środa, 6 sierpnia 2014

Rozdział 27

Kevin miał się spotkać z Olivią późnym wieczorem w jednej z nadbrzeżnych restauracji o nazwie Ocean 60. Do tego czasu spokojnie zdążyli wrócić do jego mieszkania. Rusty postanowił sam się wprosić, twierdząc, że i tak nie ma nic innego do roboty. Jakby w ogóle go potrzebowali. Po tym jak podziękowali panu Mayers'owi za gościnę ruszyli prosto do domu. Żadne z nich się nie odzywało. Kevin starał się zachować obojętność, ale ciało miał spięte jakby szykował się do odebrania ciosu. Zastanawiał się jak czuje się Alison. Fizycznie wyglądała w porządku, ale tylko mógł sobie wyobrazić co działo się w jej psychice. Ostatnie dni były dla niej czystym szaleństwem, które przeobraziło się w piekło. Dowiedziała się, że osoba, którą uważała za ojca nigdy tak naprawdę nim nie była, zyskała brata, który wydaje się nią niezainteresowany – chociaż Kevin uważał, że to tylko pozory – prawie spaliła się w Głównym Domu, a na dobór wszystkiego straciła matkę. Zawsze wiedział, że Alison nie ma łatwego życia, ale niesprawiedliwością było dla niego pogarszanie tego wszystkiego. Starał się być przy niej kiedy tylko mógł, ale teraz nie opuszczało go przeczucie, że to on mógł być sprawcą ostatnich nieszczęść.  
- Jedno mnie zastanawia. - powiedziała Alison kiedy dojeżdżali pod kamienicę na Home Street.
- Tylko jedno? - zdziwił się Rusty
- Dlaczego uznali ją za zdrajczynie? Nie możliwe by dowiedzieli się o tym, że była w związku z wilkołakiem z obcego stada.
Nagle zahamował, kiedy światło z zielonego zmieniło się na czerwone. Rusty, który siedział pomiędzy Alison, a Kevinem wyleciał do przodu lądując na desce rozdzielczej.
Kevin nie pamiętał co robił dzisiejszej nocy, ale kojarzył, że przebywał w Głównym Domu. Co jeśli to on zdradził Samantę? Co jeśli to on przed kimś się wygadał? Jeśli Alison by się dowiedziała, straciłby ją na zawsze. Po raz kolejny narkotyki zniszczyłyby mu życie.
- Dlatego zapina się pasy. - przeklinał sam na siebie – Tylko skąd mogłem wiedzieć, że Kevin jest tak okropnym kierowcą. Poza tym to auto jest dwuosobowe. Zupełnie nieprzemyślany model.
- Może chodziło o coś innego. - podpowiedział Kevin niemal szeptem
- Myślisz, że odgórnie uznał ją za niewierną? - drążyła Alison
- Jeśli rzeczywiście chce zaatakować pozostałe stada, to oczywiste, że twoja matka by w tym nie uczestniczyła. - starał się pokierować ją na inny tor, ale przychodziło mu to z trudem. Czuł na sobie ciężar jej spojrzenia.
- Albo pozbywał się najsłabszych. - zaproponował Rusty, rozmasowując czoło. - Słyszałem jak niektórzy sami chcieli się odłączyć bo bali się, że zostaną skazani na śmierć. To co się tam dzieje jest bardziej niż chore. Nie wiem z kim on chciałby podbić świat, ale niewiele ma sojuszników.
- Ma nowych. Wczoraj w barze widziałam całe mnóstwo obcych wilkołaków. Kevina też zaatakowali.
- I jak? Dałeś im popalić? - zaciekawił się Rusty
- Jesteśmy na miejscu. - burknął Kevin, parkując tak jak zawsze przed budynkiem SPA.
Wysiadł z samochodu, zatrzaskując drzwi. Bez słowa ruszył w stronę zapuszczonej kamienicy. Jak tylko otworzył drzwi na klatkę, dobiegł do niego znajomy zapach.
- Nie możliwe. Co ona tutaj robi? - powiedział do siebie
- Kto? - zapytali jednocześnie, stojąc za nim
Nie odpowiedział tylko ruszył biegiem po schodach. Zobaczył ją jeszcze zanim dotarł na ostatnie piętro. Gwałtownie się zatrzymał tak, że Rusty, który biegł za nim niemal na niego wpadł. Stała przy jego mieszkaniu, jak zwykle elegancka. Krótkie blond włosy miała luźno spięte z tyłu głowy, jej błękitne oczy z widoczną ulgą spoglądały w jego stronę.
- Kevin. - z trudem wypuściła powietrze. Widział, że powstrzymuje się przed odruchem by go uścisnąć.
- Co tutaj robisz, mamo? - nie udawał, że dziwi go jej wizyta. Mało kiedy widywał się z rodzicami, a już na pewno nie u niego. Dla osób tak bogatych jak jego rodzice, mieszkanie w tak obskurnym miejscu było poniżej godności. Dobrze o tym wiedział. To był jeden z powodów, dla których wybrał właśnie tą kamienice. Drugim, bardziej istotniejszym był fakt, że mimo zamożności rodziny, sam nie miał zbyt wiele pieniędzy i nie było go stać na nic lepszego.
- Pani Dowell. - Kevin zauważył, że uśmiech Alison był wymuszony, co wcale go nie dziwiło. Nie chodziło tutaj o brak sympatii. Jego matka oraz Samanta były przyjaciółkami. Nie tak bliskimi jak on z Alison, ale jednak.
- Alison. Cieszę się, że nic wam nie jest. Bałam się, że może byliście...
- W Głównym Domu? - wtrącił Rusty, domagając się zauważenia. - Mam na imię Rusty. Rusty Addison przyjaciel Kevina. - zarzucił mu rękę na ramię jak mogli robić tylko najbliżsi przyjaciele.
Kevin odsunął się od niego tak by wyglądało to naturalnie. Nie miał ochoty analizować relacji między nim a Rusty'im. Lepiej by jego matka o tym nie wiedziała, podobnie jak Alison. Spojrzał na nią, ale przyjaciółka zdawała się być myślami daleko stąd.
- Miło mi cię poznać, Rusty. Alice Dowell matka Kevina.
Podała mu dłoń, a on ją uścisnął.
- Jesteś tu z jakiegoś konkretnego powodu? - Kevin próbował być uprzejmy, ale nie wyszło tak jak chciał.
- Słyszeliście, że nasza siedziba spłonęła. - stwierdziła – Bałam się o was. Wiem jak lubicie się włóczyć. Budynek został całkowicie zniszczony. Nic się nie zachowało, nie wiadomo ile osób było w środku.
Ponownie zerknął na Alison, bojąc się jej reakcji. Ta szepnęła coś do Rusty'iego po czym on wepchnął jej w dłoń coś różowego, co wyglądało jak telefon. Kiedy oddaliła się na drugi koniec klatki, był pewien, że to komórka. Wykręcała jakiś numer po czym przyłożyła urządzenie do ucha.
- Nie ostały się żadne ciała? - spytał cicho, wracając spojrzeniem do matki
Pokiwała przecząco głową.
- Podejrzewają, że to nie był zwyczajny pożar. Ktoś podpalił rezydencję. Uważają, że czarownicy maczali w tym palce. Żaden normalny ogień nie byłby w stanie spalić kamiennego muru, albo kości.
- Zdecydowanie był bardziej gorący. - wymsknęło się Rusty'iemu
Na szczęście Alice musiała to potraktować jako zwyczajny wniosek, a nie dowód na jego obecność w tamtym miejscu.
- Wejdziesz? - spytał Kevin, na co matka widocznie się rozpromieniła.
Sięgnął do kieszeni, wyciągając klucze i przekręcił je w zamku. Otworzył drzwi i wpuścił ją do środka. Mało pewnym krokiem wkroczyła do salonu, uważnie rozglądając się po wnętrzu.
- Ładnie tutaj. - pochwaliła - Przytulnie.
Nie skomentował tego, bo wiedział, że matka sili się na uprzejmości. Wątpił by rzeczywiście uważała tak jak powiedziała. Zerknął ostatni raz na korytarz, gdzie Alison nadal próbowała się do kogoś dodzwonić, po czym przymknął drzwi. Rusty od razu opadł na kanapę, zajmując ją całą. Kevin wskazał na fotel, nakazując matce by usiadła, podczas gdy sam zajął jeden z barowych taboretów.
- Mówisz, że nie wiadomo kto był w środku. - zaczął – Bruno nie może zrobić zebrania i zobaczyć kogo brakuje?
Alice schyliła głowę, zbierając się do odpowiedzi.
- Teraz jest inaczej. - wydukała – Stado się rozpada, z każdym dniem tracimy kolejnych członków, a teraz kiedy nie mamy serca naszej watahy... Boję się, że niedługo każdy z nas będzie zdany tylko na siebie. Cud, że jeszcze nas nie zaatakowali. Nigdy nie byliśmy tak słabi.
Wiedział, że jego matka mocno przeżywa tą sytuację. Dla niej stado zawsze było czymś więcej niż rodziną, nawet jeśli stosunki wewnętrzne były napięte. Jak to wszystko przepadnie, pociągnie ją za sobą.
- Dlaczego Bruno nic nie robi?
- Chyba przewyższał swoje możliwości. Stawiał poprzeczkę za wysoko. Myślał, że jeśli pozbędzie się najsłabszych, wzmocni stado, ale kiedy rodziny traciły swoich krewnych, wszyscy zaczęli się od niego odwracać. Nie wiele mu zostało.
- Więc dlaczego nikt nie wyzwał go na pojedynek? - korzystał z okazji, by dowiedzieć się co tak naprawdę się dzieje. Jego matka zawsze o wszystkim wiedziała. Miał szansę by wszystko z niej wyciągnąć.
- Próbowali, ale każdy przegrywał. To były krótkie walki, bez wielkich ceremonii. Nie mogą tak łatwo go obalić, bo jego rodzina rządzi naszym stadem od lat.
- Kiedyś nadchodzi koniec. - odezwała się Alison, wchodząc do salonu. Podała Rusty'iemu telefon po czym oparła się o ścianę. - Zapłaci za wszystko co zrobił.
- Alison... - próbował mówić spokojnym tonem by ją uspokoić, ale szybko mu przerwała
- Bruno zasługuje na wszystko co się dzieje w stadzie. Doprowadził do klęski i teraz niech sam to pozbiera. Każdy kto ma choć trochę ojeju w głowie już dawno powinien opuścić południową część miasta.
Alice nagle nabrała powietrza, zszokowana.
- Alison twoja matka nie pochwalałaby....
- Moja matka nie żyje. - niemal krzyknęła
Zapadła cisza. Kevin czuł, że pomieszczenie się pomniejsza, a powietrze staje się ciężkie. Miał ochotę wyjść na zewnątrz, odetchnąć świeżością, ale smród spalin wcale by mu nie pomógł.
- Jak to? - zapytała w końcu nadal zdezorientowana – Ja nie miałam pojęcia.
- Spłonęła razem z rezydencją, a była tam zamknięta właśnie przez Bruna. Cokolwiek teraz by nie uczynił, jak bardzo by się starał, przewiduję dla niego tylko jedną przyszłość. Długą i bolesną śmierć. - każde jej słowo ociekało złością, żalem i nienawiścią. Kevin wiedział, że kiedy Alison coś postanowi, a był pewien, że właśnie to zrobiła, to trzyma się tego do końca. Na jej miejscu pragnąłby tego samego, ale działanie pod wpływem emocji nigdy nie kończy się dobrze.
Ponownie nastała cisza przerwana jedynie przez Rustiy'iego. Nucił coś co brzmiało jak refren piosenki White Flag. Jak zwykle potrafił dopasować się do każdej sytuacji. Kevin nie wiedział czy robi to celowo czy po prostu tak ma.
- Ja...Powinnam już iść. - Alice powoli wstała unikając miażdżącego spojrzenia Alison. - Cieszę się, że nic wam nie jest. - delikatnie pogładziła Kevina po policzku po czym zwróciła się do
Alison – Jeśli będziesz czegoś potrzebować... - westchnęła – Naprawdę mi przykro.
Spuściła głowę i pośpiesznie wyszła z mieszkania.
- Ze mną nie musi się pani żegnać. Całkowicie to rozumiem. - krzyknął za nią Rusty. Jak zwykle nikt nie zareagował na jego słowa, czym nie był przejęty. - Masz piwo? - spytał Kevina
- W lodówce. - wskazał palcem na kuchnie, po czym podszedł do przyjaciółki - Alison...
- Możemy już jechać zobaczyć się z Olivią? – odsunęła się od niego by zająć miejsce na zwolnionym już fotelu.
- To dopiero wieczorem. Mamy jeszcze kilka godzin. - westchnął
- W sam raz na dobrą imprezę –Rusty wychylił się znad barku unosząc w rękach puszki z piwem.
- Nie jesteś przypadkiem za młody. - warknął Kevin
- A tobie jeszcze nie znudziła się ta uwaga. - odparował niewzruszony, zajmując z powrotem swoje miejsce na sofie. Z sykiem otworzył jedną z puszek i upił solidny łyk.
Ku zaskoczeniu Kevina, a przyprawiając Rusty'iego o entuzjastyczny uśmiech, Alison sięgnęła po drugą puszkę. Miał ochotę podejść i wyrwać jej piwo z ręki, ale wiedział, że skończyłoby się to awanturą. Poza tym nie pierwszy raz widział ją z alkoholem, ale rzadko kiedy po niego sięgała i zazwyczaj robiła to na imprezach, a nie w domu.
- Jak sobie chcecie. Pijcie tu sobie na umór. Ja i tak muszę coś jeszcze załatwić.
Widząc ich obojętne spojrzenia i kompletny brak reakcji, odwrócił się i wyszedł z domu.

* * *
Głowa zaczęła jej pulsować kiedy Kevin po raz kolejny wykonał ostry zakręt. Mimo późnej pory ruch na drodze był podobny do korków w godzinie szczytu. Z daleka słyszało się odgłosy klaksonów i krzyki zdenerwowanych kierowców. Alison za wszelką cenę próbowała się odciąć od tego hałasu, ale bezskutecznie. Była zmuszona przetrwać te warunki już ponad pół godziny i po tym czasie miała serdecznie dość jazdy samochodem.
- Prawie jesteśmy. - oznajmił Kevin jakby wsłuchiwał się w jej nieme prośby
Wjechał na praktycznie pusty parking i zaparkował pod jedną z palm. Alison pośpiesznie wyskoczyła z pojazdu i zadrżała kiedy dotarł do niej podmuch zimnego, oceanicznego powietrza. Od brzegu dzieliło ich kilkaset metrów. Było to wyczuwalne po niższej temperaturze i wilgotnym powietrzu. Co prawda Alison zdążyła się już przebrać w swoje ciuchy kiedy była u Kevina, ale nie przygotowała się na taki ziąb. Niebo niemal całkowicie spowiły chmury. Zanosiło się na kolejny deszcz. Chcąc uchronić się przed kroplami, które w każdej chwili mogły spaść na ziemię, przyspieszyła kroku, niemalże dobiegając do szklanych drzwi restauracji. Kevin kroczył tuż za nią, chowając głowę za kołnierzem skórzanej kurtki.
Razem weszli do środka, rozglądając się po wnętrzu. Knajpa przypominała mieszankę baru i restauracji. Kwadratowe stoliki zagracały parkiet z każdej strony otoczone krzesłami, natomiast pod ścianą mieściła się długa lada, za którą szamotali się kelnerzy.
- Jeszcze jej nie ma. - oznajmił Kevin, idąc w stronę stolika, który znajdował się najbardziej na uboczu
- Nienawidzę żółtego koloru. - mruknęła Alison patrząc na ściany pokryte ciemnym cytrynowym kolorem, który sprawiał wrażenie jakby był ubrudzony tłuszczem.
Zajęli miejsca przy ścianie, zostawiając jedno wolne dla Olivii. Alison nie byłaby zdziwiona gdyby musieli na nią czekać. Nigdy nie należała do punktualnych osób, a raczej do tych, którzy byli pewni, że wszyscy zawsze na nią poczekają. Jednak informacje, które posiada mogą być istotne, albo wręcz przeciwnie zupełnie bezużyteczne. Znając skłonność Olivii do przesadyzmu, Alison stawiała na tą drugą opcję. Póki jednak miała wątpliwości lepiej było zachować chociażby pozory sympatii i tolerancji do jej nawyku spóźniania.
- Mam coś dla ciebie. - odezwał się Kevin. Alison spojrzała jak sięga dłonią do kieszeni kurtki. - Wiem, że swój straciłaś.
Położył na stoliku nowy telefon. Model nie należał do nowoczesnych. Alison nigdy nie lubiła różnych opcji i zaśmiecających telefon aplikacji. Komórka służyła jej tylko i wyłącznie do szybkiej komunikacji.
- Skąd go masz?
- Kupiłem. - wzruszył ramionami – Wybierałem jeden dla siebie i pomyślałem o tobie.
- Dzięki. - szczerze się uśmiechnęła
- Zapisałem wszystkie numery jakie miałaś w poprzednim telefonie. Przynajmniej te co znałem.
Sięgnęła po telefon i nacisnęła przycisk książki telefonicznej. Szybko przeleciała wzrokiem listę aż natknęła się na numer Kelly. Wcześniej próbowała się do niej dodzwonić z telefonu Rusty'iego, ale ta nie odbierała. Alison nie widziała się z nią od czasu zajścia w restauracji. Wtedy jej przyjaciółka była kompletnie zalana, przez co Alison zaczynała się martwić. Nie wiadomo czy ten dupek Rayley odprowadził ją do domu.
- W takim razie go przetestuję. - powiedziała i nacisnęła zieloną słuchawkę.
Kelly odebrała dopiero po czwartym sygnale.
- Tak?
Jej głos był dziwnie zachrypnięty, na tyle, że Alison się zawahała czy aby na pewno to jej numer. Spojrzała na wyświetlacz. Wszystko się zgadzało.
- Kelly? Tutaj Alison. Wszystko w porządku?
Cisza.
- Kelly?
- Tak. Wszystko w porządku. - odchrząknęła – Posłuchaj nie mogę teraz rozmawiać.
- Zaczekaj... - zaczęła, ale było już za późno. Połączenie zostało zakończone. - Cholera.
- O co chodzi? - spytał Kevin
Oczywiście słuch wilkołaka pozwolił mu usłyszeć całą rozmowę.
- Nie wiem. Jakoś dziwnie brzmiała.
- Może jest chora. - zaproponował
- Powiedziałaby mi. To było dziwne.
Schowała nowy telefon do kieszeni spodni, w momencie kiedy podeszła do nich jedna z kelnerek. Wysoka brunetka o ciemnej karnacji i brązowych oczach.
- Coś zamawiacie?
- Tylko wodę. - powiedział kobiecy głos za jej plecami – Długo tutaj nie zostaniemy.
Kelnerka skinęła głową po czym odeszła, odsłaniając osobę, która złożyła za nich zamówienie. Ze słabym uśmiechem, Olivia zajęła przeznaczone dla niej miejsce. Burza ciemnych blond fal rozlała się po jej plecach, zielone oczy z lekkim zdziwieniem wpatrywały się w Alison.
- Mogłam się spodziewać, że przyjdziesz razem z nią.
- Nie może być inaczej. - odpowiedział wprost.
- W porządku. Jakoś to zniosę.
Obdarzyła Alison udawanym uśmiechem, po czy odwróciła się do Kevina.
- Cudownie wyglądasz. - skomplementowała.
Alison wywróciła oczami, powstrzymując odruch wymiotny.
- Podobno to jakaś pilna sprawa. - burknęła.
- To prawda. - poparł ją Kevin – Musiał być powód dla którego zadzwoniłaś akurat do mnie. Nie musimy udawać, że się lubimy. Ty nie znosisz mnie, a ja jestem gotowy tolerować ciebie.
- Kiedyś było inaczej. - podsunęła – Mogłabym przysiąc, że mnie kochałeś.
- To jest randka? Jeśli tak to z przyjemnością zostawię was samych. - rzuciła Alison, gotowa by wstać z krzesła.
- W porządku. Już przestaję. - powiedziała od razu – To jest pilna sprawa. Zwróciłam się do ciebie bo tylko tobie ufam i tylko wasza dwójka jest gotowa by coś zrobić z całą tą sprawą. Ja... - urwała – Nie mam dość odwagi, bo chodzi o mojego brata.
- Najbardziej świętą osobę na ziemi. - skomentował Kevin, na co Alison się uśmiechnęła
- Może kiedyś. - warknęła Olivia – Już taki nie jest. Nawet ja to wiem. Przekonałam się na własnej skórze.
Oboje nagle spoważnieli. Alison widziała jak mięśnie szczęki Kevina się napinają, a błękitnoszare oczy zapełniają się troską. Była przekonana, że tylko dla niej jest zarezerwowane takie spojrzenie. Nie mogła ukryć, że poczuła ukłucie zazdrości.
- Co się stało? - zapytał łagodnie
- Obiecajcie, że nikomu nie powiecie, że ja to mówiłam. Jeśli Juan się dowie...
Przetarła oczy dłonią. Alison zaczęła się bać, że to nie są fałszywe łzy. On naprawdę coś jej zrobił, skrzywdził własną siostrę. Nagle cała złość i niechęć w stosunku do Olivii, zaczęła zanikać. Jeśli ktokolwiek mógł wiedzieć jaki Juan jest naprawdę to tą osoba była Alison. Nie znała go tak dobrze jak Olivia, ale to właśnie przed nią pokazywał swoje realne oblicze. Nie był słabym, łagodnym i tchórzliwym wilkołakiem za jakiego wszyscy go mieli.
- Trzy wody. - powiedziała kelnerka stawiając szklanki na stoliku. Zmierzyła ich zaciekawionym spojrzeniem po czym wróciła z powrotem za ladę barku.
- To się dzieje od pewnego czasu. - zaczęła Olivia, kiedy upewniła się, że nikt ich nie słyszy – Juan zawsze lubił się włóczyć. Wychodził wieczorami, a wracał nad ranem albo późno w nocy. To nie robiło na mnie wrażenia. Był typem imprezowicza i tyle. Pewnej nocy nasz tata zrobił mu awanturę. Zakazał mu conocnych wypadów. Uważał, że osoba tak wysoko postawiona w hierarchii nie powinna spędzać tyle czasu w spelunach. Nie do końca się z tym zgadzałam, ale nie interweniowałam. Stałam za drzwiami obserwując ich w ukryciu. Juan strasznie krzyczał, że ojciec nie ma prawa mu niczego zabraniać, nazwał go nic niewartym śmieciem, za co został spoliczkowany. Od tamtej pory w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Juan się wyprowadził, całkowicie zerwał kontakt z rodzicami.
- Kiedy to się stało? - przerwała Alison
- Kilka miesięcy temu. Uważam, że to było przyczyną jego zmiany. Stał się gwałtowniejszy i ...okrutny. Zupełnie jakby ktoś zamroził mu serce. Do tego jego oczy... Nikt nie zwrócił na to uwagi, ale ja tak. One straciły swój zielony blask, stały się ciemniejsze, pełne chłodu. - potrząsnęła głową jakby chciała pozbyć się wspomnień - Próbowałam do niego dotrzeć, ale cały czas mnie odpychał. Odtrącał jakbym była obca. Nie mogłam tego znieść. Postanowiłam go śledzić. Dowiedzieć się gdzie spędza całe noce, by w pewien sposób go zrozumieć. Większość czasu krążył po mieście, dopiero około północy wstąpił do jednego z mniejszych barów. W środku było mnóstwo ludzi, tak, że na moment straciłam go z oczu. Zniknął gdzieś między ludźmi tańczącymi na parkiecie. Odsunęłam się pod ścianę by mieć lepszy widok. Stał w ciemniejszym miejscu przy ścianie po drugiej stronie, ale nie był sam. Obściskiwał się z jakąś kobietą. Nie byle jaką. Nawet ja uznałam, że była cudownie piękna. Nie było w tym nic podejrzanego, aż do momentu, w którym ją ugryzł.
- Jak to ugryzł? - Alison niemal podskoczyła, kiedy Kevin nagle zadał pytanie.
- To było obrzydliwe. - zadrżała – Wyglądał jak wampir.
- Chcesz powiedzieć, że pił jej krew? - twarz Kevina zbladła, a oczy niemal wyskoczyły z orbit.
- Widziałam jak przełykał, w dodatku ona najwyraźniej nie miała nic przeciwko. Chciałam stamtąd wyjść, ale nie mogłam odwrócić wzroku. Nie wierzyłam, że to mój brat. Kiedy podnosił głowę jego oczy iskrzyły się jak u wilkołaka tuż przed przemianą, ale były prawie całkowicie srebrne.
Skończyła mówić i wyczekująco spojrzała najpierw na Kevina, a potem na Alison. Twarz miała bez wyrazu, ale Alison dostrzegła niepokój w jej oczach.
- To... - Kevin spojrzał na Alison, licząc że to ona coś powie
- Trochę trudno w to uwierzyć. - przyznała ulegając pod spojrzeniem przyjaciela – Nigdy nie słyszałam o wilkołaku pijącym krew. Po co miałby to robić?
- Mogłabyś dokładniej opisać tą dziewczynę? Wiesz czym ona była? - spytał wprost Kevin, już bardziej pewny
- Na pewno nie człowiekiem, ale też nie wilkołakiem. Nie wiem. Stała za daleko bym mogła to wyczuć. - na moment zamknęła oczy – Miała ciemnee włosy, prawdziwie czarne, długie i pofalowane. Nie widziałam twarzy bo stała tyłem, ale była dziwnie ubrana. Coś w stylu metalowca, albo jakiegoś rockera. Nie wiem.
- Bardziej konkretnie. Na świecie jest mnóstwo takich osób. - pogoniła ją Alison – Kto jak kto, ale ty chyba najbardziej zwracasz uwagę na wygląd zewnętrzny.
- W porządku. - uniosła się – Miała ciemny płaszcz, chyba skórzany mniej więcej za uda, buty za kostkę też skórzane na grubej podeszwie, krótkie spodenki albo spódnicę, ale raczej to pierwsze. To tyle jeśli chodzi o ubrania. Więcej nie widziałam.
Kevin odchylił głowę w drugą stronę nad czymś rozmyślając. Alison zastanawiała się czy wpadł na jakiś pomysł, albo obrał jakiś trop.
- Jest coś jeszcze? - spytała – Jakieś inne dziwne rzeczy jeśli chodzi o twojego brata?
- Nie. - odpowiedziała od razu. Według Alison za szybko by było to prawdą, ale odpuściła dalsze wypytywanie.
- Czego od nas oczekujesz, w takim razie?
Olivia spojrzała na nią jak na kogoś zupełnie nieznajomego, kto dopiero przed chwilą się pojawił.
- Nie wiem. To wy jesteście detektywami w stadzie. Zawsze o wszystkim wiece. Na pewno słyszeliście o plotkach, o obaleniu Bruna. Co jeśli Juan właśnie do tego się szykuje? Ostatnio pojawiło się w okolicy kilka nowych twarzy. Wilkołaki z innych stad, ale nikt z nas ich nie zna. Wszyscy myślą, że oni są od Bruna. To wygląda tak jakby chciał nas zastąpić kimś innym.
- W takim razie czy to źle, że Juan chce zmienić przywódce? - odezwał się w końcu Kevin
- On nie morze być alfą! - warknęła
- Dlaczego?
- Tu się zgadzam z Olivią. Bruno może i jest beznadziejny, ale Juan byłby gorszy. Zwłaszcza, że spotyka się z podejrzanymi osobami i pije ich krew.
Mimo słów, jakie powiedziała jej myśli były zupełnie inne. Juan w pewien sposób ją przerażał. Bardziej niż ktokolwiek inny. Gdyby miał zostać przywódcą, wtedy na pewno musiałaby opuścić stado. Jednak nie była pewna czy to jest taki zły pomysł. Wataha się rozpada. Może już czas ją opuścić.
- W każdym razie, Olivio, dziękujemy za informację.
- Zabrzmiało to tak jakbym zgłaszała jakąś usterkę w dziale komunikacji, a wy właśnie odebraliście zgłoszenie. Albo podała nowe dowody w śledztwie. Nie jestem żadnym świadkiem. Nie było łatwo mi tutaj przyjść. Chcę tylko, żeby mój brat był z powrotem sobą.
- Może czas zapisać się do poradni rodzinnej. - rzucił i odszedł od stolika.
Zaskoczenie jakie pojawiło się na twarzy Olivii, było niemal tak wielkie jak u Alison. Żadna z nich nie wierzyła, że on mógł powiedzieć coś takiego. On, zawsze pomocny Kevin. Alison bez słowa ruszyła za nim, pewna, że coś jest nie w porządku z jej przyjacielem. Przebiegła przez ulicę i wsiadła do samochodu. Czekał na nią w środku z pochmurną miną.
- Co cię ugryzło? - spytała od razu
- Nic. To był czas by wyjść. Musiałem powiedzieć coś by ona zamilkła. Lepiej będzie jeśli pomyśli, że nic z tym nie zrobimy.
Przekręcił kluczyk w stacyjce i odpalił silnik.
- A zrobimy coś? - zdziwiła się
- Cokolwiek widziała Olivia to nie powiedziała nam wszystkiego. Trzeba rozeznać się w sytuacji.
Wbił wsteczny bieg i wycofał auto z parkingu. Wyjechał na główną ulicę i wtopił się w ruch.
- Niby jak?
- Chyba czas poprosić Chrisa o pomoc.
- Dlaczego akurat jego? Jest jakimś ekspertem od wilkołaków pijących krew? - zdenerwowała się bo wolała przynajmniej tymczasowo trzymać się od niego z daleka.
- Wasz ojciec był założycielem Innych. Wiem, że stowarzyszenie posiadało ogromną wiedzę na temat stworzeń nadnaturalnych. Mieli w posiadaniu niezliczone księgi na ten temat. Jestem pewien, że on będzie coś wiedział.
- Stowarzyszenie jak ich nazwałeś rozpadło się kiedy on był jeszcze dzieckiem. - zauważyła
- Co nie oznacza, że był za młody by wszystko odzyskać. Skoro wpajano mu pewne tradycje i zasady od małego to wątpię by zostawił tak cenną wiedzę na zatracenie. Poza tym... - odwrócił się w jej stronę – Możecie udawać, że się nie znacie, ale on jest twoim bratem. Oboje jesteście Zmiennokształtnymi i chcecie czy nie potrzebujecie siebie nawzajem.
- Oni potrzebują siebie nawzajem. Razem z Drake'iem tworzą idealny zespół. Dlaczego miałabym ingerować w tak perfekcyjną parę.
- Teraz zaczynasz przesadzać.
- Oboje jasno to wyrazili. Nie będę wchodzić tam gdzie mnie nie chcą.
- Uwaga ludzie! Od dzisiaj Alison Hudgens zmienia się w przestrzegającą zasady moralne, prawne i wszystkie inne dziewczynę, która wie co to dobre maniery i nie ma bladego pojęcia o zjawisku jakie nazywa się ryzyko. - zaśmiał się
- To nie jest śmieszne. - mimo, że traktowała sprawę poważnie, jej usta wykrzywiły się w słabym uśmiechu – Naprawdę źle się czuję kiedy tak mnie traktują. Przecież to nie ja dążyłam do tego by zyskać brata. Po co wyjawili mi prawdę skoro teraz jej nie akceptują.
 - Nie zapominaj, że to głównie sprawka Drake'a, a on jest mocno pokręcony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz