- Dlaczego wszystko
staje się coraz trudniejsze? - odparła zrezygnowana nie oczekując
odpowiedzi.
Najwyraźniej już od
początku nie było jej pisane życie w spokoju. Nawet w jej snach
panował chaos. Z wyjątkiem ostatniej nocy. Plus był taki, że
przynajmniej tego nie pamiętała. Jednak mimo wszystko starała się
żyć dalej. Nie zmarnuje daru, który dała jej matka. Choćby już
nigdy miała nie odetchnąć, trudno. Będzie silna. Dla niej.
- Wbrew temu co myśli
Drake, musisz nam powiedzieć o Aeirin, Chris. - zaczęła Ricki
przerywając przedłużającą się ciszę. - Próbowała zaatakować
Alison.
Zaskoczyła ją nagła
troska Ricki. Już od początku myślała, że relacje między nimi
będą napięte. Jak się jednak okazywało była to jednorazowa
reakcja spowodowana zdeterminowaną ochroną terytorium. Teraz kiedy
każde stado jest zagrożone, wszyscy muszą się zjednoczyć.
Przynajmniej ona tak myślała.
Wszyscy spojrzeli na
Chrisa z zainteresowaniem. Założył ręce za szyję i uniósł do
góry głowę, zastanawiając się. W końcu westchnął ze zgodą i
wrócił do normalnej postawy.
- Aeirin jest pewnego
rodzaju czarownikiem. Podobno korzysta z magii, ale nie to sprawia,
że jest tak niebezpieczna. Aeirin potrafi wykorzystać różnego
rodzaju substancje by stworzyć z nich straszliwą broń. Niewiele
osób wychodzi żywych po spotkaniu z nią. Spotkałem ją tylko raz
w życiu, w momencie, w którym uświadomiłem sobie, że zaraz
zginę. Drake mnie ocalił, ale poniósł ogromną cenę.
- Dlaczego chciała cię
zabić? Jaki miała w tym cel? - spytała
- Nie wiem. - wzruszył
ramionami – Pojawiła się znikąd i uderzyła bez ostrzeżenia.
- To dlatego Drake się
nie leczy i nie chce zmieniać? - zapytał zaintrygowany i dziwnie
podekscytowany Rusty
Chris zmierzył go
morderczym spojrzeniem, które trwało krócej niż można było się
spodziewać. Szybko zapełnione przez smutek oczy, na moment zakryły
powieki.
- Nie musisz nam tego
mówić. - szepnęła Ricki, łapiąc go za rękę.
- W porządku. - nabrał
powietrza – W końcu i tak się dowiecie. Z uwagi na okoliczności
powinniśmy być ze sobą szczerzy. Na pewno nie usłyszycie tego od
Drake'a i wolałbym, żeby to nie wyszło poza naszą czwórkę. To
nie jest sprawa, o której lubimy się chwalić.
- Uwierz mi wiemy. -
mruknął Rusty. Alison i Ricki natychmiast pokiwały głowami,
zgadzając się z kolegą.
- To było jakieś
cztery lata temu. Wracałem do domu późnym wieczorem. Usłyszałem
nagły szelest, a kiedy się odwracałem by zobaczyć co to było,
zostałem powalony na ziemię kilka metrów dalej. Byłem
zdezorientowany. Zobaczyłem chmurę szarego dymu w miejscu gdzie
przed chwilą stałem. Usłyszałem krzyk Drake'a, a następnie nagły
kaszel jakby walczył o każdy oddech. Chciałem mu pomóc, ale
natychmiast wybiegł na zewnątrz obłoku, pociągając mnie za sobą.
Był cały we krwi, ledwo trzymał się na nogach. Niewiele czasu
minęło kiedy upadł na ziemię. Nie miałem bladego pojęcia co się
stało. Wyglądał jak sitko, przez które przeciekała krew. Sączyła
się z niego strumieniami. Wziąłem go na ręce i natychmiast
zabrałem do Darrena. Wiedziałem, że jest źle. Jego stan był
krytyczny. Czarownik stwierdził, że to co wcześniej uważałem za
chmurę, było pyłem ze srebra i złota. Miliardy malutkich odłamków
obu tych metalów wżerały się w jego skórę, w każdym
nieosłoniętym miejscu. Darren robił co w jego mocy. Za pomocą
magii usunął tyle ile się dało. Skóra wróciła do normy dopiero
po czterech dniach. Proces gojenia znacznie się spowolnił. Przez
cały ten czas Drake był nieprzytomny. Dopiero kiedy się ocknął
dowiedzieliśmy się dlaczego. Odłamki przeniknęły do płuc,
utrudniały oddech i spowolniały gojenie. Tak jest aż do dziś. Z
dnia na dzień jest coraz gorzej. Drake nie może ryzykować
przemiany, bo ona może okazać się jego śmiercią. - jego słowa
były przepełnione szczerym smutkiem i ogromną troską.
Alison przypomniała
sobie pierwszą noc tutaj. Atak kaszlu Drake'a kiedy wrócił do
domu. Widziała przerażenie w oczach Chris'a. Teraz wiedziała czym
było spowodowane i jak bardzo sprawa jest poważna.
- Jak to możliwe, że
powstrzymuje przemiany? - spytała z niedowierzaniem
Miał coś odpowiedzieć,
ale jego głowa nagle obróciła się w stronę drzwi wejściowych.
Płatki jego nosa poruszyły się kiedy nabierał powietrza. Ricki i
Rusty zareagowali podobnie. Alison spróbowała cokolwiek wyczuć,
ale nie miała tak dobrych zmysłów. Jeszcze nie.
- Czujecie? - spytał
Rusty, wstając – Wpadka. Chyba nie powinno mnie tu być.
- Co on tutaj robi? -
zdziwiła się Ricki – W dodatku sam.
Wszyscy wstali z krzeseł
i z napięciem wpatrywali się w drzwi.
- O co chodzi? Kto
idzie? - odparła lekko zdezorientowana Alison. Powoli uniosła się,
czekając tak jak pozostali.
- Robb. Nasz alfa.
Przez moment poczuła jak
strach wdziera się do jej wnętrza. Nie wiedziała czy powinna tutaj
być. Co jeśli wywoła to nieprzyjemną reakcję? Może właśnie po
nią tutaj przyszedł? Ale czy wtedy nie przyprowadziłby ze sobą
kogoś jeszcze?
Wzięła kilka głębokich
wdechów, kiedy usłyszała ciche kroki. Widziała jak klamka się
obniża, a wrota się uchylają. Nie wiedziała czego konkretnie się
spodziewała, ale zdecydowanie inaczej wyobrażała sobie przywódce
stada. Do środka wszedł wysoki mężczyzna nie starszy niż
dwadzieścia pięć lat. Wysoka i smukła postawa nie budziła grozy,
w odróżnieniu od powagi jaka widniała na jego opalonej twarzy.
Oczy czarne niczym sadza z pewną wyższością spoglądały na całą
czwórkę. Jego ciemne i poskręcane włosy okalały jego głowę,
dodając wzrostu.
W pomieszczeniu
zapanowała cisza. Wszyscy w napięciu czekali na jego słowa. Z
gracją pokonał dzielącą ich odległość i wyprostowany stanął
tuż przed nimi. Szybko zmierzył Alison wzrokiem po czym skierował
się do Rusty'iego.
- Postanowiłeś wrócić?
- spytał
- Nie zostanę długo. -
odpowiedział zachrypniętym głosem.
- Odchodząc wiedziałeś
jakie są konsekwencje. Skoro nie jesteś gotowy by pożegnać się z
tą częścią miasta, może nie powinieneś podejmować decyzji tak
szybko.
Alison nie potrafiła
stwierdzić czy alfa był zły czy nie przykładał do tej sprawy
większej wagi. Jego ton pozostawał naturalny i niewzruszony. Z
drugiej strony widziała go pierwszy raz w życiu. Nie mogła tak
szybko go rozgryźć.
Odwrócił głowę z
powrotem wracając do Alison. Czuła ciężar jego spojrzenia. Może
nie była o wiele młodsza, a jego postura nie przerażała jej, mimo
to przeszedł ją zimny dreszcz. Podświadomie wiedziała, że musi
uważać na to co robi i mówi. Stała przed alfą stada, którego
chciała zostać częścią. Nie mogła sobie pozwolić na nawet
najmniejszy błąd.
- Ty jesteś Alison
Stevenson. Córka Williama Stevensona i siostra Chrisa.
Dziwnie było jej już po
raz drugi usłyszeć nazwisko ojca stojące przy jej imieniu.
Przyzwyczaiła się do tego, że nazywa się Hudgens. Ale czy powinna
to podkreślać? Bez słowa skinęła głową.
- Z jakiego powodu tutaj
jesteś? - zapytał Chris – Rozpatrzyłeś już moją prośbę?
- Nie mogę sobie
pozwolić na wprowadzanie zamieszania wewnątrz stada. To właśnie
by się stało gdybym przyłączył wszystkich, którzy uciekają z
południa. Nie narażę stada. Musimy trzymać się razem dopóki nie
odkryjemy z kim mamy walczyć.
Alison zerknęła na
Chrisa. Zastanawiała się czy powie alfie o Aeirin.
- Z drugiej jednak
strony – kontynuował - Alison powinna trzymać się blisko ciebie.
Jesteście rodziną. Teoretycznie jesteś jedną z nas. Jednak nie po
to tu dzisiaj przyszedłem. Gdzie jest twoja Ciemna Strona?
- Drake wyszedł kilka
minut temu.
- Jak tylko wróci ma
się ze mną skontaktować. - rozkazał stanowczo – Wczoraj
wieczorem odwiedził mnie przywódca tutejszego klanu wampirów.
Podobno Drake go zaatakował.
Alison zamarła.
Pamiętała, że tamten wampir budził w niej grozę, ale nie miała
pojęcia, że jest przywódcą klanu.
- To moja wina. -
powiedziała na bezdechu – Drake stanął w mojej obronie.
Nie tylko alfa wydawał
się zainteresowany. Również pozostała trójka spojrzała na nią
lekko przerażona.
- Dałam się podpuścić.
- westchnęła ciężko. Nie łatwo było się przyznać do takiej
głupoty – Drake tylko mnie bronił.
Alfa na moment
przekrzywił głowę przejeżdżając po niej wzrokiem. Z trudem
powstrzymywała drżenie dłoni. Stała wyprostowana odrzucając chęć
schowania się w jakimś ciemnym kącie. Nie poznawała sama siebie.
Gdzie się podziała nieprzejmująca się niczym dziewczyna, którą
nie obchodziło to co inni o niej myślą?
- Nieważne. -
powiedział, w końcu odrywając wzrok – Nie obchodzi mnie dlaczego
to zrobił. Nie potrzebuję dodatkowych konfliktów z wampirami.
Drake musi okazać skruchę i przeprosić Marcusa.
- Powodzenia. - parsknął
Rusty.
Z gardła alfy wyrwało
się stłumione warknięcie, przywracające chłopaka do normy.
- Jutro wieczorem całe
stado ma się stawić na Wyspie. Jeśli kogoś nie będzie, może od
razu wynosić się z naszego terenu.
Alison wyłapała jego
słowa, szczególnie zaskoczona jednym. Powiedział „naszego” nie
„jego”. Rzadko spotyka się przywódcę, który nie uważa, że
jest królem. Coraz częściej stado jest postrzegane jako armia albo
lud, który potrzebuje silnej ręki, a nie jak rodzina. To właśnie
w takiej watasze od zawsze chciała znaleźć się jej matka.
Alfa zaczął się
odwracać, ale w ostatnim momencie przystanął i spojrzał na
Rusty'igo.
- Nie jest tak, że
jesteś nieproszonym gościem. - lekko się uśmiechnął po czym
wyszedł z sali.
kiedy kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńRozdział wstawiony. :)
UsuńProsze o opinię.