niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział 30

  Schody były wąskie i strome. Alison musiała podpierać się ściany by utrzymać równowagę. W jakiś magiczny sposób w miarę jak przemieszczali się w dół, w ścianach zapalało się białe światło, które nie miało żadnego źródła. Dziwaczne lampki rozrzedzały ciemność, ułatwiając schodzenie. Wkrótce schody zniknęły ustępując gładkiej i równej powierzchni. Podłoga wydawała się być wypolerowana, tak że odbijała światło niczym lustro.  
Chris szedł przodem. Alison wpatrywała się w jego plecy, starając się iść tuż za nim. Coś w tym miejscu sprawiało, że stawały jej włosy na karku. Może było to spowodowane przejmującym chłodem, być może to wąski korytarz lub panujący półmrok, ale miała ochotę zawrócić i pobiec na górę.
Niepokój minął kiedy weszli do niewielkiej komnaty o nierównych ścianach z szczelinami, w których chowało się światło. Otaczające ich skały miały kolor grafitu. Alison nie była pewna, ale stwierdziła, że znajduje się w bazaltowej jaskini. Na wprost nich wyrzeźbiona była półka, na której znajdowało się kolejne uniesienie, zakryte od góry czerwonym materiałem. Po obu jego stronach paliły się czarne świece, z wyrytymi triskelionami. Kiedy przyjrzała się bliżej, zauważyła, że ściany pokrywają podobne wzory, a na posadce tuż przed ołtarzykiem widniał kolejny napis, którego nie trzeba było tłumaczyć.
Bene quiescas.
Spoczywaj w pokoju.
- Dlaczego pochowaliście go tutaj? - spytała cicho. Nie była pewna czy uniesiony głos byłby na miejscu. Przecież na cmentarzach zawsze mówi się prawie szeptem.
- Nie my wybraliśmy. Przyjaciel ojca uznał, że to bezpieczne miejsce, którego nikt nie zbezcześci. Uważał, że ta jaskinia to pewnego rodzaju hołd.
- W zgliszczach Głównego Domu nie znaleziono żadnych kości. - mówiła neutralnym tonem, ale w środku, aż trzęsła się z żalu - Wszystko doszczętnie spłonęło. Nie będę mogła zrobić tego samego dla matki.
Alison mocno wciągnęła powietrze. Zdała sobie sprawę z specyficznego zapachu panującego wewnątrz. Połączenia naturalnej woni jaskini z czymś w rodzaju pieprzu i jakby przypalanego miodu. Zaczęła się zastanawiać, czy to przez świece.
- Jak to możliwe, że wciąż się palą? Wosk w ogóle się nie topi, a płomień pozostaje nieruchomy.
- To działanie magii. - wyjaśnił – Wszystko tutaj jest chronione zaklęciami.
Alison przypomniała sobie jak jej matka mówiła o bliskim czarodzieju, który pomagał ich rodzicom utrzymywać kontakt. Musiał też stworzyć to miejsce.
- Czy ten czarownik mógłby zrobić coś takiego też dla niej?
Chris wykonał obrót na pięcie, stając na wprost wejścia. Jego nos delikatnie się poruszył, jakby coś wyczuł.
- Myślę, że sama powinnaś go spytać. - powiedział wpatrując się w korytarz, przez który weszli do środka.
Alison odwróciła głowę akurat w momencie kiedy z ciemności wyłoniła się wysoka postać. Mężczyzna o czarnych włosach i hebanowej cerze. Długi, skórzany płaszcz okrywający jego ramiona sięgał niemal ziemi. Jego zielone oczy wpatrywały się w nią z uwagą. W jednej chwili Alison odkryła, że widziała go już wcześniej.
- Mężczyzna z telefonem. - szepnęła na bezdechu
Chris na moment spojrzał na nią nie wiedząc o co chodzi, po czym zwrócił się do przybysza.
- Darren Wayne. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś cię zobaczę. - w jego głosie nie było radości
Mężczyzna zrobił powolny krok w przód, stając w pełnym blasku światła.
- Christopher i Alison Stevenson. Nie sądziłem, że kiedykolwiek ujrzę was razem. - odpowiedział – Wasi rodzice sporo wycierpieli by was rozdzielić.
- Ty jesteś tym czarownikiem, który im pomagał. - Alison nie wiedziała czy pyta czy stwierdza. Była w zbyt dużym szoku by przejmować się tym jak to zabrzmiało.
- Minęło tyle lat. - odparł z goryczą Chris – Myślałem, że już nie obchodzi cię mój los. Nie pojawiłeś się ani razu od śmierci ojca. Nawet kiedy pisałem, błagając byś nam pomógł. Drake ...
- Odszedłem wraz z śmiercią Williama. - przerwał mu – I to śmierć sprawiła, że wróciłem.
- Skąd...? - nie dała rady dokończyć pytania. Mówienie o tym wprost było dla niej za trudne.
- Kiedy żyli robiłem wszystko by mogli być razem. Teraz odpowiadam za to by ponownie ich połączyć.
Oboje byli zbyt zdezorientowani by cokolwiek powiedzieć. Darren minął ich bez słowa, wyciągając ręce w powietrze. Z jego palców błysnęło błękitne światło, po czym w powietrzu uformował się gęsty, szary dym. Dopiero po chwili Alison zorientowała się, że to pył. Czarownik wykonał nieokreślony gest i materiał zasłaniający skałę uniósł się wypuszczając podobną masę ze środka. Dwa obłoki pyłu i dymu, zaczęły się ze sobą mieszać, wiły się i przeplatały niczym węże, by razem opaść na dno. Ściany się zatrzęsły, a na ich powierzchni zaczęły pojawiać się nowe wzory. Białe światło wypalało skały, pozostawiając za sobą cienkie ścieżki, które uformowały się w równe okręgi, otaczające każdy triskelion. Płótno z powrotem zakryło wnękę i wszystko powróciło do normy.
- Jak to możliwe? - Alison pierwsza przerwała ciszę – Jakim cudem?
- Jestem czarownikiem. Wydobycie duszy spod rumowiska nie jest wielkim osiągnięciem. - odparł nieco znudzonym tonem
- Więc to miejsce nie było tylko dla ojca. Stworzyłeś je z myślą o ich obojgu. - stwierdził Chris.
- To nie jest przypadkowa wyspa. - powiedział jakby to jedno zdanie miało cokolwiek wyjaśnić.

* * *

Jakieś dwie godziny po wyjściu Alison z domu, usłyszał jak zbiornik na alkohol o imieniu Rusty, wygramolił się z łóżka. Kiedy wszedł do salonu, Kevin nie mógł powstrzymać złośliwego uśmiechu pełnego satysfakcji. Chłopak wyglądał okropnie i zapewne tak samo się czuł. Rozczochrane, kasztanowe włosy wyglądały jakby ktoś podłączył je do prądu. Nieregularnie sterczały skierowane w każdym kierunku. Oczy miał podpuchnięte i nadal przymknięte od wielu godzin snu. Lekko się zataczając, powoli sunął przed siebie, przecierając twarz. Ciągnąc nogi po podłodze, bez słowa przeszedł od razu do kuchni. Na wpół przytomny wymacał kran i odkręcając korek włożył głowę do zlewu. Woda spływała po jego twarzy, szybkimi strumieniami podczas gdy on stał nieruchomo, z rękoma opartymi o blat.
Kevin obserwując całą tą sytuację, z nadal wyrytym uśmiechem siedział na kanapie oglądając telewizję. Odbiornik był specjalnie ustawiony na wysoki poziom głośności. Wystarczająco by rozdrażnić wilkołaka na kacu z potwornym bólem głowy.
- Pod lodówką jest zamrażalnik. W pierwszej szufladzie trzymam kostki lodu. Uważam, że twoja głowa szybciej dojdzie do siebie kiedy ją tam umiejscowisz.
- Błagam powiedz, że masz piwo. - jego głos był zagłuszony, przez głośne sapanie i plusk wody. - Czuję się jakbym żarł piasek całą noc.
- Nie żarłeś, ale wciągałeś i to coś o wiele gorszego.
Zakręcił kran i odwrócił się w stronę Kevina, ze słabym uśmiechem. Zrobił to tak gwałtownie, że woda z jego włosów rozprysła się po całym pomieszczeniu.
- Więc to w tym tkwi problem. Przeze mnie poczułeś nagły głód?
- Poczułem, że muszę oddać kanapę do czyszczenia. - warknął, wstając – Nie miałeś prawa jej tutaj zapraszać. Jeśli chcesz się z kimś przespać to proszę bardzo. Nic do tego nie mam, ale moje mieszkanie zostaw w spokoju.
- W porządku. - uniósł ręce w geście poddania.
Z powrotem usiadł na swoje miejsce przez cały czas go obserwując. Nieprzejęty ostrym tonem Kevina, oparł się o blat z założonymi rękoma i szeroko się szczerzył. Kevin zupełnie nie wiedział dlaczego jest taki z siebie zadowolony. Rusty uniósł brew, wyzywająco. Odepchnął się od kuchennych szafek i otworzył jedyny śmietnik. Dokładnie przyjrzał się jego zawartości i znowu spojrzał na Kevina.
- Gdzie to schowałeś? Zostawiłeś na potem?
- Spaliłem, wyrzuciłem, zakopałem pod ziemią. Nie ważne. Przepadło.
- A może krąży w twoim organizmie? - przekrzywił głowę zadowolony, wskazując na niego palcem.
- Nie będę już sięgał po to świństwo. - zacisnął dłonie w pięści
Ku zaskoczeniu Kevina Rusty nie skomentował jego postanowienia, ani go nie podważył dzięki czemu Kevin odetchnął z ulgą. Sam nie był pewien czy mu się uda, ale zrobi wszystko by utrzymać się w ryzach. Po tym co mógł spowodować, nie chciał nawet patrzeć na narkotyki.
- W każdym razie. Dzięki za przenocowanie. Jesteś dobrym kumplem.
- Gdzie idziesz? - spytał patrząc jak Rusty kieruje się w stronę wyjścia.
- Wracam do siebie. Jakbyś czegoś kiedyś potrzebował to zadzwoń.
- Jesteś pewien, że masz gdzie wracać?
- A co mam zostać? - spytał kwaśno – Nie dzięki. Nie będę się narzucał. Wbrew pozorom nie żyję mi się aż tak źle. Mam swoje lokum. Do zobaczenia
Kevin wahał się czy by jednak go nie zatrzymać. Nawet kiedy słyszał jak wychodzi z kamienicy miał ochotę za nim pobiec, ale niby co miałby mu zaproponować? Lokum w jego mieszkaniu? Nie było tutaj miejsca dla trzech osób. Dosłownie. Teraz kiedy mieszkała z nim Alison, Rusty musiał polegać sam na sobie, do czego zapewne był przyzwyczajony. Mimo wszystko Kevin nie zamierzał tak go zostawić. Może i jego kumpel nie miał pojęcia co to jest moralność albo wychowanie, ale nie zasługiwał na włóczenie się po mieście całymi dniami wraz z nieprzyjemnymi ludźmi.
* * *

Powietrze było chłodne nawet na zewnątrz. Wiatr rozwiewał włosy Alison, tak że po kilku bezowocnych próbach okiełznania ich, pozwoliła by jak dzikie szalały wokół jej głowy. Siedziała wsłuchując się w plusk wody i czekała aż Chris powróci. Poprosił by dała mu kilka minut, więc samotnie wyszła z jaskini. Starała się nie myśleć o niczym, ale w ostatnich dniach zbyt wiele się wydarzyło. Wszystko zaczęło jej się mieszać, tak, że kiedy o tym rozmyślała szybko traciła wątek co właściwie chce rozwikłać. Wiedziała, że każde pojedyncze wydarzenie jest w pewien sposób powiązane z innymi. Tragedia ciągnęła za sobą następną. Starała się znaleźć winowajce. Za każdym razem myślała o Juanie. To on mógłby zabić Ericę, bez problemu mógł roznosić plotki i nastawiać wilkołaki przeciwko sobie skoro znikał gdzieś na całe noce. Do tego jeszcze ta podejrzana dziewczyna. Jedno tylko było niejasne. Kiedy była w Głównym Domu by ocalić matkę, naprawdę wierzyła, że chce ją chronić. Nie miałoby to sensu by potem podpalił ją żywcem. Chyba, że udawał. Alison znała go na tyle dobrze by wiedzieć, że jest genialnym aktorem.
Była zdenerwowana, że za każdym razem kiedy myśli że wie co się stało, prawda wymyka jej się z rąk. Czuła, że jest blisko rozwiązania, ale nie na tyle by całkowicie rozwikłać zagadkę.
Usłyszała szelest liści i czyjeś kroki za plecami. Odwróciła głowę i ujrzała Darrena zmierzającego w jej stronę. Usiadł obok niej, kładąc ręce na kolanach. Patrząc na jego poważną twarz, tak gładką, pozbawioną jakichkolwiek oznak starości, zaczęła się zastanawiać ile właściwie ma lat. Nie wiedziała nic o czarownikach. Może oni na zawsze pozostają młodzi jak wampiry?
- To co zrobiłeś było piękne. - przyznała wspominając prochy tańczące w powietrzu, łączące się w jedną całość – Wyglądało trochę jak scena z filmu. Nie wiem tylko skąd wiedziałeś, że moja mama nie żyje. Byłeś w mieście jeszcze zanim to się stało. Pożyczyłeś mi ten cholerny telefon, ale nie powiedziałeś ani słowa.
- Dni każdego są policzone, Alison, a dzień śmierci zapisany w miejscu, do którego żaden z nas nigdy nie dotrze. Są jednak tacy, którzy potrafią zarysować granice między światami.
- Przewidziałeś dzień jej śmierci? - zdziwiła się
- Nie mówiłem o sobie.
- Czy to nie samolubne, znać czyjąś datę śmierci i nie zrobić nic by temu zapobiec. - zarzuciła, wyrywając palcami trawę, rosnącą obok.
- Wiem, że teraz w to nie uwierzysz, ale twoja matka czekała na tą chwilę. Mimo, że z całych sił próbowała ciągnąć swoją egzystencję, pragnęła umrzeć. Gdyby nie ty najpewniej popełniłaby samobójstwo już lata temu. Była na tyle silna by żyć w smutku i rozpaczy, a robiła to tylko i wyłącznie dla ciebie. Miłość, która łączyła Samantę i Williama była niczym uczucie Romea i Julii lub Tristana i Izoldy. Życie w odosobnieniu powoli ich zabijało jednak nie wystarczająco by przynieść ukojenie. Myślę, że dopiero teraz są tak naprawdę szczęśliwi.
- Chcesz powiedzieć, że na ich prochach wyrośnie cudowne, magiczne drzewo. - zakpiła
- Nie wszystko jest tak banalne. - skrzywił się – Jestem jednak pewien, że ta jaskinia będzie miejscem o ogromnej mocy, które niejednokrotnie zostanie wykorzystane.
- Przez ciebie. - odparła z goryczą. - To dlatego im pomagałeś? By mieć swój własny akumulator energii?
- Skłamałbym gdybym powiedział, że nie było to moim celem. Sporo ryzykowałem, pomagając im. Można powiedzieć, że pomogliśmy sobie nawzajem. Musiałem utrzymać ich miłość, podsycić ją by zyskała na sile. Im dłużej żyli osobno, tym łącząca ich więź była mocniejsza, ale gdybym mógł wybrać... Zrobiłbym wszystko by żyli razem. Patrzenie na ich nieszczęśliwe twarze każdego dnia nie było łatwe. Wiedziałem, że cokolwiek bym nie uczynił i tak ich rozdzielą. Byli z dwóch różnych światów, pochodzili z wrogich stad.
- Dlaczego nie powiedziałeś matce o tym, że jej syn żyje? Dlaczego zostawiłeś Chrisa z ojcem?
- Nie byłem pewien czy przeżyje. Kiedy usuwałem go z łona Samanty, był ledwo żywy. Jego serce prawie nie biło. William błagał mnie bym coś zrobił, cokolwiek by go ocalić. Twoja matka była wilkołakiem, dlatego dziecko jej szkodziło. Urodziłoby się zdrowe gdyby była Zmiennokształtnym . Nigdy nie widziano innego przypadku. Dlatego wasz rodzaj jest tak rzadki. Większość was ginie jeszcze przed porodem, albo podczas swojej pierwszej przemiany.
- Ale Chris przeżył. - zauważyła
- Wiesz co się mówi o istotach, które mają tak niezwykły dar zmieniania kształtu?
Alison mimowolnie potrząsnęła głową.
- Że są darem od Bogów. Wojownikami o niezwykłej mądrości. Na ich barkach spoczywa brzemię, które muszą udźwignąć. We krwi macie walkę, jesteście rodzonymi przywódcami. Były czasy kiedy wilkołaki modliły się o Zminnokształtnego, który zdoła ich poprowadzić. Nie są to puste słowa. Każdy Zmiennokształtny ma do wykonania misje. By ocalić syna, William musiał podjąć trudną decyzję. Jedynym sposobem by Christopher przeżył było podzielenie tego brzemienia. Musiałem odebrać część jego mocy, ale by to się udało twoja matka musiała ponownie urodzić. William wiedział, że Samanta może tego nie przeżyć, ale zgodził się. Zdecydował o jej losie, przez co sam siebie nienawidził. Brzydził się sobą, twierdził, że na nią nie zasługuje.
- Opowiadała mi, że po śmierci dziecka, odsunął się od niej.
- Bał się, że źle zrobił. Wychowywał syna w tajemnicy przed nią. Obawiał się, że jeśli Samanta dowie się prawdy, znienawidzi go.
- To jest chore. Nie mogłaby tego zrobić. Powinien powiedzieć jej o Chrisie.
- Chciał, ale nie był pewien czy urodzisz się żywa. Jeśli tak by się nie stało Chris wkrótce też by umarł. Umiejętności, które powinien mieć jeden osobnik, zostały podzielone na waszą dwójkę. Jedno nie przeżyje bez drugiego.
- Dosłownie? - przestraszyła się – Jeśli jedno z nas umrze pociągnie za sobą tą drugą połowę?
- Wbrew pozorom jesteście jednością.
- Zamierzałeś nam to kiedyś powiedzieć gdybyśmy nie wpadli na siebie dzisiaj? - zdenerwowała się.
Nie była zachwycona, że tak naprawdę nie może czuć się bezpieczna. By utrzymać się przy życiu, nie wystarczy by chroniła siebie, ale też i brata? Co za ironia. - pomyślała. Przecież jeszcze nie dawno chciałaby by istniała więź między nią, a Chrisem. Nie była tylko pewna, czy o tak fizyczne połączenie jej chodziło.
- Nie wpadliśmy na siebie. Darren przybył tutaj specjalnie.
Oboje się odwrócili. Kilka metrów dalej w cieniu drzew stał Chris, niedbale oparty o pień.
- Wiedziałeś o tym? - wstała mierząc go ostrym wzrokiem
- Nie, ale stałem tu dość długo by usłyszeć waszą rozmowę. Wszystko to co robią czarownicy nie jest przypadkowe. Wiedział, że tutaj dziś będziemy.
- I jesteś taki spokojny? - zdziwiła się – To nie jest zabawne. Każdy nasz ruch będziemy musieli przemyśleć dwa razy, bo narażamy nie tylko siebie. Nie wiem jak ty, ale ja nie jestem dobra w zastanawianiu się nad swoimi czynami.
- Pomyśl pozytywnie. - powiedział Darren wstając z ziemi – Każdy ból, smutek, radość. Wszystko możecie dzielić między sobą.
- To jest pocieszenie? Wybacz, ale jeśli miało mi to poprawić humor to nie zadziałało. - rzuciła
- Będzie mógł zrobić coś więcej niż tylko powiedzieć ci jak przejść swoją pierwszą przemianę. Może zabrać twój ból kiedy każda kość w twoim ciele będzie się łamać, kiedy skóra będzie płonąć od wyrastającej sierści, albo czegokolwiek innego w zależności w co się zmienisz. Proszę tylko nie pytaj skąd wiem, że jeszcze się nie zmieniałaś. Mam już dość waszej niewiedzy. To naprawdę nie moja odpowiedzialność. Już nie. Wykonałem swoje zadanie do końca i nic tu po mnie.
Nagłym ruchem, wyprostował ręce, a jego dłonie ponownie zapłonęły błękitnym światłem. Powietrze dookoła niego zaczęło wirować. W jednej chwili stał przed nimi z lekko zadumanym spojrzeniem, by w sekundzie zniknąć na ich oczach.
Przez moment stali, wpatrując się w puste miejsce. Jeśli Chris był tak samo zaskoczony jak Alison, to idealnie to maskował. Nie wyczytała nic z jego twarzy. Nie musiała patrzeć w lustro by widzieć własne szeroko otwarte oczy i prawie rozdziawione usta.
Słyszała swój, a jednak brzmiący obco głos wydobywający się z jej gardła.
 - Powiedz, że to wszystko to tylko sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz