Wszystko trwało krótką
chwilę. Płomienie złotego ognia otoczyły Alison, nie dając
możliwości ucieczki. Mimo to nie było jej gorąco. Nie miała
poparzeń, chociaż kilkakrotnie dotknęła rozjarzonych łun. To
uświadomiło ją, że nie znajduje się w realnym świecie. Musiała
zasnąć, a miała tego nie robić. Musiała się obudzić i to
szybko. Tylko jak? Pierwszy raz zdarzyło jej się zorientować, że
śni. Pomyślała o bólu. Mocno uszczypnęła się w ramię. Nic.
Płomienie nie znikały. Nadal tkwiła w tym samym miejscu.
Spróbowała ponownie i poczuła coś wilgotnego na palcach.
Spojrzała w dół. Krew. Paznokciami przebiła skórę. Obudź się
– zaczęła powtarzać, najpierw w głowie, a potem na głos. Nagle
coś się zmieniło. W ogniu zaczęło coś się formować. Na
początku nie rozpoznawała kształtu. Dopiero potem zorientowała
się, że to wilk. Biegnący wilk, krążący w płomieniach. Nie na
długo utrzymał swój kształt. Jego ciało zaczęło się zmieniać.
Przeistoczył się w tygrysa, a potem znowu w inne zwierze.
Transformacje nastawały tak szybko, że nie odróżniała kolejnych
kształtów. Zaczęło jej się kręcić w głowie. Wypełniały ją
skrajne emocje. Przerażenie, furia, siła i ból. Czuła się jakby
rozrywano ją na części. Skuliła się, chowając głowę w
ramionach. Usłyszała krzyk. Nie wiedziała skąd dochodzi. Ktoś
wrzasnął jej imię. Głos był wyraźny. Poczuła mocne
szturchnięcie, jakby ktoś wyrwał ją z szaleństwa. Otworzyła
oczy i zdała sobie sprawę, że to ona krzyczy.
Opanowała się jak
tylko zobaczyła przed sobą parę błękitnoszarych oczu i masę
rozczochranych, blond włosów. Kevin trzymał ją za ramiona, twarz
miał przerażoną i zatroskaną. Dopiero po kilku sekundach
zorientowała się, że nadal miota się jakby śniła. Szybko
oddychała, bo nie mogła nabrać powietrza.
- Kevin. - wydyszała.
- Dzięki Bogu. -
napięcie opuściło jego mięśnie. Wypuścił powietrze z płuc i
szybko ją uściskał. - Bałem się, że się nie obudzisz.
- Co ty tutaj robisz? -
potrząsnęła kilka razy głową, jakby to miało pomóc otrzepać
resztki snu.
Rozejrzała się. Nadal
znajdowała się w celi, ale nie było jej już tak zimno. Była
okryta skórzaną kurtką. Przez zakratowany otwór wlatywały
promienie porannego słońca.
- Wróciłem po ciebie.
Wybacz, że tak długo to trwało, ale...
- Nieważne. - przerwała
mu. Wracały wspomnienia wczorajszego wieczoru. Wyraz twarzy matki
pojawił się przed jej oczami. - Co z mamą?
- Cała i zdrowa w domu.
Dopilnowałem tego. A teraz zabieram stąd ciebie.
- Jak to? - nadal nie do
końca była świadoma tego co ją otacza. Zupełnie jakby znajdowała
się za szklaną szybą. Słowa Kevina były przytłumione i
momentami niewyraźne.
- Wyjaśnię wszystko w
samochodzie.- zapewnił – Musimy stąd wyjść.
- Ale... - urwała kiedy
zobaczyła, że jej ręce są uwolnione od ciężkich kajdan.
Rozmasowała nadgarstki, które zdążyły przez ten czas mocno się
zaczerwienić.
Przyjaciel podparł ją
ramieniem i pomógł wstać. Czuła się dziwnie słaba, jakby w
ogóle nie spała. Plecy bolały ją na całej długości, a stopy
były zmarznięte. Nawet nie poczuła różnicy, kiedy dotknęła
nimi kamiennej podłogi.
Spojrzała na
przeciwległą ścianę ponad ramieniem przyjaciela. Drake siedział
w tym samym miejscu. Przykuty do ściany srebrnymi obręczami i
uważnie ich obserwował. Czarne, nastroszone włosy wydawały się
wyblaknięte, a błękitne oczy podkrążone i zmęczone. Był w
samym T-shircie. To jego kurtkę miała na sobie. Zanim zdążyła
cokolwiek powiedzieć Kevin wypchnął ją na zewnątrz.
- Jak...?
Nie dokończyła pytania,
bo ponownie zakręciło jej się w głowie. Nie było jej już zimno,
ale nie czuła się przez to lepiej. Ciało miała rozpalone. Na
czole pojawiły się krople potu.
- Kevin, słabo mi. -
wyszeptała, podtrzymując się jego bluzy. - Coś jest nie tak.
Odpuścił sobie dalsze
prowadzenie i mimo cichych protestów, wziął ją na ręce.
Bezwładnie oparła głowę o jego tors. Czuła kojące kołysanie w
rytmie jego kroków. Ponownie by zasnęła gdyby nie ostre światło.
Otworzyła przymrużone oczy. Zdążyli już wyjść na zewnątrz.
To światło słoneczne tak ją raziło. Poranek jak zwykle był
upalny.
Kevin sprawnie i
delikatnie posadził ją na przednim siedzeniu w swoim czarnym
Chevrolecie i po sekundzie sam zajął miejsce kierowcy.
- Gdzie jedziemy? -
wymamrotała
- Do mnie. -
odpowiedział krótko i przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik
zazgrzytał i samochód ruszył do przodu. - Prześpij się.
- Nie. - zaprotestowała
zbyt gwałtownie unosząc się na siedzeniu. Świat znowu zaczął
wirować. - Co się ze mną dzieje? - spytała twardo.
Nie odpowiedział.
- Co oni mi zrobili?
Wiedziałam żeby nie zasypiać.
- Jesteś przemęczona.
Każdy by był po nocy spędzonej w takich warunkach. Potrzebujesz
odpoczynku.
- Już odpoczywałam. Te
kilka, nie ważne jak niewygodnych do spania godzin, powinno mi
wystarczyć. To coś innego.
Spojrzała na
przyjaciela, bo miała wrażenie, że czegoś jej nie mówi.
Skoncentrowany patrzył
przed siebie, skupiając się na prowadzeniu auta. Ruch na drodze był
niewielki, co oznaczało wczesną porę.
- Która jest godzina?
- Piąta rano.
Zrezygnowana oparła
głowę o siedzenie. Wydawało się tak cudownie wygodne. Oczy wbrew
jej woli zamknęły się.
- Nie spytasz za co mnie
zamknęli? - spytała powoli odpływając.
Usłyszała, że coś
mówi, ale nie potrafiła rozpoznać słów. Znowu zasypiała,a nie
chciała tego robić. Bała się tego co może się wydarzyć.
* * *
Kevin mieszkał w samym
centrum Jacksonville, tuż przy głównej rzece przepływającej
przez miasto. Miał niewielkie mieszkanie na trzecim piętrze w
starej kamienicy. Usamodzielnił się jak tylko ukończył
osiemnaście lat. Teraz miał już prawie dziewiętnaście i nie
najlepiej mu się powodziło. Oczywiście zawsze mógł liczyć na
pomoc od rodziców, ale nie chciał być od nich uzależniony. Jedyną
wartościową rzeczą, którą zgodził się zatrzymać był
samochód. Musiał jakoś się przemieszczać, poza tym miał
sentyment do starych, amerykańskich aut.
Zaparkował samochód
obok SPA. Alison zasnęła jak jeszcze wyjeżdżał z rezydencji i
nie obudziła się nawet kiedy ostro zahamował na jednym ze
skrzyżowań, nie zauważając czerwonego światła.
O tak wczesnej porze
większość osób jeszcze spała. Chodniki były puste, a domy
zaciemnione. Wysiadł z samochodu i wziął przyjaciółkę na ręce.
Gdyby nie był wilkołakiem mogłoby się to okazać dla niego
wyzwaniem. Alison była drobna, ale i on do potężnych nie należał.
W takich chwilach dziękował za nadprzyrodzoną siłę. Zamknął
samochód jednym przyciskiem i przeszedł na drugą stronę ulicy.
Kopnięciem otworzył białe drzwi wejściowe. Dotarcie na ostatnie
piętro zajęło mu kilka sekund. Szybkość – za to też był
wdzięczny. Trzymając Alison jedną ręką, co było już
trudniejsze, wyciągnął z tylnej kieszeni klucz od mieszkania i
przekręcił zamek.
Jego cztery kąty były
skromne. Jeden pokój, salon, kuchnia i łazienka. Na nic więcej nie
było go stać, ale nie narzekał. Nie potrzebował willi by czuć
się komfortowo. Poza tym mało czasu spędzał w domu, chyba, że
razem z Alison.
Położył przyjaciółkę
we własnym dwuosobowym łóżku. On i tak miał coś jeszcze do
załatwienia, więc nie miał czasu na sen. Nie mógł jednak
zostawić jej tutaj samej. W innych okolicznościach nie bałby się
o nią, ale dobrze wiedział w jakim zamroczeniu była. Nie wątpił
w jej odwagę, ale mogłaby nie zorientować się co właściwie się
stało. Zawsze się o nią martwił, ale ostatnio z każdym dniem jej
się pogarszało. Sama nie miała o tym pojęcia, ale kiedy spali
gdzieś razem czuł częste zmiany temperatury jej ciała. Nie musiał
leżeć w tym samym pomieszczeniu by słyszeć jak krzyczy i miota
się przez sen. Nigdy nic o tym nie wspominał, tak samo jak ona.
Kevin miał wątpliwości, czy zdaje sobie sprawę z nocnych
koszmarów. Rano zawsze wstawała uśmiechnięta. Domyślał się, że
przyjaciółka nie pamięta nocnych wydarzeń. Nie raz już się o
tym przekonał.
Nie mając za dużego
wyboru w osobach, które mogłyby teraz przyjechać, wykręcił
numer. Odebrała po trzech sygnałach.
- Tak?
- Przepraszam, że cie
budzę, Kelly. Mówi Kevin.
- Kevin? - zdziwiła
się, ziewając – Jaki Kevin?
Czyżby go nie pamiętała?
Przecież kilkakrotnie wychodził z nią i Alison do jakiś knajp
albo szwendał się po sklepach, wiedząc, że przynosi to radość
tylko i wyłącznie Kelly. Alison chciała utrzymywać z nią
kontakt, bo była człowiekiem. Kevin nawet się nie dziwił, ale nie
przepadał za jej towarzystwem. Była zbyt podobna do Olivii, do
której miał uraz. Może z wyjątkiem tego, że Kelly była
zdecydowanie bardziej sympatyczna i mniej zapatrzona w siebie,
chociaż też potrafiła przesadzać jeśli chodziło o wygląd
zewnętrzny.
- Kevin Dowell.
Przyjaciel Alison.
- A Kevin! - załapała
nagle – Dlaczego dzwonisz o tak nieludzkiej porze?
- Chodzi o Alison.
- Ach tak. Pięknie
wczoraj wyglądała, co nie? Ta suknia była niesamowita.
- Co? - zbiła go z
tropu – To znaczy tak, ale nie w tej sprawie dzwonię. - zirytował
się
- Fryzurę też miała
idealną – ciągnęła dalej
- Kelly! - podniósł
ton, nie chciał tego robić, ale przynajmniej zadziałało. - Mam do ciebie
prośbę. Alison źle się czuje. Jest teraz u mnie i śpi. Nie
chciałbym zostawiać jej samej, a muszę pilnie gdzieś wyjść.
Mogłabyś przyjechać?
- Ma kaca? Trzeba było
lepiej jej pilnować. - skrytykowała – Będę za kilka minut. -
usłyszał westchnienie i lekki szelest – Zaraz! Ale gdzie ty
właściwie mieszkasz?
Przewrócił oczami. Cała
Kelly – pomyślał.
- Kamienica na rogu
Hendricks Ave i Home Street. - przypomniał
- No tak. Zapomniałam.
Kilka minut w
rzeczywistości okazało się godziną. Kevin już miał ponownie
zadzwonić, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Wpuścił Kelly do
środka nie ukrywając wzburzenia.
- Jak długo można
jechać z Windy Hill?
- Piętnaście minut –
odpowiedziała nieurażona
- Więc co robiłaś
tyle czasu?
- Musiałam się ubrać,
umyć i zajść do sklepu. - podniosła foliową reklamówkę – Mam
tutaj wszystko co pomoże jej wytrzeźwieć.
Kevin walnął głową o
drzwi, by nie rozerwać Kelly na strzępy. Zazwyczaj był spokojną
osobą, ale ta kobieta doprowadzała go do szału.
- W porządku. Czuj się
jak u siebie,tylko jej nie budź i najlepiej nie zniszcz niczego.
- W tym miejscu? -
spojrzała z odrazą na mieszanie. - Chyba nic nie da się tutaj
zepsuć.
Pokiwał załamany głową,
że zmuszony jest do zostawienia Alison z kimś takim. Zamknął za
sobą drzwi i ruszył biegiem do samochodu. Zbliżała się siódma.
Musiał się pospieszyć. Na nieszczęście ludzie o tej godzinie
spieszą się do pracy, wiec ruch na drodze powiększał się z każdą
minutą. Normalnie droga z powrotem do rezydencji zajęłaby mu
dwadzieścia minut. Miał prawie bezpośrednią autostradę, więc
podróż wydłużyła się tylko o niecały kwadrans.
Rezydencja Mcshare'ów,
którą często nazywano Głównym Domem, piętrzyła się przy
lesie, odstraszając niepożądanych gości. W powietrzu wyczuwało
się mnóstwo różnych emocji. Od strachu po wściekłość. Tak jak
przypuszczał większość członków stada, którzy tutaj mieszkali
już wstało. Siedzieli w głównej sali i kłócili się przy
śniadaniu. Kevin dostrzegł też kilka osób mieszkających poza
posesją. Zapewne zostali na noc po bezowocnych poszukiwaniach.
Chcąc uniknąć
jakichkolwiek kontaktów, czmychnął do kuchni. Pomieszczenie było
duże jak większość w tym domu. Ciemne kafle wyłożone na
podłodze, tworzyły obraz lasu. Kevin zawsze uważał, że to
kompletna tandeta, ale starał się tego nie komentować. Szereg
blatów, ustawionych pod ścianami, otaczał go jak więzienna cela,
do której zamierzał się udać. Otworzył wyłożoną drewnianymi
sklejkami lodówkę i wyciągnął z niej dwie kanapki z kurczakiem.
Ktoś będzie niemile zaskoczony, ale nie chciał tracić czasu na
bawienie się w kucharza. Zanim skierował się do piwnicy,
przystanął przy ścianie korytarza i wsłuchiwał się w rozmowy.
- Nie każ nam znowu
szukać tego gościa. - powiedziała jakaś kobieta.
- Mamy już winnego. To
nim powinniśmy się martwić.
- Utnijmy mu głowę. -
ktoś krzyknął
- To wywoła wojnę. -
ostrzegł inny
- Nie wiadomo, czy w
ogóle ma jakieś stado.
Kevin szybko zmienił
zdanie. Trwała zawzięta kłótnia i nie zanosiło się na to by
kiedykolwiek się skończyła. Lepiej dla mnie. - pomyślał,
zbiegając po schodach. Złapał pęk kluczy wiszący na ścianie tam
gdzie wcześniej go zostawił i otworzył cele.
- Dwa razy jednego dnia?
Czuję się zaszczycony. - skomentował wiezień.
- Tam na górze trwa
ostra dyskusja na twój temat. - powiedział patrząc na sufit –
Boże, nawet tutaj ich słychać.
- Zdaje się, że jestem
problemem.
- Dla nich na pewno.
- Czyżby kolejna osoba,
która uważa, że jestem niewinny. - zdziwił się, niemal śmiejąc
- Powiedzmy, że nie
interesuje mnie wyrok. Moje pytanie brzmi, co robiłeś tamtejszej
nocy tak blisko nas?
- Czy to już rozprawa,
czy raczej rozmowa z obrońcą?
- Pytam poważnie. -
ukucnął.
Wiedział, że to może
okazać się największym błędem popełnionym tego dnia, ale włożył
klucz w kajdany i rozkuł więźnia. Był przygotowany, by go
powstrzymać jakby uciekł, ale ten tylko siedział na swoim miejscu
i wpatrywał się w niego zaintrygowany. Rozmasował nadgarstki,
które ku zdziwieniu Kevina, nie zaczęły się goić. Myślał, że
tak się stanie jak tylko srebro straci kontakt z jego skórą. Cóż,
ten gościu najwyraźniej nie czuł się najlepiej.
- Domyślam się, że
nie powinieneś tego robić.
- Chciałbym tego nie
żałować. - westchnął i wręczył mu jedną z kanapek. - Kevin
Dowell
- Drake Rooker. -
odpowiedział i po chwili wahania zabrał kanapkę. - Więc czego
właściwie chcesz? - spytał, biorąc pierwszy gryz
Kevin usiadł naprzeciwko
już bardziej spokojny.
- Z którego jesteś
stada?
- Nie licz, że ci
odpowiem. Cała ta sprawa może być jedną, wielką podpuchą, więc
oszczędź sobie trudu i nie zadawaj takich pytań.
Był sprytny i
rzeczywiście na jego miejscu Kevin myślałby tak samo. Musiał
wyłożyć karty na stół. Tego nie dało się uniknąć.
- Widziałeś co się
wczoraj stało. - stwierdził – Mam na myśli Alison. Stado nie
jest dla niej wsparciem.
- Jak ma być, skoro
sprzeciwia się przywódcy.
- Nie w tym rzecz.
Alison zawsze była impulsywna, ale nie jest głupia. Działa tylko
wtedy, kiedy uważa, że powinna. Jest uczulona na niesprawiedliwość.
- To nie czyni ją
mądrą. - zauważył
- Chcę ją przenieść
do innego stada. - wyrzucił z siebie.
Drake zastygł w połowie
drugiego gryzu kanapki.
- To nic nie da, jeśli
nie będzie szanować Alfy.
- Będzie, jeśli nie
będą patrzeć na nią jak na wyrzutka i odmieńca.
- Chodzi o to, że
jeszcze się nie przemieniła?
Kevin nie krył, że jest
zaskoczony.
- Powiedziała mi
wczoraj. - wyjaśnił
- Serio? - to było dla
niego jeszcze dziwniejsze. To, że większość osób wiedziała, że
Alison jest inna, nie znaczyło, że sama im to powiedziała.
- Czego ode mnie
oczekujesz? - zapytał gorzkim tonem, wyrzucając niedokończoną
kanapkę. - Mam wprowadzić ją do mojego stada w zamian za
uwolnienie?
- Nie. Chcę byś
powiedział mi jak skontaktować się z twoim Alfą w zamian za
kanapkę, którą zmarnowałeś.
- Jeśli chcesz mogę ci
ją zwrócić.
- Mógłbyś się
odwdzięczyć, przynajmniej za to, że uratowała ci wczoraj życie.
Nie mów mi tylko, że sam byś sobie poradził.
- Nie prosiłem o pomoc.
Nie muszę nic za to oddawać.
- Skąd wiesz, że nie
przydałby wam się ktoś taki jak ona w stadzie? - spróbował z
drugiej strony.
- Mają mnie. Myślę,
że wystarczy im awanturników. Zresztą, dlaczego ty z tym do mnie
przychodzisz? Gdyby chciała przenieść się do innego stada, sama
mogłaby zacząć ten temat, kiedy była przykuta do ściany.
- Chcę żeby była
bezpieczna, a tutaj nie jest.
- Jak jeszcze trochę
się postara to sami ją wywalą. - stwierdził – Nie będzie miała
problemu z terroryzowaniem. Powinna zostać sędzią, skoro walczy o
sprawiedliwość.
- Ona ich wszystkich
pozabija jak tylko doświadczy przemiany. Już teraz trudno ją przed
tym powstrzymać.
Kończąc swoja porcję,
wstał z ziemi i otrzepał kolana z kurzu. Sięgnął po stalowe
kajdanki, które leżały obok i podszedł do Drake'a.
- Teraz znowu mnie
przykujesz?
- Zdaje się, że jesteś
za słaby by stawiać opór i zbyt uparty by iść na kompromis, więc
tak.
Sięgnął do kostek i
zapiął na nich obręcze.
- Dlaczego nie srebrne i
nie za nadgarstki? - spytał, unosząc brew
- Co za różnica, skoro
i tak się uwolnisz. - wzruszył ramionami i wyszedł z celi.
Kątem oka dostrzegł
zdziwienie wymalowane na jego twarzy. Nie mógł powiedzieć, że był
zadowolony z tej rozmowy, ale miał przeczucie, że i tak coś
zdziałał. Nawet jeśli Drake Rooker nie zmieni zdania to i tak ten
wątek jeszcze nie został zamknięty. Pozostawało czekać aż to co
zasiał, wyda owocne plony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz