poniedziałek, 15 września 2014

Rozdział 35

- Dlaczego wszystko staje się coraz trudniejsze? - odparła zrezygnowana nie oczekując odpowiedzi.  
Najwyraźniej już od początku nie było jej pisane życie w spokoju. Nawet w jej snach panował chaos. Z wyjątkiem ostatniej nocy. Plus był taki, że przynajmniej tego nie pamiętała. Jednak mimo wszystko starała się żyć dalej. Nie zmarnuje daru, który dała jej matka. Choćby już nigdy miała nie odetchnąć, trudno. Będzie silna. Dla niej.
- Wbrew temu co myśli Drake, musisz nam powiedzieć o Aeirin, Chris. - zaczęła Ricki przerywając przedłużającą się ciszę. - Próbowała zaatakować Alison.
Zaskoczyła ją nagła troska Ricki. Już od początku myślała, że relacje między nimi będą napięte. Jak się jednak okazywało była to jednorazowa reakcja spowodowana zdeterminowaną ochroną terytorium. Teraz kiedy każde stado jest zagrożone, wszyscy muszą się zjednoczyć. Przynajmniej ona tak myślała.
Wszyscy spojrzeli na Chrisa z zainteresowaniem. Założył ręce za szyję i uniósł do góry głowę, zastanawiając się. W końcu westchnął ze zgodą i wrócił do normalnej postawy.
- Aeirin jest pewnego rodzaju czarownikiem. Podobno korzysta z magii, ale nie to sprawia, że jest tak niebezpieczna. Aeirin potrafi wykorzystać różnego rodzaju substancje by stworzyć z nich straszliwą broń. Niewiele osób wychodzi żywych po spotkaniu z nią. Spotkałem ją tylko raz w życiu, w momencie, w którym uświadomiłem sobie, że zaraz zginę. Drake mnie ocalił, ale poniósł ogromną cenę.
- Dlaczego chciała cię zabić? Jaki miała w tym cel? - spytała
- Nie wiem. - wzruszył ramionami – Pojawiła się znikąd i uderzyła bez ostrzeżenia.
- To dlatego Drake się nie leczy i nie chce zmieniać? - zapytał zaintrygowany i dziwnie podekscytowany Rusty
Chris zmierzył go morderczym spojrzeniem, które trwało krócej niż można było się spodziewać. Szybko zapełnione przez smutek oczy, na moment zakryły powieki.
- Nie musisz nam tego mówić. - szepnęła Ricki, łapiąc go za rękę.
- W porządku. - nabrał powietrza – W końcu i tak się dowiecie. Z uwagi na okoliczności powinniśmy być ze sobą szczerzy. Na pewno nie usłyszycie tego od Drake'a i wolałbym, żeby to nie wyszło poza naszą czwórkę. To nie jest sprawa, o której lubimy się chwalić.
- Uwierz mi wiemy. - mruknął Rusty. Alison i Ricki natychmiast pokiwały głowami, zgadzając się z kolegą.
- To było jakieś cztery lata temu. Wracałem do domu późnym wieczorem. Usłyszałem nagły szelest, a kiedy się odwracałem by zobaczyć co to było, zostałem powalony na ziemię kilka metrów dalej. Byłem zdezorientowany. Zobaczyłem chmurę szarego dymu w miejscu gdzie przed chwilą stałem. Usłyszałem krzyk Drake'a, a następnie nagły kaszel jakby walczył o każdy oddech. Chciałem mu pomóc, ale natychmiast wybiegł na zewnątrz obłoku, pociągając mnie za sobą. Był cały we krwi, ledwo trzymał się na nogach. Niewiele czasu minęło kiedy upadł na ziemię. Nie miałem bladego pojęcia co się stało. Wyglądał jak sitko, przez które przeciekała krew. Sączyła się z niego strumieniami. Wziąłem go na ręce i natychmiast zabrałem do Darrena. Wiedziałem, że jest źle. Jego stan był krytyczny. Czarownik stwierdził, że to co wcześniej uważałem za chmurę, było pyłem ze srebra i złota. Miliardy malutkich odłamków obu tych metalów wżerały się w jego skórę, w każdym nieosłoniętym miejscu. Darren robił co w jego mocy. Za pomocą magii usunął tyle ile się dało. Skóra wróciła do normy dopiero po czterech dniach. Proces gojenia znacznie się spowolnił. Przez cały ten czas Drake był nieprzytomny. Dopiero kiedy się ocknął dowiedzieliśmy się dlaczego. Odłamki przeniknęły do płuc, utrudniały oddech i spowolniały gojenie. Tak jest aż do dziś. Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Drake nie może ryzykować przemiany, bo ona może okazać się jego śmiercią. - jego słowa były przepełnione szczerym smutkiem i ogromną troską.
Alison przypomniała sobie pierwszą noc tutaj. Atak kaszlu Drake'a kiedy wrócił do domu. Widziała przerażenie w oczach Chris'a. Teraz wiedziała czym było spowodowane i jak bardzo sprawa jest poważna.
- Jak to możliwe, że powstrzymuje przemiany? - spytała z niedowierzaniem
Miał coś odpowiedzieć, ale jego głowa nagle obróciła się w stronę drzwi wejściowych. Płatki jego nosa poruszyły się kiedy nabierał powietrza. Ricki i Rusty zareagowali podobnie. Alison spróbowała cokolwiek wyczuć, ale nie miała tak dobrych zmysłów. Jeszcze nie.
- Czujecie? - spytał Rusty, wstając – Wpadka. Chyba nie powinno mnie tu być.
- Co on tutaj robi? - zdziwiła się Ricki – W dodatku sam.
Wszyscy wstali z krzeseł i z napięciem wpatrywali się w drzwi.
- O co chodzi? Kto idzie? - odparła lekko zdezorientowana Alison. Powoli uniosła się, czekając tak jak pozostali.
- Robb. Nasz alfa.
Przez moment poczuła jak strach wdziera się do jej wnętrza. Nie wiedziała czy powinna tutaj być. Co jeśli wywoła to nieprzyjemną reakcję? Może właśnie po nią tutaj przyszedł? Ale czy wtedy nie przyprowadziłby ze sobą kogoś jeszcze?
Wzięła kilka głębokich wdechów, kiedy usłyszała ciche kroki. Widziała jak klamka się obniża, a wrota się uchylają. Nie wiedziała czego konkretnie się spodziewała, ale zdecydowanie inaczej wyobrażała sobie przywódce stada. Do środka wszedł wysoki mężczyzna nie starszy niż dwadzieścia pięć lat. Wysoka i smukła postawa nie budziła grozy, w odróżnieniu od powagi jaka widniała na jego opalonej twarzy. Oczy czarne niczym sadza z pewną wyższością spoglądały na całą czwórkę. Jego ciemne i poskręcane włosy okalały jego głowę, dodając wzrostu.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Wszyscy w napięciu czekali na jego słowa. Z gracją pokonał dzielącą ich odległość i wyprostowany stanął tuż przed nimi. Szybko zmierzył Alison wzrokiem po czym skierował się do Rusty'iego.
- Postanowiłeś wrócić? - spytał
- Nie zostanę długo. - odpowiedział zachrypniętym głosem.
- Odchodząc wiedziałeś jakie są konsekwencje. Skoro nie jesteś gotowy by pożegnać się z tą częścią miasta, może nie powinieneś podejmować decyzji tak szybko.
Alison nie potrafiła stwierdzić czy alfa był zły czy nie przykładał do tej sprawy większej wagi. Jego ton pozostawał naturalny i niewzruszony. Z drugiej strony widziała go pierwszy raz w życiu. Nie mogła tak szybko go rozgryźć.
Odwrócił głowę z powrotem wracając do Alison. Czuła ciężar jego spojrzenia. Może nie była o wiele młodsza, a jego postura nie przerażała jej, mimo to przeszedł ją zimny dreszcz. Podświadomie wiedziała, że musi uważać na to co robi i mówi. Stała przed alfą stada, którego chciała zostać częścią. Nie mogła sobie pozwolić na nawet najmniejszy błąd.
- Ty jesteś Alison Stevenson. Córka Williama Stevensona i siostra Chrisa.
Dziwnie było jej już po raz drugi usłyszeć nazwisko ojca stojące przy jej imieniu. Przyzwyczaiła się do tego, że nazywa się Hudgens. Ale czy powinna to podkreślać? Bez słowa skinęła głową.
- Z jakiego powodu tutaj jesteś? - zapytał Chris – Rozpatrzyłeś już moją prośbę?
- Nie mogę sobie pozwolić na wprowadzanie zamieszania wewnątrz stada. To właśnie by się stało gdybym przyłączył wszystkich, którzy uciekają z południa. Nie narażę stada. Musimy trzymać się razem dopóki nie odkryjemy z kim mamy walczyć.
Alison zerknęła na Chrisa. Zastanawiała się czy powie alfie o Aeirin.
- Z drugiej jednak strony – kontynuował - Alison powinna trzymać się blisko ciebie. Jesteście rodziną. Teoretycznie jesteś jedną z nas. Jednak nie po to tu dzisiaj przyszedłem. Gdzie jest twoja Ciemna Strona?
- Drake wyszedł kilka minut temu.
- Jak tylko wróci ma się ze mną skontaktować. - rozkazał stanowczo – Wczoraj wieczorem odwiedził mnie przywódca tutejszego klanu wampirów. Podobno Drake go zaatakował.
Alison zamarła. Pamiętała, że tamten wampir budził w niej grozę, ale nie miała pojęcia, że jest przywódcą klanu.
- To moja wina. - powiedziała na bezdechu – Drake stanął w mojej obronie.
Nie tylko alfa wydawał się zainteresowany. Również pozostała trójka spojrzała na nią lekko przerażona.
- Dałam się podpuścić. - westchnęła ciężko. Nie łatwo było się przyznać do takiej głupoty – Drake tylko mnie bronił.
Alfa na moment przekrzywił głowę przejeżdżając po niej wzrokiem. Z trudem powstrzymywała drżenie dłoni. Stała wyprostowana odrzucając chęć schowania się w jakimś ciemnym kącie. Nie poznawała sama siebie. Gdzie się podziała nieprzejmująca się niczym dziewczyna, którą nie obchodziło to co inni o niej myślą?
- Nieważne. - powiedział, w końcu odrywając wzrok – Nie obchodzi mnie dlaczego to zrobił. Nie potrzebuję dodatkowych konfliktów z wampirami. Drake musi okazać skruchę i przeprosić Marcusa.
- Powodzenia. - parsknął Rusty.
Z gardła alfy wyrwało się stłumione warknięcie, przywracające chłopaka do normy.
- Jutro wieczorem całe stado ma się stawić na Wyspie. Jeśli kogoś nie będzie, może od razu wynosić się z naszego terenu.
Alison wyłapała jego słowa, szczególnie zaskoczona jednym. Powiedział „naszego” nie „jego”. Rzadko spotyka się przywódcę, który nie uważa, że jest królem. Coraz częściej stado jest postrzegane jako armia albo lud, który potrzebuje silnej ręki, a nie jak rodzina. To właśnie w takiej watasze od zawsze chciała znaleźć się jej matka.
Alfa zaczął się odwracać, ale w ostatnim momencie przystanął i spojrzał na Rusty'igo.
 - Nie jest tak, że jesteś nieproszonym gościem. - lekko się uśmiechnął po czym wyszedł z sali.

2 komentarze: