sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział 25

Szli ramię w ramię po błotnistej ziemi. Bezowocnie szwendali się po lesie godzinami. Nie znaleźli żadnych śladów Drake'a, nie wyczuwali jego zapachu. Mimo to brnęli dalej, uważnie wyszukując czegoś w ciemności. Był późny wieczór, ciemne chmury całkowicie spowiły niebo. Deszcz już dawno przestał padać, pozostawiając po sobie wilgotne powietrze. Drzewa uginały się nad nimi pod ciężarem przemokniętych igieł i liści. Im dalej szło się na północ tym las był gęściejszy. Ziemie porastały bujne, twardolistne krzewy. Przedzieranie się przez nie często kończyło się rozdarciem ubrania. Koszulka Kevina, wyglądała jak po starciu z kosiarką. Rusty wyglądał podobnie, ale w przeciwieństwie do towarzysza, który cały czas przeklinał, w ogóle się tym nie przejmował.  
- Naprawdę lubiłem tą koszulkę. - westchnął patrząc na czarny materiał T-shirtu.
- Spodnie specjalnie dziurawisz, a na koszulkę narzekasz. - stwierdził Rusty
- Poprzecierane kolana to co innego.
- Dlaczego nie chciałeś powiedzieć Alison, że się znamy? - spytał, nagle zmieniając temat – Ona nie wie o...
- Nie.- wtrącił – Lepiej, żeby tak zostało.
- Mało to osób ma problem z narkotykami. - zaśmiał się
- Nie mam żadnego problemu. - zdenerwował się. Rozmowa kierowała się w nieprzyjemnym dla niego kierunku
- Jasne, jasne. Znam całe to pieprzenie. „Nie jestem uzależniony”, ”W każdej chwili mogę przestać.” Potem i tak każdy kończy na odwyku.
- O co ci chodzi? - nagle odwrócił się w jego stronę, zdenerwowany
- Nie wyjdziesz z tego bez pomocy, stary. Wiem jakie dawki zażywałeś. Istoty nadnaturalne do odurzenia potrzebują dwa razy więcej, ale ty przekroczyłeś tą granicę już dawno. Normalny człowiek już od miesięcy wąchałby kwiatki od spodu. Wystąp o wpisanie do Księgi Guinnessa.
Kevin zmierzył go nienawistnym spojrzeniem, po czym kontynuował marsz, w nieco szybszym tempie. Gwałtownymi ruchami, odsłaniał sobie drogę, kilka razy poważnie kalecząc dłonie.
- Alison ma sporo własnych problemów. Nie będę dokładał jej swoich. - rzucił
- Myślę, że chciałaby wiedzieć.
- Ekspert się znalazł. - mruknął pod nosem.
Rusty dobiegł do niego, dotrzymując kroku. Znów szli obok siebie, ale Kevin starał się go ignorować. Nie podobało mu się, że piętnastolatek robi mu wykłady. Był starszy o cztery lata. Sam doskonale wiedział jak powinien postępować.
- Co właściwie między wami jest? - ponownie zagadał – Tobą, a Alison.
- Jesteśmy przyjaciółmi. - odpowiedział od razu
- Aaa. - brzmiało to tak jakby mu nie wierzył. - To świetnie. Naprawdę.
Kevin nie odpowiedział, więc Rusty ponownie zaczął mówić.
- Przyjaźń damsko-męska jest praktycznie niemożliwa, ale w porządku.
- Nie wiem do czego zmierzasz. - westchnął nagle zmęczony.
- No wiesz. W końcu i tak dochodzi do tego co nieuniknione.
- Z nami jest inaczej. - utwierdził.
Alison była dla niego jak siostra. Nigdy nie poprosiłby jej o nic więcej. Dobrze wiedział, że mógłby stracić ją na zawsze.
- Znacie się tak długo i ani razu nie miałeś ochoty się z nią przespać? - spytał wprost – Że niby jest za brzydka?
- Nie. - zaprzeczył od razu – Jest piękna, ale...
- Właśnie się pogrążyłeś. - zaśmiał się
- Jesteśmy przyjaciółmi. - trzymał przy swoim – Chcę być jej przyjacielem.
- Teraz przekonujesz mnie czy siebie? - uniósł znacząco brew
- Już niemal zapomniałem jaki potrafisz być męczący.
Starał się zachować spokój, ale przychodziło mu to z trudem.
Rusty niewzruszony obelgą, wyciągnął kolejnego papierosa. Już chyba szóstego od momentu jak weszli do lasu. Za każdym razem proponował jednego Kevinowi, ale ten odmawiał, unikając sięgania po używki kiedy potrafił. Wyciągnął zapałki i szybkim pociągnięciem podpalił tytoń.
- Mi prawisz morały, a sam jesteś nałogowcem.
- Ja przynajmniej zdaję sobie z tego sprawę i nie okłamuję samego siebie.
Kevin wywrócił oczami, przemilczając temat.
- Dlaczego w ogóle pytasz o Alison? Sprawdzasz czy jest wolna? Jest od ciebie starsza o rok.
- Tylko o rok. - podkreślił - Bywałem ze starszymi, ale odpowiadając na twoje pytanie, nie. Po prostu jestem ciekawy.
- Od kiedy stałeś się taki rozpustny? - spytał nie oczekując odpowiedzi
- Od kiedy zdarłeś ze mnie cały towar. Musiałem się przebranżowić. Szczerze, to jest bardziej opłacalne i nawet nie trzeba się targować o cenę. Właściwie to zawsze dostawałem więcej, niż wymagałem.
Za każdym razem kiedy Kevin z nim rozmawiał, nie wierzył, że chłopak jest taki młody. Mimo wszystko był strasznie dojrzały. Przeszedł przez piekło gorsze niż można sobie wyobrazić i nigdy się z tym nie krył. Potrafił otwarcie rozmawiać o wszystkim. Nie istniało dla niego pojęcie tematu tabu.
W krzakach przed nimi coś zaszeleściło. Oboje podnieśli głowy, szukając źródła dźwięku. Coś mignęło, a po chwili w ciemności pojawiły się dobrze znane jasne włosy. Chris wyszedł im naprzeciw, lekko zaskoczony.
- Co wy tutaj robicie?
- Taki romantyczny spacer. - zaśmiał się Rusty
- Szukamy Drake'a tak jak ty. - odpowiedział Kevin, mierząc towarzysza wrogim spojrzeniem. Ten tylko wzruszył ramionami i wyrzucił wypalonego papierosa na ziemię.
- Przeszukałem całą północną część lasu. Nie natrafiłem na żaden trop.
Wyglądał na zmęczonego i sponiewieranego, ale na twarzy malowała się determinacja.
- To dziwne, bo pobiegł na północ. Mogłeś coś przeoczyć. - stwierdził Rusty, leniwie się przeciągając
- Nie ma żadnych śladów. - powtórzył
- Alison przeszukuje południową część. Powinniśmy zawrócić. - zaproponował Kevin
- Lepiej jakbyś odwiózł ją do siebie. Jeśli coś naprawdę stało się jej matce...
- Waszej matce. - poprawił
Rusty spojrzał na Chrisa, wytrzeszczając oczy. Kevin chyba po raz pierwszy w życiu widział jak ten jest zaskoczony.
- Jesteście rodzeństwem? - powiedział szybko wypuszczając powietrze - Ja pieprze.
- Na prawo i lewo. - odgryzł się Kevin
Chris przetarł oczy ze zmęczenia. Odetchnął głęboko i bez słowa minął ich kierując się na południe. Oboje spojrzeli po sobie po czym ruszyli za nim.
- To jest dopiero wiadomość. - zaczął Rusty ściszonym głosem – Teraz już wiem, czemu do niej nie startujesz. Boisz się, że jej brat cię stłucze. - prychnął. Niewątpliwie cała ta sytuacja była dla niego zabawna.
Kevin nie skomentował uwagi, tylko pokręcił głową, zażenowany zachowaniem przyjaciela.
- Lepiej daj mi tego papierosa.

* * *

Stopy bolały ją od długiego marszu. Buty miała przemoczone do suchej nitki. Trampki niegdyś czysto czerwone teraz zmieniły barwę na bardziej ponurą. Spodnie ciążyły jej na każdym kroku. Leniwie ciągnęła za sobą nogi, starając się nie przewrócić. Z każdym ruchem była coraz bardziej zmęczona. Miała za sobą ciężki dzień, który w dodatku jeszcze nie dobiegł końca. W brzuchu burczało jej już od jakiegoś czasu. Starała się to ignorować, ale nieznośny ucisk stale przypominał o głodzie.
Nawet nie zauważyła kiedy wyszła z lasu. Przynajmniej tak jej się zdawało. Stała na czymś co mogło przypominać łąkę gdyby rosła tutaj trawa. Zamiast tego powierzchnia pokryta była gliniastą ziemią i kamieniami. Co jakiś czas pojawiało się wysokie drzewo, ale poza tym nie było nic więcej. W oddali na nocnym niebie zauważyła smugi dymu. Czyżby kręciła się w kółko i z powrotem dotarła do pozostałości po Głównym Domu? Kiedy podeszła bliżej zza drzew wyłoniła się niewielka chatka. Niski domek cały z drewna. Przed nim stały dwa samochody i co zdziwiło ją najbardziej czarno czerwony motor Drake'a. Domyśliła się co to za miejsce, kiedy stanęła przed drzwiami. Po drugiej stronie słyszała odgłosy rozmów, stukającego szkła i cichą muzykę. Kevin kiedyś mówił jej, że w środku lasu wilkołaki urządziły sobie niewielki bar, w którym spędzali całe noce. To musiało być to miejsce.
Nie przejmując się swoim wyglądem weszła do środka. Spodziewała się, że wszyscy nagle ucichną i skierują na nią swoje spojrzenia. Na szczęście tak się nie stało. Najwyraźniej brudna dziewczyna w podartym ubraniu nie robiła na nich wrażenia.
Rozejrzała się po wnętrzu. W środku było ciepło i przytulnie. Kilka stolików z ręcznie wyrzeźbionymi krzesłami i jeden długi barek naprzeciwko wejścia. Na ścianach wisiały jakieś plemienne wymyślności – patyki związane ze sobą tworząc dziwne wzory, kukiełki z suchej trawy, talizmany z piórami i wiele innych. Wszystko przypomniało trochę indiańską chałupę.
Idąc w stronę barku, przyglądała się twarzom. Nikogo nie rozpoznała. Wyczuwała, że wszyscy tutaj są wilkołakami, ale żaden z nich nie należał do jej stada z wyjątkiem barmana. John Mayers ojciec braci, którzy pojmali Drake'a. Starszy mężczyzna około pięćdziesiątki, w szarym swetrze wycierał ladę jakby była największym skarbem w jego życiu. Zauważył, że na niego patrzy i gestem zaprosił ją by podeszła bliżej.
- Alison. - szczerze się uśmiechnął – Co ty tutaj robisz? Wyglądasz okropnie.
John należał do staroświeckich członków stada. Nigdy specjalnie nie walczył o swoją pozycję i nie gardził tymi co stali niżej niż on.
- To ta pogoda. - mruknęła wymijająco.
- Jesteś przemoczona. - zauważył – Usiądź, zaraz przyniosę ci coś ciepłego.
Po tych słowach zniknął gdzieś w drzwiach za ladą. Alison odwróciła się, jeszcze raz przeszukując pomieszczenie. Jej spojrzenie zatrzymało się na zgarbionej postaci siedzącej w rogu. Zdecydowanie był mężczyzną, ale nie mogła dostrzec twarzy, bo głowę miał nisko skuloną, a ciało okryte za dużym, skórzanym płaszczem. Musiał wejść niedługo przed nią bo u jego stóp zdążyła się już utworzyć spora kałuża o dość dziwnym odcieniu.
Podeszła do jego stolika, na tyle blisko, że dostrzegła błysk błękitnych oczu. Bez słowa zajęła miejsce naprzeciwko niego. Nie zareagował, nadal pochylając głowę nad stołem. Włosy miał ubłocone i potargane, ale widziała ich czerń, nawet poza grubą warstwą brudu.
- Drake. - zaczęła cicho
Nie odezwał się.
- Wszyscy cię szukają. Chris na pewno odchodzi od zmysłów, przeszukując las. Ja... - nie miała pojęcia co powiedzieć. Chciała zapytać o matkę, ale coś w jego postawie mocno ją niepokoiło.
Gdyby zaczął się bujać wyglądałby jak obłąkany. Zgarbione plecy, dłonie położone na kolanach i zamknięte oczy, zakryte oklapniętymi włosami.
- Byłeś wilkiem. Rusty mówił, że ty...
Nagle uniósł głowę. Alison z trudem zwalczyła odruch by się cofnąć. Twarz miał trupio bladą, oczy zaczerwienione i podkrążone. Z wargi ciekła krew, jakby mocno się w nią ugryzł. Jednak to jego spojrzenie najbardziej ją przestraszyło. Pełne bólu i strachu, niemal błagające o pomoc, zupełnie inne niż w nocy kiedy go poznała. Zniknęła arogancja i pewność siebie.
- Ale...ty... – zaczęła się jąkać – Znów jesteś sobą.
- Gorąca czekolada powinna cię rozgrzać. - powiedział barman, stawiając przed nimi białą filiżankę.
Zaczęła grzebać w kieszeni w poszukiwaniu ostatnich drobnych. Niestety nie miała już nic. Zupełnie zapomniała, że wydała wszystko na taksówkę.
- Na koszt firmy. - uspokoił ją. Przez moment zatrzymał wzrok na Drake'u po czym wrócił za ladę.
Alison spojrzała na parującą czekoladę. Niemal czuła jej temperaturę. Chciała upić chociaż jeden łyk, ale bała się poruszyć.
Drake zdążył już odwrócić od niej wzrok. Nie wiedziała co jeszcze powinna powiedzieć. Zupełnie jakby wybudował między nimi ścianę i wszystkie jej słowa odbijały się od niej jak piłki. Odpuściła sobie nawiązanie rozmowy i postanowiła zwyczajnie poczekać. Odchyliła się na oparcie krzesła, dając odpocząć plecom.
Nie wiedziała ile czasu minęło kiedy usłyszała zachrypnięty głos, dochodzący z drugiego końca stolika.
- Nie zdołałem jej uratować.
Alison wstrzymała oddech. Wiedziała, że mówił o jej matce. Zamknęła oczy i odetchnęła dwa razy, starając się uspokoić galopujące serce. Kiedy je otworzyła napotkała smutne spojrzenie błękitnych oczu.
Drake sięgnął ręką do kieszeni płaszcza. Kiedy położył zaciśniętą pięść na blacie, Alison zauważyła krew, kapiącą z jego rękawa. Gęstą i czerwoną, która naznaczyła jego dłoń. Rozchylił palce, kładąc ją płasko na stole. Ręka mu drżała kiedy zabierał ją z powrotem. Na ciemnym drewnie odznaczyła się srebrna obręcz. Alison rozpoznała ją mimo przybrudzonej powierzchni. Obrączka z białego złota, należąca do jej matki. Łańcuszek z tego samego metalu, oplatał ją niczym cierń, owijający się wokół płotu.
Z trudem zaczerpnęła powietrza. Oczy zapiekły ją od nieprzelanych łez. Nie mogąc już dłużej ich powstrzymać, pozwoliła by spłynęły po policzkach.
Drake uderzył pięścią w ścianę i gwałtownie wstał. Alison nie patrzyła jak odchodził, ale czarna plama jaką tworzył na horyzoncie jej wzroku, poruszała się chwiejnie i z trudem. Chwilę potem usłyszała dźwięk odpalanego silnika. Wiedziała, że powinna za nim pobiec i go zatrzymać, ale nie mogła się na to zdobyć. Zamiast tego tępo wpatrywała się w obrączkę leżącą na stoliku. Jeśli wcześniej nieświadomie trzymała się nadziei, że jej matka żyje, to teraz to wszystko runęło. Czuła się jakby pękła cienka warstwa po której stąpała. Wszystko się zawaliło wciągając ją w otchłań okrutnej rzeczywistości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz