sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział 9

Siedziała na starym, poszarpanym fotelu, obserwując swojego strażnika spod przymkniętych powiek. Ten szwendał się po całym pokoju. Na początku jak tylko weszli, włączył laptopa stojącego na szklanej ławie, potem wyszedł do sąsiedniego pokoju i wrócił przebrany w świeże ciuchy. Przyniósł też dwie szklanki wody. Sam opróżnił swoją w kilka sekund. Alison ani razu się nie poruszyła. Teraz stał naprzeciwko niej i wpatrywał się w ekran komputera.  
- Możesz ściągnąć kurtkę. Zagotujesz się. - zauważył
- Co za troska. - syknęła. Nie podobała jej się ta sytuacja. Kompletnie nie wiedziała co on zamierza. Nawet jej nie związał. Skoro była potencjalnym zagrożeniem, to czy nie powinna być zamknięta w zapuszczonej piwnicy?
- Nie możesz narzekać. - wzruszył ramionami. - Zdaje się, że u was gorzej traktuje się intruzów.
- Co ty o tym wiesz?
Odwrócił głowę i przeszył ją chłodnym spojrzeniem. Odepchnął się od ściany i w dwóch krokach pokonał dzielącą ich odległość. Odruchowo wstała. Widząc jej reakcję, lekko się uśmiechnął. Było w nim coś takiego co sprawiało, że jej serce momentalnie przyspieszało. W żaden sposób nie okazywał złości, ani razu jej nie uderzył, nie obraził, ale to opanowanie przyprawiało ją o dreszcze.
- Jesteś pewna co do tej kurtki? - zapytał patrząc prosto na nią.
Nabrała powietrza kiedy wyciągnął rękę w jej stronę. Dotknął kołnierza i powoli przesuwał palce w dół po zapięciu. Szarpnął mocno przyciągając ją bliżej. Stała jak zamurowana. Normalnie w takiej sytuacji broniłaby się, albo wykonała unik, ale teraz ciało zupełnie przestało reagować na polecenia wydawane przez umysł. Usłyszała dźwięk odpinanego zamka. Nie wiedziała od czego. Patrzyła w jego oczy. Nagle coś między nimi zalśniło. Uniósł rękę na wysokość twarzy. W dłoni trzymał nóż, który był w kieszeni jej kurtki.
- Tak z ciekawości. - przekrzywił głowę – Kiedy zamierzałaś go użyć?
Odwrócił się i wrócił na swoje miejsce. Napięcie opuściło jej ciało. Zakręciło jej się w głowie, tak że musiała z powrotem usiąść, by się nie przewrócić.
- Skąd wiedziałeś, że go mam? - wyszeptała
- Zauważyłem go od razu. Obijał się o twoje biodro przy każdym kroku. Właściwie nie wiedziałem czy to nóż.
- Więc czemu, wcześniej go nie zabrałeś?
- Zastanawiałem się kiedy mnie zaatakujesz. Myślałem, że będziesz próbowała uciec jeszcze na zewnątrz.
Schyliła głowę. Nie wiedziała czy był rozczarowany jej zachowaniem. Nawet jeśli, to dlaczego w ogóle się tym przejęła.
- Po co mnie tu trzymasz?
- Muszę się dowiedzieć dlaczego tutaj przyszłaś.
- Uwierzyłbyś jakbym powiedziała, że tego nie planowałam?  
Gdyby była na jego miejscu na pewno pomyślałaby, że to kłamstwo.
- Więc po co broń? - uniósł sztylet
- Nigdy nie wychodzę z domu bez jakiejś przewagi.
- Pazury i kły nie wystarczą? - uniósł brew
Nie odpowiedziała.
- Skąd go masz? - kontynuował
- Dlaczego to ważne? Nóż jak nóż.
Podrapał się po brodzie, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Na świecie są takie tylko trzy. Widzisz ten znak? - wskazał palcem na czarny kamień. - Widać go kiedy patrzysz z góry.
Z tej odległości czarny kamień wydawał się gładki. Wstała po chwili namysłu, pokonana przez własną ciekawość. Podał jej nóż ostrzem skierowanym do siebie. Mogłaby wykorzystać ten moment by zaatakować. Wiedziała, że powinna to zrobić, ale nie mogła znaleźć w sobie tej siły. Coś w środku hamowało ją. Wyciągnęła dłoń. Wpatrywała się w czarny kamień, aż pojawił się na nim znak. Widziała go już wcześniej. Taki sam jak tatuaż Kevina.
- Triskelion – szepnęła
Zmarszczył brwi, podnosząc głowę jakby nie wierzył, że ona to powiedziała.
- Wszystkie należą do mnie. Ten dałem tylko jednej osobie. Tej samej, której kurtkę masz teraz na sobie. Więc możesz wyjaśnić dlaczego przyszłaś tutaj mając przy sobie dwie rzeczy, z którymi by się nigdy nie rozstał. Bo ja widzę tylko jedną opcję.
- Znasz Drake'a? - zdziwiła się. Przez moment miała pustkę w głowie, która w mgnieniu oka została wypełniona przez napływające myśli – To ty. Ty jesteś tym, którego szukali.
- Dałem mu ten nóż żeby się uwolnił. Ponieważ jeszcze nie wrócił, a ty masz nóż, wnioskuję, że jeszcze jest zakuty w celi. Jak odkryliście, że ma broń?
- Jest oskarżony o morderstwo naszego Alfy. - uniosła głos. - Poza tym uwolnił się, ale z niewiadomych powodów, zakuł się z powrotem.
- To głupota. Skąd taki wniosek? - powoli tracił cierpliwość.
- Bo siedziałam w celi razem z nim – krzyknęła – Kiedy obudziłam się rano miałam na sobie jego kurtkę. Nóż był w kieszeni.
Już chciał coś powiedzieć, ale zamknął usta. Jego oczy zaczęły nerwowo się poruszać z prawej do lewej, jakby szukał odpowiedzi gdzieś w powietrzu.
- Skąd mam wiedzieć, że to prawda?
- Spytaj go. Bo chyba nie zamierzasz go tam zostawić, skoro to twój przyjaciel. - powiedziała pewnie, bo uznawała to za oczywiste.
- Dlaczego uważasz, że to mój przyjaciel?
- Tak słyszałam. Bruno mówił, że wy zawsze jesteście razem. W sensie, że się nie rozstajecie. Teraz widać, że to nie do końca prawda. - oddała mu ostrze, nieco mocniej niż zamierzała i z powrotem usiadła na swoim miejscu. Miała wrażenie, że i tak już za dużo powiedziała.
Mężczyzna odgarnął włosy z oczu i usiadł na krześle stojącym obok. Śmignął palcami po klawiaturze laptopa i uważnie się w coś zaczytał. Po kilku minutach ciszy, zapytał.
- Dlaczego właściwie siedziałaś w celi?
- To nie twoja sprawa.
- Naprawdę nie chcesz współpracować, co?
- Nie jesteś pierwszym, który tak twierdzi. - mruknęła, decydując się na wypicie szklanki wody, którą jej przyniósł.
- Twój wybór.
Zamknął klapę komputera i wyniósł go do sąsiedniego pokoju, w którym był wcześniej. Alison skorzystała z okazji i zaczęła się rozglądać. Pomieszczenie było spore. Nie nazwałaby go pokojem, a raczej jakąś halą z niskim sufitem. Fotel, na którym siedziała, jedna sofa tak samo zniszczona, dwa szklane stoliki i kilka krzeseł. To wszystko stało w jednym rogu. Reszta przestrzeni była pusta. Na białych ścianach nie było żadnych obrazów, a podłoga była pokryta starymi, powycieranymi panelami. Za zakratowanymi oknami rozpościerał się krajobraz miasta szykującego się do snu. Słońce zaszło już kilka minut temu, niebo spowił szary odcień. Naprzeciwko znajdowały się drzwi. Przez jedne weszli, natomiast w drugich zniknął on. Gdyby nie rozmiar pomieszczenia, Alison pomyślałaby, że to coś w rodzaju przedsionka.
- Nie wiem jak ty, ale ja idę spać. - wychylił głowę - Sofa jest dla ciebie. Nie znajdziesz tutaj nic, co pomoże ci uciec. Drzwi są wzmocnione, więc jeśli nie chcesz ryzykować kontuzją, radziłbym ci nie próbować ich wyważać.
Po tych słowach zniknął za drzwiami. Została sama. Siedziała w półmroku i czekała. Nie wiedziała jak długo trwała w tej pozycji, zupełnie bez ruchu, ale wydawało jej się, że nie krócej niż godzinę. Za oknami zdążyło pojawić się nocne niebo. Po cichu wstała, podeszła do drzwi i przystawiła do nich ucho. Nic nie słyszała. Żadnych oznak, że jeszcze nie śpi, ani żadnych, że śpi. Ostrożnie idąc, starając się nie wydawać przy krokach żadnych dźwięków, podeszła do pierwszego okna. Łącznie było ich pięć. Każde dokładnie sprawdziła. Wszystkie były bez klamek. Następnie sprawdzała meble. Może jakiś ukryty nóż albo ukryte przejście pod nimi. Pusto. Traciła nadzieję na ucieczkę. Postanowiła zobaczyć ściany. Szła wzdłuż nich i pukała. Były normalne, zero ukrytych przejść. Poszukiwania skończyła na drzwiach. Wejściowe oczywiście były zamknięte. Mogła zaryzykować i spróbować siły, ale wtedy na pewno by się obudził.  
- Świetnie. - westchnęła z rezygnacją.
Oparła się o ścianę i powoli osunęła na ziemię. Zamknęła oczy. To było niemożliwe, że nie zdoła uciec. Musiał być jakiś sposób. Rozchyliła powieki. Spojrzała na zniszczony fotel, na sofę, stoliki i nagle ją olśniło. Szybko wstała i podbiegła do jedynego umeblowanego narożnika. Wzięła do ręki szklankę i mocno ją ścisnęła. Szkło pękło, raniąc jej dłonie. Wytarła je o poduszkę i zakryła jej zabrudzoną część. Schowała największy i najostrzejszy z szklanych kawałków do kieszeni i ruszyła w stronę drzwi. Nabrała powietrza i mocno zapukała. Tłukła pięściami tak długo, dopóki się nie otworzyły.
- Co w określeniu idę spać do ciebie nie dotarło? - ziewnął
- Muszę iść do łazienki.
- Serio? Tylko dlatego mnie obudziłaś?
- Nie zasnę z pełnym pęcherzem. - uśmiechnęła się niewinnie
Patrzył na nią spod przymkniętych powiek.
- W porządku. - ustąpił po chwili. - Wchodź. - uchylił drzwi szerzej.
Nie specjalnie jej się to spodobało. Wolałaby, gdyby łazienka znajdowała się za tymi drugimi drzwiami, ale teraz przynajmniej jej przestrzeń się powiększyła. Mogła znaleźć inną drogę ucieczki.
- Pierwsze drzwi po prawej stronie. - wskazał
Alison weszła do środka i stanęła w długim korytarzu, z jednej strony zapełnionym drzwiami.
- Tylko się pospiesz. - rozkazał kiedy wchodziła do wskazanego pomieszczenia.
Łazienka niestety nie miała okien. Nie była duża, ale za to elegancko urządzona. Podłoga, ściany, a nawet sufit były wyłożone czarnymi, błyszczącymi kafelkami. Zapalona żarówka po lewej stronie oświetlała wnętrze, wypełniając je jasnym, białym światłem. Oczy Alison były już przyzwyczajone do ciemności, więc teraz musiała chwilę odczekać, zanim światło przestało ją razić. Odkręciła kran by płynąca woda zagłuszyła jej poczynania. W środku była tylko jedna szafka, która mogła okazać się jej wybawieniem. Otworzyła ją i niemal tak szybko zamknęła kiedy zobaczyła, że jest pusta.  
- Skończyłaś swoje? - ponaglał ją.
Odetchnęła i zakręciła wodę. Pozostawała tylko jedna szansa. Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła kawałek szkła. Jeśli odpowiednio uderzy, uda jej się przeciąć główną żyłę. Przez szybką utratę krwi osłabnie i może zdoła go wtedy ogłuszyć. Dzięki czemu zyska czas by znaleźć inne wyjście.
Serce nieznacznie jej przyspieszyło. Otworzyła drzwi i napotkała zirytowane spojrzenie.
- Mam nadzieję, że wytrzymasz do rana, bo na Boga nie będę już wstawał.
- Gwarantuję, że nie będziesz musiał. - uśmiechnęła się. Ręka jej drżała. Mocno zacisnęła pięści. Już szykowała się by uderzyć, kiedy gdzieś rozległ się hałas.
Mężczyzna odchylił głowę i pobiegł sprawdzić co się stało. Alison przez moment stała jak wryta, nie wiedząc, co właściwie się stało. Ocuciło ją głośne przekleństwo. Pobiegła z powrotem do sali tam gdzie zniknął mężczyzna.  
- Cholera jasna, co ci się stało? - spytał
Przez chwilę myślała, że mówił do niej bo nie widziała nikogo innego. Potem zapaliło się światło i Alison ujrzała czarnowłosego mężczyznę podpierającego się o framugę, ledwo trzymającego się na nogach. Kiedy uniósł głowę, rozpoznała twarz. Drake.
- Co za miłe powitanie. Nie spodziewałem się innego. - wydyszał.
Koszulkę miał pociętą w niektórych miejscach i splamioną krwią. Na policzku była długa szrama, z której nadal ciekła krew, ale to ręce były w najgorszym stanie. Z nadgarstków dosłownie schodziła skóra, w niektórych miejscach niemal czarna.
- Płuca. - przeraził się – Ile...
- Zamknij się, Chris i daj mi coś do picia.
Chris. Teraz wiedziała przynajmniej jak się nazywa mężczyzna, który ją tutaj przyprowadził. Sam nie raczył się przedstawić. Chris złapał przyjaciela, zatrzasnął za nim drzwi i podprowadził do kanapy. Ten opadł na nią bez sił. Usiadł, schował głowę między nogami i zaczął kaszleć. Z ust ciekła mu krew.
Nie wiadomo nawet kiedy, Chris wrócił z całą butelką wody. Drake wyszarpnął ją i wypił połowę zawartości.
Alison stała nadal przy drzwiach i jak zamurowana obserwowała całą sytuację.
- Wiesz, że to nie pomoże. - zdenerwował się Chris.
- Ja tam czuję się lepiej.
- Drake. - warknął
- Daj spokój, przecież... - podniósł głowę i zamilkł. Jego oczy patrzyły prosto na Alison. Dopiero teraz zorientował się, że nie są sami. - Co ona tu robi? - twarz mu zbladła.
- Przyniosła oddać kurtkę. - zdenerwował się – A jak myślisz, idioto. Przekroczyła granicę. Ricki ją znalazła. Musiałem ją zabrać, zanim zaprowadziłaby ją do Robba. Miała przy sobie nóż, który ci dałem. Możesz mi powiedzieć, co skłoniło cię do tak bezmyślnego czynu? Jeśli ktoś by go znalazł...
- Ale nikt go nie widział? - pytanie było raczej skierowane do Alison niż do Chrisa.
- Raczej nie. - odpowiedziała
- Raczej czy nie? - zdenerwował się
- Nie krzycz na nią. - bronił jej Chris – To twoja wina.
Alison powoli traciła wątek. Już nie wiedziała, o co właściwie się kłócą.
- Dlaczego nie uciekłeś wcześniej? - spytał Chris już bardziej opanowany.
- Musiałem dowiedzieć się więcej.
Chris uniósł ręce do góry w błagalnym geście.
- Dlaczego Bóg nie obdarzył cię zdrowym rozsądkiem?
- Ty masz go tak dużo. - rzucił
Chris miał ochotę coś jeszcze powiedzieć, ale zamiast tego odetchnął kilka razy by się uspokoić i dopiero potem oznajmił.
- Nie ważne. Zrobiłeś co uważałeś za słuszne. Nie było to mądre, ale już się do tego przyzwyczaiłem. A teraz jeśli pozwolicie idę spać.
- Nie będzie powitalnej imprezy na cześć ocalałego? - zapytał entuzjastycznie Drake.
Obrzucił przyjaciela groźnym spojrzeniem i prawie trzaskając drzwiami wyszedł z hali.
- Zaraz! - zawołała za nim – A co ze mną?
Było za późno. Zapewne ją usłyszał, ale nie miał zamiaru odpowiadać.
- Nie jest w najlepszym humorze. - stwierdził – Chyba też pójdę do siebie. Ty śpisz tutaj?
- Tak powiedział. - burknęła
- Zawsze lepsza kanapa niż podłoga w zimnej celi, co?
Odgarnęła włosy i na niego spojrzała. Siedział na kanapie z dłońmi oplecionymi wzdłuż butelki. Mocno zaciskał na niej palce jakby tylko ona trzymała go przy życiu. Być może tak było – pomyślała Alison. Nie mogła oderwać wzroku od jego nadgarstków. Zupełnie jakby ktoś przypalał je ogniem. Słyszała kiedyś, że zbyt długi kontakt srebra ze skórą wilkołaka może spowodować jej zapłon, ale nigdy w to nie wierzyła. Teraz już nie była pewna.
- Dlaczego oddałeś mi swoją kurtkę? - zdawała sobie sprawę jak głupie było to pytanie, ale nie mogła się powstrzymać by je zadać.
- Mogłabyś ją już oddać. - stwierdził wyciągając rękę.
Posłusznie ją ściągnęła, z kieszeni wypadło szkło. Nawet nie wiedziała,w którym momencie włożyła je z powrotem. Lekko spanikowana spojrzała na reakcję Drake'a. Ten beznamiętnym spojrzeniem patrzył jak szklany kawałek toczy się po podłodze.
- No tak. Ja miałem nóż, a ty szklankę. Chyba byłem w lepszej sytuacji.
Niewinnie się uśmiechnęła i podała kurtkę. Drake nie dał rady jej utrzymać. Nadgarstek mu się ugiął i okrycie spadło na podłogę.
- Niech to szlag. - syknął przykładając rękę do siebie.
Widząc jego ciężki stan podniosła ją z ziemi i położyła na oparciu fotela.
- Może i srebro jeszcze na mnie nie działa, ale nawet ja wiem, że kiedy utraci kontakt ze skórą, powinien nastąpić proces leczenia.
Nie odpowiedział. Wyciągnął drugą rękę, która najwyraźniej była w lepszym stanie, szarpnął za kurtkę i wyszedł. Alison ponownie została sama. Nie mając siły na dalsze kombinowanie, poddała się i położyła na kanapie. Sen nadszedł szybko.

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 8

Szła na północ z rękami schowanymi w kieszeniach i głową trzymaną nisko. Powoli budynki z niskich parterówek zmieniały się w wysokie, szklane biurowce i wielopiętrowe, jasne apartamentowce. Po tej stronie rzeki było ich mniej, ale według prawa żaden członek Południowego Stada nie mógł przejść na drugą stronę. Było to obce terytorium Stada Zachodniego i Północnego. To zapobiegało konfliktom. Rzeka była raczej widocznym przedziałem. Nikt nie mógł się wykręcić, że przeszedł na drugą stronę nieświadomie. Nie wszystkim odpowiadał taki podział, ale większość wolała się niepotrzebnie nie narażać. Wojny pomiędzy watahami zdarzały się rzadko, ale pojedyncze bójki miały miejsce niemal codziennie.  
Alison szła zupełnie na oślep. Chciała po prostu uciec. Kierunek nie miał dla niej znaczenia. Mijała ludzi nie zwracając na nich uwagi. Wlepiając wzrok w białe płyty chodnika, prawie wpadła na jakiegoś mężczyznę, który strasznie się gdzieś spieszył. Wydukała nieme „przepraszam” i ruszyła dalej. Niskie palmy i nieco wyższe drzewa o rozległej koronie tworzyły nad nią przerzedzony tunel, chroniąc przed promieniami powoli zachodzącego słońca.
Skręciła w prawo przy Riverplace Tower w dobrze znaną jej uliczkę. Niegdyś ten dwudziesto ośmiu piętrowy budynek był najwyższym na Florydzie. Teraz w Jacksonville było wiele wyższych wieżowców.  
W miarę jak zbliżała się do rzeki chodnik się zawężał. Jeszcze jeden zakręt w lewo i już była na miejscu. Pewnym krokiem weszła na drewnianą kładkę, wpatrując się w rzekę. Była ogromna, ale zarazem spokojna. Tafla wody niemal w ogóle się nie poruszała.
Alison zawsze była ciekawa co jest po drugiej stronie. To samo miasto, a jednak było dla niej obce. Często przychodziła tutaj z Kevinem i godzinami wpatrywała się w krajobraz na drugim brzegu. Nie raz rozmyślali jak tam jest. Czy bardzo się różni? Stąd widzieli tylko te najwyższe budowle. Dzieliła ich odległość zaledwie trzystu metrów. Pokonanie tego dystansu było trudną do odparcia pokusą. Kelly niejednokrotnie chciała wybrać się tam z nimi. Zawsze się wykręcali, wymyślając głupie wymówki, ale nie mogli jej wyjawić prawdziwego powodu. Zamiast tego uważnie słuchali jak opowiada o tym co jej się przytrafiło kiedy tam była. Dla Kelly to nie była „druga strona”, tylko to samo miasto, wybudowane otaczając przeciwległe strony rzeki.
Nie zastanawiając się dłużej, poszła dalej. Ostatnią rzeczą jakiej teraz potrzebowała było smętne rozmarzanie o tym co odległe. Przeszła pod jedną z głównych drug łączących się z mostem i skręciła w pierwszą uliczkę po lewej stronie. Nie wiedziała co właściwie zamierza. Włóczenie się bez celu samotnie było czymś nowym. Głupio było jej zadzwonić znowu do Kelly skoro niedawno uprzejmie wyprosiła ją z mieszkania. Powrót do domu też był niemożliwy po wczorajszej pseudo awanturze z matką. Alison wolała dać im trochę więcej czasu niż jedną noc. Wychodziło na to, że będzie musiała wrócić do Kevina. Nie miała innych znajomych, u których mogłaby się zatrzymać, a prędzej wydłubałaby sobie oczy niż nocowała w Głównym Domu. Nie mając innej opcji, okrężną drogą ruszyła w stronę Home Street. Skręciła przy centrum rezonansu magnetycznego i nieco mniej zatłoczoną uliczką skierowała się bezpośrednio do celu. Jasna droga nie miała chodnika, a jedynie trawiaste pobocze, które było częścią podwórka osób mieszkających obok. Jednak samochody przejeżdżały tutaj tak rzadko, że nawet ślepiec byłby bezpieczny.  
Było przed siedemnastą. Większość osób wróciła już z pracy i teraz przesiadywali w ogrodzie, spędzając czas z rodziną. Alison poczuła skurcz w żołądku na widok mężczyzny przytulającego roześmianą dziewczynkę. Z okrzykiem radości rzuciła mu się w ramiona jak tylko go zobaczyła. Alison nigdy nie poznała swojego ojca. Umarł zanim przyszła na świat. Matka mówiła jej, że zginął w jednej z bójek między stadnych, ale zawsze kiedy próbowała dowiedzieć się czegoś więcej odpowiadała jej ponurym spojrzeniem. Po kilku latach postanowiła odpuścić, wiedząc, że i tak niczego się nie dowie. Tylko jednego była pewna. Samanta Hudgens bardzo go kochała. Dowodem tego była obrączka, którą zawsze nosiła na szyi.
Alison tak pochłonęły jej własne myśli, że nie zorientowała się, że ominęła zakręt. Poszła dalej zawracając przy kolejnej przecznicy. Weszła pod szeroki most. Słońce w ogóle do niej nie docierało. Zakryła się bardziej kurtką. Usłyszała jakieś głosy dochodzące z jej prawej strony. Męskie śmiechy i szybkie kroki. Było za ciemno by mogła cokolwiek dostrzec. Kroki były coraz bliższe. Obejrzała się za siebie i coś srebrnego błysnęło jej przed oczami. Nie zastanawiając się dłużej ruszyła biegiem. Odgłosy wcale się nie oddalały. Słyszała wyraźnie ich przyspieszony oddech i własne mocno bijące serce.
- Zaczekaj! - zawołał ktoś zza jej pleców.
Nawet przez chwilę nie pomyślała o tym by się zatrzymać. Nie ważne kto to był. Nie znała tego głosu, a ton wcale nie wydawał się przyjazny. Wybiegła na słońce. Poczuła się bezpieczniej, choć wcale tak nie było. Ktoś szarpnął ją za ramię, a ona odruchowo zamachnęła się łokciem, uderzając w twarz obcego. Miała moment by przystanąć, zanim zza jego pleców wybiegła następna dwójka. Przeklęła pod nosem, orientując się, że zraniła policjanta. Mundurowi widząc kolegę trzymającego się za krwawiący nos ruszyli w jej stronę.
Nie rozmyślając zbyt długo, przeskoczyła przez czerwone pachołki i pobiegła w stronę stacji kolejowej. Z daleka widziała tłum stojący przed torami. Modliła się by pociąg nadjechał szybko. Uspokoiła tętno i starając się zachować spokój weszła między ludzi. Kątem oka dostrzegła, że pościg nadbiega. Zasłaniając twarz włosami, odwróciła głowę, próbując udawać, że nic nie zrobiła. Po prostu czeka na pociąg jak reszta. Słyszała jak przeciskają się obok. Kiedy byli blisko na tyle, że jej serce wykonało obrót, usłyszała głośny gwizd. Pociąg nadjechał. Jak tylko drzwi się otworzyły wbiegła do środka, zajmując miejsce siedzące. Patrzyła jak za szybą policjanci rezygnują z poszukiwań i wracają do rannego przyjaciela. Schowała głowę między kolanami i odetchnęła z ulgą.  
Spokój trwał tak długo, dopóki coś błękitnego nie błysnęło za szybą. Podniosła wzrok, odgarniając wilgotne włosy. Przed jej oczami pojawiła się rzeka i to nie brzeg lecz sam środek. Pociąg jechał w stronę północnego miasta. Przyłożyła dłonie do szyby z taką siłą, że wszyscy w wagonie odwrócili głowy. Ignorując ich ostre spojrzenia, wstała i stanęła przy drzwiach. Pierwsza stacja, na której pociąg się zatrzyma nie mogła być daleko. Zdąży wrócić na piechotę zanim ktokolwiek się zorientuje. Nie wierzyła w opowieści o patrolach obcych stad przeczesujących swój teren, ale teraz kiedy znajdowała się nie tam gdzie powinna, zaczęła się stresować.
Prawie wybiegła z pociągu kiedy stanął na przystanku po kilku minutach, które wydawały się dla niej wiecznością. Zbiegła schodami w dół na ulicę, prawie potykając się o własne nogi. Rozejrzała się gwałtownie. Wszystko wydawało się normalne. Żadnych podejrzanych ludzi obserwujących ją w ukryciu. Zwyczajnie jak tylko potrafiła ruszyła w kierunku, z którego nadjechał pociąg. Nie mogła się zgubić, uważnie śledząc tory, po których tutaj przyjechała. Co chwilę spoglądając w górę na trasę, szła na tyle spokojnie na ile było ją stać. Mimo, że w środku szalało tornado, na zewnątrz wyglądała na opanowaną. Poza spiętymi ramionami nie dawała znaku, że coś jest nie tak. Wydawało jej się, że każdy człowiek, którego mija jest wilkołakiem. Gdyby tylko miała węch, którym mogłaby ich rozpoznać. Problem polegał na tym, że poza nieco zwiększoną siłą nie miała żadnej przewagi.
Jeszcze mocniej owinęła się kurtką, jakby mogła stać się w niej niewidzialna. W pewnym momencie ktoś ją zaczepił. Odwróciła głowę tak gwałtownie, że stojąca przed nią niska kobieta na moment się zawahała. To wystarczyło, by w umyśle Alison zaczęły tworzyć się najdziwniejsze pytania.
Kto to jest?
Czy jest wilkołakiem?
Czy wie, że ja jestem wilkołakiem?
Czy zaraz się na mnie rzuci?
Co zrobią jak mnie odkryją?
Dlaczego ona się tak na mnie patrzy?
Nie mogąc dłużej wytrzymać presji pokiwała przecząco głową i puściła się biegiem. Widziała już most prowadzący na drugą stronę. Przyspieszyła bieg jak tylko mogła. Nagle zaczepiła o coś nogą i z impetem uderzyła o ziemię. Na kilka sekund straciła oddech. Okręciła się i spojrzała w górę. Nad nią stała dziewczyna, ale nie ta sama co zaczepiła ją przedtem. Ta była wyższa i miała ciemne, długie włosy poskręcane w pojedyncze pasma i upięte w wysoką kitkę. Z boku jeden z loków był ufarbowany na bordowy kolor. Miała na sobie czarne, krótkie spodenki i podziurawione rajstopy o tym samym kolorze. Czerwony top odznaczał się na jej bladej skórze niczym krew.  
- Zgubiłaś się, co? - spytała obojętnie
Alison nie odpowiedziała. Nie wiedziała co ma robić. Powoli otrzepała ręce. Dziewczyna wyciągnęła dłoń by pomóc jej wstać. Nie przyjęła jej i podniosła się sama, skazując na silny ból w klatce piersiowej.  
- Co tutaj robisz? - spytała z groźbą w głosie
- Zostałam nieuprzejmie przewrócona.
Dziewczyna wygięła usta w krzywym uśmiechu.
- Po co tutaj przyszłaś? Żeby szpiegować?
- Co? - Alison nie ukrywała zaskoczenia.
- Odpowiadaj! - rozkazała popychając ją na betonową kolumnę, na której utrzymywały się tory kolei.
- Ricki! Opanuj się bo zabijesz ją zanim czegokolwiek się dowiesz. - powiedział mężczyzna wchodzący po schodach prowadzących do budynku, który wyglądał jak ogromny parking.
Obie odwróciły głowy. Alison wybałuszyła oczy jak tylko go dostrzegła. Był wysoki i szczupły, prawie jak Kevin, ale to nie to przykuło jej uwagę. To włosy były interesujące. Postrzępione, trochę rozczochrane, a co dziwniejsze niemal białe. Spod krótszych wychodziły te dłuższe i znikały za plecami związane w luźną kitkę, kończąc się za karkiem. Szare oczy, uważnie spoglądały na Alison.  
- Jest z Południowego Stada. - wskazała na nią palcem
- Wiem. Ja się nią zajmę.
- Ale...
- Powiedziałem. Dam sobie radę. - stwierdził stanowczo.
- W porządku. - ustąpiła – Ale jesteś za miękki by wyciągnąć od niej coś istotnego.
- Może tylko dla ciebie taki byłem. - odwrócił się do niej.
Otworzyła usta z zaskoczenia. Jej policzki lekko się zarumieniły. Podrapała się po głowie, uśmiechnęła i powoli odmaszerowała. Zanim zniknęła za rogiem, odwróciła się na moment i pomachała ręką. Mężczyzna zrobił to samo i dopiero kiedy stracił ją z oczu, skierował się do Alison.
- Ruszaj! - wskazał na kierunek, z którego przybiegła.
Kiedy stała nadal na swoim miejscu, dodał.
- Nie każ zaciągać się tam siłą. Może to być dla ciebie upokarzające.
Wyraz jego twarzy się nie zmienił. Słowa nie były groźbą, lecz zwyczajnym ostrzeżeniem. Mimo srebrzystych włosów, Alison widziała, że nie był wiele starszy od niej. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia dwa lata, na pewno nie więcej. Skąd więc ta barwa? Sam się farbował?
Nie chcąc ryzykować, bez sprzeciwu skierowała się z powrotem w stronę stacji. Kiedy nie skręcili w żadną inną uliczkę, Alison zaczęła się łudzić, że może odprowadzi ją na pociąg i o wszystkim zapomni. Nadzieja prysła kiedy tuż przed przystankiem rozkazał skręcić w lewo.
- Od razu uprzedzam. Nawet nie myśl o ucieczce. - zawołał za jej plecami – Nie chcę cię prowadzić jak więźnia, ale będę jeśli uznam to za konieczne.
- Obejdzie się bez tego zaszczytu. - burknęła pod nosem. Chociaż brakowało ostrej odpowiedzi z jego strony, Alison wiedziała, że to usłyszał.
Pomimo ostrzeżenia, zaczęła główkować w jaki sposób mogłaby uciec. Pamiętała o nożu schowanym w kieszeni kurtki. Byłby użyteczny gdyby nie środek dnia. Za dużo ludzi mogłoby ją zobaczyć. A dźganie osób sztyletami nie wyglądałoby dobrze gdyby złapała ją policja. Mężczyzna nawet jej nie dotknął, więc nie wyglądał jak zagrożenie. Nagły atak wydałby się aktem szaleństwa. Musiała poczekać na odpowiedni moment. Oczywiście lepiej by było gdyby to on szedł przed nią, ale było jasne, że nie jest na tyle głupi. Po niecałych piętnastu minutach spokojnego marszu kazał się zatrzymać. Odwróciła się kiedy usłyszała brzęk metalu. Nieznajomy otworzył metalową, rozsuwaną bramę i gestem ręki zaprosił do środka. Teren był pokryty białym kamieniem, otoczony przez betonowy płot, zakończony przez metalowe pręty. Wszystko utrzymane w białym, już lekko zabrudzonym kolorze. Przed nią stał pięciopiętrowy budynek, który wyglądał jak opuszczony hotel. Nie chodziło o to, że był zaniedbany, chociaż do najnowszych też nie należał. Był zwyczajnie pusty. Z wewnątrz nie dobiegały żadne odgłosy. Była przekonana, że nie ma tutaj nikogo więcej.

sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 7

Alison łapczywie nabrała powietrza, otwierając oczy i budząc się ze snu. Jak zwykle nie pamiętała co jej się śniło. Było to trochę dołujące. Tak jakby ktoś co noc zabierał kawałek z jej życia. Może nie do końca realnego ale, jednak jej własnego. Leżała w łóżku na miękkim materacu, przykryta puszystą kołdrą. Przetarła twarz i rozejrzała się. Dobrze znała to pomieszczenie. Białe, puste ściany niczym w pokoju dla psychicznie chorych, ogromne biurko z szklanym blatem stojące pod oknem, skromna szafa z czarnego drewna, mnóstwo wnęk na książki i trze gitary w kącie. To miejsce stało się dla niej niemal jak drugi dom.  
Wygrzebała się z pościeli i zdziwiona stwierdziła, że nie jest już w wieczorowej sukni. Miała na sobie za długie dresy ze ściągaczami przy kostkach i czarny, męski T-shirt. Spojrzała na krzesło stojące przy biurku. Na skórzanym oparciu wisiała jej suknia, a pod nią skórzana kurtka.  
Usłyszała dźwięk grającego telewizora dobiegający z salonu.
- Kevin? - zawołała wychodząc z pokoju.
Na szarej, zniszczonej sofie siedziała Kelly, monotonnie przełączając kanały.
- Wstałaś! - uniosła się rozradowana jak tylko ją zobaczyła – Słyszałam, że była niezła impreza. - uściskała ją lekko i wyszła do kuchni oddzielonej jedynie szeroką wyspą.
- Można tak powiedzieć. - mruknęła zajmując miejsce przyjaciółki.
- Chcesz coś na śniadanie. Niewiele tutaj jest,ale udało mi się znaleźć płatki śniadaniowe i mleko. Nie jestem pewna czy jeszcze nadaje się do spożycia. - powiedziała pod nosem, obracając kartonik w poszukiwaniu daty ważności – W każdym razie kupiłam owoce.  
- Dzięki. Nie jestem głodna.
- Powinnaś coś zjeść. Poczujesz się lepiej. A i uzupełnij płyny. Tylko nie wodę bo cie zamuli.
- Co proszę? - Alison nie bardzo wiedziała o co jej chodzi
- Kevin mówił, że masz kaca. Zadzwonił o świcie i poprosił bym się tobą zaopiekowała.  
- Gdzie on właściwie jest? - spytała ignorując informację o jej podobno nietrzeźwym stanie.
- Nie wiem, ale nie ma go już od trzech godzin.
Alison nie miała pomysłu dokąd mógł się udać. Była sobota, więc nie możliwe by był w pracy. Zresztą podejrzewała, że i tak już dawno go wyrzucili. Za dużo spóźnień i opuszczonych godzin. Cokolwiek kazało mu wyjść z domu, musiało być ważne, skoro zadzwonił aż do Kelly. Właściwie to nie rozumiała dlaczego bał się zostawić ją samą. Czuła się już lepiej. Nie miała zawrotów głowy i nie była zmęczona. Chciała by już wrócił i powiedział jak mu się udało wyciągnąć ją z celi. Pamięta, że jej tego nie wyjaśniał. Po prostu się zjawił i ją wyprowadził, zostawiając w celi Drake'a. Właśnie, Drake. Była przykryta jego kurtką, ale jak mógł to zrobić, skoro był przypięty kajdanami do przeciwległej ściany. By ściągnąć z siebie narzutę musiałby się rozkuć, a była pewna, że kiedy wychodziła na nadgarstkach miał łańcuchy. Może tylko jej się przewidziało. To było dziwne. Cała wczorajsza noc wydawała jej się dziwna. Tak jakby działa się tylko w jej wyobraźni.
- Halo? - dłoń, przesuwająca się przed oczami, wyrwała ją z rozmyślań – Ziemia do Alison!
- Coś mówiłaś?
- Tak. - zdenerwowała się – Dostałam pracę.
- Gratuluję. - uśmiechnęła się bez cienia wesołości.
- Rodzice przestali mnie finansować, a muszę jakoś zdobyć pieniądze na...No wiesz ciuchy i te sprawy. Zostałam zmuszona do ciężkiej katorgi.
Alison uniosła brew, domyślając się jaką pracę Kelly uważa za „ciężką katorgę”. Zapewne było to coś w stylu roznoszenia ulotek lub przyjmowanie zamówień. Ta to dopiero miała problemy – pomyślała Alison. Większość swojego czasu spędzała przeczesując butiki lub przesiadując w salonach kosmetycznych. Jej największymi zmartwieniami były źle ułożone włosy lub złamany paznokieć. Czyli sprawy tak mało istotne dla Alison.
- Więc chcesz pracować do końca wakacji?
- Chyba nie mam wyboru, ale nie martw się. Dla ciebie zawsze znajdę czas. Zawsze oprócz pięciu godzin w tygodniu i najlepiej też nie w środku nocy, bo zaczynam wcześnie rano, i wolałabym się wysypiać.
- Przepraszam za dziś. - powiedziała od razu – Kevin czasami przesadza.
- W porządku. Zaczynam dopiero od poniedziałku. - zaznaczyła
Weszła do salonu z dwiema miskami płatków śniadaniowych i jedną tacą rozmaitych owoców. Pokrojonych bananów, obranych mandarynek a nawet wydrylowanych wiśni. Nie mając innego wyjścia, Alison sięgnęła po postawioną przed nią miskę i zaczęła jeść zimne płatki. Nie znosiła ciepłego mleka. Robiło jej się od niego niedobrze.
Po szybkim śniadaniu, Alison zdecydowała się na kąpiel. Musiała się odświeżyć i obudzić. Krótki prysznic powinien rozwiązać sprawę. Przed wyjściem do łazienki otworzyła jedną z półek gdzie zawsze trzymała kilka zapasowych ciuchów. Tak często zostawała tutaj na noc, że postanowiła przywieść kilka swoich ubrań, by nie trzeba było cały czas nosić ich ze sobą.
Kiedy już odświeżona, wróciła z powrotem do salonu, Kelly zdążyła już posprzątać naczynia i teraz siedziała w fotelu, uważnie przyglądając się czemuś błyszczącemu. Na kolanach miała skórzaną kurtkę, którą okryta była Alison.
- Co robisz? - spytała z wahaniem, stając przed nią.
- Wiem, że nie jesteś najnormalniejszą nastolatką, ale to... - uniosła rękę. W dłoni trzymała średniej długości sztylet.
- Grzebałaś w moich rzeczach. - oburzyła się, wyrywając nóż przyjaciółce.
Nie należał do niej. Ten, który miała przypięty do uda był ze srebra, a ten zdecydowanie był stalowy. Miał też kunsztowniejsze wykończenie niż ten Alison.
- Był w tej kurtce, a ona nie jest twoja. - broniła się – Miałaś ją na sobie, ale to na pewno nie twoja kurtka. Widać, że jest męska. Chyba, że ostatnio poszerzyły ci się ramiona.
- To Kevina. – skłamała
- Czemu nosi ze sobą taką broń? Chyba nie jest gangsterem? Bo nie wygląda na takiego. Zresztą noże są trochę przestarzałe. Może to jakaś sekta? - przeraziła się
- Co ty z tymi sektami?
- Składacie kogoś w ofierze na tych spotkaniach? - drążyła temat - Jeśli tak to powinniście się leczyć. A może robicie to ze zwierzętami?
- Co ty wygadujesz?
- Nie widzę innego wyjaśnienia, ani powodu, dla którego miałby nosić ozdobiony nóż w kurtce. Jacksonville nie jest aż tak niebezpieczne. Poza tym, teraz raczej używa się broni palnej.
- Wolałabyś znaleźć pistolet? - Alison zaczynała się już denerwować
- Mniej bym się przeraziła. Może powinnaś się od niego odseparować. Wiem, że to twój... - zawahała się – przyjaciel, ale może być niebezpieczny.
- Nie jest. Znaleźliśmy ten nóż wczoraj. Jest ładny, więc postanowiliśmy go zatrzymać.
Wiedziała, że to słaba wymówka, ale nie miała pomysłu na nic lepszego.
- Fakt, że brzydki nie jest. Co kto lubi. - odpuściła
Alison z ulgą wypuściła powietrze i usiadła obok. W dłoniach nadal trzymała nóż. Dziwne, że go nie przeszukali, zanim zaprowadzili do celi – zdziwiła się. A może właśnie tak się uwolnił. Rozkuł się za pomocą noża. Tylko, że teraz ona go ma. Jeśli przypiął się z powrotem, co byłoby kompletną głupotą, to teraz nie ma jak się uwolnić.
- Jesteś pewna, że był w kurtce? - spytała
- Tak. - odpowiedziała już niezainteresowana nożem. - Tutaj
Wskazała jedną z bocznych kieszeni, zamykanych na zamek i rzuciła kurtkę obok Alison. Ta przyłożyła broń. Ostrze mieściło się akurat. Może jednak należało do Kevina. Istniała możliwość, że włożył je do kurtki. Właściwie nie wiadomo po co, ale mógłby to zrobić.
Następne trzy godziny Alison udawała, że słucha tego co mówi Kelly, niekiedy kiwając głową lub burcząc coś w odpowiedzi. Potem wrócił Kevin. Był styrany i od razu opadł na kanapę nawet się nie witając. Alison patrzyła na niego wyczekująco. Też nie miał już na sobie stroju wieczorowego, co nie było jakieś zaskakujące. Powrócił do swoich niezasznurowanych, skórzanych butów, luźnej koszulki z rękawem na trzy czwarte i poprzecieranych spodni z dziurami na kolanach, nie zapominając oczywiście o materiałowej chustce przymocowanej do szlufki po prawej stronie, którą czasami zastępował drobnym łańcuchem lub szelkami. Na lewym przedramieniu było widać tatuaż, przedstawiający róże. Kevin miał ich wiele. Czaszkę na wskazującym palcu lewej dłoni, krwawiące serce na prawym ramieniu, znak z trzech spirali zwany triskelionem na obojczyku i różę wiatrów na nadgarstku. Alison zawsze zastanawiała się jak je zrobił. Nigdy nie chciał jej powiedzieć. Rany wilkołaków szybko się goją. Nakłuwanie nawet srebrną igłą zdałoby się na nic.  
- Witaj! Też cieszymy się, że cię widzimy. - zaczęła Kelly
Burknął coś co brzmiało jak „Yhm”, odchylając głowę do tyłu i zamykając oczy. Alison wiedziała, że zapewne i tak nie powie nic więcej przy Kelly. Musiała jakoś dać jej do zrozumienia, żeby sobie poszła.
- Kelly, wiesz, że nie musisz tutaj siedzieć jak nie chcesz.
Spojrzała na nią z oburzoną miną.
- Czyli mam sobie iść. - stwierdziła, ostentacyjnie odgarniając włosy.
- To znaczy...Jeśli chcesz. - pisnęła Alison
- Zrozumiałam. - mrugnęła okiem. - I tak nie mam co liczyć na dobrą zabawę, patrząc na tego zgona. - Poszła jeszcze do kuchni, wyciągnęła dwie puszki piwa, postawiła na stoliku i bez słowa, za to z uśmiechem wyszła z domu.
- Chyba dobrze mnie zna. - stwierdził nie otwierając oczu.
- Gdzie byłeś? - spytała od razu Alison, jak tylko usłyszała trzask zamykanych drzwi. - Śmierdzisz.
Ubranie miał przesiąknięte dymem papierosowym. Alison wiedziała, że jej przyjaciel pali i to nałogowo momentami, ale rzadko było od niego czuć tak mocny zapach tytoniu i miała wrażenie, że tym razem nie tylko tego. Kilka lat temu Kevin miał problemy z używkami i ciężko było go po wszystkim zebrać z powrotem do kupy, dlatego Alison wolała utrzymywać przyjaciela z dala od ulicznych spelun.
- W barze. - westchnął, sięgając po piwo.
- Domyślam się, ale pytam o wcześniej.
- Wcześniej?
- Wątpię, byś dzwonił do Kelly, tylko po to by wyjść sobie na imprezę.
- Nie było imprezy. Musiałem załatwić kilka spraw w Głównym Domu. Zajęło mi to połowę dnia, więc potem zaszedłem do knajpy. To tyle.
- W porządku. - Wiedziała, że nie mówi jej całej prawdy, ale nie chciała nic więcej od niego wyciągać. - Dziękuję. Wiesz, że mnie tutaj przywiozłeś. Jak udało ci się mnie uwolnić z celi? - Nie mogła już dłużej powstrzymywać się od zadania kluczowego pytania.  
Odgarnął rozczochrane blond włosy z twarzy i wypił łyk słaboprocentowego piwa.
- Wróciłem po ciebie jak tylko odwiozłem twoją mamę. Słyszałem jak o tobie rozmawiają już w korytarzu. Juan o coś się kłócił z Hammerem. Nie chcieli mi wyjaśnić o co dokładnie chodzi. Ponieważ reszta stada nadal była w lesie to nie zdążyli jeszcze powiedzieć o tym Brunowi. Postanowiłem użyć kilku ciekawych argumentów, żeby cię wypuścili. Nie mogli odmówić.  
Nie musiał wyjaśniać co konkretnie ma na myśli. Alison wiedziała, że Kevin jest ciekawski i wścibski. Zawsze jednym uchem słucha plotek. Na każdego znajdzie jakiegoś haka. Nawet jeśli nie zawsze jest to prawda, potrafi obrócić słowa w taki sposób, że lepiej jest mu ulec. To zdolność, której zawsze mu zazdrościła i cieszyła się, że ma go po swojej stronie. Chociaż starał się tego nie nadużywać, by nie stracić wiarygodności, to często wyciągało ich to z tarapatów.
- Wiesz za co mnie wsadzili? - spytała bawiąc się brzegiem skórzanej kurtki, którą cały czas trzymała na kolanach.
- Nie chcieli powiedzieć, ale to Juan, więc domyśliłem się, że pewnie jak zwykle przesadza. Krzywe spojrzenie jest dla niego zbrodnią, za którą trzeba strącać ludzi do piekła.
Alison nic nie powiedziała. Wolała nie chwalić się momentem w lesie. To i tak niczego by nie zmieniło, a roztrząsanie sprawy mogłoby narobić tylko większych problemów.
- To co robimy? - spytała kiedy cisza się przedłużała
- Co masz na myśli?
- No wiesz z całą tą sytuacją?
- Nic. - odpowiedział od razu
- Musimy się dowiedzieć kto zabił Ericę.
- Przecież mają już winnego. - wzruszył ramionami.
Było widać, że jest zmęczony. Jednak nie było to zwyczajne przepracowanie.
- Myślisz, że to Drake ?
Uważnie go obserwowała. Starała się wyczytać coś z jego twarzy, ale odwracał wzrok.
- Nie mam podstaw by myśleć inaczej. Nie znam go. Jest z innego stada.
- To nie on. - zaprzeczyła lekkim tonem
- Dlaczego tak twierdzisz?
Nie znała racjonalnej odpowiedzi na to pytanie. Po prostu miała przeczucie. Coś w środku mówiło jej, że facet, którego broniła jest niewinny. Nigdy czegoś takiego wcześniej nie doświadczyła. Tak jakby głos w jej głowie nakazywał jej tak twierdzić, mimo, że kiedy dłużej nad tym myślała zdawała sobie sprawę z własnej głupoty. Dlatego właśnie musiała odkryć prawdę. By przekonać się czy jej przeczucie ma rację.
- Chcę się tego dowiedzieć. - stwierdziła stanowczo.
- Dzisiaj? - spytał zrezygnowany
- Nie musisz iść ze mną. Widzę, że miałeś ciężki dzień.
Nie wiedziała dlaczego, ale poczuła wzbierającą złość. Wstała, zabierając ze sobą kurtkę i kierując się do wyjścia. Zatrzymał ją, łapiąc za nadgarstek.
- Zaczekaj do jutra. - poprosił wlepiając wzrok w podłogę.
- Nie mogę. - wyrwała się – Nie wiadomo jak długo będzie tam siedział.
- Dlaczego tak go bronisz? Przyznaj, że chcesz dowieść jego niewinności, a nie dowiedzieć się kto zabił Ericę? I zanim zaczniesz się wykręcać, to nie wychodzi na to samo. Przecież go nie znasz. - dopowiedział kiedy nic nie mówiła.
- Chcę to rozgryźć.
- Nie kłam! - uniósł ton, tak jak jeszcze nigdy.
- Co z tobą? - krzyknęła
- Nie chcę żebyś tam szła. - podniósł wzrok. Jego oczy błyszczały, jak u każdego wilkołaka, który był zdenerwowany na tyle, że mógł w każdej chwili się zmienić.
- Kevin. - powstrzymała odruch by się cofnąć. To był jej przyjaciel. Nie mógł zrobić jej krzywdy. - Powinieneś odpocząć.
- Nie chcę! - warknął – Chcę żebyś mi to wyjaśniła. Po co ładujesz się w kolejne kłopoty?
- Nigdy ci to nie przeszkadzało.
- Może zaczęło. - rzucił
Patrzyła na niego i obserwowała jak światło opuszcza jego oczy w miarę jak uderzały w niego jego własne słowa. Zanim cokolwiek zdążył powiedzieć, Alison odwróciła się i wybiegła z mieszkania. Nie chciała się z nim kłócić. Nie z nim. Był jedyną stałą osobą w jej życiu. Nie mogła sobie pozwolić na to by go stracić. Oboje musieli ochłonąć.
Wybiegła na ulice. Uderzyła w nią fala chłodnego powietrza. Nie miała pojęcia co działo się z pogodą, ale definitywnie nadchodziła zmiana klimatu. Zarzuciła na siebie skórzaną kurtkę, którą wzięła ze sobą. Coś ciężkiego uderzyło o jej biodro. Sięgnęła dłonią do kieszeni i wyciągnęła z niej stalowe ostrze. Idąc chodnikiem dokładnie mu się przyjrzała. Było piękne. Pozłacana rękojeść zakończona czarnym kamieniem, idealnie wyważone, doskonałe do rzucania. Alison sporo trenowała posługiwania się różnego rodzaju bronią i trochę znała się na tego typu sprawach. Ktokolwiek był właścicielem, a była pewna, że Drake, musi nieźle przeklinać, że je stracił.

piątek, 6 czerwca 2014

Rozdział 6

Wszystko trwało krótką chwilę. Płomienie złotego ognia otoczyły Alison, nie dając możliwości ucieczki. Mimo to nie było jej gorąco. Nie miała poparzeń, chociaż kilkakrotnie dotknęła rozjarzonych łun. To uświadomiło ją, że nie znajduje się w realnym świecie. Musiała zasnąć, a miała tego nie robić. Musiała się obudzić i to szybko. Tylko jak? Pierwszy raz zdarzyło jej się zorientować, że śni. Pomyślała o bólu. Mocno uszczypnęła się w ramię. Nic. Płomienie nie znikały. Nadal tkwiła w tym samym miejscu. Spróbowała ponownie i poczuła coś wilgotnego na palcach. Spojrzała w dół. Krew. Paznokciami przebiła skórę. Obudź się – zaczęła powtarzać, najpierw w głowie, a potem na głos. Nagle coś się zmieniło. W ogniu zaczęło coś się formować. Na początku nie rozpoznawała kształtu. Dopiero potem zorientowała się, że to wilk. Biegnący wilk, krążący w płomieniach. Nie na długo utrzymał swój kształt. Jego ciało zaczęło się zmieniać. Przeistoczył się w tygrysa, a potem znowu w inne zwierze. Transformacje nastawały tak szybko, że nie odróżniała kolejnych kształtów. Zaczęło jej się kręcić w głowie. Wypełniały ją skrajne emocje. Przerażenie, furia, siła i ból. Czuła się jakby rozrywano ją na części. Skuliła się, chowając głowę w ramionach. Usłyszała krzyk. Nie wiedziała skąd dochodzi. Ktoś wrzasnął jej imię. Głos był wyraźny. Poczuła mocne szturchnięcie, jakby ktoś wyrwał ją z szaleństwa. Otworzyła oczy i zdała sobie sprawę, że to ona krzyczy.  
Opanowała się jak tylko zobaczyła przed sobą parę błękitnoszarych oczu i masę rozczochranych, blond włosów. Kevin trzymał ją za ramiona, twarz miał przerażoną i zatroskaną. Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że nadal miota się jakby śniła. Szybko oddychała, bo nie mogła nabrać powietrza.  
- Kevin. - wydyszała.
- Dzięki Bogu. - napięcie opuściło jego mięśnie. Wypuścił powietrze z płuc i szybko ją uściskał. - Bałem się, że się nie obudzisz.
- Co ty tutaj robisz? - potrząsnęła kilka razy głową, jakby to miało pomóc otrzepać resztki snu.
Rozejrzała się. Nadal znajdowała się w celi, ale nie było jej już tak zimno. Była okryta skórzaną kurtką. Przez zakratowany otwór wlatywały promienie porannego słońca.
- Wróciłem po ciebie. Wybacz, że tak długo to trwało, ale...
- Nieważne. - przerwała mu. Wracały wspomnienia wczorajszego wieczoru. Wyraz twarzy matki pojawił się przed jej oczami. - Co z mamą?
- Cała i zdrowa w domu. Dopilnowałem tego. A teraz zabieram stąd ciebie.
- Jak to? - nadal nie do końca była świadoma tego co ją otacza. Zupełnie jakby znajdowała się za szklaną szybą. Słowa Kevina były przytłumione i momentami niewyraźne.
- Wyjaśnię wszystko w samochodzie.- zapewnił – Musimy stąd wyjść.
- Ale... - urwała kiedy zobaczyła, że jej ręce są uwolnione od ciężkich kajdan. Rozmasowała nadgarstki, które zdążyły przez ten czas mocno się zaczerwienić.
Przyjaciel podparł ją ramieniem i pomógł wstać. Czuła się dziwnie słaba, jakby w ogóle nie spała. Plecy bolały ją na całej długości, a stopy były zmarznięte. Nawet nie poczuła różnicy, kiedy dotknęła nimi kamiennej podłogi.  
Spojrzała na przeciwległą ścianę ponad ramieniem przyjaciela. Drake siedział w tym samym miejscu. Przykuty do ściany srebrnymi obręczami i uważnie ich obserwował. Czarne, nastroszone włosy wydawały się wyblaknięte, a błękitne oczy podkrążone i zmęczone. Był w samym T-shircie. To jego kurtkę miała na sobie. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć Kevin wypchnął ją na zewnątrz.  
- Jak...?
Nie dokończyła pytania, bo ponownie zakręciło jej się w głowie. Nie było jej już zimno, ale nie czuła się przez to lepiej. Ciało miała rozpalone. Na czole pojawiły się krople potu.
- Kevin, słabo mi. - wyszeptała, podtrzymując się jego bluzy. - Coś jest nie tak.
Odpuścił sobie dalsze prowadzenie i mimo cichych protestów, wziął ją na ręce. Bezwładnie oparła głowę o jego tors. Czuła kojące kołysanie w rytmie jego kroków. Ponownie by zasnęła gdyby nie ostre światło. Otworzyła przymrużone oczy. Zdążyli już wyjść na zewnątrz. To światło słoneczne tak ją raziło. Poranek jak zwykle był upalny.  
Kevin sprawnie i delikatnie posadził ją na przednim siedzeniu w swoim czarnym Chevrolecie i po sekundzie sam zajął miejsce kierowcy.
- Gdzie jedziemy? - wymamrotała
- Do mnie. - odpowiedział krótko i przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik zazgrzytał i samochód ruszył do przodu. - Prześpij się.
- Nie. - zaprotestowała zbyt gwałtownie unosząc się na siedzeniu. Świat znowu zaczął wirować. - Co się ze mną dzieje? - spytała twardo.
Nie odpowiedział.
- Co oni mi zrobili? Wiedziałam żeby nie zasypiać.  
- Jesteś przemęczona. Każdy by był po nocy spędzonej w takich warunkach. Potrzebujesz odpoczynku.
- Już odpoczywałam. Te kilka, nie ważne jak niewygodnych do spania godzin, powinno mi wystarczyć. To coś innego.
Spojrzała na przyjaciela, bo miała wrażenie, że czegoś jej nie mówi.
Skoncentrowany patrzył przed siebie, skupiając się na prowadzeniu auta. Ruch na drodze był niewielki, co oznaczało wczesną porę.
- Która jest godzina?
- Piąta rano.
Zrezygnowana oparła głowę o siedzenie. Wydawało się tak cudownie wygodne. Oczy wbrew jej woli zamknęły się.
- Nie spytasz za co mnie zamknęli? - spytała powoli odpływając.
Usłyszała, że coś mówi, ale nie potrafiła rozpoznać słów. Znowu zasypiała,a nie chciała tego robić. Bała się tego co może się wydarzyć.  

* * *

Kevin mieszkał w samym centrum Jacksonville, tuż przy głównej rzece przepływającej przez miasto. Miał niewielkie mieszkanie na trzecim piętrze w starej kamienicy. Usamodzielnił się jak tylko ukończył osiemnaście lat. Teraz miał już prawie dziewiętnaście i nie najlepiej mu się powodziło. Oczywiście zawsze mógł liczyć na pomoc od rodziców, ale nie chciał być od nich uzależniony. Jedyną wartościową rzeczą, którą zgodził się zatrzymać był samochód. Musiał jakoś się przemieszczać, poza tym miał sentyment do starych, amerykańskich aut.
Zaparkował samochód obok SPA. Alison zasnęła jak jeszcze wyjeżdżał z rezydencji i nie obudziła się nawet kiedy ostro zahamował na jednym ze skrzyżowań, nie zauważając czerwonego światła.
O tak wczesnej porze większość osób jeszcze spała. Chodniki były puste, a domy zaciemnione. Wysiadł z samochodu i wziął przyjaciółkę na ręce. Gdyby nie był wilkołakiem mogłoby się to okazać dla niego wyzwaniem. Alison była drobna, ale i on do potężnych nie należał. W takich chwilach dziękował za nadprzyrodzoną siłę. Zamknął samochód jednym przyciskiem i przeszedł na drugą stronę ulicy. Kopnięciem otworzył białe drzwi wejściowe. Dotarcie na ostatnie piętro zajęło mu kilka sekund. Szybkość – za to też był wdzięczny. Trzymając Alison jedną ręką, co było już trudniejsze, wyciągnął z tylnej kieszeni klucz od mieszkania i przekręcił zamek.  
Jego cztery kąty były skromne. Jeden pokój, salon, kuchnia i łazienka. Na nic więcej nie było go stać, ale nie narzekał. Nie potrzebował willi by czuć się komfortowo. Poza tym mało czasu spędzał w domu, chyba, że razem z Alison.
Położył przyjaciółkę we własnym dwuosobowym łóżku. On i tak miał coś jeszcze do załatwienia, więc nie miał czasu na sen. Nie mógł jednak zostawić jej tutaj samej. W innych okolicznościach nie bałby się o nią, ale dobrze wiedział w jakim zamroczeniu była. Nie wątpił w jej odwagę, ale mogłaby nie zorientować się co właściwie się stało. Zawsze się o nią martwił, ale ostatnio z każdym dniem jej się pogarszało. Sama nie miała o tym pojęcia, ale kiedy spali gdzieś razem czuł częste zmiany temperatury jej ciała. Nie musiał leżeć w tym samym pomieszczeniu by słyszeć jak krzyczy i miota się przez sen. Nigdy nic o tym nie wspominał, tak samo jak ona. Kevin miał wątpliwości, czy zdaje sobie sprawę z nocnych koszmarów. Rano zawsze wstawała uśmiechnięta. Domyślał się, że przyjaciółka nie pamięta nocnych wydarzeń. Nie raz już się o tym przekonał.
Nie mając za dużego wyboru w osobach, które mogłyby teraz przyjechać, wykręcił numer. Odebrała po trzech sygnałach.
- Tak?
- Przepraszam, że cie budzę, Kelly. Mówi Kevin.
- Kevin? - zdziwiła się, ziewając – Jaki Kevin?
Czyżby go nie pamiętała? Przecież kilkakrotnie wychodził z nią i Alison do jakiś knajp albo szwendał się po sklepach, wiedząc, że przynosi to radość tylko i wyłącznie Kelly. Alison chciała utrzymywać z nią kontakt, bo była człowiekiem. Kevin nawet się nie dziwił, ale nie przepadał za jej towarzystwem. Była zbyt podobna do Olivii, do której miał uraz. Może z wyjątkiem tego, że Kelly była zdecydowanie bardziej sympatyczna i mniej zapatrzona w siebie, chociaż też potrafiła przesadzać jeśli chodziło o wygląd zewnętrzny.
- Kevin Dowell. Przyjaciel Alison.
- A Kevin! - załapała nagle – Dlaczego dzwonisz o tak nieludzkiej porze?
- Chodzi o Alison.
- Ach tak. Pięknie wczoraj wyglądała, co nie? Ta suknia była niesamowita.
- Co? - zbiła go z tropu – To znaczy tak, ale nie w tej sprawie dzwonię. - zirytował się
- Fryzurę też miała idealną – ciągnęła dalej
- Kelly! - podniósł ton, nie chciał tego robić, ale przynajmniej zadziałało. - Mam do ciebie prośbę. Alison źle się czuje. Jest teraz u mnie i śpi. Nie chciałbym zostawiać jej samej, a muszę pilnie gdzieś wyjść. Mogłabyś przyjechać?
- Ma kaca? Trzeba było lepiej jej pilnować. - skrytykowała – Będę za kilka minut. - usłyszał westchnienie i lekki szelest – Zaraz! Ale gdzie ty właściwie mieszkasz?
Przewrócił oczami. Cała Kelly – pomyślał.
- Kamienica na rogu Hendricks Ave i Home Street. - przypomniał
- No tak. Zapomniałam.
Kilka minut w rzeczywistości okazało się godziną. Kevin już miał ponownie zadzwonić, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Wpuścił Kelly do środka nie ukrywając wzburzenia.
- Jak długo można jechać z Windy Hill?
- Piętnaście minut – odpowiedziała nieurażona
- Więc co robiłaś tyle czasu?
- Musiałam się ubrać, umyć i zajść do sklepu. - podniosła foliową reklamówkę – Mam tutaj wszystko co pomoże jej wytrzeźwieć.
Kevin walnął głową o drzwi, by nie rozerwać Kelly na strzępy. Zazwyczaj był spokojną osobą, ale ta kobieta doprowadzała go do szału.
- W porządku. Czuj się jak u siebie,tylko jej nie budź i najlepiej nie zniszcz niczego.
- W tym miejscu? - spojrzała z odrazą na mieszanie. - Chyba nic nie da się tutaj zepsuć.
Pokiwał załamany głową, że zmuszony jest do zostawienia Alison z kimś takim. Zamknął za sobą drzwi i ruszył biegiem do samochodu. Zbliżała się siódma. Musiał się pospieszyć. Na nieszczęście ludzie o tej godzinie spieszą się do pracy, wiec ruch na drodze powiększał się z każdą minutą. Normalnie droga z powrotem do rezydencji zajęłaby mu dwadzieścia minut. Miał prawie bezpośrednią autostradę, więc podróż wydłużyła się tylko o niecały kwadrans.
Rezydencja Mcshare'ów, którą często nazywano Głównym Domem, piętrzyła się przy lesie, odstraszając niepożądanych gości. W powietrzu wyczuwało się mnóstwo różnych emocji. Od strachu po wściekłość. Tak jak przypuszczał większość członków stada, którzy tutaj mieszkali już wstało. Siedzieli w głównej sali i kłócili się przy śniadaniu. Kevin dostrzegł też kilka osób mieszkających poza posesją. Zapewne zostali na noc po bezowocnych poszukiwaniach.
Chcąc uniknąć jakichkolwiek kontaktów, czmychnął do kuchni. Pomieszczenie było duże jak większość w tym domu. Ciemne kafle wyłożone na podłodze, tworzyły obraz lasu. Kevin zawsze uważał, że to kompletna tandeta, ale starał się tego nie komentować. Szereg blatów, ustawionych pod ścianami, otaczał go jak więzienna cela, do której zamierzał się udać. Otworzył wyłożoną drewnianymi sklejkami lodówkę i wyciągnął z niej dwie kanapki z kurczakiem. Ktoś będzie niemile zaskoczony, ale nie chciał tracić czasu na bawienie się w kucharza. Zanim skierował się do piwnicy, przystanął przy ścianie korytarza i wsłuchiwał się w rozmowy.
- Nie każ nam znowu szukać tego gościa. - powiedziała jakaś kobieta.
- Mamy już winnego. To nim powinniśmy się martwić.
- Utnijmy mu głowę. - ktoś krzyknął
- To wywoła wojnę. - ostrzegł inny
- Nie wiadomo, czy w ogóle ma jakieś stado.
Kevin szybko zmienił zdanie. Trwała zawzięta kłótnia i nie zanosiło się na to by kiedykolwiek się skończyła. Lepiej dla mnie. - pomyślał, zbiegając po schodach. Złapał pęk kluczy wiszący na ścianie tam gdzie wcześniej go zostawił i otworzył cele.
- Dwa razy jednego dnia? Czuję się zaszczycony. - skomentował wiezień.
- Tam na górze trwa ostra dyskusja na twój temat. - powiedział patrząc na sufit – Boże, nawet tutaj ich słychać.  
- Zdaje się, że jestem problemem.
- Dla nich na pewno.
- Czyżby kolejna osoba, która uważa, że jestem niewinny. - zdziwił się, niemal śmiejąc
- Powiedzmy, że nie interesuje mnie wyrok. Moje pytanie brzmi, co robiłeś tamtejszej nocy tak blisko nas?
- Czy to już rozprawa, czy raczej rozmowa z obrońcą?
- Pytam poważnie. - ukucnął.
Wiedział, że to może okazać się największym błędem popełnionym tego dnia, ale włożył klucz w kajdany i rozkuł więźnia. Był przygotowany, by go powstrzymać jakby uciekł, ale ten tylko siedział na swoim miejscu i wpatrywał się w niego zaintrygowany. Rozmasował nadgarstki, które ku zdziwieniu Kevina, nie zaczęły się goić. Myślał, że tak się stanie jak tylko srebro straci kontakt z jego skórą. Cóż, ten gościu najwyraźniej nie czuł się najlepiej.
- Domyślam się, że nie powinieneś tego robić.
- Chciałbym tego nie żałować. - westchnął i wręczył mu jedną z kanapek. - Kevin Dowell
- Drake Rooker. - odpowiedział i po chwili wahania zabrał kanapkę. - Więc czego właściwie chcesz? - spytał, biorąc pierwszy gryz
Kevin usiadł naprzeciwko już bardziej spokojny.
- Z którego jesteś stada?
- Nie licz, że ci odpowiem. Cała ta sprawa może być jedną, wielką podpuchą, więc oszczędź sobie trudu i nie zadawaj takich pytań.  
Był sprytny i rzeczywiście na jego miejscu Kevin myślałby tak samo. Musiał wyłożyć karty na stół. Tego nie dało się uniknąć.  
- Widziałeś co się wczoraj stało. - stwierdził – Mam na myśli Alison. Stado nie jest dla niej wsparciem.
- Jak ma być, skoro sprzeciwia się przywódcy.
- Nie w tym rzecz. Alison zawsze była impulsywna, ale nie jest głupia. Działa tylko wtedy, kiedy uważa, że powinna. Jest uczulona na niesprawiedliwość.
- To nie czyni ją mądrą. - zauważył
- Chcę ją przenieść do innego stada. - wyrzucił z siebie.
Drake zastygł w połowie drugiego gryzu kanapki.
- To nic nie da, jeśli nie będzie szanować Alfy.
- Będzie, jeśli nie będą patrzeć na nią jak na wyrzutka i odmieńca.
- Chodzi o to, że jeszcze się nie przemieniła?
Kevin nie krył, że jest zaskoczony.
- Powiedziała mi wczoraj. - wyjaśnił
- Serio? - to było dla niego jeszcze dziwniejsze. To, że większość osób wiedziała, że Alison jest inna, nie znaczyło, że sama im to powiedziała.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał gorzkim tonem, wyrzucając niedokończoną kanapkę. - Mam wprowadzić ją do mojego stada w zamian za uwolnienie?
- Nie. Chcę byś powiedział mi jak skontaktować się z twoim Alfą w zamian za kanapkę, którą zmarnowałeś.
- Jeśli chcesz mogę ci ją zwrócić.
- Mógłbyś się odwdzięczyć, przynajmniej za to, że uratowała ci wczoraj życie. Nie mów mi tylko, że sam byś sobie poradził.
- Nie prosiłem o pomoc. Nie muszę nic za to oddawać.
- Skąd wiesz, że nie przydałby wam się ktoś taki jak ona w stadzie? - spróbował z drugiej strony.
- Mają mnie. Myślę, że wystarczy im awanturników. Zresztą, dlaczego ty z tym do mnie przychodzisz? Gdyby chciała przenieść się do innego stada, sama mogłaby zacząć ten temat, kiedy była przykuta do ściany.
- Chcę żeby była bezpieczna, a tutaj nie jest.
- Jak jeszcze trochę się postara to sami ją wywalą. - stwierdził – Nie będzie miała problemu z terroryzowaniem. Powinna zostać sędzią, skoro walczy o sprawiedliwość.
- Ona ich wszystkich pozabija jak tylko doświadczy przemiany. Już teraz trudno ją przed tym powstrzymać.
Kończąc swoja porcję, wstał z ziemi i otrzepał kolana z kurzu. Sięgnął po stalowe kajdanki, które leżały obok i podszedł do Drake'a.  
- Teraz znowu mnie przykujesz?
- Zdaje się, że jesteś za słaby by stawiać opór i zbyt uparty by iść na kompromis, więc tak.
Sięgnął do kostek i zapiął na nich obręcze.
- Dlaczego nie srebrne i nie za nadgarstki? - spytał, unosząc brew
- Co za różnica, skoro i tak się uwolnisz. - wzruszył ramionami i wyszedł z celi.
Kątem oka dostrzegł zdziwienie wymalowane na jego twarzy. Nie mógł powiedzieć, że był zadowolony z tej rozmowy, ale miał przeczucie, że i tak coś zdziałał. Nawet jeśli Drake Rooker nie zmieni zdania to i tak ten wątek jeszcze nie został zamknięty. Pozostawało czekać aż to co zasiał, wyda owocne plony.