piątek, 6 czerwca 2014

Rozdział 6

Wszystko trwało krótką chwilę. Płomienie złotego ognia otoczyły Alison, nie dając możliwości ucieczki. Mimo to nie było jej gorąco. Nie miała poparzeń, chociaż kilkakrotnie dotknęła rozjarzonych łun. To uświadomiło ją, że nie znajduje się w realnym świecie. Musiała zasnąć, a miała tego nie robić. Musiała się obudzić i to szybko. Tylko jak? Pierwszy raz zdarzyło jej się zorientować, że śni. Pomyślała o bólu. Mocno uszczypnęła się w ramię. Nic. Płomienie nie znikały. Nadal tkwiła w tym samym miejscu. Spróbowała ponownie i poczuła coś wilgotnego na palcach. Spojrzała w dół. Krew. Paznokciami przebiła skórę. Obudź się – zaczęła powtarzać, najpierw w głowie, a potem na głos. Nagle coś się zmieniło. W ogniu zaczęło coś się formować. Na początku nie rozpoznawała kształtu. Dopiero potem zorientowała się, że to wilk. Biegnący wilk, krążący w płomieniach. Nie na długo utrzymał swój kształt. Jego ciało zaczęło się zmieniać. Przeistoczył się w tygrysa, a potem znowu w inne zwierze. Transformacje nastawały tak szybko, że nie odróżniała kolejnych kształtów. Zaczęło jej się kręcić w głowie. Wypełniały ją skrajne emocje. Przerażenie, furia, siła i ból. Czuła się jakby rozrywano ją na części. Skuliła się, chowając głowę w ramionach. Usłyszała krzyk. Nie wiedziała skąd dochodzi. Ktoś wrzasnął jej imię. Głos był wyraźny. Poczuła mocne szturchnięcie, jakby ktoś wyrwał ją z szaleństwa. Otworzyła oczy i zdała sobie sprawę, że to ona krzyczy.  
Opanowała się jak tylko zobaczyła przed sobą parę błękitnoszarych oczu i masę rozczochranych, blond włosów. Kevin trzymał ją za ramiona, twarz miał przerażoną i zatroskaną. Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że nadal miota się jakby śniła. Szybko oddychała, bo nie mogła nabrać powietrza.  
- Kevin. - wydyszała.
- Dzięki Bogu. - napięcie opuściło jego mięśnie. Wypuścił powietrze z płuc i szybko ją uściskał. - Bałem się, że się nie obudzisz.
- Co ty tutaj robisz? - potrząsnęła kilka razy głową, jakby to miało pomóc otrzepać resztki snu.
Rozejrzała się. Nadal znajdowała się w celi, ale nie było jej już tak zimno. Była okryta skórzaną kurtką. Przez zakratowany otwór wlatywały promienie porannego słońca.
- Wróciłem po ciebie. Wybacz, że tak długo to trwało, ale...
- Nieważne. - przerwała mu. Wracały wspomnienia wczorajszego wieczoru. Wyraz twarzy matki pojawił się przed jej oczami. - Co z mamą?
- Cała i zdrowa w domu. Dopilnowałem tego. A teraz zabieram stąd ciebie.
- Jak to? - nadal nie do końca była świadoma tego co ją otacza. Zupełnie jakby znajdowała się za szklaną szybą. Słowa Kevina były przytłumione i momentami niewyraźne.
- Wyjaśnię wszystko w samochodzie.- zapewnił – Musimy stąd wyjść.
- Ale... - urwała kiedy zobaczyła, że jej ręce są uwolnione od ciężkich kajdan. Rozmasowała nadgarstki, które zdążyły przez ten czas mocno się zaczerwienić.
Przyjaciel podparł ją ramieniem i pomógł wstać. Czuła się dziwnie słaba, jakby w ogóle nie spała. Plecy bolały ją na całej długości, a stopy były zmarznięte. Nawet nie poczuła różnicy, kiedy dotknęła nimi kamiennej podłogi.  
Spojrzała na przeciwległą ścianę ponad ramieniem przyjaciela. Drake siedział w tym samym miejscu. Przykuty do ściany srebrnymi obręczami i uważnie ich obserwował. Czarne, nastroszone włosy wydawały się wyblaknięte, a błękitne oczy podkrążone i zmęczone. Był w samym T-shircie. To jego kurtkę miała na sobie. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć Kevin wypchnął ją na zewnątrz.  
- Jak...?
Nie dokończyła pytania, bo ponownie zakręciło jej się w głowie. Nie było jej już zimno, ale nie czuła się przez to lepiej. Ciało miała rozpalone. Na czole pojawiły się krople potu.
- Kevin, słabo mi. - wyszeptała, podtrzymując się jego bluzy. - Coś jest nie tak.
Odpuścił sobie dalsze prowadzenie i mimo cichych protestów, wziął ją na ręce. Bezwładnie oparła głowę o jego tors. Czuła kojące kołysanie w rytmie jego kroków. Ponownie by zasnęła gdyby nie ostre światło. Otworzyła przymrużone oczy. Zdążyli już wyjść na zewnątrz. To światło słoneczne tak ją raziło. Poranek jak zwykle był upalny.  
Kevin sprawnie i delikatnie posadził ją na przednim siedzeniu w swoim czarnym Chevrolecie i po sekundzie sam zajął miejsce kierowcy.
- Gdzie jedziemy? - wymamrotała
- Do mnie. - odpowiedział krótko i przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik zazgrzytał i samochód ruszył do przodu. - Prześpij się.
- Nie. - zaprotestowała zbyt gwałtownie unosząc się na siedzeniu. Świat znowu zaczął wirować. - Co się ze mną dzieje? - spytała twardo.
Nie odpowiedział.
- Co oni mi zrobili? Wiedziałam żeby nie zasypiać.  
- Jesteś przemęczona. Każdy by był po nocy spędzonej w takich warunkach. Potrzebujesz odpoczynku.
- Już odpoczywałam. Te kilka, nie ważne jak niewygodnych do spania godzin, powinno mi wystarczyć. To coś innego.
Spojrzała na przyjaciela, bo miała wrażenie, że czegoś jej nie mówi.
Skoncentrowany patrzył przed siebie, skupiając się na prowadzeniu auta. Ruch na drodze był niewielki, co oznaczało wczesną porę.
- Która jest godzina?
- Piąta rano.
Zrezygnowana oparła głowę o siedzenie. Wydawało się tak cudownie wygodne. Oczy wbrew jej woli zamknęły się.
- Nie spytasz za co mnie zamknęli? - spytała powoli odpływając.
Usłyszała, że coś mówi, ale nie potrafiła rozpoznać słów. Znowu zasypiała,a nie chciała tego robić. Bała się tego co może się wydarzyć.  

* * *

Kevin mieszkał w samym centrum Jacksonville, tuż przy głównej rzece przepływającej przez miasto. Miał niewielkie mieszkanie na trzecim piętrze w starej kamienicy. Usamodzielnił się jak tylko ukończył osiemnaście lat. Teraz miał już prawie dziewiętnaście i nie najlepiej mu się powodziło. Oczywiście zawsze mógł liczyć na pomoc od rodziców, ale nie chciał być od nich uzależniony. Jedyną wartościową rzeczą, którą zgodził się zatrzymać był samochód. Musiał jakoś się przemieszczać, poza tym miał sentyment do starych, amerykańskich aut.
Zaparkował samochód obok SPA. Alison zasnęła jak jeszcze wyjeżdżał z rezydencji i nie obudziła się nawet kiedy ostro zahamował na jednym ze skrzyżowań, nie zauważając czerwonego światła.
O tak wczesnej porze większość osób jeszcze spała. Chodniki były puste, a domy zaciemnione. Wysiadł z samochodu i wziął przyjaciółkę na ręce. Gdyby nie był wilkołakiem mogłoby się to okazać dla niego wyzwaniem. Alison była drobna, ale i on do potężnych nie należał. W takich chwilach dziękował za nadprzyrodzoną siłę. Zamknął samochód jednym przyciskiem i przeszedł na drugą stronę ulicy. Kopnięciem otworzył białe drzwi wejściowe. Dotarcie na ostatnie piętro zajęło mu kilka sekund. Szybkość – za to też był wdzięczny. Trzymając Alison jedną ręką, co było już trudniejsze, wyciągnął z tylnej kieszeni klucz od mieszkania i przekręcił zamek.  
Jego cztery kąty były skromne. Jeden pokój, salon, kuchnia i łazienka. Na nic więcej nie było go stać, ale nie narzekał. Nie potrzebował willi by czuć się komfortowo. Poza tym mało czasu spędzał w domu, chyba, że razem z Alison.
Położył przyjaciółkę we własnym dwuosobowym łóżku. On i tak miał coś jeszcze do załatwienia, więc nie miał czasu na sen. Nie mógł jednak zostawić jej tutaj samej. W innych okolicznościach nie bałby się o nią, ale dobrze wiedział w jakim zamroczeniu była. Nie wątpił w jej odwagę, ale mogłaby nie zorientować się co właściwie się stało. Zawsze się o nią martwił, ale ostatnio z każdym dniem jej się pogarszało. Sama nie miała o tym pojęcia, ale kiedy spali gdzieś razem czuł częste zmiany temperatury jej ciała. Nie musiał leżeć w tym samym pomieszczeniu by słyszeć jak krzyczy i miota się przez sen. Nigdy nic o tym nie wspominał, tak samo jak ona. Kevin miał wątpliwości, czy zdaje sobie sprawę z nocnych koszmarów. Rano zawsze wstawała uśmiechnięta. Domyślał się, że przyjaciółka nie pamięta nocnych wydarzeń. Nie raz już się o tym przekonał.
Nie mając za dużego wyboru w osobach, które mogłyby teraz przyjechać, wykręcił numer. Odebrała po trzech sygnałach.
- Tak?
- Przepraszam, że cie budzę, Kelly. Mówi Kevin.
- Kevin? - zdziwiła się, ziewając – Jaki Kevin?
Czyżby go nie pamiętała? Przecież kilkakrotnie wychodził z nią i Alison do jakiś knajp albo szwendał się po sklepach, wiedząc, że przynosi to radość tylko i wyłącznie Kelly. Alison chciała utrzymywać z nią kontakt, bo była człowiekiem. Kevin nawet się nie dziwił, ale nie przepadał za jej towarzystwem. Była zbyt podobna do Olivii, do której miał uraz. Może z wyjątkiem tego, że Kelly była zdecydowanie bardziej sympatyczna i mniej zapatrzona w siebie, chociaż też potrafiła przesadzać jeśli chodziło o wygląd zewnętrzny.
- Kevin Dowell. Przyjaciel Alison.
- A Kevin! - załapała nagle – Dlaczego dzwonisz o tak nieludzkiej porze?
- Chodzi o Alison.
- Ach tak. Pięknie wczoraj wyglądała, co nie? Ta suknia była niesamowita.
- Co? - zbiła go z tropu – To znaczy tak, ale nie w tej sprawie dzwonię. - zirytował się
- Fryzurę też miała idealną – ciągnęła dalej
- Kelly! - podniósł ton, nie chciał tego robić, ale przynajmniej zadziałało. - Mam do ciebie prośbę. Alison źle się czuje. Jest teraz u mnie i śpi. Nie chciałbym zostawiać jej samej, a muszę pilnie gdzieś wyjść. Mogłabyś przyjechać?
- Ma kaca? Trzeba było lepiej jej pilnować. - skrytykowała – Będę za kilka minut. - usłyszał westchnienie i lekki szelest – Zaraz! Ale gdzie ty właściwie mieszkasz?
Przewrócił oczami. Cała Kelly – pomyślał.
- Kamienica na rogu Hendricks Ave i Home Street. - przypomniał
- No tak. Zapomniałam.
Kilka minut w rzeczywistości okazało się godziną. Kevin już miał ponownie zadzwonić, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Wpuścił Kelly do środka nie ukrywając wzburzenia.
- Jak długo można jechać z Windy Hill?
- Piętnaście minut – odpowiedziała nieurażona
- Więc co robiłaś tyle czasu?
- Musiałam się ubrać, umyć i zajść do sklepu. - podniosła foliową reklamówkę – Mam tutaj wszystko co pomoże jej wytrzeźwieć.
Kevin walnął głową o drzwi, by nie rozerwać Kelly na strzępy. Zazwyczaj był spokojną osobą, ale ta kobieta doprowadzała go do szału.
- W porządku. Czuj się jak u siebie,tylko jej nie budź i najlepiej nie zniszcz niczego.
- W tym miejscu? - spojrzała z odrazą na mieszanie. - Chyba nic nie da się tutaj zepsuć.
Pokiwał załamany głową, że zmuszony jest do zostawienia Alison z kimś takim. Zamknął za sobą drzwi i ruszył biegiem do samochodu. Zbliżała się siódma. Musiał się pospieszyć. Na nieszczęście ludzie o tej godzinie spieszą się do pracy, wiec ruch na drodze powiększał się z każdą minutą. Normalnie droga z powrotem do rezydencji zajęłaby mu dwadzieścia minut. Miał prawie bezpośrednią autostradę, więc podróż wydłużyła się tylko o niecały kwadrans.
Rezydencja Mcshare'ów, którą często nazywano Głównym Domem, piętrzyła się przy lesie, odstraszając niepożądanych gości. W powietrzu wyczuwało się mnóstwo różnych emocji. Od strachu po wściekłość. Tak jak przypuszczał większość członków stada, którzy tutaj mieszkali już wstało. Siedzieli w głównej sali i kłócili się przy śniadaniu. Kevin dostrzegł też kilka osób mieszkających poza posesją. Zapewne zostali na noc po bezowocnych poszukiwaniach.
Chcąc uniknąć jakichkolwiek kontaktów, czmychnął do kuchni. Pomieszczenie było duże jak większość w tym domu. Ciemne kafle wyłożone na podłodze, tworzyły obraz lasu. Kevin zawsze uważał, że to kompletna tandeta, ale starał się tego nie komentować. Szereg blatów, ustawionych pod ścianami, otaczał go jak więzienna cela, do której zamierzał się udać. Otworzył wyłożoną drewnianymi sklejkami lodówkę i wyciągnął z niej dwie kanapki z kurczakiem. Ktoś będzie niemile zaskoczony, ale nie chciał tracić czasu na bawienie się w kucharza. Zanim skierował się do piwnicy, przystanął przy ścianie korytarza i wsłuchiwał się w rozmowy.
- Nie każ nam znowu szukać tego gościa. - powiedziała jakaś kobieta.
- Mamy już winnego. To nim powinniśmy się martwić.
- Utnijmy mu głowę. - ktoś krzyknął
- To wywoła wojnę. - ostrzegł inny
- Nie wiadomo, czy w ogóle ma jakieś stado.
Kevin szybko zmienił zdanie. Trwała zawzięta kłótnia i nie zanosiło się na to by kiedykolwiek się skończyła. Lepiej dla mnie. - pomyślał, zbiegając po schodach. Złapał pęk kluczy wiszący na ścianie tam gdzie wcześniej go zostawił i otworzył cele.
- Dwa razy jednego dnia? Czuję się zaszczycony. - skomentował wiezień.
- Tam na górze trwa ostra dyskusja na twój temat. - powiedział patrząc na sufit – Boże, nawet tutaj ich słychać.  
- Zdaje się, że jestem problemem.
- Dla nich na pewno.
- Czyżby kolejna osoba, która uważa, że jestem niewinny. - zdziwił się, niemal śmiejąc
- Powiedzmy, że nie interesuje mnie wyrok. Moje pytanie brzmi, co robiłeś tamtejszej nocy tak blisko nas?
- Czy to już rozprawa, czy raczej rozmowa z obrońcą?
- Pytam poważnie. - ukucnął.
Wiedział, że to może okazać się największym błędem popełnionym tego dnia, ale włożył klucz w kajdany i rozkuł więźnia. Był przygotowany, by go powstrzymać jakby uciekł, ale ten tylko siedział na swoim miejscu i wpatrywał się w niego zaintrygowany. Rozmasował nadgarstki, które ku zdziwieniu Kevina, nie zaczęły się goić. Myślał, że tak się stanie jak tylko srebro straci kontakt z jego skórą. Cóż, ten gościu najwyraźniej nie czuł się najlepiej.
- Domyślam się, że nie powinieneś tego robić.
- Chciałbym tego nie żałować. - westchnął i wręczył mu jedną z kanapek. - Kevin Dowell
- Drake Rooker. - odpowiedział i po chwili wahania zabrał kanapkę. - Więc czego właściwie chcesz? - spytał, biorąc pierwszy gryz
Kevin usiadł naprzeciwko już bardziej spokojny.
- Z którego jesteś stada?
- Nie licz, że ci odpowiem. Cała ta sprawa może być jedną, wielką podpuchą, więc oszczędź sobie trudu i nie zadawaj takich pytań.  
Był sprytny i rzeczywiście na jego miejscu Kevin myślałby tak samo. Musiał wyłożyć karty na stół. Tego nie dało się uniknąć.  
- Widziałeś co się wczoraj stało. - stwierdził – Mam na myśli Alison. Stado nie jest dla niej wsparciem.
- Jak ma być, skoro sprzeciwia się przywódcy.
- Nie w tym rzecz. Alison zawsze była impulsywna, ale nie jest głupia. Działa tylko wtedy, kiedy uważa, że powinna. Jest uczulona na niesprawiedliwość.
- To nie czyni ją mądrą. - zauważył
- Chcę ją przenieść do innego stada. - wyrzucił z siebie.
Drake zastygł w połowie drugiego gryzu kanapki.
- To nic nie da, jeśli nie będzie szanować Alfy.
- Będzie, jeśli nie będą patrzeć na nią jak na wyrzutka i odmieńca.
- Chodzi o to, że jeszcze się nie przemieniła?
Kevin nie krył, że jest zaskoczony.
- Powiedziała mi wczoraj. - wyjaśnił
- Serio? - to było dla niego jeszcze dziwniejsze. To, że większość osób wiedziała, że Alison jest inna, nie znaczyło, że sama im to powiedziała.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał gorzkim tonem, wyrzucając niedokończoną kanapkę. - Mam wprowadzić ją do mojego stada w zamian za uwolnienie?
- Nie. Chcę byś powiedział mi jak skontaktować się z twoim Alfą w zamian za kanapkę, którą zmarnowałeś.
- Jeśli chcesz mogę ci ją zwrócić.
- Mógłbyś się odwdzięczyć, przynajmniej za to, że uratowała ci wczoraj życie. Nie mów mi tylko, że sam byś sobie poradził.
- Nie prosiłem o pomoc. Nie muszę nic za to oddawać.
- Skąd wiesz, że nie przydałby wam się ktoś taki jak ona w stadzie? - spróbował z drugiej strony.
- Mają mnie. Myślę, że wystarczy im awanturników. Zresztą, dlaczego ty z tym do mnie przychodzisz? Gdyby chciała przenieść się do innego stada, sama mogłaby zacząć ten temat, kiedy była przykuta do ściany.
- Chcę żeby była bezpieczna, a tutaj nie jest.
- Jak jeszcze trochę się postara to sami ją wywalą. - stwierdził – Nie będzie miała problemu z terroryzowaniem. Powinna zostać sędzią, skoro walczy o sprawiedliwość.
- Ona ich wszystkich pozabija jak tylko doświadczy przemiany. Już teraz trudno ją przed tym powstrzymać.
Kończąc swoja porcję, wstał z ziemi i otrzepał kolana z kurzu. Sięgnął po stalowe kajdanki, które leżały obok i podszedł do Drake'a.  
- Teraz znowu mnie przykujesz?
- Zdaje się, że jesteś za słaby by stawiać opór i zbyt uparty by iść na kompromis, więc tak.
Sięgnął do kostek i zapiął na nich obręcze.
- Dlaczego nie srebrne i nie za nadgarstki? - spytał, unosząc brew
- Co za różnica, skoro i tak się uwolnisz. - wzruszył ramionami i wyszedł z celi.
Kątem oka dostrzegł zdziwienie wymalowane na jego twarzy. Nie mógł powiedzieć, że był zadowolony z tej rozmowy, ale miał przeczucie, że i tak coś zdziałał. Nawet jeśli Drake Rooker nie zmieni zdania to i tak ten wątek jeszcze nie został zamknięty. Pozostawało czekać aż to co zasiał, wyda owocne plony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz