Kevin miał się spotkać
z Olivią późnym wieczorem w jednej z nadbrzeżnych restauracji o
nazwie Ocean 60. Do tego czasu spokojnie zdążyli wrócić do jego
mieszkania. Rusty postanowił sam się wprosić, twierdząc, że i
tak nie ma nic innego do roboty. Jakby w ogóle go potrzebowali. Po
tym jak podziękowali panu Mayers'owi za gościnę ruszyli prosto do
domu. Żadne z nich się nie odzywało. Kevin starał się zachować
obojętność, ale ciało miał spięte jakby szykował się do
odebrania ciosu. Zastanawiał się jak czuje się Alison. Fizycznie
wyglądała w porządku, ale tylko mógł sobie wyobrazić co działo
się w jej psychice. Ostatnie dni były dla niej czystym szaleństwem,
które przeobraziło się w piekło. Dowiedziała się, że osoba,
którą uważała za ojca nigdy tak naprawdę nim nie była, zyskała
brata, który wydaje się nią niezainteresowany – chociaż Kevin
uważał, że to tylko pozory – prawie spaliła się w Głównym
Domu, a na dobór wszystkiego straciła matkę. Zawsze wiedział, że
Alison nie ma łatwego życia, ale niesprawiedliwością było dla
niego pogarszanie tego wszystkiego. Starał się być przy niej kiedy
tylko mógł, ale teraz nie opuszczało go przeczucie, że to on mógł
być sprawcą ostatnich nieszczęść.
- Jedno mnie zastanawia.
- powiedziała Alison kiedy dojeżdżali pod kamienicę na Home
Street.
- Tylko jedno? - zdziwił
się Rusty
- Dlaczego uznali ją za
zdrajczynie? Nie możliwe by dowiedzieli się o tym, że była w
związku z wilkołakiem z obcego stada.
Nagle zahamował, kiedy
światło z zielonego zmieniło się na czerwone. Rusty, który
siedział pomiędzy Alison, a Kevinem wyleciał do przodu lądując
na desce rozdzielczej.
Kevin nie pamiętał co
robił dzisiejszej nocy, ale kojarzył, że przebywał w Głównym
Domu. Co jeśli to on zdradził Samantę? Co jeśli to on przed kimś
się wygadał? Jeśli Alison by się dowiedziała, straciłby ją na
zawsze. Po raz kolejny narkotyki zniszczyłyby mu życie.
- Dlatego zapina się
pasy. - przeklinał sam na siebie – Tylko skąd mogłem wiedzieć,
że Kevin jest tak okropnym kierowcą. Poza tym to auto jest
dwuosobowe. Zupełnie nieprzemyślany model.
- Może chodziło o coś
innego. - podpowiedział Kevin niemal szeptem
- Myślisz, że odgórnie
uznał ją za niewierną? - drążyła Alison
- Jeśli rzeczywiście
chce zaatakować pozostałe stada, to oczywiste, że twoja matka by w
tym nie uczestniczyła. - starał się pokierować ją na inny tor,
ale przychodziło mu to z trudem. Czuł na sobie ciężar jej
spojrzenia.
- Albo pozbywał się
najsłabszych. - zaproponował Rusty, rozmasowując czoło. -
Słyszałem jak niektórzy sami chcieli się odłączyć bo bali się,
że zostaną skazani na śmierć. To co się tam dzieje jest
bardziej niż chore. Nie wiem z kim on chciałby podbić świat, ale
niewiele ma sojuszników.
- Ma nowych. Wczoraj w
barze widziałam całe mnóstwo obcych wilkołaków. Kevina też
zaatakowali.
- I jak? Dałeś im
popalić? - zaciekawił się Rusty
- Jesteśmy na miejscu.
- burknął Kevin, parkując tak jak zawsze przed budynkiem SPA.
Wysiadł z samochodu,
zatrzaskując drzwi. Bez słowa ruszył w stronę zapuszczonej
kamienicy. Jak tylko otworzył drzwi na klatkę, dobiegł do niego
znajomy zapach.
- Nie możliwe. Co ona
tutaj robi? - powiedział do siebie
- Kto? - zapytali
jednocześnie, stojąc za nim
Nie odpowiedział tylko
ruszył biegiem po schodach. Zobaczył ją jeszcze zanim dotarł na
ostatnie piętro. Gwałtownie się zatrzymał tak, że Rusty, który
biegł za nim niemal na niego wpadł. Stała przy jego mieszkaniu,
jak zwykle elegancka. Krótkie blond włosy miała luźno spięte z
tyłu głowy, jej błękitne oczy z widoczną ulgą spoglądały w
jego stronę.
- Kevin. - z trudem
wypuściła powietrze. Widział, że powstrzymuje się przed odruchem
by go uścisnąć.
- Co tutaj robisz, mamo?
- nie udawał, że dziwi go jej wizyta. Mało kiedy widywał się z
rodzicami, a już na pewno nie u niego. Dla osób tak bogatych jak
jego rodzice, mieszkanie w tak obskurnym miejscu było poniżej
godności. Dobrze o tym wiedział. To był jeden z powodów, dla
których wybrał właśnie tą kamienice. Drugim, bardziej
istotniejszym był fakt, że mimo zamożności rodziny, sam nie miał
zbyt wiele pieniędzy i nie było go stać na nic lepszego.
- Pani Dowell. - Kevin
zauważył, że uśmiech Alison był wymuszony, co wcale go nie
dziwiło. Nie chodziło tutaj o brak sympatii. Jego matka oraz
Samanta były przyjaciółkami. Nie tak bliskimi jak on z Alison, ale
jednak.
- Alison. Cieszę się,
że nic wam nie jest. Bałam się, że może byliście...
- W Głównym Domu? -
wtrącił Rusty, domagając się zauważenia. - Mam na imię Rusty.
Rusty Addison przyjaciel Kevina. - zarzucił mu rękę na ramię jak
mogli robić tylko najbliżsi przyjaciele.
Kevin odsunął się od
niego tak by wyglądało to naturalnie. Nie miał ochoty analizować
relacji między nim a Rusty'im. Lepiej by jego matka o tym nie
wiedziała, podobnie jak Alison. Spojrzał na nią, ale przyjaciółka
zdawała się być myślami daleko stąd.
- Miło mi cię poznać,
Rusty. Alice Dowell matka Kevina.
Podała mu dłoń, a on
ją uścisnął.
- Jesteś tu z jakiegoś
konkretnego powodu? - Kevin próbował być uprzejmy, ale nie wyszło
tak jak chciał.
- Słyszeliście, że
nasza siedziba spłonęła. - stwierdziła – Bałam się o was.
Wiem jak lubicie się włóczyć. Budynek został całkowicie
zniszczony. Nic się nie zachowało, nie wiadomo ile osób było w
środku.
Ponownie zerknął na
Alison, bojąc się jej reakcji. Ta szepnęła coś do Rusty'iego po
czym on wepchnął jej w dłoń coś różowego, co wyglądało jak
telefon. Kiedy oddaliła się na drugi koniec klatki, był pewien, że
to komórka. Wykręcała jakiś numer po czym przyłożyła
urządzenie do ucha.
- Nie ostały się żadne
ciała? - spytał cicho, wracając spojrzeniem do matki
Pokiwała przecząco
głową.
- Podejrzewają, że to
nie był zwyczajny pożar. Ktoś podpalił rezydencję. Uważają, że
czarownicy maczali w tym palce. Żaden normalny ogień nie byłby w
stanie spalić kamiennego muru, albo kości.
- Zdecydowanie był
bardziej gorący. - wymsknęło się Rusty'iemu
Na szczęście Alice
musiała to potraktować jako zwyczajny wniosek, a nie dowód na jego
obecność w tamtym miejscu.
- Wejdziesz? - spytał
Kevin, na co matka widocznie się rozpromieniła.
Sięgnął do kieszeni,
wyciągając klucze i przekręcił je w zamku. Otworzył drzwi i
wpuścił ją do środka. Mało pewnym krokiem wkroczyła do salonu,
uważnie rozglądając się po wnętrzu.
- Ładnie tutaj. -
pochwaliła - Przytulnie.
Nie skomentował tego, bo
wiedział, że matka sili się na uprzejmości. Wątpił by
rzeczywiście uważała tak jak powiedziała. Zerknął ostatni raz
na korytarz, gdzie Alison nadal próbowała się do kogoś dodzwonić,
po czym przymknął drzwi. Rusty od razu opadł na kanapę, zajmując
ją całą. Kevin wskazał na fotel, nakazując matce by usiadła,
podczas gdy sam zajął jeden z barowych taboretów.
- Mówisz, że nie
wiadomo kto był w środku. - zaczął – Bruno nie może zrobić
zebrania i zobaczyć kogo brakuje?
Alice schyliła głowę,
zbierając się do odpowiedzi.
- Teraz jest inaczej. -
wydukała – Stado się rozpada, z każdym dniem tracimy kolejnych
członków, a teraz kiedy nie mamy serca naszej watahy... Boję się,
że niedługo każdy z nas będzie zdany tylko na siebie. Cud, że
jeszcze nas nie zaatakowali. Nigdy nie byliśmy tak słabi.
Wiedział, że jego matka
mocno przeżywa tą sytuację. Dla niej stado zawsze było czymś
więcej niż rodziną, nawet jeśli stosunki wewnętrzne były
napięte. Jak to wszystko przepadnie, pociągnie ją za sobą.
- Dlaczego Bruno nic nie
robi?
- Chyba przewyższał
swoje możliwości. Stawiał poprzeczkę za wysoko. Myślał, że
jeśli pozbędzie się najsłabszych, wzmocni stado, ale kiedy
rodziny traciły swoich krewnych, wszyscy zaczęli się od niego
odwracać. Nie wiele mu zostało.
- Więc dlaczego nikt
nie wyzwał go na pojedynek? - korzystał z okazji, by dowiedzieć
się co tak naprawdę się dzieje. Jego matka zawsze o wszystkim
wiedziała. Miał szansę by wszystko z niej wyciągnąć.
- Próbowali, ale każdy
przegrywał. To były krótkie walki, bez wielkich ceremonii. Nie
mogą tak łatwo go obalić, bo jego rodzina rządzi naszym stadem od
lat.
- Kiedyś nadchodzi
koniec. - odezwała się Alison, wchodząc do salonu. Podała
Rusty'iemu telefon po czym oparła się o ścianę. - Zapłaci za
wszystko co zrobił.
- Alison... - próbował
mówić spokojnym tonem by ją uspokoić, ale szybko mu przerwała
- Bruno zasługuje na
wszystko co się dzieje w stadzie. Doprowadził do klęski i teraz
niech sam to pozbiera. Każdy kto ma choć trochę ojeju w głowie
już dawno powinien opuścić południową część miasta.
Alice nagle nabrała
powietrza, zszokowana.
- Alison twoja matka nie
pochwalałaby....
- Moja matka nie żyje.
- niemal krzyknęła
Zapadła cisza. Kevin
czuł, że pomieszczenie się pomniejsza, a powietrze staje się
ciężkie. Miał ochotę wyjść na zewnątrz, odetchnąć
świeżością, ale smród spalin wcale by mu nie pomógł.
- Jak to? - zapytała w
końcu nadal zdezorientowana – Ja nie miałam pojęcia.
- Spłonęła razem z
rezydencją, a była tam zamknięta właśnie przez Bruna. Cokolwiek
teraz by nie uczynił, jak bardzo by się starał, przewiduję dla
niego tylko jedną przyszłość. Długą i bolesną śmierć. -
każde jej słowo ociekało złością, żalem i nienawiścią. Kevin
wiedział, że kiedy Alison coś postanowi, a był pewien, że
właśnie to zrobiła, to trzyma się tego do końca. Na jej miejscu
pragnąłby tego samego, ale działanie pod wpływem emocji nigdy nie
kończy się dobrze.
Ponownie nastała cisza
przerwana jedynie przez Rustiy'iego. Nucił coś co brzmiało jak
refren piosenki White Flag. Jak zwykle potrafił dopasować
się do każdej sytuacji. Kevin nie wiedział czy robi to celowo czy
po prostu tak ma.
- Ja...Powinnam już
iść. - Alice powoli wstała unikając miażdżącego spojrzenia
Alison. - Cieszę się, że nic wam nie jest. - delikatnie pogładziła
Kevina po policzku po czym zwróciła się do
Alison – Jeśli będziesz czegoś potrzebować... - westchnęła – Naprawdę mi przykro.
Alison – Jeśli będziesz czegoś potrzebować... - westchnęła – Naprawdę mi przykro.
Spuściła głowę i
pośpiesznie wyszła z mieszkania.
- Ze mną nie musi się
pani żegnać. Całkowicie to rozumiem. - krzyknął za nią Rusty.
Jak zwykle nikt nie zareagował na jego słowa, czym nie był
przejęty. - Masz piwo? - spytał Kevina
- W lodówce. - wskazał
palcem na kuchnie, po czym podszedł do przyjaciółki - Alison...
- Możemy już jechać
zobaczyć się z Olivią? – odsunęła się od niego by zająć
miejsce na zwolnionym już fotelu.
- To dopiero wieczorem.
Mamy jeszcze kilka godzin. - westchnął
- W sam raz na dobrą
imprezę –Rusty wychylił się znad barku unosząc w rękach puszki
z piwem.
- Nie jesteś
przypadkiem za młody. - warknął Kevin
- A tobie jeszcze nie
znudziła się ta uwaga. - odparował niewzruszony, zajmując z
powrotem swoje miejsce na sofie. Z sykiem otworzył jedną z puszek
i upił solidny łyk.
Ku zaskoczeniu Kevina, a
przyprawiając Rusty'iego o entuzjastyczny uśmiech, Alison sięgnęła
po drugą puszkę. Miał ochotę podejść i wyrwać jej piwo z ręki,
ale wiedział, że skończyłoby się to awanturą. Poza tym nie
pierwszy raz widział ją z alkoholem, ale rzadko kiedy po niego
sięgała i zazwyczaj robiła to na imprezach, a nie w domu.
- Jak sobie chcecie.
Pijcie tu sobie na umór. Ja i tak muszę coś jeszcze załatwić.
Widząc ich obojętne
spojrzenia i kompletny brak reakcji, odwrócił się i wyszedł z
domu.
* * *
Głowa zaczęła jej
pulsować kiedy Kevin po raz kolejny wykonał ostry zakręt. Mimo
późnej pory ruch na drodze był podobny do korków w godzinie
szczytu. Z daleka słyszało się odgłosy klaksonów i krzyki
zdenerwowanych kierowców. Alison za wszelką cenę próbowała się
odciąć od tego hałasu, ale bezskutecznie. Była zmuszona przetrwać
te warunki już ponad pół godziny i po tym czasie miała serdecznie
dość jazdy samochodem.
- Prawie jesteśmy. -
oznajmił Kevin jakby wsłuchiwał się w jej nieme prośby
Wjechał na praktycznie
pusty parking i zaparkował pod jedną z palm. Alison pośpiesznie
wyskoczyła z pojazdu i zadrżała kiedy dotarł do niej podmuch
zimnego, oceanicznego powietrza. Od brzegu dzieliło ich kilkaset
metrów. Było to wyczuwalne po niższej temperaturze i wilgotnym
powietrzu. Co prawda Alison zdążyła się już przebrać w swoje
ciuchy kiedy była u Kevina, ale nie przygotowała się na taki ziąb.
Niebo niemal całkowicie spowiły chmury. Zanosiło się na kolejny
deszcz. Chcąc uchronić się przed kroplami, które w każdej chwili
mogły spaść na ziemię, przyspieszyła kroku, niemalże dobiegając
do szklanych drzwi restauracji. Kevin kroczył tuż za nią, chowając
głowę za kołnierzem skórzanej kurtki.
Razem weszli do środka,
rozglądając się po wnętrzu. Knajpa przypominała mieszankę baru
i restauracji. Kwadratowe stoliki zagracały parkiet z każdej strony
otoczone krzesłami, natomiast pod ścianą mieściła się długa
lada, za którą szamotali się kelnerzy.
- Jeszcze jej nie ma. -
oznajmił Kevin, idąc w stronę stolika, który znajdował się
najbardziej na uboczu
- Nienawidzę żółtego
koloru. - mruknęła Alison patrząc na ściany pokryte ciemnym
cytrynowym kolorem, który sprawiał wrażenie jakby był ubrudzony
tłuszczem.
Zajęli miejsca przy
ścianie, zostawiając jedno wolne dla Olivii. Alison nie byłaby
zdziwiona gdyby musieli na nią czekać. Nigdy nie należała do
punktualnych osób, a raczej do tych, którzy byli pewni, że wszyscy
zawsze na nią poczekają. Jednak informacje, które posiada mogą
być istotne, albo wręcz przeciwnie zupełnie bezużyteczne. Znając
skłonność Olivii do przesadyzmu, Alison stawiała na tą drugą
opcję. Póki jednak miała wątpliwości lepiej było zachować
chociażby pozory sympatii i tolerancji do jej nawyku spóźniania.
- Mam coś dla ciebie. -
odezwał się Kevin. Alison spojrzała jak sięga dłonią do
kieszeni kurtki. - Wiem, że swój straciłaś.
Położył na stoliku
nowy telefon. Model nie należał do nowoczesnych. Alison nigdy nie
lubiła różnych opcji i zaśmiecających telefon aplikacji. Komórka
służyła jej tylko i wyłącznie do szybkiej komunikacji.
- Skąd go masz?
- Kupiłem. - wzruszył
ramionami – Wybierałem jeden dla siebie i pomyślałem o tobie.
- Dzięki. - szczerze
się uśmiechnęła
- Zapisałem wszystkie
numery jakie miałaś w poprzednim telefonie. Przynajmniej te co
znałem.
Sięgnęła po telefon i
nacisnęła przycisk książki telefonicznej. Szybko przeleciała
wzrokiem listę aż natknęła się na numer Kelly. Wcześniej
próbowała się do niej dodzwonić z telefonu Rusty'iego, ale ta nie
odbierała. Alison nie widziała się z nią od czasu zajścia w
restauracji. Wtedy jej przyjaciółka była kompletnie zalana, przez
co Alison zaczynała się martwić. Nie wiadomo czy ten dupek Rayley
odprowadził ją do domu.
- W takim razie go
przetestuję. - powiedziała i nacisnęła zieloną słuchawkę.
Kelly odebrała dopiero
po czwartym sygnale.
- Tak?
Jej głos był dziwnie
zachrypnięty, na tyle, że Alison się zawahała czy aby na pewno to
jej numer. Spojrzała na wyświetlacz. Wszystko się zgadzało.
- Kelly? Tutaj Alison.
Wszystko w porządku?
Cisza.
- Kelly?
- Tak. Wszystko w
porządku. - odchrząknęła – Posłuchaj nie mogę teraz
rozmawiać.
- Zaczekaj... - zaczęła,
ale było już za późno. Połączenie zostało zakończone. -
Cholera.
- O co chodzi? - spytał
Kevin
Oczywiście słuch
wilkołaka pozwolił mu usłyszeć całą rozmowę.
- Nie wiem. Jakoś
dziwnie brzmiała.
- Może jest chora. -
zaproponował
- Powiedziałaby mi. To
było dziwne.
Schowała nowy telefon do
kieszeni spodni, w momencie kiedy podeszła do nich jedna z kelnerek.
Wysoka brunetka o ciemnej karnacji i brązowych oczach.
- Coś zamawiacie?
- Tylko wodę. -
powiedział kobiecy głos za jej plecami – Długo tutaj nie
zostaniemy.
Kelnerka skinęła głową
po czym odeszła, odsłaniając osobę, która złożyła za nich
zamówienie. Ze słabym uśmiechem, Olivia zajęła przeznaczone dla
niej miejsce. Burza ciemnych blond fal rozlała się po jej plecach,
zielone oczy z lekkim zdziwieniem wpatrywały się w Alison.
- Mogłam się
spodziewać, że przyjdziesz razem z nią.
- Nie może być
inaczej. - odpowiedział wprost.
- W porządku. Jakoś to
zniosę.
Obdarzyła Alison
udawanym uśmiechem, po czy odwróciła się do Kevina.
- Cudownie wyglądasz. -
skomplementowała.
Alison wywróciła
oczami, powstrzymując odruch wymiotny.
- Podobno to jakaś
pilna sprawa. - burknęła.
- To prawda. - poparł
ją Kevin – Musiał być powód dla którego zadzwoniłaś akurat
do mnie. Nie musimy udawać, że się lubimy. Ty nie znosisz mnie, a
ja jestem gotowy tolerować ciebie.
- Kiedyś było inaczej.
- podsunęła – Mogłabym przysiąc, że mnie kochałeś.
- To jest randka? Jeśli
tak to z przyjemnością zostawię was samych. - rzuciła Alison,
gotowa by wstać z krzesła.
- W porządku. Już
przestaję. - powiedziała od razu – To jest pilna sprawa.
Zwróciłam się do ciebie bo tylko tobie ufam i tylko wasza dwójka
jest gotowa by coś zrobić z całą tą sprawą. Ja... - urwała –
Nie mam dość odwagi, bo chodzi o mojego brata.
- Najbardziej świętą
osobę na ziemi. - skomentował Kevin, na co Alison się uśmiechnęła
- Może kiedyś. -
warknęła Olivia – Już taki nie jest. Nawet ja to wiem.
Przekonałam się na własnej skórze.
Oboje nagle spoważnieli.
Alison widziała jak mięśnie szczęki Kevina się napinają, a
błękitnoszare oczy zapełniają się troską. Była przekonana, że
tylko dla niej jest zarezerwowane takie spojrzenie. Nie mogła ukryć,
że poczuła ukłucie zazdrości.
- Co się stało? -
zapytał łagodnie
- Obiecajcie, że nikomu
nie powiecie, że ja to mówiłam. Jeśli Juan się dowie...
Przetarła oczy dłonią.
Alison zaczęła się bać, że to nie są fałszywe łzy. On
naprawdę coś jej zrobił, skrzywdził własną siostrę. Nagle cała
złość i niechęć w stosunku do Olivii, zaczęła zanikać. Jeśli
ktokolwiek mógł wiedzieć jaki Juan jest naprawdę to tą osoba
była Alison. Nie znała go tak dobrze jak Olivia, ale to właśnie
przed nią pokazywał swoje realne oblicze. Nie był słabym,
łagodnym i tchórzliwym wilkołakiem za jakiego wszyscy go mieli.
- Trzy wody. -
powiedziała kelnerka stawiając szklanki na stoliku. Zmierzyła ich
zaciekawionym spojrzeniem po czym wróciła z powrotem za ladę
barku.
- To się dzieje od
pewnego czasu. - zaczęła Olivia, kiedy upewniła się, że nikt ich
nie słyszy – Juan zawsze lubił się włóczyć. Wychodził
wieczorami, a wracał nad ranem albo późno w nocy. To nie robiło
na mnie wrażenia. Był typem imprezowicza i tyle. Pewnej nocy nasz
tata zrobił mu awanturę. Zakazał mu conocnych wypadów. Uważał,
że osoba tak wysoko postawiona w hierarchii nie powinna spędzać
tyle czasu w spelunach. Nie do końca się z tym zgadzałam, ale nie
interweniowałam. Stałam za drzwiami obserwując ich w ukryciu. Juan
strasznie krzyczał, że ojciec nie ma prawa mu niczego zabraniać,
nazwał go nic niewartym śmieciem, za co został spoliczkowany. Od
tamtej pory w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Juan się wyprowadził,
całkowicie zerwał kontakt z rodzicami.
- Kiedy to się stało?
- przerwała Alison
- Kilka miesięcy temu.
Uważam, że to było przyczyną jego zmiany. Stał się
gwałtowniejszy i ...okrutny. Zupełnie jakby ktoś zamroził mu
serce. Do tego jego oczy... Nikt nie zwrócił na to uwagi, ale ja
tak. One straciły swój zielony blask, stały się ciemniejsze,
pełne chłodu. - potrząsnęła głową jakby chciała pozbyć się
wspomnień - Próbowałam do niego dotrzeć, ale cały czas mnie
odpychał. Odtrącał jakbym była obca. Nie mogłam tego znieść.
Postanowiłam go śledzić. Dowiedzieć się gdzie spędza całe
noce, by w pewien sposób go zrozumieć. Większość czasu krążył
po mieście, dopiero około północy wstąpił do jednego z
mniejszych barów. W środku było mnóstwo ludzi, tak, że na moment
straciłam go z oczu. Zniknął gdzieś między ludźmi tańczącymi
na parkiecie. Odsunęłam się pod ścianę by mieć lepszy widok.
Stał w ciemniejszym miejscu przy ścianie po drugiej stronie, ale
nie był sam. Obściskiwał się z jakąś kobietą. Nie byle jaką.
Nawet ja uznałam, że była cudownie piękna. Nie było w tym nic
podejrzanego, aż do momentu, w którym ją ugryzł.
- Jak to ugryzł? -
Alison niemal podskoczyła, kiedy Kevin nagle zadał pytanie.
- To było obrzydliwe. -
zadrżała – Wyglądał jak wampir.
- Chcesz powiedzieć, że
pił jej krew? - twarz Kevina zbladła, a oczy niemal wyskoczyły z
orbit.
- Widziałam jak
przełykał, w dodatku ona najwyraźniej nie miała nic przeciwko.
Chciałam stamtąd wyjść, ale nie mogłam odwrócić wzroku. Nie
wierzyłam, że to mój brat. Kiedy podnosił głowę jego oczy
iskrzyły się jak u wilkołaka tuż przed przemianą, ale były
prawie całkowicie srebrne.
Skończyła mówić i
wyczekująco spojrzała najpierw na Kevina, a potem na Alison. Twarz
miała bez wyrazu, ale Alison dostrzegła niepokój w jej oczach.
- To... - Kevin spojrzał
na Alison, licząc że to ona coś powie
- Trochę trudno w to
uwierzyć. - przyznała ulegając pod spojrzeniem przyjaciela –
Nigdy nie słyszałam o wilkołaku pijącym krew. Po co miałby to
robić?
- Mogłabyś dokładniej
opisać tą dziewczynę? Wiesz czym ona była? - spytał wprost
Kevin, już bardziej pewny
- Na pewno nie
człowiekiem, ale też nie wilkołakiem. Nie wiem. Stała za daleko
bym mogła to wyczuć. - na moment zamknęła oczy – Miała ciemnee
włosy, prawdziwie czarne, długie i pofalowane. Nie widziałam
twarzy bo stała tyłem, ale była dziwnie ubrana. Coś w stylu
metalowca, albo jakiegoś rockera. Nie wiem.
- Bardziej konkretnie.
Na świecie jest mnóstwo takich osób. - pogoniła ją Alison –
Kto jak kto, ale ty chyba najbardziej zwracasz uwagę na wygląd
zewnętrzny.
- W porządku. - uniosła
się – Miała ciemny płaszcz, chyba skórzany mniej więcej za
uda, buty za kostkę też skórzane na grubej podeszwie, krótkie
spodenki albo spódnicę, ale raczej to pierwsze. To tyle jeśli
chodzi o ubrania. Więcej nie widziałam.
Kevin odchylił głowę w
drugą stronę nad czymś rozmyślając. Alison zastanawiała się
czy wpadł na jakiś pomysł, albo obrał jakiś trop.
- Jest coś jeszcze? -
spytała – Jakieś inne dziwne rzeczy jeśli chodzi o twojego
brata?
- Nie. - odpowiedziała
od razu. Według Alison za szybko by było to prawdą, ale odpuściła
dalsze wypytywanie.
- Czego od nas
oczekujesz, w takim razie?
Olivia spojrzała na nią
jak na kogoś zupełnie nieznajomego, kto dopiero przed chwilą się
pojawił.
- Nie wiem. To wy
jesteście detektywami w stadzie. Zawsze o wszystkim wiece. Na pewno
słyszeliście o plotkach, o obaleniu Bruna. Co jeśli Juan właśnie
do tego się szykuje? Ostatnio pojawiło się w okolicy kilka nowych
twarzy. Wilkołaki z innych stad, ale nikt z nas ich nie zna. Wszyscy
myślą, że oni są od Bruna. To wygląda tak jakby chciał nas
zastąpić kimś innym.
- W takim razie czy to
źle, że Juan chce zmienić przywódce? - odezwał się w końcu
Kevin
- On nie morze być
alfą! - warknęła
- Dlaczego?
- Tu się zgadzam z
Olivią. Bruno może i jest beznadziejny, ale Juan byłby gorszy.
Zwłaszcza, że spotyka się z podejrzanymi osobami i pije ich krew.
Mimo słów, jakie
powiedziała jej myśli były zupełnie inne. Juan w pewien sposób
ją przerażał. Bardziej niż ktokolwiek inny. Gdyby miał zostać
przywódcą, wtedy na pewno musiałaby opuścić stado. Jednak nie
była pewna czy to jest taki zły pomysł. Wataha się rozpada. Może
już czas ją opuścić.
- W każdym razie,
Olivio, dziękujemy za informację.
- Zabrzmiało to tak
jakbym zgłaszała jakąś usterkę w dziale komunikacji, a wy
właśnie odebraliście zgłoszenie. Albo podała nowe dowody w
śledztwie. Nie jestem żadnym świadkiem. Nie było łatwo mi tutaj
przyjść. Chcę tylko, żeby mój brat był z powrotem sobą.
- Może czas zapisać
się do poradni rodzinnej. - rzucił i odszedł od stolika.
Zaskoczenie jakie
pojawiło się na twarzy Olivii, było niemal tak wielkie jak u
Alison. Żadna z nich nie wierzyła, że on mógł powiedzieć coś
takiego. On, zawsze pomocny Kevin. Alison bez słowa ruszyła za nim,
pewna, że coś jest nie w porządku z jej przyjacielem. Przebiegła
przez ulicę i wsiadła do samochodu. Czekał na nią w środku z
pochmurną miną.
- Co cię ugryzło? -
spytała od razu
- Nic. To był czas by
wyjść. Musiałem powiedzieć coś by ona zamilkła. Lepiej będzie
jeśli pomyśli, że nic z tym nie zrobimy.
Przekręcił kluczyk w
stacyjce i odpalił silnik.
- A zrobimy coś? -
zdziwiła się
- Cokolwiek widziała
Olivia to nie powiedziała nam wszystkiego. Trzeba rozeznać się w
sytuacji.
Wbił wsteczny bieg i
wycofał auto z parkingu. Wyjechał na główną ulicę i wtopił się
w ruch.
- Niby jak?
- Chyba czas poprosić
Chrisa o pomoc.
- Dlaczego akurat jego?
Jest jakimś ekspertem od wilkołaków pijących krew? - zdenerwowała
się bo wolała przynajmniej tymczasowo trzymać się od niego z
daleka.
- Wasz ojciec był
założycielem Innych. Wiem, że stowarzyszenie posiadało ogromną
wiedzę na temat stworzeń nadnaturalnych. Mieli w posiadaniu
niezliczone księgi na ten temat. Jestem pewien, że on będzie coś
wiedział.
- Stowarzyszenie jak ich
nazwałeś rozpadło się kiedy on był jeszcze dzieckiem. -
zauważyła
- Co nie oznacza, że
był za młody by wszystko odzyskać. Skoro wpajano mu pewne tradycje
i zasady od małego to wątpię by zostawił tak cenną wiedzę na
zatracenie. Poza tym... - odwrócił się w jej stronę – Możecie
udawać, że się nie znacie, ale on jest twoim bratem. Oboje
jesteście Zmiennokształtnymi i chcecie czy nie potrzebujecie siebie
nawzajem.
- Oni potrzebują siebie
nawzajem. Razem z Drake'iem tworzą idealny zespół. Dlaczego
miałabym ingerować w tak perfekcyjną parę.
- Teraz zaczynasz
przesadzać.
- Oboje jasno to
wyrazili. Nie będę wchodzić tam gdzie mnie nie chcą.
- Uwaga ludzie! Od
dzisiaj Alison Hudgens zmienia się w przestrzegającą zasady
moralne, prawne i wszystkie inne dziewczynę, która wie co to dobre
maniery i nie ma bladego pojęcia o zjawisku jakie nazywa się
ryzyko. - zaśmiał się
- To nie jest śmieszne.
- mimo, że traktowała sprawę poważnie, jej usta wykrzywiły się
w słabym uśmiechu – Naprawdę źle się czuję kiedy tak mnie
traktują. Przecież to nie ja dążyłam do tego by zyskać brata.
Po co wyjawili mi prawdę skoro teraz jej nie akceptują.
- Nie zapominaj, że to
głównie sprawka Drake'a, a on jest mocno pokręcony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz