego uszu dotarł dziwny charkot. Uniósł głowę.
Widział jak Samanta zaciska łańcuch na szyi mężczyzny,
pozbawiając go tchu. Wiedział, że musi wstać, ale mięśnie
odmówiły mu posłuszeństwa. Przerośnięty facet przy drobnej
kobiecie wyglądał jak tankowiec przy łódce. Szansa na wygraną
była krótka. Mężczyzna nie mogąc dosięgnąć Samanty, skoczył
do tyłu, przygniatając ją do ściany. Poluźniła uścisk i
wyrzuciła łańcuchy. Sięgnął po nią nienaturalnie wielką
dłonią i chwycił za gardło. Bezradnie machała nogami w
powietrzu, starając się wyrwać.
To był moment, w którym
Drake mógł zakończyć pojedynek. Przechylić szalę. Ignorując
ból, na trzęsących się kolanach powoli wstał. Ręce mu drżały,
ale pewnie ścisnął za łańcuch leżący na ziemi. Zbierając
siły, rzucił się do ataku. Skoczył na plecy mężczyzny i oplótł,
łańcuch dookoła jego gardła. Zdezorientowany, zamachnął się
rzucając Samantą o podłogę. Zaczął się cofać w stronę
ściany. Popełnił błąd wykorzystując tą samą technikę co
wcześniej. Drake zaparł się stopami o nierówne kamienie, uginając
nogi w kolanach. Napinając wszystkie mięśnie wykonał obrót, nad
głową przeciwnika, przerzucając go na drugą stronę. Mężczyzna
uderzył głową o kamienie i bezwładnie zsunął się na podłogę.
Drake odetchnął dwa
razy, widząc niegroźnego już przeciwnika. Ramiona bolały go od
wysiłku. Jednak zapomniał o bólu widząc Samantę, leżącą na
podłodze. W mgnieniu oka pokonał dzieląca ich odległość,
upadając na kolana. Oczy miała szeroko otwarte i przerażone.
Wszędzie pełno było jej krwi, wypływającej strumieniami z
rozerwanej szyi. Drake dokładnie widział ślady pazurów
przebijających skórę i rozcinających ją niczym żyletki.
Spojrzała na niego ciężko oddychając. Drżącą ręką sięgnęła
do łańcuszka. Mocnym pociągnięciem zerwała go i włożyła w
jego dłonie.
- Alison... -
wycharczała.
Usta wypełniły się
krwią, oczy wykonały szaleńczy obrót i momentalnie zastygły. Jej
ręka bezwładnie opadła na podłogę.
Drake znowu znalazł się
w ciemnym lesie, otoczony przez smród dymu, krwi i ziemi. Widział
zakrwawioną postać starającą się złapać ostatni oddech. Słowa
prośby by zaopiekował się bratem. Blada, silna dłoń wkładająca
srebrnego wilka w jego małe, drżące palce. Miał wtedy zaledwie
siedem lat. Bał się jak nigdy dotąd, bo wiedział co nastąpi.
Śmierć przyszła szybko i zabrała jego przyszywanego ojca na
zawsze.
Skazany na powtórzenie
historii, nie zdołał wydobyć z siebie nic więcej poza głośnym
krzykiem.