Schody były wąskie i
strome. Alison musiała podpierać się ściany by utrzymać
równowagę. W jakiś magiczny sposób w miarę jak przemieszczali
się w dół, w ścianach zapalało się białe światło, które nie
miało żadnego źródła. Dziwaczne lampki rozrzedzały ciemność,
ułatwiając schodzenie. Wkrótce schody zniknęły ustępując
gładkiej i równej powierzchni. Podłoga wydawała się być
wypolerowana, tak że odbijała światło niczym lustro.
Chris szedł przodem.
Alison wpatrywała się w jego plecy, starając się iść tuż za
nim. Coś w tym miejscu sprawiało, że stawały jej włosy na karku.
Może było to spowodowane przejmującym chłodem, być może to
wąski korytarz lub panujący półmrok, ale miała ochotę zawrócić
i pobiec na górę.
Niepokój minął kiedy
weszli do niewielkiej komnaty o nierównych ścianach z szczelinami,
w których chowało się światło. Otaczające ich skały miały
kolor grafitu. Alison nie była pewna, ale stwierdziła, że znajduje
się w bazaltowej jaskini. Na wprost nich wyrzeźbiona była półka,
na której znajdowało się kolejne uniesienie, zakryte od góry
czerwonym materiałem. Po obu jego stronach paliły się czarne
świece, z wyrytymi triskelionami. Kiedy przyjrzała się bliżej,
zauważyła, że ściany pokrywają podobne wzory, a na posadce tuż
przed ołtarzykiem widniał kolejny napis, którego nie trzeba było
tłumaczyć.
Bene quiescas.
Spoczywaj
w pokoju.
- Dlaczego pochowaliście
go tutaj? - spytała cicho. Nie była pewna czy uniesiony głos byłby
na miejscu. Przecież na cmentarzach zawsze mówi się prawie
szeptem.
- Nie my wybraliśmy.
Przyjaciel ojca uznał, że to bezpieczne miejsce, którego nikt nie
zbezcześci. Uważał, że ta jaskinia to pewnego rodzaju hołd.
- W zgliszczach Głównego
Domu nie znaleziono żadnych kości. - mówiła neutralnym tonem, ale
w środku, aż trzęsła się z żalu - Wszystko doszczętnie
spłonęło. Nie będę mogła zrobić tego samego dla matki.
Alison mocno wciągnęła
powietrze. Zdała sobie sprawę z specyficznego zapachu panującego
wewnątrz. Połączenia naturalnej woni jaskini z czymś w rodzaju
pieprzu i jakby przypalanego miodu. Zaczęła się zastanawiać, czy
to przez świece.
- Jak to możliwe, że
wciąż się palą? Wosk w ogóle się nie topi, a płomień
pozostaje nieruchomy.
- To działanie magii. -
wyjaśnił – Wszystko tutaj jest chronione zaklęciami.
Alison przypomniała
sobie jak jej matka mówiła o bliskim czarodzieju, który pomagał
ich rodzicom utrzymywać kontakt. Musiał też stworzyć to miejsce.
- Czy ten czarownik
mógłby zrobić coś takiego też dla niej?
Chris wykonał obrót na
pięcie, stając na wprost wejścia. Jego nos delikatnie się
poruszył, jakby coś wyczuł.
- Myślę, że sama
powinnaś go spytać. - powiedział wpatrując się w korytarz,
przez który weszli do środka.
Alison odwróciła głowę
akurat w momencie kiedy z ciemności wyłoniła się wysoka postać.
Mężczyzna o czarnych włosach i hebanowej cerze. Długi, skórzany
płaszcz okrywający jego ramiona sięgał niemal ziemi. Jego zielone
oczy wpatrywały się w nią z uwagą. W jednej chwili Alison
odkryła, że widziała go już wcześniej.
- Mężczyzna z
telefonem. - szepnęła na bezdechu
Chris na moment spojrzał
na nią nie wiedząc o co chodzi, po czym zwrócił się do
przybysza.
- Darren Wayne. Nie
sądziłem, że jeszcze kiedyś cię zobaczę. - w jego głosie nie
było radości
Mężczyzna zrobił
powolny krok w przód, stając w pełnym blasku światła.
- Christopher i Alison
Stevenson. Nie sądziłem, że kiedykolwiek ujrzę was razem. -
odpowiedział – Wasi rodzice sporo wycierpieli by was rozdzielić.
- Ty jesteś tym
czarownikiem, który im pomagał. - Alison nie wiedziała czy pyta
czy stwierdza. Była w zbyt dużym szoku by przejmować się tym jak
to zabrzmiało.
- Minęło tyle lat. -
odparł z goryczą Chris – Myślałem, że już nie obchodzi cię
mój los. Nie pojawiłeś się ani razu od śmierci ojca. Nawet kiedy
pisałem, błagając byś nam pomógł. Drake ...
- Odszedłem wraz z
śmiercią Williama. - przerwał mu – I to śmierć sprawiła, że
wróciłem.
- Skąd...? - nie dała
rady dokończyć pytania. Mówienie o tym wprost było dla niej za
trudne.
- Kiedy żyli robiłem
wszystko by mogli być razem. Teraz odpowiadam za to by ponownie ich
połączyć.
Oboje byli zbyt
zdezorientowani by cokolwiek powiedzieć. Darren minął ich bez
słowa, wyciągając ręce w powietrze. Z jego palców błysnęło
błękitne światło, po czym w powietrzu uformował się gęsty,
szary dym. Dopiero po chwili Alison zorientowała się, że to pył.
Czarownik wykonał nieokreślony gest i materiał zasłaniający
skałę uniósł się wypuszczając podobną masę ze środka. Dwa
obłoki pyłu i dymu, zaczęły się ze sobą mieszać, wiły się i
przeplatały niczym węże, by razem opaść na dno. Ściany się
zatrzęsły, a na ich powierzchni zaczęły pojawiać się nowe
wzory. Białe światło wypalało skały, pozostawiając za sobą
cienkie ścieżki, które uformowały się w równe okręgi,
otaczające każdy triskelion. Płótno z powrotem zakryło wnękę i
wszystko powróciło do normy.
- Jak to możliwe? -
Alison pierwsza przerwała ciszę – Jakim cudem?
- Jestem czarownikiem.
Wydobycie duszy spod rumowiska nie jest wielkim osiągnięciem. -
odparł nieco znudzonym tonem
- Więc to miejsce nie
było tylko dla ojca. Stworzyłeś je z myślą o ich obojgu. -
stwierdził Chris.
- To nie jest
przypadkowa wyspa. - powiedział jakby to jedno zdanie miało
cokolwiek wyjaśnić.
* * *
Jakieś dwie godziny po
wyjściu Alison z domu, usłyszał jak zbiornik na alkohol o imieniu
Rusty, wygramolił się z łóżka. Kiedy wszedł do salonu, Kevin
nie mógł powstrzymać złośliwego uśmiechu pełnego satysfakcji.
Chłopak wyglądał okropnie i zapewne tak samo się czuł.
Rozczochrane, kasztanowe włosy wyglądały jakby ktoś podłączył
je do prądu. Nieregularnie sterczały skierowane w każdym kierunku.
Oczy miał podpuchnięte i nadal przymknięte od wielu godzin snu.
Lekko się zataczając, powoli sunął przed siebie, przecierając
twarz. Ciągnąc nogi po podłodze, bez słowa przeszedł od razu do
kuchni. Na wpół przytomny wymacał kran i odkręcając korek włożył
głowę do zlewu. Woda spływała po jego twarzy, szybkimi
strumieniami podczas gdy on stał nieruchomo, z rękoma opartymi o
blat.
Kevin obserwując całą
tą sytuację, z nadal wyrytym uśmiechem siedział na kanapie
oglądając telewizję. Odbiornik był specjalnie ustawiony na wysoki
poziom głośności. Wystarczająco by rozdrażnić wilkołaka na
kacu z potwornym bólem głowy.
- Pod lodówką jest
zamrażalnik. W pierwszej szufladzie trzymam kostki lodu. Uważam, że
twoja głowa szybciej dojdzie do siebie kiedy ją tam umiejscowisz.
- Błagam powiedz, że
masz piwo. - jego głos był zagłuszony, przez głośne sapanie i
plusk wody. - Czuję się jakbym żarł piasek całą noc.
- Nie żarłeś, ale
wciągałeś i to coś o wiele gorszego.
Zakręcił kran i
odwrócił się w stronę Kevina, ze słabym uśmiechem. Zrobił to
tak gwałtownie, że woda z jego włosów rozprysła się po całym
pomieszczeniu.
- Więc to w tym tkwi
problem. Przeze mnie poczułeś nagły głód?
- Poczułem, że muszę
oddać kanapę do czyszczenia. - warknął, wstając – Nie miałeś
prawa jej tutaj zapraszać. Jeśli chcesz się z kimś przespać to
proszę bardzo. Nic do tego nie mam, ale moje mieszkanie zostaw w
spokoju.
- W porządku. - uniósł
ręce w geście poddania.
Z powrotem usiadł na
swoje miejsce przez cały czas go obserwując. Nieprzejęty ostrym
tonem Kevina, oparł się o blat z założonymi rękoma i szeroko się
szczerzył. Kevin zupełnie nie wiedział dlaczego jest taki z siebie
zadowolony. Rusty uniósł brew, wyzywająco. Odepchnął się od
kuchennych szafek i otworzył jedyny śmietnik. Dokładnie przyjrzał
się jego zawartości i znowu spojrzał na Kevina.
- Gdzie to schowałeś?
Zostawiłeś na potem?
- Spaliłem, wyrzuciłem,
zakopałem pod ziemią. Nie ważne. Przepadło.
- A może krąży w
twoim organizmie? - przekrzywił głowę zadowolony, wskazując na
niego palcem.
- Nie będę już sięgał
po to świństwo. - zacisnął dłonie w pięści
Ku zaskoczeniu Kevina
Rusty nie skomentował jego postanowienia, ani go nie podważył
dzięki czemu Kevin odetchnął z ulgą. Sam nie był pewien czy mu
się uda, ale zrobi wszystko by utrzymać się w ryzach. Po tym co
mógł spowodować, nie chciał nawet patrzeć na narkotyki.
- W każdym razie.
Dzięki za przenocowanie. Jesteś dobrym kumplem.
- Gdzie idziesz? -
spytał patrząc jak Rusty kieruje się w stronę wyjścia.
- Wracam do siebie.
Jakbyś czegoś kiedyś potrzebował to zadzwoń.
- Jesteś pewien, że
masz gdzie wracać?
- A co mam zostać? -
spytał kwaśno – Nie dzięki. Nie będę się narzucał. Wbrew
pozorom nie żyję mi się aż tak źle. Mam swoje lokum. Do
zobaczenia
Kevin wahał się czy by
jednak go nie zatrzymać. Nawet kiedy słyszał jak wychodzi z
kamienicy miał ochotę za nim pobiec, ale niby co miałby mu
zaproponować? Lokum w jego mieszkaniu? Nie było tutaj miejsca dla
trzech osób. Dosłownie. Teraz kiedy mieszkała z nim Alison, Rusty
musiał polegać sam na sobie, do czego zapewne był przyzwyczajony.
Mimo wszystko Kevin nie zamierzał tak go zostawić. Może i jego
kumpel nie miał pojęcia co to jest moralność albo wychowanie, ale
nie zasługiwał na włóczenie się po mieście całymi dniami wraz
z nieprzyjemnymi ludźmi.
* * *
Powietrze było chłodne
nawet na zewnątrz. Wiatr rozwiewał włosy Alison, tak że po kilku
bezowocnych próbach okiełznania ich, pozwoliła by jak dzikie
szalały wokół jej głowy. Siedziała wsłuchując się w plusk
wody i czekała aż Chris powróci. Poprosił by dała mu kilka
minut, więc samotnie wyszła z jaskini. Starała się nie myśleć o
niczym, ale w ostatnich dniach zbyt wiele się wydarzyło. Wszystko
zaczęło jej się mieszać, tak, że kiedy o tym rozmyślała szybko
traciła wątek co właściwie chce rozwikłać. Wiedziała, że
każde pojedyncze wydarzenie jest w pewien sposób powiązane z
innymi. Tragedia ciągnęła za sobą następną. Starała się
znaleźć winowajce. Za każdym razem myślała o Juanie. To on
mógłby zabić Ericę, bez problemu mógł roznosić plotki i
nastawiać wilkołaki przeciwko sobie skoro znikał gdzieś na całe
noce. Do tego jeszcze ta podejrzana dziewczyna. Jedno tylko było
niejasne. Kiedy była w Głównym Domu by ocalić matkę, naprawdę
wierzyła, że chce ją chronić. Nie miałoby to sensu by potem
podpalił ją żywcem. Chyba, że udawał. Alison znała go na tyle
dobrze by wiedzieć, że jest genialnym aktorem.
Była zdenerwowana, że
za każdym razem kiedy myśli że wie co się stało, prawda wymyka
jej się z rąk. Czuła, że jest blisko rozwiązania, ale nie na
tyle by całkowicie rozwikłać zagadkę.
Usłyszała szelest liści
i czyjeś kroki za plecami. Odwróciła głowę i ujrzała Darrena
zmierzającego w jej stronę. Usiadł obok niej, kładąc ręce na
kolanach. Patrząc na jego poważną twarz, tak gładką, pozbawioną
jakichkolwiek oznak starości, zaczęła się zastanawiać ile
właściwie ma lat. Nie wiedziała nic o czarownikach. Może oni na
zawsze pozostają młodzi jak wampiry?
- To co zrobiłeś było
piękne. - przyznała wspominając prochy tańczące w powietrzu,
łączące się w jedną całość – Wyglądało trochę jak scena
z filmu. Nie wiem tylko skąd wiedziałeś, że moja mama nie żyje.
Byłeś w mieście jeszcze zanim to się stało. Pożyczyłeś mi ten
cholerny telefon, ale nie powiedziałeś ani słowa.
- Dni każdego są
policzone, Alison, a dzień śmierci zapisany w miejscu, do którego
żaden z nas nigdy nie dotrze. Są jednak tacy, którzy potrafią
zarysować granice między światami.
- Przewidziałeś dzień
jej śmierci? - zdziwiła się
- Nie mówiłem o sobie.
- Czy to nie samolubne,
znać czyjąś datę śmierci i nie zrobić nic by temu zapobiec. -
zarzuciła, wyrywając palcami trawę, rosnącą obok.
- Wiem, że teraz w to
nie uwierzysz, ale twoja matka czekała na tą chwilę. Mimo, że z
całych sił próbowała ciągnąć swoją egzystencję, pragnęła
umrzeć. Gdyby nie ty najpewniej popełniłaby samobójstwo już lata
temu. Była na tyle silna by żyć w smutku i rozpaczy, a robiła to
tylko i wyłącznie dla ciebie. Miłość, która łączyła Samantę
i Williama była niczym uczucie Romea i Julii lub Tristana i Izoldy.
Życie w odosobnieniu powoli ich zabijało jednak nie wystarczająco
by przynieść ukojenie. Myślę, że dopiero teraz są tak naprawdę
szczęśliwi.
- Chcesz powiedzieć, że
na ich prochach wyrośnie cudowne, magiczne drzewo. - zakpiła
- Nie wszystko jest tak
banalne. - skrzywił się – Jestem jednak pewien, że ta jaskinia
będzie miejscem o ogromnej mocy, które niejednokrotnie zostanie
wykorzystane.
- Przez ciebie. -
odparła z goryczą. - To dlatego im pomagałeś? By mieć swój
własny akumulator energii?
- Skłamałbym gdybym
powiedział, że nie było to moim celem. Sporo ryzykowałem,
pomagając im. Można powiedzieć, że pomogliśmy sobie nawzajem.
Musiałem utrzymać ich miłość, podsycić ją by zyskała na sile.
Im dłużej żyli osobno, tym łącząca ich więź była mocniejsza,
ale gdybym mógł wybrać... Zrobiłbym wszystko by żyli razem.
Patrzenie na ich nieszczęśliwe twarze każdego dnia nie było
łatwe. Wiedziałem, że cokolwiek bym nie uczynił i tak ich
rozdzielą. Byli z dwóch różnych światów, pochodzili z wrogich
stad.
- Dlaczego nie
powiedziałeś matce o tym, że jej syn żyje? Dlaczego zostawiłeś
Chrisa z ojcem?
- Nie byłem pewien czy
przeżyje. Kiedy usuwałem go z łona Samanty, był ledwo żywy. Jego
serce prawie nie biło. William błagał mnie bym coś zrobił,
cokolwiek by go ocalić. Twoja matka była wilkołakiem, dlatego
dziecko jej szkodziło. Urodziłoby się zdrowe gdyby była
Zmiennokształtnym . Nigdy nie widziano innego przypadku. Dlatego
wasz rodzaj jest tak rzadki. Większość was ginie jeszcze przed
porodem, albo podczas swojej pierwszej przemiany.
- Ale Chris przeżył. -
zauważyła
- Wiesz co się mówi o
istotach, które mają tak niezwykły dar zmieniania kształtu?
Alison mimowolnie
potrząsnęła głową.
- Że są darem od
Bogów. Wojownikami o niezwykłej mądrości. Na ich barkach spoczywa
brzemię, które muszą udźwignąć. We krwi macie walkę, jesteście
rodzonymi przywódcami. Były czasy kiedy wilkołaki modliły się o
Zminnokształtnego, który zdoła ich poprowadzić. Nie są to puste
słowa. Każdy Zmiennokształtny ma do wykonania misje. By ocalić
syna, William musiał podjąć trudną decyzję. Jedynym sposobem by
Christopher przeżył było podzielenie tego brzemienia. Musiałem
odebrać część jego mocy, ale by to się udało twoja matka
musiała ponownie urodzić. William wiedział, że Samanta może tego
nie przeżyć, ale zgodził się. Zdecydował o jej losie, przez co
sam siebie nienawidził. Brzydził się sobą, twierdził, że na nią
nie zasługuje.
- Opowiadała mi, że po
śmierci dziecka, odsunął się od niej.
- Bał się, że źle
zrobił. Wychowywał syna w tajemnicy przed nią. Obawiał się, że
jeśli Samanta dowie się prawdy, znienawidzi go.
- To jest chore. Nie
mogłaby tego zrobić. Powinien powiedzieć jej o Chrisie.
- Chciał, ale nie był
pewien czy urodzisz się żywa. Jeśli tak by się nie stało Chris
wkrótce też by umarł. Umiejętności, które powinien mieć jeden
osobnik, zostały podzielone na waszą dwójkę. Jedno nie przeżyje
bez drugiego.
- Dosłownie? -
przestraszyła się – Jeśli jedno z nas umrze pociągnie za sobą
tą drugą połowę?
- Wbrew pozorom
jesteście jednością.
- Zamierzałeś nam to
kiedyś powiedzieć gdybyśmy nie wpadli na siebie dzisiaj? -
zdenerwowała się.
Nie była zachwycona, że
tak naprawdę nie może czuć się bezpieczna. By utrzymać się przy
życiu, nie wystarczy by chroniła siebie, ale też i brata? Co za
ironia. - pomyślała. Przecież jeszcze nie dawno chciałaby by
istniała więź między nią, a Chrisem. Nie była tylko pewna, czy
o tak fizyczne połączenie jej chodziło.
- Nie wpadliśmy na
siebie. Darren przybył tutaj specjalnie.
Oboje się odwrócili.
Kilka metrów dalej w cieniu drzew stał Chris, niedbale oparty o
pień.
- Wiedziałeś o tym? -
wstała mierząc go ostrym wzrokiem
- Nie, ale stałem tu
dość długo by usłyszeć waszą rozmowę. Wszystko to co robią
czarownicy nie jest przypadkowe. Wiedział, że tutaj dziś będziemy.
- I jesteś taki
spokojny? - zdziwiła się – To nie jest zabawne. Każdy nasz ruch
będziemy musieli przemyśleć dwa razy, bo narażamy nie tylko
siebie. Nie wiem jak ty, ale ja nie jestem dobra w zastanawianiu się
nad swoimi czynami.
- Pomyśl pozytywnie. -
powiedział Darren wstając z ziemi – Każdy ból, smutek, radość.
Wszystko możecie dzielić między sobą.
- To jest pocieszenie?
Wybacz, ale jeśli miało mi to poprawić humor to nie zadziałało.
- rzuciła
- Będzie mógł zrobić
coś więcej niż tylko powiedzieć ci jak przejść swoją pierwszą
przemianę. Może zabrać twój ból kiedy każda kość w twoim
ciele będzie się łamać, kiedy skóra będzie płonąć od
wyrastającej sierści, albo czegokolwiek innego w zależności w co
się zmienisz. Proszę tylko nie pytaj skąd wiem, że jeszcze się
nie zmieniałaś. Mam już dość waszej niewiedzy. To naprawdę nie
moja odpowiedzialność. Już nie. Wykonałem swoje zadanie do końca
i nic tu po mnie.
Nagłym ruchem,
wyprostował ręce, a jego dłonie ponownie zapłonęły błękitnym
światłem. Powietrze dookoła niego zaczęło wirować. W jednej
chwili stał przed nimi z lekko zadumanym spojrzeniem, by w sekundzie
zniknąć na ich oczach.
Przez moment stali,
wpatrując się w puste miejsce. Jeśli Chris był tak samo
zaskoczony jak Alison, to idealnie to maskował. Nie wyczytała nic z
jego twarzy. Nie musiała patrzeć w lustro by widzieć własne
szeroko otwarte oczy i prawie rozdziawione usta.
Słyszała swój, a
jednak brzmiący obco głos wydobywający się z jej gardła.
- Powiedz, że to
wszystko to tylko sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz