Szli ramię w ramię po
błotnistej ziemi. Bezowocnie szwendali się po lesie godzinami. Nie
znaleźli żadnych śladów Drake'a, nie wyczuwali jego zapachu. Mimo
to brnęli dalej, uważnie wyszukując czegoś w ciemności. Był
późny wieczór, ciemne chmury całkowicie spowiły niebo. Deszcz
już dawno przestał padać, pozostawiając po sobie wilgotne
powietrze. Drzewa uginały się nad nimi pod ciężarem
przemokniętych igieł i liści. Im dalej szło się na północ tym
las był gęściejszy. Ziemie porastały bujne, twardolistne krzewy.
Przedzieranie się przez nie często kończyło się rozdarciem
ubrania. Koszulka Kevina, wyglądała jak po starciu z kosiarką.
Rusty wyglądał podobnie, ale w przeciwieństwie do towarzysza,
który cały czas przeklinał, w ogóle się tym nie przejmował.
- Naprawdę lubiłem tą
koszulkę. - westchnął patrząc na czarny materiał T-shirtu.
- Spodnie specjalnie
dziurawisz, a na koszulkę narzekasz. - stwierdził Rusty
- Poprzecierane kolana
to co innego.
- Dlaczego nie chciałeś
powiedzieć Alison, że się znamy? - spytał, nagle zmieniając
temat – Ona nie wie o...
- Nie.- wtrącił –
Lepiej, żeby tak zostało.
- Mało to osób ma
problem z narkotykami. - zaśmiał się
- Nie mam żadnego
problemu. - zdenerwował się. Rozmowa kierowała się w
nieprzyjemnym dla niego kierunku
- Jasne, jasne. Znam
całe to pieprzenie. „Nie jestem uzależniony”, ”W każdej
chwili mogę przestać.” Potem i tak każdy kończy na odwyku.
- O co ci chodzi? -
nagle odwrócił się w jego stronę, zdenerwowany
- Nie wyjdziesz z tego
bez pomocy, stary. Wiem jakie dawki zażywałeś. Istoty nadnaturalne
do odurzenia potrzebują dwa razy więcej, ale ty przekroczyłeś tą
granicę już dawno. Normalny człowiek już od miesięcy wąchałby
kwiatki od spodu. Wystąp o wpisanie do Księgi Guinnessa.
Kevin zmierzył go
nienawistnym spojrzeniem, po czym kontynuował marsz, w nieco
szybszym tempie. Gwałtownymi ruchami, odsłaniał sobie drogę,
kilka razy poważnie kalecząc dłonie.
- Alison ma sporo
własnych problemów. Nie będę dokładał jej swoich. - rzucił
- Myślę, że chciałaby
wiedzieć.
- Ekspert się znalazł.
- mruknął pod nosem.
Rusty dobiegł do niego,
dotrzymując kroku. Znów szli obok siebie, ale Kevin starał się go
ignorować. Nie podobało mu się, że piętnastolatek robi mu
wykłady. Był starszy o cztery lata. Sam doskonale wiedział jak
powinien postępować.
- Co właściwie między
wami jest? - ponownie zagadał – Tobą, a Alison.
- Jesteśmy
przyjaciółmi. - odpowiedział od razu
- Aaa. - brzmiało to
tak jakby mu nie wierzył. - To świetnie. Naprawdę.
Kevin nie odpowiedział,
więc Rusty ponownie zaczął mówić.
- Przyjaźń
damsko-męska jest praktycznie niemożliwa, ale w porządku.
- Nie wiem do czego
zmierzasz. - westchnął nagle zmęczony.
- No wiesz. W końcu i
tak dochodzi do tego co nieuniknione.
- Z nami jest inaczej. -
utwierdził.
Alison była dla niego
jak siostra. Nigdy nie poprosiłby jej o nic więcej. Dobrze
wiedział, że mógłby stracić ją na zawsze.
- Znacie się tak długo
i ani razu nie miałeś ochoty się z nią przespać? - spytał
wprost – Że niby jest za brzydka?
- Nie. - zaprzeczył od
razu – Jest piękna, ale...
- Właśnie się
pogrążyłeś. - zaśmiał się
- Jesteśmy
przyjaciółmi. - trzymał przy swoim – Chcę być jej
przyjacielem.
- Teraz przekonujesz
mnie czy siebie? - uniósł znacząco brew
- Już niemal
zapomniałem jaki potrafisz być męczący.
Starał się zachować
spokój, ale przychodziło mu to z trudem.
Rusty niewzruszony
obelgą, wyciągnął kolejnego papierosa. Już chyba szóstego od
momentu jak weszli do lasu. Za każdym razem proponował jednego
Kevinowi, ale ten odmawiał, unikając sięgania po używki kiedy
potrafił. Wyciągnął zapałki i szybkim pociągnięciem podpalił
tytoń.
- Mi prawisz morały, a
sam jesteś nałogowcem.
- Ja przynajmniej zdaję
sobie z tego sprawę i nie okłamuję samego siebie.
Kevin wywrócił oczami,
przemilczając temat.
- Dlaczego w ogóle
pytasz o Alison? Sprawdzasz czy jest wolna? Jest od ciebie starsza o
rok.
- Tylko o rok. -
podkreślił - Bywałem ze starszymi, ale odpowiadając na twoje
pytanie, nie. Po prostu jestem ciekawy.
- Od kiedy stałeś się
taki rozpustny? - spytał nie oczekując odpowiedzi
- Od kiedy zdarłeś ze
mnie cały towar. Musiałem się przebranżowić. Szczerze, to jest
bardziej opłacalne i nawet nie trzeba się targować o cenę.
Właściwie to zawsze dostawałem więcej, niż wymagałem.
Za każdym razem kiedy
Kevin z nim rozmawiał, nie wierzył, że chłopak jest taki młody.
Mimo wszystko był strasznie dojrzały. Przeszedł przez piekło
gorsze niż można sobie wyobrazić i nigdy się z tym nie krył.
Potrafił otwarcie rozmawiać o wszystkim. Nie istniało dla niego
pojęcie tematu tabu.
W krzakach przed nimi
coś zaszeleściło. Oboje podnieśli głowy, szukając źródła
dźwięku. Coś mignęło, a po chwili w ciemności pojawiły się
dobrze znane jasne włosy. Chris wyszedł im naprzeciw, lekko
zaskoczony.
- Co wy tutaj robicie?
- Taki romantyczny
spacer. - zaśmiał się Rusty
- Szukamy Drake'a tak
jak ty. - odpowiedział Kevin, mierząc towarzysza wrogim
spojrzeniem. Ten tylko wzruszył ramionami i wyrzucił wypalonego
papierosa na ziemię.
- Przeszukałem całą
północną część lasu. Nie natrafiłem na żaden trop.
Wyglądał na zmęczonego
i sponiewieranego, ale na twarzy malowała się determinacja.
- To dziwne, bo pobiegł
na północ. Mogłeś coś przeoczyć. - stwierdził Rusty, leniwie
się przeciągając
- Nie ma żadnych
śladów. - powtórzył
- Alison przeszukuje
południową część. Powinniśmy zawrócić. - zaproponował Kevin
- Lepiej jakbyś odwiózł
ją do siebie. Jeśli coś naprawdę stało się jej matce...
- Waszej matce. -
poprawił
Rusty spojrzał na
Chrisa, wytrzeszczając oczy. Kevin chyba po raz pierwszy w życiu
widział jak ten jest zaskoczony.
- Jesteście
rodzeństwem? - powiedział szybko wypuszczając powietrze - Ja
pieprze.
- Na prawo i lewo. -
odgryzł się Kevin
Chris przetarł oczy ze
zmęczenia. Odetchnął głęboko i bez słowa minął ich kierując
się na południe. Oboje spojrzeli po sobie po czym ruszyli za nim.
- To jest dopiero
wiadomość. - zaczął Rusty ściszonym głosem – Teraz już wiem,
czemu do niej nie startujesz. Boisz się, że jej brat cię stłucze.
- prychnął. Niewątpliwie cała ta sytuacja była dla niego
zabawna.
Kevin nie skomentował
uwagi, tylko pokręcił głową, zażenowany zachowaniem przyjaciela.
- Lepiej daj mi tego
papierosa.
* * *
Stopy bolały ją od
długiego marszu. Buty miała przemoczone do suchej nitki. Trampki
niegdyś czysto czerwone teraz zmieniły barwę na bardziej ponurą.
Spodnie ciążyły jej na każdym kroku. Leniwie ciągnęła za sobą
nogi, starając się nie przewrócić. Z każdym ruchem była coraz
bardziej zmęczona. Miała za sobą ciężki dzień, który w dodatku
jeszcze nie dobiegł końca. W brzuchu burczało jej już od jakiegoś
czasu. Starała się to ignorować, ale nieznośny ucisk stale
przypominał o głodzie.
Nawet nie zauważyła
kiedy wyszła z lasu. Przynajmniej tak jej się zdawało. Stała na
czymś co mogło przypominać łąkę gdyby rosła tutaj trawa.
Zamiast tego powierzchnia pokryta była gliniastą ziemią i
kamieniami. Co jakiś czas pojawiało się wysokie drzewo, ale poza
tym nie było nic więcej. W oddali na nocnym niebie zauważyła
smugi dymu. Czyżby kręciła się w kółko i z powrotem dotarła do
pozostałości po Głównym Domu? Kiedy podeszła bliżej zza drzew
wyłoniła się niewielka chatka. Niski domek cały z drewna. Przed
nim stały dwa samochody i co zdziwiło ją najbardziej czarno
czerwony motor Drake'a. Domyśliła się co to za miejsce, kiedy
stanęła przed drzwiami. Po drugiej stronie słyszała odgłosy
rozmów, stukającego szkła i cichą muzykę. Kevin kiedyś mówił
jej, że w środku lasu wilkołaki urządziły sobie niewielki bar, w
którym spędzali całe noce. To musiało być to miejsce.
Nie przejmując się
swoim wyglądem weszła do środka. Spodziewała się, że wszyscy
nagle ucichną i skierują na nią swoje spojrzenia. Na szczęście
tak się nie stało. Najwyraźniej brudna dziewczyna w podartym
ubraniu nie robiła na nich wrażenia.
Rozejrzała się po
wnętrzu. W środku było ciepło i przytulnie. Kilka stolików z
ręcznie wyrzeźbionymi krzesłami i jeden długi barek naprzeciwko
wejścia. Na ścianach wisiały jakieś plemienne wymyślności –
patyki związane ze sobą tworząc dziwne wzory, kukiełki z suchej
trawy, talizmany z piórami i wiele innych. Wszystko przypomniało
trochę indiańską chałupę.
Idąc w stronę barku,
przyglądała się twarzom. Nikogo nie rozpoznała. Wyczuwała, że
wszyscy tutaj są wilkołakami, ale żaden z nich nie należał do
jej stada z wyjątkiem barmana. John Mayers ojciec braci, którzy
pojmali Drake'a. Starszy mężczyzna około pięćdziesiątki, w
szarym swetrze wycierał ladę jakby była największym skarbem w
jego życiu. Zauważył, że na niego patrzy i gestem zaprosił ją
by podeszła bliżej.
- Alison. - szczerze się
uśmiechnął – Co ty tutaj robisz? Wyglądasz okropnie.
John należał do
staroświeckich członków stada. Nigdy specjalnie nie walczył o
swoją pozycję i nie gardził tymi co stali niżej niż on.
- To ta pogoda. -
mruknęła wymijająco.
- Jesteś przemoczona. -
zauważył – Usiądź, zaraz przyniosę ci coś ciepłego.
Po tych słowach zniknął
gdzieś w drzwiach za ladą. Alison odwróciła się, jeszcze raz
przeszukując pomieszczenie. Jej spojrzenie zatrzymało się na
zgarbionej postaci siedzącej w rogu. Zdecydowanie był mężczyzną,
ale nie mogła dostrzec twarzy, bo głowę miał nisko skuloną, a
ciało okryte za dużym, skórzanym płaszczem. Musiał wejść
niedługo przed nią bo u jego stóp zdążyła się już utworzyć
spora kałuża o dość dziwnym odcieniu.
Podeszła do jego
stolika, na tyle blisko, że dostrzegła błysk błękitnych oczu.
Bez słowa zajęła miejsce naprzeciwko niego. Nie zareagował, nadal
pochylając głowę nad stołem. Włosy miał ubłocone i potargane,
ale widziała ich czerń, nawet poza grubą warstwą brudu.
- Drake. - zaczęła
cicho
Nie odezwał się.
- Wszyscy cię szukają.
Chris na pewno odchodzi od zmysłów, przeszukując las. Ja... - nie
miała pojęcia co powiedzieć. Chciała zapytać o matkę, ale coś
w jego postawie mocno ją niepokoiło.
Gdyby zaczął się bujać
wyglądałby jak obłąkany. Zgarbione plecy, dłonie położone na
kolanach i zamknięte oczy, zakryte oklapniętymi włosami.
- Byłeś wilkiem. Rusty
mówił, że ty...
Nagle uniósł głowę.
Alison z trudem zwalczyła odruch by się cofnąć. Twarz miał
trupio bladą, oczy zaczerwienione i podkrążone. Z wargi ciekła
krew, jakby mocno się w nią ugryzł. Jednak to jego spojrzenie
najbardziej ją przestraszyło. Pełne bólu i strachu, niemal
błagające o pomoc, zupełnie inne niż w nocy kiedy go poznała.
Zniknęła arogancja i pewność siebie.
- Ale...ty... –
zaczęła się jąkać – Znów jesteś sobą.
- Gorąca czekolada
powinna cię rozgrzać. - powiedział barman, stawiając przed nimi
białą filiżankę.
Zaczęła grzebać w
kieszeni w poszukiwaniu ostatnich drobnych. Niestety nie miała już
nic. Zupełnie zapomniała, że wydała wszystko na taksówkę.
- Na koszt firmy. -
uspokoił ją. Przez moment zatrzymał wzrok na Drake'u po czym
wrócił za ladę.
Alison spojrzała na
parującą czekoladę. Niemal czuła jej temperaturę. Chciała upić
chociaż jeden łyk, ale bała się poruszyć.
Drake zdążył już
odwrócić od niej wzrok. Nie wiedziała co jeszcze powinna
powiedzieć. Zupełnie jakby wybudował między nimi ścianę i
wszystkie jej słowa odbijały się od niej jak piłki. Odpuściła
sobie nawiązanie rozmowy i postanowiła zwyczajnie poczekać.
Odchyliła się na oparcie krzesła, dając odpocząć plecom.
Nie wiedziała ile czasu
minęło kiedy usłyszała zachrypnięty głos, dochodzący z
drugiego końca stolika.
- Nie zdołałem jej
uratować.
Alison wstrzymała
oddech. Wiedziała, że mówił o jej matce. Zamknęła oczy i
odetchnęła dwa razy, starając się uspokoić galopujące serce.
Kiedy je otworzyła napotkała smutne spojrzenie błękitnych oczu.
Drake sięgnął ręką
do kieszeni płaszcza. Kiedy położył zaciśniętą pięść na
blacie, Alison zauważyła krew, kapiącą z jego rękawa. Gęstą i
czerwoną, która naznaczyła jego dłoń. Rozchylił palce, kładąc
ją płasko na stole. Ręka mu drżała kiedy zabierał ją z
powrotem. Na ciemnym drewnie odznaczyła się srebrna obręcz. Alison
rozpoznała ją mimo przybrudzonej powierzchni. Obrączka z białego
złota, należąca do jej matki. Łańcuszek z tego samego metalu,
oplatał ją niczym cierń, owijający się wokół płotu.
Z trudem zaczerpnęła
powietrza. Oczy zapiekły ją od nieprzelanych łez. Nie mogąc już
dłużej ich powstrzymać, pozwoliła by spłynęły po policzkach.
Drake uderzył pięścią
w ścianę i gwałtownie wstał. Alison nie patrzyła jak odchodził,
ale czarna plama jaką tworzył na horyzoncie jej wzroku, poruszała
się chwiejnie i z trudem. Chwilę potem usłyszała dźwięk
odpalanego silnika. Wiedziała, że powinna za nim pobiec i go
zatrzymać, ale nie mogła się na to zdobyć. Zamiast tego tępo
wpatrywała się w obrączkę leżącą na stoliku. Jeśli wcześniej
nieświadomie trzymała się nadziei, że jej matka żyje, to teraz
to wszystko runęło. Czuła się jakby pękła cienka warstwa po
której stąpała. Wszystko się zawaliło wciągając ją w otchłań
okrutnej rzeczywistości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz