czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział 28

W salonie było biało od gęstego, papierosowego dymu. Po podłodze walały się zgniecione puszki po piwie i zmiętolone ubrania. Zarówno męskie jak i damskie. Stolik mokry od porozlewanego alkoholu pokryty był niepokojącym, białym proszkiem.  
- Po prostu nie wierzę. - odezwał się Kevin. Alison stała obok i starała się objąć wzrokiem cały bałagan jaki panował w jego mieszkaniu. - Zostawiliśmy go tylko na kilka godzin.
Ktoś głucho jęknął. Oboje odwrócili wzrok w stronę kanapy, na której półleżała rudowłosa kobieta.
- Coś ty za jedna? - burknął w jej kierunku, niezadowolony z goszczenia obcej osoby, w dodatku ubranej jedynie w bieliznę i za dużą, męską koszulkę, która okrywała ją niczym halka.
- Ty zapewne tutaj mieszkasz. - stwierdziła ziewając – Na mnie już chyba czas.
Leniwie się przeciągnęła i zaczęła zbierać swoje rzeczy z podłogi.
- Rusty! - wrzasnął Kevin
Za ich plecami rozległ się dźwięk spuszczanej wody po czym z łazienki chwiejnym krokiem wygramolił się wołany nastolatek. Tak jak Alison przewidywała był w samych bokserkach. Na widok Kevina i Alison lekko drgnął, ale na jego twarz wystąpił łobuzerski uśmieszek. Jego oczy wykonały nieokreślony obrót jakby miał stracić przytomność.
- Co to ma być?
Alison widziała, że przyjaciel stara się zachować spokój, ale to co zastał zaczęło go przerastać.
- Impreza, żeby odreagować zajście z nocy. - wyjaśnił zachrypniętym głosem
Rudowłosa dziewczyna, już prawie całkowicie ubrana, przepchnęła się między Kevinem i Alison, wychodząc naprzeciw Rusty'iemu. Pogładziła go po policzku, szepcząc.
- Gdybyś jeszcze kiedyś potrzebował...
- Zadzwonię. - zapewnił.
Szeroko się uśmiechnęła po czym obdarzyła go długim, namiętnym pocałunkiem.
- Po prostu świetnie. - powiedział zrezygnowany Kevin. - Możesz po prostu wyjść. - krzyknął do dziewczyny.
Odkleiła się od Rusty'iego i nawet na nich nie patrząc, dumnym krokiem wyszła z mieszkania. Rusty podążył za nią wzrokiem do czasu, aż drzwi się zamknęły.
- Nie było potrzeby być tak niemiłym. - zachwiał się do tyłu.
- Że co?! - wybuchł Kevin – Pozwoliłem ci tu zostać, mimo że nawet nie pytałeś o pozwolenie, a ty w ciągu kilku godzin urządzasz z mojego mieszkania burdel!
- Spokojnie. - Alison złapała przyjaciela za ramie i odciągnęła go na bok. - On jest całkowicie pijany. Krzycząc teraz nic nie zdziałasz.
- Próbujesz go bronić? Bo to zaczyna tak brzmieć.
- Nie wiem czy jest twoim przyjacielem, czy znajomym, ale wydawało mi się, że dobrze go znasz. Nie przewidziałeś tego?
- Nie wiedziałem, że jest aż tak zepsuty. - powiedział głośniej mierząc go nienawistnym spojrzeniem.
Nie do końca było oczywiste czy to usłyszał. Stał oparty o ścianę ze spuszczoną głową.
- Chyba zasnął. - Alison nie mogła powstrzymać się przed śmiechem
- Zabierz go do mojego pokoju, zanim osobiście wykopię go z mieszkania.
- Nie zrobiłbyś tego. - stwierdziła.
Może Kevin był ostro wkurzony, ale nawet w takich chwilach nie bywał okrutny. To była jedna z licznych cech, za którą go kochała. Zawsze twierdziła, że jest jej przeciwwagą. Tam gdzie ona miała swoje ciemne strony, on miał jasne i na odwrót.
Szybkim, przyjacielskim gestem roztrzepała mu włosy na głowie. Dopiero kiedy lekko się uśmiechnął, odwróciła się by pomóc Rusty'iemu. Przerzuciła sobie jego rękę przez głowę i powolnym krokiem odprowadziła do sypialni.
Delikatnie pchnęła na łóżko jego bezwładne ciało.
- On mnie zamorduje. - wymamrotał do poduszki.
- Na pewno nie masz co liczyć na śniadanie do łóżka.
Sięgnęła ręką by przykryć go kocem, ale powstrzymał ją niezgrabnie podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Dałem ciała.
- Dosłownie czy w przenośni? - zaczepiła, siadając obok.
Podrapał się po głowie krzywiąc twarz.
- Nie mam co liczyć na taryfę ulgową nawet z twojej strony?
- Nie jestem na ciebie wściekła jeśli o to ci chodzi. Nie jestem też zadowolona, bo narobiłeś niezłego bałaganu, a smród po papierosach chyba na dobre przesiąknie w meble.
Westchnął przecierając oczy.
- Dlaczego w ogóle ją tutaj zaprosiłeś?
- Rosie mieszkała najbliżej.
- To nie jest odpowiedź. - zauważyła
- Nawet nie wiecie jakie macie szczęście. Mimo tych wszystkich przykrości jakie wam się przydarzyły, jesteście razem i kochacie się.
- Jesteśmy przyjaciółmi. - powiedziała oczywistym tonem
- Zrobilibyście dla siebie wszystko. Czasami do szczęścia wystarczy tylko jedna osoba. Ja po prostu często je zmieniam.
- I pasuje ci to?
- Nie znam niczego innego. W środku jestem pusty. - uniósł dłoń i klepnął się w pierś – Moje serce jest cholernym pustkowiem. To mnie przeraża, Alison.
Wyglądał dorośle mimo że był o rok młodszy od niej. Alison tylko wyobrażała sobie jak żył kiedyś. Spojrzała na niego inaczej od momentu kiedy się przedstawił. Przypomniała sobie, że znała jeszcze jedną osobę o tym samym nazwisku, z której nie miała dobrych kontaktów. Ciekawiło ją co musiał zrobić mu Rayley albo ktoś inny z jego rodziny, że zdecydował się opuścić stado. Niemożliwe by kogoś w tym wieku, wyrzucono z watahy. To było wbrew zasadom.
- Boję się. - przyznał – Co jeśli nigdy nie uda mi się go zapełnić? Na świecie nie ma osoby, na którą mógłbym zasłużyć.
- To nieprawda. Ocaliłeś mi życie. Mogłeś uciec, ale wywlokłeś mnie na zewnątrz. Nie zostawiłeś mnie, a to jest dowodem, że twoje serce nie jest puste.
- Dzięki. - uśmiechnął się – Jeśli chcesz się odwdzięczyć, to załatw mi coś dobrego na kaca, bo będę tego potrzebował. I może jakąś tarczę, żebym obronił się przed Kevinem.
Ugniótł poduszkę po czym wyciągnął nogi, zajmując łóżko. Przykrył się kołdrą i po długim westchnięciu, ułożył się do snu.
- Nie ma sprawy. - odpowiedziała, odgarniając zagubiony kosmyk włosów, który opadł mu na oczy.
Najciszej jak tylko potrafiła wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Kevin już kończył sprzątanie salonu.
Szybko się uwinął. - pomyślała, po czym usiadła na fotelu, unikając kanapy, na której leżała wcześniej rudowłosa kobieta.
- Momentami doprowadza mnie do szału. - przyznał Kevin – Ale potem kiedy dłużej nad tym myślę, złość po prostu znika. To nie jego wina, że taki się stał.
- Wiesz co się wydarzyło, że został wyrzucony? - spytała patrząc jak przyjaciel wyciera blat stolika.
- Podobno sam odszedł. Jakiś konflikt z bratem.
Alison rozejrzała się po pomieszczeniu, zdając sobie sprawę, że nie ma gdzie przenocować. Nie było mowy by wróciła do domu. Policja na pewno jeszcze tam węszy. Być może czekają na jej matkę, która już nigdy więcej nie wróci do domu.
Ostatni obraz jaki zapamiętała to jej obejmujące ramiona i łzy w oczach. Zdążyła wyjawić jej prawdę, podczas gdy sama już nie będzie miała szansy poznania własnego syna. Przez cały czas myślała, że nie żyje. Alison wyobrażała sobie jak jej matka byłaby szczęśliwa, gdyby poznała prawdę. Czy rozpoznałby go od razu czy może ktoś najpierw musiałby jej powiedzieć? Myślenie o tym bolało. Tak samo jak fakt, że już nigdy nie wróci do siebie. Co teraz ma zrobić? Ma zaledwie szesnaście lat.
- Nad czym myślisz? - spytał
Nawet nie zauważyła, że skończył sprzątanie i teraz siedział naprzeciwko patrząc prosto na nią.
- Nie wiem co teraz ze mną będzie. Nie mam gdzie się podziać. Mój dom jest zdemolowany. Nie mogę tam wrócić wiedząc, że powitają mnie gliniarze, pytając o moją matkę.
- Zostaniesz u mnie. Razem coś wymyślimy. - uciekł spojrzeniem, a ona odniosła wrażenie, że już coś obmyślił.
- Kevin? - spytała podejrzliwie – Co chcesz zrobić?
Złożył ręce przed sobą i wlepił wzrok w podłogę. Był zdenerwowany. Alison widziała to po spiętych ramionach i lekkim drżeniu warg.
- Sporo nad tym myślałem. Proszę, nie myśl o mnie źle bo to co teraz powiem jest kompletnie nieczułe, ale... Teraz kiedy już nic nie stoi na przeszkodzie, uważam, że powinniśmy zmienić stado. Wiem, że wcześniej się tego obawiałem, ale musimy stąd uciec zanim stado pociągnie nas ze sobą na dno.
- Za przeszkodę uważałeś moją matkę? Myślisz, że gdyby żyła nie chciałaby się przenieść. Przecież już kiedyś należała do Północnego Stada.
- Nie wiem. Co ty o tym sądzisz?
- Nawet nie wiem jak to się robi. Mamy tak po prostu iść do innego alfy i prosić o to by nas przyjął.
- Chris mógłby nam w tym pomóc.
- Znowu do niego wracamy? - odparła zrezygnowana – Oni nas nie chcą. Nie chcą mnie. Nie pomogą nam.
- Jesteś jego siostrą i może myślisz, że to nie ma dla niego znaczenia, ale ja wiem, że jest inaczej. Nie wiele mogłem się nauczyć o Innych bo wybito ich zanim porządnie się z nimi zapoznałem, ale wiem jedno. Oni wszyscy chcieli pojednania między stadami, więc dlaczego on skoro nosi ten znak.. - wskazał palcem na obojczyk – miałby cię odrzucić. To pierwszy krok do połączenia stad. Im więcej osób przeniesie się na północ tym lepiej.
- Nie jest powiedziane, że ich przywódca też tak uważa. - zauważyła
- To fakt, ale kto by nie chciał mieć w swoim stadzie świeżej krwi, nowych sił. Zwłaszcza takich, którzy sporo wiedzą o ich wrogu.
- Nie uznają nas za silnych skoro uciekliśmy ze stada. Wręcz przeciwnie. Pomyślą, że jesteśmy tchórzami, a w dodatku niewiernymi.
- Więc musimy zrobić tak by wyglądało, że tacy nie jesteśmy.
- Nie potrafię silić się na uprzejmość, a już na pewno nie płaszczyć przed innymi. To się nie uda. - zaprzeczyła głową, mimo że sam pomysł miał dla niej jasne strony.
- Musimy zadzwonić do Chrisa. - stwierdził twardo – Jeśli wasz ojciec kiedykolwiek znaczył coś dla alfy, to będzie chciał przyjąć jego córkę.
- Dobra już w porządku. Zadzwonię do niego. - zgodziła się z trudem – Ale dopiero jutro.
Uśmiechnął się i odchylił na oparcie kanapy, przymykając oczy. Był zmęczony tak samo jak i ona. Skuliła się na fotelu, starając jakoś ułożyć. To nie będzie wygodna noc, ale wolała się przemęczyć, niż przykładać twarz do poduszki, na której migdalił się Rusty. Dla Kevina najwyraźniej to nie robiło różnicy, bo zasnął w kilka minut. Po długim czasie sen obdarzył również Alison.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz